wtorek, 30 sierpnia 2016

Niemagiczni cz.3 (Killian)

    Biegł co sił przez las. Suche gałęzie smagały go po twarzy i rękach, ale nie zwracał na to uwagi. Nie próbował nawet ukryć swojej obecności przed dziewczyną. Posuwał się do przodu w błyskawicznym tempie, zwinnie pokonując wszystkie przeszkody, jak powalone drzewa i kopy ziemi. Momentalnie skręcił w prawo znikając w ogromnej kępie krzewów. Dopiero otoczony z każdej strony ich gubiącymi liście gałęźmi, zatrzymał się i przykucnął. Zasłonił usta ręką, gdyż w nocnej ciszy jego szybki oddech wydawał się grzmieć. Poczuł jak krople zimnego potu spływają mu po karku i czole. Jego mięśnie po długim biegu były rozgrzane i czuł jak wszystkie pracują. Uśmiechnął się. Adrenalina pulsowała mu w żyłach. Uwielbiał ten stan.
    Pochylił się do przodu. Położył dłoń na zimnej ziemi i przywarł do niej, wyprężając ciało w drapieżnej pozycji, niczym kot. Nasłuchiwał. Tak... słyszał ją. Była już niedaleko. Jej technika była nienaganna. Smukłe ciało przesuwało się między gałęziami niemalże bezszelestnie i nad wyraz szybko. Niewprawne ucho nie wychwyciłoby delikatnych uderzeń jej stóp z szumu wiatru i szelestu suchych liści. Ale on słyszał bardzo dokładnie.
    Oblizał wargi językiem.
    Spojrzał na drewniany kostur, który wciąż ściskał w posiniałych od zimna palcach. Był o wiele za duży i nieporęczny do walki w lesie. Chłopak był przyzwyczajony do innego rodzaju broni, odłożył więc przedmiot na ziemię, cicho i delikatnie, by nie robić niepotrzebnego hałasu. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej czarną chustkę. Przewiązał ją na szyi i naciągnął na twarz.
    Pochylił się do przodu opierając ręce na ziemi. Wypuścił powietrze z płuc i w jednej chwili wystrzelił do przodu niczym strzała. Wypadł spomiędzy gałęzi na niewielką, pustą polanę i pokonując ją w zastraszającym tempie, pognał między drzewa w kierunku, z którego słyszał dziewczynę. Nie dbał o zachowanie pozorów, że próbuje ukryć swoją pozycję. To nie były podchody. Zmysły obojga z nich były wyostrzone na tyle, że żadne nie byłoby w stanie ukryć się przed drugim. Nie mieli szans zaskoczyć się nawzajem. To będzie pojedynek szybkości i siły.
    Przeskoczył ogromny pień i przyspieszył. Podniósł głowę. Pod czarną chustką zagościł drapieżny uśmiech. Spomiędzy pozbawionych liści gałęzi przebijał się księżyc, a w jego świetle zamajaczyła sylwetka ubranej w płaszcz dziewczyny. Przeskakiwała zwinnie z jednej gałęzi na drugą, unikając sterczących konarów. Ona również wyczuła jego obecność i na ułamek sekundy odwróciła twarz w jego stronę. Niebieskie oczy zalśniły zuchwale.
   Chłopak wyprężył ciało i wbiegł po pochyłym pniu. Złapał się grubej gałęzi i błyskawicznie podciągnął się na niej przerzucając nogi na koleją. Pomagając sobie rękami ruszył w pogoń za dziewczyną. Gałęzie łamały się z trzaskiem kiedy się przez nie przedzierał. Jego ręce i nieosłonioną chustką część twarzy pokryły wąskie zadrapania, z których zaczęła sączyć się krew.
    Jednak dogonił ją.
    Jednym susem znalazł się zaraz za dziewczyną i, nie dając jej czasu na namysły, zaatakował. Jego ręka prześliznęła się po policzku Riuuk, która w ostatniej chwili uchyliła głowę. Wykorzystując niewygodną pozycję, którą musiał przyjąć, kopnęła go w klatkę piersiową. Chłopak zachwiał się i tracąc równowagę runął w dół. Riuuk nie miała jednak czasu na triumf. Poczuła, jak na kostce zaciska się jej silna dłoń i ściąga ją za sobą. Krzyknęła.
     Spadali w dół uderzając w niezliczone gałęzie i konary drzew. Riuuk złapała się jednego z nich i zsunęła po jego korze z gracją na ziemię. Gdy tylko jej stopy dotknęły gruntu, przyjęła bojową pozycję i rozejrzała się. Z pomiędzy drzew pomknął ku niej cień. Uderzenie spadło na nią z góry. Krzyżując nad głową ręce zablokowała kopnięcie i odepchnęła chłopaka. Ten, odbijając się na rękach i przewracając w powietrzu, bezpiecznie wylądował na ziemi. Schylił się od razu, by uniknąć błyskawicznego ciosu nogą wymierzonego w jego głowę. Opierając się na łokciach kopnął w stronę jej odsłoniętej łydki, starając się pozbawić ją równowagi. Napotkał jednak tylko powietrze. Wciąż leżąc na ziemi przetoczył się, unikając gradu ciosów, który spadł z góry na miejsce, w którym był przed chwilą. Podniósł się z ziemi i uderzył pięścią w bark dziewczyny, która nie zdążyła się jeszcze odwrócić. Syknęła i odskoczyła do tyłu. Oboje zmierzyli się spojrzeniami. Oddychali ciężko, a oczy zalewał im pot.
    Chłopak stanął w rozkroku i wyciągnął przed siebie zaciśnięte pięści. Dziewczyna pochyliła się do przodu przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Patrzyli na siebie przez chwilę. I w jednym momencie zaatakowali.
    Dwa zaprawione w walce ciała zderzyły się ze sobą, zasypując się nawzajem gradem ciosów i uderzeń. Nie wszystkich dało się uniknąć. Pojedynek trwał już dłuższą chwilę. Oboje czuli, że tracą oddech, poobijane i zmęczone ciała powoli odmawiają im posłuszeństwa, a koncentracja spada. Riuuk zablokowała kolejne uderzenie, ale zabrakło jej szybkości, by odpowiedzieć na nie we właściwym momencie. Killian wykorzystał to i niezgrabnym kopnięciem podhaczył jej nogi. Dziewczyna upadła na twarz podpierając się na rękach. Miała się właśnie podnieść, kiedy stalowy uścisk zacisnął się na jej ręce i odwinął ją za plecy. Poczuła na sobie ciężar i jęknęła.
    Odwróciła głowę i kontem oka spojrzała na przeciwnika siedzącego na jej plecach. Chłopak mocno przyciskał jej rękę do łopatek, by nie mogła się ruszać. Jego ramiona podnosiły się w rytm szybkich, ciężkich oddechów, a mięśnie drgały ze zmęczenia. Kiedy ściągnął chustkę z twarzy zobaczyła zuchwały uśmiech obnażający błyszczące w ciemności, śnieżnobiałe zęby. Z nosa spływała mu strużka krwi.
    - Wygrałem – wysapał wycierając krew z twarzy.
    - Super – parsknęła. - Teraz możesz mnie puścić.
Szarpnęła się w uścisku. Chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej, a w błękitnych oczach pojawił się błysk przekory.
    - No wiesz, mnie tam się podoba.
    Riuuk odburknęła coś niewyraźnie i zdzieliła go nogą w plecy. Stęknął i podniósł się. Dziewczyna poderwała się błyskawicznie i zaczęła masować pulsujący bólem nadgarstek, który jej przed chwilą wykręcił.
    Popatrzyła na niego spode łba.
    - Gdzie masz kostur, który ci dałam? - zapytała.
    - Masz na myśli ten kij? - przerwał, by splunąć na ziemie krwią. - Przecież to za cholerę nie nadawało się do walki w takim terenie. Jeśli chciałaś coś osiągnąć dając mi go, to chyba tylko mnie spowolnić.
    Skrzywił się, czując rozrywający ból w ręce, kiedy próbował ją wyprostować.
    - Przegiąłeś - dziewczyna odgarnęła z twarzy włosy i zmierzyła go piorunującym spojrzeniem. - Od samego początku celowałeś w głowę. Nie wziąłeś tego za bardzo na serio?
    - Słucham?! - przerwał masowanie ręki. - Zrzuciłaś mnie z drzewa!
    - Tak – skrzyżowała ręce na piersi. - Ale to było PO TYM jak ledwie uniknęłam ciosu w głowę.
    - Czyli twoim zdaniem powinienem  poczekać, aż mnie zrzucisz i dopiero wtedy prać cię po łbie? - parsknął.
     - Jak na kogoś, kto zleciał z drzewa jesteś aż nazbyt żywy! - żachnęła się. - Może powinnam była zwalić cię nie raz, a kilka!
    - Jakbyś miała okazję! - zmarszczył nos. - Zachowujesz się jakbyś serio oberwała w łeb! A może gdybym ci rzeczywiście przywalił, to gadałabyś teraz z sensem.
    Dziewczyna wydęła policzki.
    Potem poprawiła płaszcz i przemaszerowała koło chłopaka.
    - Idę spać – powiedziała nie obracając się do niego.
    - Ale... Czekaj! Miałaś mi odpowiedzieć na kilka pytań!
    Zatrzymała się. Najchętniej by go zignorowała. Jednak jej duma i honor na to nie pozwoliły.
    - Masz trzy szanse.
    - Tylko? - mruknął.
    - Jak ci się nie podoba, to to "tylko" też ci policzę.
    Westchnął i podrapał się po głowie. Wiedział już, skąd pochodzi. Spojrzał na nią.
    - Gdzie się nauczyłaś... tego – zapytał, omiatając jej postać machnięciem reki.
    - Pobierałam nauki w świątyni boga śmierci. Szkoliłam się na zabójczynię.
    Gwizdnął z uznaniem.
    - A ty?
    - Czy to nie ja zadaję tu pytania? - schował ręce do kieszeni i przyjął nonszalancką postawę.
    - Gdzie się tego nauczyłeś? - powtórzyła pytanie wbijając w niego spojrzenie niebieskich oczu.
    Patrzył na nią przez chwilę bez słowa.
    - Na ulicy – odparł w końcu uśmiechając się zuchwale. 
    - Czyżby? Takich rzeczy uczą na ulicy?
    Wzruszył ramionami.
    - Blizny. Skąd je masz? - zapytał w końcu.
    Dziewczyna wzdrygnęła się i odruchowo otuliła szczelniej płaszczem
    - Kiedy ty... - przerwała widząc bezczelny uśmiech na jego twarzy.
    Zagryzła zęby i wyprostowała się, próbując nie dać po sobie poznać, że pytanie ją dotknęło.
    - Moja rodzina została zaatakowana - wysyczała z trudem. - Uprowadzili nas i torturowali. Starczy?
    Chłopak znowu wzruszył ramionami. Jakby zadał pytanie nie dlatego, że chciał znać odpowiedź, tylko po to, by ją zdenerwować.
    - A ty? Skąd masz swoje?
    - Wiezienia generalnie – mruknął obojętnie. - Panowie od wyciągania informacji nie są zbyt łagodni.
     - To prawda, że założyli ci Żelazną Damę?
    Parsknięcie. Teraz to ona trafiła w sedno.
    Chłopak odruchowo potarł szramę na nadgarstku.
    - Bolało? - drążyła.
    Oblizał wargi i spojrzał na nią.
    - Cholernie. Nawet sobie nie wyobrażasz.
    - Dobra. Śpiąca jestem. Trzecie pytanie.
    Uśmiechnął się.
    - To jak w końcu z tymi słoikami. Sama sobie otwierasz?
    Rumieniec złości wstąpił jej na policzki. W mgnieniu oka podniosła z ziemi kamień i cisnęła nim w chłopaka. Ten złapał go na kilka centymetrów przed twarzą, a kiedy odrzucił go na bok, dziewczyny już nie było.

    Strumienie wody spływały mu po głowie i karku. Podkręcił jeszcze czerwoną gałkę i pozwolił, by niemalże wrząca woda spłynęła na obolałe mięśnie. Oparł czoło na wykafelkowanej ścianie i przymknął oczy. Mokre włosy lepiły my się do twarzy.
    Poruszył niezgrabnie ręką i syknął, gdy poczuł ból. Przeklął pod nosem. Ta laska przesadziła...
Nie mógł uwierzyć, że przez najbliższy czas będą współpracować. Wspomnienie rozmowy z dyrektorem doprowadzało go do białej gorączki.
    - Musimy porozmawiać o waszej misji – powiedział wtedy.
    Killian nie miał pojęcia, o co może mu chodzić. Owszem, Akademia wysyła swoich uczniów w teren z różnego rodzaju zadaniami. Spoko. Ale co tu robi ta laska?
     - Bardzo niepokoi mnie pewna sprawa – zaczął dyrektor. - Mianowicie wasze umiejętności magiczne. Owszem, jestem pod ogromnym wrażeniem waszych zdolności bojowych. Sprawiają one, że nie odstajecie potencjałem od reszty uczniów. Jednak Akademia jest w pierwszej kolejności placówką magiczną. A wy i magia, to sprawy które nie specjalnie można postawić razem w jednym zdaniu. Dlatego... chciałbym was razem wysłać na misję.
    Parsknęli niemal jednocześnie.
    - Ale skoro macie nauczyć się korzystać z magii, to zostawcie tu, proszę, wszystkie wasze bronie.
    - Słucham?! - znowu duecik.
    - Bez dyskusji. No już, już – powiedział widząc ich wahanie.
    Po chwili bezskutecznego miażdżenia wzrokiem dyrektora zaczęli odkładać na biurko swoją broń.     Riuuk pieszczotliwie ułożyła na nim swoje noże i shurikeny. Ujęła w ręce ukochany miecz. Wysunęła go z pochwy i pogładziła ostrze, po czym delikatnie i z oporem ułożyła na blacie. Killian odpiął pokrowiec z nożem z ramienia, a potem schylił się i uczynił to samo z tym na kostce. Popatrzył na dyrektora spode łba i wysunął wojowniczo szczękę, zaciskając dłoń na pokrowcach. Potem rzucił nimi w klatkę piersiową tamtego. Odbiły się od niej i upadły na biurko.
    - Najedz się – parsknął.
    Dyrektor uśmiechnął się.
    - Jeszcze łom – powiedział wskazując palcem na skórzany pas chłopaka, przy którym, przymocowany skomplikowaną plątaniną rzemieni i klamr, wisiał ciężki, złodziejski łom.
    Killian wstrzymał oddech.
    - C-co... Nie ma opcji!
    Dyrektor pospieszył go gestem dłoni.
    Na twarzy chłopaka pojawił się rumieniec złości, a jego oczy błyskały wściekłością, gdy odpinał klamry. Trzymając łom w obu rękach obrócił nim kilka razy i opornie położył koło miecza.
    - Widzisz jak dobrze ci poszło?
    - Zamknij się.
    - Świetnie. No to teraz szczegóły.
    Rozłożył przed nimi kilka kartek. Killian nie musiał im się długo przyglądać, żeby wiedzieć o co chodzi.
    - Kamień filozoficzny... - wyszeptał.
    Poczuł jak wypełnia go znajome uczucie, które zawsze towarzyszyło mu przy napadach. Oczy błysnęły ekscytacją.
    - Dokładnie. Chodzą słuchy, że w stolicy ktoś jest w posiadaniu mapy, która do niego prowadzi. Przechwyćcie ją i znajdźcie kamień.
    - Czy to legalne? - zapytał, uśmiechając się złowieszczo.
    - Ktokolwiek tą mapę ma teraz, sam ją ukradł. Powiedziałbym, że jej prawowity właściciel od dawna nie żyje, ale wiecie, mówimy tu o kamieniu filozoficznym – zaśmiał się. - W każdym razie legalność tego przedsięwzięcia to mocno dyskusyjna kwestia. Czy to ci przeszkadza?
    Spojrzenie.
    - Mogę nie odpowiadać? - wysyczał przez obnażone w drapieżnym uśmiechu zęby.

    Killian wyłączył wodę. Poczuł na ciele chłód. Wytarł się ręcznikiem i włożył na siebie obcisłą koszulkę bez rękawów i luźne spodnie. Przeczesując ręką wilgotne włosy położył się na łóżku. Westchnął, przypominając sobie, co dyrektor powiedział im na odchodnym.
    "Wiem co myślicie. Jak mamy nauczyć się magii, skoro ten stary dziad nie nie wysyła z nami nikogo, kto mógłby nam mówić, co robić? Otóż, bardzo chętnie posłałbym z wami kogoś takiego, ale znając wasze charaktery, wykorzystalibyście go, by odwalił za was brudną robotę. Magia jest w was, musicie się na nią tylko otworzyć. Gdyby tak nie było, nie przyjąłbym was do Akademii... A i jeszcze jedno. Wiecie, że oszukiwanie lub niepowodzenie misji wiąże się z wyrzuceniem ze szkoły, prawda? Dla Riuuk to byłby koniec konsekwencji. Ale dla ciebie Killianie... Wiesz co się stanie, jeśli stracisz wstawiennictwo Akademii?"

    Chłopak przełknął ślinę i potarł szyję, czując niemalże, jak zaciska się na niej sznur.

<To jak z tymi słoikami, Riuuk?>

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Niemagiczni cz.2 (Riuuk)

Zamach w prawo, obrót w lewo - ciężki wydech - unik, przejście na lewą nogę i cios z góry - ciężki wdech - salto do tyłu, wyskok i cios w prawej - poruszała się niczym w tańcu, magicznym tańcu śmierci wśród pogrążonych w blasku księżyca poświacie drzew.
- Co ja ci zrobiłam? - Wrzasnęła, a śpiące ptaki i nietoperze z pobliskich ruin w samym środku ogrodu oszołomione wzbiły się z piskiem wysoko w górę. Drewniany, wystrugany kostur, którego technikę doskonaliła ponownie uderzył w wiszący na drzewie manekin. Była zdenerwowana, zażenowana i ... bezsilna.
Nienawidziła być bezsilna! To najgorszy rodzaj uczucia zaraz po zdradzie.
Drewniany kij ponownie uderzył tym razem po odbiciu od jednego z grubych pni do tyłu z wysokiego, obrotowego zamachu. Zawisła w powietrzu kiedy koniec kija zatrzymał się zatrzaśnięty w silnej i dużej dłoni. Dłoni, której nie znała, lecz musiała poznać.
- Nie wiedziałem, że taka niepozorna dziewczyna może mieć w sobie tyle ognia. - Puścił kij i mrugnął do niej z durnowatym uśmieszkiem na ustach. Kilian, ten tłumok co kibluje tyle w czwartej klasie! Akurat z nim musiała wylądować. Z jednym ze swoich głównych konkurentów do tytułu najlepszego assasina w szkole. Nie żeby go nie lubiła, ponieważ przez kilka lat zamieniła z nim paręnaście zdań, jednak nie miała ochoty na nowe znajomości. Szczególnie po przygodzie z Chesh'em. Dziwnym trafem odrobinę jej go przypominał.
Wbiła kostur głęboko w ziemię zaostrzonym końcem. Czego w nim najbardziej nie lubiła? W sumie niczego. Ogólnie miała bardzo mało informacji na jego temat. To troszku irytujące.
- To, że jestem dziewczyną nie znaczy, że jestem słabsza, wolniejsza czy mniej przebiegła od ciebie. - Warknęła. Ostatnio bywała w bardzo złym humorze. Zwłaszcza jak ktoś przerywał jej trening. Z resztą raz w miesiącu każda kobieta jest niczym pogoda... Zmienna i nieprzewidywalna.
- Powiedz jeszcze, że jesteś zatwardziałą feministką, która sama otwiera sobie słoiki. - Wywrócił oczami i szybkim ruchem wyrwał kostur z ziemi chichocząc. Zimnej, jesiennej ziemi szykującej się na przyjście mroźniej zimy.
- Więc od dzisiaj jesteś moim p a r t n e r e m - odwróciła się do niego i wywracając oczami pokazała palcami przysłowiowy cudzysłów. - Nienawidzę tego łysego obiboka ( tak ma na myśli naszego kochanego pana dyrektora)! - Zmarszczyła brwi. - A co do feminizmu... po prostu lubię być samowystarczalna, ale to nie oznacza, że od razu feministka! - Fuknęła i obróciła się do niego, wyciągnęła rękę. - Oddaj śmieszku!
- Po co trenujesz walkę tym kawałkiem drewna? - Podrzucił kostur i złapał z tyłu drugą ręką. - Poza tym skąd jesteś. Na co dzień nie widuje się tak wysokich kobiet, które nie muszą patrzeć na mnie podnosząc głowę. - Uśmiechnął się szelmowsko.
- Pochodzę ze Smoczych Gór. - Odwróciła głowę ku księżycowi. - Nagle przypomniały jej się słowa dyrektora. " Jako obydwoje najbardziej niezdolni w sztuce magicznej uczniowie..." Złapała się pod boki i błyskawicznie podjęła próbę wyrwania broni nowemu znajomemu. Napotkała opór.
- Słuchaj, ty jesteś słaba z magii, ja też...
- No co ty? - Wypaliła przeciągając kij lekko w swoją stronę.
- Wypadałoby się lepiej poznać nie sądzisz? - Zagadnął przeciągając broń w swoją stronę.
Nagle dziewczyna wyrzuciła pod nogi żółtą fiolkę. Zanim zdołał odskoczyć fiolka wybuchła pogrążając całą polanę w żółtym, drażniącym dymie. Kaszlnął i przetarł oczy klnąc pod nosem. Ku jego zdziwieniu broń pozostała w jego dłoni, jednak dziewczyna zniknęła.
- Ej, idioto! Jak chcesz to odpowiem ci na każde twoje pytanie tylko najpierw musisz mnie złapać i pokonać! Udowodnić, że nie pogrążysz mnie w tej samobójczej misji! - Uśmiechnęła się krzywo i wstała machając mu z gałęzi pobliskiego drzewa, pierwszego w drodze do labiryntu.
- Nie możesz używać broni, oprócz tej, którą ci pozostawiłam. - Zdjęła z sąsiedniej gałęzi powieszony wcześniej płaszcz, narzuciła na głowę głęboki kaptur i zniknęła w cieniu labiryntu.



< Kilianie! Zabawę czas zacząć! >

Klarowne, a jednak mętne cz. 2 (Kot z Cheshire)

    Kot stanął jak wryty. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
    - Słucham?
    Amon obrócił się do niego.
    - O czym ty pieprzysz?! Nie ma opcji, żebyśmy byli rodziną!
   - Tak to właśnie wygląda – zaczął mężczyzna. - Wiem, że pewnie ciężko ci w to uwierzyć, ale jesteś członkiem wielkiego rodu... 
    - W dupie mam wasze rody! - przerwał mu. - Zresztą to się kupy nie trzyma! Jakim cudem mamy być braćmi, skoro ja jestem podobno z bocznej gałęzi, a ty z głównej... To bez sensu!
    - Mamy tego samego ojca, lecz różne matki. Twoja nie była jego żoną, tylko... znajomą. Innymi słowy jesteś bękartem.
    Kot parsknął i odwrócił wzrok. Riuuk przyjrzała mu się. Jego zwierzęca natura dokładnie zdradzała wszystkie emocje, której się w nim teraz kłębiły. Położył uszy, skóra na nosie marszczyła mu się, a ogon strzelał na boki niczym bicz. Źrenice zwężały mu się nienaturalnie.
    - Hej... - zaczęła ignorując ból. - To chyba dobrze spotkać kogoś z rodziny, nie? Czym się tak denerwujesz?
    Kolejne parsknięcie. Kot podniósł na nich spojrzenie.
    - Żartujesz sobie? Matka sprzedała mnie na targu za psie pieniądze, a on mi wyskakuje z rodziną?
    - Co...?
    Riuuk spojrzała na Amona. Teraz to on spuścił wzrok.
    - Przykro mi – westchnął. - My...
    - Wiesz co? To nie ma znaczenia. Jedyną osobą, która miała z moją rodziną cokolwiek wspólnego był Boyle – wysyczał patrząc na Amona spode łba. - Koniec rozmowy.
    Przeszedł koło nich ignorując spojrzenie mężczyzny.

  
   Kot leżał na dachu posiadłości Riuuk. Zimne nocne powietrze sprawiało, że każdemu jego oddechowi towarzyszył dymek pary. Na bezchmurnym niebie błyszczały srebrzyste gwiazdy i księżyc w pełni. Okolica pogrążona była we śnie, w żadnym oknie nie paliło się światło. Panowała niezmącona niczym cisza.
    Pozwolił, by zalała go fala myśli. A wraz z nią powróciło wspomnienie otwarcia portalu. I ogromny żal. Tak naprawdę od początku nie miał zbyt wielkich nadziei. Nie mogło pójść tak gładko. Jednak do tej pory było mu o wiele prościej ignorować tą myśl. Cztery lata życia w Akademii pod zwierzęcą postacią i ograniczanie użycia magii do koniecznego minimum, sprawiły, że przestał żyć starym życiem. Ale teraz kiedy znowu zaczął używać mocy... Kiedy czuje, jak przez niego przepływa, pieści jego skórę, czyniąc go niezwyciężonym... Nawet teraz czuł na karku jej oddech. Cały czas przy nim była. Kochał to uczucie. I to właśnie ono stanowiło o tym, kim był. Kotem z Cheshire.
    Przez to wszystko tęsknota za Krainą Czarów ogarnęła go jeszcze bardziej. Tylko tam mógł być prawdziwym sobą. I to właśnie tam czekała na niego najczystsza magia na świecie. Znowu słyszał jak go woła. Czuł, że go szuka, tak jak on jej. Nie bez powodu nazywano go Oblubieńcem Magii. Ona go naprawdę kochała. A teraz został jej odebrany.
    Musiał wrócić.
    Nie tylko dlatego, że kochał swoją Krainę.
    Ale również dlatego, że magia gotowa jest roznieść ją w pył, jeśli go nie znajdzie.

    Dachówki zaskrzypiały.
    Kot podniósł się i zobaczył, że na dach wspina się Amon. Mężczyzna zwinnym ruchem podciągnął się, a potem wspierając na rękach ciało, przerzucił nogi na górę. Wyprostował się i otrzepał ręce.
Powoli skierował się w stronę kota i bez słowa usiadł obok.
    - Słuchaj... - zaczął w końcu. - Wiem, że to pewnie dla ciebie niekomfortowa sytuacja. Tak nagle do wiedzieć się o swojej rodzinie i w ogóle. My naprawdę nie...
    - Spoko.
    - Co?
    Kot ziewnął.
   - Wcześniej przegiąłem – mruknął przeciągając się. - Po prostu byłem wkurzony tym portalem. I zmęczony po walce... Nie myślałem wtedy logicznie.
    - Czyli że...
    - Nie rób sobie nadziei – parsknął. - Mam gdzieś ciebie i ten twój ród. Nie jestem jego częścią. I nie jestem twoim bratem. Nigdy nie miałem rodziny i nie obchodzi mnie, kto się za nią uważa.
    Amon milczał przez chwilę.
    - A ten Boyle? Kim on był?
  - Kupił mnie. Nie chciał dzieciaka, tylko kota. Kochał wszystko, co związane z magią. A ona kochała mnie, więc...
    Wzruszył ramionami. 
    Siedzieli chwilę nic nie mówiąc.
    - A jak ma się mój ród? W sensie, kiedy jeszcze byłeś w Krainie.
    Kot wciągnął powoli powietrze.
    - Wiesz... - przerwał drapiąc się w szyję. - Po tym jak zdradziłeś i zostałeś wygnany stracili honor i szacunek. Nikt nie chciał wżeniać się w rodzinę, rodziło się coraz mniej potomków. A tych, którzy się rodzili, magia nie obdarzała swoim błogosławieństwem... I, no wiesz, życie w Krainie Czarów bez umiejętności korzystania z magii nie jest możliwe.
    Amon westchnął głęboko i spuścił głowę.
    - Mój ród... już nie istnieje, tak?
    Kot skinął głową. Mężczyzna schował twarz w dłoniach.
    - O, tu jesteście.
    Obrócili się. Na brzegu dachu stała Riuuk.
    - Hej! - Amon poderwał się. - Co ty tu robisz? Powinnaś odpoczywać!
   Dziewczyna podeszła i usiadła pomiędzy nimi. Oparła głowę na ramieniu zatroskanego przyjaciela, który od razu objął ją ręką.
    - Dobrze się czuję – szepnęła wtulając twarz w jego koszulę. - A nie chciałam czegoś przegapić. Dogadaliście się już?
    - Można tak... - Amon popatrzył na Kota – powiedzieć...
    - Świetnie – obróciła głowę. - Więc... "Chesh". Ciebie również magia wyrzuciła z Krainy za zdradę?
     Kot skrzywił się.
    - Oczywiście, że nie – parsknął. - Miedzy mną, a twoim przydupasem jest różnica. On był z magią związany kontraktem krwi. I tyle. Kiedy złamał jego założenia, to go wypieprzyła. Magii w Krainie nie wolno się sprzeciwiać. A mnie wywalili... Bo sprzeciwiłem się władcy. Tymczasowemu, ale jednak. Co za tym idzie... Kiedy Amon będzie chciał wrócić do Krainy, magia go nie wpuści. Ale ja...
     Przerwał i spojrzał na nich.
    - Jeśli znajdę w tym świecie miejsce wystarczająco obfite w moc, by otworzyć portal, będę mógł wrócić do Krainy Czarów – wysyczał przez zęby.
    A na jego ustach zagościł drapieżny uśmiech.


    - Matko, tak dawno cię nie widziałem! Już myślałem że od nas uciekłeś!
    Na twarzy dyrektora pojawił się ogromny rumieniec, gdy tarmosił fioletowe futerko. Kot miauknął.
     Wczorajszego wieczora wrócili do Akademii. Od tamtej pory nie widział ani Riuuk, ani Amona. I bardzo dobrze. Miał dość ich towarzystwa.
     Wysunął się spod dłoni dyrektora i zniknął między krzewami.
     Czuł ogromny niedosyt. Wyczuwał magię i chciałby się z nią zjednoczyć, ale nie mógł. Nie, jeśli wciąż chciał utrzymać swoją prawdziwą postać w tajemnicy.
    Parsknął.
    Najwyższy czas wziąć się za siebie.
    Kiedy otworzył portal, czuł bliskość Krainy Czarów. Tak niewiele brakowało...
    Musi znaleźć sposób, by tam wrócić.


THE END

sobota, 27 sierpnia 2016

Klarowne, jednak mętne cz.1 (Riuuk)

Wracali do tymczasowego miejsca zamieszkania w milczeniu. Amon prowadził niosąc Riuuk na brana. Drugi wlókł się kilka metrów za nimi. Czekała na to, aż będą gotowi na wyjawienie jej tajemnicy. Czekała cierpliwie, a bandaż zrobiony z podartej koszuli Amona nasiąkał coraz bardziej krwią. Nagle czarnowłosy towarzysz odchrząknął i przystanął. 
- Obydwoje wywodzimy się z krainy czarów. Chesh nie pamięta mnie zbyt dobrze, ponieważ był jeszcze dzieckiem. To było milenia temu licząc na wasz przelicznik czasowy. Ja, Amon zwany Wybawcą wywodzę się z wielkiego, magicznego rodu zmiennokształtnych. Jako najwyższy dowódca podlegający przodkom Królowej  Kier miałem za zadanie obronę całej krainy i wszystkich jej mieszkańców.  Kiedyś tylko król mógł rządzić. Jedna z jego zon pragnąc władzy uknuła intrygę i otruła króla. Nie mieli potomków więc to ona zasiadła na tronie. Brat króla zginął na jednej z wypraw badawczych więc nikt nie mógł sie jej przeciwstawić. Ja, jako głos ludu sprzeciwiłem się jej. Jednak nie mogłem nic zdziałać.
- Więc co się stało? Czemu jej nie powstrzymałeś? - Niedowierzanie zmieszało się z grymasem złości i zacisnęła pięści.
- Moja droga, to nie takie proste jak może się wydawać. Jako przedstawiciel najpotężniejszego rodu i wierny sługa byłem związany z rodem królewskim przysięga wierności i posłuszeństwa. Kiedy się sprzeciwiłem skazano mnie na wieczna banicję, a sama, czysta pani magia wygnała mnie do waszego świata. Jedyne co po mnie pozostało to legendy, w które już nikt nie wierzy i opowiada się je jako bajki na dobranoc małym dzieciom oraz mój młodszy brat...
- Co?! Chyba jaj sobie robisz! - Wykrzyczała  mu niemal do ucha. Cudem powstrzymał się by jej nie zrzucić. - Ale on zabił królową. Jak to możliwe?
- Tak, to mój dużo młodszy brat. Miał dużo prościej. Jako potomek z bocznej linii nie był związany z kimkolwiek i czymkolwiek. Można powiedzieć, że to takie małe zabezpieczenie, które chociaż częściowo się sprawdziło... - Wzdychnął głęboko.
- I co teraz zrobisz? Czemu jesteś tu ze mną? - Pytania same wydobywały się z ust, wręcz bezwiednie. Odruchowo. Oparła podbródek o dłonie na głowie Amona.
- Twój mistrz uratował mnie kiedy tu trafiłem. Bezradny bez magii, potężnego oręża i w delikatnym ciałku małego zwierzęcia. Pech chciał, że wylądowałem niedaleko twojej wioski w smoczym legowisku.. W samym środku żłobka dla smoczątek - skrzywił się na to wspomnienie. - Mało brakowało,a prawdopodobnie skończył bym jako smocza karma. On mnie uratował.
Przed samą śmiercią złożyłem twojemu mistrzowi przyrzeczenie. " Spełnię jedno twoje życzenie mój drogi przyjacielu". - Podrapał się po brodzie.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem i lekkim zawstydzeniem. Była taka głupia i niedomyślna!
- " Chroń do końca swoich dni ostatnia cząstkę pierwszego rodu Smoczych Mówców ".
- Czy on był... - zawahała się i nerwowo poprawiła kosmyk włosów.
- Zaginionym  "Człowiekiem posiadającym władzę nad smokami".  Założycielem twego rodu. 
- Ale, jak zwykły człowiek mógł przeżyć prawie 500 lat! To niemożliwe! - Patrzyła z niedowierzaniem niczym małe dziecko po usłyszeniu starej legendy.
- Moja droga, żyjesz w świecie magii, posiadającym wiele światów, zaklęć i magicznych stworzeń. Tutaj nic nie jest niemożliwe!
Ku ich uciesze na horyzoncie zamajaczyła smuga ciężkiego, szarego dymu. Już tak blisko, a jednak tak daleko!

< Drugi, mój kompanie! >

czwartek, 25 sierpnia 2016

Skryte uczucia cz. 2 (Lily)

- Co on miał na myśli, kiedy kazał mi zajrzeć w głąb siebie? - Lily lekko pochyliła głowę na bok, pogrążona głęboko w myślach. Leżała na podłodze, licząc na jakąś iskierkę inspiracji. Od jakiegoś czasu odtwarzała wciąż od nowa radę Araty, ale ilekroć wydawało jej się, że nadeszła chwila natchnienia, jej podekscytowanie gasło równie szybko jak knot zdmuchniętej świeczki.
Dziewczyna zamknęła oczy i westchnęła po raz enty zrezygnowana. W tej chwili stary przesąd o uciekającym szczęściu ilekroć osoba wzdycha, wydawał jej się bardziej prawdziwy niż kiedykolwiek wcześniej. Niemal czuła jak z jej ciała uchodzą nie tylko chęć do życia, ale również cała energia, jaką zdołała z sobie wykrzesać po nieprzespanej nocy. Znowu męczyły ją dziwne koszmary senne, które nie pozwalają jej usnąć.
„Dlaczego nagle stara się być taki tajemniczy? Jakby nie mógł mi zwyczajnie powiedzieć wprost, o co mu chodzi, zamiast bawić się ze mną w zgadywanki! Głupi Arata! W głąb siebie... W głąb siebie... Z ciebie jest głąb do licha!” Dziewczyna zaczęła tupać nogami ze złości, aż w końcu wykończona własnym tantrum, ułożyła się na plecach i spojrzała w sufit, ponownie starając się skupić na postawionym przed nią zadaniu. Ale niby jak ma wejrzeć w siebie?!
- Może spróbuj medytacji? - Ayano napomknęła niby od niechcenia. Lily otworzyła oczy ze zdumienia. Ayano od jakiegoś czasu obserwowała sfrustrowaną czarodziejkę, ale jak do tej pory zdawała się cieszyć jej nieszczęściem i nie wyglądało na to, by miała jej pomóc. Cóż, nie żeby się nie lubiły, ale walka o uczucia jednego chłopaka na pewno nie pomaga w budowaniu przyjaźni, a pomaganie rywalce nie leży w naturze żadnej z nich.
,,Cóż, życie w haremie ma swoje plusy.” Uśmiechnęła się pod nosem. - Dzięki. - ,,Tak jakbyś nie mogła pomóc mi już na samym początku!”
- Wtedy nie byłoby zabawnie. - Wysłała Lily całusa. - Poza tym teraz wiesz, że wisisz mi jednego, bo sama w życiu byś na to nie wpadła. - Ayano mrugnęła do niej z chytrym uśmieszkiem, który zawsze wywoływał u Lily dreszcze.
,,Tak jakby kiedykolwiek chodziło w tych przysługach o coś innego jak czas sam na sam z Aratą.” Powoli zaczynało ją już to wszystko irytować.
Dziewczyna potrząsnęła głową, by pozbyć się wszystkich niepotrzebnych myśli i usiadła ze skrzyżowanymi nogami. Odetchnęła głęboko kilka razy i powoli otworzyła się na stan medytacji. Z jakiegoś powodu nigdy wcześniej nie próbowała medytacji, jednak udało jej się przy pierwszej próbie. Zrobiła to bardzo naturalnie, jakby ćwiczyła to już setki razy w przeszłości. To co zobaczyła jednak wewnątrz siebie stanowiło dla niej niemały szok.
Każdy czarodziej ma w sobie swego rodzaju rdzeń, dzięki któremu uzyskuje możliwość łączenia się z energią umożliwiającą rzucanie zaklęć. Energia ta ma różne nazwy: mana, qi, chi, energia duchowa, moc magiczna... Zbyt wiele by wymienić je wszystkie. Jednak jest to jedna i ta sama energia. Jej źródła mogą się różnić. Pochodzi z żywiołów, ciał niebieskich, krwi, wiary... Istnieje niezliczona ilość ścieżek by uzyskać energię.
Natomiast rdzenie... Są zarówno policzalne jak i niepoliczalne. Ponieważ istnieje tyle rdzeni, ile istot posiadających rdzenie. Dla każdego jego własny rdzeń jest unikalny, choć nie jest to coś, co pozostaje ustalone. Czasem u osób połączonych duszami rdzenie przechodzą przemianę, biorąc cechy obu partnerów. Podobnie członkowie wielopokoleniowych rodzin mogą posiadać bardzo podobne rdzenie ze względu na czystość ich krwi. Tak samo dzieje się z tymi, którzy użyli tych samych artefaktów, czy specjalnych roślin by podnieść jakość bądź ilość energii w swoim ciele.
Dlaczego jednak Lily była tak zszokowana? Ponieważ wewnątrz jej własnego rdzenia znajdowało się siedem kolorowych kul energii, z których trzy lśniły bardzo jasno, a pozostałe były przydymione, jakby uśpione. W dodatku dziewczyna dokładnie odczuwała, czym są owe kule energii. Szczególnie niebieska i biała. „Michael i Rafael? A ten czarny...” Gdy tylko o tym pomyślała, jego imię natychmiast pojawiło się w jej umyśle, zupełnie, jakby zawsze tam było... ,,Raguel, żywiołak ciemności..."
Wydawać by się mogło, że kula ta powinna ją odpychać. Powinna odczuwać niechęć i strach przed tym światłem, a jednak, wbrew wszystkim oczekiwaniom, czuła przyciąganie silniejsze niż kiedykolwiek oraz równie wielką radość światła, które w końcu zostało dostrzeżone. Nie była to miłość do siostry czy przyjaciółki jakie wysyłali jej zawsze Rafael i Michael. Nie. Ta miłość była pełna pasji i pożądania. Zaborczość, która przyciągała ją w równym stopniu jak przerażała. Intensywna, prymitywna, bestialska. Uwodził ją i kusił, a ona chętnie poddawała się jego kontroli.
,,Freya, po prostu odpuść. Poprowadzę cię dalej, więc możesz mi zaufać. Musisz jedynie oddać się bez reszty mojemu prowadzeniu i na pewno tego nie pożałujesz. Już nigdy nie będziesz musiała cierpieć, zadbam o to, by świat, który cię niszczył przestał istnieć. Zniszczę wszystko na drodze do twojego szczęścia. Wszystko wokół zniknie, a wtedy zostaniemy tylko we dwoje, ty i ja. Bo nie potrzebujesz niczego innego, ja stanę się twoim wszystkim, a wtedy na pewno cię nie opuszczę..."
Zadrżała jak w transie, nagle nie wiedząc, dlaczego się opiera. W końcu dotarło do niej, czym była czarna przestrzeń, do której zawsze uciekała w najtrudniejszych chwilach. Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, ale czarne światło, choć mocno zduszone wpływem innych żywiołaków, zawsze było przy niej, zawsze się opiekując, czuwając i tylko czekając na właściwy moment. W tym momencie po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy to naprawdę żywiołaki. Dawniej zbyłaby to machnięciem ręki, ale im bardziej się w to zagłębiała, tym bardziej jej żywiołaki odchodziły od tego, co czytała o nich w książkach...
Od pewnego czasu narastało w niej pragnienie bycia tylko tą jedyną. A tutaj, na wyciągnięcie ręki, znajdowała się osoba, która pragnęła jej z taką żarliwością. Kiedy jednak już miała się poddać temu uczuciu, w jej umyśle pojawiła się inna obecność. Nieco słabsza od czarnego światła, nie tak przytłaczająca, ale jednocześnie o wiele bardziej znajoma. Wołała ją z głębi tego stanu. Poczuła jak powoli unosi się, wycofuje ze stanu medytacji. Ujrzała jeszcze, jak wszystkie kolory błysnęły intensywnym światłem, atakując czarną kulę energii. Chciała coś powiedzieć, poprosić by przestały, ale wiedziała, że to dla jej własnego dobra. Gdzieś w głębi zdawała sobie sprawę z tego, że dała się omamić, a  jednak to wszystko wydawało się zbyt prawdziwe, by było jedynie słodkim snem czy gorzkim zaklęciem.
- Raguel... - Wyszeptała z bólem, po czym otworzyła gwałtownie oczy.
Zamknęła je natychmiast z powrotem, gdy tylko uderzyła ją pierwsza fala światła dziennego. Jej rdzeń był tak zdominowany przez ciemność, że intensywne słońce wpadające przez okna domu wprost na nią było nie do zniesienia.
- Cóż, zdaję sobie sprawę, że pewnie masz na to jakieś wytłumaczenie, ale nie licz na to, że obejdziesz się bez kary wymawiając przez sen imię innego mężczyzny, kiedy ja cię całuję na dzień dobry. - Zadrżała wyczuwając w głosie złość, zazdrość i subtelną figlarność, którą bez wątpienia wyczytałaby również jako błysk w jego oczach.
,,Może jeśli będę udawać nieprzytomną, to mi odpuści na tyle, bym wymyśliła dobrą wymówkę?" Pomyślała pokonana. - Nawet o tym nie myśl Lily! - Zignorowała go, przewracają się na drugi bok, byle z dala od niego.
- Cóż, ostrzegałem cię już kiedyś, że niegrzeczne dziewczynki spotykają przykre konsekwencje, zapomniałaś już? - Zapytał pozornie agresywnym tonem. Bardziej jednak obawiała się tej żartobliwej strony, która bez wątpienia nabierała rozpędu. ,,Chciałeś chyba powiedzieć, że dziewczyny, które nie słuchają CIEBIE, spotykają przykre konsekwencje. Jakbym wciąż tego nie wiedziała po tylu latach! A jednak zastanawiam się, czy teraz, kiedy jesteśmy oficjalnie parą nie lepiej postawić wszystko na jedną kartę i liczyć na to, że kara nie będzie tak straszna, jak prawda, której absolutnie nie mogę ci powiedzieć. No, bo jak wyznać osobie, na której ci zależy, że chwilę temu kompletnie się o nim zapomniało? Mało tego, najchętniej w tamtym momencie wyeliminowałabym cię jako pierwszą osobę na mojej drodze. Ten żywiołak dobrze znał moją słabość. Nie lubię się dzielić tym, co uważam za moje..."
- Aaaa! Co ty wyprawiasz! - Wrzasnęła, gdy jej ciało zostało nagle podniesione z podłogi. Prędko otworzyła oczy i zarzuciła chłopakowi ramiona na szyję.
- Och, czyli jednak jesteś obudzona? - Zapytał przeciągle, wpatrując się w nią z leniwym uśmieszkiem na twarzy, jednak jego oczy się nie śmiały. - To oznacza, że nie tylko śnisz o innym mężczyźnie, ale wzdychasz do niego również na jawie. I okłamujesz mnie. Spójrz, znalazłem już trzy wykroczenia, za które muszę cię ukarać. Naprawdę chcesz mnie zapracować, prawda?
,,Skąd on niby wziął trzy wykroczenia?!" Krzyczała w swojej głowie na granicy rozpaczy. - Przepraszam, zaraz ci wszystko wyjaśnię...!
- Oczywiście, że mi wszystko wyjaśnisz. - Oznajmił, nawet na nią nie patrząc, co sprawiło, że najbardziej na świecie pragnęła schować się do jakiejś wielkiej dziury i już z niej nie wychodzić. A przecież nic złego nie zrobiła! - Nie zmienia to jednak faktu, że zasługujesz na karę, prawda?
,,Gdzie ja niby do jasnej anielski zawiniłam! Nic z tego o co mnie oskarżasz nie ma sensu. Może z wyjątkiem trzeciego... Do licha, dlaczego ja!?"
Jakby odpowiadając na niezadane pytanie dosłyszała zadowolony głosik, bez którego obyłaby się równie dobrze, a nawet o wiele lepiej. - Bo tylko ty śmiesz go doprowadzić do tego stanu! - Powiedziała Ayano radośnie, nie chcąc przegapić idealnej okazji by ją dobić.
Zrezygnowana Lilian zamknęła oczy wiedząc, że błaganie i tak nic nie da. Arata już dawno nie był tak wyprowadzony z równowagi. A ona nawet nie potrafiła powiedzieć czym go tak zdenerwowała! Niemniej przypominając sobie przyciąganie do ciemnej energii czuła, że po części na to zasłużyła, a nawet w pełni, więc po prostu postanowiła pozostać cicho w tej sprawie.
Nagle poczuła, jak wysuwa się z jego objęć i upada. Przestraszyła się i otworzyła oczy. Powietrze uciekło jej z płuc. Usłyszała tylko plusk, a chwilę później jej ciało znajdowało się już pod wodą. Ten drań wrzucił ją do basenu z lodowatą wodą. Basenu, który jak na ironię sama kazał wykopać!
- Nie myśl sobie, ze z tobą skończyłem. - Tak brzmiały pierwsze słowa, które usłyszała, gdy w końcu udało jej się opanować szok i wydostać na powierzchnię. Zadrżała na całym ciele i bynajmniej nie z zimna...
                                                                        <Arata?>

Skryte uczucia cz.1 (Arata)

"Świat w ciągu tych kilku dni zmienił się nie do poznania" Pomyślałem, gdy ćwiczyłem walkę ukrytym ostrzem. Było wczesne rano, słońce dopiero wysuwało się zza szczytów gór. Dziewczyny wciąż wylegiwały się w łóżkach, tylko ja stwierdziłem, że należy się zebrać i trochę poćwiczyć. "Gdybym był w szkole pewnie nigdy bym tego nie robił tak wcześnie, ale cóż, techniki mentora trzeba pamiętać!" Czułem, że coś dziwnego może się dzisiaj wydarzyć. W końcu Lily miała wczoraj zwariowany pomysł. Kazała mi i smokom wykopać dość duży dół, po czym napełniła go wodą. "W sumie zobaczenie jej w stroju kąpielowym nie byłoby złe, choć z drugiej strony widziałem ją już w staniku. Mogę z dumą powiedzieć, że nie żałuję wczorajszego wieczora, jak dobrze, że czasem po prostu robię coś bez zastanowienia. Niby sama wcześniej mówiła, że idzie się przebrać, ale przecież miałem prawo zapomnieć i wejść przez "przypadek" do łazienki."
- Nie sądzisz, że to dziwne?
- Sora, co ty tu robisz? - Znikąd pojawiła się Sora. Siedziała na ławce i obserwowała jak ćwiczę. - Co jest dziwne?
- Twoje zachowanie. - Spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem, po czym stanęła naprzeciw mnie. - Pokaż mi, kim teraz jesteś. - Wyciągnęła swój miecz i stanęła w pozycji bojowej.
- Nie spodziewałem się, że będziesz zazdrosna. - Te słowa ewidentnie wkurzyły dziewczynę. Uderzyła we mnie z całą siłą, jakimś cudem sparowałem uderzenie. - To mogło mnie zabić!
- Pff jeszcze żyjesz.
- Sama tego chciałaś. - Wezwałem kryształowego smoka. Szybkim ruchem oplótł on moje lewe ramię i zmienił się w kryształową rękawicę
- To na mnie nie zadziała. - Zakpiła Sora.
- Zobaczymy. Moim zdaniem do tej walki nada się idealnie. - Obroniłem kolejną jej szarżę. - Naprawdę chce ci się walczyć?
- Tak, mam zamiar cię zabić.
- To zacznij robić coś innego niż szarże. No chyba, że jedynie to potrafisz. - Zmieniłem rękawicę w tarcze. - Nie zaatakuję, poczekam, aż sama się znudzisz.
- Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni. - Ponawiała swoje ataki, aż w końcu zniecierpliwiony wytrąciłem jej miecz i złapałem dziewczynę za rękę.
- Po co to robisz?
- Bo zaczynasz mnie denerwować! Odkąd Lily zaczęła cię kochać zachowujesz się dziwnie, nienaturalnie. Zrozum, martwię się o ciebie. Jesteś jedynym, który traktuje mnie jak człowieka, nie chce cię stracić! - Rozpłakał się na moim ramieniu.
- Kocham Lily, ale o tobie nigdy bym nie zapomniał. Jesteś dla mnie jak siostra i tak będzie zawsze. Wiem, że teraz zachowuje się inaczej, ale musisz to jakoś przetrwać. - Objąłem ją i wtuliłem w siebie.
- Obiecujesz, że nigdy o mnie nie zapomnisz? - Spojrzała mi prosto w oczy.
- Obiecuję. - Odeszła kawałek, przetarła oczy i się uśmiechnęła.
- Jeśli kiedykolwiek zapomnisz, to pamiętaj, że cię zabiję.
- Nie mów tego z takim spokojnym wyrazem twarzy!
- Chodź, obudzimy resztę. W końcu ile można spać...?

<Lily?>