sobota, 28 maja 2016

Przyjaciel, czy wróg? cz. 2 (Kot z Cheshire)

    - Hahahah… Hahahaha!!!
    Splunął krwią na ziemię.
    „Przebił się! Ktoś w tym cholernym świecie jest w stanie przebić się przez moją osłonę!”
    Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Obnażył zęby w drapieżnym uśmiechu.
    -Pierdolę…
    Jego przeciwnik zbliżał się powoli. Oczy błyszczały mu gniewną, krwawą czerwienią.
    - Spróbuj ją tylko tknąć… - wysyczał przez zęby.
    Kot nie odpowiedział. Przeciągnął się tylko i wyprężył ciało jak strzałę, gotowy na przyjęcie ataku.      
Psychopatyczny półuśmiech nie schodził mu z twarzy.
    Przeciwnik zaatakował w mgnieniu oka. Poruszał się niesamowicie szybko. Drzewa łamały się, gdy przebiegał obok nich, a ziemia zapadała głęboko, gdy na nią nastąpił. Ten destrukcyjny bieg emanował mocą i długo pielęgnowaną potęgą. Żadna żywa istota nie byłaby w stanie…
    - Za wolno.
    Nagłe uderzenie zmiotło las z powierzchni ziemi w ciągu sekundy. Jego siła była tak duża, że w powietrzu nie pozostał nawet ślad kurzu. Naga, świeża ziemia sięgała aż po horyzont… Dwie wielkie magie zderzyły się w tym miejscu nie pozostawiając po sobie nic prócz nienaturalnie płaskiej połaci gruzu. Na środku tego pobojowiska stał z wyciągniętą ręką Kot. Kilka metrów przed nim w powietrzu wisiał jego przeciwnik, desperacko próbujący uwolnić się nałożonego na niego czaru. Za nim leżała pozbawiona przytomności dziewczyna.
- Jak… - wycharczał uwięziony.
    Kot zacisnął pięść, a jego przeciwnik krzyknął z bólu, po czym siarczyście zakaszlał. Jego kaszlowi towarzyszył strumień kwi.
    Drugi podszedł bliżej i uśmiechnął się pogodnie, jak dziecko na widok ulubionej zabawki. Rozejrzał się dookoła.
    - Haha! Niezły jesteś! Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję rozpieprzyć z kimś las. - obrócił głowę w jego stronę. - Aż mam ochotę cię zabić.
    - Jak… ty to.. - jego oczy płonęły ognistą czerwienią. - Nie powinieneś mieć takiej mocy…
    - Już ty dobrze wiesz. - przerwał mu Drugi i przyjrzał się uważniej kocim uszom sterczącym z burzy czarnych włosów swojego przeciwnika. - Wiesz najlepiej, prawda? Tak mi się wydawało, ze jesteś taki sam jak ja. Ale nie sądziłem masz aż tyle mocy. Co, Pierwszy?
    Uwięziony nie odzywał się przez chwilę.
    Do tej pory przebywał ciągle w zwierzęcej postaci. Ale gdy jego pani groziło niebezpieczeństwo, pozory traciły jakiekolwiek znaczenie.
    - Co chcesz zrobić z Riuuk? - zapytał w końcu.
    - Hm? Mam ją gdzieś. Mogliście sobie robić co wam się żywnie podoba, dopóki nie weszliście mi w drogę.
    - Więc dlaczego ją zaatakowałeś, gnojku?
    - Jesteś facetem - powiedział Kot z grymasem. - Widziałeś, gdzie mi przyłożyła?!
    Odpowiedziało mu jęknięcie zrozumienia.
    Nagle kot opuścił czar.
    Jego przeciwnik opadł głucho na ziemie i desperacko zaczerpnął powietrza.
    - Co jest! Co ty… - poderwał się z trudem, gotowy do ataku.
    W tym momencie w powietrzu rozległ się donośny ryk. Smok się zbliżał.
    Kot odwrócił się i postąpił kilka kroków do przodu.
    - Nie mam na ciebie czasu.
       Zabrzmiało to śmiertelnie poważnie. Nawet on nie mógł pozwolić sobie na lekceważenie smoka.
    Wyciągnął przed siebie ręce, żeby rozprostować kości. Potem zamknął oczy i zaczął szeptać słowa zaklęcia. Magia zaczęła koncentrować się wokół niego, więcej i więcej. Półprzeźroczyste, błękitne fale najczystszej mocy pływały w powietrzu, otaczały go i przenikały. Pojedyncze drobinki piasku zaczęły unosić się i tańczyć dookoła, a siła była tak ogromna, że zaczęła odpychać wszystko, co znalazło się w jej granicach.
    Otworzył oczy. Różnokolorowe tęczówki błyszczały drapieżnie, a odbijała się w nich cała Magia tego świata, która przybyła na wezwanie swojego ulubieńca.
    Na horyzoncie pojawił się smok. Był ogromny, a jego łuski błyszczały w porannym słońcu. Były zbudowanie jakby z bursztynu i złota. Zbliżał się do nich z niesamowitą prędkością. Wystarczyło pojedyncze uderzenie ogromnych skrzydeł, by w nagiej ziemi powstały ogromne, wydrążone jedynie podmuchem wiatru, doły. Bestia ryknęła donośnie. Wraz z tym rykiem ziemia zdawała się wybuchnąć. Pierwszy poderwał się, by osłonić nieprzytomną Riuuk. Drugi nie poruszył się. Nawet nie mrugnął. Pozwolił, by uderzenie odbiło się od krążącej wokół niego magii.
    Smok podleciał do niego w ciągu sekundy. Bliżej. Był coraz bliżej.
    Po chwili był tak blisko, że wystarczyłoby zaledwie kłapnięcie ogromnych zębisk, by pożreć Kota. Ten był w końcu mniejszy od jednego zęba tej bestii.
    Ale Drugi patrzył tylko na przeciwnika spode łba i powoli wyciągnął rękę.
    Dotknął go jednym palce.
    I nagle coś buchnęło. Hukowi towarzyszył przeraźliwy ryk. Smok dosłownie wybuchł. Ziemię oblały strumienie świeżej, gorącej krwi. Pojedyncze kawałki martwego ciała rozleciały się na wszystkie strony. Pierwszy objął ramionami Riuuk, by osłonić ją przed wodospadem wnętrzności.
    Drugi opadł na ziemię, zasapany i wyczerpany.
    Położył się i pozwolił sobie na serie głębokich wdechów. Był cały we krwi. Przetarł oczy. W ten jeden gest, jakim było muśniecie smoka, wpompował całą magię jaką udało mu się zgromadzić. W Krainie Czarów nigdy nie miał takich problemów. A smoki były tam przecież dużo silniejsze niż tutaj. To tylko dowodziło jak ubogi w magię jest ten świat.
    Usiadł powoli i rozejrzał w około. Istne pobojowisko. Straszne… Dobra, nieprawda. Był z siebie dumny. Nareszcie czuł się sobą. Byłby gotowy zaśmiać się teraz w niebo głosy, po swojemu. Ale musiał zrobić coś jeszcze.
    Pierwszy przyglądał mu się z daleka, ale po chwili odwrócił wzrok i skupił się na Riuuk. Chciał ją jak najszybciej ocucić.
    Kot podniósł się z trudem i chwiejnie stanął na nogach. Przyjrzał się swoim dłoniom. Drżały. Przeklął w  myślach, po czym ponownie zamknął oczy. Musi spróbować. Nie chce czekać ani chwili dłużej.
    Zaczął ponownie wzywać magię. Przybyła szybko. Drapieżna i nieposkromiona. Gromadzenie jej było  bolesne. Czuł jak wbija się w niego i pali jego ciało. Ale potrzebował więcej. Wiąż więcej. Z trudem recytował słowa zaklęcia. Pękała mu głowa, a po chwili poczuł, że z nosa zaczyna cieknąć mu krew. Schylił się i dotknął rękami ziemi. Otworzył oczy, ale jego wzrok był tak zaćmiony, że wciąż nic nie widział.
    Portal. Musi otworzyć portal.
    Ziemia popękała i utworzyła się w niej wielka wyrwa. Emanowała magią, a Kot wciąż wbijał w nią coraz  więcej.
    Pierwszy przyglądał mu się uważnie, obejmując wracającą do siebie Riuuk. Zrozumiał, że mają do czynienia z naprawdę potężnym magiem. Rzadko widywało się ludzi otwierających portale na własną rękę. Kosztowało to zbyt wiele mocy.
    - Co jest…? Gdzie ja… - wyszeptała ciężko Riuuk.
    Jednak widok, który ją przywitał, szybko postawił ją na nogi. Wyprostowała się momentalnie, a Pierwszy przytrzymał ją opiekuńczym ramieniem.
    - Jakim cudem? - powiedziała wbijając spojrzenie w ogromny portal. - To niemożliwe. Nie da się otworzyć takiego ogromnego… Przecież… Nim można by wszędzie…
    - Nie wszędzie – przerwał jej przyjaciel. Jego ton i spojrzenie mówiły, że zrozumiał już, co chce osiągnąć Kot.
    Ten natomiast desperacko gromadził coraz więcej Magii. Czuł, że zaraz padnie. Ale nie mógł odpuścić. Przecież, przecież… On musi wrócić do domu!
W jednym momencie cała magia zniknęła. Tabuny kurzu wzbiły się w powietrze i zerwał się straszliwy wiatr.  Zabrakło… Zabrakło mu magii… W ziemi pozostała jedynie ogromna przepaść.
     Kot osunął się na kolana i zwrócił krwią. Nie widział absolutnie nic. Był tak słaby, że ledwie kontrolował własne ruchy. Czuł, jakby jego płuca wybuchły, a serce ledwie pracowało. Ogarnął go przeraźliwy chłód, chociaż wewnątrz zdawał się płonąć żywym ogniem. Był pewien, że magia połamała mu żebra i kości w rękach. Krew leciała z ust, nosa, a nawet oczu.
Nie udało się. Nie… Nie wróci… I…
Uderzył pięścią w ziemię.
- Kurwa!!!

<Riuuk?>

piątek, 20 maja 2016

Zemsta cz.5 (Kot z Cheshire)

    No i co oni, do jasnej cholery, odpierdzielają...?
    Za każdym razem w takich sytuacjach dochodzi do wniosku, że to jednak teraz stracił wiarę w ludzkość, a nie ostatnio, gdy myślał, że tak się stało. No bo co trzeba mieć pod czerepem, żeby na kilka dni przed planowanym "cichym i niezwracającym niczyjej uwagi zniknięciem", postanowić pieprznąć czymś takim?! A, no tak. "Gówno" pomyślał "i, kuźwa, nic więcej".
    Przyglądał się wymalowanemu na wschodniej ścianie napisowi. Wypisane na fioletowo słowa głosiły dumnie następującą treść 
"Killian Flynn, debilu! Ty i ja, na placu głównym, równo o 18! No chyba, że stchórzysz! 
Wielka C. 
PS. Nowy tupecik prof. Darslyc ssie!".
    Oświadczenie było tak ogromne, że zajmowało prawie całą powierzchnie ściany i już tłoczyło się pod nim dziesiątki podekscytowanych uczniów, nauczycieli, piszczących jakieś pierdoły o bezprawiu, i innych gapiów.
    Kot, siedzący na drzewie w swojej zwierzęcej postaci, przeciągnął się leniwie. Nie zwracał w tym momencie niczyjej uwagi. I bardzo dobrze. Mógł dzięki temu całkowicie poświęcić się szukaniu w zachowaniu Vee jakichkolwiek oznak względnej inteligencji. I Nie. Nie znalazł. O tym, że ona i Killian Flynn z czwartego roku, delikatnie mówiąc, się nienawidzili (co najmniej jak Orki Leśne ze Srebrnymi Elfami znad Wodospadu Hree), wiedzieli wszyscy. Takie akcje Clarie też się często zdarzały. Wiec w sumie nic nowego. Ale dlaczego teraz, kiedy planują cichą wyprawę?! Co w sformułowaniu "hej, ulotnijmy się tak, żeby nikt nie zauważył naszej nieobecności" sugeruje "pieprznijmy jebutny napis na ścianie, tak żeby wszyscy przypomnieli sobie o tym, że żyjemy". Nie żeby to kota w ogóle obchodziło. Miał naprawdę głęboko i daleko, czy znajdą tych całych napastników i czy przypadkiem przy tym nie zginą. On chce sobie tylko popatrzeć.
    Wykrzywił koci pyszczek w nienaturalnym uśmiechu.
    O tak, czerpał dziką satysfakcje z obserwowania, jak te słabe worki mięsa, zwane ludźmi, próbują znaleźć choć cień sprawiedliwości i siły w tym pokręconym, pełnym czarnej magii świecie. Jak w pogoni za marzeniami, napędzani pustą chciwością albo nieuzasadnioną niczym nadzieją, próbują przepełznąć z jednego horroru do drugiego. I wreszcie jak porzucają swe człowieczeństwo w imię potęgi... Urocze.          Doprawdy, przepiękna tragedia.
    Zsunął się z drzewa i obrzucił zbierający się tłum spojrzeniem.
    W jednym musiał jednak tej pokręconej dziewczynie przyznać racje.
    Nowy tupecik profesor Darslyc wyglądał jak wyrzygany przez wilkołaka.

    Drzwi pokoju otworzyły się z impetem. Do pomieszczenia wpadała przez nie dziewczyna i od razu z triumfalnym krzykiem rzuciła się na łóżko. Piszcząc, tarzała się po nim, zrzucając przy okazji całą pościel. Atłasowa tkanina z naszytymi małymi króliczkami upadła smętnie na ziemie.
    - A ty co? Faceta znalazłaś?
   Na dźwięk tego głosu dziewczyna poderwała się i przyjęła bojową pozycję. Na przeciwko niej stał chłopak. Przysięgłaby, że wcześnie go tam nie było. Opierał się o ścianę i trzymał ręce w kieszeniach sztywnych, materiałowych spodni. Dmuchnięciem próbował odpędzić z twarzy niesforny kosmyk fioletowej grzywki.
    -W sumie jakbym miał taką mordę to też bym się cieszył, jakby mnie któryś wziął w obroty... No co? - uśmiechnął się niewinnie widząc rumieniec złości wstępujący na jej policzki. - Panienka z tych przewrażliwionych? No to już w ogóle nie powinnaś wybrzydzać, bierz jak leci.
    -Czego chcesz? - spytała oschle, próbując opanować chęć rozszarpania przybysza na strzępy.
    -Ja...? Nie no, nic konkretnego, mam tylko małe pytanko... - popatrzył na nią spode łba i zmienił ton. - Co to ma, kuźwa, być?
    Vee z oburzeniem złapała powietrze w usta i wydęła policzki.
    -C-coo? Nie wiem o czym mówisz.
    Uniósł brwi.
    Dziewczyna speszyła się.
    -Co cie to obchodzi w ogóle! Będę robić co mi się żywnie podoba! - wypięła dumnie pierś do przodu. - A Killian...
    Spoważniała nagle i odwróciła wzrok.
    -... tego gnoja to ja ubije.
    "Ooo... no to zaczyna się chyba robić ciekawie."
     Wyszczerzył się.
    Doskonale znał to spojrzenie. Wiele razy obserwował jak oczy z lśniących życiem i optymizmem kryształów zmieniają się w tępe, puste i bezlitosne kamienie. Dokładnie jak u Alicji. Przyjrzał się stojącej naprzeciwko dziewczynie. Żywiołowa chłopczyca, gotowa z dnia na dzień podbijać świat, spontaniczna i wydająca się nie widzieć na swojej drodze żadnych przeszkód. Jeśli na jej promieniującej radością twarzy zaczyna gościć takie spojrzenie... "Jesteś taka sama jak ona" myśl ta pojawiła się w jego głowie samoistnie i zdawała się teraz dudnić echem w całej świadomości. "I skończysz tak samo jak ona".
    -Aż prawie mi cię żal.
    -C-co..?
   Zanim zdążyła dokończyć, z miejsca, w którym stał, buchnęła chmura dymu. Zakasłała i próbowała odtrącić ją ręką. Kiedy dym opadł na podłodze siedział już tylko niewielki kot o fioletowym futerku, który wpatrywał się w nią wielkimi oczami.
    W tym samym momencie drzwi otworzyły się i do pokoju wsypała się gromadka ludzi.
    -O Tigr, jesteś wreszcie! O matko i nawet ktoś był na tyle głupi, żeby tu z tobą przyjść! - podsunęła się bliżej i szepnęła mu do ucha. - Gadaj, ile im zapłaciłeś? A może to jakiś urok...?
    - W tym samym momencie chłopak zobaczył siedzącego na podłodze zwierzaka i skrzywił się. Nie odezwał się jednak ani słowem.
     Jeden z jego znajomych również dostrzegł kota i ukląkł przy nim.
    - Oo... Vee nawet ciebie zwerbowała? - zapytał głaszcząc go za uchem. - Naprawdę musi mieć mało ludzi, skoro wciąga to takiego słodziaka...
    Kot miauknął najrozkoszniej jak potrafił i przyglądał się z satysfakcją jak mina Tigra przechodzi przez kolejne fazy zniesmaczenia.
    - Dobra, Vee... - zaczął próbując oderwać swoją uwagę od zwierzaka. - Co ty znowu wymyśliłaś? Co to ma być za napis?! Wyzywasz Flynn'a na pojedynek, czy jak?! I to bez zgody nauczycieli... Gdzie ty masz mózg?!
     "Nawet nie próbuj szukać, nie znajdziesz"
    - Dobrze wiesz, że to idiota. Tym razem mu pokażę. - dziewczyna skrzyżowała ręce na piesi i wysyczała buntowniczo przez zęby. - Tak mu tą wytatuowaną mordę przemebluję, że nie będzie co zbierać.
    - Vee... - Tigr patrzył ze smutkiem na dziewczynę. Wiedział, że pod tą wojowniczą, dowcipną maską kryje się rosnąca z każdym dniem nienawiść.
    Zagryzł zęby.
   - Wiesz, że nie będzie łatwo. Koleś uciekł z Arivle i Mont Jess. Cholera wie ilu mundurowych wtedy powalił. Mundurowych, Vee... Ludzi szkolonych tylko po to, żeby zabijać.
    - Owszem. Ale oni nie mieli tego, co mam ja – spojrzała mu prosto w oczy. - Pieprzonej chęci, żeby uciąć mu łeb i zanieść mojej siostrze.
    Tigr nie skomentował tego. Parzył tylko na dziewczynę i przez dłuższy moment nie odzywał się. Reszta ludzi, wyraźnie zdezorientowanych, przyglądała się tylko tej dwójce i zastanawiała, w co Clarie wpakuje ich tym razem.
    - Dobra. Co my mamy robić? - zapytał Tigr w końcu.
   - Musicie mi utworzyć magiczną barierę, wokół placu głównego. Tak, żeby nauczyciele nie mogli nam przeszkodzić. Żeby nikt nie mógł.
    - Cholera, Vee! Jak?! Przecież to potężni magowie, nie utrzymamy ich dłużej niż pięć minut!
    Dziewczyna parsknęła oburzona.
    - Za kogo ty mnie masz?! Wystarczy!
    Wszyscy w pokoju spojrzeli na nią sarkastycznie. Zignorowała to i spojrzała na zegarek.
    - Dobra, zwijamy się. Psorzy już się pewnie zorientowali, kim jest "Wielka C" i zaraz tu przyjdą. No i trzeba się przebić na ten plac, bo na bank będzie obstawiony.
    - O, stary... - jęknął jeden z kumpli Tigra. - W jakie gówno ty nas wpakowałeś?!
    - Noo, nie wypłacisz się do końca życia. - dodał inny klepiąc go po plecach.
    Zaczęli niepewnie wychodzić w pokoju. Atmosfera między nimi zagęściła się, dominowało zdenerwowanie i ekscytacja.
    Vee wyszła z pokoju ostatnia. Chciała pozbierać myśli. Nagle poczuła miękkie futerko przy nodze. Spojrzenie różnobarwnych oczu hipnotyzowało ją i czuła jak jej ruchy krępują się. Po chwili schyliła się i wzięła kota na ręce.
    -Wiesz, że nie utrzymają tej bariery na wystarczająco długo, prawda?
Dziewczyna nie odezwała się. Szła powoli do przodu, utrzymując dystans między nią, a grupą.
    - Ale ja mogę – wypowiedziana szeptem propozycja odbiła się echem w jej głowie.
    - Czego chcesz w zamian? - rzuciła tonem suchym i zdecydowanym.
    - A czy jest coś czego nie mogłabyś mi dać?
    -Nastąpiła chwila ciszy.
   - Nie. Za te kilka dodatkowych minut dam ci wszystko, czego będziesz chciał. O ile nie będzie to dotyczyło moich bliskich.
    - Jasne. Tylko ciebie.
    Puste spojrzenie skierowane było tępo w dal.
    - W takim razie umowa stoi.
    "Mam ją" wyszczerzył się bestialsko.
    - Jest jeszcze jedna sprawa.
    - Hmm?
    Doganiali już prawie resztę grupy.
    - Tupecik profesor Darslyc rzeczywiście ssie.
    Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby wcześniejsza rozmowa w ogóle nie miała miejsca.
    - Co nie?


<Clarie?> <Tigr?>

niedziela, 15 maja 2016

Zemsta cz. 4 (Tigr)

"Zebrać kumpli. Ciekawe kogo mogę niby zebrać!" Wyszedłem z pokoju szybkim i niespokojnym krokiem zastanawiając się. Skierowałem się w stronę kawiarenki "Nikt przy zdrowym umyśle nie zgodzi się na branie udziału w planach Claire! Choć w sumie.... Jeśliby tu chodziło o wypełnienie przysługi dla mnie hm.... Na pewno Matt się zgodzi a jak on to i Rentaro. Sentinel wisi mi dość sporą przysługę za krycie go na lekcjach alchemii. Mam trzech, ale dla niej to w ciąż za mało
- Jestem jeszcze ja! -  Piskliwy, telepatyczny krzyk sprawił, że mimowolnie moja twarz skrzywiła się boleśnie.
- Dobra, wiem, ale nigdy więcej nie krzycz tak głośno. Wybija mnie to z rytmu myślenia. Poza tym mogę przy okazji dostać małego zawału - otarłem czoło i pomasowałem skronie zniesmaczony.
- Zapamiętam. - Nie zdołała ukryć cichego chichotu. -  A co do kumpli to Shiro jeszcze powinien ci pomóc.
- Czyli z nami powinno być sześciu ludzi. Vi musi to wystarczyć.
- Mam ich poszukać? - Wyobraził sobie jej ogromny uśmiech i nie mógł tak po prostu odmówić.
- Znajdź Sentinela. Z resztą dam sobie radę.
Czym prędzej pobiegłem do biblioteki by znaleźć "Wiecznego uczonego" i mojego najlepszego przyjaciela. Shiro jak zwykle siedział na końcu sali, zaczytany w jedną ze starych ksiąg "On się nigdy nie zmieni"
- Jak ty możesz tak czytać te książki, bez jakiegokolwiek odpoczynku? Ja mam problem z przeczytaniem więcej niż dwudziestu stron na raz...- Przysiadłem się do niego i zacząłem mówić. - W sumie ciebie zawsze ciekawiła starożytna historia, prawda?
- A ciebie miecz, pistolet i przyjaciółka z dzieciństwa, czyż nie? - Odłożył książkę i spojrzał na mnie z uśmiechem - Dobrze cię znów widzieć, mój stary przyjacielu. Widzę, że nowa ręka i noga jeszcze nie pozwalają ci w pełni funkcjonować.
- Skąd to wiesz?! Nikt o tym nie wie po za Tiną i Claire.
- Twoja postawa zdradza wszystko, opierasz ciężar na lewej nodze bo prawa jeszcze nie funkcjonuje poprawnie albo nie dopasowała się do ciała.
- A ręka?
- Widziałem jak ją tracisz. To mi wystarczyłoby stwierdzić, że jest mechaniczna.
- Jak zwykle masz rację. Ale czas na opowieści jeszcze przyjdzie. Teraz mam prośbę, musisz mi pomóc. Idź na błonie. Ja dołączę jak znajdę Matta i Rentaro. Nie zadawaj pytań po prostu mi pomóż. Błagam.
- Leć po resztę będę na was czekał na miejscu.
- Dzięki wielkie. - Wybiegłem z biblioteki i udałem się do klubu strzeleckiego. Obydwaj jak zwykle trenowali strzelanie z pistoletów. "Jeszcze tylko ich przekonam i z głowy" - Poświęcicie mi chwile uwagi!
- Tigr, wróciłeś ze szpitala. Fajnie w końcu znajdzie się ktoś z kim będę mógł ćwiczyć. - Powiedział Matt uśmiechając się wyzywająco.
- Odpuść w tej szkole nikt nie jest lepszy ode mnie. - Parsknął Rentaro "Ich wieczny spór o to kto jest lepszy. Mogliby dać sobie z tym już spokój"
- Przyszedłem bo potrzebuję pomocy, chodźcie ze mną. - Szybko złapałem obu za kołnierz i zacząłem ciągnąć za sobą.
- Ejj Tigr wyluzuj! Sami potrafimy chodzić! - Zdegustowany Rentaro wyrwał rękę z mego uścisku i stanął na środku drogi.
- Wiem, ale was oderwać od strzelania inaczej się nie da - "Teraz tylko czekać na Tinę i Sentinela. Ciekawe co ta Vi wymyśliła?"


<<Tigr?>> <<Kot z Cheshire?>>

Superstar cz. 5 (Jonah)

 - Dante, spokojnie, na wszystko będzie czas. Opowiem ci o wszystkim, kiedy będziemy na miejscu. Chyba nie chcesz, żeby ktoś dowiedział się o artykule zanim w ogóle zostanie napisany? - Jonah spławił delikatnie reportera. To jeszcze nie pora. Poza tym, sam nie potrafił się jeszcze uspokoić po sytuacji sprzed chwili.
Spotkanie w ogrodach było dla Jonaha momentem prawdziwego przerażenia. W końcu to niezbyt typowa sytuacja, żeby ktoś tak prosto z mostu pokazywał mu dowód na to, że ktoś się pod niego podszywa. Normalnie nie przejąłby się zbytnio, ale przez kłopoty, jakie spowodował oszust, mógł mieć ostro na pieńku z dyrektorem, albo nawet zostać wyrzuconym ze szkoły. Przez całą drogę do gospody nie mógł się skupić na niczym innym, poza tą sprawą. Nie raz jeden z jego towarzyszy musiał go ratować przed wpadnięciem na jakieś drzewo, czy słup.
Im bliżej gospody byli, tym mniej jednak przejmował się sprawą oszusta, a bardziej stresował się wywiadem, w który został wrobiony. W końcu jednak dotarli na miejsce. Berta zaprowadziła ich do stolika.
Jonah usadowił się na swoim miejscu. Spoglądał na dwójkę swoich towarzyszy.
 - Jesteście w stu procentach pewni, że to dobry pomysł? Co, jeśli artykuł się nie spodoba? Czy nie lepszym pomysłem byłoby zapytać o ten wywiad Liama? On jest popularny. Więcej ludzi by się zainteresowało. A właśnie, czy my nie potrzebujemy jego pozwolenia na pisanie o nim? Pytaliście go o zdanie? - Wyrzucił z siebie ten potok słów z prędkością katarynki. Szczerz mówiąc, podzielenie się wątpliwościami pomogło mu pozbyć się części stresu. Pozostała dwójka wpatrywała się w niego zszokowana.

sobota, 14 maja 2016

Kronika władcy smoków (Wpisy Araty)

Wpis do smoczej kroniki. Drugi dzień pobytu w górach.
"Dzięki Lily Orion się wybudził, ale po za nim czuje jak po moim ciele krąży jakaś dziwna energia. Prawdopodobnie moje drugie ja wyssało część mocy dziewczyny i zrobiło sobie z niej użytek. Jeśli szybko czegoś z nią nie zrobię, może to mieć różne dziwne konsekwencje. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, jeśli połączę tą moc ze smoczą duszą powinna ona zostać zapieczętowana i ukryta głęboko w świecie smoków. Drugą opcją jest uwolnienie jej, ale lepiej mieć jakiegoś asa w rękawie. Nigdy nie wiadomo co się może jeszcze zdarzyć"
"Co do stanu Lily, to wydaje mi się, że stała się bardziej pogodna i otwarta. Częściej mówi o swojej historii oraz częściej można zauważyć promienny uśmiech na jej twarzy. Oczywiście gdy dowiedziała się, że moje smoki reagują na pocałunek, zakazała mi się całować twierdząc "Jeśli moi bracia wyczują twój zapach, będziesz martwy, więc na razie masz zakaz całowania mnie" Powiedziała to nie patrząc na fakt, że razem śpimy, ale na razie zostawię to tak jak jest"
          ~Niech wieczny płomień nigdy nie zgaśnie w duszy posiadacza~ Arata Silvermoon drugi użytkownik. Wpis 17890
Wpis do smoczej kroniki. Trzeci dzień pobytu w górach
"Dziś rano udało mi się zapieczętować "skradzioną" moc. Moje ciało zaczęło powoli wracać do naturalnego stanu, mimo to nadal mam ślad na policzku. Pękniecie zostawione przez przemianę regeneruje się dość powolnie. Może to właśnie skutek mocy Lily? Albo sama jej obecność zmienia moje ciało? Nie wiem tego, ale na pewno nie mam zamiaru jej teraz opuścić. Nie teraz gdy w końcu zrozumieliśmy co do siebie czujemy. Jej ciepły uśmiech, łagodny śmiech i oczy pełne ciekawości, to są jedyne rzeczy jakich aktualnie potrzebuję.
         ~Niech wieczny płomień nigdy nie zgaśnie w duszy posiadacza~ Arata Silvermoon drugi użytkownik. Wpis 17891
Wpis do smoczej kroniki. Czwarty dzień pobytu w górach
"Od niedawna moje ramie stało się poduszką, nie przeszkadza mi to. Wręcz cieszę się, że do tego doszło (Mimo, że powoli zaczyna mnie boleć) "

"Spoglądam teraz jak mój mały skarb odpoczywa. Wygląda przepięknie czuję jak serce mi rośnie. Wiele w życiu przeszedłem, ale było warto. Teraz mogę w spokoju opiekować się moją ukochaną, chciałbym żeby tak zostało już na zawsze, ale wiem, że są jeszcze inne ważne rzeczy do zrobienia 
           ~Niech wieczny płomień nigdy nie zgaśnie w duszy posiadacza~ Arata Silvermoon drugi użytkownik. Wpis 17892
<<Lily?>>

czwartek, 12 maja 2016

Przyjaciel, czy wróg? cz.1 (Riuuk)

Chłodny, przyjemny powiew górskiego wiatru poruszył leniwie pasma jej długich, ciemnych włosów. Pożółkły papier szeleścił w palcach jej dłoni, a oczy spoglądały w dal, jakby próbowały dostrzec coś w odległej dolinie zwężającej się ku najwyższym szczytom ojczystych i tak dobrze znanych gór. Jako dziecko zawsze przychodziła tu by marzyć o dalekich podróżach za bezpieczną osłonę gór. Teraz siedziała odpoczywając od wiecznego zgiełku Akademii i gwaru wszechobecnych tłumów. Już zapomniała jakie przyjemnie i chłodne było górskie powietrze. Przeczytała jeszcze raz starannie nakreślone słowa ostatniego zdania długiego listu :
- ,, Ogromny czarny smok zabił Jaffę Ostatnie Słowo, który bohaterskim gestem poświęcenia obronił wioskę Jin ginąc śmiercią godną najlepszego wojownika. Na zawsze pozostanie w naszych sercach. Niech ziemia lekką mu będzie..." Czarny smok... tak?
- Tysiące myśli biegło istny maraton pod czaszką. Skronie zaczęły boleśnie pulsować. Wszelkie obrazy i przypadkowe skojarzenia zaćmiły umysł jednak instynkt pozostał. Nie potrafiła się na niczym konkretnym, więc stwierdziła, że czas na jakiekolwiek działanie. Ścisnęła kartkę mocno zaciskając dłoń. Kostki pobladły. Wstała gwałtownie i skoczyła bezceremonialnie z dachu z najwyższej kondygnacji całego budynku lądując twardo i przeturlując się po twardej skale by wytracić zbędny impet i nie połamać sobie nóg. Plecak nieco zamortyzował upadek chociaż był niewielki, w końcu wyruszyła na zwiad, a nie na wojnę... Zapięła wszystkie troki i sprawdziła ekwipunek po czym pobiegła przed siebie omijając główne trakty i większe ścieżki ginąc w mroku. Biegła ku dolinie. Na samym końcu znajdowała się jaskinia prowadząca do gniazd smoków. Poprzedniego dnia dokładnie wypytała ludzi, którzy przeżyli ataki tego okropnego stworzenia więc dokładnie wiedziała dokąd się udać. Biegła po wąskiej ścieżce nie wydając praktycznie żadnych dźwięków oprócz cichego tarcia podeszw butów o wystające korzenie gęstego lasku. Nagle mała czarna postać wyłoniła się na samym środki wąskiej ścieżki.
- Droga Riuuk... - westchnął przeciągle wyciągając się w świetle księżyca - nie ładnie jest tak wymykać się po nocach i zostawiać gości samych sobie,.. Pójdę z tobą. To zbyt niebezpiecznie abyś szła sama nawet jeśli Zeref ci pomoże.
- Ale... - upór i tak był daremny zwłaszcza, kiedy szarość jego oczu sugerowała tą przygnębiającą i nie znoszącą sprzeciwu  powagę słów i głosu płynących z jego małego, kociego pyszczka. Nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać. Paradoks tej sytuacji przerastał wszelkie oczekiwania i normy...
- A co z Drugim..
- Nie martw się o niego. Wyczuwam jego obecność w pobliżu... Odwrócił się gwałtownie i pobiegł w kierunku końca doliny by nagle rozpłynąć się w powietrzu. Rozglądała się wokół niespokojnie szukając jakichkolwiek oznak obecności... Nagle w oczy rzuciły jej się dwa fioletowe kosmyki włosów wystające zza jednej z wielu gałęzi ogromnego drzewa. Spojrzała krzywiąc brwi. Dlaczego wcześniej nic nie dostrzegła? Może to jakiś urok... Zniknęła błyskawicznie za wysokimi krzakami by następnie wspiąć się na jedno z drzew. Bezszelestnie podążała ku celowi zachodząc go od tyłu. Chciałam nauczyć go, że nie powinien tego robić unieruchamiając go z zaskoczenia. W ostatniej chwili rzuciła się na niego lecz fioletowe włosy zadrgały kiedy błyskawicznie obrócił się ku niej. Wpadła na niego powalając na gruby konar drzewa. Nie dał po sobie poznać chodź cienia zaskoczenia. Pozbierał się nadspodziewanie szybko.
- Wariatka! - Krzyknął powalając ją obok. Mimo swej nikłej postury był nadzwyczaj silny. Obrócił się w przygniótł ją  do drzewa. Ona jednak nie dała się tak łatwo zataczając gwałtownie nogami duże półkole w wstając odepchnęła go. Chwycił szybko długie włosy i szarpnął. Ob kręciła się zawijając je wokół jego ręki i szyi niczym dziwny rodzaj garoty. Stracił równowagę i spadli z głośnym hukiem na twardą ziemię. Drugi próbował wydostać się z plątaniny włosów, rąk i nóg jednak...
- Nic z tego. Nie uciekniesz. - Pewność siebie podskoczyła kiedy próbował wstać po raz setny. Wtedy obrócił się w śmiercionośnym uścisku i popatrzył jej głęboko w oczy. Czuła magię wdzierającą się w jej silną jaźń. Próbował rzucić na nią jakiś urok! Ich twarze były niepokojąco blisko siebie. Czuła jego oddech na swoich ustach i nosie. Gorący i wręcz parzący nagą skórę paraliżował.
Rozległ się cichy odgłos rozbijanego szkła po czym całą okolicę wypełnił obrzydliwy, żółty dym powodujący łzawienie oczu. Riuuk już nie raz uratował skórę. Rozproszył Kota przerywając zaklęcie. Ostatnie tego dnia jakie zdoła rzucić kiedy... Wpadł na nią rozpędzony i przygwoździł do ziemi. Do oczu napływały mu łzy. Fiolka z płynem anty magicznym rozbiła się o jedną w dalszych skał.
- O nie... - nagły atak kaszlu przerwał mu w pół zdania - tak to się nie będziemy bawić moja droga... - kaszel wzmógł na sile. Wykorzystała okazję i kopnęła go w czuły punkt by zrzucić go i pobiec przed siebie. Nagle stanęła nieruchomo i zaczęła się unosić. Złote pętle unieruchamiały jej ciało. Drugi wstał trzymając jedna rękę na obolałych genitaliach a drugą pstryknął palcami. Wrzasnęła kiedy nagły przepływ prądu poraził jej ciało. Popadła w konwulsje od mocy ładunku. Czuła, że traci przytomność  kiedy kolejna fala przeszła przez jej bezbronne ciało. Nigdy nie miała do czynienia z tak potężną magią. Przed zanurzeniem się w upragniony i wolny od bólu mrok zdążyła dostrzec czarną postać Kota o czerwonych oczach. Pod jego stopami pojawił się krąg magiczny. Ostatnią rzeczą jaką zdążyła dostrzec była smukła sylwetka kobiety, która pojawiła się na miejscu Kota w towarzystwie ogromnej ilości nieznanych jej symboli i run otaczających ją w postaci ogromnych złotych i niebieskich pierścieni rozświetlających mrok.  Nagła ciemność przysłoniła widok pochłaniając ją w swe niezbadane odmęty...

(O fak :v )

poniedziałek, 9 maja 2016

Więzy, które wciąż mogą stać się silniejsze (wpis z pamiętnika Lily)

5 dzień życia w górach
Drogi pamiętniku!
,,Każdy kolejny dzień wydaje mi się wspanialszy od poprzedniego. Sama nie wiedziałam, że codziennie może mnie zaskakiwać czymś nowym. Swoim zachowaniem, temperamentem, postawą i beztroskim uśmiechem. A jednak każdego dnia budzę się z nadzieją, że mu się uda. Wciąż się udaje - jak do tej pory. Jest po prostu tyle rzeczy, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. O jego mocach, przeszłości, uczuciach i ranach na duszy. A chcę je poznać. Wszystkie. Choćby po to, by móc być blisko niego w trudnych chwilach. Zgaduję, że to właśnie nazywamy miłością?
Mimo, że początkowo trening wydawał się być dla niego priorytetem, to od czasu jego przemiany, to się zmieniło. A właściwie on się zmienił. Nie żeby mi to przeszkadzało w jakikolwiek sposób. Ani brak reżimowego treningu ani jego przemiana. Nie, wręcz przeciwnie.
Kocham to, że stał się bardziej otwarty. Cóż, już wcześniej nie krył się ze swoimi uczuciami, po prostu... Teraz jest jakoś inaczej. Może dlatego, że go zaakceptowałam? Nie wiem. Czasem wszystko wydaje mi się takie proste i poukładane, a innym razem kompletnie nie wiem, co czuję. Ale wiem jedno. Nigdy w swoim życiu nie czułam się szczęśliwsza....
No, może gdyby wymazać z obrazka pewne dwie panny, które lepią się do niego jak rzepy i nieustannie się ze mną droczą, byłoby perfekcyjnie. Nie to, żebym się z nimi nie dogadywała. Gotujemy na zmianę, opowiadamy sobie różne historie i plotkujemy. Często o Aracie. Choć oczywiście on o tym nie wie. Więc nie jest źle. Jedynie... Chciałabym go mieć tylko dla siebie. Co poradzę? Odkryłam, ze jestem bardzo zaborcza. Bardzo. A teraz zmuszona jestem się dzielić. Ugh, życie jest nie sprawiedliwe!
Wciąż niewiele rozumiem o smoczej duszy i mocy drzemiącej w Aracie. To skomplikowane, ale próbuję. Wiem, że cokolwiek się nie stanie, on mnie nie skrzywdzi. I to wszystko z czego na razie muszę zdawać sobie sprawę. Wierzę, że reszta przyjdzie z czasem. Choć jest jeszcze jedna rzecz. Nie pozwalam mu się już całować. Nie odkąd dowiedziałam się, że pozwala mu to odblokowywać jego zdolności. Podałam mu jakiś głupi powód, ale tak naprawdę po prostu się obawiam. Bo jeśli stanie się zbyt potężny zbyt szybko, to nie tylko nie będę w stanie stać u jego boku, ale zacznę mu zawadzać. A tego bym nie zniosła. Nie teraz, kiedy w końcu zdecydowałam się z nim być.
Największą obawą napawają mnie własne moce. Obawiam się braku kontroli nad nimi, a z drugiej strony boję się, co się stanie, jeśli nie zapanuję nad nimi dostatecznie szybko. Arata zdaje się zapominać powoli nasz cel przybycia tutaj, a ja nie mam serca mu o tym przypomnieć. Lubię leżeć w jego ramionach, patrzeć na wschody i zachody słońca, lubię to stabilne i proste życie, jakie teraz prowadzimy. Ale wiem, że to nie potrwa wiecznie. Czas przemija, płynie z nurtem i nie zawróci, bo tego pragnę. Muszę stać się silniejsza, przygotować się na to, co nadchodzi. Ale patrząc teraz na jego spokojną, śpiącą twarz, nie mam serca zapytać. Dzisiaj również stchórzyłam. Czy uda mi się zapytać go jutro? Coraz gorzej się czuję i myślę, że moje moce znów zaczynają działać na własną rękę.
Zdecydowałam, jutro go poproszę. Od jutra zaczniemy treningi. Ale dzisiaj, jeszcze przez tę jedną noc, po prostu usnę w jego ramionach bez zmartwień. Zabawne, ale odkryłam, że wszystkie znikają w obecności ukochanej osoby. Ciekawa jestem, czy to dotyczy wszystkich? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Chyba wcześniej nikogo nie kochałam w ten sposób.
Kończę na dzisiaj, jestem zmęczona. I chyba Aratę obudziło magiczne światło, które wyczarowałam do pisania. Świetnie, teraz będę musiała go jakoś przeprosić. Nienawidzę przepraszać za cokolwiek.
Dobranoc pamiętniku!