Ku chwale grzeszników! (Killian, Riuuk)

Rozdział 1 (Riuuk)
- Stali partnerzy?! Proszę, powiedz mi, że żartujesz! - Patrzył na nią białymi ślepiami lekko mieniącymi się niebieską barwą nadziei. Nikłej, ale jednak nadziei.
- Nie... - Mruknęła i układała broń na swoich miejscach pielęgnując każde ostrze z równą dokładnością i pieczołowitością niczym matka swe najdroższe dzieci. Otworzyła szafkę nucąc pieśń, której nie znała. Zauważyła, że podłapała tą skoczną melodyjkę tak często nuconą przez Killiana. W sumie nie była taka zła... Nie mogła przestać o nim myśleć. Usiłowała walczyć z ogarniająca ją pewnego rodzaju tęsknotą za specyficznym, wypełniającym pozytywna energią sposobie bycia chłopaka. Był... taki uroczy... szczególnie jak wysuwał szczękę do przodu robiąc zadumaną minę i marszczył zabawnie brwi przez co pomiędzy oczami tworzyła się mała szparka. Jego mięśnie zawsze napinały się pod koszulą, kiedy wiązał niesforne, wręcz emanujące blaskiem włosy. Światło księżyca potęgowało ten efekt nadając im dodatkowo lekko srebrzystego blasku... Co ona gada! Była cała czerwona. Odruchowo chciała odgarnąć włosy za uszy. Zrobiła to wyjątkowo nerwowo zahaczając prawą dłonią o jedną z buteleczek. Była to zatkana korkiem, prostokątna butelka wielkości dłoni o lekko fioletowym zabarwieniu. W środku do połowy lekko bulgotał znajomy, purpurowy płyn. Eliksir z bardzo mocno żrącym kwasem o właściwościach magicznych. Pochyliła się, lecz było juą za późno... Nagle pochylając się - w akcie desperacji -  natrafiła dłonią na inną dłoń. Amon stał obok. Złapał butelkę w dłoń. Obydwoje podnieśli gwałtownie głowy. Ich oczy spotkały się. Czuła jego oddech na swoich ustach. Postawione, śnieżnobiałe włosy odznaczały się wyraźnie na tle jej kruczoczarnych pukli, które rozpuszczone omiotły ich niczym zasłona. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej twarz pokrywa krwisty rumieniec... z powodu Killiana co w tej sytuacji wyglądało... Dwuznacznie? Amon... znaczy Jeff patrzył jej głęboko w oczy z zaciekawieniem i wyraźną fascynacją. Czuła wdzierające się w umysł macki telepatycznego pomostu, które bariera skutecznie trzymała na dystans.
Dostrzegła, że oczy zmieniają się. Stały się tak białe, że patrzyły na nią tylko dwie małe, czarne kropki źrenic. Poczuła się nieswojo. Ile dałaby żeby móc odwrócić wzrok... nie mogła. Coś strasznie hipnotyzującego nie pozwalało jej uciec wzrokiem. Dłoń zmiennokształtnego zacisnęła się mocniej na jej zimnych palcach i buteleczce.
- On nie jest dla ciebie tylko partnerem, prawda? - Nadal nie pozwalał odwrócić jej wzroku.
- O czym ty mówisz?! To niedorzeczne! - Próbowała wyrwać dłoń, lecz poczuła, że ciało odmawiało posłuszeństwa. Spętał ją zaklęciem.
- Jak to o czym? Popatrz na siebie! - Zaczął pełnym żalu tonem. Nigdy nie był tak blisko niej. Nawet w kociej postaci. Czuła się bardzo niezręcznie, a z każdą chwilą irytacja przeradzała się w coraz większy gniew. - Widziałem jak na niego patrzysz. Takim tęsknym wzrokiem. - Nawet nie zamierzał ukrywać poruszenia! Jeszcze czego! - Ze mną nawet się porządnie nie przywitałaś! Cały czas zerkałaś w jego stronę. Za każdym razem, kiedy tylko go dojrzysz, śledzisz go wzrokiem! Kaądy ruch, każdy gest, a na policzkach pojawia się lekki róż. - Wypluł te słowa. Stała w osłupieniu. Nigdy nie spodziewałaby się po nim takiego zachowania! Co tu się wydarzyło podczas jej nieobecności!?
- Puszczaj mnie! - Miało to zabrzmieć mocno i nagannie. Zamiast tego z ciemno różowych ust wyrwał się jęk. To sprawiło, że jej zniesmaczenie i irytacja przekroczyła wszelkie granice. - Poprzewracało ci się w głowie czy....
- Jeszcze powiedział do ciebie "skarbie"! Wszystkie twoje rzeczy jak i całe twoje ciało przesiąknięte było JEGO zapachem!  Myślałem iż nie wytrzymam mdłości! W dodatku między wami zapanowała... więź. Nie wiem jak to wytłumaczyć, lecz z czasem sama się przekonasz! Eteryczna więź partnerów powstała poprzez największe poświecenie całego siebie dla drugiej osoby. Możliwa tylko z tak bardzo rzadkim rodzajem magii jak twoja do zawarcia. To przez to, że uratowałaś mu życie. - Wręcz wy warczał gniewnie te słowa. - I po co ci to było?!

Wiedziała o czym mówi. Od tamtego wydarzenia czuła wyraźnie każde zachwianie energii Killiana. Potrafiła wyczuć kiedy jest zmęczony, kiedy radosny (co rzadko się zdarzało), kiedy podekscytowany... Nie ważne gdzie się znajdował. Najbardziej niepokoił ją fakt, że jego energia z czystej bieli zmieniła barwę na metaliczną. Nie wiedziała co to oznaczało, a nie miała wystarczająco dużo czasu i samozaparcia by to sprawdzić.
- Spaliście ze sobą? Zmuszał cię do czegoś... - Chwilą zajęło jej pojęcie zadanego pytania. - Zabiję go!
- Nie!!! Już całkiem cię pojebało! - Krzyknęła krztusząc się własną śliną. Zakaszlała gwałtownie uwalniając się z uścisku i upadając na plecy. Jeff usiadł z głośnym westchnięciem i otarł oślinioną twarz rękawem.
- Nawet jeśli, to co cie to obchodzi. - Uśmiechnęła się szyderczo delektując wyraźnym, tryumfem. Spiorunował ją spojrzeniem ogniście czerwonych oczu. To była jedyna rzecz, która zawsze go zdradzała. Pod warunkiem, że wie się jak to odczytywać.
Wstała. Poprawiła koszulę, którą kupiła sobie podczas podróży i odstawiła miksturę na miejsce. Nic nie mówiąc powróciła do rozpoczętego zajęcia ciesząc się konsternacją i wręcz gęstniejącym w powietrzu zmieszaniem Amona. Jeffa jak kto woli. Uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała przez okno. Słońce chyliło się ku zachodowi.
- Z tym złodziejem i kryminalistą! Już nie wspominając o tym, że wywodzi się z niżu społecznego! Z resztą obydwoje wiemy, że masz narzeczonego!
- Jakiego narzeczonego? Ja nawet go nie znam! - Oburzyła się i uderzyła pięścią w parapet. Otworzyła okiennice z trzaskiem i wystawiła głowę na łaskę zimnego wiatru. Nie chciała pamiętać o tym okropnym, aroganckim i narcystycznym dupku... Jej przyszłym mężu.
-Ehhh... - Westchnęła głęboko i odgarnęła pasmo spomiędzy oczu. Zimno skubało gorące od gniewu policzki. Amon dalej prowadził swój monolog, którego usiłowała nie słuchać skupiając się na odcinającym się coraz wyraźniej na tle ciemniejącego nieba księżycu.
- Mówisz tak jakbym była święta. - Podsumowała jego wywód na temat Killiana i jego przeszłości. - On nie jest zły. Jest lepszy od większości "chłopaków" w tej szkole i...
- Na wszystkie świętości! Ty naprawdę go bronisz! - Złapał się za głowę ogarniając dużymi dłońmi stojące włosy. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo podobny był do Kaila - jej jedynego, ukochanego z Zakonu, który zginął na samobójczej misji. Ubiór - czarny sweter, bojówki i wojskowe równie czarne buty dodatkowo potęgowało efekt.
- Jak  możesz... - Warknęła tym zimnym, pełnym żalu tonem. - Dlaczego uważasz się za kogoś lepszego? - Podeszła do niego i chwyciła za sweter. Zaskoczony nie zdążył zareagować, gdy pchnęła go na ścianę i przycisnęła mocno. Teraz ona patrzyła wściekła na dominującej pozycji. Czerwień oczu przygasła zastąpiona żółtym płomieniem. Zacisnęła zęby i popatrzyła na tą znajomą, przywołującą bolesne wspomnienia twarz.
- Dlaczego mi to robisz?
- Ponieważ jestem twoim głosem rozsądku. Ty naprawdę go kochasz!
- Milcz! To nie prawda! - Nie mogła wymóc na sobie pełnego zaprzeczenia. Jak na myśl przychodził jego umięśniony tors. Kiedy wyszedł w samych szortach z mokrymi włosami z łazienki i tym przepełnionym pewnością siebie gestem odgarnął włosy. Kiedy dał jej swoja koszulę przesiąkniętą tym boskim zapachem...
- Ty... Ty naprawdę go kochasz... - Jęknął z rozżaleniem chwytając ją za ramiona. - Czuje to Riuuk... Co on ma takiego w sobie? Czemu nie mogłaś zakochać się w kimś odpowiedniejszym dla przywódczyni klanu?
Nie odzywała się tylko patrzyła jak jego twarz coraz bardziej przybliża się do jej oblicza. Znowu czuła jego gorący oddech na policzkach.
- Przestań! - W jednej chwili odepchnęła go i w samej cienkiej koszulce, luźnych spodniach i boso wyskoczyła przez okno. Pobiegła w las w towarzystwie krzyków Amona. Musiała odreagować. Bała się co może się stać. Nie wiedziała, czy chciała go zabić, czy po prostu uderzyć. Po tym całym wydarzeniu miała problem z panowaniem nad nadmiarem emocji. Powróciła do uciekania od problemu.

Biegła rozkoszując się chłodem gwieździstego wieczora. Nagie stopy dotykały mokrych, jesiennych liści skutych delikatnym przymrozkiem zapowiadającym chłodna noc i szybkie nadejście zimy. Uwielbiała zimę. Przypominała dom i dobre wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. Bolesne, jednak szczęśliwe...
Nagle zorientowała się, że tak bardzo znajoma energia migocze w pobliżu. Zmarszczyła brwi i przywarła ciałem do zimnego, szorstkiego drzewa.

Siedział w połowie  oświetlony blaskiem księżyca. Nie mogła oderwać wzroku od pogrążonej w rozmyślaniu twarzy w połowie zakrytej srebrzyście połyskującymi włosami. Wyczuwała emanujący od niego spokój. Nagle odwrócił głowę w jej stronę i spojrzał prosto w oczy jakby wyczuwał jej obecność.
- Nie tylko ty to czujesz księżniczko.

Rozdział 2 (Killian)
 Wychyliła się zza drzewa, zaciskając na zimnej korze skostniałe palce. Siedział na omszałym kamieniu, opierając głowę na rękach i patrzył w jej stronę.
   - Cześć - mruknęła, nie ruszając się ze swojego miejsca.
   Zaśmiał się cynicznie.
  - No proszę, co za odmiana - mrukną z przekąsem, teatralnym gestem łapiąc się za serce. - Czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt, wasza wysokość?
   - O co ci znowu chodzi? - parsknęła. Najpierw kłótnia z Amonem, a teraz ten. Uwzięli się na nią?!
   - Chcesz ze mną gadać.  Niesamowite - przeciągnął pogardliwie.
   - Dlaczego miałabym nie chcieć? - oparła się na drzewie, krzyżując ręce na piersiach.
   - Nie wiem - rozłożył ręce, uśmiechając się drwiąco. - Może z tego samego powodu, co przez cały ostatni tydzień?
   Westchnęła. No tak. Olewała go, odkąd wrócili z misji. Udawała, że nie widzi, jakby się nie znali. Ale nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie mogła pogodzić się z dziwnym uczuciem, jakie się w niej pojawiło. To wszystko, co wydarzyło się podczas podróży, teraz ja przerosło. No i co miałaby mu powiedzieć? Że się w nim zakochała? Tak strasznie bała się, że wyczuje to przez więź, która ich łączy. Prościej było... uciec. Jak zwykle.
   Spuściła wzrok. Co miała niby powiedzieć?
   - Nie mam teraz na to siły, wiesz? - parsknęła.
   - Niestety wiem. Od godziny jesteś tak wściekła, że łeb mi od tego pęka.
   - Przepraszam - mruknęła ironiczne, podchodząc bliżej i siadając obok niego.
   Patrzył na nią przez chwilę, po czym zdjął skórzaną kurtkę i rzucił jej nią w twarz.
   - To z kim się pożarłaś? - zapytał, gdy ona owijała się o wiele za dużym nakryciem.
   Rzuciła mu ukradkiem spojrzenie. Odruchowo otworzyła usta, by odpowiedzieć. Przyzwyczaiła się do tego. Dlaczego? Wcześniej przed nikim się tak nie otwierała. Chyba nie powinna...
   - Z Jeff'em - odparła po chwili. To było silniejsze on niej.
   - To ten twój chłopak? - zapytał, wyciągając przed siebie długie nogi.
   - Nie jest moim chłopakiem - przewróciła oczami. - Stary znajomy.
   - Friendzone? - zaśmiał się.
   Parsknęła.
   - O co poszło?
   Spuściła wzrok i zaczęła nerwowo miętosić brzeg kurtki. Wciąż była nagrzana od jego ciała.
   - Wkurzył się... jak się dowiedział, że mamy być stałymi partnerami - mruknęła zgodnie z prawdą, unikając jego wzroku. - Nie za bardzo za tobą przepada. No i z jakiegoś powodu ubzdurał sobie, że doszło między nami do... "czegoś" - zaśmiała się nerwowo. - Debil.
   - Przewrażliwiony jakiś, czy co?
   - Dokładnie - mruknęła bez przekonania, bawiąc cię zamkiem.
   - A ty co o tym myślisz?
   - Hm?
   - Że od teraz jesteśmy na siebie skazani - patrzył na nią z góry.
Przenikliwe spojrzenie obłędnych szarych oczu, wbijało się w jej twarz, jakby próbując przewiercić na wylot. Robiła wszystko, by wytrzymać ten wzrok i się przy tym nie zarumienić. Jego mordka wyglądała tak nieziemsko w świetle księżyca. Kosmyki włosów wydawały się je odbijać, a twarz bladła przez nie nieco, co podkreślało zarys szczęki i równy nos. Barwa oczu idealnie zgrywała się z białawym światłem. Na dodatek, nos i policzki zaróżowiły mu się delikatnie od zimna... uwielbiała, kiedy tak się działo.
   - Cieszę się - powiedziała, odgarniając włosy za ucho, żeby zająć czymś ręce. - Wkurzasz mnie cholernie, ale w gruncie rzeczy czasem się przydajesz.
   Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Poczuła nagły błysk zdziwienia.
   - Wiesz, generalnie wolałabym pracować sama - dodała szybko speszona. - Ale ze wszystkich idiotów w tej szkole, jesteś chyba najlepszym, co mogło mi się trafić.
   - Oj no nie przesadzaj, bo się zarumienię - parsknął śmiechem, wreszcie odwracając wzrok.
   Siedzieli chwilę bez słowa, wpatrując się w niebo, przyprószone puszystymi obłoczkami, płynącymi wolno z północy.
   - Czyli... Cała wasza kłótnia sprowadziła się do tego, że nie powinnaś mieć nic wspólnego z takim gnojem jak ja?
   Wzruszyła ramionami.
   - W sumie tak.
   Bo co mu miała powiedzieć? Że Amon wypominał jej to uczucie, do którego sama nie potrafiła się przyznać? Że traktował go jak robaka, bo urodził się w zwykłej mieszczańskiej rodzinie? Że był gotowy go zabić na samą myśl, że mógłby jej dotknąć? Że "nie przepada za tobą" jest przeuroczym eufemizmem od "cholernie cię nienawidzi"?
   - Sorki, że masz przeze mnie takie jazdy.
   - Jeff nic nie wie - parsknęła. - Nie powinien się odzywać.
   - Wie wystarczająco dużo.
   - Co?
   - Taka jest prawda, Riuuk. Jestem złodziejem i... jestem gnojem. To że ludzie tak reagują, to kompletnie zdrowa rzecz. Pewnie się o ciebie martwi.
   Uśmiechnęła się pod nosem. "Aż za bardzo".
   - A ty co robisz o tej porze w lesie? - zapytała po chwili, bo miała już dość myślenia o Amonie.
   - Łeb mi tak przez ciebie napieprzał, że musiałem się przejść. Zresztą, w Akademii jest za dużo ludzi, że jak chwile nie posiedzę w spokoju z daleka od nich, to mnie cholera bierze.
Kłamał. Nie potrzebowała więzi, żeby to wiedzieć. Ludzie, którzy chcą się oderwać nie mają takiej miny, jak on, kiedy na początku go wypatrzyła. Myślał. Tylko o czym?
Wyczuł jakby jej wahanie, bo zerwał się, kaszląc cicho.
   - Późnawo już. Wracamy - powiedział i nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę zabudować Akademii.
   Wstała i opatulając się szczelniej kurtką, ruszyła za nim. Szybko dorównała kroku, czując pod bosymi stopami oszronioną ziemię. Dziwnie się czuła, mogąc iść z nim tak jak kiedyś. Już prawie nie pamiętała, jak to jest. Bo w końcu, przez ostatnie tygodnie podróży, oboje ledwo się ruszali.
Nagle zobaczyła postać biegnącą w ich stronę. Przeklęła pod nosem, od razu poznając tę sylwetkę. Amon.  On również zobaczył ich z daleka i w błyskawicznym tempie znalazł się kilka metrów od nich. Zatrzymał się nagle, a z początku zatroskany wyraz twarzy, zastąpił grymas pogardy i wyższości, kiedy zobaczył, z kim idzie.
   - Co on tu robi? - zapytał, wbijając w niego nienawistne spojrzenie.
  Killian spojrzał najpierw na niego, potem na nią i wzruszył ramionami. Riuuk czuła bijące od niego znudzenie i niecierpliwość. Mimo to, wysunął szczękę w typowy dla siebie sposób i uśmiechnął się z lekkim cynizmem, mierząc Amona wzrokiem.
   Tamten zjeżył się i otrząsnął, jakby ktoś oblał go lodowatą wodą. 
   - I co, do cholery, ty robisz z nim w lesie w środku nocy? - warknął, łapiąc ją za nadgarstek, kompletnie teraz ignorując obecność Killiana. 
  Próbował pociągnął ją w swoją stronę, ale napięła mięśnie, nie pozwalając ruszyć się z miejsca. Wojowniczo zagryzła dolną wargę i spojrzała na niego spode łba. Miała tylko nadzieje, że nie zrobi jej takiej awantury jak w pokoju. Nie chciała, żeby Killian to słyszał.
    - Przestań - warknęła, próbując wyswobodzić rękę z uścisku. - Puszczaj!
    - Wracamy...!
   - Zostaw ją, stary - Killian w jednej sekundzie znalazł się pomiędzy nimi i miażdżył go spojrzeniem. - Wróci, jak będzie miała ochotę.
   - Ty się w to nie mieszaj - oczy Amona zabłysły czerwienią wściekłości, a ręka mocniej zacisnęła na jej nadgarstku. - Zejdź mi z oczu.
    - Bo co? - uśmiechnął się wyzywająco.
   Riuuk poczuła, jak chłopak puszcza jej rękę, która już sekundę później zaciskała się na kołnierzu kraciastej koszuli Killiana. Ten zagwizdał, uśmiechając się szerzej i unosząc brwi. Dziewczyna poczuła na plecach dreszcz. No przecież nie mogą się teraz zacząć tłuc...
    - Zostaw ją w spokoju - warknął Jeff drapieżnie, pociągając za tkaninę, żeby zbliżył do niego twarz. - Jeszcze raz chociaż ją tkniesz, a przysięgam, że osobiście wypruję ci flaki. Nie zbliżaj się nawet na metr, albo pożałujesz.
    - Jeff - Riuuk podeszła bliżej - przestań. 
    Ignorował ją, kontynuując swój wywód.
    - Żeby jakiś złodziej, kryminalista śmiał w ogóle położyć na niej swoje brudne łapy! Odezwać się! Te obrzydliwe plotki, które o was krążą sprawiają, że mam ochotę rzygać. Jakiś zwykły wymoczek z ohydnych, mieszczańskich...
    - Hej... - cyniczny uśmiech, który do tej pory błądził mu po twarzy, zniknął nagle, a jego miejsce zajęły obnażone drapieżnie białe zęby.
    Ręce lekceważąco schowane wcześniej w kieszeniach, zacisnęły się na miękkniej tkanininie swetra. W płonących czerwienią oczach Amona, pojawiła się żółtawa nutka zdziwienia.
- Masz jakiś problem z moim pochodzeniem? - szęka wysunęła się bardziej do przodu.
Amon parsknął, szarpiąc się i próbując wybadać grunt. Czuła powoli rosnącą w Killianie iskierkę złości. Zagryzła policzki. Coś się zaraz wydarzy.
- Ona jest przywódczynią klanu. Elitą. Zwykły uliczny przedstwiciel pospólstwa... - nie zdążył skończyć.
Pojedynczy, zdecydowany cios spadł na niego nagle i niespowiedzanie. Głowa odskoczyła na bok od siły uderzenia. Riuuk zastygła w bezruchu, kiedy Killian cofną pięść i puścił sweter wciąż otumanionego przeciwnika. Amon zatoczył się, prawie upadajać. Skrzywiła się.
Killian spojrzał na nią, z powrotem chowając ręce do kieszeni. Od złości, którą w nim wyczuwała, jej krew zaczęła płynąć jakby szybciej. Amon potrząsnął głową i wściekły potarł dłonią policzek.
- Ty cholerny... - wycharczał, zaciskając dłonie w pięści.
- Do nazywania mnie pierdolonym złodziejem masz święte prawo - przerwał mu, unosząc głowę. - Ale żaden pieprzony "arystokrata" nie będzie rzygał na mnie, tylko dlatego, że mój ojciec nie był jakąś zasraną możnowładczą świnią. Rozumiemy się?
- Jak śmiesz...
- A z Riuuk będę spędzał tyle czasu, ile będzie się jej podobało. I gówno ci do tego.
- Przysięgam, że cię...
- Nie jesteś nikim, kogo zdaniem musiałbym się przejmować - parsknął, odwracając wzrok. - Pasujesz tutaj. Kolejna tresowana małpa z bogatej rodziny.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i poszedł w stronę akademika. Mijając Riuuk zatrzymał się i spojrzał na nią wnikliwie.
- Też tak myślisz?
Od razu pokęciła głową. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Wiedział, że nie. Czuł. Machnął do niej ręką i znikną w ciemności.
- Nie przerywaj mi! - wrzasnął za nim Amon, zbyt zdezorientowany sytuacją, by go zatrzymać.
Riuuk wbiła pełne złości i wyrzutu spojrzenie w jego czerwoną od wściekłości twarz.
- Nienawidzę cię - wyszeptała i wystrzeliła przed siebie.
Otuliła się w biegu ciepłą kurtką i ignorując jego wołania, otarła z policzka samotną łzę.


Rozdział 3 (Riuuk)
Biegła przed siebie jak najszybciej potrafiła. Nogi same prowadziły przed siebie niczym kierowane niewidzialnym torem. Nie obchodziły ją konsekwencje, ani niepełny powrót do zdrowia. Jak on mógł się tak zachować?
- Nienawidzę cię. - Wyszeptała w towarzystwie następnej samotnej łzy, która zaraz zniknęła i wystrzeliła w przestrzeń, którą zostawiała za sobą. Jeff już kilka razy próbował ją zatrzymać, lecz była zbyt szybka. każde kolejne wystrzelone zaklęcie nie znajdowało celu uciekającego z szybkością błyskawicy i mieszającego się z podmuchami wiatru. Zimno smagało twarz.
W jednej chwili setki myśli przemknęło przez głowę. Zastanawiała się dlaczego to zrobił. Uważała go za mędrca i poważnego towarzysz, a okazał się zwykłym... Okazał się taki jak wszyscy. Dlaczego biegła? Dlaczego łzy spływały po policzkach zostawiając za sobą lekki, przymarznięty ślad po swej krótkiej roli w tym chorym i przykrym przedstawieniu, którego ona musiała grać główną rolę pokrzywdzonej istoty. Już dawno nie czuła tak wielkiego rozczarowania. Po tym wszystkim co przeżyła podczas swego... marnego? Bezcelowego? Podczas swej biernej na tle emocjonalnym egzystencji wypranej ze wszystkiego co można uznać za dobre i szczęśliwe nie mogła poradzić sobie z emocjami. To jedyna rzecz, przed którą uciekała. Tak chciałaby, żeby znów ja przytulił tak jak tej pamiętnej nocy w obskurnej gospodzie. Ile oddałaby za powrót do tej upragnionej chwili...

Zatrzymała się wzbijając do góry lekki puch pierwszego śniegu i ścisnęła mocniej rękawy kurtki. Stopy... nie czuła stóp. Były czerwone i skostniałe. Straciła poczucie czasu, co źle skutkowało nawet dla ludzi gór. Opadła na kolana w towarzystwie chrzęstów zamarzniętych roślin i skrzypu puchu lekko unoszącego się go góry. Opadał powoli niczym w zwolnionym tempie. Czarne włosy zesztywniały i okrywały plecy plącząc się na śniegu. Każdy kosmyk odznaczał się wyraźnie na wręcz emanującym światłem puchu. Jak była mała babcia mówiła jej, że śnieg to magiczny puch pochłaniający światło dnia, by następnie oświetlić nocną drogę im, ludziom którzy potrafili korzystać z jego magii. Smoczym, żelaznym, blado skórnym plemionom kochającym mróz zimy. Uśmiechnęła się, a jasny puch opadał na włosy tworząc lodową koronę, a spodnie przemakały przepuszczając zimno.
Bała się odwrócić. Bała się, że tak jak wtedy ujrzy tylko zwodzące, przyciągające światło...


Kompletnie się odcięła. Po raz pierwszy odkąd wrócili nie czuł kompletnie nic. Nie wiedział, czy bardziej go to zadowalało, czy irytowało. Co tam się właściwie stało? Z drugiej strony co go to obchodzi. Nic! - Podświadomie wysunął szczękę do przodu. Było mu gorąco mimo braku kurtki. Postanowił iść w jedno z ulubionych miejsc w drugiej, znanej mało komu części ogrodu. Po drodze wstąpił do akademika i wziął drugą - tym razem czarną - kurtkę, którą zwykle zakładał podczas włamów - i ruszył przed siebie.
Co ten skurwiel sobie wyobrażał? Irytujący uśmieszek wpęzł na pociągłą twarz, kiedy pomyślał, że nie pożałował siły zadając cios. Z chęcią zrobiłby to jeszcze raz!
Gdy wyszedł z budynku dostrzegł iż z nieba zaczął sypać się pierwszy śnieg. Wzruszył ramionami i bezprecedensowo ruszył w wybrane miejsce. Gdzieś po drodze przemknął mu fioletowy kot. Nie widział go już od dłuższego czasu więc mimowolnie zawiesił swój szarawo-niebieski wzrok na stworzeniu przemykającemu w kierunku starych ruin. Zdziwiony zauważył, że ma wyszczerbione jedno ucho jakby zostało przecięte ostrzem. Równo, lecz nad wymiar skutecznie w przerażającej i pociągającej prostocie działania. Wzruszył ramionami odprowadzając go do krzaków, w których zniknął i zmarszczył brwi. Nawet ten mały koleżka nie chciał na niego patrzeć. Poprawił włosy zwiane silnym podmuchem na twarz. Zdenerwował się robiąc to chyba po raz setny i związał w końcu włosy rzemieniem wyjętym z kieszeni. W każdej kurtce i każdych spodniach zawsze ma schowany rzemień. Nigdy nie wiadomo do czego może się przydać!
Nagle prawie przewrócił się, gdy fala żalu wielka i niespodziewana niczym tsunami w Bilgewater wypełniła tył jego głowy i wręcz sparaliżowała ciało na kilka sekund. Dłoń powędrowała ku głowie, a skrzywiony grymas ogarnął oblicze rozświetlone światłem księżyca. Czuł jak słabnie. Zimno ogarniało ciało Riuuk. Nogi nie były w stanie unieść ciała. Minęły już prawie dwie godziny odkąd się widzieli! Nie czekając długo ruszył w docelowe miejsce z nowym, narzuconym celem. Naprawdę już sam wolał się trochę poużerać z ta idiotką niż zostawić ją na pastwę temu bubkowi.

- Odejdź! - Syknęła nawet nie odwracając głowy w stronę cienia wychylającego się spomiędzy drzew. Postać nie zwolniła tylko brnęła pewnie przez rośliny pokryte świeżym puchem. - Zostaw mnie w spokoju! - Wyglądała wyjątkowo bezbronnie siedząc bez ruchu w przemoczonych spodniach, nagich stopach i ciemnobrązowej kurtce. Jego kurtce.
- Chcesz tutaj zamarznąć księżniczko? A może czekasz na swojego dupka? - Prychnął robiąc krok i wychodząc z cienia. Blask księżyca najpierw ogarnął twarz, szyję i muskularne ramiona. Uśmiechnął się widząc jak dziewczyna pokryta puszystym śniegiem z prawie całkowicie zasypanymi stopami niemal wtapiała się w krajobraz. Ciemne włosy pokryte białymi płatkami wydawały podkreślać swą czernią ich blask. Znajdowała się na samym środku polany, a obsydianowe oczy wpatrywały się w prześwitujące między chmurami gwiazdy.
- Wszystko mi jedno. - Zacisnęła dłonie na śniegu wywołując cichy skrzyp. Nie miała ochoty na ponownie zobaczenie Amona. Odechciało jej się wszystkiego. No może prawie... Odwróciła głowę i popatrzyła na Killiana tak delikatnie i wolno, że puch nawet nie drgnął.
- Aha, no dobra. W takim razie nie przeszkadzam. - Powiedział żywym i ochoczym tonem odwracając się na pięcie.
- Czekaj! - Uśmiechnął się zwycięsko, gdy stopa zatrzymała się w pół kroku na dźwięk głosu. Nie żeby się nie spodziewał. Już była jego. Wygrana oczywiście!
- Czyżbyś zmieniła zdanie skarbie?
- Ehh... Masz mnie. - Uśmiechnęła się lekko. - Nie czekam na tego skurwiela. Nie chce go widzieć. To już nie mój dupek. - Westchnęła i spróbowała się podnieść. Odmrożone i sine nogi wydawały się przymarznięte do podłoża. - I nie mów do mnie "skarbie" !!!
- Czyżbyś potrzebowała pomocy? - Szelmowski uśmieszek wpęzł na twarz w towarzystwie teatralnego zdziwienia.
- Nie gadaj tylko pomóż mi idioto. - Pokazała mu język i wyciągnęła dłonie. - W końcu jesteś moim partnerem, prawda?
- Niestety pani "ucieczka od problemów" - Poczłapał do niej i pomógł wstać.
- Nie bądź wredny! Nie czuję stóp. - Poddała się zrezygnowana i z westchnięciem naparła na niego całym ciężarem.
- No to zajebiście! - Wywrócił oczami i kazał jej złapać się za szyję. Bez jakichkolwiek zbędnych komentarzy poddała się jego silnym ramionom. Nawet przez ubranie czuł jaka jest zmarznięta. Ciało było sztywne, poruszała się topornie nawet na zwykłe ludzkie standardy.
- No to ruszajmy moja irytująca partnerko. - Widział jak rumieniec wpęzł na jej twarz, kiedy znalazła się tak blisko niego. - Jesteś lżejsza niż zapamiętałem!
-Ohhh zamknij się Killian! - Mimo irytacji mimowolnie uśmiechnęła się i przytuliła chłonąc jego ciepło.

Rozdział 4 (Killian)
Zimny policzek przyciskał mu się do szyi, powodując nieprzyjemne uczucie chłodu. Ale nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie, cieszył się, że znalazł Riuuk i sam może się nią zająć. Był przez to... spokojniejszy? Podrzucił ją lekko na plecach, żeby poprawić chwyt, a jej długie włosy opadły mu na twarz, łaskocząc w nos i policzki. Szybko odgarnęła je za ucho, mrucząc jakieś przeprosiny.
- A co cię w ogóle wzięło, żeby szlajać się jeszcze po tym lesie? I to bez ciuchów. Nie żeby to drugie mi przeszkadzało... - skrzywił się, gdy zdzieliła go w tył głowy. - Ale myślę, że miałaś ostatnio wystarczająco jazd z chorowaniem. Jesteś niepoważna?
Prasnęła, pociągając zakatarzonym nosem.
- Nie chcę tego słyszeć od ciebie. Sam jeszcze nie wróciłeś - mruknęła niewyraźnie, wtulając twarz w miękkie, opadające mu na kark, kosmyki jasnych włosów.
- Ale ja nie biegam w samych majtkach -  odparł ironicznie, skręcając po skrzypiącej od mrozu ścieżce, w stronę miejsca, gdzie drzewa się rozwidlały.
Po chwili wyszli spomiędzy pachnących igliwiem, oszronionych świerków. Rozpostarły się przed nimi ogrody Akademii, wyjątkowo puste i smutne o tej porze roku, ale nie tracące swojego wdzięku i magicznego charakteru. Za ogrodami rysował się ciemny kształt budynku szkoły i internatu, i tylko w pojedynczych oknach paliło się blade światło. Wciąż padał śnieg. Jego grube, puszyste płatki opadały na zmarzniętą ziemię i zaczynała się tworzyć cienka póki co, puchowa kołderka. Killian podniósł głowę, pozwalając by płatki śniegu opadały mu na twarz i topniały. Pojedyncze zatrzymywały się na długich rzęsach, wpadając do oczu. Riuuk uśmiechnęła się pod nosem.
- Chciałam uciec przed Jeffem - odpowiedziała, na zadane chwilę wcześniej pytanie. - Strasznie mnie wkurzył. Nie powinien był wygadywać takich rzeczy...
Przerwała. Mimo wszytko dziwnie się czuła, mówiąc tak o Amonie. Wciąż kojarzył się jej z mędrcem i mentorem, a nie kolejnym, rozpieszczonym arystokratą z Akademii.
- Nie powinien - przytaknął chłopak, przyspieszając na wyłożonej kostką alejce. Myślała, że doda coś jeszcze, ale milczał, gdy mijali kolejne przyprószone śniegiem majestatyczne posągi i wiekowe drzewa.
Wyczuła w nim lekki blask irytacji, gdy wspomniał o Jeffie. Domyśliła się, że wolałby go już dzisiaj nie spotkać. Ona też. Miała nadzieje, że nigdzie na nich nie czeka. Obawiała się, że kolejne zejście się tej dwójki, mogłoby się skończyć katastrofą...
W końcu dotarli do internatu. Żywym krokiem wspiął się po szerokich, marmurowych schodach na niewielki ganek i szarpnął za klamkę ciężkich drzwi. Kiedy weszli, w przestronnym holu zapaliły się magiczne światła. Chłopak schylił się, stawiając ją na ziemi. Wciąż skostniałe z zimna stopy dotknęły kamiennej posadzki. Wraz z ciężkim westchnieniem w górę poleciał ostatni dymek pary. Tutaj było już bardzo ciepło.
- Dalej poradzisz sobie sama - powiedział odgarniając z oczu mokrą od śniegu grzywkę. - Chętnie odwiedziłbym żeńskie dormitorium, ale wiesz - uśmiechnął się po swojemu - nie mam ochoty sprzątać kibli za kare przez cały miesiąc.
Uśmiechnęła się pod nosem, przeczesując skostniałymi z zimna palcami wilgotne włosy. Cienka koszulka pod kurtką i bawełniane spodenki były tak mokre, że przylepiły się do ciała, podkreślając jego kształty, a przez wilgotną tkaninę widać było bladą skórę. Gapił się na nią tak bezceremonialnie, że poczuła wpełzający na twarz rumieniec i odkaszlnęła speszona.
- Dzięki - wymruczała, owijając się szczelniej kurtką.
Jakby wyczuł powód jej nagłego wstydu i uśmiechnął się dwuznacznie, unosząc przy tym brwi.
- Do jutra - powiedziała szybko, i wbiegła po prowadzących do damskiej części schodach. Wolała nie czekać na jakiś zbereźny komentarz.
Parzył jak znika za zakrętem spiralnych, drewnianych schodów. Spojrzał na zegarek i przeklął cicho. Też powinien już wracać. Rzucił tęsknym wzrokiem na drzwi wejściowe, wsłuchując się w wycie zimnego, nocnego wiatru. Miał nadzieje, że zostanie mu jeszcze trochę czasu. Przyłożył do ust czerwone od chłodu dłonie i chuchnął w nie kilka razy, żeby nieco je ogrzać. Pociągnął nosem. Miał lekki katar. Wsuwając ręce w głębokie kieszenie kurtki, odwrócił się i powolnym krokiem udał się po schodach na ostatnie piętro męskiego dormitorium.

Z cichym westchnieniem popchnął ciężkie, bogato rzeźbione drzwi do auli. Wszedł do ogromnego, zdobionego freskami i płaskorzeźbami, pomieszczenia. Setki wygodnych, obitych aksamitem ław ustawionych było na przeciwko monumentalnej sceny. Większość była już zajęta... Jak w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca, uczniowie zbierali się tutaj na ogólny apel, na którym powiadamiano ich, co będzie się działo w najbliższym czasie. Ziewnął, wsuwając się do ostatniej ławy, tej najbliżej drzwi, po czym przeszedł w niej na sam koniec, koło okna. Siadając, oparł głowę na framudze i wbił spojrzenie za szybę. Skupiał się z całej siły tylko na tym, żeby nie zamykać zaspanych oczu. Przeciągnął się, wyprężając umięśnione ciało. Cholera. Spał dzisiaj może... trzy godziny? Jego mózg ledwo funkcjonował. Jeszcze żeby rzeczywiście, udało mu się na chwilę wyrwać z tego wariatkowa i posiedzieć w samotności. A on spędził noc latając za pewną nieogarniętą idiotką i użerając się z jej wyjątkowo gburowatym przyjacielem. Westchnął zrezygnowany, chowając twarz w dłoniach. Masakra.
Poczuł, że stateczna, niemalże zaspana do tej pory energia Riuuk, ożywia się nagle. Odruchowo skupił się mocniej, analizując jej dokładne położenie. Była... niedaleko. Odwrócił głowę i zobaczył, że rzeczywiście, weszła już do auli i zbliżała się do niego. Też wyglądała na nie wyspaną, mimo to długie włosy były schludnie spięte rzemieniem w kucyk. Miała na sobie białą, przylegającą do ciała koszulę, krawat i marynarkę z emblematem Akademii. Podeszła do niego i usiadła na miejscu obok, poprawiając spódniczkę.
- Wyspałaś się, księżniczko? - zapytał bez powitania.
- W przeciwieństwie do niektórych, nie potrzebuję aż tyle snu - mruknęła w odpowiedzi. - A ty?
- "W przeciwieństwie do niektórych" jestem normalnym człowiekiem, i tak, trzy godziny mi nie wystarczą.
- Mięczak - parsknęła ironiczne, wydymając policzki.
Jego energia była tak niemrawa, że wiedziała, że spał dużo mniej niż zwykle.
- A jak twój dupek?
- Nie "mój" - żachnęła się, krzyżując ręce na piersi. - I nie wiem, nie widziałam go od wczoraj. W sumie to dobrze.
- Jak myślisz - zaczął po chwili, piorunując wzrokiem dwie uczennice, które gapiły się na nich od dłuższegp czasu   - ile ludzi już wie, że jesteśmy partnerami?
- Pewnie... dużo - odparła niejasno. - Amo... Jeff mówił, że jak nas nie było, to zaczęły krążyć dziwne plotki. No wiesz... że "jesteśmy ze sobą" - schyliła się, udając, że poprawia sznurowadło w glanie, po to, by nie widział jej zaróżowionej twarzy. - Chyba to ich tak teraz zaprząta.
Usłyszała z jego strony ciche gwizdnięcie zrozumienia.
Podniosła wzrok, gdy na auli zrobiło się ciemno i tylko scena była oświetlona jasnym, żółtawym światłem. Po chwili wszedł na nią dyrektor, stając na sporej, robiącej wrażenie mównicy. Zaczął od przywitania wszystkich uczniów, omówieniu kilku ogólnych spraw, a potem oddał głos Samorządowi i innym nauczycielom. Poprawiła się na siedzeniu, opierając głowę na oparciu ławy. Spojrzała na chłopaka kątem oka. Jak zwykle kompletnie olał sprawę. Opierając się na ścianie, zamknął oczy i trwał w cichym półśnie. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do białej koszuli, którą musiał tu nosić. W wyobraźni wciąż widziała do w czerniach i szarościach. Nie nosił marynarki. Koszula opinała jego mięśnie, a na odsłoniętych przez podwinięte rękawy, przedramionach mogła zobaczyć dobrze sobie znane tatuaże. Zdziwiła się, że wciąż tam były. Po tym poparzeniu cała skóra powinna być jedną wielką blizną... Magia lecznicza to coś, czego nigdy nie pojmie. Jakby podświadomie rozprostował długie nogi, obute w czarne oficerki. Dziwne. Były bardzo zadbane i porządne, ale była pewna, że nie miał ich ze sobą w podróży... Dlaczego?
Po sali przeszedł cichy rumor. Dyrektor znowu wkroczył na mównice, co oznaczało, że apel niedługo się skończy. Teraz przed nimi tylko kilka uprzejmości, jakieś napomnienie do nauki, i będą wolni.
- Zanim zakończymy dzisiejsze spotkanie - zaczął dyrektor, poprawiając krawat - chciałbym się z wami podzielić pewną wiadomością. Otóż za sprawą dwojga uczniów, nasza Akademia odniosła niedawno ogromny sukces, który przysporzył nam mnóstwo sławy.
Riuuk przeklęła pod nosem. Obróciła się do Killiana, by go szturchnąć, ale ten siedział już skrzywiony, wbijając w mówiącego morderczy wzrok. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Akademia musiałaby szukać nowego dyrektora.
- Killian Flynn i Riuuk Przecierająca Szlaki, oboje z wydziału Kruka - kontynuował tamten - zostali wysłani z rutynową misją, mającą na celu przejęcie domniemanej mapy, prowadzącej do Kamienia Filozoficznego  - po sali rozszedł się szmer. - W ramach treningu, zabroniliśmy im używać jakichkolwiek broni i sprzętu, poza ich własną magią. Jak wiecie nie wracali długo - przerwał teatralnie, a Killian parsknął pogardliwie w ostatnim rzędzie - ale gdy wreszcie pojawili się z powrotem w Akademii, to z artefaktem, którego od dziesiątek lat szukają łowcy skarbów z całego świata! Tak, moi drodzy, Akademia jest teraz w posiadaniu legendarnego Kamienia Filozofów!
Sala zamarła na kilka sekund, a potem zawrzała. Zdumienie i brak wiary, wydawały się wręcz emanować z publiczności.
- Jestem niezmiernie szczęśliwy i dumny, że uczniowie mojej szkoły odnoszą tak olbrzymie sukcesy, przynosząc nam chwałę! Oficjalnie chciałbym pogratulować Killianowi i Riuuk, oraz całemu wydziałowi Kruka - przerwały mu niemrawe brawa białych i owacje czarnych, a wszyscy bez wyjątku wpatrywali się w siedzących na końcu uczniów, marzących tylko o tym, by rozszarpać dyrektora na strzępy - oraz dodać, że teraz będą oni działać jako duet do zadań najwyższej wagi! Gratuluje!
- Zarżnę cholernego gnoja - wymamrotał Killian, patrząc jak tamten posyła im triumfalne spojrzenie.
- Sorki, Flynn, ustaw się w kolejce - czuła, jakby zapadała się pod tymi wszystkimi wścibskimi spojrzeniami. - Ja jestem pierwsza.


Rozdział 5 (Riuuk)
- Aha. Czyli mam rozumieć, że mimo tego iż jeszcze... - Mruknęła złowróżbnym tonem.
- Porządnie nie wylizaliśmy się ze tego całego gówna... - Pochylił się w jego kierunku opierając dłonie na blacie.
- Nie nadrobiliśmy zaległości i mamy jechać w kolejną wyprawę?! - Uderzyła dłonią w stół.
- Widzę, że już się nieźle zgrywacie mimo krótkiego początku partnerstwa! - Usiłował zmienić temat siedząc za chroniącą go niewidzialną barierą. Tak... na wszelki wypadek...
- Jak wyciągnę cię zza tej bariery - zacisnął dłonie w pięści i wstał - to...
- Nie - Pokazał mu język i obrócił się na krześle ku wielkiemu, rozetowemu oknu, z którego rozpościerał się przepiękny widok ogrodów po sam kres horyzontu. Miękkie, złote światło przyjemne dla oczu oświetlało utrzymany w ciepłych brązach gabinet. Niestety tym razem jego niezaburzoną i cichą harmonię burzyła wręcz mącąca powietrze wściekłość dwóch uczniów znajdujących się po drugiej stronie biurka. - Tym razem to sprawa bardzo poważna, tycząca się całej Akademii moi drodzy. - Poważny i nie znoszący sprzeciwu ton sprawił, że obydwoje ucichli, ponieważ zwiastował konkretne informacje wysokiej wagi. Denerwowało ich to, że nie mogę wyczytać nic z pozornie młodo wyglądającej twarzy mężczyzny przed czterdziestką o charakterystycznych rysach i przyjaznym nastawieniu do świata. Tylko dwie rzeczy świadczyły o tym, że owy mężczyzna nie jest tym za kogo może uchodzić na pierwszy rzut oka. Nieskazitelnie białe włosy sięgające pasa, związane schludnie na wysokości łopatek brązową wstążką i pełne mądrości oczy wręcz emanujące doświadczeniem zdobytym przez nikomu nie znaną ilość przeżytych lat. - Jedziecie do Ibris.
- Coo? - Rozległ się chórek. Żadne z nich nie zamierzało ukrywać zdziwienia na ta wieść.
- Tym razem wyślę z wami najlepszego maga by przetransportował was na miejsce. - Mimo tego iż widzieli tylko wysokie oparcie obitego skórą krzesła dyrektorskiego wiedzieli, że na jego poważną twarz wpłynął złośliwy uśmieszek. - I dopilnował byście przy okazji nie wpakowali się w kłopoty. Analizując waszą ostatnią wyprawę wnioskuję, że macie do tego naprawdę duże tendencje. - Zanim Killian zdążył cokolwiek powiedzieć krzesło obróciło się gwałtownie a szczupła i niska postać wstała i uderzyła dłońmi w blat biurka. Sowa siedząca na gałęzi ogromnego bonzai gwałtownie poruszyła skrzydłem jakby mówiła "zluzuj pan" i popatrzyła na mężczyznę pretensjonalnie. Riuuk siedziała i nie kryjąc rozbawienia zrobiła dziwny grymas. Ni to pretensja, ni to pytanie. Siedziała oparta o pikowane, skórzane oparcie krzesła z ciemnego drewna i taksowała wzrokiem stojących mężczyzn. Zachichotała cicho widząc, jak komicznie wygląda tak niska postać dyrektora w porównaniu do wysokiej sylwetki Killiana.
- Ale jest pan hobbitem! - Zaśmiała się, a po chwili Killian zawtórował. Mężczyzna w białej koszuli wyglądającej na arystokratyczną, lecz jakimś sposobem zalatującą pirackim stylem i brązowych spodniach z matowej skóry patrzył na nich urażony zakładając ręce na piersiach.
- Jak już mówiłem - żachnął się i odwrócił robiąc parę kroków w stronę stojaka przepełnionego długimi rulonami pergaminów. - Wyruszacie do Ibris. Macie za zadanie opowiedzieć w formie wykładu o całej historii z kamieniem podczas zjazdu najwybitniejszych i najpotężniejszych wojowników w Akademii Pustynnej Róży. Wiecie... - Popatrzył na nich wymownie i chwycił w dłoń lecący, zwinięty pergamin jakby chcąc zobaczyć ich reakcje. Rozwinął go lekkim ruchem palca, a lewitujący papier zaszeleścił cicho. Spojrzał na niego krytycznie i zwinął. Pożółkły, zapisany wyblakłym już atramentem papirus przeleciał szybko nad biurko prosto w ręce chłopaka dalej stojącego w tej samej pozycji tylko dłonie wylądowały w kieszeniach spodni.
- Może podeślę wam Jeffersona bardzo...
- NIE! - Zaprotestowali nie dając mu szansy na skończenie zdania chórkiem. Riuuk wyciągnęła ręce do przodu jakby w geście obronnym.
- No doobra... Nie wnikam... W takim razie... Dałbym wam Lilian, ale wtedy cała robota organizacyjna spadnie na mnie i Aratę.
- A wszyscy wiemy, że to jest równoznaczne z pewna formą katastrofy. - Skomentowała uśmiechając się na pozór niewinnie.
- Dzięki za szczerość panno Przecierająca Szlaki. - Popatrzył na nią w ten sposób, który tylko kilka osób na świecie potrafiło. Dreszcze przeszły ja po plecach.
- Taki żarcik. Przecież wszyscy wiemy, że mówiąc "najlepszy mag" miałem oczywiście na myśli siebie samego.- Mruknął pod nosem i podał Riuuk zapieczętowaną kopertę. Odgarnął pojedyncze pasmo i spojrzał na nich z wyższością. - Nie mogę zostawić spraw tak wielkiej wago pierwszemu lepszemu uczniowi.  - Żachnął się.
Riuuk zaśmiała się donośnie.
- Ta jasne.
- Kiedy mamy zbierać swoje rzeczy dyrektorku? - Uśmiechnął się złośliwie patrząc w stronę niskiego mężczyzny. Ten puścił aluzję mimo uszu i cisnął w niego kolejny pergamin.
- Teraz. - Mruknął i pstryknął palcami.

Wylądowała na podłodze swojego pokoju dotkliwie lądując na pośladkach. Rozejrzała się szybko po pokoju by upewnić się, że jest sama i wstała. Natychmiast zaczęła się pakować... Znowu...

Rozdział 6 (Killian)
I z głębokim westchnieniem podniósł się z podłogi w swoim pokoju, chociaż jeszcze sekundę temu, razem z Riuuk siedział w gabinecie dyrektora. Niemalże odruchowo podszedł do szafy i po wyciągnięciu z niej średniej wielkości podróżnej torby, machinalnie zaczął wrzucać do niej najpotrzebniejsze rzeczy.
Nie wiedział co miał o tym myśleć. Nie czuł się w Akademii zbyt dobrze. To nie był jego świat. A kiedy już wydawało mu się, że się przyzwyczaił na tyle, by móc tu jakoś funkcjonować, wysłali go w teren. Znów mógł robić to, do czego przywykł. Był w swoim żywiole. Plan, akcja, włam i kradzież. Karczmy i podejrzane meliny. Ogromne, tętniące życiem miasta, które aż się proszą, żeby przejrzeć je do samego dna. Brakowało mu tego. W końcu tak właśnie żył do tej pory.
Automatycznie chodził po pokoju, zbierając z półek kolejne przedmioty i nieograniczony tym razem żadnym zakazem, wrzucał je do torby. Natrętne myśli wciąż zaprzątały jego głowę. Właściwie odkąd wrócili. Co on tu robi? Zgodził się na przyjęcie do Akademii pod prostym warunkiem - tylko wtedy przeżyje. Jeśli ucieknie, zawieszone do tej pory wyroki znowu się uaktualnią. Czy to problem? Jasne, że nie. Żył z werdyktem śmierci ciągnącym się za nim, odkąd skończył jedenaście lat. I ten nigdy go nie dogonił. Ale Akademia... to co innego. Czy gdyby zwiał, wysłaliby za nim kogoś, by dokonał kary, którą zawiesili kilka miesięcy temu? A może zignorowaliby to? Wolał... nie ryzykować. Całe życie wodził za nos największe organizacje porządkowe na świecie, ale bał się tych kilku dziadów z różdżkami z tej cholernej szkoły. Wiedział, że przed nimi nie ucieknie. Dorwą go i zabiją. 
Co mu więc pozostawało? Chyba tylko skończyć szkołę. No właśnie... Jeśli zostanie absolwentem Akademii, wszystkie jego wyroki zostaną unieważnione. Będzie miał... czystą kartę. Jakby nigdy nic nie zrobił. Będzie mógł zacząć normalnie żyć, jak każdy inny człowiek. Znaleźć pracę, uczciwie zarabiać, kupić ciasne jak jasna cholera mieszkanie i... po prostu "żyć". Tylko... czy właśnie tego chciał? Zawsze był... złodziejem. Nie myślał o sobie inaczej. Mało tego, jego życiowym celem było przewyższyć Króla Złodziei. Być najlepszym. Do jasnej cholery, on to kochał! Kombinowanie, ekscytację przy napadach, ten strach w oczach innych, szukanie kolejnych sposobów i satysfakcję z tego, że złamało się następną pieprzoną barierę. Będzie umiał żyć inaczej? Nie jako "Hermes"? Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Ale... zmarnować taką szansę? Jako gówniarz zawsze patrzył na "normalnych" ludzi z zazdrością. Pragnął tego, co mają oni. Zwykłej uczciwości i spokoju. I teraz mógł to mieć.
Przeklął, zasuwając torbę i opadając obok niej na łóżko. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, czego chce.

Opierając obutą w wysokiego glana nogę na siedzisku krzesła, walczyła ze sznurówkami. Zajmowało to dużo czasu, bo cholewy butów sięgały prawie do kolan. Cieszyło ją to jednak, bo miała pretekst, by od dłuższej chwili ignorować stojącego przy drzwiach chłopaka  i skupiając wzrok na palcach, nie była zmuszona patrzeć w jego zmiennokolorowe oczy.
- Riuuk, nie olewaj mnie - powiedział zrezygnowany, nie mogąc doczekać się odpowiedzi na rzucone chwilę temu powitanie.
Nie odpowiedziała.
- Błagam cię - zbliżył się nieco w jej stronę. - Ciągle gniewasz się za wczoraj?
Rzuciła mu spomiędzy czarnej kurtyny włosów mrożące krew w żyłach, mordercze spojrzenie, po czym odwróciła wzrok z powrotem na sznurówki.
- Po prostu martwię się o ciebie - jęknął zrezygnowany.
- Nie ma potrzeby - warknęła, zdejmując nogę z krzesła i z głośnym uderzeniem stawiając ją na podłodze.
- Jak to nie ma - zjeżył się lekko, gdy rozległ się wcześniejszy hałas. - Zadajesz się z...
- Nawet nie kończ - rzuciła, przechodząc obok niego.
Wzięła leżący przy drzwiach plecak i przerzuciła go sobie przez ramię. Ręka odruchowo powędrowała do pasa, by sprawdzić, czy ukochany miecz jest na swoim miejscu. Gdy palce dotknęły znajomej pochwy, drgnęły lekko, a potem pieszczotliwie przesunęły się po jej brzegu.
Nawet na niego nie spojrzała, gdy pociągnęła za klamkę i wyszła z pokoju. Nie chciała go widzieć. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tak potraktował ją i... Killiana. Nawet wiedząc, ile zaczął dla niej znaczyć. Czy chociaż z szacunku do tego nie mógł się powstrzymać? No i zasłania się tym pieprzonym "martwię się"! Martwi się o co?! O jej bezpieczeństwo?! No bez jaj! Bez mrugnięcia okiem patrzył, jak poniewierają ją w Zakonie, a potem jak mistrz wysyła ją samą na misje, z którymi nie radziły sobie bataliony Armii Królewskiej. I miała by jego zdaniem "być w niebezpieczeństwie", tylko gdyby Killian był jej chłopakiem?! Myśli zboczyły nagle na inny tor, kierowane tym impulsem i na kilka chwil zatraciła się ponowne w rozmyślaniach o partnerze. Rany... mogli by być ze sobą? Mógłby ją tak częściej przytulać? Mógłby być cały tylko jej? Czuła jak czerwieni się na twarzy. Świadomość poziomu absurdu obrazków jakie pojawiały się w jej głowie, sprawiała, że peszyła się jeszcze bardziej.
Pociągając za sobą drzwi, oczekiwała znajomego, cichego trzasku, jednak nagle poczuła opór. Jeff złapał je z drugiej strony i jednym szarpnięciem spowodował, że stali na przeciwko siebie, patrząc sobie prosto w twarze. Skrzywił się, widząc rumieniec na jej policzkach. Czuła, że znowu chciał to skomentować, ale przełykając ślinę powstrzymał się i spojrzał na nią błagalnie.
- Znowu... gdzieś was RAZEM wysyłają? - zapytał, zaciskając dłoń na klamce, jakby bał się, że zatrzaśnie mu drzwi przed nosem.
- Tak. Do Ibris - odpowiedziała, po chwili, ignorując akcent za słowie "razem". - Mamy opowiedzieć o zdobyciu Kamienia na zjeździe wojowników w Akademii Pustynnej Róży.
Zdziwił się.
- Czemu?
- Pewnie jakieś układy dyrektora - wzruszyła ramionami.
- Aha - spuścił wzrok.
Przyglądała się przez chwilę pochylonej, wciąż nie do końca sobie znanej twarzy. Nie poznawała go nie tylko z wyglądu. Ale i z charakteru. Czy to wciąż był jej mentor i przyjaciel Amon? A może teraz już tylko Jeff? Następny bucowaty dzieciak z Akademii? Kompletnie jej nie znany i kpiący ze wszystkiego, co zaczęło się dla niej liczyć?
- Muszę iść - powiedziała sucho, pociągając klamkę w swoją stronę, jakby sygnalizując mu, że to już koniec rozmowy.
- Powodzenia - rozgorączkowany podniósł głowę i uśmiechnął się. - Proszę... Uważaj na siebie.
Nie wiedząc, jak odpowiedzieć, skinęła tylko głowę i zostawiając mu zamknięcie drzwi, ruszyła korytarzem w kierunku schodów. Gdy postawiła nogę na stopniu, usłyszała, jak mówi do niej nieco głośniej.
- I na NIEGO.
Zagryzając wargę, zbiegła po schodach. 

Widziała już z oddali łuk teleportacyjny. Uśmiechnęła się wbrew sobie, widząc stojącego przy nim chłopaka. Nieświadomie przyspieszyła, a jej kroki rozbrzmiewały echem, gdy ciężkie buty uderzały w kamienną posadkę.
Killian stał opierając się na zdobnej kolumnie łuku, a przy nim leżała torba podróżna. Czarne bojówki wsunięte były w cholewki zadbanych oficerek, tych samych, które miał na apelu. Przy pasku wisiał wysłużony, trochę poobijany i porysowany łom, a przy nim kilka sakiew oraz niedbale przewiązana czarna chustka. Pamięta, że założył ją na twarz, kiedy walczyli w lesie, niedługo po tym jak się poznali. Miał na sobie tą samą kurtkę, co wczorajszej nocy. Skinął do niej, kiedy podeszła bliżej.
Skrzywiła się, widząc papierosa w jego palcach. Czując jej degustację, uniósł go do ust i zaciągnął się ponownie, wypuszczając w powietrze kłębki szarego dymu.
Położyła swój plecak obok jego bagażu. Krzyżując ręce na piersiach, przyjrzała mu się krytycznie.
- Znowu palisz - mruknęła z wyrzutem, a oskarżycielski wzrok wbił się w niedopałek w dłoni.
- Żartujesz? - uśmiechnął się ironicznie, po czym z powrotem wsunął papierosa pomiędzy białe zęby.
- Masz astmę. Debilu.
- Żartujesz? - powtórzył.
- Przestań, do cholery! - żachnęła się. - Czy mógłbyś się chociaż swoim zdrowiem zacząć przejmować?! A może masz zamiar dalej olewać WSZYSTKO?!
Po tych słowach precyzyjnym, agresywnym ruchem, wytrąciła mu papieros z ręki, a gdy smętnie upadł na ziemię z furią zadeptała go butem.
- Jak możesz - jęknął z teatralnym żalem, a ona wyczuła od niego cyniczne rozbawienie jej reakcją i speszyła się lekko. - Wiesz ile się zmarnowało?
- Jesteś idiotą - parsknęła, poprawiając włosy.
- Co cię to obchodzi, co robię ze swoim życiem? - w jego głosie usłyszała nutkę wyrzutu.
- Po prostu... - nie wiedziała, czy powinna skupić się na powstrzymaniu bordowego rumieńca, wpełzającego jej na twarz, czy wymyśleniu sensownej i wiarygodnej odpowiedzi. - Uważam, że... Że to obrzydliwy nałóg. Wkurzający i niezdrowy - rzuciła.
- Żartujesz? - powiedział po raz kolejny, cynicznie unosząc brwi i uśmiechając się szerzej, wyczuwając jej zirytowanie.
- Nie zaczynaj od nowa, dobra? - warknęła. - Od teraz po prostu nie palisz. I już.
- Bo ty tak mówisz? - wsunął ręce do kieszeni i poparzył na nią z góry, szczerząc się po swojemu. - Twoje zakazy są cholernie zachęcające, księżniczko. Mógłbym na raz wypalić całą paczkę. Świetna motywacja.
Poczuła dziwną słabość, coś w rodzaju bezradności. No i jak ma z tym debilem gadać?
- Gwarantuję ci, skarbie, że mógłbym być uzależniony od pierdyliarda gorszych rzeczy, więc daj mi święty spokój.
- Mógłbyś nie być wcale - żachnęła się. - Tak byłoby najlepiej. Skarbie.
- Wiesz, nie wiem, czy zauważyłaś, ale miałem dość "stresującą" - zaśmiał się ironicznie - robotę. Przed napadem trzeba odreagować emocję. I po też. No i pomiędzy.
- Ach tak? - założyła ręce na piersi.
- Was w Zakonie faszerowali ile wlezie i czym wlezie, żeby to w końcu zadusić. Inni mieli trochę gorzej. Magia odpada, już ci tłumaczyłem, jak to działa z barierami. Alkohol? Całkiem spoko opcja. Odwagi to się po tym cholernej nabiera. Tylko co z tego, jak nie odróżniasz podłogi od sufitu? Ćpanie na dłuższą metę też się nie sprawdza.
- Brałeś? - zapytała.
- Był taki okres, że ładowałem do oporu.
Zmarszczyła brwi. Co miała odpowiedzieć? W Zakonie też podawali im dziwne leki i narkotyki, żeby przegnać strach, stępić zmysły i nałożyć kolejne bariery.
- Ale to nie działa - wzruszył ramionami, odwracając wzrok. - Przynosiło więcej szkody niż korzyści. Pety nie były nawet w połowie tak dobre. Ale z dwojga złego - uśmiechnął się.
- I nadal ci to pomaga?
- Teraz już się przyzwyczaiłem. Nie denerwuję się jak kiedyś. Palę raczej z przyzwyczajenia.
- Aha - popatrzyła na niego z ukosa.
- Zadowolona odpowiedzią, kochanie?
- Nie na tyle, żeby przestało mnie to wkurzać - parsknęła. - Dalej uważam, że to idiotyczne.
- A coś czego nie wiem?
Otworzyła usta, żeby się odegrać, jednak usłyszeli zbliżające się kroki. Oboje odwrócili się w stronę, z której dochodził odgłos. Tak jak myśleli, w ich stronę zmierzał dyrektor, z dumnie uniesioną głową i lekko cynicznym uśmiechem na ustach. Ze zdziwieniem zauważyła, że był niemalże identyczny do tego Killiana. W sumie jakby się zastanowić, to rzeczywiście byli do siebie podobni w niektórych ironicznych, czy pełnych pewności siebie zachowaniach. Uśmiechnęła się pod nosem, gdyż to podobieństwo wydało jej się bardzo komiczne.
Dyrektor podszedł do nich i stanął na przeciwko, kiwając głową, mimo że nie powiedzieli żadnych słów powitania. Na swój garnitur miał zarzucony długi, szykowny płaszcz, a szyję przewiązaną modną, seledynową apaszką. Długie, białe włosy spływały upięte w kucyk po plecach, kontrastując z ciemnym materiałem płaszcza.
- Gotowi? - zapytał.
- Tak - Riuuk wzruszyła się ramionami.
- Nieee - parsknął Killian, opuszczając swoją kolumnę i podnosząc z ziemi torbę.
- Bardzo mnie to cieszy.
Wyciągnął przed siebie schowane w skórzanych rękawiczkach dłonie i przymknął oczy, mamrocząc zaklęcie. Tafla portalu zamigotała jaskrawym, błękitnym blaskiem.

Rozdział 7 (Riuuk)
Okropne mdłości i oślepiające słońce stanowiły zabójcze połączenie. Pochyliła się zasłaniając dłonią oczy i oparła o kolumnę teleportera. Upalne powietrze omiotło ciało wdzierając się pod bluzkę i spodnie. Poczuła jak przyzwyczajone do zimnego powietrza płuca parzyło rozgrzane powietrze.
- Będę rzygać. - Mruknęła zasłaniając dłonią usta. Nie wytrzymała i zwymiotowała w krzaki za kolumną. Killian trzymał się dzielnie, jednak było widać, że również dopadły go mocne przewroty żołądka. Dyrektor westchnął i wymamrotał zaklęcie po czym zdjął ciężki płaszcz i wymamrotał kolejną formułkę, a okrycie zniknęło w małej, lecz bezdennej sakiewce u pasa.
- Już zapomniałem jak tu gorąco. - Otarł pot z czoła i popatrzył na uczniów badawczym wzrokiem. Stali zgarbieni i ponurzy zerkając na siebie co jakiś czas.
- Dzięki za zaklęcie - mruknęła dziewczyna i pochyliła się do przodu i zaczęła wiązać włosy, które końcówkami dotykały piaszczystego deptaka. Zwinęła je szybka w mały spory, luźny warkocz i założyła kapelusz przypięty do plecaka. - Muszę się go nauczyć. - Mruknęła zza dużego ronda jasnego, słomianego kapelusza całkowicie nie w stylu jej ubioru. Zabawnie kontrastował z brązowymi spodniami ( najjaśniejszymi jakie miała ) i skórzaną, równie brązową, obcisłą bluzkę wiązaną na plecach z długimi rękawami. Wyglądała... ponętnie? 
- Wcale tu nie jest gorąco jak w kotle. Tak o bez powodu wyletniliśmy się w czasie pierwszych mrozów. - Sarkazm i ironia zawisły w powietrzu w towarzystwie charakterystycznego uśmieszku. 
- Ostatni raz byłem tu... bodajże w trakcie trwania wielkich rewolucji gospodarczych... - Podrapał się po głowie i ruszył do przodu ku największemu budynkowi majestatycznego miasta. Majaczył w najwyższym punkcie i samym centrum miasta. Majestatycznego miejsca o wysokiej budowie utrzymanego w piaszczysto - czerwonych kolorach robiło wrażenie. 
Uczniowie jednak nie ruszyli za nim, tylko stali niczym wrośnięci w ziemię i patrzyli na siebie zdezorientowani. Czyż owa rewolucja nie odbyła się przypadkiem... czterdzieści lat temu? Po chwili konsternacji westchnęli i ruszyli szybkim krokiem za mentorem wkraczając na ogromny i majestatyczny most nad ogromną rzeką. Ile razy nie odwiedzałaby tego miejsca największy most w Świecie Odkrytym robił na niej wrażenie. Ogromne rzeźby i wysokość, na której się znajdowali powodowały, że czuła się taka... mała. Tak, to odpowiednie słowo. Przełknęła ślinę, kiedy zadarła wysoko głowę by przyjrzeć się ogromnym na pozór smoczym głowom i poczuła ukłucie tęsknoty za chowańcem. Brakowało jej Zerefa i radości zimowych przelotów nad górami. Z zamyślenia wyrwał ją głos Killiana. 
- Co taka zamyślona, księżniczko? - Zapytał szturchając ją ramieniem i uśmiechając się szelmowsko. Czuła jego zrelaksowanie i zaciekawienie. Nie odpowiedziała uśmiechając się lekko i odwracając wzrok ku panoramie miasta i przyspieszyła kroku podążając za niknącym w luźnym tłumie dyrektorem. Wyraźnie odcinał się na tle wysokich i jaskrawo ubranych mieszkańców o ciemnej karnacji i ciemnobrązowych włosach oraz zielonych oczach z drapieżnymi, złotymi plamkami. Wyciągała długie nogi wybijając tylko sobie znany rytm ciężkimi butami ściskając w dłoni rękojeść ukochanego miecza, który w odpowiedzi świecił jasnym blaskiem ledwo widocznym w oślepiających promieniach prażącego słońca. Chłopak próbował odwrócić jej uwagę, lecz ta zamyślona gnała do przodu rozmyślając o tak szybko zbliżającym się święcie Zimowego Przesilenia. Beznamiętnie obserwowała wysokie budynki wokół niej pokryte czerwonymi dachówkami. Szli główną ulicą prowadzącą prosto do ogromnego budynku przechodząc między wozami i tłumami ludzi. 

Dotarli do bram ogromnej budowli ze strzelistymi wieżami i niebiesko-białą kopułą tak charakterystyczną na tle miasta. Cały gmach otaczał strzelisty i nietypowy mur chroniący przed piaskowymi zamieciami i niepożądanymi gośćmi. Nawet najlepsi nie byli w stanie pokonać go bez odpowiedniego osprzętu. Żadne zaklęcia nie działały na terenie Pustynnej Róży. Podobało jej się to. Przynajmniej wszyscy byli różni. Wtedy przez myśl przemknęła jej umiejętność, którą nabyła w zakonie. No może jednak nie wszyscy...
Była tu już kiedyś z misją zabicia jednego dość znaczącego magnata, jednak nie odwiedziła samego gmachu. Jedynie miała przyjemność być ściganą przez tutejszych zabójców. Szanowała ich i wiedziała, że są jednymi z najlepszych. Jednak ona była lepsza... i przede wszystkim szybsza!
Poczuła zaciekawienie ze strony chłopaka, który przyglądał jej się odkąd stanęli. Dyrektor rozmawiał ze stróżem, który najwyraźniej okazał się jego starym przyjacielem, a ona nie mogła się skupić na niczym teraźniejszym. Odpływała łodzią wspomnień napędzana nostalgią. 

Magiczna bariera ustąpiła razem z wielkimi wrotami ukazując dziedziniec. Killian patrzył zaciekawiony w przeciwieństwie do niej. Jej myśli zaprzątała jedna nie dająca spokoju myśl. Czy Boromir dalej uczy w Akademii? Czy syn magnata będzie w stanie ją rozpoznać? Przełknęła ślinę przekraczając linię dziedzińca stawiając but na wybrukowanej alejce i machinalnie poprawiła kapelusz by ukryć większość twarzy za szerokim rondem kapelusza. 



Rozdział 8 (Killian)
Wyczuwał od niej dziwne zdenerwowanie i niepewność. Gdyby nie więź, która ich łączyła, pewnie by tego nie zauważył, gdyż jak na zabójczynię przystało, tuszowała to całkiem dobrze. Zachowywała się naturalnie, a jej gesty i władcze spojrzenie były tak samo pewne jak zwykle. Jednak jej dziwny stan kluł go nieprzyjemnie, powodując w brzuchu wkurzające, towarzyszące nerwom uczucie. Spojrzał na nią kątem oka. Chowała twarz za szerokim rondem słomkowego kapelusza. Uśmiechał się pod nosem, za każdym razem, gdy na niego patrzył. Kompletnie mu do niej nie pasował. Wyglądała przez niego zbyt... niewinnie? W każdym innym przypadku, to pewnie byłoby dobrze. Ale ona... ona nie była "niewinna". Z pewnym zdziwieniem zauważył, że o wiele bardziej podoba mu się w bojowym wydaniu. Wysokich, ciężkich butach, obcisłych, czarnych spodniach ze skóry i obwieszona tym całym ustrojstwem assassinów. Wzruszył ramionami, jakby w odpowiedzi na swoje własne myśli. Co mu do tego?
Omiótł wzrokiem ogromny dziedziniec, gdy stanęli w cieniu, gdzie dyrektor kazał im poczekać, aż wszystko pozałatwia. Poruszanie się tu na własną rękę było średnio bezpieczne, bo każdy mógł uznać cię za intruza. A w tej szkole z intruzami robi się tylko jedno. Przyjrzał się strzelistym, grubym ścianom ze skruszałego i wyblakłego od słońca kamienia. Wszędzie pełno było wąskich kolumienek, wysokich, ostro zakończonych okien z czarnymi, obsydianowymi szybami, pod którymi rozciągały się przerażające freski, przedstawiające najróżniejsze rodzaje egzekucji, śmierci i tortur. Wymyślne rzeźby i statuy ukazujące kostuchę bez twarzy, odzianą w płachty dziurawego materiału, porozstawiane były po całym placu, na monumentalnych podestach wbudowanych w ściany, a także na brzegach dachu, niczym nieustępliwi sędziowie, obserwujący z góry grzeszny lud i czekający na dogodny moment, by wymierzyć mu bolesną, ostateczną karę. Nigdzie nie było choćby śladu zielonej roślinności, tylko po wschodniej ścianie piął się zeschły, pozbawiony liści bluszcz, potęgując morderczą atmosferę, zamiast dodawać miejscu nieco życia.
Oparł się na chłodnej od cienia ścianie budynku, czując jak wierzchnia warstwa kamienia kruszeje pod jego dotykiem. Było strasznie gorąco. Odczuwali wyjątkowo mocno, bo jeszcze przed chwilą stali opatuleni w kurtki, po kostki w śniegu. Odgarnął ręką grzywkę do tyłu, bo czoło pociło się pod nią jeszcze bardziej. Po chwili jednak kosmyki włosów wróciły na swoje miejsce, łaskocząc go w nos. Poczuł na sobie wzrok Riuuk, gdy zdjął zarzuconą na przylegającą do ciała koszulkę bez rękawów koszulę. Kiedy spojrzał na nią, natychmiast odwróciła oczy.
- Stało się coś? - zapytał podejrzliwe, przewiązując koszulę w pasie.
- Nie - odburknęła szubko, nim zdążył dokończyć zdanie.
- Dobraaa - przeciągnął, przyglądając się jej cały czas i znowu odgarniając włosy z czoła.
Zauważył, że jest czerwona na twarzy. Aż tak jej gorąco?
Speszona jego wzrokiem schowała się jeszcze bardziej za rondem kapelusza i odwróciła głowę. Starała się za nim schować, mając nadzieje, że nie zauważy jej rumieńca. To całe czerwienienie się doprowadzało ją do szału. No ale jak miała zareagować? Jak on ściągał koszulę? Na dodatek koszulki, które zwykle nosił były przyduże i luźne, ale ta była obcisła i opinała jego mięśnie, całkowicie odsłaniając wytatuowane ramiona... Westchnęła. Że też nawet teraz, kiedy jest otoczona przez zabójców, z których wielu pewnie z chęcią by się jej pozbyło, jej myśli zbaczają na takie tory. Plus był taki, że trafili tu w trakcie lekcji, a trzymani rygorystycznymi zasadami uczniowie, mieli zakaz opuszczania w tym czasie klas. Kompletnie opustoszały dziedziniec miał jeszcze bardziej przerażający charakter.
Przyjrzała się pochłaniającym światło, czarnym oknom, jakby próbując dojrzeć co jest za nimi. Miała ogromną nadzieje, że Bormira już tu nie ma. Albo, że jej chociaż nie pozna. Nie miała ochoty na przepychanki, kłótnie lub nie daj Boże jakąś walkę. Chciała zrobić co do nich należało i wracać do Akademii. Wciąż była zmęczona po ostatniej misji i chciałaby trochę odpocząć. Może kiedy pogodziła się z Killianem... spędziliby razem więcej czasu? Tak zwyczajnie. Mogliby siedzieć razem w jadalni. Albo uczyć się razem w bibliotece. Albo tak jak wcześniej w lesie...
- Szukasz kogoś? - zapytał, próbując zgadnąć, w co się tak wpatrywała.
Spojrzała na niego kątem oka. Próbuje zagadać odkąd trafili do miasta. Zawsze był tak rozmowny? Nie... Podejrzewała, że wyczuwał jej zdenerwowanie i pewnie nie było to przyjemne uczucie. Nie wiedziała, czy powinna odpowiedzieć. Robiła to ostatnio właściwie odruchowo, chyba do tego przywykła. Ale może nie powinna? Właśnie to podpowiadał jej głęboko wpojony instynkt zabójcy. Jednak... za każdym razem, gdy postanawiała, że się nie odezwie, zaczynała bać się, że pomyśli, że go olewa. Że potem sam nie będzie chciał z nią gadać, jak po powrocie z wyprawy po Kamień.
Obróciła głowę, napotykając spojrzenie ślicznych, szarych oczu, otoczonych długimi i jasnymi jak włosy rzęsami. Nie rozmawiali by? Tego by nie zniosła.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytała, podnosząc rondo kapelusza, by lepiej go widzieć.
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Tak sobie pomyślałem, że możesz mieć jakiś znajomych, czy coś.
- Raczej wrogów - odparła, krzyżując ręce na piersi. - Ty też nie masz zapewne zbyt wielu przyjaciół w swojej branży.
Zaśmiał się pod nosem, na potwierdzenie jej zdania.
- Ale tak, szukam - powiedziała, przyciszając nieco głos. -  Powiedzmy, że... może być tu koleś, który chciałby mnie zabić.
- To jakaś nowość? - przerwał jej, ironicznie podnosząc brwi.
- Nie mam ochoty bawić się teraz w takie rzeczy - rzuciła mu mordercze spojrzenie. - Jesteśmy tu przecież w innym celu.
- A co mu takiego zrobiłaś, księżniczko, że mógłby mieć tak sprecyzowane plany wobec ciebie?
Westchnęła, zauważając, że ewidentnie go to wszystko bawi.
- Zabiłam mu ojca - powiedziała ogólnikowo, nie chcąc wdawać w szczegóły misji. - Nie wiem, czy mnie wtedy zapamiętał. I może chodzić teraz do tej szkoły... Nie jest pierwszą lepszą pierdołą, a nienawiść dodaje siły. Byłby ciężkim przeciwnikiem - potarła się po osłoniętych rękawami bluzki ramionach. - Z resztą, nie mamy na to czasu.
Chwile nie odzywał się patrząc na nią z góry.
- Pocieszyć cię? - zapytał, szczerząc się po swojemu.
Uniosła jakby od niechcenia brwi, ale wyczuł cień ciekawości, który się w niej pojawił.
- Widzisz tamtą wnękę? - wskazał ruchem głowy na znajdującą się u szczytu przeciwległej ścinany ogromną, otoczoną rzeźbionymi czaszkami i kosami, wyrę w murze.
Bez przekonania skinęła głową. Do czego zmierza?
- Kiedyś mieli tu statuę swego największego bóstwa. Odlaną z rzadkiego, czarnego złota i srebra boginię śmierci, wielkości dorosłego kolesia. Strzeżona  najlepszymi mechanizmami niemagicznymi, często nielegalnymi poza murami tej szkoły, jeszcze nieopatentowanymi albo tak oryginalnymi, że można je było znaleźć tylko tutaj.
- I?
- Mówiłem ci, że zdarzało mi się już tutaj bywać?
Pokręciła głową. Zmienia temat?! O co mu chodzi...?
- Widzisz, tak jakoś od pierwszej mojej wizyty, tej rzeźby nie ma - uśmiechnął się ironicznie.
Zaśmiała się pod nosem.
- Podsumowując - kontynuował, opierając się bokiem na skruszałej ścianie, by lepiej ją widzieć - chce mnie dojechać prawdopodobnie każdy koleś w tej szkole.
- Średnie pocieszenie - uśmiechnęła się do niego, ewidentnie rozbawiona i poczuł jakby jej zdenerwowanie nieco spadło. - Zwłaszcza zważywszy na to, że jesteśmy tutaj razem. Jak ty to i ja.
Wreszcie podniosła na niego oczy. Od tak dawna unikała parzenia mu w twarz, w obawie przed kolejnymi, bordowymi rumieńcami na policzkach. Jak zwykle miał lekko zmarszczone czoło, a pomiędzy równymi, jasnymi brwiami tworzyła się mała bruzda. Zaskakująco białe zęby odsłonięte były w typowym, cynicznym uśmiechu, a szare oczy z błękitnymi plamkami błyszczały pogardliwą wręcz pewnością siebie, której tak na początku nienawidziła. Grzywka w kolorze najjaśniejszego blondu, jaki znała, opadała na twarz, dużo dłuższa niż ją zapamiętała i końcówkami łaskotały w nos. Ładnie, równo wyrzeźbiony podbródek uniesiony był wysoko, wręcz dumnie. Uśmiechnęła się nieświadomie. Jaki on jest kochany.
Nagle usłyszeli niosącą się echem parę kroków. Odwrócili się i zauważyli idących w ich stronę mężczyzn. Jednym był ocierający pot z czoła aksamitną chusteczką dyrektor, a drugim wysoki, odziany w długą togę człowiek o chudej, skrzywionej w niezadowolonym grymasie twarzy. Obrzucił ich wężowym spojrzeniem czerwonych jak krew oczu o wąskich źrenicach, gdy tylko podeszli bliżej. Mimo to z jego twarzy nie można było wywnioskować, do jakich wniosków doszedł.
- To mistrz Wężowy Jad - przedstawił go dyrektor, karcąc chłopaka spojrzeniem, gdy nie ukłonił się tradycyjnie, jak stojąca obok dziewczyna.
Mistrz skinął im dostojnie głową. "Wężowy jad". W tym zakonie mistrzowie porzucali swoje prawdziwe imiona, by odciąć się od przeszłości i zacząć nowe życie, wraz z prowadzących im nowym mianem.
- Mistrzu, oto moi uczniowie. Riuuk Przecierająca Szlaki - ten ponownie spojrzał na nią, kiwając głową, a usta uformowały się w krzywy uśmiech - i...
- Killian Flynn - przerwał mu ostrym, lekko piskliwym, acz dostojnym głosem. - Hermes. Niestety pamiętam.
- Co za zaszczyt - chłopak parsknął pogardliwie, uśmiechając pod nosem, gdy ten obrzucił go niechętnym spojrzeniem, po czym znowu popatrzył na dziewczynę.
- Jednakże Riuuk - uśmiechnął się w okropny, nieforemny sposób. - Adeptka Górskiego Zakonu Bogini Śmierci. Klinga... Cieszę się, mogąc gościć tak znamienitego zabójcę w naszych progach.
- Opuściłam Zakon - sprostowała oschle.
- Wiem. To była mądra decyzja. Ci puści prostacy - Riuuk zaśmiała się w myślach na to określenie - nie byliby w stanie wykorzystać pełni twojego potencjału. Nie żeby Akademia, z całym szacunkiem Morganie, była choć trochę lepszym miejscem, do kształtowania i wykorzystywania twoich umiejętności.
Jeśli dyrektora to dotknęło, to nie dał tego po sobie poznać.
- Przysięgam, mistrzu, że Akademia jest najlepszym miejscem, do jakiego mogłam trafić - patrzyła z niewinnym uśmiechem, jak rysy jego twarzy tężeją. - Taka była zresztą ostatnia wola mojego mistrza i mentora - dodała.
- Może - mruknął nie spuszczając z niej wzroku. - Jednak to, że przyjmują złodziei nie świadczy najlepiej, prawda? - zaakcentował zgryźliwie, odwracając się do dyrektora.
- I pewnie dlatego to właśnie Akademia zdobyła Kamień - odparła sucho, sama dziwiąc się nieplanowanej nucie agresji w głosie.
- Być może - powiedział oficjalnie, odwracając od niej wzrok, jakby chcąc pokazać, że rozczarowała go i nie jest już godna, by obdarzał ją swoją uwagą. - Zaprowadzę was teraz do waszego pokoju. Znajduje się on na piętrze gościnnym, w skrzydle internackim. Proszę za mną.
Po tych słowach odwrócił się, znikając w ciemnym korytarzu, prowadzącym do głównych drzwi szkoły. Dyrektor w sekundzie dogonił go, zrównując z nim kroku, a Killian i Riuuk podążyli za nimi.
Chłopak szturchnął ją. Podniosła głowę, napotykając rozbawione spojrzenie. Sądząc po uczuciu jakie od niego płynęło, był z niej... dumny?
- Brawo, księżniczko. Zagotował się staruszek - wyszczerzył się, a ona zawtórowała mu, próbując ukryć, jak bardzo ucieszył ją ten komentarz.
- Powiedzmy, że... - popatrzyła na niego, zagryzając w uśmiechu dolną wargę - uczę się od najlepszych.
Po tych słowach odpowiedziała na szturchnięcie lekkim ciosem w ramię, mając nadzieje, że nie wyczuje dziwnej euforii, która się w niej narodziła.

Rozdział 9 (Riuuk)
Oddał jej lekko przepychając ją barkiem. Zarumieniła się ponownie uśmiechając. Czuła się jakby za chwilę miała odlecieć na skrzydłach euforii! Popatrzył na nią ironicznie.
- Wszystko gra, księżniczko? - Zmarszczył brwi i popatrzył na nią z... zaciekawieniem? Zarumieniła się jeszcze bardziej i uśmiechnęła.
- Ze mną? - Uśmiechnęła się powalająco. Już dawno nie czuła takiej euforii.
- Nie, ze mną! - Uśmiechnął się ironicznie, a sarkazm zawisł w powietrzu.
- Z tobą chyba tak. - Zaśmiała się i odwróciła.
- Także oto wasz pokój. - Mruknął mistrz Wężowy Jad i otworzył drewniane drzwi do dwuosobowego pokoju, dość sporego porównując standard, do którego przywykli. Popatrzyli po sobie niedowierzającymi spojrzeniami i wpadli do pomieszczenia. Obydwoje odetchnęli z ulgą, gdy dostrzegli dwa proste łóżka pod przeciwnymi ścianami z ciemnego kamienia. Między nimi znajdowała się spora szafa i ogromne, wysokie okno na przeciwległej ścianie.
- Nie mamy więcej wolnych pokoi, ale dyrektor wspominał, że przywykliście już do swojego towarzystwa. - Mruknął ponownie mistrz i skinął na dyrektora, jakby dziwiąc się tej decyzji. - Morganie, twój pokój jest w skrzydle nauczycielskim...
- Dziękuję za troskę, ale z pewnością trafię. Ten co zawsze? - Uśmiechnął się tak samo ironicznie jak stojący niedaleko niego uczeń i zbył dosłownie "wielkiego" mężczyznę kiwnięciem ręki. Ten nie kryjący dezaprobaty odwrócił się i zniknął w głębi korytarza. Riuuk  roześmiała się i usiadła na dalszym łóżku rzucając plecak w kąt.
- To chyba dla was nic nowego. - Roześmiał się dyrektor i popatrzyła na nich znacząco. - Tylko zdajecie sobie sprawę, że tutaj ściany mają uszy, więc wiecie... - Zrobił dwuznaczną minę i poruszył brwiami niczym tani podrywacz. - Żadnych dźwięków!
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. - Killian wywrócił oczami i położył bezceremonialnie na łóżko. Riuuk również wywróciła oczami i zdjęła bluzkę pozostawiając w cienkim podkoszulku otarła pot z czoła i rzuciła ubranie na krzesło stojące pod oknem. Z ulgą oparła się o zimnawą skałę. Spartańskie warunki przywoływały nostalgię. Stabilne, lecz twarde łóżko z wysłużonymi sprężynami i jedna poduszką, na której spoczywał cienki koc to i tak nieocenione wygody. W świątyni miała tylko szybko sklecony sennik wysłużony koc na twardej, kamiennej i zimnej jak cholera podłodze. A tutaj do kompletu żadnych pluskw, wesz i robali. Nawet szafa i okno! Jedyne co jej doskwierało to okropny upał, chociaż w środku tak było chłodniej.
- Dobra gołąbeczki jutro o dziewiątej przyjdę po was i omówimy sprawy wykładu. Co możecie mówić, co lepiej pominąć i o czym nie wspominać.
Rozmawiali przez dłuższą chwilę, gdy "Morgan" nagle zerwał się gwałtownie i rzucając niedbałe przeprosiny wręcz wybiegł z pokoju na jakieś spotkanie...
- Morgan... zaraz umrę ze śmiechu! - Czarnowłosa wstała i otworzyła plecak chowając całą broń leżącą na podłodze podczas zdawania dyrektorowi liczby śmiercionośnych narzędzi i wszelakich mikstur. Chłopak poczynił te same kroki.
- Nie wiem jak tobie mała, ale mi to imię kojarzy się z gejowskim pedancikiem latającym po dworze wśród zamożnych świń. - Obydwoje ryknęli śmiechem nie kryjąc radości z tego iż uciążliwa egzystencja opuściła ich pokój.
- Killian? Wierzysz w przeznaczenie? - Spojrzała na niego z nagłą powagą. Ten roześmiał się jeszcze głośniej.
- Co proszę? - Śmiech wypełniał pustkę pomieszczenia. - Chyba sobie kpisz. Nie istnieje coś takiego!
-Aha. - Potrwała chwilę w zadumie, jednak widząc jego radosną mordkę z powrotem zaczęła się śmiać.

Wróciła z łaźni późną nocą nie chcąc spotkać tam nikogo. Niepostrzeżenie przemknęła przez długi korytarz niosąc naręcze ubrań i wślizgnęła się do pokoju w samej bieliźnie, obcisłych spodenkach pod kolana i prześwitującej koszulce. Chłopak stał zamyślony patrząc przez okno. Sprawiał wrażenie nieobecnego. Rzuciła ubrania na krzesło i podeszła zaciekawiona do okna. Stanęła obok niego i usiłowała dojrzeć to, co pogrążyło jego szare, piękne oczy w tejże zadumie. Niechcący szturchnęła go lekko.
- Nie wiem czemu, ale zawsze mi się tutaj podobało. - Wyszeptał i usiadł na swoje łóżko. - Ale nie tak bardzo jak pewna dziewczyna. - Uśmiechnął się niczym sam do siebie tak... nie w jego stylu. Usiadła obok niego zaniepokojona i położyła mu dłoń na czole.
- Chyba coś z tobą nie tak. - Zmarszczyła brwi. Nawet przez więź wyczuwała jeszcze większą nieobecność chłopaka co doprowadzało ją do coraz większego niepokoju.
- Nie, czemu? - Mruknął i dotknął jej włosów. - Po prostu... - Złapał ją za podbródek i przyciągnął jej twarz do siebie. Czuła jak się czerwieni. Nie mogła tego powstrzymać. Nie mogła powstrzymać swojego wzroku, który wpatrywał się w jego usta. Muszą być takie miękkie i cudowne w... O czym ona myśli?! Riuuk opanuj się! - Jesteś taka...  
Jego usta zbliżały się do jej ust. Chciała się wyrwać, jednak wiedziała, że będzie tego żałować... Zresztą on jest taki cudowny!
- Killian co cię...
- Ciii. - Przyłożył palec do ust i uśmiechnął się powalająco.
Jego usta dotknęły jej ust. Były tak miękkie i ciepłe. Złapał ją za talię i przyciągnął do siebie rozszerzając jej usta. Poczuła jakby zaraz miała się rozpłynąć. Tak bardzo go pragnęła! Oddała pocałunek tak namiętnie i tęsknie jak tylko potrafiła. Westchnęła kiedy odkleił się od niej i zdjął koszulkę. Patrzyła oniemiała, jak tors chłopaka będący tak blisko całkowicie obnażony czeka tylko na nią. Popatrzył na nią szelmowsko uśmiechając się pod nosem, gdy emanujące księżycowym blaskiem wdzierającym się przez okno włosy rozsypały się niemal dotykając ramion.
- Jesteś taka piękna. - Szepnął jej prosto do ucha zmysłowym głosem i ponownie namiętnie ją pocałował. Z jej ust wyrwał się przyjemny jęk zaskoczenia, kiedy pod jego ciężarem upadła na łóżko. Kiedy zaczął całować ją po szyi przestała się powstrzymywać i objęła go dotykając rozpalonej, miękkiej skóry. Jego duże dłonie chwyciły ją za uda i uniosły lekko przesuwając spadające z łóżka łydki. Następnie pięły się w górę niknąc pod bluzką. Jęknęła i zatopiła palce w srebrzystych włosach całując go. Następnie odchyliła je do tyłu by mógł zdjąć jej cienką bluzkę...
- Ej księżniczko? Obudź się! Wszytko gra?!? - Obraz zniknął niemrawo zastępowany rzeczywistością. - Oddychaj! - Po chwili zdezorientowana przebudziła się z krzykiem odsuwając jak najdalej mogąc pod ścianę i sprawdzając swoje odzienie. Na szczęście było na miejscu. Westchnęła cicho z ulgą. Chłopak kucał przy jej łóżku w spodenkach i przyglądał się badawczo nie kryjąc zaskoczenia.
- Borze drzewiasty chcesz mnie wystraszyć na śmierć?! - Wyrwało jej się zbyt głośno i ze zbyt wielkim żalem. Killian jeszcze bardziej zdziwiony wstał i przyłożył jej dłoń do czoła.
- Jęczałaś, jakbyś znowu miała jakiś koszmar. Do tego dyszałaś jakbyś się dusiła. Zastanawiałem się, czy nie iść po kogoś! I kto tu się strachu najadł!? - Założył ręce na piersi w pretensjonalnym geście. - Do tego jesteś wręcz bordowa na twarzy. - Nafuczył się i przypatrywał się niczym obiektowi badawczemu w laboratorium. - Fajne podziękowanie. PARTNERZE.
Poczuła się głupio. Naprawdę zażenowana i... zawstydzona.
- Wstydzisz się mni....
- NIE! - Znowu wyrwało jej się zbyt głośno.
- Aha. - Mruknął unosząc brwi. - To dobranoc mała. - Odwrócił się i wrócił do swojej części pokoju.
Zakryła się pod sam nos kołdrą i odwróciła w stronę ściany nie móc spojrzeć mu w oczy i zastanawiając się ile wyczuł? Ta myśl nie opuściła jej już do końca nocy...

Rozdział 10 (Killian)
Wciąż o tym myślała. W nocy ledwie zmrużyła oczy i obudziła się wcześnie, zanim promienie gorącego słońca wpadły przez uchylone, obsydianowe okno. 
Boże. Nie mogła uwierzyć w to, co jej mózg wygenerował we śnie. Czuła się tak zawstydzona... Za każdym razem, gdy zamykała powieki, przed oczami stawały jej zbliżające się do niej miękkie usta i nagi tors. Niemalże czuła szorstkie ręce wspinające się z pośladek po skórze jej pleców, pieszczące zadziornie ciało i zbliżające się do zapięcia stanika. Splatające się w namiętnych pocałunkach, igrające ze sobą języki, a potem ciepłe usta zsuwające się po szyi na biust, obdarzając go mokrymi pocałunkami wydawały się jej wciąż tak realne... Zakryła głowę kołdrą, z trudem powstrzymując pisk zażenowania i rozkoszy jednocześnie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się coś takiego... Odwróciła się plecami do ściany i patrzyła na stojące w przeciwnym rogu łóżko, gdzie koc unosił się w rytm jego równomiernych oddechów. No i co miała poradzić? Miała wrażenie, że z każdą chwilą... kocha go coraz bardziej. Kocha go całego. Począwszy od jego dumy, pewności siebie, lekkiej gburowatości i cynizmu, przez szczerość, troskliwość, którą tak strasznie starał się ukrywać, na ironicznych uśmiechach i szarych jak burzowe niebo, przysłoniętych wiecznie jasną grzywką oczach. Nie mogła zaprzeczyć, że sen był przyjemny... Nie mogła zaprzeczyć, że chciała tego. Chciała... Tak strasznie go pragnęła.
Ciekawe co on o niej myślał. Wydawało jej się, że... lubi ją. Że ich stosunki były już dużo bardziej zażyłe, niż po prostu "partnerskie". Ale... Pewnie często go wkurza. Im więcej o tym myślała, tym bardziej wątpiła, że że mógłby się.... Mógłby... Przełknęła rozmarzona ślinę. "Zakochać się w niej". No bo w czym? Ciągle albo się irytowała, albo wrzeszczała, ewentualnie mamrotała jakieś półsłówka. A jeśli chodzi o wygląd... Odruchowo zakryła dłońmi małe piersi. Wcześniej nigdy nie przejmowała się ich rozmiarem, ba, uważała za głupotę, zajmowanie sobie głowy takimi rzeczami. Jednak od razu stanęła jej przez oczami recepcjonistka ze stolicy, której olbrzymi biust falował pod obcisłą bluzeczką, przyciśnięty do jego ramienia.  Westchnęła, cała czerwona na twarzy. O czym ona myśli? Przecież i tak nie ma na to żadnego wpływu. No i... lubi siebie. Nie chciała się dla nikogo zmienić. Jeśli nie kocha, ani nie POKOCHA, jej takiej, jaka jest... To chyba pozostanie jej pocierpieć, a potem się z tym pogodzić. 
Patrzyła, jak obraca się na plecy, chrapiąc cicho, a jedna ręka opada bezwładnie za materac, dotykając ziemi. Zastanawiała się, czy miał już kiedyś kogoś. Chociaż powinna się raczej zapytać ILE kobiet już miał. I czy którąś z nich w ogóle naprawdę kochał? Czy może był typowym gnojem, od wyskoków na... "jedną noc"? Co powinna o tym myśleć? Nie wiedziała. Nie wiedziała, co powinna, ale wiedziała, co czuje. Kocha go. Tak strasznie go kocha. On był jej wybawcą. Uwolnił ją, zerwał tą pieprzoną smycz, którą zapiął jej Zakon, i którą trzymał mocno, nawet, gdy go opuściła. Zatracona we własnym bólu, cierpieniu, łzach i strachu, pogrążała się coraz bardziej, stając się wyprutą z uczuć, pustą skorupą. Wciąż doszukiwała się błędów u innych, ignorowała ich, tak naprawdę zazdroszcząc spokoju duszy i sumienia. Zamknięta pod tym kloszem własnej straty, czuła się potępiona przez cały świat, przeżuta, poddała się w końcu woli mistrzów, ignorując ludzi, ich uczucia i pobudki, traktując ich jak bydło do zarżnięcia i ku "świętej woli błogosławionego przez najwyższą z bogiń Zakonu" dała zrobić z siebie cholerną maszynę do zabijania. A Killian... on był inny. Nie użalał się. Tak jak ona kiedyś, zagryzł zęby i parł przed siebie, zmuszając w końcu cały świat, by nazwał go bogiem. W przeciwieństwie do Amona nie pieścił się z nią. Dogryzał i wypominał, ignorował, waląc tym samym w fikcyjny klosz, który sama sobie utworzyła, o rozbijając go na maleńkie, kaleczące kawałeczki. Wcześniej się nie zorientowała, ale wszyscy do tej pory głaskali jedynie jej rękę, zaciskającą się coraz bardziej na brzegu bagna zatracania siebie i biernej obojętności, w które się wpakowała i które coraz bardziej wciągało ją do siebie. Dopiero on złapał tę rękę i szarpnął zdecydowanie, wyciągając ją po tylu latach na powierzchnie.
Westchnęła znowu, przyciskając zimne dłonie do gorącej od rumieńców twarzy. Bała się, że coś wyczuł. A jak jeszcze nie, to że coś wyczuje, bo mogła się założyć, że przez najbliższe dni każde spojrzenie na niego będzie przypominać o niefortunnym śnie, co poskutkuje zapewne ogromną czerwienią na twarzy. Cieszyła się, że wylądowali tutaj akurat teraz, bo zawsze może tłumaczyć się, że jest jej gorąco, albo tak strasznie stresuje się wystąpieniem.
Poleżała jeszcze dłuższą chwilę, po czym wstała, mając świadomość, że potok myśli i tak nie pozwoli jej zasnąć. Niedbale zaściełając łóżko, starała się nie patrzeć na pogrążonego w głębokim śnie i kompletnie nie świadomego jej wewnętrznych bojów, chłopaka. Widok śpiącego Killiana zawsze ją rozczulał... a powiedzmy, że tego miała na razie dosyć. Poczłapała po przyjemnie chłodnej, kamiennej posadzce do leżącego pod ścianą plecaka. Schyliła się wyciągając komplet czarnych, typowo assasinskich ubrań, pod dyktando dzisiejszej konferencji. Co prawda, tylko niewielu wiedziało, że Riuuk Przecierająca Szlaki to Klinka, legendarna, najmłodsza w historii zabójczyni z tą rangą. Ale nie chciała, by wzięli ją za byle gówniarę z Akademii. Zrzuciła luźną koszulkę, w której spała i na bieliznę, którą miała na sobie i nałożyła świeże ubrania. Chwilę potem rozpoczęła standardową formułę ćwiczeń i medytacji. Kończyła już, przypinając swoją broń do uchwytów i klamer przy ubraniu, gdy klamka poruszyła się, a w drzwiach przy akompaniamencie cichego zgrzytu, pojawił się dyrektor.
- Puka się! - zgromiła go bez powitania, zapinając kolejny zatrzask przy nożu.
- Też się cieszę, że dobrze spałaś, Riuuk - uśmiechnął się, marszcząc przy tym brwi.
Miał na sobie uszyty na miarę, jasny garnitur, na który zarzucił kontrastujący z odzieniem i włosami, standardowy dla magów, długi, czarny płaszcz z emblematem szkoły. Spojrzenie przesunęło się z niej na Killiana, który wciąż pochrapywał w swoim łóżku.
- Jeszcze... śpi? - zapytał zdezorientowany, patrząc kontrolnie na pozłacany, kieszonkowy zegarek w obawie, że pomylił godziny.
- To Killian. On tak zawsze - mruknęła, obracając się, żeby sprawdzić, że do każdego ostrza ma łatwy dostęp. - Jeśli nie trzeba go rano budzić, to znaczy, że coś z nim nie tak.
- Serio? - dostrzegła w jego spojrzeniu jakiś nostalgiczny, niemal smutny błysk.
Podszedł do łóżka, gotowy dokonać wspomnianej procedury. Riuuk skrzywiła się.
- Tak bardzo spieszy się panu do grobu? - mruknęła.
- Czemu? - zapytał zdziwiony.
- Zabije pana, jak go pan obudzi.
- Ale...
- Zamknąć się - usłyszeli zaspane burczenie spod kołdry. Killian obrócił się w drugą stroną, zakrywając głowę kocem. - Spać próbuję.
Riuuk podeszła do niego, wzdychając zrezygnowana. Odsunęła dyrektora i skinieniem ręki kazała mu cofnąć się jeszcze trochę. Gdy to zrobił, złapała za brzeg koca, bezlitośnie zrywając go z łóżka w jednej chwili. Chłopak poderwał się odruchowo, wyciągając rękę, jakby próbując złapać koc, zanim ten smętnie opadnie na ziemię. Nie udało mu się to jednak, siedział więc na łóżku piorunując ją nienawistnym spojrzeniem obrażonego dziecka. Ona tym czasem walczyła ze sobą, żeby nie spuścić wzroku na jego odziane tylko w krótkie spodenki ciało.
Dyrektor podszedł z powrotem, klaszcząc dowcipnie w ręce i uśmiechając się z typowym cynizmem.
- Brawo - skinął Riuuk. - Brawurowa akcja, panno Przecierająca Szlaki.
- Morda - żachnął się chłopak, wstając z łóżka.
Minął ich, ignorując ich obecność, ziewnął i podreptał do swojego plecaka.
- Rano zawsze jest drażliwy - szepnęła dyrektorowi konspiracyjnym tonem.
- Nieprawda - parsknął obrażony z drugiego końca pokoju, gdzie zarzucał właśnie luźną, czarną koszulkę.
Machnął na swoich rozmówców ręką, gdy ci w odpowiedzi jednocześnie podnieśli z po wątpieniem brwi.

- A po jaką cholerę w ogóle mamy o tym opowiadać? - zapytał chłopak, krzyżując ręce na piersiach.
Razem z Riuuk siedzieli na jego łóżku, ona po turecku, a on opart na ścianie z założonymi nogami. Dyrektor siedział na krześle naprzeciw, lustrując ich wzrokiem.
- Akademia nie może ukrywać pewnych faktów - powiedział rzeczowym tonem, składając ręce. - A znalezienie legendarnego, magicznego artefaktu to jeden z nich. Powodów jest kilka. Po pierwsze, tego wymagają normy prawne i sojusze, którymi jesteśmy związani. Po drugie, niewątpliwie podniesie to nasz prestiż. Reszta to polityka, więc pozwólcie, że nie będę wdawał się w szczegóły - przerwał na chwilę, odchrząkując cicho. - Oczywiście już dawno poinformowałem o wszystkim naszych zwierzchników i władzę. Szybko się to rozeszło. Dużo ludzi pchało się po informacje, ale albo ich odmawiałem, albo udzielałem sam, na podstawie tego co mi powiedzieliście. Jednak musiałem zgodzić się na choć jedną oficjalną konferencję. I obiecuję, że tylko tą jedną.
Popatrzyli po sobie.
- Dobra - zaczęła Riuuk. - Więc co mamy mówić?
Westchnął, drapiąc się w tył głowy.
- Nie ukrywam, że wszystko co robiliście odbywało się albo na granicy z prawem, albo chociaż moralnością, więc...
- No weź - parsknął chłopak. - Wysłałeś zabójczynię i złodzieja, czego oczekiwałeś? Że staniemy pod drzwiami i grzecznie zapytany, czy pożyczą nam mapę, bo jak nie znajdziemy Kamienia to wypierdolą nas ze szkoły?
- Wiem przecież - mruknął tamten zrezygnowany. - Dlatego... No musicie mówić jak było, ale oczekuję od was... Używania najłagodniejszych eufemizmów od "kradzież" czy "włamanie" jakie znacie, tak?
Skinęli niechętnie głowami, nie biorąc sobie oczywiście polecenia w żadnym stopniu do serca.
- Dodatkowo ani słowa o przeciągniętym postoju w Gruul - popatrzył na nich dobitnie. - I niech was ręka boska broni od wspominania o walce z Zakonem. Bo osobiście was uduszę. Co do strażnika... Opis walki ograniczacie jak się da, w razie co niewiele pamiętacie, nie wiecie co się stało ze Strażnikiem. Ani mru mru o tym, że nie żyje, tak?
- Dlaczego? - zapytał chłopak, podsumowując cały wywód.
- Bo ja tak mówię - odpowiedź wręcz odpiła się złowrogim, władczym i dobitnym echem.
- Aha - dodał jeszcze, uśmiechając się jakby nigdy nic. - O tej waszej więzi też nie wspominamy, ale to chyba wiecie.
Widział jak w jednej sekundzie zdziwienie pojawia się na ich twarzach, po czym wymieniają niedowierzające spojrzenia.
- Tak, zauważyłem - poprawił się na krześle, zakładając nogę na nogę. - Doprawdy urocza sprawa. Poświęcenie, ratowanie życia i takie tam. Testowaliście to już?
- Testowaliśmy? - powtórzyła Riuuk, rzucając mu niepewne spojrzenie.
- No wiecie, telepatia, czytanie w myślach, czy coś w ten deseń.
Zjeżyli się jednocześnie, jakby wizja dzielenia czegoś więcej niż tylko uczuć, doprowadzała ich do szału. Dyrektor uśmiechnął się, pochylając do przodu.
- Killian.
- Czego?
- Skup się - wskazał na dziewczynę - i spróbuj wejść jej do głowy.
- Popieprzyło cię? - parsknęli oboje.
- Killian - powtórzył nieznoszącym sprzeciwu, stanowczym tonem. - Skup się i spróbuj wejść jej do głowy.
Chciała zaprotestować. Nikomu nie pozwoliłaby zobaczyć swoich myśli. Ale wizja AKURAT JEGO, wydawała się jej tak tragiczna, że nie wiedziała co robić.
Widziała jak po chwili wahania, chłopak zaciska powieki, a pomiędzy brwiami tworzy się lekka szparka. Mięśnie twarzy drgały, a szczęka wysuwała się do przodu. Dawno już nie widziała tego obrazka. Nagle poczuła dziwny ucisk w czaszce. Ner był to ból. Po prostu... Jakby ktoś dobijał się do drzwi. Czuła jak metaliczny strumień energii chłopaka błądzi w okół, obijając się o jej głowę. Nie mógł wejść. Bariery Zakon były zbyt silne. Może gdyby skupiła się, by nieco je osłabić to za sprawą łączącej ich więzi udałoby mu się... Ale o tym nie chciała nawet myśleć. W końcu ucisk zelżał, ostatecznie puszczając całkowicie. Chłopak otworzył oczy, mrugając wielokrotnie, jakby stracił ostrość widzenia.
- Nie da rady - powiedziała szybko, nim zdążył się odezwać. - Bariery Zakonu blokują tego typu moce.
- No tak - dyrektor podrapał się po brodzie wyraźnie niepocieszony. - Dobra, teraz ty Killianowi.
- Też ma bariery - powiedziała, dopiero teraz czując piorunujący wzrok chłopaka.
- Naprawdę? - był ewidentnie zdziwiony i wbił w niego swoje jasne oczy. - Czemu ja nic o tym nie wiem?
- Długa historia - mruknął chłopak niechętnie, odwracając wzrok.
- Świetnie. To następnym razem. Riuuk, mimo wszystko spróbuj, proszę.
Popatrzyła na Killiana. Co się dzieje... w jego głowie? Powoli przymknęła oczy i instynktownie skupiła się na uczuciu, jakie dzięki więzi od niego czuła. Popłynęła nim, aż do jego centrum, czując, jak chłopak drga zdziwiony. Wymacała barierę. Taka sama jak jej. Jednak on rzeczywiście zebrał się, osłabiając trochę jej struktury. Nie powinna wchodzić. To obniży jej wiarygodność. Ale... Myśli Killiana... Wykorzystując dodatkowe zdolności kontrolowania energii, znalazła najsłabsze miejsce bariery i wślizgnęła się do środka. Najpierw poczuła jakby zgniotło ją jakieś ciśnienie. Poza tym w sumie nie działo się nic. Wiedziona instynktem, wpuściła nieco swojej energii. Nagle zaatakował ją obraz. Jakaś przypadkowa scena. Stary pokój, kobieta, której twarzy nie widziała przez... Łzy? Tak, ona, czy też raczej Killian, z którego perspektywy widziała to wszystko... Płakał. Kobieta wyciągnęła rękę...
W jednej sekundzie poczuła okropny ból. Ciśnienie zwiększyło się, miażdżąc ją dosłownie, zagniatając...
Z krzykiem otworzyła oczy. Na początku nie widziała nic, potem kilka plam, i dopiero po dłuższej chwili przedmioty nabrały kształtów. Zdezorientowana popatrzyła na swoich towarzyszy.
- Co się...? - wyszeptała.
Dyrektor przenosił wyczekujące spojrzenie to na nią to na Killiana. A on... Jego oczy były w niej utkwione. Przestraszyła się. Jeszcze nigdy tak na nią nie patrzył. Mieszanka zdziwienia... A do tego jakiegoś ogromnego wyrzutu i... Strachu?
- Nigdy więcej - jego głos łamał się, chociaż starał się nad tym panować. - Ja cię do jasnej cholery błagam, Riuuk. Nigdy więcej mi tego nie rób.
Błagalna nuta w głosie była tak wyraźna, że nie udało mu się jej zatuszować.

Rozdział 10,5  (Spiski cienia)
- Ej, Salvadi! Znowu oszukujesz śmieciu! - Krzyknął Faro do siedzącego przed nim zwalistego mężczyzny o wręcz czarnej skórze i ogorzałej twarzy tępego parobka, który nieudolnie próbował przemycić - z resztą znowu nieudanie - chochlika z rękawa. Ten spojrzał na niego ze skrzywieniem i uśmiechnął się głupio. Biała karta wręcz emanowała na tle jego skóry.
- Czy ten debil nigdy się nie nauczy? - Mruknął kolejny z pięciu mężczyzn siedzących przy ciężkim, masywnym, drewnianym stole tuż obok baru w tłumnej i gwarnej karczmie. Uniósł ciężki kufel dopijają zawartość. Puste naczynie uderzyło o blat w towarzystwie westchnienia i beknięcia, na którego dźwięk wszyscy wybuchnęli śmiechem. 
Jedyna karczma, gzie można było się napić porządnego piwa, a nie jakiegoś rozcieńczanego sikacza.
- No dobra chłopaki! - Rzucił karty na stół. - Cztery chochliki i driada. Także myk! - Zaśmiał się zgarniając pieniądze umięśniona ręką ku dezaprobacie przeciwników, przy okazji skinął na przechodząca obok karczemną dziewkę patrząc znacznie na pusty już kufel. Ta uśmiechnął się zaczepnie i kołysząc biodrami ruszyła w kierunku ich stołu. 
- Chłopaki słyszeliście o tym, że ma podobno przybyć jakaś ekspedycja z Akademii z Zaff? - Mruknął Eder - marynarz wysoki i żylasty, mający już swoje lata na karku. 
- Głupoty gadasz, co niby mieliby tutaj do roboty? - Żachnął się jeden z mężczyzn klepiąc młodą dziewkę w tyłek, powodując pewne zaskoczenia piski i zgrabny podskok dziewczyny na oko dziewiętnastoletniej. Mrugnęła do niego zasłaniając dłonią usta, a brązowe dredy rozsypały się po plecach. Biała sukienka odcinała się na ciemnej skórze. 
- Głupoty czy nie, warto posłuchać. - Odwrócili się na dźwięk mocnego, kobiecego głosu nie kryjąc zdziwienia jej północnego akcentu. Kobieta była wysoka, ubrana w białą koszulę i długie skórzane spodnie wiązane po bokach, na całej długości nóg. Emanowała od niej pewność siebie, a krótko obcięte, czerwone włosy utwierdzały w przekonaniu, że kobieta nie należy do ludzi, których należy lekceważyć. Przybyszka odwróciła się i zwalając z krzesła zapitego jegomościa przy stole obok dosunęła sobie miejsce przesuwając krzesło Edera ruchem biodra. Uderzyła kuflem o stół i otaksowała wzrokiem mówiącego.
- Chyba nie przeszkadza wam dodatkowa kobieta przy stole. - Ten głos miał w sobie niebywałą siłę i dar przekonywania. Salvadi wzruszył ramionami i popatrzył na marynarza. 
- Kontynuuj bracie. - Z zadowoleniem przyjął pełny kufel od kelnerki i wstał.
- Za chwałę! - Krzyknęła kobieta.
- Za Ibris! - Krzyknął, a wszyscy przy stole wstali i ponowili toast ku dźwiękom uderzających o siebie drewnianych kufli i bulgocie piwa ociekającego po brodach i wąsach. Kobieta zdjęła z głowy piracki kapelusz i z uśmiechem otarła usta z piany. Umiała pić jak prawdziwy mężczyzna. 
-  Podobno jest to związane z kamieniem filozoficznym. - Mruknął lekko uciszonym głosem. - Słyszeliście o tym? Dwóch uczniów zdobyło go podobno gdzieś w... - osłonił dłonią usta i pochylił się nad stołem - Xin.
- Ciekawe gdzie! Niech mi go pokażą to uwierzę. - Zaczął Faro. - Co...
- Zamknij się, ja chętnie wysłucham, albowiem ciekawość czyni ludzi mądrymi. - Rzekła nagannym tonem patrząc mu prosto w oczy. Zwykły człowiek na sam widok tego przewiercającego się do samego szpiku kości spojrzenia zamarłby. Faro był na to jednak zbyt głupi. Wstał gwałtownie.
- Żadna kobieta nie będzie... - zamilkł gdy zauważył, że cały stolik wpatruje się w niego z niedowierzaniem. Wtedy dostrzegł ten mały szczegół przesądzający o wszystkim... Na szyi kobiety wisiał krzyż opleciony przez smoka. Znak wysokiego rangą członka gildii assasynów. 
- Przepraszam... - Wy-skrzeczał i umilkł siadając pokornie. 

Śmiali się i pili opowiadając różne historie po pewnym czasie zapominając o tym skąd pochodzą i kim są. Niczym najlepsi przyjaciele zapominając również o tym, że jeszcze nie tak dawno gościła w ich towarzystwie nieznajoma, bezimienna kobieta krocząca teraz przez ciemność ulic i zaułków niknąc w mroku ogromnego gmachu, do którego zmierzała. Jako najwyższa rangą przedstawicielka ociekająca w legendy musiała wstawić się na tak ważnym zjeździe.

Zdawało się, że jest częścią mroku spowijającego uliczki pokryte piaskiem. Mimo tego iż kroczyła po nim, nie zostawiała jakichkolwiek śladów przemierzającej je egzystencji. Nasłuchiwała kroków po czym oparła się o ścianę jednego z budynków zatapiając w niej ciało niczym w tafli wody. Uśmiechnęła się pod nosem, chwilą później niknącym w odpadającym tynku wysuszonej budowli.

Rozdział 11 (Riuuk)
Popatrzył po nich zdezorientowany.
- Obiecaj mi! - Krzyknął patrząc z żalem prosto w oczy.
- Niestety nie mogę. - Mruknęła. - Nie składam obietnic, które mogę złamać. - Popatrzyła na niego przepraszająco.
Trwali w niewygodnej ciszy napiętej niczym struna lutni. Nawet siedzący na krześle mężczyzna nie zamierzał kontynuować tematu.
Nagle szarpnięciem ręki Morgan uwolnił dłoń spod płaszcza i zerknął na zegarek z nieskrywaną dezaprobatą.
- Czas ruszać moi drodzy! Zostało nam 10 minut. - Wszystkim spadł nieopisany ciężar z serca i ruszyli do drzwi bez zbędnych komentarzy. Riuuk wychodząc jako ostatnia sięgnęła po czarny płaszcz z kapturem. Na jego piersi znajdował się wyszyty emblemat gildii najemników. Uśmiechnęła się na samą myśl historii z nim związanych zarzucając go na plecy i zapinając klamrę w kształcie miesza pod szyją. To były dobre czasy...
Mknęli opustoszałymi korytarzami przed siebie. Po kamiennych labiryntach echem odbijały się stukoty obcasów typowych dla szlachty butów dyrektora i ciężcie tąpnięcia butów chłopaka. Pędzili po wąskich schodach by wreszcie dotrzeć do głównego holu pełnego ludzi. Od uczniaków po potężnych magów i wynalazców. Można było dostrzec wysokich przedstawicieli z innych gildii oprócz kupców. Rozmawiali w małych grupkach i znajdowali starych przyjaciół witając się z nimi i nie kryjąc radości wspominając dawne czasy.
- Morganie! Morganie to ty?! - Rozległo się wołanie w ich stronę od pędzącego ku nim  niskiego starca z długą, siwą brodą i równie długimi włosami wystającymi we wszystkich kierunkach spod gogli znajdujących się na głowie. Mężczyzna odziany był w niebieski płaszcz, co oznaczało przynależność do Gildii Wynalazców. W sumie mężczyzna wyglądał jak typowy, wiecznie rozkojarzony i roztrzepany wynalazca według ogólnie przyjętego kanonu.
- Drogi Edwardzie! - Mężczyźni uściskali się przyjacielsko. - Kupę lat! Ile to już! - Dostrzegła, że na szyi przybysza połyskuje łańcuch, którego zawieszka była skryta pod koszulą, jednak ona wiedziała, że skrywa wisior gildyjny świadczący o randze mężczyzny.
- No, naprawdę sporo! - Podrapał się po głowie jeszcze bardziej mierzwiąc włosy odstawające na wszystkie strony świata. - Domyślam się, że znowu przywiozłeś jakieś ciekawe nowinki techniczne. - Uśmiechnął się ironicznie i poprawił kaptur peleryny.
- Mniejsza z tym. Powiem ci, że i tak nie pobije to tego, z czym ty przybyłeś tym razem. Wprost nie mogę uwierzyć! Wiesz ilu moich poległo przy szukaniu tego artefaktu!
Rozległ się dzwon świadczący o tym, że należy zacząć zajmować miejsca.
- Riuuk, Killian widzicie tego mężczyznę w czerwonej pelerynie? - Pochylił się do nich i wskazał chłopaka stojącego z drugiej strony sali. - On poprowadzi was na miejsca dla uczestników i pamiętajcie o tym co mówiłem! - Kiwnął palcem jakby karcił małe dzieci. - Jakby co będziemy w ciągłym kontakcie telepatycznym.  -Mrugnął do Riuuk, która poczuła się nieswojo. - Ja będę siedział po drugiej stronie, zapewne na przeciwko was. Popatrz na mnie i mrugnij trzy razy, a połączę się z wami.
Nie wiadomo kiedy zniknął w małym tłumie udającym się do stającego po przeciwnej stronie dziewczyny w czerwonym płaszczu. Czyżby miejsca dla vipów? Sądząc po gromadce osób podążających za przewodniczką w czerwonej pelerynie zapewne tak.

Killian też nie zamierzał się kryć, bowiem na nadgarstku tuż pod tatuażem z Nall - więzienia z bardzo ostrym rygorem - znajdowała się skórzana bransoleta z wypalonym znakiem Gildii Złodziei. Odruchowo jej ręka pomknęła do wewnętrznej, ukrytej kieszeni płaszcza na sercu, bowiem tam znajdował się jej naszyjnik. Przełknęła ślinę i podążyła za Edwardem. Wąskim korytarzem przemknęli do pomieszczenia połączonego ze sceną i wąskimi schodami prowadzącymi, jak się okazało na boczne trybuny tuż przy scenie. Według przekazanego im grafiku tak ja mówił dyrektor występowali na samym końcu więc mieli czas na spokojne obserwowanie ciągu wydarzeń.
Usiedli na końcu przedniej ławy, skąd mieli naprawdę dobry widok. Killian oparł się o kolumnę zwracając głowę w stronę sceny z mównicą i ogromnym stołem na środku do prezentowania wynalazków i eksperymentów. Sala była ogromna, a sklepienie nikło pod zasłoną z magicznych światełek, dzięki którym mimo ciemnych szyb, było przyjemnie jasno jak za dnia w Lesie Słonecznych Promieni. Usiadła obok niego i opuściła głowę ciężką od natłoku myśli i pełną różnych formuł, jakich mogłaby użyć. Popatrzyła na ściskany w dłoni artefakt, który miał być ważną częścią przedstawienia. "Kiedy wyrzucisz go w górę wypowiem zaklęcie uaktywniające." - Powiedział jej przed rozstaniem... Oby tylko nie zaspał...
Na początku nudziła się oglądając kompletnie nieinteresujące ją dziedziny nauki, jednak wykład z alchemii wciągnął ja całkowicie w przeciwieństwie do chłopaka, który usnął oparty o kolumnę.
- A więc jak widzicie możemy zastąpić korzeń morgi wyciągiem z konwalii niskopiennej i wyjdzie nam ten sam efekt wzmocniony o... - Nagle jej uwagę zwróciło ciche pochrapywanie, a siedzący obok niej mężczyzna popatrzył na Killiana, po chwili kierując wzrok w jej stronę.
- Mogłabyś...
- Taa... przepraszam pana. - Mruknęła i odpięła od paska wyjątkowo mała fiolkę - jedna z naprawdę wielu spośród pełnego wyposażenie. Do wyboru, do koloru. Z kieszeni spodni wyciągnęła białą szmatkę i przycisnęła do niej buteleczkę przewracając szybko. Błyskawicznie przypięła ją z powrotem, a chustkę przyłożyła do nosa chłopaka. Ten natychmiast się obudził z kaszlem i oniemiały ze zdziwienia.
- Co to za gówno? Chcesz mnie zabić kobieto?! - Szepnął do niej z wrogością i żalem patrząc wyłupiastymi oczami.
- Sole trzeźwiące śpiący książę. - Nie ukrywała rozbawienia. - Żeby nie przyszły tu zaraz po ciebie jakieś krasnoludki. - Zasłoniła twarz dłonią tłumiąc śmiech. - Niedługo wychodzimy, nie chce byś nie kontaktował trwając w słodkiej nieświadomości. - Uniosła brwi i patrzyła jak drapie się po nosie. Wstała i chwyciła go za ramię.

- Weź. Nie przesadzaj. - Burknął nie kryjąc dezaprobaty. Nie mogła go po prostu szturchnąć? No cóż... Przynajmniej katar mu przeszedł... Ciągnęła go za ramię w kierunku schodów. Naprawdę nie mógł pojąć czym się tak przejmuje. Nie mogła mieć tego tak głęboko w dupie jak on? - Wzdychnął głośno i wyrwał się jej. Wyglądała naprawdę... Zabójczo? Uśmiechnął się na samą myśl jak dwuznacznie to zabrzmiało. Nie zdziwiło go, że należała do gildii najemników, bo kto by się domyślił? Taka zabójczyni jak ona? - Sarkazm sprawił, że zrobił dziwaczną minę. Jej peleryna powiewała razem z włosami gdy schodziła ze schodów, a włosy razem z nią przez co cały czas musiał odgarniać je z twarzy.
- Weź te swoje kudły. - Mruknął kichając już któryś raz z rzędu. Odwróciła się gwałtownie na środku pomieszczenia. Była ubrana tak jak lubił, w obcisłe, skórzane spodnie, przylegającą bluzkę wiązaną na plecach, dającą swobodę ruchu i długie, również wiązane buty, lekkie i ciche w odróżnieniu od glanów, które tak kochała. Rozpuszczone włosy tańczyły wokół niej niczym całun razem z peleryną. Tak. Czarny to zdecydowanie jej kolor. Była taka drapieżna nawet bez broni emanowała czymś... Czymś tajemniczym i złowieszczym. Sprawiała wrażenie groźniej nawet jak siedziała w szarych spodniach i różowym swetrze pod kołdrą spowita w gorączce wpatrując się w niego tym zabójczym wzrokiem... Z tego dziwnego toru myślenia wyrwał go prowadzący zapowiadający swym donośnym basem ich wejście. Riuuk popatrzyła na niego znacząco i odwróciła się.
- Zobaczymy teraz jaki jesteś mądry i jak bardzo masz wyrąbane. Jak coś to ja mówię.
- Spokojnie księżniczko. - Popatrzył na nią krzywo. - Nie zamierzam brać większego udziału niż muszę w tym gównie. - Patrzył jak oddala się ku scenie i westchnął niechętnie podążając za nią.

Weszli na scenę, a wrzawa momentalnie ucichła. Riuuk mknęła niczym eteryczny twór, zmora śmierci z naciągniętym kapturem kryjącym twarz i złowieszczym uśmiechem na ustach. Nie było jej słychać nawet na skrzypiących deskach, kiedy wchodziła na podest mównicy. On stanął obok niczym strażnik lub obiekt dodatkowo potęgujący efekt w czarnych spodniach i czarnej koszuli w swych hermesowych butach. Jakoś czuł się pewniej mając je na nogach. Uśmiechnął się pod nosem. Gdy publiczność wstrzymała oddech w napięciu czekając na rozwój akcji. Dziewczyna z kamienna twarzą owita aurą tajemniczości spoglądała na zgromadzonych. Niespiesznie uniosła ręce spowite w czerń i bladymi, niemal trupimi dłońmi zdjęła kaptur odsłaniając niewzruszone oblicze. Blade jakby nigdy nie ujrzało słońca, a czy błyszczały groźnie i lekko szalenie. Prawy kącik ust uniósł się jakby w pogardliwym uśmiechu, a każdy po kim przemknął jej wzrok peszył się. Co jak co, ale musiał przyznać, że dziewczyna umiała robić wrażenie. Nie znał jej wcześniej od tej strony.
- Witam wszystkich zgromadzonych! - Zagrzmiała pewnym siebie głosem wprawnego mówcy. - Jakimże zaszczytem jest móc gościć nam na tej sławnej scenie podczas tak prestiżowego wydarzenia. - Przeciągnęła leniwie ręką po zgromadzonych w fioletowych, srebrnych, czarnych i niebieskich płaszczach, a wśród widowni rozległ się cichy szmer peleryn, kiedy ich ciała przebiegały dreszcze, jednak nikt nie mógł oderwać od niej wzroku.
-  Nazywam się Riuuk Przecierająca Szlaki, jestem uczennicą Akademii i tak jak mój obecny tu partner, Killian Flynn, należę do wydziału Kruka, związanego z czarną magią. Jak już zapewne słyszeliście... - Zaczęła opierając dłonie na mównicy z niewysłowionym wdziękiem. - Mi i mojemu partnerowi udało się zdobyć mityczny artefakt owiewany w legendy i przybrany wieloma historiami. Kamień filozofów od miesiąca znajduje się w Akademii pod pieczą naszego wspaniałego dyrektora. - Spojrzenia co odważniejszych skierowały się na Morgana uśmiechającego się dystyngowanie. - Wyruszyliśmy dwa miesiące temu w tą niebezpieczna podróż z niepewną mapą od dyrektora Morgana Woltera pod jednym warunkiem. Nie mogliśmy używać żadnej magii. Nasz los zależał od tej, jak się później okazało błahej zasady - popatrzyła na niego zabójczo, a jeszcze większy uśmiech zagościł na jej twarzy. - Ruszyliśmy ku stolicy, by odnaleźć wspomnianego starca posiadającego dalszy fragment mapy. Człek ten bardzo miły pod pretekstem projektu szkolnego i naszej pasji do historii udostępnił nam ten stary dokument, który mój znamienity partner skopiował i złamał nałożony szyfr. - Popatrzyła na niego, stał dumny z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy i bawił się nożem. Odwróciła wzrok i spauzowała  widząc pytanie u jednego z widzów. Kiwnęła dłonią udzielając mu głosu.
- Jaki rodzaj szyfru był zastosowany? - Usłyszała piskliwy głos starca powodujący szmery wokół. Riuuk popatrzyła na Killiana, który westchnął i odpowiedział na pytanie.
- Szyfr Króla Złodziei. - Jeszcze większe szmer rozniósł się niczym szarańcza po uprawnym polu.
- Kontynuując. - Mruknęła donośnie. Ponowna cisza zagościła w sali. - Mapa wskazała nam małą mieścinę znaną jako Grull. Killian wyruszył pod osłona nocy i łamiąc szyfry znalazł skrytkę w ruinie poza miasteczkiem. Kiedy myśleliśmy, że jesteśmy u celu niestety okazało się, że znaleźliśmy kolejna mapę. - Znowu pytanie i szmery. Skinęła tylko głową nie kryjąc dezaprobaty.
- Szyfr magiczny z elementami fizycznego uwiązania żądającego poświęcenia. - Mruknął wywracając oczami uprzedzając pytanie.
- Mijając postoje w karczmach i zajazdach z powodu potrzeby odpoczynku i braku pogody - westchnęła i widząc rozkojarzenie widowni z błyskawiczną szybkością wbiła nóż w mównicę powodując natychmiastową ciszę. - Dotarliśmy do małego miasteczka portowego by przedostać się do Lao w nerwowych nastrojach zdając sobie sprawę, że ten łajdak Król Złodziei wodzi nas za nos wysiedliśmy do Xin wyskakując w nocy ze statku i płynąc do brzegu. Chcieliśmy mieć to już za sobą. Tam nareszcie znaleźliśmy tajemne ruiny owite legendą i kolejnym szyfrem dostaliśmy się do magicznej jaskini i kamienia chronionego przez potężnego strażnika. Była to kobieta połączona więzią z kamieniem i zatracając się w nim zamieniał się w coś na kształt kryształowego pół smoka. - Kiedy opisywała ją dokładniej zauważył, że dyrektor patrzy w napięciu z wyraźną aprobatą jakby nie spodziewając się tego po niej. On czasami uzupełniał jej opis walki i kamienia. Zbyła pytania mówiąc, że uprzednie wydarzenia nie były nadzwyczajne, chyba, że ktoś chciałby posłuchać taniej opowieści przygodowej. Uśmiechnął się w duchu czując emanujące od niej zmęczenie na zmianę przeplatające się z dumą i pewnością siebie. Było to dla niego dziwnie przyjemne uczucie, gdy zorientował się jak podobnie reagują na ciągłe pytania. Zacisnął łom mocniej w dłoni widząc jak siedzący nieco z tyłu młodzi assasyni wpatrują się w jego partnerkę zawodową niczym w przepyszny tort z wisienką. Wywrócił podświadomie oczami, a dolna szczęka wysunęła się nieco do przodu. Dostrzegł również jak zielone peleryny miotają się gorączkowo spisując mistrzowsko sprzedawane informacje zezując to na mówiącą, to na kartkę. Nagle światło pytania zapaliło się nad kobietą w takim samym płaszczu jak jej osobisty, a ogniście czerwone włosy wyróżniały się pośród tłumu. Zielone oczy lustrowały ją uważnie. Przełknęła ślinę, a on wyczuł jej nagłe wahanie. Zdziwił się maskując to po mistrzowsku tak samo jak ona.
- Proszę. - Wskazała ją dłonią jakby nigdy nic.
- Miałam nieprzyjemność być w ostatnim czasie na ekspedycji w okolicach Lao i odkryłam iż doszło tam do masowej wręcz eksterminacji, mordu członków Zakonu Bogini Śmierci. Czy wiadomo wam cokolwiek o tej jakże dziwnej sprawie? - Zapytała bez zbędnych ogródek wywołując znaczne poruszenie. Jej głos twardy i szorstki bez problemów przebijał się przez zgiełk.
- Mordzie? - Perfekcyjnie ukryła poruszenie. - Nic mi o tym nie wiadomo. A czemu pytasz droga towarzyszko? - Kobieta zmarszczyła brwi, jednak zaraz uśmiechnęła się zadziornie.
- Bowiem ty jako sławetna Klinga w duecie z równie sławetnym Hermesem opiewanym w pieśni i legendy - przeczesała włosy drapieżnym ruchem. Miał wrażenie, że obydwie o czymś wiedzą. Czuł się skonsternowany, ponieważ naprawdę rzadko zdarzała mu się sytuacja. o której kompletnie nie miał pojęcia. - Nie wiadomo do czego jesteście zdolni. A przyznaj dziewczyno - podniosła głos wykorzystując ciszę. - Jako jedna z nielicznych ukończyłaś tą szkołę, a wszyscy wiemy co to oznacza. - Zauważył jak dyrektor patrzy z wyczekiwaniem szykując się do wkroczenia, jednak Riuuk zaśmiała się. Śmiała się złowieszczo i zupełnie niepodobnie do zwykłego perlistego śmiechu jaki lubił.
- Ja? Wymordować moich dawnych kompanów cierpienia? - Głos zimny jak lód zmroził otoczenie. - W jakim celu i z jakich pobudek, moja droga, miałabym to robić?
- Wszyscy wiemy, że mogli podążać...
- Za kim? Dwójką obłąkanych nastolatków w strojach podróżnych jadących donikąd? - Zaśmiała się jeszcze głośniej.
- Wszyscy wiemy, że ścigają cię za zdradę. - Podsumowała kobieta.
- Myślisz, że przejmują się takimi jak ja? Wyprowadzę cie z błędu. Oni nie mają na to czasu, chyba, że spotkaliby mnie po drodze. Z resztą czy bez broni miałabym z nimi jakiekolwiek szanse? - Wzruszyła ramionami i popatrzyła ku sklepieniu. - Może jestem Klingą, lecz nie jestem wszechmogąca. - Sala rozbrzmiała, a białowłosy mężczyzna patrzył na nią z aprobatą. Wybrnęła! Udało się. Poczuł jak kamień spadaj jej z serca. Dobrze się dziewczyna przygotowała...
- Czy z Hermesem... łączy was coś więcej niż tylko partnerstwo zawodowe? - Zdziwiło ich  to pytanie.
- Nie! To tylko przymusowe partnerstwo zawodowe narzucone z góry. - Odpowiedziała bez mrugnięcia okiem, jednak on wyczuł... wahanie? Nie, chyba mu się wydawało...
- Dobrze, mniejsza z tym - gdzieś z tyłu podniósł się mężczyzna bez płaszcza, a więc prawdopodobnie jakiś najemnik, wolny strzelec. - Nie sądzę, żeby to był temat tej konferencji.
- Proszę poczekać na swoją kolej - powiedziała Riuuk spokojnym tonem, ale krzywiąc się przy tym nerwowo.
- Mam pytanie - powiedział i kontynuował nie czekając na oddanie mu głosu. - Chcemy więcej szczegółów. Jak wyglądało ściąganie szyfrów? Wielu śmiałków poległo, by zdobyć informacje, których później nie udało im się rozszyfrować. Jednak wam się to udało.
- To... - dziewczyna zająknęła się, rzucając Killianowi nerwowe spojrzenie. - To akurat zasługa mojego partnera, więc...
Widziała, jak twarz mu tężeje, wiedząc co go teraz czeka. Po chwili konsternacji, którą od niego wyczuła, nie pozwalając jej skończyć, machnął ręką zganiając ją z mównicy. Gdy zeszła, ze znudzoną miną, zajął jej miejsce. Oparł ręce na brzegach skośnego blatu i pochylając się lekko do przodu, potoczył po zgromadzonych lekko pogardliwym spojrzeniem.
- Dobra - zaczął, wysuwając szczękę do przodu i marszcząc brwi. - Nasłuchaliście się już uprzejmości i patetycznych gadek, więc pozwólcie, że sobie odpuszczę i będę dokładnie tym prostakiem, za którego mnie macie. Skupić się, bo nie zamierzam się powtarzać, a pytania na koniec, nie chcę i nie będę przerywać, jasne?
Po sali przeszedł szmer oburzenia. Za kogo on się uważał?! Riuuk natomiast zajmując jego miejsce koło mównicy, spojrzała na niego kątem oka. Wiedziała, że teraz stoi tam Hermes. Ten rzeczowy, ostry ton słyszała już wcześniej, kiedy narzucał jej swoje zasady lub tłumaczył, jaki mają plan. To był ton przywódcy, któremu nie można się sprzeciwiać. Ale nie takiego przywódcy, jak mistrzowie w Zakonie, czy wszyscy obecni tu, niewątpliwie wielcy wojownicy, magowie i wynalazcy. To był przywódca złodziei. Ich bóg.
- Sprawa wygląda tak - zaczął, marszcząc po swojemu brwi, żeby zebrać myśli. - Mówimy tu o jednym z największych skarbów Króla Złodziei. Nie można go tak po prostu wziąć. To nie jest beczka złota zakopana przez piratów. Nie da się po prostu podreptać po mapie i wykopać. Jest tylko jeden sposób, żeby zdobyć coś należącego do złodzieja. Trzeba to ukraść.
Na sali zapanowało ciche wzburzenie. Oni, śmietanka z Gildii, uosobienie honoru, dostali właśnie napomnienie... do kradzieży.
- Taka jest prawda - kontynuował, zgodnie z obietnicą ignorując zrywających się do zadania pytań słuchaczy. - Jeśli nie przyjmiecie tego do wiadomości, nigdy nie zdobędziecie nic, co ukrył Król Złodziei. Połowa z was, słuchając tego, co powiedziała Riuuk, pomyślała pewnie, że jesteśmy cholernymi, zdradliwymi żmijami. I macie rację. Oszukiwaliśmy na każdym kroku. A gdybyśmy tego nie robili, to nie byłoby tu teraz ani nas, ani Kamienia w skarbach Akademii. Do czego zmierzam, oczywistym jest, że żeby ukraść cokolwiek, a jak mówiłem, innej drogi w grze z Królem Złodziei nie ma, trzeba zwyczajnie samemu stać się złodziejem. Trzeba MYŚLEĆ jak złodziej - podniósł palec wskazujący do boku głowy.
- Z tym chyba nie miałeś problemu - rozległ się oskarżycielski głos z głębi sali i zawtórowało mu kilka szmerów.
- Większość z was ściąga takie podatki, że też dalibyście spokojnie radę - odparł niedbale i ignorując oburzenie na sali, nieprzerwanie kontynuował swój monolog. - Druga sprawa jest taka, że Król Złodziei to podstępny gnojek. Nie zostawił map ani szyfrów, bo był idiotą i zapomniałby, gdzie schował łup. On chce, żebyśmy je znajdowali. Nie, poprawka, chce, żebyśmy próbowali je znajdować. Chce udowodnić, że jest wciąż najlepszy. Że nawet mając świadomość istnienia całego tego bogactwa, mając gotowe mapy, przetłumaczone szyfry, gówno możemy zrobić. Dla niego to gra. Bawi się z nami wszystkimi. Jak chcecie go podejść to nie wystarczy wam ten kawałek papieru z krzyżykiem. O Królu Złodziei trzeba wiedzieć wszystko, jak staje się z nim to jego własnej gry. Trzeba znaleźć jego szyfry, trzeba czytać bezsensowne bazgroły w jego celach, kryjówkach i komnatach, w których ukrywał łup. Na ścianie przy wejściu do ruin gdzie był Kamień, mogła być zaszyfrowana aluzja do hasła do magicznej skrytki w której będzie jeden z pięćdziesięciu kawałków mapy prowadzącej do mapy, na której jest zaszyfrowane miejsce ukrycia Świętego Graal'a. Ten koleś tak działa. Dopóki tego nie zrozumiecie, nigdy nie dostaniecie w swoje ręce niczego, na czym mu zależało.
- Czy mógłbyś przybliżyć nam Szyfr Króla Złodziei? - ludzie nie czekali już na prawo głosu, po prostu podnosili się i zadawali pytania.
- Słucham? - mimo wcześniejszej obietnicy, pytanie wydało mu się tak absurdalne, że nie mógł nie zareagować.
- Pokazać kilka podstawowych znaków, skoro, jak mówisz to tak istotne.
- Chyba cię pogrzało - parsknął. -  To największa tajemnica złodziei, którą odkrywa się latami - obrócił się z powrotem do widowni. - To jest właśnie to o czym mówiłem. Bez tego szyfru, nigdy nic nie zrobicie. A nikt kto go zna, nie jest takim debilem, żeby go uczyć, nawet za największe pieniądze. Wiecie dlaczego? Po pierwsze, nie mają żadnej wartości w porównaniu ze skarbami, które można dzięki niemu odnaleźć. A po drugie, ten szyfr to nasz wydarty poświęceniem skarb. Musielibyście go, nie zgadniecie, ukraść - przerwał, oblizując wargi. - A więc musielibyście się go nauczyć sami. Jak? Tego nie zamierzam wam mówić. Ale jako, że sam jestem gnojem, jak Król Złodziei, to odpowiedź podałem wam wcześniej. Powodzenia.
Riuuk uśmiechnęła się pod nosem. Była dumna, że z nią się tak nie bawił, tylko szczerze powiedział jej, że szyfru można nauczyć się w celach, w których siedział Król. Na dodatek miała ochotę ryknąć śmiechem, widząc ich zdezorientowanie, kiedy próbowali domyślić się, o co mu chodzi. Akcentował to od samego początku. "Stać się złodziejem". Jeśli to zrobisz, zamkną cię i może nauczysz się szyfru. Proste.
- To teraz, kiedy udowodniłem, jak gówniane są wasze szanse na zdobycie któregokolwiek z Wielkich Skarbów Króla Złodziei, przejdźmy do części technicznej, która wam się nigdy w związku z poprzednim nie przyda - rozprostował ręce, jak zauważyła, dość dużo gestykuluje, gdy mówi. - Jak wspominała Riuuk, mapę miał jeden z profesorów w stolicy. Oczywiście chronił ją na tyle dobrze, że o zwykłej kradzieży nie było mowy. Zwłaszcza, bez mojego sprzętu. Trzeba było kombinować, więc, jak zostało już powiedziane, w dużym skrócie, pod pretekstem szkolnego projektu, udało nam się go przekonać, by pokazał mapę. I tu zaczyna się gra. Widzicie mapę, widzicie szyfr i musicie go ogarnąć. Nie mogliśmy jej zabrać. Wszystko musi zostać w głowie. Co ważne, szyfr nie jest dokładnymi słowami. To metafory, które również, znając zapiski Króla, trzeba przetłumaczyć. Nie mogłem liczyć na to, że będę to zwyczajnie pamiętać. Ale przepisanie tego z powrotem na szyfr Króla, byłoby skrajnym debilizmem. Więc przerobiłem to ma swoje, żebym tylko ja mógł to zrozumieć, ale to chyba oczywiste. Rozdzieliliśmy informacje na dwie kartki, każde wzięło po jednej, żeby ewentualni napastnicy nie zdobyli zbyt łatwo wszystkiego, co mamy. Mapa zaprowadziła nas do Gruul. Tam zgodnie z jej treścią, trafiłem do starej dzwonnicy. Król Złodziei uwielbiał typowe magiczne skrytki w ścianach z kodem. Tu było to samo. Wymacałem kamień... i trzeba znać hasło. Szansa jest tylko jedna, nie trafisz, to cholera wszytko weźmie. Teraz, jak wspominałem, należy wykminić, co może być tym kodem. Król go gdzieś ukrył, to jest pewne. Inaczej nie byłoby zabawy. Jak już to udało się złamać, dalej było z górki, Riuuk o tym mówiła. Kolejny etap był przy samych ruinach. Tam była kumulacja magii wiążącej, poza kodem, konieczne było znamię kwi, żeby strażnik wiedział, kto otworzył bramy i kogo powinien zabić najpierw. A więc robimy to samo co wcześniej. Polegamy na mózgu - zakończył, salutując cynicznie i ignorując wrzawę, zszedł z mównicy, pozwalając by znowu zastąpiła go dziewczyna.


W końcu pojawiło się tak długo oczekujące pytanie. Padające z ust młodo wyglądającego mężczyzny w fioletowej pelerynie.
- Czy moglibyście przedstawić nam za dowód, że kamień jest w rękach Akademii. - Gwar rozniósł się po sali, a Riuuk popatrzyła na dyrektora, który mrugnął porozumiewawczo. Dziewczyna momentalnie podskoczyła do góry wskakując na mównicę i wyrzuciła do góry mały kamyczek niebieskiej barwy, który rozbłysł i zawisł w przestrzeni. Wargi Morgana poruszały się delikatnie w rytm słów zaklęcia. Nagle na kamiennej ścianie pojawił się obraz kamiennej komnaty, a na samym jej środku kamień. Ogniście błyszczący, hipnotyzujący kamień, a oni zniknęli ze sceny zastąpieni przez Morgana i jego opracowania naukowe. Obydwoje odetchnęli głęboko niczym konie po odpięciu od ciężkiego wozu.
- Niezłe przedstawienie. - Podsumował chłopak ze szczerym uznaniem, gdy schodzili po schodach, jednak dziewczyna nie odpowiedziała. Uniósł brwi i szturchnął ją.
- Ej Księżniczko, mówi się! - Podniósł ton, a ona zaskoczona odskoczyła od niego zahaczając o stopień i lecąc na niego. Zdezorientowany i równie zaskoczony potoczył się razem z nią po chodach w dół przeklinając w głos.

Rozdział 12 (Killian)
Najpierw poczuł, jak upada na niego, a on zaczyna tracić równowagę. Ta sekunda dla zwykłego obserwatora, była wielką wojną o jej utrzymanie, jednak w końcu siła uderzenia zwaliła go z nóg. Jedyna rzecz, jaką zdążył zrobić, nim oboje runęli w dół, to głośne, siarczyste przekleństwo. Nim się zorientował leżał na posadzce pod schodami, z jedną nogą zgiętą, a drugą wciąż wyciągniętą na drewnianych stopniach. Zaklął odruchowo po raz kolejny w odpowiedzi na piekący ból na plecach. Przez siłę, z jaką uderzył o twardą podłogę, nie mógł przez chwilę złapać oddechu. Ręka odruchowo powędrowała do bolącej głowy, która odbiła się od kamenie. Syknął.
Minął moment zanim otworzył oczy. I zamarł. Riuuk wylądowała na nim, siedząc teraz okrakiem na jego brzuchu, pochylona tak nisko, że trącali się nosami. W okół niego rozsypała się aksamitna kotara miękkich czarnych włosów, których pasma oplotły mu ręce i opadały na jego oczy, łaskocząc w policzki. Zasłaniały w ten sposób światło i na bladą twarz, znajdującą się tak blisko, że mógłby policzyć pojedyncze rzęsy, padł przerywany jedynie pasemkami światła, cień. Zdezorientowany, z lekko otwartymi ustami, wpatrywał się w kryształowe, duże oczy, koloru nocy, w których błyszczało teraz lekkie zażenowanie. Patrzyła prosto na niego, nie wiedząc gdzie podziać wzrok, więc błądziła nim po całej twarzy. Czuł na wargach jej szybki, nerwowy oddech. Jej usta były może... centymetr od niego? Ładnie pachniała. Tak świeżo i bardzo dziewczęco. Z jakiegoś powodu zdziwiło go to.
- Ciężka jesteś - powiedział cicho i bez przekonania, naśladując nieudolnie własny, cyniczny ton i wciąż bezwiednie wpatrując się w jej piękne, otoczone gęstymi, czarnymi jak włosy, rzęsami.
Na te słowa poderwała się jak poparzona, zasłaniając zaróżowioną twarz. Poczuł, jak cały ciężar ciała przenosi się teraz na jędrne pośladki, naciskające mocniej na jego podbrzusze.
- P-prze... Prze-praszamm - zająknęła się, wstając nieudolnie i zasłaniając rumieńce taflą opadających  na twarz włosów.
- Spoko - mruknął i podniósł się z cichym stęknięciem
Otrzepał ręce odwracając wzrok. Ona też na niego nie patrzyła. W jednej chwili odwrócili się do siebie, otwierając usta, by coś powiedzieć, jednak gdy ich spojrzenia znowu się potkały, zamilkli i z powrotem spuścili głowy.
- Poczekajmy na dyrektora - mruknęła, tarmosząc w dłoni pasmo włosów.
- Mhm - odparł nieznacznie, opierając się na barierce feralnych schodów.


- No, muszę przyznać, że poszło wam całkiem przyzwoicie! Jak przystało na uczniów mojej szkoły. Chociaż, Killian, nad twoją ogładą podczas występów publicznych można by jeszcze popracować - Wolter zaśmiał się po swojemu.
Odpowiedziało mu ostentacyjne parsknięcie.
Występy skończyły się już, wszyscy udawali się więc do sali jadalnianej, gdzie odbyć miał się bankiet i wbrew pozorom jedna z najważniejszych części Zjazdu. To właśnie teraz wojownicy oraz inni przyjezdni będą mogli spotkać się, porozmawiać o konferencjach, wymienić informacje i przedyskutować sprawy niejednokrotnie największej wagi. Dyrektor szedł przed nimi, prowadząc ich w tylko sobie znanym kierunku i niejako torując drogę, bo dążący go respektem ludzie przesuwali się. Ciągle musieli się zatrzymywać, gdyż koleni znajomi Woltera podchodzili, by wymienić z nim uprzejmości. Także ludzie zainteresowani ich przemówieniem dosłownie naskakiwali na nich, by dostać więcej informacji lub o coś dopytać, jednak to dyrektor na wszystko odpowiadał, mogli więc odetchnąć ulgą.
- Dlatego to właśnie ja mówiłam - rzuciła dziewczyna, odrzucając do tyłu długie włosy.
- Czepiacie się - mruknął, ziewając ze znudzeniem.
- Byłeś w ogóle kiedyś na takim Zjeździe?
- Dobrze wiesz, że złodziei nie zapraszają - przewrócił oczami. - Jesteśmy "chamskimi prostakami bez honoru ściganymi przez prawo". A wy "cnotliwymi, błogosławionymi wysłannikami Bogini Śmierci". Nawet nasza gildia jest nieformalna.
Skrzywiła się. No tak. Lata temu zaczęły formować się Gildię, a przynależność do nich była uważana za zaletę ludzi cnotliwych i honorowych, gotowych wspomagać swoich sprzymierzeńców i w razie potrzeby, razem walczyć o wspólne dobro. Złodzieje widząc jakie ciśnienie mają wszyscy na istotę Gildii, ogłosili założenie własnej. Sami nie traktowali tego poważnie, powstała głównie po to by wyśmiać całą resztę. Nie ma ona żadnej struktury, ani głowy, która zarządzałaby jej sprawami. Nie do końca sprecyzowano też zasady dołączania do niej. Mięli swój symbol, który wypalali na skórzanych bransoletach. Teoretycznie łatwo było się więc podać za członka, ale... Nikt kto sfałszował znak, nie przeżył więcej, niż kilka dni.
- Macie swoje zgromadzenia, nie? Te... Sobory Złodziei? - w jej tonie pojawiła się niezamierzona, ale wręcz wpojona dla tego słowa, nuta przekąsu.
Zaśmiał się, zaczesując włosy do tyłu.
- Mała, to jest kompletnie inna historia, niż ta stypa, którą tu macie - popatrzył na nią z cynizmem i lekką pogardą w szarych oczach. - Sobory to zajebisty melanż.
- Tak? A robicie tam coś poza zapijaniem się na umór? - zapytała zgryźliwie.
- Tajemnica zawodowa. Jak ci powiem, to poderżną mi gardło - przejechał sobie palcem po szyi, krzywiąc się parodyjne.
Westchnęła i była już gotowa coś mu odpowiedzieć, kiedy podszedł do nich mistrz Wężowy Jad w towarzystwie kilku uczniów. Ubrany był w zdobioną wyszywanymi srebrną nicią wężami togę. Poza tym była tak długa, że jego kościste dłonie ginęły w sięgających prawie do ziemi rękawach, czarna jak najciemniejsza noc, a krojem przypominała tę, którą miał na sobie wczoraj. Na piersi spoczywał łańcuch z wytopionym ze srebra emblematem Zakonu Pustynnej Róży. Jego uczniowie byli ubrani w typowe dla szkoły mundurki, podobne nieco do assasinskich strojów bojowych. Na nie mieli zarzucone eleganckie, odświętne peleryny, naśladujące krojem szaty mistrzów. Oni również mięli na szyi łańcuchy z emblematem, jednak wykonane ze średniej trwałości stopów, co świadczyło o dość niskiej randze w porównaniu z ich mentorem. Jednak na płaszczyźnie całej szkoły mięli się już czym szczycić, bo Riuuk wiedziała, że pierwsze naszyjniki jakie dostają uczniowie są wykonane z drewna. Zresztą, sam fakt, że biorą udział w bankiecie, przy samym mistrzu, to ogromne wyróżnienie.
Mistrz skinął im głową, a zaraz za nim jego uczniowie. Riuuk i dyrektor Wolter odpowiedzieli tym samym gestem. Morgan wyciągną rękę i popchnął od tyłu głowę Killiana nieco w dół, po czym rzucił mu spojrzenie z serii "ucz się!".
- Chciałbym podziękować wam są wasze wystąpienie. Było naprawdę pouczające - powiedział oficjalnym tonem, po czym rzucił Killianowi pogardliwe spojrzenie. - Przynajmniej pierwsza część. Dlatego właśnie nie zapraszamy złodziei.
- Dlatego właśnie - chłopak omiótł wzrokiem całe pomieszczenie - i tak żaden by nie przyszedł.
Mistrz odwrócił od niego oczy, i skinąwszy na przechodzącego obok kelnera z tacką z kieliszkami, poprosiłby się poczęstowali. Wolter wyciągnął dłoń po wypełnione krwisto czerwonym płynem naczynie z drogiego, kryształowego szkła. Następnie, gdy również mistrz trzymał w ręce kieliszek, dyrektor skinął na nich, by też wzięli dla siebie.
- Za kolejne sukcesy znamienitych uczniów naszych szkół i nowe talenty - Wężowy Jad wykrzywił usta w swoim brzydkim uśmiechu.
Po podniesieniu niemrawego toastu, przysunęła sobie kieliszek do ust i pociągnęła łyk wykwintnego, cierpkiego wina. Nie przepadała za tym smakiem, więc cedziła napój drobnymi łyczkami, próbując przyzwyczaić się do dziwnego uczucia na języku. Killian wziął cały kieliszek właściwie na raz i przyglądał się pustemu naczyniu wzrokiem z rodzaju "czy to na pewno nie był przypadkiem tylko sok" albo "czy to w ogóle miało jakieś procenty". Uśmiechnęła się pod nosem. Rzeczywiście średnio tu pasował. Czuła na sobie wzrok uczniów Wężowego Jadu. Ich zazdrość była niemalże namacalna. Mimo że dostali pozwolenie, by poruszać się tutaj, to tylko z mistrzem i najlepiej bez słowa. Nie mogli nawet marzyć o tym, by wznieść toast ze swoim mentorem a co dopiero napić z nim alkoholu - to był zaszczyt braci zakonnych, którego dostąpiła również z jakieś powodu dwójka uczniów z cholernej Akademii. Na dodatek stała przed nimi Klinga - legendarna, młoda zabójczyni z konkurencyjnego Zakonu, która osiągnęła poziom ich mistrzów będąc jeszcze dzieckiem. Potem niewdzięcznie porzuciła Zakon i jego nauki, zdradzając przy tym samą Boginię Śmierci. Mimo to, ta wciąż nie odmawiała jej swojego błogosławieństwa, a Riuuk znaczyła krwawy szlak, gdzie tylko się pojawiła, rozsławiając imię Klinga na cały świat. Nie chcieli się do tego przyznać, ale wiedzieli, że nigdy nie osiągną takiego poziomu. Zmęczona ich spojrzeniami, podniosła na nich morderczy wzrok i z satysfakcją patrzyła, jak zmusza ich to do spuszczenia głów. Jeden z nich ukradkiem obserwował Killiana. Pogarda, którą widziała w ciemnych oczach, sprawiała, że chciała mu przyłożyć. Ale gdyby miała kierować się w tym tylko pogardliwymi spojrzeniami, którymi był obdarzany jej partner, musiałaby chyba wyrżnąć pół sali. Imponowało jej, że nic sobie z tego nie robi. Czuła od niego tylko rosnące znudzenie i senność, plus od niedawna rozczarowanie słabym trunkiem. Chłopak patrzył na niego, a wzrok powoli przesuwał się po odsłoniętych tatuażach i zatrzymał się na chwilę na królewskiej pieczęci na wierzchu dłoni, potem znienawidzonym symboli Gidli Złodziei, a na końcu na tatuażu na policzku. On doskonale wiedział co to za znak. Wiedział, że Killian jest jedynym człowiekiem, który nosi go na skórze... i żyje. Na starszyźnie tatuaże z więzień nie robiły już aż tak wielkiego wrażenia. Jednak młodym, jak bardzo nie chcieliby się do tego przyznać, imponowało to. Zwłaszcza jeśli widziało się te miejsca.... Uciec z nich wszystkich? Nie do pojęcia.
Wreszcie mistrz opróżnił kieliszek i oddalił się, obiecując, że wróci, gdy przywita wszystkich gości. Gdy tylko odszedł, Riuuk wyciągnęła z ust brzeg naczynia i skrzywiła się wyciągając język.
- Ohyda, jak to można pić? - zamlaskała kilka razy, żeby pozbyć się cierpkiego smaku.
- Prawda? Nie do przełknięcia - mruknął chłopak, zabierając jej kieliszek i jednym haustem opróżniając do dna, mimo że nie wypiła nawet połowy.
Oddał jej puste naczynie, oblizując wargi.
- Ty chyba nie wiesz jak się pije wino - Wolter uniósł brew, pociągając miarowy łyk napoju.
- Z butelki? - powiedział tamten ironicznie, a jego brew przyjęła dokładnie ten sam kształt, co dyrektora. - W takich ilościach to przecież nie ma żadnego sensu.
Uniósł kieliszek w dwóch palcach, jakby na potwierdzenie swojej tezy, patrząc na niego krzywo.
- Masz jakieś niezdrowe, alkoholowe skłonności - mruknęła Riuuk, wbijając pełen niedowierzania wzrok w przed chwilą jeszcze pełen kieliszek.
- Ranisz mnie - odparł, uśmiechając się po swojemu. - Ale jak już mówimy o niezdrowych skłonnościach to poszedłbym zapalić.
- Rany, mówiłam ci, że masz przestać - popatrzyła w błyszczące niemalże dziecięcą przekorą szare oczy.
To wrażenie wzmogło się jeszcze
- Ale ja ci mówiłem, że mam gdzieś, co o tym myślisz.
- Dyrektorze! Niech pan mu powie - odwróciła się do Woltera.
Zobaczyła jakby wahanie na jego twarzy.
- Killian - powiedział już normalnym tonem. - Masz przestać palić. To... niezdrowe.
- Nic bardziej odkrywczego nie mógł pan powiedzieć - skwitowała, unosząc brwi.
Ten popatrzył na nią, wzruszając przepraszająco ramionami w stylu " zrobiłem co mogłem".
- Ty nie jesteś moją matką. A ty - wsadził dyrektorowi w rękę swój pusty kieliszek - nie jesteś moim ojcem. Więc zostawcie mnie w spokoju. Plus niezdrowe to jest stanie tu z wami jeszcze chociaż sekundę dużej - dodał, wyszczerzając białe zęby w cwaniackim uśmiechu.
Po tych słowach odwrócił się i skierował gdzieś w tłum. Odruchowo wystrzeliła z miejsca, podążając za nim. Po drodze wcisnęła zdezorientowanemu Wolterowi swój kieliszek. Przyspieszyła, aż zrównała z nim kroku. Spojrzał na nią z góry, unosząc brwi z lekkim zdziwieniem, ale nic nie powiedział. Wzruszył tylko ramionami i oboje zniknęli w tłumie.

Patrzyła, jak wsuwa sobie papierosa do ust i chowa zgniecioną paczkę do tylnej kieszeni. Teraz zaczął grzebać w poszukiwaniu zapalniczki. Minęła chwila, nim wreszcie odpalił papierosa. Patrzyła z nieskrywanym wstrętem jak z wyrazem ulgi na twarzy, wypuszcza w niebo pierwsze kłębki szarego dymu.
- Nigdy tego nie zrozumiem - zakaszlała, gdy w odwecie dmuchnął w jej stronę, patrząc zadowolony, jak opędza się od dymu.
- Przynajmniej się wyrwaliśmy - mruknął niewyraźnie, z powrotem wkładając papieros między białe zęby.
Stali na dziedzińcu, oparci na ścianie. Zbliżał się już wieczór, jednak z nieba wciąż lał się ciężki to wytrzymania żar. Nie tylko oni wyszli na dwór, żeby nieco się przewietrzyć. Cały plac zasypany był rozmawiającymi ludźmi, tak że ledwo znaleźli w miarę odseparowane miejsce. Do tego wciąż musieli znosić podejrzliwie spojrzenia. Riuuk potarła się po brzuchu. Była strasznie głodna. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nic dzisiaj nie jadła. Kiedy w ogóle ten czas zleciał? Te cholerne konferencje trwały sześć albo siedem godzin!
- To prawda. Myślałam, że umrę z nudów - przytaknęła.
- Nie wracamy - to nie brzmiało jak pytanie, tylko jak oczywiste stwierdzenie.
- Zjadłabym coś - odpowiedziała tylko.
Nie chciała się przyznać, ale wizja wyrwania się ze sztywnego bankietu, wydała jej się wręcz bajeczna.
- W rynku jest bardzo kulturalny lokal, co ty na to?
- Karczma, tak? - zapytała domyślnie, unosząc brwi. - Albo burdel.
- Karczma - uśmiechnął się, dopalając papierosa.
- Jak postawisz mi coś mocniejszego od tego wina, to nie pytam o nic więcej.
- Weź, księżniczko, bo zaraz będzie, że cię kuszę do złego.
Zagryzła dolną wargę, przypominając sobie swój sen, a jej spojrzenie machinalnie powędrowało na jego usta. Poczuła przyjemny dreszcz na plechach i niemalże znowu czuła swoje dłonie "A żebyś wiedział, że kusisz".

Rozdział 13 (Riuuk)
Siedzieli przy stole pod oknem w ciepłej i bardzo klimatycznej karczmie. Sądząc po tłumach panujących wokół nich był to jeden z lepszych przybytków tej kategorii w Ibris. Siedziała na przeciwko niego wygodnie opierając się o oparcie stabilnego krzesła i wciągnęła głęboko powietrze przesycone zapachami dobiegającymi z kuchni, tytoniem i piwem korzennym. Przyjemny gwar napełniał uszy i niczym nie trzeba było się przejmować. Nawet ona jako wycofany ze społeczeństwa skrytobójca lubiła takie miejsca pełne beztroskich ludzi nieokreślonej, lecz dorosłej kategorii wiekowej o późnych, nocnych porach. Ogień płonął pod paleniskiem, na którym obracało się coś na kształt świni, a bardzi grali skoczne piosenki. Poprawiła płaszcz wiszący na oparciu i zawinięty, by nikt nie zauważył wyszytych na nim symboli. W tym samym czasie karczemna dziewka - dziewczyna o długich, blond włosach zaplecionych w dwa warkocze przypatrywała się uważnie czarnowłosej najwyraźniej badając panujące pomiędzy nimi stosunki - zapytała:
- Co podać? - Głos niczym muślin przyjemny dla ucha, jednak przedzierający cię przez gwar. 
- Piwo korzenne razy dwa. - Uśmiechnął się do niej, ta zarumieniła się, a Riuuk wbiła w nią uważne spojrzenie. 
- I gulasz dla mnie. - Powiedziała również uśmiechając się bez znaku wrogości, która gromadziła się we wnętrzu bardziej mroczniejszym  niż można było ocenić na pierwszy rzut oka. Dziewka spisała wszystko na kartce i ruszyła w stronę kuchni skąd unosił się zapach powodujący niezręczne skurcze brzucha. 
- Zawsze budzisz takie zainteresowanie? - Spytała ze szczerą ciekawością. 
- A dziwisz się? - Uśmiechnął się do niej tym cudownym rozbrajającym uśmiechem z serii "Przystojny, zły chłopiec" i niemal odebrało jej mowę. Czuła jak czerwień wpełza na policzki. Na szczęście w dalszej rozmowie przeszkodziła im blondynka niosąca dwa wypełnione po brzegi kufle piwa. Killian natychmiast złapał za ucho i upił pokaźny łyk. 
- Noo! I to się nazywa piwo, a nie jakieś sikacze -  Podniósł naczynie nad głowę i spojrzał na nią. - Za wolność! - Krzyknął.
Czarnowłosa wstała razem z nim i uniosła spore naczynie. 
- Za idiotów, który ułatwiają nam pacę! - Popatrzył na nią ze zrozumieniem i zaśmiał się rubasznie uderzając kuflami o siebie.
- Ku chwale grzeszników! - Krzyknęli chórkiem, tym razem ze znacznym impetem uderzając kuflami. Piwo pociekło im na dłonie i brody, gdy pili złoty napój. 
- No nie powiem, jedno z lepszych jakie piłam!
- No bo widzisz moja droga, to miasto nie słynie również ze sztuki piwowarskiej. - Ponownie upił porządny łyk. I popatrzył wokół. - Z resztą... Nie tylko ja budzę zainteresowanie księżniczko. - Mrugnął do niej.
Dopiero teraz zauważyła gapiącego się na nią mężczyznę siedzącego przy barze. Odwrócił wzrok, gdy na niego spojrzała. Dobrze zbudowany, brodaty i barczysty około dwudziestki. 
- Nie mój typ. - Uniosła brwi i popatrzyła na niego. 
- A tamten za paleniskiem z prawej? - Nie odpowiedziała dostrzegając kelnerkę z gulaszem idącą w ich stronę.
Ta z niechęcią mierząc ją wzrokiem położyła miskę przed nos i ponownie uśmiechnęła się do chłopaka.
- Jakbyś czegoś chciał to szukaj mnie na zapleczu. - Uśmiechnęła się zalotnie zbliżając do niego, jednak czując na sobie morderczy wzrok czarnowłosej szybko odeszła do innego stolika. Nie kryła konsternacji.
- No co? Nie moja wina że tak działam na kobiety. - Znowu ten uśmiech. Chyba zaraz padnie! 
- Wszytko czego teraz potrzebuje to jedzenie. - Burknęła z łyżką naprawdę dobrego gulaszu w ustach. Prawie zadławił się ze śmiechu.
- Dobre podejście księżniczko! Jednak jedzenie dobrze ci nie zrobi! - Mrugnął do niej i spojrzał znacząco na kelnerkę, a następnie na pusty kufel.
Za chwilę pojawił się przed nim pełny. Wywróciła oczami rozglądając się dookoła. Nagle jakaś dziewczyna na oko w wieku Killiana wyraźnie podchmielona otarła się o niego pośladkami przechodząc w stronę baru. Nie kryjąc zadowolenia uszczypnął ją w tyłek, by pisnęła. 
- Skoro jesteś taki dobry to doradź mi jakiegoś. - Mruknęła zatapiając się w gulaszu. A raczej resztkach. Oblizała usta i odsunęła miskę. 
- Może tamten - wskazał dyskretnie palcem - pierwszy od lewej przy barze, ten czarny.
- Nie w moim type. - Burknęła. -Może tamten przy schodach w długich włosach? - Popatrzyła na spowitego w czerń chłopaka czytającego ogłoszenia. 
- Zły drań, nie obchodzą go dziewczyny. - Skwitował unosząc brew. - Wybredna jesteś księżniczko. Określ mi bliżej swój typ? - Zagadnął przeczesując włosy.
"Ty nim jesteś" - Chciała powiedzieć, jednak w porę się powstrzymała. Uff... Mało brakowało...
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nie liczy się dla mnie wygląd... - Zakłopotała się zajmując ręce kuflem i upiła łuk.
- Pierdolisz, każdy zwraca na to uwagę. - Skomentował unosząc brwi. 
- No dobra... A tamten w białej koszuli i ...
- Pedał. - Nie dał dokończyć.
- Skąd wiesz?! - Uniosła brwi w grymasie autentycznego zdziwienia.  
- Nie pytaj. - Mruknął pod nosem. - Tamten szatyn cały czas na ciebie zerka.
Myślała, że wyjdzie z siebie! Dlaczego zamiast zagrać mu na nosie on jej pomaga bez mrugnięcia okiem! Co za idiota! Zaraz zawyje ze złości!
Spojrzała na mężczyznę. Siedział uśmiechając się do karczmarza trzymając kufel w dłoni rozmawiał z facetem obok. Na pierwszy rzut wydawał się miły i uczciwy.
- No nie powiem... wygląda na miłego i w ogóle... - Zająknęła się udając zakłopotaną fascynatkę. - Przystojny też jest... - Wtedy ich wzrok się spotkał.
Mężczyzna miał złote, kocie oczy i kwadratową szczękę z lekkim brązowym zarostem. Wyglądał na lekko starszego od chłopaka przed nią i uśmiechał się do niej. Odwzajemniła uśmiech zerkając kątem oka na Killiana. Ku jej wewnętrznej rozpaczy, gdy mężczyzna podszedł do niej Killy nie mrugnął do nawet okiem. Mało tego, uśmiechnął się do niego i brakowało tylko, żeby wstał i pomachał. Aaaa! Tak bardzo go nienawidziła! Jak ona go cholernie nienawidzi! 
- Przepraszam, czy...
- Nie, ten idiota to nie mój chłopak.
Mężczyzna był trochę niższy od niej. Nie ukrywała, że nadrabiał muskulaturą. Zmierzyła go wzrokiem i stwierdziła, że nie był zły. Wstała pociągając za sobą płaszcz i wyciągnęła rękę.
- Jestem Riuuk, mogę poznać twe imię? - Zdobywając się na najbardziej rozbrajający uśmiech jaki zdołała ukłoniła się teatralnie. 
- Miło mi piękna Riuuk. Mnie zwą Valmet. Bardzo mi miło poznać tak urodziwe stworzenie jakim jesteś. - Zaczerwienił się i podrapał po głowie.
Miły, przystojny do tego jaki słodziutki! Nie zamierzała kryć podekscytowania i dała poprowadzić się przez mężczyznę do wolnego stolika dyskretnie ukrytego w cieniu schodów. Nie przepadała za komplementami tego typu... Ale przymknęła na to oko. Odwróciła się jeszcze do Killiana, a ten pokazał jej uniesiony kciuk, jakby ją dopingując. Przeklęła w myślach.
- Skąd jesteś? - Spytał gdy usiedli, przy piwie.
W takich chwilach widząc czerwone nosy dziewek cieszyła się, że ma naprawdę twardą głowę i  niechęć do alkoholu.
- Nigdy nie widziałem kogoś o tak jasnej skórze jak twoja i równie czarnych włosach do kompletu.
Patrzył w nią jak w obrazek. Przyjacielskie nastawienie sprawiło, że nawet jej się spodobał. Jakaś odmiana od Killiana, który wiecznie jej dogryza... I ma taki słodki uśmiech, i tak... STOP! Nie myśl o nim! Samo przejdzie!
Przyjrzała mu się dokładniej. Miał szeroki nos i duże oczy. Biała koszula rozpięta do połowy odsłaniała muskularny tors, a na szerokie ramiona spływały lekko kręcone, brązowe włosy. 
- Pochodzę z Żelaznego Miasta. Jesteśmy kwita! Ja nigdy nie widziała mężczyzny o takim odcieniu skóry! - Ehh... Chłopcze mało widziałeś na tym świecie.,.
- Ja jestem miejscowym artystą jednak moja matka pochodziła ze stolicy. - Żachnął się zaczynając opowiadać o swojej pracy.
Wykonywał rzeźby do świątyń i nie tylko. Grys. Wiedziała, że to nazwisko obiło jej się kiedyś o uszy. Ale czy miał jakiegoś syna? Nie przypominała sobiue... Mniejsza z tym! Spędzili razem dłuższą chwilę rozmawiając, żartując i popijając piwo. Nie wiedziała ile czasu minęło, ale przestało się to dla niej liczyć. Chłopak był nieco prostolinijny, jednak miły, więc mogła się wreszcie odprężyć. Po ostatnich kłótniach z Amonem i przebywaniu prawie non stop z Killianem, kiedy każda sekunda jest podszyta wybuchami skrajnych emocji, naprawdę potrzebowała zwykłego, spokojnego gadania o głupotach, by móc się wyluzować. Przeprosiła go na chwilkę i wstała od stolika, idąc na stronę. Wyszła z ich odsepaowanego miejsca i znów uderzyły ją dużo głośnejsze niż wcześniej dźwięki zabaw, przekleństw przy kartach i pieśni. Typowa karczmiana atmosfera. Lekkim krokiem, który zdziwił ją samą, udała się w stronę wychodka. Odruchowo poszukała wzrokiem Killiana. Nie zmienił stolika przy którym siedzieli, jednak nie siedział już sam. Było z nim kilku facetów i jakiś grajek. Patrzyła jak jednym haustem wypija sporawy kieliszek wódki. Jej uwagę przykuły dziewczęta w skąpych ciuchach, kłębiące się przy nim i śmiejące z każdego żartu. Opowiadał coś. Pewnie jedną z setek swoich złodziejskich historii. Grajek zagrał na swojej gitarce jakąś skoczną melodię. Wszyscy ryknęli śmiechem, poznając dźwięki wulgarnej piosenki. 
Mężczyzna z gitarą zaczął skakać po ławach wyśpiewując wymyślane na pętce słowa. Zatracony w swej "sztuce" zachwiał się na jednym z niestabilnych, dostawionych do stołu taboretów i runął w dół. Killian odruchowo odsunął się, schodząc mu z toru lotu, trącając przy tym butelkę wódki, której zawartość wylała się na siedzącą obok, mocno podpitą dziewczynę. Pisnęła, stawiając z powrotem zupełnie puste naczynie i nie wiedząc co mogłaby zrobić, zaczęła wachlować dłońmi ubranie. 
- Killian, kurwa! - zaklęła typowo podpitym głosem. - To nowa bluzka! - jej ton wcale nie sugerował oburzenia, tylko zalotną przekorę.
- Bluzka to chyba nad wyraz powiedzine - uśmiechnął się, patrząc wymownie na bądź co bądź skrawek prześwitującego materiału, opinającego duże, jędrne piersi. - Zreszą bardziej mnie boli że wódka się zmarnowała.
Odpowiedział mu rubaszny śmiech jego towarzyszy.
- Jak chcesz to możesz ją ze mnie zlizać! - wręcz krzyknęła, rozkładając zapraszająco ramiona. - Bluzka i tak jest mokra, więc może pomógłbyś mi ją ściągnąć?
Przysunęła się bliżej, w akompaniamencie gwizdów przy stoliku. Riuuk patrzyła jak chłopak unosi brwi, uśmiechając się w jej ukochany sposób, a jego wzrok listruje dziewczynę... w dół. 
- No dalej, musisz się jakoś zrewanżować. Nie zawiedź mnie, bo była cholernie droga...
- Ach tak? - serce podeszło jej do gardła, gdy patrzyła, jak się do niej pochyla. - A wydasz mi resztę?
Ich usta zetknęły się, a chwilę później zatopieni byli w napiętnym, niemalże agresywnym pocaunku. Gwizdy i wulgarne śmiechy przy stoliku wybuchły w jednej sekundzie. Patrzyła, jak obejmuje ją, a ręka pnie się po nagim ciele do góry, do wspomniej bluzki.
- Chyba ci się należy - jęknęła w chwili przerwy. - Ale tak się składa, że nie mam drobnych...
Kiedy jej dłoń powędrowała w kierunku jego krocza myślała, że dosłownie wyjdzie z siebie. Wtedy chłopak jak na zawołanie popatrzył prosto w jej stronę kończąc pocałunek. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, czy zmienić miny. Zniknęła za ścianą dysząc ciężko.  Ten idiota! Ten dupek! Jak on może! 
- Cześć piękna... - Jakiś mężczyzna podszedł do niej. Wściekła nie patrząc nawet kto to jest zdzieliła do po głowie tak mocno, że upadł u jej stóp, a reszta zainteresowanych pośpiesznie odwróciła wzrok.
- Spokojnie Riuuk, nie możesz tak... - szepnęła - poddawać się emocjom...

Wróciła kręcąc biodrami i patrząc zalotnie na Valmeta usiadła obok niego. Chłopak - co jej się podobało - ukrył zakłopotanie. Wręcz napuszył się niczym paw przed wybranką i objął ją ramieniem. 
- Mógłbyś kontynuować? - Zapytała udając lekko podchmieloną by chłopak zyskał nieco pewności siebie i przysunęła się do niego jeszcze bliżej uśmiechając zalotnie z tym flirciarskim błyskiem w oku, który mężczyźni odbierali za znak "jest moja".
- Także, ile nie przebrnąłbym pustyni, ile Ibris nie zwiedził nigdzie nie znalazłem równie pięknej kobiety. - Popatrzył na nią.
- Naprawdę? - Spytała i pochyliła się w jego stronę. Wtedy on zagrał tak jak chciała: przyciągnął ją do siebie łapiąc z talię i pocałował mocno. Oddała pocałunek obejmując go za szyję. Pozornie zamknięte oczy wpatrywały się w Killiana, który ku jej zażenowaniu siedział niewzruszony obok przymilającej się panienki. "Dobra mam wyrąbane!" - pomyślała i pozwoliła by posadził ja na swoich kolanach. Pachniał przyjemnie pustynią i drewnem. Jego dłonie nie były tak delikatne i zarówno silne jak jej partnera. Dłonie, zniszczone pracą przy drewnie lekko drapały, gdy złapał ja za ramiona. 
Sięgnęła po kufel piwa i pociągnęła spory łyk, by dodać sobie otuchy oraz odegnać obawę, że zrobiła coś czego nie powinna... Przecież to tylko jeden pocłunek, prawda? Pozwoliła, by ją objął i oparła głowę na jego ramieniu. Próbowała doszukać się w sobie podobnego uczucia, jak wtedy, kiedy przytula ją Killian. Jednak nie mogła go znaleźć. Na czym polegała różnica? Dlaczego to właśnie w jego ramionach czuje się bezpieczna?
Mówił coś do niej łagodnym, spokojnym tonem. Śmiała się, kiedy wyczuwała, że tego oczekuje i odpowiadała zwyczajnie. Normalna relacja, normalna rozmowa...
- Widzę, że tu u was też ostro.
Zesztywniała, podnosząc wzrok. Killian. Skąd się tu wziął?!
Stał opary na brzegu stołu ze skrzyżowanymi rękami, patrząc na nich pobłażliwie. Valmet poprawił się lekko napinając mięśnie, kiedy poczuł jej wahanie na widok przybysza.
- Killian - uśmiechnęła się obłudnie, czując skurcz w żołądku na widok rozczochranych, wytarmoszonych przez te zdziry, włosów. - Co jest?
- Chciałem się upewnić, czy żyjesz. No i jak ci idzie.
Wyszczerzył się po swojemu, a obejmujący ją chłopak zdezorientowany obrzucal ich na przemian nerwowymi spojrzeniami.
- Upewniłeś się. Możesz iść - rzuciła może zbyt ostro.
- E... - Valmet podniósł się lekko speszony i wyciągnął do niego rękę. - Jestem Valmet. Miło mi.
Chłopak wbił cyniczne spojrzenie w wycuągniętą ręke, a jego wzrok powędrował po niej do góry aż na twarz mężczyzny. Ten speszył się lekko.
- Killian Flynn - przedstawiła go w końcu dziewczyna, obawiając się, że śmieszy go lekkie zażenowanie Valmeta i nie daj Boże, zacznie to ciągnąć.
Ten skinął z kolei głową i opuścił rękę, nie doczekując się uścisku.
- Coś jeszcze? - zapytała
- W sumie - przerwał podpijając bez pytania piwo z jej kufla - to już nie, wpadłem głównie po to - odłożył kufel na stół i podrzucił w dłoni swoją zapalniczkę.
Przeklęła na głos, sięgając do kieszeni, w której ją wcześniej ukryła. Zabrała mu ją na dziedzińcu, kiedy myślała, że nie patrzy. Jak się spodziewała, kieszeń była pusta. Kiedy do jasnej cholery to zrobił?!
- Killian...! - jęknęła prawie zrospaczona.
Uniósł pytająco brwi, już zapalając wsuniętegk do ust papierosa.
- Przestań wreszcie z tymi cholernymj fajkami!
Odpowiedziało jej sarkastyczne przewrócenie oczami.
- Idziemy na górę? - Zaproponował nagle jej karczmiany towarzysz.
Zesztywniała, podnosząc na niego wzrok. Napotkała spojrzenie złotych, kocich oczu. Zdurniał?! Miał ją za łatwą dziwkę?! Prędzej mu przywali! Nigdy by się nie zgodziła. Nigdy, dopóki nie poczuła, jak Killian zastyga w bezruchu. Doskonale wiedział, co oznacza "iść na górę". Chwila triumfu i przrkory wyparła wszelkie wątoliwości. Uśmiechnęła się do Valmeta najbardziej zalotnie i wyczekująco po czym skinęła głową. Widziała jak rozpromienia się zadowolony. Pokazał jej gestem dłoni, by szła przodem.
Wysunęła się przed niego, unosząc do góry głowę. Ruszyła w stronę schodów, ale nim uszła kilka kroków, poczuła silny uścisk na nadgarstku. Odwóriła się napotykając lekko zaniepokojnone, jednak do granic karcące spojrzenie szarych oczu...
- Czekaj, czekaj - mrukną, ciągnąc ją w bok. - Ile ty do jesnej cholery wypiłaś, Riuuk?
Oburzyła się. Otworzyła usta, by go opieprzyć.
- Zostaw ją - Valmet stanął za nią, krzyżując ręce. - Chce ze mną iść.
- Sorry, stary - uśmiechnął się niemalże przepraszjąco. - Na bank jest pijana. Ona nie...
- Nie jestem! - krzyknęła, wyrywając rękę.
Jego oczy znowu zmieniły charakter. Bezgraniczne zdziwienie i zdezorientowanie. Właśnie tak... Takiego chce go teraz widzieć.
- Owszem, nie jesteś. Nie jesteś dziwką, Riuuk - nie zorienowała się, kiedy nadgarstek znów został zamknięty w żelazym uścisku. - Oboje wiemy, że nie pieprzyłabyś się z jakimś randomowym gnojem. Nie mam pojęcia, co tam sobie tym razem ubzdurałaś, ale do jasnej cholery...
Dziewczyna chwyciła kufel i z furią wylała mu resztkę piwa prosto w twarz. Skrzywił się, przymykając oczy, a strużki śmierdzącego alkoholem napoju, zaczęły sływać po nosie i podbrudku, lepiąc włosy i gasząc tkwiącego w zacuśnjętych ze złości zębach papierosa.
- Zajmij się sobą - mruknęła obojętnie, odstawiając kufel na stół. - Może teraz twoja koleżanka się odwdzięczy i też pomoże z koszulką.
Udało jej się ukryć zawiść w głosie. Obojętnie przetarł dłonią twarz i zaczesał do tyłu poklejone włosy. Zwątpiła widząc, że najwyraźniej odpuścił. Wyjął z ust mokrego papierosa i przyjżał mu się smętnie.
- Niech ci będzie - podniósł wzrok, uśmiechając się po swojemu. - Miłego.
Nie odpowiedziała, tylko odwróciła się do Valmeda, patrząc na niego wyczekująco. Zdziwiła się kiedy chwycił ją mocno i podniósł niosąc na piętro, śmiejąc się ku zawistnym wzrokom reszty zainteresowanych. 

Weszli do pierwszego z brzegu pokoju - małej, jednak przytulnej klitki z nawet sporym łóżkiem. Riuuk wyciągnęła się, a mężczyzna patrzyła na nią zrozumiale. 
- Nic z tego nie będzie, prawda? - Zaczął o dziwo rozbawiony. - Zrobiłaś to tylko i wyłącznie po to by odgryźć się na tym kolesiu. Z resztą nie wyglądasz mi na pierwszą lepszą.
- Przystojny, a do tego inteligentny. - Wzdychnęła i rzuciła pelerynę na rozklekotany zydel. - Nie żebym...
- Nie no spoko, rozumiem. - Objął ją i pocałował, a ona ze zdziwieniem oddała pocałunek. - Nie żałuję, tak miło mi się z tobą rozmawiało, że perspektywa spokojne spędzonego czasu z tobą na osobności wydaje mi się bardzo odpowiadać. - Zdziwił ją.
Usiadła na łóżku i poklepała dłonią miejsce obok siebie. Skorzystał z zaproszenia.
- Rzadko dane mi jest spotkać kogoś takiego jak ty. - Zaczerwieniła się i przytuliła do niego. 
- Dziwie się twojemu partnerowi. Nie zauważa tego co ma tak blisko siebie. - Zaczął bardziej do siebie niż do niej przytulając ją. - Dlaczego kobiety zawsze lecą na łobuzów. - Wzdychnął przeciągle. 
- Nie wiem, ale... smutno mi. - Mruknęła.
"Łobuz". Śmieszne określenie. Takie niewninne. Killian po prostu łobuzem? Miała ochotę się zaśmiać.
Położyła się zmęczona na łóżku. Ten w odpowiedzi połaskotał ją po brzuchu. Podniosła się natychmiast zdziwiona, że ma takie coś jak "łaskotki".

- Musze się zbierać. - Westchnęła cicho i wstała ze swojego miejsca przy ścianie. Rozmawiali już dobre dwie godziny, a musiała jeszcze wrócić do Zakonu. 
- Mogę liczyć na... - Nie dała mu dokończyć tylko pocałowała mocno i z wdzięcznością.
Zastanawiała się co ją do tego skłoniło. Nigdy nie zdarzały jej się takie sytuacje, chyba, że pod przymusem misji. Gdyby popatrzeć na to z innej strony tak z własnej woli... Całowała się... Cóż ogólnie bardzo rzadko jej sie to zdarzało... Dwa razy w życiu? Z miłością... - Westchnęła przypominając sobie o jedynej miłości, którą jej odebrano.
 Wysłuchał jej i rozśmieszył nie dając użalać się nad sobą. Wychodząc z pomieszczenia czuła się, jakby zdobyła nową mocną znajomość, co u niej było dość rzadkim zjawiskiem. Radosnym krokiem ogarniając włosy i ubranie zeszła na parter. Stawiając stopy na posadzce rozglądając się. Dużo klientów leżało zalanych w trupa na ziemi lub pod barem, a nowi kontynuowali picie. Zobaczyła chłopaka przy dużym stole. Siedział z kolejnym papierosem w ustach. Grał w karty z kilkoma innymi facetami, spoglądającymi zazdroście na pokaźną kupkę wygranej gotówki. Westchnęła pod nosem. Naprawdę, zgodzili się na grę z kimś kto paraduje z sybolem Gildi Złodziei? Przecież to przegrana walka. Zdążyła się już przekonać, że Killian kantuje jak jasne cholera.... Ale może o to tak naprawdę chodzi w tych grach? Widziała, że wdał się z mężczyznami w żywą dyskusje. Z tej odległości zdołała jedynie wychwycić pojedyncze słowa. Rozmawiali chyba o tym, że jakiś tratk jest całkowicie zastawiony przez "psy", o jakiejś ekspedycji... No tak, to co zwylke. Oto skąd pochodzi jego "wiedza" na każdy temat. Dziewczyny wciąż kręciły się przy nim, a jedna zawisła mu na ramieniu. Poczuła ukłucie zazdrści, gdy zauważyła, że tamta wplatała palce w jej ukochane, srebrnozłociste włosy.Przeglądnęła się pośpiesznie w przenośnym lusterku i zwróciła uwagę na tablicę ogłoszeń pod schodami. Z przyzwyczajenia podeszła i zaczęła lustrować ogłoszenia.
- Gdzieś ty się podziewała dziewczyno! - Odwróciła się gwałtownie i uśmiechnęła słysząc znajomy głos. - Szukam cię od jakiegoś czasu!
Widziała, jak chowa do kieszeni pokaźnh plik wygniecionych pieniędzy, które wygrał. Zaróżowione policzki, świadczyły, że troche wypił. A może to wynik tej samej ekscytacji, którą od niego czuła. Jako zabójczyni, jej uwadze nie uszły rozluźnione mięśnie i nietypowy, radoso melalcholijny błysk w oku.
- A co cie to obchodzi? - Żachnęła się i odwróciła z powrotem lustrując ogłoszenia.
- Wiesz, bardzo chętnie bym się dowiedział, jak było - z trudem powstrzymała się, żeby mu nie przyłożyć. - Trochę was zeszło, więc...
- Zamknij się, dobra?! - Burknęła. 
- Gdzie ten koleś? - Mruknął i uśmiechnął się ironicznie. - Zabiłaś go tam czy... - Urwał gdy zobaczył go jak schodzi ze schodów uśmiechnięty i odwraca się ku nim. Popatrzył na niego krytycznie, a chłopak również zmierzył go wzrokiem. Był niższy, lecz nie odstraszało go to. Odepchnął go znacząco i chwycił Riuuk za brodę całując krótko, lecz namiętnie. 
- Będę tęsknił skarbie. - Wyszeptał jej do uch na tyle głośno by stojący obok rywal usłyszał i mrugnął do niej okiem.
Zarumieniła się i posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie. 
- Pamiętaj o mnie. - Zagadnął na pożegnanie zamykając jej w dłoni mały kolczyk.
Wręcz spurpurowiała zdając sobie sprawę co oznacza to w tutejszej kulturze i schowała podarek do kieszeni. Gdy odchodził Killian zmierzył go ponownie wzrokiem.
- Ojej, czy to miłość? - zapytał łapiąc się teatralnie za serce.
- A co zazdrosny? - Uniosła głowę i przypięła kolczyk go ucha.
Lewego ucha. Serce ogarnął jej pełen tryumfu krzyk, kiedy zauważyła jak wręcz niezauważalnie drgnęła mu powieka. Nie zamierzała odpuszczać i uśmiechnęła się zaczepnie czując jego zmieszanie.
- Jakbyście szukali imienia dla dziecka, to Killian jest całkiem spoko - uśmiechnął się, pozwalając by starła mu rękawem resztkę jakiejś szminki z szyi.
Chciała już odpowiedzieć, walcząc z ogromnym żalem do niego, lecz nagle mina jej zrzedła, gdy zauważyła małą postać schodzącą z tych samych schodów. Błyskawicznie spuściła zasłonę włosów łapiąc Killiana za ramiona i sprawiła by musiał oprzeć się o ścianę zakrywając ją częściowo. 
- Ejj co ty...
- Oh! - Jęknęła i przycisnęła jego głowę do swojej szyi. - Przestań! - Mężczyzna obrócił się w ich stronę. Niski, ubrany w luźny strój skrytobójcy, umięśniony, ale jednocześnie gibki - idealny materiał na perfekcyjnego szpiega lustrował pomieszczenie. Widząc jak spogląda na nich podejrzliwie zablokowała chłopakowi nogi i sprawiła, że teraz on znajdował się pod ścianą. Na szczęście był na tyle ogarnięty nawet po sporej dawce alkoholu, że wykonywał swoją niezapowiedzianą rolę. 
- Aleszz panieenkk..o - jego "pijany akcent" był tak wiarygodny, że gdyby nie rozmawiała z nim wcześniej, od razu uwierzyłaby, że się zapił - przesiesz taka ślissznotkaaa nie moszee stać samaaa. Ja się... panjenkooo zaopiekujee... - Powiedział typowym na przychmielonych "zalotnym" tonem i szelmowsko skrzywił usta klepiąc ją w tyłek. Jęknęła i wtuliła sie w jego ramię. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna wpatruje się w twarz Killiana i wkracza na etap "skąd ja go kojarzę" - by zapobiec dalszemu rozwojowi akcji zrobiła coś, co zwykle zachowywała na ostateczności takie jak ta. Złapała go dyskretnie za parki i pozwoliła by uniósł ją lekko przytuliła jego głowę do piersi. W podbródek łaskotały ją jego włosy, gdy oparła się na nich, czując na piersiach ciepło jego twarzy. Dłonie poddtrzymywały ją za pośladki, błądząc po biodrach w okolice krocza, by zachować większą wiarygodność. Wreszcie mężczyzna machnął na nich ręką, obrzucając niechętnyn spojrzeniem, po czym opuścił stanowisko i wyszedł z karczmy.
Odczekali jeszcze chwilę, po czym Killian puścił ją nagle. Zdziwiło ją to nieco i tylko wpojony instynkty pozwoliły jej zachować równowagę. Podniosła na niego wzrok i z lekkim rozbawieniem zlustrowała uniesione jakby w geście poddania ręce i spojrzenie z cyklu "już nie dotykam".
- Co ci? - mruknęła, unosząc brwi, choć nie mogła nie przyznać, że nie rozczulił jej ten gest, jakby nie patrzeć, szacunku.
- Nie chciałaś tego - powiedział, opuszczając ręce. - Oboje to wiemy.
- Nie przejmuj się, to tylko... Ja...
- Księżniczko, co cie napadło?
- Boromir. To był ten facet, o którym tyle ci opowiadałam. - Mruknęła i wzdychnęła głęboko. 
- No to nieźle. - sięgnął do kieszeni i przeklął, wyjmując puste pudełko od papierosów.
Uśmiechnęła się. Przynajnmiej jeden plus.
- Dobra, zwijamy - mruknął lekko rozczarowany.
Skinęła głową pod pospieszającym spojrzeniem szarych oczu.

Rozdział 14 (Killian)
Mimo późnej pory, noc była ciepła, a po oświetlonych ulicach wciąż przechadzały się zarówno pokaźne grupki ludzi, jak i pojedynczy przechodnie. Szli bez słowa w kierunku rysujących się na tle bezchmurnego nieba, wież Zakonu. Ziewnęła, odgarniając z twarzy kosmyki włosów. Mimo że szła bez problemu i utrzymywała równowagę, jej wzrok mącił się nieco. Całkiem sporo dzisiaj wypiła. Kątem oka spojrzała na chłopaka. Po nim też niewiele było widać, chociaż trochę zdradzał go zaróżowione policzki i nos. No i zapach... Przez to, że oblała go swoim trunkiem, strasznie śmierdział piwskiem. Wciąż lepiące się włosy tkwiły niedbale zaczesane do tyłu.
Dlaczego to zrobiła? Wkurzył ją. Tak strasznie ją wkurzył. Nie tym, że nie chciał pozwolić jej iść do łóżka z obcym facetem. To akurat było całkiem... urocze. Wkurzyły ją te laski. Szczególnie ta, którą pocałował. Zastosowała taką tanią sztuczkę i chociaż tylko na chwilę, był cały jej. A ona... ona zna go już jakiś czas, tyle razem przeszli, o mało nie zginęli, a jednak nie czuła, że nie może nawet marzyć o tym, by mieć go tak blisko. Czy gdyby zachowała się jak tamta... pocałowałby ją? Spuściła wzrok. W sumie sama nie była dziś lepsza. Czuła coś do Valmeta? Był całkiem uroczy i miły, ale... nie. Westchnęła. Podświadomie wykorzystała go jako narzędzie do wzbudzenia zazdrości Killiana. chyba nie powinna się w takim razie czepiać tamtych dziewczyn, prawda?
- Co taka zamyślona, księżniczko? - ton głosu zwiastował, że rzeczywiście nie był trzeźwy.
- Upiłeś się? - uniosła brwi, unikając pytania. - Ile ty tego w ogóle w siebie wlałeś, co?
- A ja wiem? - mruknął. - Kilka piw i jakąś wódkę... Ktoś coś tam jeszcze chyba stawiał po drodze. Nie liczyłem...
- Czy to nie ty mówiłeś mi, że złodzieje nie powinni pić?
- Czasem trzeba - odparł z typowym, pijackim akcentem.
- Masz powód?
Miała wrażenie, że gdyby się uparła, wyciągnęłaby teraz od niego wszystko.
- Tajemnica - wyszczerzył się przekornie.
- Oj, weź. Mnie nie powiesz?
- Aż tak pijany nie jestem.
Po tych słowach potknął się, zataczając lekko i z trudem utrzymał równowagę, przeklinając pod nosem. Zaśmiała się.
- Wcale - odparła ironicznie.
- Nie wiem o czym mówisz - przeczesał ręką włosy.
- Wolter by cię zabił, jakby cię teraz zobaczył.
Odpowiedziało jej parsknięcie.
- No więc, jaka jest ta twoja tajemnica? - zapytała, gdy weszli na prowadzący do bram Zakonu most.
Uśmiechnął się tylko pod nosem, odwracając wzrok.
- Znowu ci się na wyznania zebrało? - zapytał nieco zgryźliwie.
- "Znowu"? - mruknęła. - Przypominam, że ostatnio to ciebie wzięło.
- Chyba byłem pijany - parsknął.
- Nie. Teraz jesteś - odparła, podając strażnikowi przepustkę.
Ogromne wrota otworzyły się przed nimi i weszli na dziedziniec. Wciąż był pełen ludzi. W sumie wtapiali się w tłum, bo dzisiaj nawet wyższe sfery też pofolgowały sobie z winem. Chociaż w porównaniu do karczmy, to rzeczywiście, tutaj była stypa...
Przeciskali się przez wąski korytarz pełen ludzi. Obrzucali Killiana niechętnymi spojrzeniami, bo na odległość czuć było od niego piwo. Jego orientacja w terenie była w tym stanie dość słaba, więc gdy po raz kolejny zatrzymał się, rozglądając dookoła, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Klęła pod nosem, gdy próbowała minąć kolejnych ludzi, tak ważnych, że nie czuli się w obowiązku, przesuwać przed zwykłą uczennicą. Cieszyła się, że idzie przodem. Dzięki temu Killian nie widział jej zaróżowionych policzków... Mocnej zacisnęła ukryte w jego szorstkiej dłoni palce. Nie mogła tego pojąć. Nie czuła nic specjalnego, kiedy Valmet ją obejmował, ani później, gdy całował. Musiała przywyknąć to tego typu rzeczy w ramach misji, które wykonywała dla Zakonu. Jednak teraz wystarczy zaledwie trzymanie GO za rękę, a jej serce zdaje się od razu przyspieszać... Westchnęła. W karczmie wreszcie dała radę odciąć się na chwilę od męczących wahań emocjonalnych. A teraz znowu przyjdzie się jej z nimi mierzyć.
Im bliżej pokoi, tym mniej ludzi napotykali na swojej drodze. W końcu sami przemierzali, wąskie, puste na szczęście korytarze o wysokich sklepieniach. Tylko z oddali dobiegały ich głosy i rozmowy, a od czasu do czasu jakiś uczeń Zakonu przemknął obok nich, rzucając ukradkowe spojrzenie na zaciśnięte razem dłonie. Cieszyłoby ją to nawet, gdyby nie fakt, że na konferencji powiedziała, że absolutnie nic ich nie łączy... Cholera.
Wreszcie dopadli do drzwi. Otworzyła je szybko, wydobywając z kieszeni niewielki kluczyk, a gdy tylko weszli, zatrzasnęła je z głuchym trzaskiem. Westchnęła z ulgą. Dziękowała niebiosom, że nie wpadli nigdzie na dyrektora Woltera. Co prawda nie byli bardzo pijani. No i, kto mógłby im zabronić iść do karczmy? Mimo to czułaby się dość niezręcznie.
Rzuciła się na łóżko, zatapiając w szorstkiej pościeli. Mimo, że była bardzo nieprzyjemna, a włókna twarde i drażniące, poczuła ogromną błogość, która ogarnęła ją, gdy rozluźniła mięśnie. Szumiało jej w głowie i była tak strasznie śpiąca... Spod półprzymkniętych, klejących się powiek, obserwowała, jak chłopak grzebie w kieszeni swojej torby i w końcu wyciąga z niego mały pojemniczek. Wyciągnął z niego dwie małe tabletki.
- Co to? - zaniepokojony głos brzmiał przez tłumiące go warstwy koca nieco bełkotliwie.
- Na astmę - odparł, połykając je i uderzył się w pierś, żeby odkrztusić.
- Serio?
Spojrzał na nią zdezorientowany.
- Na astmę? Nigdy wcześniej nie widziałam, żebyś je brał.
- Gdybym tego nie robił, zdążyłabyś mnie już kilka razy zbierać z ziemi.
- Może gdybyś nie palił, i tak bym nie musiała?
- Możesz znowu nie zaczynać?
Zesztywniała na ton jego głosu. Zwykle tylko przewracał oczami, albo odpowiadał coś żartobliwie i z cynizmem. Tym razem jednak głos podszyty był jakąś ostrą nutą. Jakby już miał... dość? Skupiła się dokładniej na płynącym przez więź uczuciu. Rozpoznała zmęczenie i lekką irytację.
- O co tym razem się wkurzasz? - zapytała nieco gniewnie, gotowa na ostrą wymianę zdań i usiadła na łóżku.
- Nie wkurzam się.
Nie widziała jego twarzy, pochylonej nad torbą, w której wciąż czegoś szukał. Nie wyczuła, żeby coś w jego postawie się zmieniło. Ani nie zesztywniał, ani nie poruszył się jakoś nerwowo. Ale po nim prawie nigdy nie było nic widać. Umiał się maskować, jeśli mu zależało.
- O Valmeta? O to, że z nim wtedy poszłam? - ciągnęła, ukrywając nutkę nadziei w głosie. Chciała usłyszeć, że tak. Że nie zgadza się, żeby jakiś obcy facet jej dotykał...
- Co? - podniósł znad torby, zmącone alkoholem, szare oczy. - Niby z jakiej cholery miałoby mi to przeszkadzać?
- Próbowałeś mnie zatrzymać - założyła ręce na piersi, patrząc mu prosto w oczy.
Dawno tego nie robili. Nie patrzyli tak na siebie... Teraz znowu spojrzenie bezchmurnej, księżycowej nocy, spotkało się z deszczowym niebem.
- Tak - powiedział nie spuszczając wzroku. - Byłem zdziwiony, zdezorientowany i trochę rozczarowany. Ale nie wkurzony. Rób co chcesz. I z kim chcesz. Kim ja jestem, żeby osądzać?
- "Rozczarowany"?! - żachnęła się, ignorując całą resztę wypowiedzi. - Nie chcę tego słyszeć od ciebie! Ty w ogóle nie masz oporów, przed jakimiś pieprzonymi gierkami z kim popadnie, a mną jesteś rozczarowany?!
Przewrócił oczami.
- Wiesz jaka jest różnica między tobą, a tamtymi dziewczynami? - dziwił ją jego spokojny ton... jakby mówił o pogodzie. - One nie szanują ani siebie, ani mnie. Ja ich też nie szanuję. Siebie... też chyba nie specjalnie. Ale ciebie tak. Dlatego ciężko było mi uwierzyć, że mogłaś się się przespać z pierwszym lepszym...
- Ty to robisz - przerwała mu ostro.
- Rany, Riuuk.  Po prostu nie znałem cię od tej strony, dobra? Mam cię przeprosić, do cholery?!
- Nie spałam z nim - odparła, nie spuszczając z niego wzroku. Dlaczego mu to mówi?!
- Pewnie się zdziwił - parsknął pod nosem.
- Nie twój interes.
- Sama zaczęłaś.
- Ale to ty drążysz - podniosła się, patrząc na niego spode łba. - Przykro mi, że cię rozczarowałam - warknęła ironicznie.
Z furią zapiął zamek torby. Chyba zaczynał mieć dość rozmowy. Ale ona nie.
- Ja pierdole, Riuuk. Zwyczajnie podobało mi się to, że masz zasady i nie jesteś łatwa. Ale jak masz inny pomysł na siebie, to do cholery rób co chcesz. Przecież ja nic nie mówię.
- Masz mnie za debilkę?! Łączy nas więź, czuję, że coś cię wkurwia...!
- Ale to nie ma żadnego związku z tobą! Wydaje ci się, że jesteś jedynym źródłem moich problemów?!
- A, więc jestem problemem, tak?
- Co?! Nie...!
- Sam tak powiedziałeś!
- Riuuk...!
- Powiedziałeś!
- Nadinterpretujesz...
- "Nie jesteś jedynym źródłem problemów"! Czyli jakimś jestem!
- Kurwa! - zaklął. - No akurat teraz to tak!
- Dzięki! - krzyknęła, podrywając się z łóżka. - Pewnie wolałbyś swoją pieprzoną koleżankę! Ona nie jest, żadnym problemem, co?! Zwłaszcza, jak każe z siebie wódkę zlizywać!
- Jak coś ci nie pasuje, to idź do swojego kochasia.
- Nie kocham go! - oburzyła się odruchowo.
- Wiesz co? - podniósł się, unosząc ręce w geście cynicznego poddania. - Mnie wystarczy. Idę się myć.
- Świetnie, przyda ci się! Walisz piwskiem na kilometr!
- Mam ci przypomnieć, czyja to wina?!
- I bez tego, byłoby tak samo. Biedny Killianek ma tajemniczy problem - skrzywiła się teatralnie. - Musi utopić smutki w alkoholu... Nie rozśmieszaj mnie!
- Ciekawe, jak ty byś się czuła, jakby ci ktoś we łbie grzebał...!
Zesztywnieli oboje. A więc o to chodziło...  Błagalny ton, którym prosił, by nigdy więcej tego nie robiła, na nowo zabrzmiał w jej głowie, powodując jakąś chorą satysfakcję. Tylko ten jeden raz tak do niej mówił. Na dodatek te oczy... Były pełne strachu. Wielu ludzi patrzyło już na nią w ten sposób. Ale do tej pory nie on. Nagle poczuła, że chce je zobaczyć jeszcze raz. Jeszcze raz...
Podświadomie wpłynęła po nici jego energii do jego głowy. Zorientował się zbyt późno. Osłabione przez alkohol bariery Zakonu, nie były długo przeszkodą dla jej pełnej furii mocy, którą kontrolowała jego energię. Zassała jej nieco, osłabiając go i prześliznęła się przez mur. Czuła, jak próbuje ją wyprzeć. Ale nie chciała się dać tak łatwo. Była wściekła i nic nie mogło jej teraz powstrzymać. Uwolniła znowu swoją energię, a przed oczami stanęło jej to samo wspomnienie co wcześniej. Było rozmazane, prawie nic nie słyszała. Skupiła się na nim mocnej, przebijając przez jakąś niewidzialną barierę... I nagle wszystko stało się tak wyraźne. Zupełnie jakby... tam była. Zesztywniała. DOSŁOWNIE tam była. W ciele Killiana, przeżywając to samo co on... Czuła lekki chłód na dziecięcym ciele. Przytłaczający, mdlący zapach słodkich perfum, maskował smród wymiocin w pomieszczeniu. Czuła piekące zadrapania na łokciach i kolanach, zdartych tak bardzo, że sączyła się z nich krew. Nierówno przystrzyżone włosy jasne opadały jej na oczy, drażniąc nieprzyjemnie. Ciepłe łzy spływały jej po policzkach. Płacz ugrzązł w gardle. Nie chciała płakać. Wiedziała, że ta kobieta nie znosiła szlochu dziecka. Znowu by jej przyłożyła... Zesztywniała. To były myśli Killiana, które pojawiały się w jej głowie. Dokładnie tak wtedy myślał.
- Dlaczego płaczesz, Killian? Wiesz, że mamusia nie lubi? Boli ją od tego głowa... Chcesz, żebym się zdenerwowała? Mogłoby boleć, prawda?
Skinęła głową, starając się opanować napływające do oczu łzy. Kobieta była całkiem ładna. Miała nieco dziecięcą twarz, o delikatnych rysach. Prawie taka, jak Killiana, on ma jednak wyraźniej zaznaczony podbródek i kości żuchwy. Ciemnoszare oczy okalały czarne od tuszu, długie rzęsy. Włosy miały różowy kolor, jednak po odrostach wnioskowała, że naturalny ma ciemny blond. Wydatne usta podkreślone były jaskrawo różową szminką. Wykrzywiały się w podłym uśmiechu...
- Wiesz dlaczego kazałam Benowi zając się tym zawszonym kundlem?
To nie jest zawszony kundel, mamo. Nazywa się Tobi. Znalazła go dwa tygodnie temu, gdy uciekła z domu. Dzieliła się z nim tym co ukradła. Ale potem znalazł ich Ben... Mama pozwoliła mu zabić jej Tobiego. Długo go męczył... A na koniec skręcił mu kark. Nie mogła powstrzymać łez, chociaż wiedziała, że denerwują jej mamę. Tak strasznie kochała Tobiego. On też ją kochał, tylko on. Nauczyła go siadać i podawać łapę na zwołanie. W nocy leżał koło niej i ją ogrzewał. Lubiła, jak ją lizał. Nienawidziła mamy i Bena. Zabili Tobiego. Sami jej nie kochali, a teraz zabrali istotę, która tę miłość jej dała. W głowie echem odbijały się żałosne szczeknięcia. Chciała mu pomóc! Tak strasznie! Ale kumple Bena ją trzymali... Dźwięk skręcanego karku...
Nagle drzwi otworzyły się. Zesztywniała, widząc mężczyznę, który wszedł. Był wysoki, łysy i barczysty. Miał przerażające, puste spojrzenie... Tata. Kazał jej tak na siebie mówić, chociaż nie był jej ojcem. Bała się go. On bił najmocniej. Ciągle groził, że pewnego dnia ją zabije.
- O proszę, wrócił ten gówniarz - ostry ton sprawił, że napięła wszystkie mięśnie, gotowa uciekać. Spojrzenie odruchowo powędrowało na skórzany pas. Pasem bolało najbardziej.
- Tak, kazałam Benowi go przywlec. Gdyby go nie było, ten baran, którego naciągamy na ojcostwo nie zapłaciłby za ten miesiąc milczenia przed żonką.
- Musisz na siebie zarabiać.
Cofnęła się, widząc, jak ściąga pas. Zarabiać na siebie? Prawie jej nie karmią. Musi kraść.
- I będzie - mama znowu uśmiechnęła się przerażająco. - Jest już prawie w odpowiednim wieku. Niektórzy mają takie chore upodobania...
Nie. Riuuk nie mogła uwierzyć, że ta kobieta to powiedziała. To była jego matka! Nie powinna! Pamiętała swoją. Pamiętała jej czuł dotyk, całusy na dobranoc i pocieszające uśmiechy, gdy rozwaliła kolano. A ta kobieta... Ogarnęła ją dziwna słabość. Świadomość Killiana mówiła jej, że jak tylko się odwrócą ucieknie. Że przestraszy się tego co powiedzieli i już nigdy nie wróci. Nawet Ben nie da rady go dorwać. Zaczęła powoli jakby wycofywać się ze wspomnienia. Bladło z każdą chwilą i widziała tylko, jak jego ojciec zamachuje się pasem. Zagryzła zęby. Pozwoliła, by szarpnięciem wyrzucił ją wreszcie ze swojej głowy.
Nagle momentalnie otworzyła oczy. Zamrugała, łapiąc ostrość. Przed samym nosem miała zaciśniętą pięść. Powstrzymał się, ale miał odruch, by ją uderzyć. Patrzyła na niego z żalem, ignorując zaciskającą się na nadgarstku dłoń. Nie wiedziała, kiedy ją złapał. Patrzyła, jak oddycha szybko, głęboko. Szare oczy, tak pełne wyrzutu, wpatrywały się w nią. Błyszczały strachem. Obudzała go w nim. Takiego chciała go jeszcze przed chwilą wiedzieć, ale teraz... Wysunięta szczęka, drgające mięśnie, zwężone źrenice. On się autentycznie bał.
- Killian... - zaczęła.
Puścił jej nadgarstek i opuścił wzrok. Grzywka opadła na oczy. Nie widziała ich. Oblizał wargi, jakby chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnował. Coś nim targało od środka.
- Killian...
W jednej sekundzie odwrócił się i po prostu wyszedł.

Rozdział 15 (Riuuk)
Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu wyszedł. Tak o! PO PROSTU! No chyba zaraz zwariuje! Zacisnęła dłonie w pięści, a paznokcie zagłębiły się w skórę, kiedy przeżywała tak niespodziewany i dziwny moment konsternacji, czy powinna za nim biec zabijając po drodze jego czy samą siebie. Warknęła z irytacji! O nie mój drogi! Nie tym razem! Zrobiła to tak nagle... sama zaskoczyła samą siebie tą jakże gwałtowną reakcją. Nie powinna. Stanowczo przesadziła. Trudno... przejdzie mu. Jakoś specjalnie nie zamierzała się tym przejmować zwłaszcza, że on w ogóle nie był lepszy!
Siedziała tak nieruchomo z zaciśniętymi wargami kalkulując niczym naukowiec poszukujący błędu w na pozór perfekcyjnym wynalazku. Widok zasłoniła jej grzywka, gdy opuściła głowę. Jedyne co zmieniało się gwałtownie to aura w pomieszczeniu, do którego po jakimś czasie wtargnął rozkojarzony i uśmiechnięty służący w beżowym stroju. Widząc ją i wyczuwając napiętą atmosferę wstrzymał standardowo wypowiadaną formułkę w pół zdania i wycofał się cicho niczym kot. 
Nie zauważyła tego drobnego incydentu pogrążona w gwałtownych myślach z każdą chwilą coraz bardziej wściekła.

Nagle wstała pozornie lekko i spokojnie, ponieważ wewnętrznie kipiała wypełniona emocjami niczym czynny wulkan magmą i dymem objawiającym się ciążącą aurą zło wrogości, którą pozostawiała po sobie. Zauważyła, że wszystkie rzeczy w pokoju przesunęły się o parę centymetrów w kierunku znajdujących się na przeciwko drzwi. Syknęła wychodząc gwałtownie i cudem nie trzasnęła drzwiami za sobą. Na szczęście trwał okres zająć i nikt nie plątał się po korytarzach, ponieważ ten, kto nie daj Bogini podszedł zbyt blisko sprawił by uciechę Śmierci jako kolejna zbłąkana dusza nieprzygotowana na koniec swej bezcelowej egzystencji podążająca zgubną ścieżką mającą zakończyć się pożarciem przez Śmierć. 
Mknęła tak szybko i gwałtownie, że rozpuszczone włosy sunęły niczym połać płaszcza sięgającego przed kolana. Uważnie lustrowała mijane wrota jedno po drugim, aż w końcu przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Całkiem nie głupi pomysł...
Pokonała wysokie, szare, kamienne schody nie dotykając zdobionej poręczy i stanęła na środku głównego holu rozdzielającego się na dwa korytarze. Usiłowała skupić myśli i przypomnieć sobie, które to były drzwi, jednak stado rozpierzchniętych stworzonek trudno zagnać w pojedynkę, ponieważ kiedy już myślisz, że robisz postępy, te uciekając w przeciwna stronę i wracasz do  alternatywnego punktu wyjścia. Westchnęła poprawiając lecące na twarz włosy i z niema furią związała je gwałtownie rzemieniem na szyi. Zamknęła oczy, a w ciemności dojrzała tuziny siedzących lub stojących uczniów. Obróciła głowę w prawo, by ujrzeć emanujące jaskrawo- żółtymi, zielonymi i białymi kolorami sylwetki - sądząc po pozycji - medytujące w ciszy. Po lewo dostrzegła siedzących ludzi notujących coś w zeszytach. Westchnęła i powoli ruszyła do przodu skręcając w lewo korytarzem prowadzącym lekko w dół. Metodą dedukcji... Pamiętała, że sala medytacji była położona nad salą treningową po przeciwnej stronie... Tak, w lewo! Ruszając śmielej mknęła niczym cień po oświetlonym magicznymi pochodniami korytarzu bu dotrzeć w fazie końcowej do ogromnych wrót nietypowo kończących korytarz tak stromy jak górskie ścieżki. Drzwi, proste, obite metalem z ciemnego drewna z wyrytymi symbolami... Czego można było się spodziewać? Arsenał to najcenniejsza cześć tej szkoły... Nie zastanawiając się długo pchnęła drzwi. Gwałtownie, pewnym siebie ruchem bez większego problemu odchyliła okrutnie ciężkie skrzydło. Zwykle robiło to dwóch starszych chłopców lub sam mistrz. Nie ukrywa, że użyła do tego namiastki zgromadzonej w naszyjniku energii. Nie wszyscy to wiedzieli. Patrzyła na pozornie niewzruszonych uczniów, wiedząc, że lekko mówiąc skonsternowała ich, bowiem na sali byli sami mężczyźni. Najstarsze klasy zakonu, same umięśnione i pewne siebie dupki temperowane tylko przez rozkazy mistrzów. Maszyny do zabijania takie jak ona. Jedyne co ich różniło to sposób używania mózgów, którego większość z nich nie posiadała zdana całkowicie na zakon z utemperowaną inteligencją do poziomu, który pozwalał nie gdybać i nie wszczynać buntów. Po prostu ślepe posłuszeństwo. Inaczej nie poradzili by sobie z taką ilością wyszkolonych adeptów w jednym miejscu. Oprócz tego, rzeczą której nienawidziła był fakt, że kobiety były uważane, za słabe i szkolono je oddzielnie  ucząc technik bezkontaktowego zabijania na odległość przez co chłopaki często gnębili je i uważali za gorsze od siebie co czasami okazywało się zgubnym podejściem. Faktem jednym z wielu było to, że wyrzuceni z zakonu rzadko dawali sobie rade w życiu nie przyprawiając o kłopoty...
To różnice, które na zawsze ustanowiły przepaść do nieprzeskoczenia między Pustynna Różą, a wieczną Boginią Śmierci. Nigdy im nie dorównają, chyba, że sama Śmierć postanowiłaby zmieść swój Zakon z powierzchni świata. 
Wszyscy, na oko piętnastu mężczyzn w wieku - jak na najwyższą grupę - dziewiętnastu lat. Większość niższa od niej, barczysta i smukła, lecz jednocześnie emanująca siłą. Odziani w beżowe, luźnie stroje ułatwiające wychwycenie każdego błędu podczas ćwiczeń. Na wszystkich ścianach, wysokiego i szerokiego pomieszczenia z kamienną podłogą wisiały różne rodzaje broni. W kącie stały drewniane, sfatygowane kukły, a wielkie okna chroniły magiczne bariery niczym niewidzialne ściany. Lustrowali ją zimno na pozór obojętnie, jednak ta cholerna zazdrość i ciekawość, szczątkowe oburzenie wisiały w powietrzu. Nie wierzyła, by chodź jeden z nich nie zdawał sobie sprawy kim jest, po co się tu znalazła i jakąż jest prestiżową personą zaszczyconą przez samego mistrza wspólnym toastem wczorajszego dnia. Tak... nie spała w ogóle. Nie żeby jakoś to na nią wpłynęło...
- Wystarczy nam kropla krwi! - Krzyknęła.
- By odrodzić się jak Pustynna Róża! - Odpowiedzieli nieumiejętnie skrywając zdziwienie. Nie dość, że intruz bezkarnie wtargnął na ich teren, to jeszcze wita się niczym starszy uczeń lub sam mistrz! Mistrz Srebrna Sieć - nazwa wzięła się od jego ulubionej broni, metalicznych nici którymi posługiwał się najlepiej wśród zabójców - patrzył na nią z zaciekawienie i cichym wyczekiwaniem. Najwyraźniej spodziewał się gościa, jednak niekoniecznie tego pokroju. 
- Witam cię moja droga - syknął - cóż za niespodziewana wizyta. Nikt nie spodziewa się jakiejkolwiek niewiasty w tym mrocznym zakątku. Czy mogłabyś zdradzić mi swe jakże zacne domniemam powody pojawienia się tak niecodziennego gościa? - "Dwulicowy drań. Przecież sam najchętniej zadźgałbyś mnie na miejscu..."
- Chciałabym zobaczyć na własne oczy trening i umiejętności twych uczniów. - Rzekła słynnym lodowatym tonem widząc jak jeden z mężczyzn wzdryga się poczuła nieokreślony przypływ miłego ciepła nazywanego satysfakcją. - Oczywiście jeżeli uprzejmy mistrz mi na to pozwoli. - I tak wiedziała, że nie może nie pozwolić. "Heh, jeszcze czego bubku". 
- Ależ oczywiście z przyjemnością zaprezentują ci swe umiejętności. Akurat trafiłaś na najbardziej prestiżowa grupę moja droga! - Ta rozmowa była tak sztuczna i napiętnowana nienawiścią, że najchętniej wyszłaby i zwymiotowała za progiem. W takich chwilach doceniała szczere rozmowy z Killianem, w których wszystko było szczere i prostolinijne. Westchnęła w duchu i oparła się o wrota domykając je. - W takim razie pokażcie mi co umiecie chłopaki. - Mruknęła na pozór z zaciekawieniem. Wyczuwała nadchodzącą nudę i nie myliła się. Walczyli w dwójkach standardowo. Monotonne walki z ulubiona broń. Nie kryła faktu, że naprawdę widziała dużo lepszych i bardziej dynamicznych walk. Te... Wyglądały niczym toczone w wodzie. Szybkość była niezła, atak także, lecz watka defensywna pozostawiała wiele do życzenia jak na jej skromny gust. Walczyła by nie ziewnąć. Jedynym ciekawym faktem interesującym ja przez jakiś czas była walka między chłopakami, którzy towarzyszyli Wężowemu Jadowi wczorajszego dnia. Zerkali na nią co jakiś czas jakby sprawdzając jej zaciekawienie. Nie ukrywała, że miała ich głęboko w czarnej dziurze swego poważania. Westchnęła i zaczęła bawić się włosami plotąc warkocz. 
Po około dwóch godzinach siedziała znudzona pod drzwiami w szpagacie, by nie zajmować miejsca i bawiła się po raz trzeci zaplecionym warkoczem i po raz czwarty wyłapując spojrzenie Srebrnej Sieci badającej jej zaciekawienie. Tym razem nie ukrywał dezaprobaty. 
- Szereg ustaw! - Warknął nieprzyjemnie, a ona wstała z lekkim ociąganiem lustrowana przez uczniów. Nie wiedziała czemu, lecz ich stosunek bardzo ją rozdrażnił. A może to myśli o Killianie, w których tak głęboko się pogrążyła... Wyobrażała sobie go walczącego z każdym uczniakiem i wzdychała... STOP!
- Ty, ty i ty. - Wskazała ich kiwnięciami głowy zakładając ręce za siebie i przechadzając się niczym jej stary mistrz w ta i z powrotem wzdłuż szeregu. - Słaba częstotliwość bloków. Nie mówiąc o tym, że mogliście ograniczyć zbędne ruchy o 12% - podrapała się po głowie. - Ty - wskazała na niskiego bruneta - Popracuj nad kątem lotu shinji, a ty - mrugnęła do znajomego z poprzedniego dnia adepta - masz wyczuwalnie gorszą kontrolę lewego palca serdecznego co skutkuje minimalna zmiana toru lotu shurikena czwartego rzędu. - Widziała jak mistrz patrzy na nią złowrogo. Wiedziała, że podminowuje jego autorytet. Uśmiechnęła się pod nosem słysząc tak upragnione usta z jego ust.
- Czy chciałabyś zmierzyć się z...
- Każdym po kolei? Z miłą chęcią Srebrna Sieci. - Poczuła jak uczniowie dębieją, słysząc ten jakże poufalny zwrot w stronę ich mentora. 
Pierwszy wyznaczony został niski blondyn o kwadratowej szczęce i lekkim zaroście. Ukłonili się. Chłopak stanął w pozycji bojowej. Ku zdziwieniu zebranych ona stała z rękoma splecionymi na pośladkach i patrzyła na niego z szyderczym uśmiechem wyczuwającym bitewna adrenalinę. Myślał, że zaskoczy ją natychmiast rzucając shurikenami o nietypowej trajektorii, jednak ona złapała jej wszystkie prawą dłonią. Trzy. Obejrzała je w palcach ku oniemieniu uczniów i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Mówiłam, że walczę bez broni? - Oblizała usta ku roznoszącemu się niczym fala przypływu szeptowi i nie czekając na jakikolwiek sygnał ruszyła do przodu niczym drapieżny kot na nieprzygotowaną mysz.  Sunęła przed siebie w dwóch susach dotarła do zdziwionego chłopaka i podskoczyła unikając cięcia przez łydki. Stanęła na jego ramieniu odbijając się i cisnęła złapanymi wcześniej śmiercionośnymi ostrzami. Przewinął się miedzy nimi, a ona wylądowała tuż za nim błyskawicznie kopiąc w głowę. Ten uchylił się i złapał ja za kostkę. Czarnowłosa wykorzystała sytuację i natychmiast skontrowała wykorzystując uścisk i kopnęła go drugą nogą z impetem w głowę. Ten zatoczył się. Zanim zdążył powrócić do normalności leżał na kamiennej podłodze z wywinięta ręką. Prychnęła i wstała otrzepując ubranie.
- Kto następny? - Uśmiechnęła się szyderczo widząc dyskretnie skrywane wahanie i nie tak pewnego siebie kolejnego wytyczonego.
- Kanda! - Krzyknęła co w Zakonie oznaczało "nadchodzę" i sunęła przed siebie na kolejnego przeciwnika. "Za Killiana, za te wszystkie pogardliwe spojrzenia pełne wyższości!" - Pomyślała kopiąc przeciwnika kolanem w brzuch. "Za te wszystkie obelgi i lekceważenie" - Krzyczał głos w głowie kiedy wykręcała rękę łamiąc w barku ku podniecającym krzykom rozpaczy i brzdękowi upadającej na skałę broni.
- Następny! - Rozniosło się po pozornie opustoszałej sali kiedy wynosili kolejnego przeciwnika, a kolej a samotna broń leżała na posadzce. Nie powstrzymywała się. Łamała kości, wykręcała kolana i rwała ścięgna. Ogłuszała do nieprzytomności i zmuszała ich do poddania,a kolejne bronie upadały ku coraz większej wściekłości Srebrnej Sieci. Napawała się jego wzrokiem, który działał na nią niczym afrodyzjak. Walka - podniecająca i emocjonująca pochłonęła ja tak bardzo, że niknęła używając "Kroczenia" jak to nazywał jej jedyny ukochany z Zakonu, którego zabito. Oni go zabili!
Przed oczami stanął jej obraz młodego chłopaka średniego wzrostu o smukłej budowie i szelmowskim uśmieszku na pociągłej, ciemnej twarzy i złociste oczy patrzące wdzięcznie z szacunkiem i podziwem. Włosy koloru mahoniu powiewające na wietrze pofalowane delikatnie niczym morze w spokojny dzień. Głos kojący niczym ciepły miód lub zimny okład na poparzenie. Przypomniała sobie jego smutne, rozumiejące spojrzenie pojmujące sytuację i przepraszający grymas, gdy patrzył na nią po raz ostatni...
- Pustynna Różo... - szepnęła powalając ostatniego przeciwnika w tańcu Klingi na ziemię. - Jak możesz gościć mnie w swych progach bez cienia skruchy. - Spojrzała na czającego się mistrza. Warknął coś pod nosem i pokłonił jej z szacunkiem jako najlepszemu.
- Pustynna Róża śmie mianować ich najlepszymi uczniami? Jesteście śmieszni! - Wypluła słowo po słowie niczym jak wstrzyknięty na siłę do gardła udowadniając jej odporność i zwycięstwo. - Ostatni uczeń też niczym mnie nie zaskoczył. Rozczarowujecie mnie za każdym razem tak samo. Czy to pustynia, czy Przełęcz Wróżbiarki... - Popatrzyła na niego dając mu do zrozumienia przekaz podprogowy.
- Ty... Ta masakra nad jeziorem Wieszczki... - Nie odpowiedziała tylko poprawiła ubranie i odwracając się w kierunku wyjścia zrywając po drodze starą kartę z tablicy celów poszukiwanych i uniosła ja machając z szelestem.
- A to już nie jest aktualne. - Powiedziała i wyszła chowając kartę do kieszeni spodni zgięta na cztery. Karta pożółkła i pomięta przedstawiała portret znajomego chłopaka z charakterystycznym tatuażem na twarzy.
- Aż taki jesteś cenny, skarbie? - Szepnęła i pognała korytarzem znikając za rogiem.

Szare, kamienne schody wydawały się być niekończącą ścieżką katorgi dla jego otępiałego mózgu i miękkich nóg, gdy piał się powoli na najwyższą wierzę Pustynnej Róży. Dopóki nie wyruszył w drogę ten pomysł zdawał się naprawdę dobry.,. Korytarz wąski i wysoki, trochę klaustrofobiczny oświetlony małymi oknami przez które wpadał blady blask słońca tłumiony przez wściekle ciemne szyby. Odetchnął głęboko patrząc jak w przez uchylone drzwi na balkon wpada jasne słońce gorącego poranka. Wyszedł na kamienny, niewielki balkon zamykając za sobą drzwi i oparł się o prostą barierkę wyją z tylnej kieszeni spodni pomiętą paczkę papierosów zręcznym ruchem otwierając ja i wyjmując jednego z trzech papierosów. Odpalił bez pospiechu i z ulgą zaciągając się dymem stwierdził, że nie poszła za nim. Czuł jak bije od niej pasja i szczęście podsycane adrenaliną, doprawione rozczarowanie i ogromną, wręcz namacalną satysfakcją. Westchnął wydychając chmurę dymu nosem i spojrzał na roztaczającą się przed nim pustynną panoramę jednakowej kolorystyki piaszczystych wydm otaczających miasto.


Rozdział 16 (Killian)
Zakaszlał po raz kolejny, czując szczypanie w gardle. Zwinął te papierosy jakiemuś gówniarzowi na korytarzu, ale nie miał bladego pojęcia, skąd on wytrzasnął i jakie dziadostwo było do tego naładowane. Obejrzał podejrzliwe pogniecionego papierosa, którego koniec tlił się niemrawo i westchnął. Z rezygnacją zaciągnął się jeszcze raz, wypuszczając po chwili dziwnie żółtawy dym. Stłumił kaszel uderzając się w pierś. Cholera. Akurat teraz nie miał nic lepszego pod ręką. 
Osunął się po ścianie na ziemię, zasłaniając oczy ręką. Wschodzące słońce raziło je z największą zawziętością, pogłębiając spowodowany alkoholem ból głowy. Jęknął. Po cholerę tu przychodził. Po cholerę w ogóle tu przyjeżdżał. Po cholerę... Zaklął. Nienawidził, gdy jego myśli zaczynały biec tym torem. Jak u jakiejś rozwydrzonej nastolatki. Kaszląc po raz kolejny, z furią zgasił papieros na podłodze i schował twarz w dłoniach, tłumiąc głośny jęk irytacji. Uderzył się w policzki. Musi się ogarnąć. Oparł głowę na ścianie i spojrzał zamglonym wzrokiem w górę na sufit ze skruszałego, brudnego piaskowca. Wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, jakby szukając w sobie nieco trzeźwości, a jego myśli błądziły własnymi torami.
Skrzywił się. Cały ostatni dzień był... Od razu zaatakowały go obrazy z poprzedniego poranka. Kiedy Wolter kazał im na wzajem grzebać sobie w głowach... Nie przypuszczał, że tak to będzie wyglądać. Nie miał doświadczenia z tego typu więzią, ani też bliżej sprecyzowanej wizji do czego może się sprowadzać zaglądanie sobie na wzajem do głów... Ale nie sądził, że pierwsze co się stanie to oglądanie przez Riuuk jego wspomnień. TYCH wspomnień. Nienawidził swojego dzieciństwa. Nienawidził stolicy, matki, ojca i Bena. Nie chciał o nich pamiętać. To jednak było niemożliwe. Dlatego zwyczajnie nie myślał o tym, gdy nie musiał. Zamykał się na to i właściwie z nikim o tym nie rozmawiał. Tylko kilka osób znało ogół całej sytuacji, ale nie zwierzał się ze szczegółów. Zupełnie, jakby to, że nikt o nich nie wie, miało sprawić, że nigdy się nie wydarzyły. To głupie. Ale tak chyba było najprościej. Za każdym razem, gdy wspominał stolicę, coś zaczynało targać nim od środka. Jakiś taki lęk pod skórą. Trauma? Przeklął. Był jednym na najniebezpieczniejszych ludzi na świecie, ale to powodowało w nim ogromny niepokój. 
Zagryzł wargę. Dlaczego ona musiała to zobaczyć. Dlaczego spowodowała, że on znowu to przeżywał?! Przecież... to było JEGO! Nie miała żadnego cholernego prawa, żeby to widzieć! Wystarczyło te kilka sekund wczorajszego ranka, żeby pierwszy raz od dawna wypił aż tyle. Czuł się jak debil. Cholera, osiemnastolatek, który zapija problemy?! Kuźwa co?! Ale... chciał po prostu przestać o tym myśleć. Nie był taki jak wszyscy myśleli. Nie był taki, jak próbował sobie wmówić, że jest. Znowu czuł się jak słabe dziecko. Jak mały Killian, warty tyle co zwykły robak. Do zadeptania. Zawsze.
Cały dzień próbował się tego pozbyć. Jednak wzrok wszystkich tych ludzi, najpierw na konferencji, potem na bankiecie... Gardzili nim. Jak zawsze. Myślał, że się do tego przyzwyczaił, nawet uczynił to swoją siłą. Był z tego... dumny? Pogarda w oczach barona, była podziwem w oczach innych złodziei. Ale dzisiaj... Dzisiaj się bał. Zwyczajnie bał się tych wszystkich spojrzeń. Czuł się jak kiedyś. Dziecko wśród wilków. Nie panował nad tym. Obudzone przez Riuuk wspomnienie stało się tak realne, że nie mógł z niego wyjść.
Riuuk... Ona... Była jego... oparciem? Dzisiaj. Kiedy była obok, czuł się bezpieczniej. Nie miał pojęcia dlaczego. Nie było to silne wrażenie. Po prostu... było mu lepiej ze świadomością, że jest. Czuł, że go akceptuje. Chociaż nigdy nie powiedziała tego w prost, w tych pełnych półsłówek rozmowach z Wężowym Jadem, zawsze go broniła. Może to złe słowo? Ale... stała po jego stronie. To się liczyło. Z Jeffem pokłóciła się, gdy ten na niego naskoczył. Mimo że przecież tamten koleś był jej starym przyjacielem, ona i tak wzięła go w obronę. Przecież nie musiała. I tak miał gdzieś, co on o nim myśli. Ale Riuuk to zrobiła.
Nie rozumiał jej. Myślał, że jest już pomiędzy nimi normalnie. Lubił ją i... cieszył się, że jest jego partnerką. Ale dzisiaj znowu się pokłócili. Ona wszędzie doszukuje się problemu. Była na niego o coś wściekła od pobytu w karczmie. Tylko o co? Bo ją zatrzymał, gdy chciała iść z tym kolesiem? Westchnął. Jego błąd. Kim on jest, żeby jej czegoś zabraniać? Naprawdę, zawsze uważał, że ma prawo robić, co chce. Ale to był odruch. Gdy pomyślał, że mogłaby z tym... Przeklął znowu. Ona nie była taka. Miała swoją strefę. Szanowała się. Była taka... niewinna. I ten cholerna pierdoła miałaby ją mieć?! Jakiś przypadkowy gnojek dotykałby jej?!
Przeklął, podnosząc się niezdarnie i uderzył ręką w ścianę, rozłupując wierzchnią warstewkę piaskowca. Przecież nic mu to tego. Czemu o tym myśli?! Wkurzyła się, gdy powiedział jej co o tym sądzi. Wkurzyła się, bo nie miał wyczucia, czy dlatego, że poucza ją, samemu robiąc dokładnie to samo? Ale, kuźwa, on był zasranym gnojem, bez szacunku do kogokolwiek, do samego siebie zwłaszcza. A ona...
Ona była "księżniczką".
Jego "księżniczką".
Więc dlaczego... mu to zrobiła?
Ręka machinalnie powędrowała do głowy. Chce to zatrzymać, nie chce o tym myśleć, ale...
Sadystyczny uśmiech Bena, brudne ulice, ojciec z pasem w ręku, odsłonięte stoiska, rzeka, gdzie go podtapiali, martwy szczeniak, śmiech dzieci na rynku, odgłosy z pracowni matki, smród korytarzy, czerwona krew, zdrapane kolana, dziewczyny w garderobie, suchy chleb, rozbite szkło, patrole straży, dzwony na wieży, skradziona bułka, szczury w slumsach, podziemia, zamek, więzienie, sznur, śmiech, śmiech...
Czuł jak traci oddech. Nie mógł złapać powietrza. Zapadał się. Czarna dziura pochłaniała go, wciągała w głąb. Coś wiązało jego ręce i nogi. Po co? Nie wyrywał się. Był w stanie się w ogóle ruszyć? Czy wpadnie? A może wcześniej się udusi?
Panika. Ogarniała go całego. Zsunął się znowu pod ścianę, sięgając do kieszeni. Niezgrabnym, bezwiednym ruchem wyciągnął, po czym wsadził sobie do ust, tabletkę. Cholerna astma.
Tocząc walkę o każdy oddech, przywarł do ściany, starając się uspokoić. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech... Ręce drżały mu niespokojnie, wciąż zaciskając się na skroniach. Już dobrze. Jesteś Hermes, do jasnej cholery! Tamto już nie ma znaczenia. Teraz nie jesteś słaby...
- Kurwa - zaklął, chowając twarz w dłoniach. - Co się ze mną dzieje?!

Strumienie zimnej wody spływały mu po włosach i karku, zmywając wreszcie lepkie pozostałości piwa. Machinalnie przeczesał grzywkę ręką, by ciecz ściągnęła ze sobą wszystko. Uniósł głowę do góry, pozwalając, by lodowate strumienie uderzyły w twarz. Miał nadzieje, że ocuci go to i pozwoli zebrać myśli. Wypluł na bok gorzką wodę, która naleciała mu do ust i wymacał na ścianie przyrdzewiały kranik, podkręcając go, by zwiększyć ilość wody, ale się nie dało. Przeklął, kręcąc w drugą stronę i ucinając ostatecznie strumień wody.
Poczuł na nagiej, wyziębionej od lodowatego prysznica, skórze jeszcze większy chłód. Miał gęsią skórkę. Z westchnieniem przetarł dłonią oczy i odgarnął wilgotne włosy. Tutejsze "łaźnie" przypominały mu więzienne łazienki. Przyrdzewiałe, umieszczone wysoko prysznice dawnej świetności, z których leciały nierównomierne stronienie lodowatej wody. Ściany wysokie, zimne i wilgotne, z których odpadał tynk, zbierający się przy odpływach i kłujący w stopy, podobnie jak szorstka, betonowa podłoga. Sięgnął po cienki, nieprzyjemny w dotyku ręcznik i osuszył się nim szybko, sięgając po świeże spodnie, których nogawki szybko zdążyły zamoknąć. Z pewną ulgą naciągnął na siebie przylegającą koszulkę bez rękawów. Niby nic, ale jego wychłodzone ciało było wdzięczne nawet za tą cienką warstewkę odgradzającą go od zimnego powierza. Westchnął przecierając włosy. Były szorstkie i średnio przyjemne w dotyku, bo umył je samą wodą. Kiedyś nie zwróciłby uwagi ani na to, ani na niedogodności w łaźni. Za bardzo przywykł do wygód Akademii.
Związując włosy w luźny, niedbały kucyk wyszedł na korytarz. Ogarnęło go błogie ciepło. Przeciągnął się i ziewnął głośno. W ogóle tej nocy nie spał. Nienawidził tego. To wszystko przez tą cholerną Riuuk.
Wolnym krokiem przemierzał ciemny, pozbawiony okien korytarz, kierując się w stronę spiralnych, stromych schodów. Dzień już wstał, więc pierwsi uczniowie kręcili się tu i ówdzie. Mijali go, obserwując spode łbów, niczym wilki intruza na swoim terenie. Nie dziwił się. Wręcz to pochwalał. Pozbawiony typowej, bojowej szaty, zwracał tu uwagę i od razu można było domyślić się, że przyjechał na Zjazd. A po tatuażach i młodym wieku, od razu było wiadomo, że ro ten koleś od Kamienia Filozoficznego.
Szybkim krokiem struchtał po wąskich stopniach schodów, zadowolony, że zimny prysznic przywrócili mu nieco trzeźwości. Zaraz za schodami znajdował się ich pokój. Ignorując cień wahania, zdecydowanie szarpnął klamkę i otworzył drzwi. Riuuk nie było w środku. Skupił się teraz na usilnie olewanych do tej pory impulsach z jej strony. Była lekko rozgrzana, jednocześnie podniecona, co znudzona jakimś. Typowy dla niej stan skupienia, w który wchodziła głównie przy okazji walki, całkowicie wypłukał z niej początkową złość sytuacją, która pomiędzy nimi zaszła. Westchnął, wrzucając swoje rzeczy do torby. Nie miał czasu ogarnąć ich wcześniej. W przeciwieństwie do Riuuk, której plecak leżał spakowany przy drzwiach. Dzisiaj mięli już wracać. Zjazd będzie jeszcze trwał dwa dni, ale dyretkor Wolter obiecał im pojedynczą fatygę, więc na nich na szczęście już pora. On jeszcze zostanie, jednak ktoś musi otworzyć im portal...
Chłopak zarzucił sobie mocno sfatygowany pasek torby na ramię i potarł się dłonią po skroniach. Bolał go łeb. Mrużąc zmęczone oczy wyszedł z pokoju. Nie miał zamiaru czekać tu na Riuuk. Im później się spotkają tym lepiej.
Szybkim krokiem przeciął kilka korytarzy i opuścił skrzydło sypialniane, wychodząc na główny hol. Był zaciemniony przez obsydianowe szyby, dzięki czemu promienie prażącego słońca nie ogrzewały go zbytnio. Mimo go było tak gorąco, że w jednej sekundzie na czoło wystąpiły kropelki potu. Przetarł je wierzchem dłoni, współczując wszystkim uczniom, którzy muszą w ten skwar nosić typowe, ciężkie, bojowe stroje z całym ekwipunkiem. Szedł holem w stronę wyjścia, mijając coraz więcej grupek, jak i pojedynczych adeptów Zakonu. Lustrował ich szybkimi spojrzeniami, odruchowo oceniając, czy mają coś co warto by zwinąć i ewentualnie, jak to zrobić. Tylko siła przyzwyczajenia powstrzymała wpełzający na usta, chytry uśmieszek. Chłopak idący w jego stronę miał coś, co bardzo poprawiłoby mu teraz humor. Spuścił głowę i gdy tamten zbliżył się wystarczająco blisko, momentalnie skręcił, wpadając na niego, i niemalże pozbawiając równowagi. Zderzyli się w akompaniamencie przekleństw z obu stron. Chłopak nawet nie wyczuł, gdy ręka Killiana przy uderzeniu powędrowała do jego niedopiętej sakwy.
- Sorki - mruknął Killian, nie podnosząc głowy i robiąc kilka chwiejnych kroków w bok.
- Kuźwa, patrz, jak chodzisz! - wycharczał tamten, nie poświęcając mu nawet większej uwagi.
Killian tylko uniósł rękę w przepraszającym geście, a gdy tamten odwrócił się, idąc z irytacją w swoją stronę, podrzucił w drugiej paczkę przed chwilą zdobytych papierosów.
Wyciągnął jednego z pięciu, jakie w niej były i zaczął grzebać w spodniach w poszukiwaniu zapalniczki. Wreszcie, wymacawszy w jednej z kieszeni jej porysowany, podłużny kształt, wyciągnął ją i odpalił papierosa.
Wyszedł akurat na dziedziniec i zaciągając się ostrym dymem, usiadł na kamiennych schodach przy wejściu. Poczuł w ustach znajomy smak. Ogarnął go typowy spokój, gdy wypuszczał w niego równe kłębki szarawego dymu. Tym razem to nie bym taki szajs, jak wcześniej. Nikotyna przyniosła ze sobą ukojenie. Rozluźnił mięśnie, opierając się na ścianie budynku. Spuścił głowę. Mimo, że usiadł w cieniu, słońce raziło go po oczach, pogłębiając tylko ból, od którego pękała skacowana głowa.
Zastanawiał się, ile przyjdzie mu czekać na Riuuk. Miał nadzieje, że jak najdłużej. Nie  miał ochoty z nią gadać, ale jak już się pojawi, to będzie to raczej nieuniknione. Westchnął, dopalając papierosa. Dlaczego im więcej czasu spędzają razem, tym częściej się kłócą? Chyba mimo wszystko, za bardzo się od siebie różnią. I mają zbyt wiele sekretów, które nawzajem starają się odkryć. Jeśli kiedyś się przez to nie pozabijają, to będzie sukces.
Zgasił papierosa na stopniu i opierając łokieć na zgiętym kolanie, osłonił dłonią oczy przed słońcem. Był wkurzony. Na siebie w tym momencie bardziej, niż na Riuuk. Za ten atak paniki na wieży. Od kilku lat nie zdążało mu się to zbyt często. A teraz kilka wspomnień sprawiło, że zrobienie pełnego wdechu, stało się wyczynem... Był słaby. Cholernie słaby.
Odruchowo podniósł głowę, słysząc zbliżające się kroki. Oo dziedzińca w stronę schodów na których siedział, zmierzał chłopak. Brak typowego mundurka sugerował, że nie był już uczniem, ale na pewno jeszcze nie mistrzem. Jeden z młodszych braci zakonnych. Poczuł, jak sztywnieją mu mięśnie, gdy tamten zbliżył się na tyle, by mógł przyjrzeć się jego twarzy. To ten sam koleś, co wczoraj w karczmie. Ten, przed którym próbuje ukryć się Riuuk...
Cholera, Riuuk! Na pewno już tu idzie. Jeśli spotkają się po drodze...
Nie wiele myśląc, gdy tylko Boromir minął go na schodach, podniósł się i ruszył za nim.

Poprawiła paski plecaka, które nieprzyjemnie wrzynały się w ramiona osłonięte tylko cienkim materiałem rękawów bluzki. Szła przez korytarz, pochłonięta rozmyślaniami, kompletnie nie zwracając uwagi na coraz większe tłumu uczniów, kłębiące się w okół niej. Killiana nie było w pokoju, gdy przyszła. Zabrał też już swoje rzeczy. Westchnęła. Zawsze się tak zachowywał, gdy się pokłócili. Unikał konfrontacji tak długo, jak się dało. Trochę ją to irytowało. Nie zamierzała po raz kolejny wychodzić z inicjatywą. Poza tym, mogła się założyć, że nie długo mu przejdzie. Killian... jest złodziejem. Tacy jak on nie chowają długo urazy. Są do niej zbyt przyzwyczajeni.
Jakaś część jej sumienia podpowiadała, że powinna go przeprosić. Dawno nie czuła nic takiego. Nie wolno było jej przepraszać. Stłamsiła tę cząstkę siebie odpowiedzialną za poczucie winy i zastąpiła ją dumą zabójcy. Człowieka, który nie żałuje niczego. A jednak teraz miała wrażenie, że przesadziła. Że naprawdę mogła go... skrzywdzić? Uśmiechnęła się gorzko na to określenie. Skrzywdzić Killiana? To wydawało się tak nierealne... Tylko że przed oczami wciąż stawało jej to błagalne spojrzenie, kiedy prosił, by nigdy więcej nie używała więzi do grzebania w jego wspomnieniach. Jeszcze nigdy tak na nią nie patrzył. Naprawdę mu zależało... A ona i tak to zrobiła. Była tak wściekła! Chciała wreszcie zedrzeć mu z twarzy ten cholerny, pogardliwy uśmiech! Zmusić, żeby spuścił wiecznie uniesioną w pewności siebie i jakimś chorym poczuciu władczości głowę! Chciała znowu zobaczyć ten wzrok! Ale tym razem... w oczach nie było już błagania. Był żal i strach.
Dokładnie to samo, co czuła będąc w jego wspomnieniu. Tak strasznie się bał. Własnej matki, ojczyma, brata... Nie wiedziała dokładnie, dlaczego. Widziała tylko to jedno wspomnienie. Ale ten strach pojawił się w niej i wręcz rozsadzał ją od środka. Czy on się tak czuł codziennie? Przecież... był jeszcze dzieckiem. A wystarczył widok ojczyma, żeby jej ciało obiegł jakiś straszliwy paraliż.
Westchnęła. Zaczynała rozumieć, dlaczego Killian jest, jaki jest. Zaczynała rozumieć, dlaczego tak bardzo nie chciał wracać do stolicy. Zawsze uważała go za silnego. Próbowała znaleźć jakieś słabe punkty. I rzeczywiście czegoś się bał.
Wzdrygnęła się, wyczuwając jego obecność. Więź działała tak, że jeśli znajdowali się w określonej odległości od siebie, mogli z ogromną precyzją określić swoje położenie, a im bliżej byli, tym więź była silniejsza. Czuła, że się do niego zbliża. Co on tu robi? Myślała, że będzie czekał przy wyjściu. A on stoi na środku głównego holu. Po jaką cholerę? Był trochę zdenerwowany. Na tyle, na ile zdenerwowany może być przyzwyczajony do improwizowanych akcji złodziej. Dlaczego? Może spotkał, któregoś z mistrzów? Może zaczepili go jacyś uczniowie? Zesztywniała, przypominając sobie list gończy, który zerwała w sali ćwiczebnej. Wsunęła dłoń do kieszeni, napotkawszy skrawek sztywnego, pogniecionego papieru. Wisiało już od jakiegoś czasu. Ktoś na pewno się nim zainteresował. Zastanawiała się, komu aż tak zależało na jego śmierci. Dobra, znalazłoby się wielu, ale nagroda była naprawdę ogromna. Musiała ją oferować osoba prywatna, bo oficjalne organizacje sprawiedliwości odwołały wszystko, kiedy jego wyroki zostały zawieszone. Odruchowo przyspieszyła kroku. Może to nie to. Na pewno nie. Zbyt długo tam stoi. Gdyby komuś bardzo zależało na jego śmierci, poderżnąłby mu gardło od tyłu. Uczniowie tej szkoły nie powinni być tak głupi, by atakować wprost, prawda? Zresztą, nawet jeśli, to on sobie poradzi. Przecież ona go jeszcze ani razu nie położyła. Zawsze wygrywa. Wiec co to dla niego kilku niedoszkolonych wyrostków?
Minęła kilka kolumien, wmawiając sobie, że pewnie spotkał po prostu Woltera i znowu się nawzajem drażnią. Może dyrektorowi nie spodobało się to, że poszli wczoraj do karczmy? Tak, to musi być to. Czuła, że się do niego zbliża. Już niedaleko...
Zamarła. Kilka metrów przed nią... był Boromir. Wychodził zza zakrętu. Spuszczona głowa zaczęła się powoli podnosić. Zaraz ją zobaczy. Zaraz...
- Ej, stary!
Chłopak odwrócił się. Zza ściany wyszedł Killian. Co on tu robi?! Oparł się na murze, dysząc niby ze zmęczenia.
- Chyba ci to wypadło - wysapał, podając mu jakiś przedmiot.
- Co...
Kiedy Boromir spuścił wzrok, by przyjrzeć się przedmiotowi, Killian rzucił jej ponaglające spojrzenie, ponad jego głową.
Odwróciła się momentalnie i karcąc w myślach za brak refleksu przyspieszyła kroku, niknąc w pierwszym wąskim korytarzyku, jaki trafił się jej po drodze.
- Nie, to nie moje... - usłyszała jeszcze daleko za sobą, jednak ten głos odbił się echem w jej głowie.
Gdy tylko minęła ścianę, wyrwała się biegiem przez niemalże pusty korytarz, w obawie, że Boromir też wybierze tę drogę. Chciała być jak najdalej. Błogosławiła w myślach fakt, że imię Klinga przyległo do niej na długo po tym morderstwie i nikt go jej nie przypisywał. Że dzięki temu Boromir nie wie, że osoba, na której pragnie zemsty, od dwóch dni znajduje się w Zakonie, tuż pod jego nosem. I że nie było go wczoraj na konferencji, gdzie mógłby ją poznać. Boromir... Był tak precyzyjny, że zwykli ludzie nigdy nie usłyszeli tego imienia. Ale zabójcy znali je doskonale. Jeden z najbardziej dokładnych i bezwzględnych szpiegów na świecie. Oficjalnie nie miał jeszcze tytułu mistrza Zakonu Pustynnej Róży... Ale prawda była taka, że był lepszy niż oni wszyscy. Czy miałaby z nim szanse? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Minęło trochę czasu, nim znalazła wyjście z tego labiryntu wąskich korytarzyków, w który się wpakowała. W końcu pchając ciężkie, kamienne drzwi, wypadła na tonący w słonecznym żarze dziedziniec. Westchnęła, opierając się na parzących drzwiach, by dobrze je zamknąć i ocierając kropelki potu z czoła, rozejrzała się po dziedzińcu. Przy głównym wejściu zobaczyła dyrektora Woltera, wiecznie skrzywionego mistrza Wężowego Jada oraz pogrążonego w głębokiej depresji przez swoje towarzystwo Killiana. Ruszyła ku nim, poprawiając w biegu plecak i przeczesując włosy. Podszedłszy bliżej, skłoniła się tradycyjnie, składając dłonie na kolanach.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała obojętnym tonem, podnosząc głowę.
- Gdzieś ty tyle była - mruknął dyrektor, przyglądając się jej krytycznie.
- Zgubiłam się - odpowiedziała, z resztą zgodnie z prawdą.
- Klingo - przerwał im Wężowy Jad, skinając ku niej po raz kolejny, co niechętnie odwzajemniła. - Doszły mnie słuchy, że wzięłaś dziś udział w porannym treningu.
- To prawda. Chciałam przyjrzeć się jakie umiejętności prezentują wasi najlepsi adepci.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie można tak po prostu oglądać technik Zakonu, prawda? To ścisła tajemnica.
- Proszę się nie martwić - przerwała mu, uśmiechając się pod nosem. - Nie zobaczyłam nic, co byłoby warte skopiowania.
- Gdyby nie twój autorytet i niewątpliwa sława - kontynuował, a tylko drgnienie powieki zdradziło irytacje jej słowami - nie wpuszczono by cię. Jednakże, gdyż nie kryję, że interesuje mnie twoja opinia, co sądzisz o naszych uczniach?
- Rozczarowujący - odparła od razu.
- Na tyle, by połamać im ręce i pozbawić przytomności?
Nie odpowiedziała, odwracając wzrok. W akompaniamencie cynicznego uśmieszku, dała mu jasno do zrozumienia, że nie ma ochoty ani na niego patrzeć, ani rozmawiać.
- No nic - powiedział głośno dyrektor, przerywając ich niemą rywalizację. - Odprowadzę was do portalu.
- Dziękujemy za gościnę i możliwość wystąpienia, mistrzu. To był zaszczyt - skłoniła się.
To samo uczynił dyrektor.
- To ja dziękuję - odparł, nie odwzajemniając skinienia. - Wasze wystąpienie było doprawdy pouczające i ufam, że wiele dało wszystkim obecnym tu gościom. To wielki zaszczyt dla Zakonu, gościć uczniów znamienitej Akademii, w tym sławetną Klingę. Wierzę, że obecność złodzieja, nie będzie zbyt wielką ujmą ani dla Pustynnej Róży, ani dla renomy naszych zjazdów.
- To byłoby straszne - uśmiechnął się Killian, schodząc ze schodów i bez słowa pożegnania, skierował się ku bramie.
Dyrektor, wymieniwszy z Wężowym Jadem jeszcze kilka uprzejmości, skinął na Riuuk i oboje poszli w jego ślady.
Strażnicy otworzyli bramę przed nimi. Poczuła, jakby spadł z niej jakiś ciężar, nie tyle nie do uniesienia, co zwyczajnie wkurzający. Uśmiechnęła się, gdy od Killiana poczuła dokładnie do samo.
- Killian - zaczął Wolter, gdy ruszyli długim mostem w stronę portalu.
- Czego?
- Nie podoba mi się twoja postawa. Coś takiego nie przystoi uczniom mojej szkoły. Nie zamierzam już przymykać na to oka.
Odpowiedziało mu parsknięcie. Szczerze mówiąc Riuuk od dawna dziwiło, że dyrektor pozwala Killianowi na podobne zachowanie zarówno w kierunku Wężowego Jadu, jak i samego siebie. Może Wolter nie był najsurowszym nauczycielem w Akademii, ale miała wrażenie, że pozwala chłopakowi na znacznie więcej niż innym uczniom. Zresztą, sam fakt, że przyjął go do szkoły, mimo że Killian chciał ją okraść. Dlaczego?
- Zachowanie Wężowego Jadu było nie w porządku. Jeśli uważasz, że nie powinien cię tak traktować, to masz rację, ale...
- Nie uważam tak.
- Słucham?
- Cholera, czemu wam się wszystkim wydaje, że jak potraktujecie złodzieja tak, jak się traktuje złodzieja, to on co? Obrazi się? Kuźwa, sam sobie zapracowałem na taką opinie, nie mogę wymagać, że ludzie będą mnie kochać.
Uśmiechnęła się. To w nim lubiła. Znała wielu zabójców, którzy czuli się pokrzywdzeni, gdy ktoś na nich krzywo spojrzał. On brał odpowiedzialność za to co robi. Podobało jej się to.
- Dobrze. Więc dlaczego sam zachowujesz się jak niewychowany gnojek?
- Bo jestem niewychowanym gnojkiem.
Dyrektor westchnął.
- Może najwyższa pora z tym skończyć?
- I płaszczyć się przed kilkoma ważniakami, tylko dlatego, że urodzili się kilka lat wcześniej?
- Nie płaszczyć. Szanować. Nie myl pojęć.
- Czym niby zasłużyli sobie na ten szacunek?
- Każdy człowiek zasługuje na szacunek, Killian. Nie ważne, kim jest. Tak samo Wężowy Jad, jak ja i ty. Zapamiętaj.
Chłopak spuścił wzrok. Brwi zmarszczyły się, a szczęka wysunęła w typowy dla niego sposób. Czyżby? Do tej pory cały świat udowadniał mu co innego.
- Powtórz - Wolter uśmiechnął się po swojemu.
- Co?!
- Powtórz to, co powiedziałem.
- Tobie się wydaje, że mam pięć lat?!
- Wydaje mi się, że inaczej się nie nauczysz.
Riuuk uśmiechnęła się pod nosem. Z jakiegoś powodu dyrektor strasznie wziął sobie do serca... wyprowadzenie Killiana na ludzi.
- Każdy człowiek zasługuje na szacunek - mruknął zrezygnowany, odwracając wzrok.
Rany, wyglądał jak skarcone dziecko.
- Widzisz? Od razu lepiej, prawda?
W odpowiedzi jak zwykle typowe parsknięcie. Zauważyła, jak kąciki ust Woltera unoszą się w ciepłym uśmiechu. Sama również nie mogła go powstrzymać, przed wpłynięciem na twarz.
Wreszcie dotarli do portalu. Wolter rozprostował ręce, przygotowując się na użycie magii i przeciągnął, żeby rozbudzić nieco ciało.
- O szczegółach pogadamy jak wrócę - zaczął, wyciągając ręce i ruchem głowy nakazując im podejść do teleportera, bo zaraz się uruchomi - ale bardzo dziękuję, że się pofatygowaliście. Naprawdę, bez względu na to, co mówił Wężowy Jad, oboje jesteście dumą Akademii. Tacy uczniowie, to skarb.
Po tych słowach pstryknął zaledwie palcami, a z portalu buchnął oślepiający, niebieskawy blask.
- Brać mi się do nauki, bo macie spore zaległości - krzyknął jeszcze za nimi.
Nim portal się zamknął, chłopak zdążył jeszcze pokazać mu środkowy palec.

Jeszcze zanim otworzyła oczy, jej odziane w cienkie ubrania ciało, uderzył ostry, zimowy chłód. Zadrżała i pocierając się po ramionach, rozejrzała się dookoła. Złapanie ostrości po oślepieniu światłem portalu zajęło jej trochę czasu. Zasłoniła usta dłonią, żeby zatrzymać zawartość żołądka tam, gdzie jej miejsce. Usłyszała kilka przekleństw koło siebie. Killian najwidoczniej miał podobny problem. A kac pewnie nie pomagał.
Kiedy udało jej się pozbyć stanu otępienia na tyle, by móc jakoś funkcjonować, on był już w połowie drogi do budynku Akademii.
- Killian! - zawołała za nim.
Kuźwa. To był odruch...
Myślała, że się nie obejrzy. Jednak po dłuższej chwili odwrócił głowę i spojrzał na nią. Miała wrażenie, że chce jej coś powiedzieć. W końcu jednak zrezygnował, najpierw spuszczając wzrok, a potem ruszając dalej.
Westchnęła.
To i co ona narobiła?
THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz