wtorek, 13 grudnia 2016

Ku chwale grzeszników! cz.16 (Killian)

Zakaszlał po raz kolejny, czując szczypanie w gardle. Zwinął te papierosy jakiemuś gówniarzowi na korytarzu, ale nie miał bladego pojęcia, skąd on wytrzasnął i jakie dziadostwo było do tego naładowane. Obejrzał podejrzliwe pogniecionego papierosa, którego koniec tlił się niemrawo i westchnął. Z rezygnacją zaciągnął się jeszcze raz, wypuszczając po chwili dziwnie żółtawy dym. Stłumił kaszel uderzając się w pierś. Cholera. Akurat teraz nie miał nic lepszego pod ręką. 
Osunął się po ścianie na ziemię, zasłaniając oczy ręką. Wschodzące słońce raziło je z największą zawziętością, pogłębiając spowodowany alkoholem ból głowy. Jęknął. Po cholerę tu przychodził. Po cholerę w ogóle tu przyjeżdżał. Po cholerę... Zaklął. Nienawidził, gdy jego myśli zaczynały biec tym torem. Jak u jakiejś rozwydrzonej nastolatki. Kaszląc po raz kolejny, z furią zgasił papieros na podłodze i schował twarz w dłoniach, tłumiąc głośny jęk irytacji. Uderzył się w policzki. Musi się ogarnąć. Oparł głowę na ścianie i spojrzał zamglonym wzrokiem w górę na sufit ze skruszałego, brudnego piaskowca. Wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, jakby szukając w sobie nieco trzeźwości, a jego myśli błądziły własnymi torami.
Skrzywił się. Cały ostatni dzień był... Od razu zaatakowały go obrazy z poprzedniego poranka. Kiedy Wolter kazał im na wzajem grzebać sobie w głowach... Nie przypuszczał, że tak to będzie wyglądać. Nie miał doświadczenia z tego typu więzią, ani też bliżej sprecyzowanej wizji do czego może się sprowadzać zaglądanie sobie na wzajem do głów... Ale nie sądził, że pierwsze co się stanie to oglądanie przez Riuuk jego wspomnień. TYCH wspomnień. Nienawidził swojego dzieciństwa. Nienawidził stolicy, matki, ojca i Bena. Nie chciał o nich pamiętać. To jednak było niemożliwe. Dlatego zwyczajnie nie myślał o tym, gdy nie musiał. Zamykał się na to i właściwie z nikim o tym nie rozmawiał. Tylko kilka osób znało ogół całej sytuacji, ale nie zwierzał się ze szczegółów. Zupełnie, jakby to, że nikt o nich nie wie, miało sprawić, że nigdy się nie wydarzyły. To głupie. Ale tak chyba było najprościej. Za każdym razem, gdy wspominał stolicę, coś zaczynało targać nim od środka. Jakiś taki lęk pod skórą. Trauma? Przeklął. Był jednym na najniebezpieczniejszych ludzi na świecie, ale to powodowało w nim ogromny niepokój. 
Zagryzł wargę. Dlaczego ona musiała to zobaczyć. Dlaczego spowodowała, że on znowu to przeżywał?! Przecież... to było JEGO! Nie miała żadnego cholernego prawa, żeby to widzieć! Wystarczyło te kilka sekund wczorajszego ranka, żeby pierwszy raz od dawna wypił aż tyle. Czuł się jak debil. Cholera, osiemnastolatek, który zapija problemy?! Kuźwa co?! Ale... chciał po prostu przestać o tym myśleć. Nie był taki jak wszyscy myśleli. Nie był taki, jak próbował sobie wmówić, że jest. Znowu czuł się jak słabe dziecko. Jak mały Killian, warty tyle co zwykły robak. Do zadeptania. Zawsze.
Cały dzień próbował się tego pozbyć. Jednak wzrok wszystkich tych ludzi, najpierw na konferencji, potem na bankiecie... Gardzili nim. Jak zawsze. Myślał, że się do tego przyzwyczaił, nawet uczynił to swoją siłą. Był z tego... dumny? Pogarda w oczach barona, była podziwem w oczach innych złodziei. Ale dzisiaj... Dzisiaj się bał. Zwyczajnie bał się tych wszystkich spojrzeń. Czuł się jak kiedyś. Dziecko wśród wilków. Nie panował nad tym. Obudzone przez Riuuk wspomnienie stało się tak realne, że nie mógł z niego wyjść.
Riuuk... Ona... Była jego... oparciem? Dzisiaj. Kiedy była obok, czuł się bezpieczniej. Nie miał pojęcia dlaczego. Nie było to silne wrażenie. Po prostu... było mu lepiej ze świadomością, że jest. Czuł, że go akceptuje. Chociaż nigdy nie powiedziała tego w prost, w tych pełnych półsłówek rozmowach z Wężowym Jadem, zawsze go broniła. Może to złe słowo? Ale... stała po jego stronie. To się liczyło. Z Jeffem pokłóciła się, gdy ten na niego naskoczył. Mimo że przecież tamten koleś był jej starym przyjacielem, ona i tak wzięła go w obronę. Przecież nie musiała. I tak miał gdzieś, co on o nim myśli. Ale Riuuk to zrobiła.
Nie rozumiał jej. Myślał, że jest już pomiędzy nimi normalnie. Lubił ją i... cieszył się, że jest jego partnerką. Ale dzisiaj znowu się pokłócili. Ona wszędzie doszukuje się problemu. Była na niego o coś wściekła od pobytu w karczmie. Tylko o co? Bo ją zatrzymał, gdy chciała iść z tym kolesiem? Westchnął. Jego błąd. Kim on jest, żeby jej czegoś zabraniać? Naprawdę, zawsze uważał, że ma prawo robić, co chce. Ale to był odruch. Gdy pomyślał, że mogłaby z tym... Przeklął znowu. Ona nie była taka. Miała swoją strefę. Szanowała się. Była taka... niewinna. I ten cholerna pierdoła miałaby ją mieć?! Jakiś przypadkowy gnojek dotykałby jej?!
Przeklął, podnosząc się niezdarnie i uderzył ręką w ścianę, rozłupując wierzchnią warstewkę piaskowca. Przecież nic mu to tego. Czemu o tym myśli?! Wkurzyła się, gdy powiedział jej co o tym sądzi. Wkurzyła się, bo nie miał wyczucia, czy dlatego, że poucza ją, samemu robiąc dokładnie to samo? Ale, kuźwa, on był zasranym gnojem, bez szacunku do kogokolwiek, do samego siebie zwłaszcza. A ona...
Ona była "księżniczką".
Jego "księżniczką".
Więc dlaczego... mu to zrobiła?
Ręka machinalnie powędrowała do głowy. Chce to zatrzymać, nie chce o tym myśleć, ale...
Sadystyczny uśmiech Bena, brudne ulice, ojciec z pasem w ręku, odsłonięte stoiska, rzeka, gdzie go podtapiali, martwy szczeniak, śmiech dzieci na rynku, odgłosy z pracowni matki, smród korytarzy, czerwona krew, zdrapane kolana, dziewczyny w garderobie, suchy chleb, rozbite szkło, patrole straży, dzwony na wieży, skradziona bułka, szczury w slumsach, podziemia, zamek, więzienie, sznur, śmiech, śmiech...
Czuł jak traci oddech. Nie mógł złapać powietrza. Zapadał się. Czarna dziura pochłaniała go, wciągała w głąb. Coś wiązało jego ręce i nogi. Po co? Nie wyrywał się. Był w stanie się w ogóle ruszyć? Czy wpadnie? A może wcześniej się udusi?
Panika. Ogarniała go całego. Zsunął się znowu pod ścianę, sięgając do kieszeni. Niezgrabnym, bezwiednym ruchem wyciągnął, po czym wsadził sobie do ust, tabletkę. Cholerna astma.
Tocząc walkę o każdy oddech, przywarł do ściany, starając się uspokoić. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech... Ręce drżały mu niespokojnie, wciąż zaciskając się na skroniach. Już dobrze. Jesteś Hermes, do jasnej cholery! Tamto już nie ma znaczenia. Teraz nie jesteś słaby...
- Kurwa - zaklął, chowając twarz w dłoniach. - Co się ze mną dzieje?!

Strumienie zimnej wody spływały mu po włosach i karku, zmywając wreszcie lepkie pozostałości piwa. Machinalnie przeczesał grzywkę ręką, by ciecz ściągnęła ze sobą wszystko. Uniósł głowę do góry, pozwalając, by lodowate strumienie uderzyły w twarz. Miał nadzieje, że ocuci go to i pozwoli zebrać myśli. Wypluł na bok gorzką wodę, która naleciała mu do ust i wymacał na ścianie przyrdzewiały kranik, podkręcając go, by zwiększyć ilość wody, ale się nie dało. Przeklął, kręcąc w drugą stronę i ucinając ostatecznie strumień wody.
Poczuł na nagiej, wyziębionej od lodowatego prysznica, skórze jeszcze większy chłód. Miał gęsią skórkę. Z westchnieniem przetarł dłonią oczy i odgarnął wilgotne włosy. Tutejsze "łaźnie" przypominały mu więzienne łazienki. Przyrdzewiałe, umieszczone wysoko prysznice dawnej świetności, z których leciały nierównomierne stronienie lodowatej wody. Ściany wysokie, zimne i wilgotne, z których odpadał tynk, zbierający się przy odpływach i kłujący w stopy, podobnie jak szorstka, betonowa podłoga. Sięgnął po cienki, nieprzyjemny w dotyku ręcznik i osuszył się nim szybko, sięgając po świeże spodnie, których nogawki szybko zdążyły zamoknąć. Z pewną ulgą naciągnął na siebie przylegającą koszulkę bez rękawów. Niby nic, ale jego wychłodzone ciało było wdzięczne nawet za tą cienką warstewkę odgradzającą go od zimnego powierza. Westchnął przecierając włosy. Były szorstkie i średnio przyjemne w dotyku, bo umył je samą wodą. Kiedyś nie zwróciłby uwagi ani na to, ani na niedogodności w łaźni. Za bardzo przywykł do wygód Akademii.
Związując włosy w luźny, niedbały kucyk wyszedł na korytarz. Ogarnęło go błogie ciepło. Przeciągnął się i ziewnął głośno. W ogóle tej nocy nie spał. Nienawidził tego. To wszystko przez tą cholerną Riuuk.
Wolnym krokiem przemierzał ciemny, pozbawiony okien korytarz, kierując się w stronę spiralnych, stromych schodów. Dzień już wstał, więc pierwsi uczniowie kręcili się tu i ówdzie. Mijali go, obserwując spode łbów, niczym wilki intruza na swoim terenie. Nie dziwił się. Wręcz to pochwalał. Pozbawiony typowej, bojowej szaty, zwracał tu uwagę i od razu można było domyślić się, że przyjechał na Zjazd. A po tatuażach i młodym wieku, od razu było wiadomo, że ro ten koleś od Kamienia Filozoficznego.
Szybkim krokiem struchtał po wąskich stopniach schodów, zadowolony, że zimny prysznic przywrócili mu nieco trzeźwości. Zaraz za schodami znajdował się ich pokój. Ignorując cień wahania, zdecydowanie szarpnął klamkę i otworzył drzwi. Riuuk nie było w środku. Skupił się teraz na usilnie olewanych do tej pory impulsach z jej strony. Była lekko rozgrzana, jednocześnie podniecona, co znudzona jakimś. Typowy dla niej stan skupienia, w który wchodziła głównie przy okazji walki, całkowicie wypłukał z niej początkową złość sytuacją, która pomiędzy nimi zaszła. Westchnął, wrzucając swoje rzeczy do torby. Nie miał czasu ogarnąć ich wcześniej. W przeciwieństwie do Riuuk, której plecak leżał spakowany przy drzwiach. Dzisiaj mięli już wracać. Zjazd będzie jeszcze trwał dwa dni, ale dyretkor Wolter obiecał im pojedynczą fatygę, więc na nich na szczęście już pora. On jeszcze zostanie, jednak ktoś musi otworzyć im portal...
Chłopak zarzucił sobie mocno sfatygowany pasek torby na ramię i potarł się dłonią po skroniach. Bolał go łeb. Mrużąc zmęczone oczy wyszedł z pokoju. Nie miał zamiaru czekać tu na Riuuk. Im później się spotkają tym lepiej.
Szybkim krokiem przeciął kilka korytarzy i opuścił skrzydło sypialniane, wychodząc na główny hol. Był zaciemniony przez obsydianowe szyby, dzięki czemu promienie prażącego słońca nie ogrzewały go zbytnio. Mimo go było tak gorąco, że w jednej sekundzie na czoło wystąpiły kropelki potu. Przetarł je wierzchem dłoni, współczując wszystkim uczniom, którzy muszą w ten skwar nosić typowe, ciężkie, bojowe stroje z całym ekwipunkiem. Szedł holem w stronę wyjścia, mijając coraz więcej grupek, jak i pojedynczych adeptów Zakonu. Lustrował ich szybkimi spojrzeniami, odruchowo oceniając, czy mają coś co warto by zwinąć i ewentualnie, jak to zrobić. Tylko siła przyzwyczajenia powstrzymała wpełzający na usta, chytry uśmieszek. Chłopak idący w jego stronę miał coś, co bardzo poprawiłoby mu teraz humor. Spuścił głowę i gdy tamten zbliżył się wystarczająco blisko, momentalnie skręcił, wpadając na niego, i niemalże pozbawiając równowagi. Zderzyli się w akompaniamencie przekleństw z obu stron. Chłopak nawet nie wyczuł, gdy ręka Killiana przy uderzeniu powędrowała do jego niedopiętej sakwy.
- Sorki - mruknął Killian, nie podnosząc głowy i robiąc kilka chwiejnych kroków w bok.
- Kuźwa, patrz, jak chodzisz! - wycharczał tamten, nie poświęcając mu nawet większej uwagi.
Killian tylko uniósł rękę w przepraszającym geście, a gdy tamten odwrócił się, idąc z irytacją w swoją stronę, podrzucił w drugiej paczkę przed chwilą zdobytych papierosów.
Wyciągnął jednego z pięciu, jakie w niej były i zaczął grzebać w spodniach w poszukiwaniu zapalniczki. Wreszcie, wymacawszy w jednej z kieszeni jej porysowany, podłużny kształt, wyciągnął ją i odpalił papierosa.
Wyszedł akurat na dziedziniec i zaciągając się ostrym dymem, usiadł na kamiennych schodach przy wejściu. Poczuł w ustach znajomy smak. Ogarnął go typowy spokój, gdy wypuszczał w niego równe kłębki szarawego dymu. Tym razem to nie bym taki szajs, jak wcześniej. Nikotyna przyniosła ze sobą ukojenie. Rozluźnił mięśnie, opierając się na ścianie budynku. Spuścił głowę. Mimo, że usiadł w cieniu, słońce raziło go po oczach, pogłębiając tylko ból, od którego pękała skacowana głowa.
Zastanawiał się, ile przyjdzie mu czekać na Riuuk. Miał nadzieje, że jak najdłużej. Nie  miał ochoty z nią gadać, ale jak już się pojawi, to będzie to raczej nieuniknione. Westchnął, dopalając papierosa. Dlaczego im więcej czasu spędzają razem, tym częściej się kłócą? Chyba mimo wszystko, za bardzo się od siebie różnią. I mają zbyt wiele sekretów, które nawzajem starają się odkryć. Jeśli kiedyś się przez to nie pozabijają, to będzie sukces.
Zgasił papierosa na stopniu i opierając łokieć na zgiętym kolanie, osłonił dłonią oczy przed słońcem. Był wkurzony. Na siebie w tym momencie bardziej, niż na Riuuk. Za ten atak paniki na wieży. Od kilku lat nie zdążało mu się to zbyt często. A teraz kilka wspomnień sprawiło, że zrobienie pełnego wdechu, stało się wyczynem... Był słaby. Cholernie słaby.
Odruchowo podniósł głowę, słysząc zbliżające się kroki. Oo dziedzińca w stronę schodów na których siedział, zmierzał chłopak. Brak typowego mundurka sugerował, że nie był już uczniem, ale na pewno jeszcze nie mistrzem. Jeden z młodszych braci zakonnych. Poczuł, jak sztywnieją mu mięśnie, gdy tamten zbliżył się na tyle, by mógł przyjrzeć się jego twarzy. To ten sam koleś, co wczoraj w karczmie. Ten, przed którym próbuje ukryć się Riuuk...
Cholera, Riuuk! Na pewno już tu idzie. Jeśli spotkają się po drodze...
Nie wiele myśląc, gdy tylko Boromir minął go na schodach, podniósł się i ruszył za nim.

Poprawiła paski plecaka, które nieprzyjemnie wrzynały się w ramiona osłonięte tylko cienkim materiałem rękawów bluzki. Szła przez korytarz, pochłonięta rozmyślaniami, kompletnie nie zwracając uwagi na coraz większe tłumu uczniów, kłębiące się w okół niej. Killiana nie było w pokoju, gdy przyszła. Zabrał też już swoje rzeczy. Westchnęła. Zawsze się tak zachowywał, gdy się pokłócili. Unikał konfrontacji tak długo, jak się dało. Trochę ją to irytowało. Nie zamierzała po raz kolejny wychodzić z inicjatywą. Poza tym, mogła się założyć, że nie długo mu przejdzie. Killian... jest złodziejem. Tacy jak on nie chowają długo urazy. Są do niej zbyt przyzwyczajeni.
Jakaś część jej sumienia podpowiadała, że powinna go przeprosić. Dawno nie czuła nic takiego. Nie wolno było jej przepraszać. Stłamsiła tę cząstkę siebie odpowiedzialną za poczucie winy i zastąpiła ją dumą zabójcy. Człowieka, który nie żałuje niczego. A jednak teraz miała wrażenie, że przesadziła. Że naprawdę mogła go... skrzywdzić? Uśmiechnęła się gorzko na to określenie. Skrzywdzić Killiana? To wydawało się tak nierealne... Tylko że przed oczami wciąż stawało jej to błagalne spojrzenie, kiedy prosił, by nigdy więcej nie używała więzi do grzebania w jego wspomnieniach. Jeszcze nigdy tak na nią nie patrzył. Naprawdę mu zależało... A ona i tak to zrobiła. Była tak wściekła! Chciała wreszcie zedrzeć mu z twarzy ten cholerny, pogardliwy uśmiech! Zmusić, żeby spuścił wiecznie uniesioną w pewności siebie i jakimś chorym poczuciu władczości głowę! Chciała znowu zobaczyć ten wzrok! Ale tym razem... w oczach nie było już błagania. Był żal i strach.
Dokładnie to samo, co czuła będąc w jego wspomnieniu. Tak strasznie się bał. Własnej matki, ojczyma, brata... Nie wiedziała dokładnie, dlaczego. Widziała tylko to jedno wspomnienie. Ale ten strach pojawił się w niej i wręcz rozsadzał ją od środka. Czy on się tak czuł codziennie? Przecież... był jeszcze dzieckiem. A wystarczył widok ojczyma, żeby jej ciało obiegł jakiś straszliwy paraliż.
Westchnęła. Zaczynała rozumieć, dlaczego Killian jest, jaki jest. Zaczynała rozumieć, dlaczego tak bardzo nie chciał wracać do stolicy. Zawsze uważała go za silnego. Próbowała znaleźć jakieś słabe punkty. I rzeczywiście czegoś się bał.
Wzdrygnęła się, wyczuwając jego obecność. Więź działała tak, że jeśli znajdowali się w określonej odległości od siebie, mogli z ogromną precyzją określić swoje położenie, a im bliżej byli, tym więź była silniejsza. Czuła, że się do niego zbliża. Co on tu robi? Myślała, że będzie czekał przy wyjściu. A on stoi na środku głównego holu. Po jaką cholerę? Był trochę zdenerwowany. Na tyle, na ile zdenerwowany może być przyzwyczajony do improwizowanych akcji złodziej. Dlaczego? Może spotkał, któregoś z mistrzów? Może zaczepili go jacyś uczniowie? Zesztywniała, przypominając sobie list gończy, który zerwała w sali ćwiczebnej. Wsunęła dłoń do kieszeni, napotkawszy skrawek sztywnego, pogniecionego papieru. Wisiało już od jakiegoś czasu. Ktoś na pewno się nim zainteresował. Zastanawiała się, komu aż tak zależało na jego śmierci. Dobra, znalazłoby się wielu, ale nagroda była naprawdę ogromna. Musiała ją oferować osoba prywatna, bo oficjalne organizacje sprawiedliwości odwołały wszystko, kiedy jego wyroki zostały zawieszone. Odruchowo przyspieszyła kroku. Może to nie to. Na pewno nie. Zbyt długo tam stoi. Gdyby komuś bardzo zależało na jego śmierci, poderżnąłby mu gardło od tyłu. Uczniowie tej szkoły nie powinni być tak głupi, by atakować wprost, prawda? Zresztą, nawet jeśli, to on sobie poradzi. Przecież ona go jeszcze ani razu nie położyła. Zawsze wygrywa. Wiec co to dla niego kilku niedoszkolonych wyrostków?
Minęła kilka kolumien, wmawiając sobie, że pewnie spotkał po prostu Woltera i znowu się nawzajem drażnią. Może dyrektorowi nie spodobało się to, że poszli wczoraj do karczmy? Tak, to musi być to. Czuła, że się do niego zbliża. Już niedaleko...
Zamarła. Kilka metrów przed nią... był Boromir. Wychodził zza zakrętu. Spuszczona głowa zaczęła się powoli podnosić. Zaraz ją zobaczy. Zaraz...
- Ej, stary!
Chłopak odwrócił się. Zza ściany wyszedł Killian. Co on tu robi?! Oparł się na murze, dysząc niby ze zmęczenia.
- Chyba ci to wypadło - wysapał, podając mu jakiś przedmiot.
- Co...
Kiedy Boromir spuścił wzrok, by przyjrzeć się przedmiotowi, Killian rzucił jej ponaglające spojrzenie, ponad jego głową.
Odwróciła się momentalnie i karcąc w myślach za brak refleksu przyspieszyła kroku, niknąc w pierwszym wąskim korytarzyku, jaki trafił się jej po drodze.
- Nie, to nie moje... - usłyszała jeszcze daleko za sobą, jednak ten głos odbił się echem w jej głowie.
Gdy tylko minęła ścianę, wyrwała się biegiem przez niemalże pusty korytarz, w obawie, że Boromir też wybierze tę drogę. Chciała być jak najdalej. Błogosławiła w myślach fakt, że imię Klinga przyległo do niej na długo po tym morderstwie i nikt go jej nie przypisywał. Że dzięki temu Boromir nie wie, że osoba, na której pragnie zemsty, od dwóch dni znajduje się w Zakonie, tuż pod jego nosem. I że nie było go wczoraj na konferencji, gdzie mógłby ją poznać. Boromir... Był tak precyzyjny, że zwykli ludzie nigdy nie usłyszeli tego imienia. Ale zabójcy znali je doskonale. Jeden z najbardziej dokładnych i bezwzględnych szpiegów na świecie. Oficjalnie nie miał jeszcze tytułu mistrza Zakonu Pustynnej Róży... Ale prawda była taka, że był lepszy niż oni wszyscy. Czy miałaby z nim szanse? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Minęło trochę czasu, nim znalazła wyjście z tego labiryntu wąskich korytarzyków, w który się wpakowała. W końcu pchając ciężkie, kamienne drzwi, wypadła na tonący w słonecznym żarze dziedziniec. Westchnęła, opierając się na parzących drzwiach, by dobrze je zamknąć i ocierając kropelki potu z czoła, rozejrzała się po dziedzińcu. Przy głównym wejściu zobaczyła dyrektora Woltera, wiecznie skrzywionego mistrza Wężowego Jada oraz pogrążonego w głębokiej depresji przez swoje towarzystwo Killiana. Ruszyła ku nim, poprawiając w biegu plecak i przeczesując włosy. Podszedłszy bliżej, skłoniła się tradycyjnie, składając dłonie na kolanach.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała obojętnym tonem, podnosząc głowę.
- Gdzieś ty tyle była - mruknął dyrektor, przyglądając się jej krytycznie.
- Zgubiłam się - odpowiedziała, z resztą zgodnie z prawdą.
- Klingo - przerwał im Wężowy Jad, skinając ku niej po raz kolejny, co niechętnie odwzajemniła. - Doszły mnie słuchy, że wzięłaś dziś udział w porannym treningu.
- To prawda. Chciałam przyjrzeć się jakie umiejętności prezentują wasi najlepsi adepci.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie można tak po prostu oglądać technik Zakonu, prawda? To ścisła tajemnica.
- Proszę się nie martwić - przerwała mu, uśmiechając się pod nosem. - Nie zobaczyłam nic, co byłoby warte skopiowania.
- Gdyby nie twój autorytet i niewątpliwa sława - kontynuował, a tylko drgnienie powieki zdradziło irytacje jej słowami - nie wpuszczono by cię. Jednakże, gdyż nie kryję, że interesuje mnie twoja opinia, co sądzisz o naszych uczniach?
- Rozczarowujący - odparła od razu.
- Na tyle, by połamać im ręce i pozbawić przytomności?
Nie odpowiedziała, odwracając wzrok. W akompaniamencie cynicznego uśmieszku, dała mu jasno do zrozumienia, że nie ma ochoty ani na niego patrzeć, ani rozmawiać.
- No nic - powiedział głośno dyrektor, przerywając ich niemą rywalizację. - Odprowadzę was do portalu.
- Dziękujemy za gościnę i możliwość wystąpienia, mistrzu. To był zaszczyt - skłoniła się.
To samo uczynił dyrektor.
- To ja dziękuję - odparł, nie odwzajemniając skinienia. - Wasze wystąpienie było doprawdy pouczające i ufam, że wiele dało wszystkim obecnym tu gościom. To wielki zaszczyt dla Zakonu, gościć uczniów znamienitej Akademii, w tym sławetną Klingę. Wierzę, że obecność złodzieja, nie będzie zbyt wielką ujmą ani dla Pustynnej Róży, ani dla renomy naszych zjazdów.
- To byłoby straszne - uśmiechnął się Killian, schodząc ze schodów i bez słowa pożegnania, skierował się ku bramie.
Dyrektor, wymieniwszy z Wężowym Jadem jeszcze kilka uprzejmości, skinął na Riuuk i oboje poszli w jego ślady.
Strażnicy otworzyli bramę przed nimi. Poczuła, jakby spadł z niej jakiś ciężar, nie tyle nie do uniesienia, co zwyczajnie wkurzający. Uśmiechnęła się, gdy od Killiana poczuła dokładnie do samo.
- Killian - zaczął Wolter, gdy ruszyli długim mostem w stronę portalu.
- Czego?
- Nie podoba mi się twoja postawa. Coś takiego nie przystoi uczniom mojej szkoły. Nie zamierzam już przymykać na to oka.
Odpowiedziało mu parsknięcie. Szczerze mówiąc Riuuk od dawna dziwiło, że dyrektor pozwala Killianowi na podobne zachowanie zarówno w kierunku Wężowego Jadu, jak i samego siebie. Może Wolter nie był najsurowszym nauczycielem w Akademii, ale miała wrażenie, że pozwala chłopakowi na znacznie więcej niż innym uczniom. Zresztą, sam fakt, że przyjął go do szkoły, mimo że Killian chciał ją okraść. Dlaczego?
- Zachowanie Wężowego Jadu było nie w porządku. Jeśli uważasz, że nie powinien cię tak traktować, to masz rację, ale...
- Nie uważam tak.
- Słucham?
- Cholera, czemu wam się wszystkim wydaje, że jak potraktujecie złodzieja tak, jak się traktuje złodzieja, to on co? Obrazi się? Kuźwa, sam sobie zapracowałem na taką opinie, nie mogę wymagać, że ludzie będą mnie kochać.
Uśmiechnęła się. To w nim lubiła. Znała wielu zabójców, którzy czuli się pokrzywdzeni, gdy ktoś na nich krzywo spojrzał. On brał odpowiedzialność za to co robi. Podobało jej się to.
- Dobrze. Więc dlaczego sam zachowujesz się jak niewychowany gnojek?
- Bo jestem niewychowanym gnojkiem.
Dyrektor westchnął.
- Może najwyższa pora z tym skończyć?
- I płaszczyć się przed kilkoma ważniakami, tylko dlatego, że urodzili się kilka lat wcześniej?
- Nie płaszczyć. Szanować. Nie myl pojęć.
- Czym niby zasłużyli sobie na ten szacunek?
- Każdy człowiek zasługuje na szacunek, Killian. Nie ważne, kim jest. Tak samo Wężowy Jad, jak ja i ty. Zapamiętaj.
Chłopak spuścił wzrok. Brwi zmarszczyły się, a szczęka wysunęła w typowy dla niego sposób. Czyżby? Do tej pory cały świat udowadniał mu co innego.
- Powtórz - Wolter uśmiechnął się po swojemu.
- Co?!
- Powtórz to, co powiedziałem.
- Tobie się wydaje, że mam pięć lat?!
- Wydaje mi się, że inaczej się nie nauczysz.
Riuuk uśmiechnęła się pod nosem. Z jakiegoś powodu dyrektor strasznie wziął sobie do serca... wyprowadzenie Killiana na ludzi.
- Każdy człowiek zasługuje na szacunek - mruknął zrezygnowany, odwracając wzrok.
Rany, wyglądał jak skarcone dziecko.
- Widzisz? Od razu lepiej, prawda?
W odpowiedzi jak zwykle typowe parsknięcie. Zauważyła, jak kąciki ust Woltera unoszą się w ciepłym uśmiechu. Sama również nie mogła go powstrzymać, przed wpłynięciem na twarz.
Wreszcie dotarli do portalu. Wolter rozprostował ręce, przygotowując się na użycie magii i przeciągnął, żeby rozbudzić nieco ciało.
- O szczegółach pogadamy jak wrócę - zaczął, wyciągając ręce i ruchem głowy nakazując im podejść do teleportera, bo zaraz się uruchomi - ale bardzo dziękuję, że się pofatygowaliście. Naprawdę, bez względu na to, co mówił Wężowy Jad, oboje jesteście dumą Akademii. Tacy uczniowie, to skarb.
Po tych słowach pstryknął zaledwie palcami, a z portalu buchnął oślepiający, niebieskawy blask.
- Brać mi się do nauki, bo macie spore zaległości - krzyknął jeszcze za nimi.
Nim portal się zamknął, chłopak zdążył jeszcze pokazać mu środkowy palec.

Jeszcze zanim otworzyła oczy, jej odziane w cienkie ubrania ciało, uderzył ostry, zimowy chłód. Zadrżała i pocierając się po ramionach, rozejrzała się dookoła. Złapanie ostrości po oślepieniu światłem portalu zajęło jej trochę czasu. Zasłoniła usta dłonią, żeby zatrzymać zawartość żołądka tam, gdzie jej miejsce. Usłyszała kilka przekleństw koło siebie. Killian najwidoczniej miał podobny problem. A kac pewnie nie pomagał.
Kiedy udało jej się pozbyć stanu otępienia na tyle, by móc jakoś funkcjonować, on był już w połowie drogi do budynku Akademii.
- Killian! - zawołała za nim.
Kuźwa. To był odruch...
Myślała, że się nie obejrzy. Jednak po dłuższej chwili odwrócił głowę i spojrzał na nią. Miała wrażenie, że chce jej coś powiedzieć. W końcu jednak zrezygnował, najpierw spuszczając wzrok, a potem ruszając dalej.
Westchnęła.
To i co ona narobiła?
THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz