poniedziałek, 12 grudnia 2016

Ku chwale grzeszników! cz.14 (Killian)

Mimo późnej pory, noc była ciepła, a po oświetlonych ulicach wciąż przechadzały się zarówno pokaźne grupki ludzi, jak i pojedynczy przechodnie. Szli bez słowa w kierunku rysujących się na tle bezchmurnego nieba, wież Zakonu. Ziewnęła, odgarniając z twarzy kosmyki włosów. Mimo że szła bez problemu i utrzymywała równowagę, jej wzrok mącił się nieco. Całkiem sporo dzisiaj wypiła. Kątem oka spojrzała na chłopaka. Po nim też niewiele było widać, chociaż trochę zdradzał go zaróżowione policzki i nos. No i zapach... Przez to, że oblała go swoim trunkiem, strasznie śmierdział piwskiem. Wciąż lepiące się włosy tkwiły niedbale zaczesane do tyłu.
Dlaczego to zrobiła? Wkurzył ją. Tak strasznie ją wkurzył. Nie tym, że nie chciał pozwolić jej iść do łóżka z obcym facetem. To akurat było całkiem... urocze. Wkurzyły ją te laski. Szczególnie ta, którą pocałował. Zastosowała taką tanią sztuczkę i chociaż tylko na chwilę, był cały jej. A ona... ona zna go już jakiś czas, tyle razem przeszli, o mało nie zginęli, a jednak nie czuła, że nie może nawet marzyć o tym, by mieć go tak blisko. Czy gdyby zachowała się jak tamta... pocałowałby ją? Spuściła wzrok. W sumie sama nie była dziś lepsza. Czuła coś do Valmeta? Był całkiem uroczy i miły, ale... nie. Westchnęła. Podświadomie wykorzystała go jako narzędzie do wzbudzenia zazdrości Killiana. chyba nie powinna się w takim razie czepiać tamtych dziewczyn, prawda?
- Co taka zamyślona, księżniczko? - ton głosu zwiastował, że rzeczywiście nie był trzeźwy.
- Upiłeś się? - uniosła brwi, unikając pytania. - Ile ty tego w ogóle w siebie wlałeś, co?
- A ja wiem? - mruknął. - Kilka piw i jakąś wódkę... Ktoś coś tam jeszcze chyba stawiał po drodze. Nie liczyłem...
- Czy to nie ty mówiłeś mi, że złodzieje nie powinni pić?
- Czasem trzeba - odparł z typowym, pijackim akcentem.
- Masz powód?
Miała wrażenie, że gdyby się uparła, wyciągnęłaby teraz od niego wszystko.
- Tajemnica - wyszczerzył się przekornie.
- Oj, weź. Mnie nie powiesz?
- Aż tak pijany nie jestem.
Po tych słowach potknął się, zataczając lekko i z trudem utrzymał równowagę, przeklinając pod nosem. Zaśmiała się.
- Wcale - odparła ironicznie.
- Nie wiem o czym mówisz - przeczesał ręką włosy.
- Wolter by cię zabił, jakby cię teraz zobaczył.
Odpowiedziało jej parsknięcie.
- No więc, jaka jest ta twoja tajemnica? - zapytała, gdy weszli na prowadzący do bram Zakonu most.
Uśmiechnął się tylko pod nosem, odwracając wzrok.
- Znowu ci się na wyznania zebrało? - zapytał nieco zgryźliwie.
- "Znowu"? - mruknęła. - Przypominam, że ostatnio to ciebie wzięło.
- Chyba byłem pijany - parsknął.
- Nie. Teraz jesteś - odparła, podając strażnikowi przepustkę.
Ogromne wrota otworzyły się przed nimi i weszli na dziedziniec. Wciąż był pełen ludzi. W sumie wtapiali się w tłum, bo dzisiaj nawet wyższe sfery też pofolgowały sobie z winem. Chociaż w porównaniu do karczmy, to rzeczywiście, tutaj była stypa...
Przeciskali się przez wąski korytarz pełen ludzi. Obrzucali Killiana niechętnymi spojrzeniami, bo na odległość czuć było od niego piwo. Jego orientacja w terenie była w tym stanie dość słaba, więc gdy po raz kolejny zatrzymał się, rozglądając dookoła, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Klęła pod nosem, gdy próbowała minąć kolejnych ludzi, tak ważnych, że nie czuli się w obowiązku, przesuwać przed zwykłą uczennicą. Cieszyła się, że idzie przodem. Dzięki temu Killian nie widział jej zaróżowionych policzków... Mocnej zacisnęła ukryte w jego szorstkiej dłoni palce. Nie mogła tego pojąć. Nie czuła nic specjalnego, kiedy Valmet ją obejmował, ani później, gdy całował. Musiała przywyknąć to tego typu rzeczy w ramach misji, które wykonywała dla Zakonu. Jednak teraz wystarczy zaledwie trzymanie GO za rękę, a jej serce zdaje się od razu przyspieszać... Westchnęła. W karczmie wreszcie dała radę odciąć się na chwilę od męczących wahań emocjonalnych. A teraz znowu przyjdzie się jej z nimi mierzyć.
Im bliżej pokoi, tym mniej ludzi napotykali na swojej drodze. W końcu sami przemierzali, wąskie, puste na szczęście korytarze o wysokich sklepieniach. Tylko z oddali dobiegały ich głosy i rozmowy, a od czasu do czasu jakiś uczeń Zakonu przemknął obok nich, rzucając ukradkowe spojrzenie na zaciśnięte razem dłonie. Cieszyłoby ją to nawet, gdyby nie fakt, że na konferencji powiedziała, że absolutnie nic ich nie łączy... Cholera.
Wreszcie dopadli do drzwi. Otworzyła je szybko, wydobywając z kieszeni niewielki kluczyk, a gdy tylko weszli, zatrzasnęła je z głuchym trzaskiem. Westchnęła z ulgą. Dziękowała niebiosom, że nie wpadli nigdzie na dyrektora Woltera. Co prawda nie byli bardzo pijani. No i, kto mógłby im zabronić iść do karczmy? Mimo to czułaby się dość niezręcznie.
Rzuciła się na łóżko, zatapiając w szorstkiej pościeli. Mimo, że była bardzo nieprzyjemna, a włókna twarde i drażniące, poczuła ogromną błogość, która ogarnęła ją, gdy rozluźniła mięśnie. Szumiało jej w głowie i była tak strasznie śpiąca... Spod półprzymkniętych, klejących się powiek, obserwowała, jak chłopak grzebie w kieszeni swojej torby i w końcu wyciąga z niego mały pojemniczek. Wyciągnął z niego dwie małe tabletki.
- Co to? - zaniepokojony głos brzmiał przez tłumiące go warstwy koca nieco bełkotliwie.
- Na astmę - odparł, połykając je i uderzył się w pierś, żeby odkrztusić.
- Serio?
Spojrzał na nią zdezorientowany.
- Na astmę? Nigdy wcześniej nie widziałam, żebyś je brał.
- Gdybym tego nie robił, zdążyłabyś mnie już kilka razy zbierać z ziemi.
- Może gdybyś nie palił, i tak bym nie musiała?
- Możesz znowu nie zaczynać?
Zesztywniała na ton jego głosu. Zwykle tylko przewracał oczami, albo odpowiadał coś żartobliwie i z cynizmem. Tym razem jednak głos podszyty był jakąś ostrą nutą. Jakby już miał... dość? Skupiła się dokładniej na płynącym przez więź uczuciu. Rozpoznała zmęczenie i lekką irytację.
- O co tym razem się wkurzasz? - zapytała nieco gniewnie, gotowa na ostrą wymianę zdań i usiadła na łóżku.
- Nie wkurzam się.
Nie widziała jego twarzy, pochylonej nad torbą, w której wciąż czegoś szukał. Nie wyczuła, żeby coś w jego postawie się zmieniło. Ani nie zesztywniał, ani nie poruszył się jakoś nerwowo. Ale po nim prawie nigdy nie było nic widać. Umiał się maskować, jeśli mu zależało.
- O Valmeta? O to, że z nim wtedy poszłam? - ciągnęła, ukrywając nutkę nadziei w głosie. Chciała usłyszeć, że tak. Że nie zgadza się, żeby jakiś obcy facet jej dotykał...
- Co? - podniósł znad torby, zmącone alkoholem, szare oczy. - Niby z jakiej cholery miałoby mi to przeszkadzać?
- Próbowałeś mnie zatrzymać - założyła ręce na piersi, patrząc mu prosto w oczy.
Dawno tego nie robili. Nie patrzyli tak na siebie... Teraz znowu spojrzenie bezchmurnej, księżycowej nocy, spotkało się z deszczowym niebem.
- Tak - powiedział nie spuszczając wzroku. - Byłem zdziwiony, zdezorientowany i trochę rozczarowany. Ale nie wkurzony. Rób co chcesz. I z kim chcesz. Kim ja jestem, żeby osądzać?
- "Rozczarowany"?! - żachnęła się, ignorując całą resztę wypowiedzi. - Nie chcę tego słyszeć od ciebie! Ty w ogóle nie masz oporów, przed jakimiś pieprzonymi gierkami z kim popadnie, a mną jesteś rozczarowany?!
Przewrócił oczami.
- Wiesz jaka jest różnica między tobą, a tamtymi dziewczynami? - dziwił ją jego spokojny ton... jakby mówił o pogodzie. - One nie szanują ani siebie, ani mnie. Ja ich też nie szanuję. Siebie... też chyba nie specjalnie. Ale ciebie tak. Dlatego ciężko było mi uwierzyć, że mogłaś się się przespać z pierwszym lepszym...
- Ty to robisz - przerwała mu ostro.
- Rany, Riuuk.  Po prostu nie znałem cię od tej strony, dobra? Mam cię przeprosić, do cholery?!
- Nie spałam z nim - odparła, nie spuszczając z niego wzroku. Dlaczego mu to mówi?!
- Pewnie się zdziwił - parsknął pod nosem.
- Nie twój interes.
- Sama zaczęłaś.
- Ale to ty drążysz - podniosła się, patrząc na niego spode łba. - Przykro mi, że cię rozczarowałam - warknęła ironicznie.
Z furią zapiął zamek torby. Chyba zaczynał mieć dość rozmowy. Ale ona nie.
- Ja pierdole, Riuuk. Zwyczajnie podobało mi się to, że masz zasady i nie jesteś łatwa. Ale jak masz inny pomysł na siebie, to do cholery rób co chcesz. Przecież ja nic nie mówię.
- Masz mnie za debilkę?! Łączy nas więź, czuję, że coś cię wkurwia...!
- Ale to nie ma żadnego związku z tobą! Wydaje ci się, że jesteś jedynym źródłem moich problemów?!
- A, więc jestem problemem, tak?
- Co?! Nie...!
- Sam tak powiedziałeś!
- Riuuk...!
- Powiedziałeś!
- Nadinterpretujesz...
- "Nie jesteś jedynym źródłem problemów"! Czyli jakimś jestem!
- Kurwa! - zaklął. - No akurat teraz to tak!
- Dzięki! - krzyknęła, podrywając się z łóżka. - Pewnie wolałbyś swoją pieprzoną koleżankę! Ona nie jest, żadnym problemem, co?! Zwłaszcza, jak każe z siebie wódkę zlizywać!
- Jak coś ci nie pasuje, to idź do swojego kochasia.
- Nie kocham go! - oburzyła się odruchowo.
- Wiesz co? - podniósł się, unosząc ręce w geście cynicznego poddania. - Mnie wystarczy. Idę się myć.
- Świetnie, przyda ci się! Walisz piwskiem na kilometr!
- Mam ci przypomnieć, czyja to wina?!
- I bez tego, byłoby tak samo. Biedny Killianek ma tajemniczy problem - skrzywiła się teatralnie. - Musi utopić smutki w alkoholu... Nie rozśmieszaj mnie!
- Ciekawe, jak ty byś się czuła, jakby ci ktoś we łbie grzebał...!
Zesztywnieli oboje. A więc o to chodziło...  Błagalny ton, którym prosił, by nigdy więcej tego nie robiła, na nowo zabrzmiał w jej głowie, powodując jakąś chorą satysfakcję. Tylko ten jeden raz tak do niej mówił. Na dodatek te oczy... Były pełne strachu. Wielu ludzi patrzyło już na nią w ten sposób. Ale do tej pory nie on. Nagle poczuła, że chce je zobaczyć jeszcze raz. Jeszcze raz...
Podświadomie wpłynęła po nici jego energii do jego głowy. Zorientował się zbyt późno. Osłabione przez alkohol bariery Zakonu, nie były długo przeszkodą dla jej pełnej furii mocy, którą kontrolowała jego energię. Zassała jej nieco, osłabiając go i prześliznęła się przez mur. Czuła, jak próbuje ją wyprzeć. Ale nie chciała się dać tak łatwo. Była wściekła i nic nie mogło jej teraz powstrzymać. Uwolniła znowu swoją energię, a przed oczami stanęło jej to samo wspomnienie co wcześniej. Było rozmazane, prawie nic nie słyszała. Skupiła się na nim mocnej, przebijając przez jakąś niewidzialną barierę... I nagle wszystko stało się tak wyraźne. Zupełnie jakby... tam była. Zesztywniała. DOSŁOWNIE tam była. W ciele Killiana, przeżywając to samo co on... Czuła lekki chłód na dziecięcym ciele. Przytłaczający, mdlący zapach słodkich perfum, maskował smród wymiocin w pomieszczeniu. Czuła piekące zadrapania na łokciach i kolanach, zdartych tak bardzo, że sączyła się z nich krew. Nierówno przystrzyżone włosy jasne opadały jej na oczy, drażniąc nieprzyjemnie. Ciepłe łzy spływały jej po policzkach. Płacz ugrzązł w gardle. Nie chciała płakać. Wiedziała, że ta kobieta nie znosiła szlochu dziecka. Znowu by jej przyłożyła... Zesztywniała. To były myśli Killiana, które pojawiały się w jej głowie. Dokładnie tak wtedy myślał.
- Dlaczego płaczesz, Killian? Wiesz, że mamusia nie lubi? Boli ją od tego głowa... Chcesz, żebym się zdenerwowała? Mogłoby boleć, prawda?
Skinęła głową, starając się opanować napływające do oczu łzy. Kobieta była całkiem ładna. Miała nieco dziecięcą twarz, o delikatnych rysach. Prawie taka, jak Killiana, on ma jednak wyraźniej zaznaczony podbródek i kości żuchwy. Ciemnoszare oczy okalały czarne od tuszu, długie rzęsy. Włosy miały różowy kolor, jednak po odrostach wnioskowała, że naturalny ma ciemny blond. Wydatne usta podkreślone były jaskrawo różową szminką. Wykrzywiały się w podłym uśmiechu...
- Wiesz dlaczego kazałam Benowi zając się tym zawszonym kundlem?
To nie jest zawszony kundel, mamo. Nazywa się Tobi. Znalazła go dwa tygodnie temu, gdy uciekła z domu. Dzieliła się z nim tym co ukradła. Ale potem znalazł ich Ben... Mama pozwoliła mu zabić jej Tobiego. Długo go męczył... A na koniec skręcił mu kark. Nie mogła powstrzymać łez, chociaż wiedziała, że denerwują jej mamę. Tak strasznie kochała Tobiego. On też ją kochał, tylko on. Nauczyła go siadać i podawać łapę na zwołanie. W nocy leżał koło niej i ją ogrzewał. Lubiła, jak ją lizał. Nienawidziła mamy i Bena. Zabili Tobiego. Sami jej nie kochali, a teraz zabrali istotę, która tę miłość jej dała. W głowie echem odbijały się żałosne szczeknięcia. Chciała mu pomóc! Tak strasznie! Ale kumple Bena ją trzymali... Dźwięk skręcanego karku...
Nagle drzwi otworzyły się. Zesztywniała, widząc mężczyznę, który wszedł. Był wysoki, łysy i barczysty. Miał przerażające, puste spojrzenie... Tata. Kazał jej tak na siebie mówić, chociaż nie był jej ojcem. Bała się go. On bił najmocniej. Ciągle groził, że pewnego dnia ją zabije.
- O proszę, wrócił ten gówniarz - ostry ton sprawił, że napięła wszystkie mięśnie, gotowa uciekać. Spojrzenie odruchowo powędrowało na skórzany pas. Pasem bolało najbardziej.
- Tak, kazałam Benowi go przywlec. Gdyby go nie było, ten baran, którego naciągamy na ojcostwo nie zapłaciłby za ten miesiąc milczenia przed żonką.
- Musisz na siebie zarabiać.
Cofnęła się, widząc, jak ściąga pas. Zarabiać na siebie? Prawie jej nie karmią. Musi kraść.
- I będzie - mama znowu uśmiechnęła się przerażająco. - Jest już prawie w odpowiednim wieku. Niektórzy mają takie chore upodobania...
Nie. Riuuk nie mogła uwierzyć, że ta kobieta to powiedziała. To była jego matka! Nie powinna! Pamiętała swoją. Pamiętała jej czuł dotyk, całusy na dobranoc i pocieszające uśmiechy, gdy rozwaliła kolano. A ta kobieta... Ogarnęła ją dziwna słabość. Świadomość Killiana mówiła jej, że jak tylko się odwrócą ucieknie. Że przestraszy się tego co powiedzieli i już nigdy nie wróci. Nawet Ben nie da rady go dorwać. Zaczęła powoli jakby wycofywać się ze wspomnienia. Bladło z każdą chwilą i widziała tylko, jak jego ojciec zamachuje się pasem. Zagryzła zęby. Pozwoliła, by szarpnięciem wyrzucił ją wreszcie ze swojej głowy.
Nagle momentalnie otworzyła oczy. Zamrugała, łapiąc ostrość. Przed samym nosem miała zaciśniętą pięść. Powstrzymał się, ale miał odruch, by ją uderzyć. Patrzyła na niego z żalem, ignorując zaciskającą się na nadgarstku dłoń. Nie wiedziała, kiedy ją złapał. Patrzyła, jak oddycha szybko, głęboko. Szare oczy, tak pełne wyrzutu, wpatrywały się w nią. Błyszczały strachem. Obudzała go w nim. Takiego chciała go jeszcze przed chwilą wiedzieć, ale teraz... Wysunięta szczęka, drgające mięśnie, zwężone źrenice. On się autentycznie bał.
- Killian... - zaczęła.
Puścił jej nadgarstek i opuścił wzrok. Grzywka opadła na oczy. Nie widziała ich. Oblizał wargi, jakby chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnował. Coś nim targało od środka.
- Killian...
W jednej sekundzie odwrócił się i po prostu wyszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz