niedziela, 30 października 2016

Niemagiczni: Ostatnia prosta cz.32 (Riuuk)

Postawiła niepewnie stopę na zaskakująco równych i czystych schodach z kamienia. Przed nią majaczyło oddalone światło tak jasne, że aż raziło oczy przywykłe do mroku. Jasny, brązowy kamień sprawiał wrażenie wyszlifowanego.
- No, no. Ktoś tu się postarał. - Skomentowała z nieskrywanym zdziwieniem.
- W końcu to przejście do najbardziej poszukiwanego artefaktu. Renoma wymaga. - Zażartował sobie stawiając ostrożnie kulę na pierwszym stopniu.
Nie mogła ogarnąć ekscytacji i zaciekawienia. Nigdy nie spotkała tak wielkiego, wręcz nieskończonego skupiska energii. Tak bardzo chciała jej zaczerpnąć! Wręcz ślina ciekła z rozszerzonych warg, a oczy błyszczały szaleńczo podniecone. Czuła jeszcze coś. Zamknęła oczy i stanęła jak wryta. Killian wpadł na nią, niczym na mur i jęknął ledwo łapiąc równowagę.
- Co ty odwalasz księżniczko! Strach cię obleciał? Może uważałabyś...
- Zamknij się. - Warknęła z tą lodowatą nutą, która ucinała wszelkie pytania. No cóż... Nie żeby Killian cokolwiek sobie z tego robił.
- Jakaś niewidzialna bariera czy jaki chuj? - Zmarszczył brwi i pomachał jej ręką przed twarzą, jakby sprawdzając, czy nie wpadła na jakąś magiczną ścianę. Jego dłoń gładko przesuwała się w powietrzu powodując lekki wiaterek. Normalnie byłoby to przyjemne, gdyby nie swąd gnijących tkanek i trawiącego je zakażenia. Zmarszczyła nos i otworzyła oczy pochylając sie lekko.
- Strażnik.
- No co ty nie powiesz? - Mruknął.
- Jest niezwykle potężny - wyraźnie czuła i widziała miliony wiązek energii powodujące, żę postać nie była dostrzegalna przez emanujący blask - połączony z kamieniem. - Zmarszczyła brwi odruchowo stając w pozycji przyczajonego geparda. Dłoń wyuczenie sięgnęła do paska, jednak nie znalazła broni. Przeklinała dzień, w którym ją oddała.
- No to nieźle. - Westchnął.
- Trzymaj się z tyłu. - Warknęła i ruszyła śmiało do przodu tupiąc twardymi podeszwami o kamienną podłogę. Wiedziała, że Strażnik wyczuwał ich obecność odkąd pojawili się przy ruinach. Przeklinała dzień, w którym wyruszyli na misje i złapała się za bok. Killian został lekko z tyłu.
Energia rosła z kroku na krok oszałamiając ją swą potęgą. Światło wręcz wypalało oczy, a sylwetka Strażnika... a raczej Strażniczki majaczyła coraz wyraźniej jako ciemna plama wśród niebiańskiego, ognistego blasku. Najbardziej zdradzieckiej rzeczy, jaka może cię spotkać, ponieważ jasność otumania i oślepia bardziej niż mrok.
Korytarz ciągnął się w nieskończoność, a jej zmysły nie mogły znieść potęgi czającej się tak blisko... i coraz bliżej.... Jak miała pokonać Strażniczkę?
- Stój! - Warknęła i zagrodziła mu drogę ręką. - Widzisz tą linię na podłodze? - Mówiła o cienkiej lini światła biegnącej u krańca prostokątnego tunelu.
- Nie jestem głupi skarbie. - Prychnął i przeczesał włosy. Delikatnie i niezgrabnie. Uśmiechnęła się na ten słodki widok, a on widząc to zmieszał się i oparł na kulach.
- Nie mów tak do mnie! - Fuknęła. W sumie nie denerwowało ją już to tak bardzo jak dawniej. Nawet przyjemne...
Odwróciła szybko wzrok i usiadła tuz przy linii. Dopóki trzymali się z dala od przekroczenia świetlistej nitki Strażniczka nie zaatakuje.
- Skąd do diabła Król Złodziej wytrzasnął strażnika? - Ciekawski ton zdradził nutkę podziwu.
- Długo historia. - Mruknął niechętnie.
Przyglądali się obydwoje komnacie z jasnego kamienia. Na samym środku tkwił kamień. Musiała powstrzymywać się z całych siły by ta błyskotka wielkości pięści Killiana tak na oko, nie przyciągnęła jej do siebie. Czuła jak ten kamyk mieniący się kolorami żywego i wściekłego ognia ciągnął ją niczym magnez. Ledwo powstrzymywała ramię, by nie wyciągnęło dłoni w kierunku upragnionego skarbu. Znajdował się na kamiennym podwyższeniu w centrum sali. Emanował tak ciepłym i miłym blaskiem...
"Weź mnie!" - Cofnęła się gwałtownie. "Chodź po mnie o wybranko Demona!" - Głos. Męski i wręcz zniewalająco dominujący ogarnął jej umysł. Przestraszyła się. Wybranko Demona? Czemu kamyk do niej mówił!?
- Ej, księżniczko? Rozumiem, stres i te sprawy...
- Też to słyszysz? - Wręcz jęknęła. Złapała się gwałtownie za głowę i uderzyła w gładką ścianę z głuchym łupnięciem. Coś penetrowało jej umysł. Wspomnienia i przeszłość. Krzyknęła niemo kiedy ponownie...
Stała po kolana w śniegu. Brązowe spodnie i długie buty znikały w śniegu, którego tak nie było tak dużo jak zazwyczaj. Czarne włosy rozwiane na wietrze omiatały twarz i wchodziły do każdego zakamarka twarzy. Wyjęła z nosa jakiegoś wyjątkowo natarczywego włosa i dalej brnęła przed siebie nawołując brata. Dobrze znała ten las. Wysokie drzewa, przy których człowiek czół się jeszcze mniejszy niż zazwyczaj dodatkowo potęgowały bezsens tej wyprawy. Zanim go znajdzie, pewnie już zdąży wrócić do domu i to jej dostanie się za spóźnienie na posiłek. Prychnęła i odwróciła się. Ulżyło jej, gdy mogła swobodnie iść pod wiatr odgarniający niesforne włosy na tyłu. Uśmiechnęła się i zakręciła piruet na prawej nodze. Podskoczyła, a lekki puch wzniósł się do góry. Cichy śmiech wydobył się z radosnych, niedoświadczonych złem i nieskażonych kłamstwem dziecięcych usteczek. Różowiutkich i niewinnych, nie znających ni przekleństw, ni bluźnierstw.  Podskakiwała radośnie śpiesząc na obiad. Nagle dostrzegła światło. Żółte i mocne bijące ze strony, w którą zmierzała. Zaciekawiona puściła się biegiem w stronę kuszącego blasku. Blasku zgubnej zagłady.
Tak rozpoczęła się mroczna droga człowieka przepowiedni, który patrzył w towarzystwie łez i niewyobrażalnego żalu jak jego dom ku wtórowi wrzasków palących się żywcem rodziców i rodzeństwa, nie mogących ugasić magicznego ognia prowadząca ku wiecznej ciemności...

Ocknęła się siedząc oparta o zimną skałę. Killian przyglądał się jej badawczo. Po raz pierwszy widziała tak ciekawe i pełne pytań spojrzenie. Podniosła się gwałtownie, jakby chciała strzepnąć z siebie fałszywą wizję prawdziwego koszmaru. Powstrzymał ją łapiąc delikatnie za ramiona, by nie wpadła na niego. Byli tak blisko... Czuła jego gorący oddech na policzkach i poczuła jak się rumieni. Brudny, szorstki bandaż otarł łzę spływającą po prawym policzku.
- Co ty się wyprawia? - Rzekł oddalając się i wstając w towarzystwie stęknięcia.
- Masz jakiś plan? - Usiłowała szybko zmienić temat. Szept dalej tlił się w odsuniętej istocie podświadomości, jednakże nie był już tak silny.
- Hmn... Nie? - Rozłożył ręce i oparł się o przeciwległą ścianę. - Patrz! Gapi się! - Wskazał palcem na istotę siedzącą w komnacie. Opierała się o kolumnę, na której był osadzony kamień. Owinięta parą błoniastych skrzydeł patrzyła się na nich przenikliwym spojrzeniem doświadczonych i przerażająco spokojnych, czarnych oczu. Dopiero teraz zauważyła, że istota opiera się tak naprawdę o wielki, pulsujący ognistą energią smoczy miecz sprawiający wrażenie potęgowania dramaturgii sytuacji.

Cała pokryta łuską niczym smok koloru kamienia. Wszystkie części ciała oprócz ciemnych skrzydeł iskrzyły się jakby Strażniczka płonęła. Czarne, krótkie włosy zakrywały podstawy grubych, krętych rogów. Czuła silną więź między nią a artefaktem. Przeklęła pod nosem i wstała. 
- Co ty robisz? - Mruknął rozbawiony na widok jej cichej determinacji. - Zwariowałaś? Nagle na odwagę ci się zebrało? A może jeszcze mi powiesz, że to twoja znajoma z dzieciństwa? - Drwił z niej głośno i dosadnie, lecz ona tylko bez słowa wykonała pierwszy krok pokonując połowę drogi za barierę.
- Tak bez żadnego planu?
- Ja mam plan. - Spojrzał na nią krzywo i również wstał. 
- To może byś się podzieliła tym wspaniałym pomysłem ze swoim partnerem? - Oparł się o kule i staną w pozycji mówiącej mniej więcej "no dawaj mała". Co ona sobie wyobrażała? Że tak o wejdzie tam i pokona legendarnego strażnika, który na dodatek okazał się jakimś potworem - seksownym, ale jednak potworem - i odejdzie z kamieniem? 
- Czekaj tutaj. - Mruknęła. - Będziesz tylko przeszkadzał z tym swoim kalectwem. - Dotknęło go to. Mocno i dogłębnie. O to jej chodziło. 
- Aha. - Skwitował i założył ręce na piersi. Nie próbował kryć znacznej konsternacji i wkurzenia. Co ona sobie myśli? Nie mógł znieść swego kalectwa, a ona dodatkowo mu to wypomina! W sumie z drugiej strony lepsze to niż współczucie, jednak nie zmieniało faktu, że czuł się bezużyteczny i niepotrzebny. Szczęka wysunęła się do przodu, a blade policzki nabrały czerwonawego koloru. 
- Jak tam sobie chcesz Riuuk. Ale ostrzegam, że jak zginiesz to tylko i wyłącznie ze swojej winy. - Uśmiechnął się drapieżnie. Taaak. To było to! Namiastka zdrowego Killiana. Miała wrażenie, że nagle zrobiło jej się cieplej. 
Wzięła głęboki oddech i wykonała kolejne kroki w przód. Poczuła nagłe ciepło, a potęga spoczywająca przed nią otumaniła. Złapała się za głowę i opadła na lewe kolano. Oczy, szeroko otwarte nie mogły uwierzyć w otaczającą ją potęgę, której nie mogła tknąć. Strażniczka wstała i popatrzyła na nią zaciekawiona, przechylając głowę. 
- Ej, mała! Co ty odstawiasz do jasnej cholery! - Krzyknął za nią z irytacją. Nie usłyszała go w szale mocy i gonitwie myśli ogarniającej umysł. 
Po dłuższej chwili zdołała podnieść głowę. Wtedy ujrzała ją w całej okazałości. Oniemiała. Wstała szybko i zmierzyła ją wzrokiem. 
- Gdzie jest ten, co wiecznie zamkniętą pieczęć złamał?! - Głos niczym grzmot napełnił salę. Kobiecy, silny i lekko syczący. Ostry niczym brzytwa. - Gdzie jest ten zwany Hermesem? - Zdziwiło ją to pytanie. Skąd znała to imię? 
- Jam jest Riuuk Przecierająca Szlaki znana jako Klinga. Śmiem być twym przeciwnikiem. - Zagrzmiała dumnie, lecz mimo to wypadała słabo przy niosącym się jakby z każdego zakamarka głosie istoty. 
- Skoro tak bardzo pragniesz śmierci! - Poruszyła się robiąc duży krok w jej stronę. Łuski mieniły się z każdym krokiem. Ku niepisanemu zaskoczeniu Riuuk zauważyła, że miecz nadal tkwi w pierwotnym miejscu. Strażniczka widząc jej konsternację rzekła z ogromna pewnością siebie:
- Jesteś tylko nędznym robakiem bez broni! Nie łudź się, że stanowisz jakiekolwiek zagrożenie! - Oczy błyszczały histerycznie. W mgnieniu oka ledwo odchyliła się od kopniaka w brzuch. Parowała poszczególne ciosy najszybciej jak mogła. Łokieć, kolano, kontra na głowę i po wyskoku drugą nogą. Zanim zdążyła zareagować pazurzasta łapa wbiła się w miękkie tkanki brzucha i dziewczyna odleciała na drugi koniec pieczary. Z krzykiem Strażniczka wyskoczyła do góry i pokonując całą dzielącą je odległość prawie zmiażdżyła jej głowę kopnięciem. Podłoże wokół nich zapadło się jak od uderzenia małej komety. W jednej chwili złapała ją za skrzydło i pociągnęła w dół, podnosząc się lekko. Stworzenie skontrowało ją mocnym ruchem zbyt silnego skrzydła. Przeliczyła się i ponownie przeleciała przez salę z głuchym hukiem lądując na ziemi. Usłyszała ten irytujący śmiech zwycięzcy. Popatrzyła na Killiana, który wpatrywał się w jej oprawczynię. Jęknęła podnosząc się i uśmiechnęła. Wystarczyło jej jedno dotknięcie.
- Jam jest Bellrid, Strażniczka kamienia zwana Smoczym Dzieckiem. Nie pokonasz mnie, wybranki mocy o marny, ludzki pomiocie. - Światło w jaskini przygasło, lecz jej postać dalej emanowała złowrogim blaskiem. Riuuk wiedziała, że szaleńcy zakochani w walce są najgroźniejszymi przeciwnikami niczym utalentowani nowicjusze. Nie można przewidzieć, ani zdefiniować ich ruchów czy jakichkolwiek zamiarów. Bellrid opowiadała o swoich przeciwnikach i jej marności, jednak czarnowłosa nie słuchała tego smoczego dziwadła. Zamknęła oczy i skupiła się. Widziała wyraźnie złociste nitki potężnej więzi i zaczęła wprowadzać tam swoje macki. Macki mrocznych, srebrnych niczym ostrze nitek energii i najgłębszego "ja".
- Riuuk! - przez barierę jej skupienia przedarł się znajomy, ukochany głos.
Nagle Strażniczka rozłożyła skrzydła i wzleciała pod samo sklepienie jaskini i w nagłej ciszy sunęła w kierunku wejścia, gdzie Killian właśnie przekroczył granicę. Nie sądziła, że on również weźmie ją za nieżywą. Jej energia życiowa sięgała dolnej granicy, ponieważ większość z niej wyprowadziła poza ciało. Instynktownie próbowała dobrać się do jakiegokolwiek źródła. Nie sądziła, że potrafi, aż tyle...
- Intruz! - Rozległ się niebotyczny wrzask, a ogromna kula jasnej energii zebrała się w jej łapach, gdy mknęła w stronę chłopaka. Musiała się pośpieszyć!

Kobieta zatrzymała się nagle przed Killianem, a jej raptownemu przystankowi towarzyszył pisk o podłogę i tornado pyłu. Kiedy ten opadł, zobaczyła, jak blisko siebie stoją. Ich twarze dzielił może centymetr. Oboje wpatrywali się sobie nawzajem w oczy. Widziała, jak chłopak wysunął szczękę do przodu. Z łuskowatych szponów napastniczki bił niebezpieczny oślepiający blask. Jednak nie wymierzyła ciosu.
- To ty zdjąłeś pieczęć - suchy, pozbawiony uczuć głos rozbrzmiał echem w komnacie. Wciąż patrzyła mu białawymi ślepiami prosto w oczy. 
- Właśnie. Dlatego zostaw ją w spokoju - nie spuszczał oczu. Pewnym siebie, niemalże władczym spojrzeniem odpowiadał na jej wzrok.
- Sama tego pragnęła...
- To nie twoje zadanie - powiedział stanowczo.
Maszkara uśmiechnęła się, odsłaniając krzywe, ostro zakończone kły.
- Jesteś taki sam jak on - w jej głosie można było usłyszeć jakąś melancholijną nutę. - Ostrzegał mnie przed takimi. Kazał bronić przed nimi swojego skarbu.
Riuuk podniosła się powoli. Chłopak przeklął widząc to. Był pewien, że nie żyje... Że potrzebuje pomocy.
- I po co ci to było? - Bellrid zaśmiała się mu w twarz. - Po co tyle ryzykowałeś... Hermesie?
Zagryzł zęby, warcząc cicho. Przysunęła się bliżej.
- Wiesz co teraz będzie?
Oblizał wargi, nie spuszczając z niej wzroku. Nagle zakaszlał, jakby się czymś zakrztusił. 
- Killian! - krzyknęła Riuuk, podnosząc się na łokciu i starając skoncentrować na wiązkach energii. Potrzebuje jej więcej! Ona jest tak potężna... Musi ukraść jej JESZCZE WIĘCEJ!
Widziała, jak stopy chłopaka odrywają się od ziemi. Słyszała jak się dusi. Na całym jego ciele pojawiały się pulsujące, fioletowe żyłki. Zaczął rozpaczliwe kopać w powietrzu. Co jest?! Przecież kula energii wciąż spoczywa w dłoni Bellrid...
- Killian! - wrzasnęła ponownie, już wszystko rozumiejąc... to nie pocisk. To magazyn mocy, której potrzebuje, by robić mu... TO.
Maszkara zaśmiała się głośno.
- Szkoda - pisnęła podniecona, obracając głowę. - Byłbyś godnym następcą, królewiczu. Byłeś bożkiem dla ślepego, niewiernego ludu... Ale przegrałeś. Z prawdziwym Królem.
- Zostaw go!!! - Riuuk poderwała się zapominając o rozrywającym bólu. Energia... Potrzebuje jej! Sięgnęła w głąb siebie, w samo centrum ogromnej mocy, którą przed chwilą zebrała. Czuła jak ogarnia ją, jakby ciesząc się, że może się wreszcie wydostać. Bellrid obróciła się do niej z pogardliwym uśmiechem, który w sekundzie starł wyraz niemego zaskoczenia. Wyciągnęła dłoń, żeby użyć zaklęcia... Ale było już za późno.
Srebrne nici wbiły się w złoty pień stabilności, rozrywając ją na kawałki. Bellrid z krzykiem zdziwienia wpadła na człowieka z wygasłym płomieniem magii w łapach. Uderzyli z hukiem o ścianę. Chłopak krzyknął i opadł bezwładnie na ziemię. Czaszka łupnęła w ziemię z chrupnięciem. Teraz to Riuuk miała zimne i pełne nienawiści oczy. Stała przy mieczu błyszcząc magią kamienia, a srebrzyste macki wokół niej przybrały kolor tak głębokiej czerni, że poświata, którą tworzyła zdawała się pochłaniać wszelką jasność i zaginać rzeczywiste kształty otaczający ją skał. Nareszcie czuła tą niebywałą i nieskończoną potęgę wypełniającą każdy zakamarek ciała. Bellrid była po prostu związana z artefaktem. Riuuk potrafiła z niego korzystać...
Łuski zaczęły odpadać, skrzydła przeistoczyły się w proch, a pazury odpadły. Wielka bestia zmieniła się w małą, rudowłosą dziewczynę lezącą w pozycji embrionalnej na kamiennej posadzce. Już miała powiedzieć, że poszło łatwiej niż myślała, kiedy usłyszała ten głos. Ten sam głos, a coś zaczęło przejmować kontrolę nad ciałem i umysłem. Tak wielka potęga! Energia nieskończona. Może... może zabrać kamień dla siebie? - Czuła się niepokonana. Dzięki swym zdolnością mogła korzystać z mocy w pełnym jej wymiarze! Mogła stać się najpotężniejszym władcą całego świata! - To mówił głos zalewający umysł cieniem pożądania. Złapała się za głowę i opadła na kolana. 
" Łatwo poszło?" - Drwił głos. Starczy, lecz pełen energii i grzmiący lepiej niż bas mężczyzny w kwiecie wieku. - " To kamień chciał ciebie dziewczyno. Tyś dziedziczką mocy!" 
Ręce zaczęły się zmieniać. Palce wydłużać, a skóra zmieniać w twardą łuskę. Jęknęła i próbowała z tym walczyć. Podczołgała się do Killiana i uniosła delikatnie jego głowę. Z trudem odgoniła wszelkie myśli. Skupiła się na nim i jego słabym, prawie niewyczuwalnym pulsie. 
Umierał. Czuła to. To co się z nim działo to nawet nie były drgawki. Trząsł się, jakby coś rozsadzało go od wewnątrz. Przez bladą skórę przebijały się wszystkie pulsujące żyły, a oczy zaszły jakby mgłą i zbielały jak u ślepca.
- Nie możesz! - Krzyknęła, a łzy popłynęły same, gdy zauważyła, że dłonie pod jego głową czerwienieją, a prawie białe włosy przesiąkają czerwienią. 
Nie możesz? Nie możesz...? Czemu...? Dlaczego?! Przecież go już nie potrzebuje, tak?! Ma kamień, może wracać do Akademii... A on... Przecież to nic nie zmieni, jak zdechnie, nie?! Sama zabiła tylu ludzi, że dlaczego śmierć tego jednego miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie?! Tak, powinna iść! To logiczne! On będzie.. tylko opóźniał... Zrobił, co do niego należało, już nie musi go wykorzystywać.
Bezwiednie odsunęła się nieco do tyłu. Czuła jak jej ręce drżą. Musi iść. MUSI IŚĆ. Tak postąpiłby zabójca. Tak postąpiła by Kilnga! Killian i tak...
- Killian... - wyszeptała, wbijając w niego zdezorientowane spojrzenie. Jej... Killian. Miałoby go nie być? Chwila... wcześniej go nie było? Jak? Jakim cudem radziła sobie, zanim go poznała? Miała wrażenie... jakby był przy niej cały czas... Ona go potrzebuje...
Ona go kocha.
- Nie zostawiaj mnie! Słyszysz?! - Rogi zaczęły wyrastać z obitego czoła. Skóra coraz bardziej poddawała się zastępowana ognistą łuską. Zamknęła oczy i zobaczyła niepokojąco szybko gasnące nitki. Nitki energii tak białej i tak czystej, niczym najczystsze dobro przy jej ciemnym ja, które otuliło ją z każdej strony. Szeptał coś cichutko. Zbyt cicho, by zrozumieć jakikolwiek dźwięk. Kamień coraz bardziej przejmował jej osobę, a ostatnie nitki życia chłopaka przygasały. "Poddaj się. To koniec, naiwna". 
- Nigdy się nie poddam! - Echo rozniosło się po jaskini, a pazurzasta łapa dotknęła policzka Killiana. - Nigdy się nie złamię! Nigdy!

Nagle krwawy i przeźroczysty niczym iluzja eteryczny łańcuch ogarnął wszystko dookoła. Nie wiedziała co się dzieje, lecz kamień wycofał się nagle, a łańcuch lśnił coraz mocniej, gdy ta nieznana osobowość próbowała naciskać na czerwoną zaporę. Wykorzystując tą chwilę słabości podniosła swoje wewnętrzne ja i zamknęła oczy.
Ciemne nitki oplotły ciało chłopaka niczym całun i wniknęły do samego wnętrza. Przekazała mu całą moc kamienia odizolowując jego waleczną postać i patrzyła, jak wypełnia jego ciało. Zamknęła oczy i przełamując mimo bólu jakąś dziwną barierę, wniknęła umysłem do ciała chłopaka, torując drogę dla wiązek energii. Wrzasnęła, uderzona przez jeden z promieni, które wypełniały jego ciało i rozsadzały je od środka. Podążyła za nim, zagryzając zęby, prosto do jego centrum. Wyciągnęła dłoń do małej, parzącej kuli energii i spróbowała zmiażdżyć ją w pięści.
"Jak śmiesz! Nie możesz mnie pokonać!" - Rozniosło się niczym grzmot, a szkarłatny łańcuch był niczym rozgrzana stal. 
Nagle lekko pękł w jednym miejscu. Dziewczyna z krzykiem osunęła się na ziemię tracąc przytomność. 
- To nie może być... - Ostatnie słowa padły w pustkę ku rozpaczy kamienia i niknięciu łańcuchów...

czwartek, 27 października 2016

Niemagiczni cz.31: Ostatnia prosta... (Killian)

  Z trudem popchnęła zadziwiająco ciężkie drzwi bramy. Weszła do obskurnej klatki schodowej i podpierając się na zimnych, obdartych z farby ścianach, pokuśtykała do mieszkania, w którym Killian miał kryjówkę. Majstrowała przy klamce kilka minut. Typowy złodziejski zamek, wygląda zwykły szajs z bazaru, a nie otworzysz za jasną cholerę, nawet, jeśli tak jak ona teraz, masz klucz. Dopiero po chwili kręcenia w te i z powrotem usłyszała błogosławione pstryknięcie i po cichu weszła do środka.
   Zamknęła za sobą drzwi. Skrzywiła się, gdy zaskrzypiały głośno i spojrzała w stronę łóżka, mając nadzieję, że hałas nie obudzi chłopaka. Z ulgą zauważyła, że poruszył się tylko niespokojnie, jakby jego wpojone instynkty chciały zareagować, ale w końcu zwyciężyło zmęczenie i ociężały stan. Zamruczał coś niezrozumiałego, wtulając twarz w stęchłą poduszkę. Podeszła na palcach i okryła go po samą szyję grubym kocem. Westchnęła, widząc kolejną plamę krwi na prześcieradle. Widać tak jak ona, ciągle nią pluł. Drżącą dłonią starła jej pozostałości z jego warg. Zaczerwieniła się delikatnie, czując pod palcami delikatną skórę. Na górnej wardze zaczął pojawiać się jasny, szorstki zarost, który połaskotał ją w rękę. Cofnęła ją szybko i odwróciła się speszona.
    Poczłapała przez pokój, żeby dostać się do kolejnego. Z ulgą zrzuciła ciężki plecak na ziemię i opadła na krzesło. Zwinęła się z bólu, kładąc głowę na brzegu stołu i zaskomlała cicho, przyciskając dłonie do rany na brzuchu. Udało jej się jakoś przejść do tego rynku i z powrotem, mimo że teraz nie miała bladego pojęcia jak tego dokonała. Wydawało jej się, że żywy ogień płonie wewnątrz niej, pochłaniając i dotkliwie parząc każdą komórkę. Przeklęła. Czuła, jak ulatywało z niej życie. Dosłownie przeciekało przez palce. Zakon świetnie znał jej słabości i doskonale wiedział, jaką truciznę podać... Zostało jej kilka dni... przy dobrych wiatrach. Zakryła usta dłonią, starając się powstrzymać kolejny wodospad krwi. Cholera, potrzebuje odtrutki. Już!
   Zsunęła się z krzesła i lekko chwiejnym krokiem poczłapała do szuflady, w której wcześniej znalazła opatrunki i leki przeciwbólowe. Może Killian ma tu coś, co chociaż odroczy wyrok? Opóźni działanie jadu, który krąży w jej żyłach i pochłania ją od środka? Wysunęła szufladę i podniosła lipne dno, żeby dostać się do zawartości. Szybko przerzucała w dłoniach typowe proszki i lekarstwa na zwykłe dolegliwości... Co jest?! Przecież on nie jest debilem, musiał trzymać tu coś na wypadek zatrucia, czy jakiejś infekcji magicznej! Z rezygnacją odkładała na bok silne tabletki przeciwbólowe, żeby później chociaż sobie ulżyć. Może gdzieś tutaj mają jakiś sklepik alchemiczny? W mieście tego typu musi coś być... Chociaż nie pamięta nic w tym stylu ze swoich wcześniejszych pobytów tutaj. To może ktoś tym handluje na czarno? Jakiś mag, czarodziej, czy szarlatan?
    Nagle jej dłoń tonąca w rolkach bandaży natrafiła na coś dziwnego. Jakby metalowy zatrzask od skrzyni. Wygrzebała błyskawicznie całą zawartość głębokiej szuflady i wyrzuciła ją na bok. Rzeczywiście, przy ściankach dostrzegła niewielkie metalowe zawiasy. Co to ma być? Trzecie dno? Nie, nie ma opcji, szuflada jest wyjątkowo pojemna, ale i tak zbyt płytka... Uderzyła w spód kilka razy. Odpowiedział jej pusty odgłos. Próbowała ciągnąć i pchać dno, jednak dno ani drgnęło. Może zatrzaski zostały założone dla picu...? Potarła lekko przyrdzewiały metal dłońmi. Zauważyła, że wciąż ma na palcach krew Killiana... Dokładnie w momencie, kiedy musnęła nimi zawisy, usłyszała ciche skrzypnięcie, a dno zapadło się odsłaniając zawartość.
    Wstrzymała oddech. Magia?! To musi być to... Pochyliła się, patrząc na szufladę od spodu, jakby chcąc upewnić się, że schowek tych gabarytów, jaki przed chwilą zobaczyła, nie miałby szans się tutaj mieścić. Wróciła do poprzedniej pozycji i pochyliła się nad zawartością. Magiczny schowek był głęboki i sięgał daleko poza ścianki szuflady. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to broń. Porozrzucanie na sobie ostrza, wszelkich rodzajów i wielkości leżały wszędzie, kusząc ją. Oblizała wargi z zachłannie potarła rękojeść najbliższego noża w skórzanym pokrowcu. Jej ręka po kolei wędrowała od jednego do drugiego, pieszcząc je delikatnie. Oh, jak bardzo chciałaby móc ująć je w dłonie, a najlepiej zabrać ze sobą... Zganiła się w myślach. Musi skupić się na czymś innym. Zaczęła pospiesznie i z nadzieją przerzucać zawartość na wszystkie strony. Tak jak się spodziewała, w ręce wpadły jej kolejne buteleczki i fiolki z dziwnymi lekami, alchemicznymi wynalazkami, miksturami, truciznami i odtrutkami. Gorączkowo czytała etykiety w najróżniejszych językach, chociaż połowy nie rozumiała, mając nadzieję, że znajdzie to, czego potrzebuje. Obrzucała je na bok, ignorując ilość tych, które są od dawna zakazane i za samo ich posiadanie grozi stryczek. 
    Nagle z pomiędzy dziesiątek fiolek błysnął jej znajomy kolor. Błyskawicznie sięgnęła w tamtą stronę i wyciągnęła malutką buteleczkę. Myślała, że zacznie krzyczeć z radości. Mikstura miała intensywny, turkusowy kolor, niemalże rażący w oczy. Przycisnęła ją do piersi. Jest! Co prawda jest jej dość niewiele i nie pozwoli na całkowite wyeliminowanie trucizny z organizmu, ale przynajmniej skutecznie opóźni jej działanie. Oderwała koreczek i przysunęła sobie do ust. Poczuła na szkle smak kurzu.
    Wtedy zawahała się.
   Co jeśli dyrektor ich za to obleje? Jeśli uzna to za jedną z tych praktyk, których zakazał im przed wyjazdem? Chociaż w sumie... przecież brali przeciwbólowe, co to za różnica? One pewnie też były zabronione... A jak była chora, Killian wcisnął jej antybiotyki. Gdyby dyro chciał, udupiłby ich już za to, więc jedna miksturka w te czy we te nie zrobi różnicy, prawda?
    Zacisnęła powieki. To i tak nie ma znaczenia. Nie pozwoli, żeby ceną tej cholernej misji było jej życie! Nie umrze tylko dlatego, że jakiś stary pryk z Akademii chciał ją sprawdzić!
   Zdecydowanym ruchem przechyliła fiolkę.

   Siedziała przy ścianie na przeciwko łóżka i przyglądała się chłopakowi. Oddychał płytko i nierówno. Była pewna, że nie zmorzył go sen, tylko ciało było już tak zmęczone, że zwyczajnie się wyłączyło. Wiedziała, że od dawna nie sypia. Było to po nim widać. 
    Wyglądał żałośnie. Leżał skulony pod cienkim kocem i trząsł się przez gorączkę. Poparzone ręce podwijał do siebie, jakby miał w ten sposób złagodzić ból. Mogła się założyć, że do ran wdało się jakieś zakażenie... Poruszył się niespokojnie po raz kolejny i wycharczał coś pod nosem. Dłonie zaczęły zaciskać się i rozprostowywać, jakby coś dręczyło go w koszmarze. Wciąż miał na sobie brudne od krwi, podarte ubrania. Świeże bandaże również zaczynały powoli czerwienieć w niektórych miejscach. Niepokoiło ją to... Miała nadzieję, że rany niedługo się zasklepią. 
    Pomieszała gotujące się na podróżnej kuchence, którą znalazła w mieszkaniu, mleko. Odkąd wypiła odtrutkę, czuła, że nieco odzyskuje siły, chociaż rany wciąż niemiłosiernie jej dokuczały. Podniosła się i poszła do łazienki, żeby przygotować chłopakowi zimny okład. Dlaczego dopiero teraz na to wpadła? Chyba... nigdy nie była w takiej sytuacji. Nie miała "partnera", którym musiałaby się zająć. Znała setki sposobów, żeby pozbawić człowieka życia, ale żeby je ocalić...?
    Zanurzyła kawałek swojej starej koszulki w lodowatej wodzie i wykręciła ją delikatne. Stróżki cieczy spływały jej po rękach i skapywały na podłogę, kiedy wracała. Zatrzymała się przy łóżku. Odgarnęła mu niepewnie mokrą od potu grzywkę z czoła. Zauważyła, że ma opatrunek... I co teraz? Będzie w porządku, jeśli go zmoczy? A może w takim wypadku powinna to tak zostawić? Skąd miała wiedzieć?!
    Nagle chłopak poruszył się i otworzył oczy. Zamrugał kilka razy, jakby nie bardzo kontaktując co się dzieje. Spojrzenie szarych oczu powędrowało na opartą na jego czole rękę, a potem wspięło się do góry, ku jej zaróżowionej twarzy. 
    - Co jest? - mruknął przez zęby, uśmiechając się z trudem.
    - Okład - powiedziała szybko, podnosząc mokrą tkaninę, jakby w obronnym geście. - Chciałam ci zrobić. Okład.
    Spojrzał na szmatkę, którą ściskała w dłoni i z powrotem na nią. Ten moment konsternacji wydawał się jej dłużyć w nieskończoność.
    - Nie musisz - powiedział w końcu.
    Spróbował się podnieść. Widziała jak krzywi się i syczy żałośnie, kiedy opiera się na rękach. Chciała go powstrzymać, ale nie mogła, widząc jak desperacko zaciska zęby. W końcu usiadł na łóżku i wypuścił powietrze.
    - Jak się czujesz? - zapytał, przyciskając do siebie palące bólem ręce.
    - Już... w porządku - odwróciła się i podeszła do kuchenki.
    Wyłączyła gotujące się mleko. Stała tyłem, nie chcąc teraz patrzeć mu w oczy. Postanowiła, że nie powie mu, że odkryła jego tają skrytkę i że zażyła antidotum. Podejrzewała, że nie wiedział o truciźnie, pod której wpływem była, wiec nie będzie o nic pytał.
   - W porządku?! - usłyszała nerwowe parsknięcie. - Rzygałaś krwią i chcesz mi wmówić, że jest "w porządku"?!
   - Zajmij się sobą, dobra?! - nie chciała, żeby zaczynał węszyć. - To była pojedyncza akcja, bo za bardzo oberwałam, teraz już jest dobrze.
   Odwróciła się, słysząc skrzypnięcie materaca i szuranie na podłodze.
   - Wracaj do łóżka!
   Opierał się na ścianie i kuśtykał powoli w stronę drugiego pokoju. Prychnął, słysząc jej żądanie.
    - "Zajmij się sobą"- mruknął i zaciskając zęby, kontynuował swoją wędrówkę.
   Tak, wędrówka to dobre słowo. Cały ciężar ciała opierając za pośrednictwem ramienia na ścianie i zginając lekko skręconą nogę, człapał powoli do drugiego pokoju. W progu zrobił sobie chwilę przerwy, a po zebraniu sił ruszył niepewnie w stronę stołu. Kiedy zabrakło ściany, musiał stawać na nodze. Czuła dziwny ucisk w sercu za każdym razem i przeklinał z bólu. W końcu z cichym westchnieniem opadł na krzesło. Oparł głowę za stole i skrzywił się. Kiedy zauważył, że wbija w niego spojrzenie, odwrócił wzrok. Wiedziała, że jest na siebie wkurzony. Że nie może znieść tego stanu. Jakby sam ból nie wystarczał... Świadomość, że nie możesz praktycznie ruszyć palcem, przy jego charakterze, to musi być coś nie do zniesienia.
  Odwróciła się z powrotem do garnka. Pewnie nie chce, żeby się na niego teraz gapiła. Pewnie wolałby, żeby cieszyła się ze stanu, w którym się znalazł, a nie mu współczuła... Przelała mleko do dwóch kubków i poszła do pokoju. Postawiła jeden z nich przed chłopakiem i usiadła na przeciwko. Wyciągnęła z plecaka świeży, pachnący bochenek chleba. Urwała kawałek. Dopiero wsuwając sobie go do ust, zrozumiała, jaka była przez ten czas głodna. Z satysfakcją przeżuła chrupiącą skórkę. Jeszcze nigdy zwykły chleb tak jej nie smakował.
   Patrzyła, jak Killian mocuje się z kubkiem. Ręka od razu zaprotestowała, gdy próbował podnieść za uszko, złapał więc obiema dłońmi. Drżały ciągle, i widziała ile wysiłku wymaga zaciśnięcie ich na czymkolwiek. W końcu kubek wysunął się z dłoni, a ciepła zawartość rozlała po stole.
   - Kurwa - wysyczał. Rzucił jej szybkie spojrzenie i od razu odwrócił wzrok. Widziała jak go nosi. Szczęka wysunięta do przodu, drgające powieki. Był wściekły. Na swoją dziecięcą bezradność i bezużyteczność. Patrzenie na niego w tym stanie bolało. Tak strasznie się męczył...
Podniosła się, żeby wytrzeć rozlane mleko. Postawiła kubek z powrotem na stole.
    - Killian... - zaczęła. - Pomóc ci?
   Od razu pokręcił głową. Nawet nie podniósł wzroku z podłogi.
    - Może... Masz jakieś leki, które by ci pomogły - w ostatniej chwili powstrzymała się, przed spojrzeniem na szufladę. - Jakiś eliksir, czy coś?
    - Nie - skłamał. - Zresztą, nawet jeśli to nie możemy.
   - Przecież dyro nie może się o to pruć, skoro jesteś w takim stanie - powiedziała, jakby na własne usprawiedliwienie.
    - On to jedno. Pamiętasz, jak ci mówiłem o tych barierach, co wykrywają magie? Nie wykluczone, że Król Złodziei pozakładał takie przy kamieniu. Lepiej nie ryzykować.
    Przeklęła w myślach. I co teraz?!
    - Poza tym, to nie jest żadna klątwa, czy trucizna. Zwykłe obrażenia zewnętrzne, na coś takiego rzadko robi się eliksiry.
   Usiadła z powrotem na swoim miejscu. Oderwała kolejny kawałek chceba i podała chłopakowi. Uśmiechnął się lekko przełykając kolejne kęsy. Zjedli cały w milczeniu, rozkoszując się tym pierwszym od dawna posiłkiem.
     Kiedy skończyli, Riuuk wyciągnęła z plecaka nową koszulkę w czarno szare paski i wygodne, ciemno szare spodnie. Podała je chłopakowi przez stół.
    - Mam nadzieję, że będą dobre - uśmiechnęła się lekko speszona. Nie chciała się przyznać ile uwagi poświęciła wyborowi tych ubrań.
     - Dzięki - widziała, jak kąciki warg unoszą się lekko, na widok ulubionego koloru.
   Bezceremonialnie ściągnął z siebie resztki starej koszulki. Skrzywiła się. Cały brzuch pokryty był ogromnymi, czarnymi siniakami. Zacisnęła pięści. Skopali go. Skopali go jak psa. Jej wzrok wędrował po jego ciele, zatrzymując się zarówno na każdej głębokiej ranie, jak i pojedynczym zadrapaniu, a paznokcie wbijały się coraz głębiej w skórę dłoni. Z niemałym problemem, w końcu naciągnął nową koszulkę. Była luźna, ale wiedziała, że on takie lubi. Ze spodniami poszło mu trudniej. Skręcona noga była posiniała w kolanie i kostce. Mocował się z nogawkami dłuższą chwilę.
    Opuściła wzrok. Przez nią jest kaleką. Odkąd się obudził nie usłyszała od niego ani grama ironii, a typowe "skarbie" zawsze dodawał po chwili, jakby o tym zapomniał, i nigdy z tym typowym cynizmem w głosie.
    W końcu usłyszała, jak z powrotem opada na krzesło i wzdycha z ulgą. Popatrzyła na niego kątem oka, sącząc przed chwilą jeszcze gorące mleko. Przypomniała sobie myśl, która pojawiła się w jej głowie, kiedy byli u Jockera.
    "Kocham go"
    Od razu pokręciła głową, prawie krztusząc się napojem. Nie! Nie ma opcji! Skąd to się w ogóle wzięło w jej umyśle?! Dlaczego... Dlaczego tak pomyślała? No dobra, jest całkiem uroczy. Zwłaszcza, gdy śpi, albo jak przez zimno lekko różowieją mu policzki i nosek... Albo jak wśród setek cynicznych uśmieszków wychwyci się ten jeden szczery, pozbawiony ironii... Albo jak odgarnia z oczu te swoje jasne jak promienie słońca, kosmyki... Albo gdy wysuwa szczękę do przodu, gdy mu na czymś zależy... No i wtedy gdy trzyma długopis w zębach, bo ma zajęte ręce. A gdy ją przytula, to czuje się tak, jakby całe zło świata jej nie sięgało... Matko, o czym ona w ogóle myśli?! To do niej nie podobne!
   Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie dziwne wizje. Nie czas teraz na to. Mają ważniejszy problem... Jak się dobrać do Kamienia? Aktualnie oboje są mocno... "niedyspozycyjni". A nie wiadomo, co ich tam czeka. Może kolejna walka? Albo pieczęcie wymagające użycia magii? Cholera...
    - Killian, co robimy?
    Nie musiała precyzować. Wiedział o co chodzi. Popatrzył na nią zrezygnowany.
    - Nie wiem - powiedział, a zdrowa noga potupywała nerwowo w deski podłogi. - Naprawdę nie wiem.
    Jeśli on nie miał pomysłu, to rzeczywiście jest nie za różowo. Przeklęła pod nosem.
    - Nie masz tu jakiś znajomych? Kogoś, kto mógłby pomóc?
   - Nie no, mam - zmarszczył brwi. - Pracowałem z połową hołoty tutaj. No i gang, który założyłem po ucieczce ze stolicy, też ciągle istnieje... Ale oni to by mnie z chęcią dobili, gdyby mnie teraz zobaczyli.
    - A Jocker?
    - Wisiał mi przysługę. Pewnie już zaczął węszyć, co my tu robimy... Gwarantuje, że wystarczyłoby jedno słowo o Kamieniu, a zrobiłby wszystko, by zgarnąć nam go sprzed nosa.
    Westchnęła.
    - Nie masz zbyt wielu przyjaciół, co? - mruknęła ironicznie.
    - Nie chce tego słyszeć od ciebie - parsknął. - To twój Zakon mało nas nie pozabijał.
   - To bardziej skomplikowane niż ci się wydaje - potarła dłonią skronie, jakby samo myślenie o tym wymagało niebotycznego wysiłku. - A jeśli o tym mowa... Powiedz, jakim cudem nie zadziałały na ciebie zaklęcia szpiegowskie.
    - Sama mówiłaś. Silna wola...
    - Nie pieprz - spodziewała się, że właśnie to powie i przerwała mu, zanim skończył. - Byłeś zmęczony i zmordowany. Mogę się założyć, że nie miałeś pojęcia, co się w ogóle dzieje w twojej głowie. Zresztą, nawet jeśli, "silną wolą" mógłbyś co najwyżej przetrzymać zaklęcie, a nie je złamać.
    Odwrócił głowę i nie odpowiadał przez chwilę.
    - Czy ty nie byłaś wtedy nieprzytomna?
    - Tłumacz się - powiedziała stanowczo.
    Westchnął.
    - Blokady.
    Wstrzymała oddech, po czym zaśmiała się nerwowo.
    - Nie ma opcji, tylko w Zakonie je zakładają.
    - No...
    Poderwała się, uderzając dłońmi w stół.
    - Byłeś w Zakonie?!
    Co on gada?! Niemożliwe...!
    Westchnął.
    - Ee... Powiedzmy.
    - Powiedzmy?!
    Podrapał się w tył głowy, jakby chcąc odciągnąć odpowiedź.
    - Tylko tyle, ile trzeba było, żeby założyli mi blokady. Potem zwiałem.
    - Niemożliwe! - krzyknęła mu w twarz. - Dezerterka karana jest śmiercią! NIKT NIGDY nie przeszedł przez bramy Zakonu żywy bez zgody mistrzów!
    - Oczywiście, że wam o tym nie powiedzieli - mruknął. - A jeśli o ucieczce mówimy, to zwiałem z najlepiej strzeżonych więzień na świecie. Zakon im nie dorównuje. Zwłaszcza, jak idziesz tam z planem ucieczki i pewny pomocy z zewnątrz. Ryzykowne, ale w sumie żadna filozofia.
    Zamarła bez ruchu. O czym on pieprzy! Jak to możliwe?! Dlaczego go nie pamięta?! Jakim cudem udało mu się uciec?! Czemu nikt go nie ściga, tak jak ją po zdradzie?! Opadła bezradnie na krzesło i westchnęła głęboko. Zaczyna się już gubić w tym wszystkim.
    - Nie wierzę - mruknęła, chowając twarz w dłoniach, żeby zebrać myśli. - No wie wierzę...
    Nie odpowiedział, tylko tylko podniósł się powoli. Pokuśtykał z powrotem do drzwi, kląc pod nosem przy każdym kroku.
    - To... Długa historia - powiedział w końcu, stając w progu. - Kiedyś ci dokładniej wytłumaczę, dobra?
    Pokręciła głową. Nie wiedział o co jej chodziło. Nie chciała, żeby jej o tym opowiadał? Czy może wciąż próbowała odegnać natrętne myśli?
     Z ogromnym wysiłkiem kontynuował swój pochód. Teraz miał chociaż ścianę i nie musiał obciążać nogi. Sunął przy ścianie, czując piekące od tarcia ramię. Zaklął znowu, przypadkiem uderzając stopą o ziemię. Po całym ciele rozszedł się rażący ból. Wreszcie doczłapał do łóżka i z ogromną ulgą położył się. Zagryzł zęby. Jak ma w takim stanie zdobyć kamień.
     Usłyszał kroki. Lekkich tupot kobiecych stóp uderzających o podłogę. Po chwili Riuuk wychyliła się zza drzwi. Fala rozczochranych, czarnych włosów opadła na ramię. Przeczesała je lekko drżącymi pacami. Popatrzyła na niego.
    Przeklął.
    Nie mógł znieść tego współczucia w oczach. Wolał kiedy nim gardziła, kiedy patrzyła z wyższością. Teraz... Czuł się jeszcze słabszy. Jeszcze bardziej bezużyteczny.
    Dziewczyna podeszła do łóżka i usiadła na brzegu. Skinęła na niego dłonią. Przesunął się, robiąc jej nieco miejsca. Położyła się obok i wbiła wzrok w rozpadający się sufit. Zrobił to samo.
    Leżeli bez słowa dłuższą chwilę.
    - Jesteśmy w ciemnej dupie, nie? - zapytała, nie odwracając wzroku.
    - Mhm.
    - A gdyby tak pieprzyć to wszystko i wrócić?
    Chwila ciszy.
    - Myślisz, że serio nas wyrzuci?
    - Nie wiem.
    - Nie chcę z powrotem na stryczek.
    - Uciekniesz.
    - Może.
    Poprawiła się na łóżku i dopiero teraz wgrzebała pod koc. Przysunęła się trochę bliżej, żeby dla obojga starczyło. Oparła głowę na jego ramieniu.
    - Jak myślisz, jakie są szanse, że zdobędziemy Kamień?
    - Bliskie zeru.
    - Na prawdę nie wiesz, co robić?
    - Pojęcia nie mam.
    - Trudno.
    Przymknęła oczy. Czuła przy sobie jego ciepło. Miał lekką gorączkę. Jego szorstki bandaż łaskotał ją lekko.
    - Flynn?
    - Hm?
    - Dalej się gniewasz?
    - O co?
    - O tych kolesi w lesie.
    - Nigdy się nie gniewałem. Tylko nie rozumiałem, dlaczego to zrobiłaś.
    - Teraz już rozumiesz?
    - Nie.
    - Oboje jesteśmy pieprzonymi zwyrodnialcami, prawda?
    - Na to wygląda.
    - Żałujesz?
    - Teraz już nie.
    - A kiedyś?
    - Chyba trochę.
    - Ja pewnie też.
    Uśmiechnęła się chowając twarz w kocu. Wreszcie normalna rozmowa. Mogą sobie wszystko wyjaśnić. Dogadać się. Kiedy ostatnio tak robili? Chyba w stolicy... Potem jakoś szło, aż nie zabiła tych rozbójników. Teraz miała wrażenie, że od tamtego czasu minęły lata. Tyle zdążyli przejść.
    Chociaż teraz ich rozmowa była inna niż w stolicy. Na pierwszy rzut oka sucha i pozbawiona emocji. Ale tak naprawdę, wszystko sobie wyjaśniali. Zupełnie inaczej niż wcześniej, kiedy słowom towarzyszył płacz i łzy. Może już tego nie potrzebowali? Może się rozumieli? Czuli co tej drugiej osobie leży na sercu?
    - Księżniczko... - uśmiechnęła się
     Kiedy ostatnio ją tak nazwał?
    - No?
    - Przepraszam.
    - Eh? Za co? - dopiero teraz się odwróciła i spojrzała na niego. Miał przymknięte oczy, podniesione brwi, a na twarzy wyjątkowo nie błądził żaden grymas. Mówił przez zęby, ledwo ruszając wargami.
    - Tak w ogóle. Czasem zachowywałem się jak debil.
    - Ja... Ja też - poczuła, że rumieni się lekko, a język się jej plątał. - Przepraszam...
    Schowała twarz w koc. Jej twarz zaczerwieniła się okropnie i zaczęła oddychać szybko. Co jest? Co się z nią dzieje?
    Nie zauważyła, kiedy pogrążona w tych rozmyślaniach, zasnęła.

   Białe obłoczki na jego brodzie pieniły się intensywnie, kiedy zbliżyła uzbrojoną w żyletkę rękę do prawego policzka. Delikatnie ściągnęła nią część piany, starając się ignorować podejrzliwy wzrok szarych oczu, wbijający się w jej twarz i śledzący każdy ruch. Czuła, jak pod wpływem tego spojrzenia zaczyna się rumienić, a ręce zaczynają lekko drgać.
   - Tylko mnie nie zatnij - powiedział, kiedy przejechała żyletką wzdłuż łuku twarzy. - Albo przypadkiem nie podetnij gardła, czy coś.
   - To się nie odzywaj...! - mruknęła, zagryzając w skupieniu dolną wargę. - Nie zrobię tego, jak będziesz się ciągle ruszał...!
    - Nadal uważam, że to zły pomysł - zrobił dziwną minę, wciągając policzek, żeby było jej wygodniej.
    Parsknęła, podnosząc lekko jego podbródek. Posłusznie odwrócił głowę.
   - Sam byś tego nie zrobił - wypłukała narzędzie w wodzie i kontynuowała pracę. - A zaczynałeś już wyglądać jak zarośnięty pijak.
    Mruknął coś pod nosem, ale rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, żeby siedział spokojnie, bo rzeczywiście się jej ręka omsknie.
   Spędzali w mieszkaniu już czwarty dzień, dochodząc powoli do siebie. Rany wciąż im dokuczały, ale Riuuk była spokojna, bo czuła, że trucizna prawie całkowicie została wyparta z organizmu. Dzięki codziennym przechadzkom udało jej się też zgromadzić nieco energii. Tylko głęboka rana na brzuchu spędzała jej nocą sen z powiek i utrudniała normalne funkcjonowanie... Wciąż była na silnych prochach i tabletkach przeciwbólowych.
    Do tej pory nie pozwalała Killianowi wstawać z łóżka. Ale dzisiaj uparł się, że weźmie wreszcie prysznic. Widziała, jak dobija go ta bezczynność... Zresztą, czy on kiedykolwiek liczył się z jej zdaniem?!
   Martwiła się. Po kąpieli, zmieniła mu bandaże (na początku sam próbował, ale zrobiłby sobie większą krzywdę, gdyby nie wzięła sprawy w swoje ręce). Rany na przedramionach wyglądały okropnie. Poczerniały miejscami, ciągle ropiały i krwawiły. Miała wrażenie, że zamiast się goić, pogłębiają się jeszcze bardziej. Przerażały ją głębokie chyba na centymetr, bruzdy w nadgarstkach. Przecież on nawet nie może ruszyć dłonią... Do tego dopadło go to zakażenie. Był blady, miał wiecznie podkrążone, błyszczące gorączką oczy. No i mało jadł...
   Westchnęła, ściągając pianę znad górnej wargi. Był teraz tak nieporadny, że nawet ogolić się sam nie mógł. Uparła się, że ona to zrobi, chociaż, wcale mu się to nie podobało... Zwłaszcza, że wcześniej dokładnie wyczesała i upięła mu  włosy. Uśmiechnęła się lekko. Potrzebował kobiecej ręki.
    Odłożyła żyletkę na bok i wytarła mu twarz wilgotnym ręcznikiem. Zmrużył oczy.
    - Dzięki - ziewnął lekko.
    - A teraz do łóżka - powiedziała, zbierając cały sprzęt.
    Popatrzył na nią miną zbuntowanego dziecka. Po chwili spojrzenie złagodniało nieco, i miała wrażenie, że w zmęczonych oczach dostrzegła dobrze sobie znany, cwaniacki błysk.
    - Jak się czujesz? - zapytał.
   Zdziwiła się. Jasne, pytał ją o to codziennie, gdy zmieniała bandaże, albo syczała z bólu, kiedy zbyt raptownie się po coś schyliła. Ale co go naszło teraz?
    - Dobrze... - odpowiedziała ostrożnie, a jej ręka mimowolnie powędrowała do zranionego boku.
    - Wypadałoby iść po ten Kamień, nie? - uśmiechnął się z trudem.
    - Zdurniałeś?! - wypaliła, z impetem stawiając miednicę z wodą na stole. - Czy ty się widzisz?! Przejście do drugiego pokoju to dla ciebie wyzwanie, a chcesz iść szukać jakiegoś pierdolonego Kamienia?!
    - Poprawka - uniósł rękę w obronnym geście. - Nie będziemy go "szukać", bo wiem, gdzie jest, teraz trzeba go tylko zdobyć - przerwał jej, gdy próbowała skomentować. - I dlatego właśnie zapytałem, jak ty się czujesz. Bo generalnie, wygląda na to, że tobie przyjdzie odwalać brudną robotę.
    - Nie zgadzam się, Flynn - oparła się o stół. -  Nie damy rady.
    - To dlaczego jeszcze tu siedzimy? - badawcze spojrzenie zmusiło ją do odwrócenia wzroku.
    - Czekamy... aż ci się polepszy - mruknęła.
    - Mnie się nie polepszy, Riuuk - powiedział, podnosząc zabandażowaną rękę. - Widziałaś, co się z tym dzieje.
    - W takim razie wracajmy do Akademii - podniosła na niego niepewne spojrzenie.
    Parsknął.
    - Wywalą nas.
    - No i?
   - No i?! - niedowierzanie w jego oczach było ogromne. - Riuuk, ja mówiłem serio. Nie chcę wracać na stryczek.
    - I ja mam za to nadstawiać karku? - parsknęła. - Za twoje winy?
    Głos załamał się jej na końcu, jakby pojęła, co powiedziała. Chłopak nie przejął się jednak, jakby był przyzwyczajony do tego typu rozmowy.
    - Nie. Nadstawisz karku  za swoje cenne miejsce w elitarnej szkole dla magów, która zapewnia ci trening, dostęp do najlepszych broni, nauczycieli i artefaktów.
     Skrzywiła się. Rzeczywiście, była znanym na całym świecie przestępcą, ale wciąż młodym i po śmierci mistrza, który był jej łącznikiem, jej kontakty wciąż były mocno ograniczone. Dzięki wpływom Akademii miała dostęp do wszystkiego, co zabójcy z jej doświadczeniem i wymaganiami było potrzebne.
    - Nie muszę ci chyba przypominać, jaką pozycję ma Akademia na arenie niemalże międzynarodowej. Jest właściwie osobną stroną w konfliktach, trzymającą za gardło połowę przywódców, a z drugą połową może bez problemu negocjować - poniósł się z krzesła, patrząc na nią z góry z typowym uśmiechem na ustach.- Nie zmarnujesz tego. To zbyt wielki raj dla takich jak my.
    Parsknęła, odwracając wzrok. Miał rację.
    - A ceną jest jeden mały kamyczek, który masz tuż pod nosem.
    - Kamyczek? Flynn, ja się mogę założyć, że bardziej niż krzesło w Akademii i ocalenie skóry, interesuje cię ten pieprzony Kamień.
    Uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Nie musiał. Wiedziała, że ma rację.
    - Jesteś chory - mruknęła.
    - Jestem złodziejem - sprostował.
    Westchnęła.
    - Kiedy?
    - Wieczorem.
    - Spakuje rzeczy - wyszła z pokoju, tuszując niewielki uśmiech ekscytacji, w którym wygięły się jej usta.

    Stali na skraju lasu, ukryci miedzy drzewami. Przed nimi majaczył zarys starych ruin jakiegoś dworku. Wszystko co nadawało się jeszcze do czegokolwiek zostało dawno rozkradzione i wyniesione. Noc była dość ciepła, jak to w tej części kraju. W powietrzu unosiła się delikatna mgła, potęgująca atmosferę tajemniczości. Las był zadziwiająco cichy. Wytężyła zmysły. Poza słabą energią drzew  nie wyczuła tu ani najmniejszego owada. Zdziwiła się.
     - To tutaj? - zapytała szeptem.
    Skinął głową i podpierając się na kuli wyszedł spomiędzy krzaków, krzywiąc się, przez ból w ręce, na której się opierał.
    - Co ty robisz? - wybiegła za nim bezszelestnie. - Może trochę... dyskretniej?!
    Rozejrzała się nerwowo na boki.
    - Idziemy okraść rozpieprzone ruiny - uśmiechnął się. - Nikt nie zwróci na nas uwagi.
    - A jakiś strażnik?
    - Ewentualnie przy samym kamieniu.
    Powoli obszedł ruiny od drugiej strony i stanął w pewnej odległości. Przyglądał się im uważnie zagryzając wargi. Zobaczyła jak marszczy brwi, analizując wzrokiem omszałe kamienie.
    - Szukasz cze...
    Uciszył ją ruchem ręki, nie obrzucając jej nawet spojrzeniem. Po chwili podszedł do ściany i zaczął uderzać kulą w pojedyncze kamienie. Zatrzymał się przy jednym, schylił i położył na nim poparzoną dłoń. Zabębnił kilka razy w cegłę, po czym cmoknął niezadowolony. Wstał rozejrzał się dookoła. Przymknął oczy i widziała, jak zaciska powieki coraz mocniej. Stał tak kilka minut, po czym znowu schylił się i nakreślił kilka znaków na ziemi w języku, którego nie znała. Potem rozwiązał część bandaża i potarł ziemię poparzonym kciukiem. Na piachu został ślad krwi. Mruknął coś pod nosem i właśnie w tym momencie poczuła ogromną kulę energii, tuż pod stopami. Jaśniała białym światłem i życiodajną energią. Odruchowo sięgnęła ku niej, próbując ukraść jej trochę, ale ta oparła się. Zachłysnęła się powietrzem. Jak?! Coś takiego ma prawo w ogóle się dziać?!
    Zobaczyła jak spomiędzy kamieni tryska jasne światło i zaczynają poruszać się i tasować, układając w zgrabne schody prowadzące w dół dziury, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Chłopak cofną się nieco i gdy światło złagodniało, odwrócił się do niej, uśmiechając pod nosem.
    - Zapraszam, wasza wysokość.

<To już ostatnia prosta>
   

poniedziałek, 24 października 2016

Niemagiczni: Zimna wojna cz.30 (Riuuk)

Chwila, że co? - Wręcz krzyknęła w myślach cudem powstrzymując się od głośnej reakcji na tą niedorzeczną myśl. Jakim cudem taka głupota wpadła jej do głowy? Zakaszlała siarczyście i odplunęła krew do naczynia leżącego na stoliku. Jocker zerkał na nią co jakiś czas swym przenikliwym spojrzeniem.
Nagle wstała i podbiegła do umywalki na drugim końcu pokoju. Pochyliła się i zwymiotowała krwią... Ciemną, gęstą i okropną w smaku cieczą. Czuła na sobie wzrok chłopaków wlepiony w...
- Jocker, jeszcze raz spojrzysz się na mój tyłek, a dostaniesz taki wpierdol, że będziesz błagał o dobicie. - Naprawdę nie była dziś w sosie. 
- Uuu księżniczko! Nie tak ostro dobra? - Zażartował jasnowłosy sycząc pod koniec, gdy igła ponownie wbiła się w ciało. - Nie powinnaś okazać wdzięczności? - Mruknął.
- Za co? Mogłeś łaskawie po mnie nie wracać i dać mi wieczny spokój. Nie prosiłam się o ratunek! - Warknęła i powstrzymywała się od złapania za bok. Czuła się okropnie. Wnętrzności paliły żywym ogniem. Otarła usta rękawem i opierając o ścianę zsunęła na podłogę. Jocker zawiązał ostatni bandaż i wstał zacierając ręce. 
- No, gotowe. - Oschły ton zdradzał nutkę ulgi. - Teraz możesz się położyć i...
- Dziękuje stary, ale ja i księżniczka nie chcemy nadwyrężać twojej gościnności. - Zanim chłopak zdążył zaprotestować Killian podniósł się i dał Riuuk znak ręką by szła za nim. Z trudem podniosła się i oparła o ścianę. Jocker widząc to podał jej rękę. Odrzuciła ją i spojrzała na Killiana z wyrzutem. Biedak podpierał się na kulach. Pożółkłych ze starości i mocno wysłużonych, ale lepsze to niż nic. Pożegnali się szybko i ruszyli pod osłoną nocy. Raczej Killian. Ona tylko szła za nim i asekurowała na wszelki wypadek... 
- Zgaduję, że idziemy do kolejnej twojej kryjówki. - Stwierdziła tonem lekko mimo wszystko pytającym i podziękowała w duchu za brak bagaży. Dzięki temu mogła ukrywać to, iż ledwo szła, a bok piekł niemiłosiernie. Była szczęśliwa, że szli nocą. Czuła się bezpieczniej i nie przyciągali ciekawskich spojrzeń gapiów. Kto by nie zwrócił uwagi na prawie całego owiniętego bandażami chłopaka i mocno pobitą dziewczynę ze zszytym krzywo łukiem brwiowym - lekko napuchłym i sinym w dodatku - oraz owiniętą grubą warstwą tkaniny łydką. Kuśtykała sycząc co jakiś czas. Miała na sobie podarte, przesiąknięte krwią ubrania i rozciętą częściowo bluzkę. Opatuliła się jedyną zdatną do dalszego użytkowania rzeczą, czyli długim, czarnym płaszczem i zmuszała się do kolejnych kroków. Budynek znajdował się niedaleko. Zniszczona kamienica podobna do poprzedniej i do wszystkich w brudnej i zniszczonej okolicy, pełnej żebraków i głodnych, umierających dzieci. Otrząsnęła się z tego okropnego uczucia, które pojawiło się, gdy odruchowo badała położenie wszystkich istot dookoła. Killian był prawie tak słaby jak ona.
- To tutaj - był tak wyczerpany, że nawet nie pokusił się o najdrobniejszą ironię - zapraszam w moje skromne progi. 
- Aha. - Nawet nie zdawała sobie sprawy z wyrwania się z ust tego krótkiego westchnięcia. 
Kryjówka znajdowała się na parterze - na szczęście - i chociaż w bramie śmierdziało wymiocinami i moczem za rozklekotanymi drzwiami było całkiem przyjemnie. Jedno duże łóżko, spore, zabite w połowie deskami okno i rozpadająca się szafa. W drugim pokoju zydel, stabilny stół i dwa zużyte mocno fotele o potarganej tapicerce. 
- No, no luksusy!- Zdobyła się na ten mały żarcik. Poczuła się doceniona, gdy Killi prychnął cicho.
- Co nie? Normalnie to jedna z moich ulubionych baz. - Uśmiechnął się wykładając na łóżku. Widziała, że z ulgą wykłada nogę na poduszkę, którą mu podłożyła i zatapia się w kocu. Westchnęła myśląc o swoim obolałym ciele i siadła na łóżku. Sen zmagał jej powieki, a gdy odruchowo zapragnęła zaczerpnąć energii ponownie zobaczyła te blade i niewyraźnie skupiska ledwo tlących się płomyków świec po kątach, lub na łóżkach. Dzieci, starcy i dorośli w sile wieku. Wszyscy słabo i nerwowo wiedli swą marną egzystencję. Zasłoniła dłonią twarz chcąc opanować rozczarowanie mruknęła:
- Co teraz? Nie wieżę, że nie jesteś przygotowany. - Zagadnęła z nutą ciekawości, pewnym siebie głosem.
- W szafie po prawej stronie dolnej szuflady jest podwójne dno. - Zasłonił głowę poduszką i przesunął się do niej lekko. - Jest tam apteczka. Podaj mi maść przeciwbólową bo noga mi chyba zaraz urwie się przy samej dupie. - Jęknął. Bez słowa wstała i odgarnęła włosy z obolałej piersi. Cała była cholernie obolała i pobita. Podeszła do szafy i otworzyła skrzydło protestujące głośnym skrzypnięciem. Schyliła się do szuflady. Jęknęła musząc pochylić się w dół i pociągnęła za oporną gałkę. Znalazła czysty komplet ubrań i rzuciła go za siebie na łóżko. 
- Dzięki...
- To nie dla ciebie skaaaarbie - syknęła z irytacją - to dla mnie. Ktoś musi iść po coś do jedzenie, a nie wyglądam najlepiej. Domyślam się, że nie masz nic innego, więc wiesz... - Drewniane dno uniosło się cicho, gdy nacisnęła małą dźwignię w głębi szuflady. Był tam cały zestaw podstawowych opatrunków, maści i proszków. Rzuciła mu maść, a sama bez pytania zabrała proszek na ból głowy, ponieważ czuła wręcz, jak jej czaszka eksploduje na kawałki. Próbowała wstać, lecz zasłabła niespodziewanie. Runęła na kolana, a z ust pociekła krwawa ciecz w towarzystwie tak bardzo charakterystycznego dźwięku dla wymiotującej osoby. Killian szybko spojrzał w jej stronę lekko unosząc się z poduszki. Jego szaroniebieskie oczy patrzyły badawczo, a źrenice rozszerzyły się. 
- Ty chyba sobie żartujesz! - Prawie krzyknął. Usłyszała  cichy syk kiedy najwyraźniej chciał wstać i pomóc jej wstać, lecz noga wyraźnie dała o sobie znać. 
- Daj spokój, nic mi nie jest. 
- Taaa jasne mała. To tylko trochę cholernej krwi! Nic kurwa wielkiego! Takie tam! 
Nie skomentowała tylko stęknęła i podniosła się powoli. Opierając po drodze o ścianę i łóżko usiadła z ulgą.
- Posuń się muszę... 
Bez słowa protestu posunął się ku oknu. Położyła się obok niego. Wcześniej zrzucając na podłogę płaszcz i podartą bluzkę. Ściągnęła sztywne od zaschniętej krwi spodnie i ciężkie buty mokre w środku. Killian patrzył z niemym zdziwieniem jak w samej bieliźnie i metrach bandaży opatula się grubym kocem. Zasnęła tak szybko, że nawet nie zdążył skomentować...


Wstała około południa następnego dnia. Zanim otworzyła zaspane oczy dotknęło ją niewyobrażalne pragnienie. Przytuliła się do oplatającego ją ramienia i westchnęła...
Ramienia?! Cudem nie odskoczyła, gdy uświadomiła dobie, że chłopak podczas snu objął ją za talię i spał dysząc jej cicho do ucha. Momentalnie cała twarz stanęła w płomiennym rumieńcu. Chwyciła delikatnie jego dłoń i wstała wydostając się z tego zdradzieckiego uścisku. Nie zważając na ból błyskawicznie przyodziała się i zrobiło jej się żal półodkrytego chłopaka. Szukał jej dłonią mrucząc coś pod nosem. Ahhh... Jaki on słodki! Spojrzała na odkryty, umięśniony tors i delikatną twarz. Zarumieniła się jeszcze bardziej i okryła go kocem.... Chwila! Uderzyła się otwartą dłonią w czoło, czego od razu pożałowała. Odskoczyła od łóżka jak poparzona! 
Zauważyła przez drzwi... a raczej ich brak, że w drugim pokoju na stole leżała kartka i pieniądze. Zaciekawiona podeszła i zdziwiła się. 
" Tu masz kasę, którą udało mi się schować. Kup coś do jedzenia i jakieś ubrania, powinno starczyć, skarbie."
Na twarz wpełzł grymas wściekłości, który po chwili konsternacji ustąpił zrozumieniu. Przecież ten idiota nie mógł chodzić! Najgorsze było to, że to tylko i wyłącznie jej wina...
Wyszła zostawiając go w mieszkaniu. Ubrana w ciemnobrązowe, luźne spodnie i za dużą, białą koszulę z brązowym kapeluszem i włosami spiętymi do tyłu wyglądała nad wyraz męsko. Szła powoli przez zatłoczone uliczki łapiąc za ręce kilku małych złodziejaszków i pogroziła im z uśmiechem. Do pierwszego, lepszego targu było dość blisko. Znajdował się na placu między uliczkami. Kupiła szybko to co najbardziej potrzebne m. in. koszule, spodnie, bieliznę, jedzenie i mleko. Większość sprzedawców brało ją za mężczyznę, co było tak irytujące, że aż zabawne. W sumie nie miała nic przeciwko. Starała się skrywać twarz pod kapeluszem. Włosy wyglądały na krótsze, ponieważ schowała je pod koszulę. Wyglądała trochę jak Killian w wersji z czarnymi włosami i trochę drobniejszej budowy. Nawet jedna dziewczyna wyraźnie zainteresowana mrugnęła do niej znacząco. W drodze powrotnej stojące roznegliżowane kurtyzany najniższej klasy zachęcały ją do swoich usług.
- Hej, przystojniaku, może masz ochotę na chwilę rozkoszy w...
- Wybacz o pani, ale nie mam ochoty na towarzystwo tak niskiego progu. - Powiedziała ochrypłym głosem przez spuchnięte gardło naśladując Amona. Myślała, że wybuchnie śmiechem, gdy ujrzała minę ubranej w podartą, jaskrawo - czerwoną sukienkę dziewczyny o płomiennie rudych włosach. Młodsza od niej jak na oko...
Już prawie dotarła, jednak zakupy okropnie ciążyły jej na plecach. Stanęła w ciemnym zaułku i zwymiotowała krwią. Znowu. Trucizna cały czas uszkadzał wnętrzności i rozprzestrzeniała się po organizmie. Musi czym prędzej udać się po lekarstwo do Miasta Wróżek lub Żelaznego Miasta. Tylko jak? Umiera. Czuła jak powoli umiera i tylko energia, którą pobiera jako tako hamuje rozwój śmiertelnego rozkładu wewnętrznego. 
Podniosła się z głośnym sapnięciem i ruszyła do kryjówki. 

sobota, 22 października 2016

Uwaga czytelnicy!

Dodano dwie nowe postacie poboczne, które w przyszłości odegrają dużą rolę na blogu! Polecamy zapoznanie się z ich kartami:
Zdjęcie postaci:

Imię: Raisa Raina Raven
Nazwisko: Cross
Pseudonim: Złota Róża, Krwawa Kołysanka, Umiłowana Demonów;
Wiek: 21 lat
Rasa: półdemon
Orientacja: Hetero
Gildia: Mroczna Gildia (SS), Gildia Kupiecka(SSS), Gildia Alchemiczna(A);
Profesja: zabójca i kupiec z urodzenia, kurtyzana i artystka z wyboru, alchemik i strateg przez pasję, mag i odkrywca podążając przeznaczeniu;

-

Zdjęcie postaci:

Imię: Reef Uryu
Nazwisko: Cross
Pseudonim: Zjawa, Cień, Kameleon, Uryu
Wiek: 21 lat
Rasa: półdemon
Orientacja: hetero
Gildia: Mroczna Gildia (SSS), Gildia Najemników (SS), Gildia Wynalazców(S);
Profesja: zabójca i najemnik, wynalazca oraz najlepszy szpieg, czasami kucharz, dla niektórych krawcowa.


~Administracja bloga Ostatnie Zaklęcie

Uwaga do wszystkich czytelników!

Od dzisiaj do naszego bloga dochodzi coś, bez czego nie wyobrażam sobie świata fantasy, a mianowicie... System gildyjny! Od dzisiaj nasze postacie będą mogły uczestniczyć aktywnie w życiu poza szkołą w trochę inny, ciekawszy sposób. Mamy nadzieję, że nowa koncepcja się wam spodoba!

- Gildia Kupiecka:


- Gildia Alchemiczna:


- Gildia Wynalazców:


- Gildia Najemników:


- Mroczna Gildia:


Liczymy na kreatywność autorów i pozytywny odzew z waszej strony!
~ Administracja bloga Ostatnie Zaklęcie

Uwaga do wszystkich czytelników!

W dniu dzisiejszym 22-10-2016 r. dodaliśmy nowe, ciekawe lokacje, ukazujące rozwój naszego bloga i poszerzające znacznie możliwe przygody naszych postaci. Wśród dodanych lokacji znajdują się między innymi:

- Przesmyk Zigris:


- Miasto Zaff:


- Królestwo Lare:


- Pradawny Las Driad


- Świątynia Czterech Wiatrów:


... i wiele innych. Wszystkie lokacje i ich opisy możecie podejrzeć w zakładce tereny. 
Życzymy miłej lektury!
~Administracja bloga Ostatnie Zaklęcie

Inna, niż inne cz.6 (Killian)

    Pod palcami czuł szorstką korę. Nie mógł opanować drżenia rąk. Miał wrażenie, że żołądek wywrócił się mu do góry nogami i zaraz będzie domagał się zwrotu zawartości. Zamknął oczy i starał się skupić na spokojnym oddechu. Nie chciałby teraz dostać ataku astmy.
    - I jak? Podobało się?
     Dziewczyna wbijała w niego spojrzenie niebieskich oczu. Nie mógł pozbyć się zważenia, że dostrzega w nich jakiś zawadiacki blask.
    Zaśmiał się.
    - Zajebiście - powiedział, opierając się na drzewie.
    Zauważyła, jak oblizuje wykrzywione w uśmiechu wargi. Jego oczy błyszczały ekscytacją. Drapieżnym ruchem przeczesał opadające mu na twarz włosy. 
     - Masz tam coś jeszcze, młoda? - był ewidentnie podjarany.
     Pokręciła głową.
     - Sorki, to już wszystko - uśmiechnęła się prowokacyjnie. - Miałam nadzieję, że przestraszysz się trochę bardziej.
     - Musisz się bardziej postarać - skrzyżował ręce na piersiach. - Ale to było całkiem niezłe.
     - Dzięki.
      Przyjrzała się mu z ukosa. Nie miał na sobie marynarki od mundurku, biała koszula była niedbale wsadzona do spodni, a jej rękawy podwinięte. Odsłaniały wytatuowane i pełne blizn ramiona. Spodnie były nisko na biodrach zapięte szerokim, skórzanym pasem, nogawki wsunięte w długie to kolan, czarne jak noc oficerki.
     - Swoją drogą, to u was rodzinne? - zapytał. - Riuuk też kazała się mi gonić po krzakach, jak chciałem ją o coś zapytać. Jak dla mnie dość poryta tradycja.
     - No wiesz...  - podrapała się w tył głowy. - Ja też chciałam cię przy okazji sprawdzić.
     - I jakie wnioski? - odsłonił białe zęby w kolejnym, aroganckim uśmiechu.
     Wzruszyła ramionami.
      - Jak dla mnie nic specjalnego - powiedziała ironicznie. 
      Zaśmiał się znowu.
      - Chamsko - odsunął się od drzewa. - Bardzo dobrze.
     Ukłoniła się teatralnie. Nagle w powietrzu rozległ się donośny dźwięk. Powolny, ociężały dźwięk szkolnego dzwonu. Znienawidzony przez wszystkich uczniów, oznaczał koniec spotkań i rozmów, a początek zajęć.
     - Cholera - mruknął. - Tarner mnie zabije.
     Bez zastanowienia wystrzelił przed siebie. Po chwili odwrócił się.
     - Siedemnasta w bibliotece! - krzyknął w biegu.
     Nagle w okolicach kostek przy jego butach pojawiły się ogromne, srebrzyste skrzydła. Wzbił się na nich do góry w błyskawicznym tempie, i już po chwili nie widziała go w koronach drzew. Zagwizdała z uznaniem, po czym sama zniknęła w lesie, biegnąc co sił w łapach do Akademii.


     Wbiegała co sił po schodach. Lekcje miała na trzecim piętrze. Przeklęła, potykając się już czwarty raz. Wyszła wreszcie na korytarz i przeczesując w biegu włosy, pognała przez pusty korytarz. No, prawie pusty. Zza zakrętu wyłoniło się dwoje ludzi. W jednym Cori poznała Riuuk. Miała na sobie schludnie ułożony, szkolny mundurek, czarne rajtuzy osłaniające zaorane bliznami nogi i wysokie glany. Szedł z nią nieco niższy, białowłosy chłopak.
    Cori uśmiechnęła się do dziewczyny.
    - Cześć - zagadała, zwalniając nieco.
    Riuuk zatrzymała się i wbiła w nią lodowate spojrzenie.
    - Widzę, że masz się całkiem dobrze, po wczorajszym - powiedziała bez przywitania i uśmiechnęła się pogardliwie. - Może obeszłam się z tobą zbyt delikatnie?
     Cori parsknęła cicho. A ona co?!
     - Dzięki za łaskę - uśmiechnęła się fałszywie i nie czekając na odpowiedz, poszła w swoją stronę.


     Siedemnasta wybiła już kilkanaście minut temu. Przemierzała szybkim krokiem korytarze, wciąż trącana przez innych uczniów. W rękach ściskała wygniecioną od ciągłego użytku, mapę szkoły. Westchnęła. Szuka tej biblioteki już od pół godziny. Na dodatek jest zbyt nieśmiała, by tak po prostu zapytać kogoś o drogę...
     Poczuła jakby spadł z niej ogromny ciężar, kiedy po kolejnych kilku minutach za setnymi już dzisiaj, ciężkimi drzwiami, które popchnęła, ukazały się wysokie do sufitu regały pełne książek. Wbiegła do ogromnego, pełnego mniejszych korytarzyków, schodów i pokoików, pomieszczenia. Ignorując karcące spojrzenia bibliotekarek w błyskawicznym tempie przecinała koleje alejki, w poszukiwaniu chłopaka. Przeklinała go w myślach. "W bibliotece"?! Nie mógł bardziej sprecyzować?!
      W końcu, gdy wpadła do kolejnego półpokoiku z kominkiem i głębokimi fotelami, zobaczyła go siedzącego na szerokiej kanapie. Długie nogi bezceremonialnie wyciągnął na drewnianej, zawalonej książkami ławie. Przeglądał jakiś stary atlas i zapisywał coś na jednej z setek rozrzuconych kartek.
     - Spóźniłaś się - powiedział, nie odrywając wzroku znad notatek.
     - Żartujesz?! - opadła zasapana na jeden z foteli. Z ulgą zapadła się z miękkie, głębokie siedzenie. - Jak niby miałam cię tu znaleźć?! Nie mogłeś powiedzieć dokładniej?!
     - Mogłem - uśmiechnął się, sięgając do rozłożonej przed sobą, kolejnej książki. - Ale stwierdziłem, że należy ci się za to "nic specjalnego".
      - Cham - uśmiechnęła się pod nosem.
      - Nie przesadź z tymi komplementami. 
    - Nie bądź taki skromny, należy ci się. Tego rodzaju "komplementami" mogłabym cię cały dzień obsypywać. 
      - Oj, bo się zaczerwienię. 
      Zaśmiała się, przeczesując dłonią długie włosy.
      - Swoją drogą - zaczęła, patrząc jak podnosi kubek z herbatą, by wydobyć spod niego jakieś papiery - Zawsze pracujesz w takim chlewie?
       Pisnęła, gdy dokładnie w tym momencie rzucił jej w twarz grubą książką.
       - Nie wiem o czym mówisz - parsknął, patrząc z rozbawieniem, jak masuje czoło - Zajmij się lepiej tym. Wypisz co tam uważasz za ważne.
       Oparł się z powrotem i pociągając łyk herbaty, wrócił do lektury. Ona również przewertowała kartki encyklopedii w poszukiwaniu informacji do ich prezentacji. Zagłębiła się w książce na amen i nie zdawała sobie w ogóle sprawy z upływu czasu. Nagle usłyszała kroki. Dopiero wtedy podniosła wzrok znad teksu i zorientowała się, że robi się już ciemno.
     Po chwili do pomieszczenia weszła niosąca całe naręcze książek Riuuk. Za nią z kolejnymi w pokoju pojawił się ten sam chłopak co wcześniej. Cori skrzywiła się na widok dziewczyny. 
     - Znajdź sobie swój pokój, skarbie - mruknął Killian, siorbiąc ostatnie krople herbaty i nie odrywając nawet wzroku znad notatek.
     - Przeszkadzam ci? - zapytała, stając za nim i zaglądając mu przez ramię. Zupełnie zignorowała obecność siedzącej w fotelu dziewczyny.
       - Szczerze mówiąc...
       - Ciężkie są te książki, Flynn. Bolałoby, gdyby teraz wypadły mi na twój łeb.
      - Ależ skąd, wcale nie przeszkadzasz.
      - Tak myślałam.
      - Myślę, że powinniśmy znaleźć inne miejsce, Riuuk - białowłosy chłopak wciąż stał w progu i obrzucał Killiana pełnym nieskrywanej niechęci spojrzeniem.
      - Wstydzisz się? - Killian podniósł wreszcie wzrok i zlustrował go spojrzeniem, uśmiechając się pogardliwie. - Czekaj, jak to szło? Kici kici?
      - Moje książki też są ciężkie, Flynn - powiedział tamten.
      - Tylko spróbuj.
      Riuuk westchnęła z rezygnacją i wsunęła się miedzy ławę, a kanapę, by móc usiąść. Cori przyglądała się wszystkim po kolei wyraźnie speszona. Czuła się dziwnie w tej sytuacji, niepewna relacji, które zachodzą między tymi wszystkimi ludźmi, a także zupełnie nie potrzebna w tej scence. Poprawiła się fotelu i postanowiła zignorować całą gromadkę, skupiając się na lekturze.
     Riuuk zastygła w bezruchu przyglądając się z dezaprobatą stercie książek zawalającej całą ławę. Poprawiła swoje w rękach, szukając miejsca, gdzie mogłaby je położyć.
     - Ogarnął byś to - mruknęła z wyrzutem.
     - Jak coś ci nie pasuje, to znajdź sobie inny pokój.
     Stęknął, gdy zgodnie z obietnicą, zrzuciła mu na głowę całe naręcze książek. Usiadła obok niego na kanapie, po czym przysunęła się bliżej, tak, że ich nogi się stykały. Cori przyglądała się całej sytuacji, zasłaniając książką wpełzający jej na usta uśmiech zrozumienia.
     Towarzysz Riuuk z cichym westchnieniem rezygnacji wszedł do pokoju. Odsunął ręką część książek i w wolnym miejscu położył swoje w równym, uporządkowanym według wielkości, stosiku. Dopiero wtedy zauważył siedzącą w fotelu dziewczynę. Speszył się i uśmiechnął się do niej przepraszająco. W jednym momencie stał już przy jej fotelu i ujmował ją za rękę.
     Cori zaczerwieniła się.
     - C-co jest...
     - Przepraszam za mój brak manier. Nazywam się Jefferson Lokstar. Miło mi panienkę poznać.
     - Cori -  pisnęła cicho, cała czerwona na twarzy, kiedy on ucałował wierzch jej dłoni.
     Killian parsknął, chowając twarz w książce.
     - Zamiast reagować w ten sposób - powiedział Jeff sucho, puszczając jej rękę - mógłbyś spróbować nauczyć się nieco ogłady.
     - Od ciebie? - chłopak zaśmiał się, kładąc na stole drugą nogę.
     - Obawiam się, że jestem dla ciebie zbyt niedoścignionym ideałem. Powinieneś zacząć od naśladowania kilkuletniego dziecka. To mniej więcej twój poziom.
      - Przestańcie, dobra? - zganiła ich Riuuk, zajęta porządkowaniem książek na stoliku.
      - On zaczął - mruknął Jeff, siadając w drugim fotelu.
      - Serio? I to niby ja mam mentalność gówniarza? - parsknął Killian.
      - Ogranicz te obrzydliwe, wulgarne kolokwializmy... Żeby jeszcze przy kobietach?!
      - Cisza! - Riuuk z całej siły uderzyła książką o blat.
      Cori westchnęła cicho, przewracając kolejną stronę. To będzie ciężki wieczór.

<Riuuk?><Cori?>

czwartek, 20 października 2016

Niemagiczni cz.29: Zimna wojna? (Killian)

    Strużka krwi spłynęła po mu po szyi, jakby ostrzegając, co się stanie jeśli nie opuści broni. Dźwięk upadającego na ziemię ostrza rozszedł się cichym echem po pomieszczeniu. Patrzyła z wściekłością na mężczyznę. Szczerzył się szaleńczo, przyciskając nóż do gardła chłopaka. Ciągnąc go za włosy, zmuszał do trzymania głowy w górze. Nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Z paskudnego rozcięcia na czole obficie sączyła się krew, zalewając oczy. Jedną powiekę miał zamkniętą, a druga drgała z bólu. Z nosa również sączyła się stróżka krwi i zaciśnięte zęby były całe od niej czerwone. Musiał nią dużo pluć. Chyba oberwał kilka razy w twarz, bo wargi były pęknięte. Co tu się działo, kiedy była nieprzytomna? Ile to trwało? Z jednej strony wiedziała, że Zakon był zdolny do dużo gorszych rzeczy. Że gdyby dalej nic nie powiedział, wydłubaliby mu oczy i odcięli kończyny. Ale i tak nie mogła sobie wybaczyć. Kiedy powiedział jej, że są ścigani, była pewna, że bez problemu da radę ich obronić. Że nie znajdzie się żaden przeciwnik, który im przeszkodzi. Tymczasem dała się pozbawić przytomności i pozwoliła, żeby mu to zrobili. Patrzyła na zupełnie przesiąknięte krwią bandaże na rękach. Było jej tak dużo, że wypływała spomiędzy tkaniny i spływała po palcach na ziemię. Cienkie druty wżynały się głęboko w poparzoną skórę na nadgarstkach. 
      Jej wzrok powędrował z powrotem na śmiejącego się szaleńczo mężczyznę. Przez te kilka sekund w myślach obdarła go ze skóry setki razy. Jej ręce drżały, pałając opętańczą chęcią rozszarpania go na strzępy. Może gdyby spotkała dawnych druhów z Zakonu w innych okolicznościach, sprawy potoczyłyby się inaczej. Może darowałaby im życie. Nigdy nie planowała zemsty. Mimo że tyle razy ją skrzywdzili, upięli na smycz i wykorzystali, nie mogła nie być im wdzięczna za umiejętności, które zdobyła pod ich skrzydłami. Oni chcieli ją zabić za zdradzenie Zakonu i ucieczkę, ale ona nic do nich nie miała. 
     Aż do tej pory. Nie daruje im tego, że go tknęli. Nie daruje im żadnego zadrapania, żadnego stęknięcia, żadnego ciosu w brzuch, czy choćby draśnięcia. Zapłacą najwyższą cenę za skrzywdzenie jedynego człowieka... na którym jej zależało.
     - Zostaw go - powiedziała lodowatym tonem i odsunęła nogą ostrze, jakby chciała udowodnić, że nie zamierza atakować. Uniosła głowę.
     Zaśmiał się głośno i miała wrażenie, że przycisnął nóż mocniej. Popatrzyła na chłopaka. Ku jej zdziwieniu nie był przestraszony. Na twarzy z grymasem bólu mieszał się wyraz zrezygnowania i irytacji.
     - Co się z tobą stało, Riuuk... A może raczej Klingo? - zapytał Obrońca z wyższością. - Przejmujesz się tą trzęsącą ze strachu kupą mięsa? Nie spodziewałem się tego po tobie. Myślałem, że nauczyliśmy cię, jaki stosunek powinnaś mieć do takich jak on. Ale dobrze. Chętnie popatrzę jak błagasz o litość, kiedy będę go zarzynał...
     - Morda! - przerwała mu. Jej oczy błyszczały opętańczą wściekłością. Zabije go, rozniesie w pył, wyssa całą energię, co do kropelki... Nie zostawi ani krzty!
     - Popatrz, jak się trzęsie - przysunął twarz do policzka Killana. Chłopak skrzywił się.
    - Jasne, że się boję - parsknął. - Jakiś stary dziad się do mnie przytula. A potem gada coś o "stosunkach". Jestem tylko niewinnym chłopcem, zboczeńcu.
     Nie mogła powstrzymać uśmieszku wpełzającego na twarz.
     Mężczyzna patrzył na niego, jakby nie rozumiejąc, co właśnie usłyszał. Pociągnął mocniej za włosy. Chłopak syknął cicho.
    - Zabiję cię - powiedział tamten dobitnie. Miał w oczach nie zrozumienie. Powinien się bać! Błagać o litość!
    - A, tak. Ratunku...? - mruknął, przewracając ze znudzeniem oczami. - W ogóle... czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, jak ja się wkopałem w to całe gówno?
     - Zamknij się! - Riuuk rzadko widziała mężczyznę tak wściekłego. Na czole pojawiły się pulsujące żyłki. Nigdy nie słynął z dobrego maskowania emocji i przyjemności z zatracenia się w torturach.
     Uśmiechnęła się. Świetnie. W tym stanie będzie dużo słabszym przeciwnikiem.
     Obrócił się do niej.
     - Masz ze mną walczyć! - ryknął. - Wyzywam cię na pojedynek na zasadach assasynów. Jeśli odmówisz, on za to zapłaci! 
     Kolejna strużka krwi spłynęła po szyli i wsiąknęła w szarą koszulkę.      
     Zacisnęła pięści. 
     - Wyjąłeś mi to z ust - wysyczała.
     Parzyła z ulgą, jak nóż odsuwa się od gardła chłopaka. Potem strażnik odepchnął go na bok niczym worek kartofli, jakby zupełnie przestał się liczyć. Upadł na poranione ręce i zasyczał przeciągle.

Dziewczyna stanęła w pozycji wyjściowej. Ręce uniesione go góry w gardzie, dłonie zaciśnięte w pięści, lewa noga wysunięta do tyłu. Mężczyzna wyciągnął dłoń do przodu i zniknął. Riuuk w ułamku sekundy podniosła z ziemi łańcuch  i wykonała zamach. Obróciła całe ciało, a ostrze pofrunęło w tył. Poleciały iskry, gdy dwa ostrza spotkały się w tym śmiertelnym tańcu dwóch zwaśnionych osób. Momentalnie skontrowała obracając się w powietrzu i atakując z drugiej strony. Ostrze minęło cel. W jednym momencie szarpnęła łańcuch o metalicznym połysku. Złapała ostrze drugą dłonią i napięła parując uderzenie. I tak mistrzyni cienistego ostrza starła się z wielkim mistrzem kastetów stalowego ostrza. Bardzo rzadko dzierżonej broni ze względu na musowy, bliski kontakt.
Uchyliła się w tył, a stalowa pięść zakończona zakrzywionym ostrzem śmignęła nad twarzą. Wykonała salto do tyłu i kopnęła od dołu drugie ostrze mierzone w brzuch. Dotknęła dłońmi ziemi i odbiła się lądując przeszło metr od przeciwnika. Broń w jej dłoni wydłużyła się, a ilość ostrzy zwiększyła do dwóch.
- Chodź do tańca. - Mruknęła rozpętując istną burzę stali wokół siebie. Skoczyli ku sobie, a iskry parowanych ciosów zalewały pomieszczenie. Syknęła, kiedy na jej brzuchu pojawiła się czerwona szrama. Obydwoje bili w zawrotnym tempie, ponieważ Obrońca również jako jeden z nielicznych osiągnął prawie szczyt swych możliwości...
Sparowała kopnięcie z góry sycząc, a z kamiennej posadzki uniósł się kurz. Uśmiechnęła się i owijając łańcuch wokół nogi chwyciła mężczyznę za kostkę i cisnęła na skalną ścianę doprawiając kopniakiem w plecy. Rozległ się chrzęst żeber, jednak przeciwnik nie zważając na to odbił się od ściany i skontrował kopnięciem z obrotu. Było tak szybkie i niespodziewane, że nie zdążyła zablokować. Krzyknęła lądując na drugim końcu sali. W ostatnim momencie uniknęła ostrza, które wydało ponury chrzęst przy kontakcie z podłożem tuż przy bladej szyi. Uśmiechnęła się szalenie łapiąc go za nadgarstek i szarpnęła drugą dłonią zawinięty na jednej z form skalnych łańcuchem. Na plecy mężczyzny o mały włos zwalił się ogromny sopel zakończony ostrym czubem. Wbił się samotnie w sam środek sali, gdzie przed chwilą leżeli.
- Długi ten twój łańcuszek. - Warknął do stojącej na drugim końcu sali dziewczyny. Sekundę później, znów pogrążyli się w wirze walki. Sparował cios z dystansu i skontrował bezpośrednim uderzeniem. Trafił zaledwie pustkę...
Nagle z góry doszedł go cichy chichot. Ostrze cięło z góry kalecząc ucho i odcinając część chrząstki. Mężczyzna nie wzruszony, jakby nie odczuwał żadnego bólu odwrócił się i złapał ostrze, to jednak wyślizgnęło się mokre od posoki.
Biegła wokół niego, a ostrze chciało dosięgnąć z każdej strony. Odbijał i unikał setek uderzeń. W końcu uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął lewe przedramię, Złapał ją za włosy. Zaskoczona gwałtownie runęła na plecy. Podniósł ją i złapał za gardło tak szybkim, że aż niedostrzegalnym ruchem. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia uderzył nią o kamienną podłogę. Stęknęła. Ciemność zamgliła obraz, a otępienie umysł. Mężczyzna podniósł ją jeszcze raz i z furią uderzył o ścianę. Siła ciosu roztrzaskała cienką ścianę, a Riuuk poleciała w ciemność uderzając w - sądząc po dźwięku - żwir i wpadła do strumienia. Zimna woda natychmiast ją ocuciła. Zleciała parę metrów w dół. Woda była bardzo płytka, ponieważ ledwo zakrywała kostki.

Killian nic nie mogąc dostrzec stęknął i krzywił się próbując zmotywować do pracy dłonie. Ignorował ból. Poziom adrenaliny podskoczył tak wysoko, że ból nie sprawiał większego kłopotu. Przysunął się do skupiska sopli wystających z ziemi i zaczął trzeć więzy o wbity w jeden z nich mały nóż. Uśmiechnął się pod nosem gdy więzy puściły. Z ulgą przywracając krążenie w dłoniach i palcach. Słyszał krzyki i dźwięk trącej o siebie stali. W takim oto towarzystwie zmierzał ku odmętom jedynego wyjścia - małego tunelu.
- Taa! Ku wolności! - Nie wiedział do kogo był skierowany ten ironiczny ton... Może do tych kilkunastu posiekanych trupów leżących nieruchomo?

- Zdrajczyni. - Krzyknął wściekle, gdy kolejne kilka ran pojawiło się na ramionach i plecach. Tańczyli w śmiertelnym tańcu ciosów i cięć. Ona mokra, od wody, potu oraz zmieszanej krwi. On cały spocony, zakrwawiony z iskrzącymi się wściekłością, piwnymi oczami jak u bestii. Górował nad nią wzrostem. Wysportowany z widocznym każdym mięśniem. Szorstki, kilkudniowy zarost i luźnie ubranie potęgowały efekt jego groźnej i mrocznej aury, a kruczoczarne włosy przyprószone siwizną dodawały powagi.

Nie mogła użyć magii, a ruchy słabły. Coraz częściej nie nadążała blokować ciosów. Życiodajny płyn opuszczał ciało z każdym kolejnym uderzeniem bryzgając na żwir i kamienne ściany.
Złapał ja za gardło przedzierając się przez ścianę ostrzy i łańcucha. Ścisnął mocno i uniósł ją nad ziemię. Musiał wysoko unieść rękę by oderwała stopy od ziemi.
- Godny z ciebie przeciwnik, ale stanowczo masz zbyt mało siły i doświadczenia. - Jego głos zagrzmiał w wysokim i ogromnym pomieszczeniu.
Z zimną furią cisnął nią. Wylądowała z pluskiem w strumieniu.
- Czas to zakończyć! - Podszedł do niej kuśtykając, a rozcięta łydka pluła posoką zostawiając na żwirze krwawy ślad. Światło księżyca dochodzące z okrągłej dziury w sklepieniu oświetlał scenę niczym w jakims teatrze kukiełek. Nadszedł czas decydującej sceny. Jego oczy zabłysły krwawą czerwienią, a ona nie mogła się poruszyć. Dławiła się wodą wpływająca do nosa i wdzierającą się do ust.
- Zapomniałaś moja droga, że zostałem stworzony by pokonywać takich jak ty! - Uklęknął ciężko obok niej i wyciągnął coś zza paska. Strzykawka...
Gdy jaskrawo-zielony płyn został wstrzyknięty w kark poczyła jakby jej krew płonęła... Chiała wrzasnąć, lecz nie dała rady.
- Żegnaj Riuuk Przecierająca Szlaki. - Lodowaty szept dotknął jej ucha i mężczyzna zniknął po wypowiedzianej sentencji.
Mimo tego, iż krępujące zaklęcie zniknęło nie ruszała się. Paraliżujący ból, żywy, trawiący ogień nie pozwalał na to. Umierała i nikt jej nie znajdzie. Killian do sobie radę... Może Amon ją pomści by mogła przejść przez granicę wiecznego kołą życia i śmierci w spokoju?
Zamknęła oczy i usmiechnęła. "Nareszcie koniec. Nareszcie koniec cierpienia i wszelkich przykrości. " Odpłynęła z żalem w sercu, że nie mogła pożegnac się z Amonem. Że Killian nie mógł ją przytulić ten ostatni raz...


    Przesuwał się powoli, opierając na ścianach kolejnych budynków. Nie miał pojęcia, która może być godzina, ale było już ciemno. Mimo to uliczki wciąż były pełne ludzi. Umyślnie przeciskał się zatłoczonymi, głównymi drogami, żeby nie zwracać na siebie uwagi potencjalnych ścigających. Chociaż, wygląda na to, że Riuuk wszystkich wybiła.. Budynki były tutaj niskie, w orientalnym stylu, z małymi okienkami. Festiwal kolorów i świateł trwał najlepsze doskonale tuszując przestępczy charakter tego miasta.
    Wydawało mu się, że mimo ogromnego wysiłku, jaki wkłada w każdy krok w ogóle nie rusza się z miejsca. Ból rozsadzał go niemiłosiernie. Wciąż przecierał z czoła krew zalewającą mu oczy, mimo to po kilku sekundach znowu nic nie widział. Opierał ramieniem o ścianę i przyciskał do brzucha drgające ręce. W tym momencie byłby je skłonny nawet odciąć, byle przestały napieprzać. Popatrzył na prawie centymetrowe wyszarpnięcia w tkance na nadgarstkach i jęknął. Miał wrażenie, że zaraz umrze. 
    Zatrzymał się, zmuszony zwrócić krwią. Skopali go po brzuchu tyle razy, że garbił się, jakby jakoś miało to pomóc. Pokuśtykał dalej. Prawa noga odmawiała posłuszeństwa. Była skręcona chyba w dwóch miejscach, a paraliżujący ból rozchodził się po całym ciele, gdy tylko oparł się na niej. Przed oczami tańczyły mu mroczki.
     Przeklął. Miał ochotę po prostu rzucić się tutaj na ziemię, zamknąć oczy i przestać ruszać. Ból był tak ogromny, że po policzku zaczęły spływać mu łzy. Kompletnie nad tym nie panował. Ludzie mijali go, zupełnie nie zwracając uwagi na jego stan. Taki obrazek był dość częsty na tych ulicach. Inni w podobnej sytuacji leżeli w rogach ulic i przy śmietnikach. Martwi.
     Zatrzymał się przy prowadzących do typowej, mieszczańskiej, piwnicznej speluny schodach. Niechlujny napis na tabliczce obiecywał najlepszy alkohol, kobiety i "załatwienie każdej sprawy". Wiadomo o co chodzi. Niezdarnie zszedł po schodach, jęcząc z bólu. Na dole zatoczył się i upadł. Napieprzające bólem ręce odmawiały posłuszeństwa i gdy próbował się dźwigać, załamywały się, a on uderzał twarzą w bruk. Dopiero po kilku minutach udało mu się podnieść. Skulił się przy drzwiach stękając cicho. 
     Szarpnął za klamkę. Oczywiście zamknięte.
     Uderzył ręką w żeliwne drzwi. Mimo że wkładał w to całą swoją siłę, miał wrażenie jakby jedynie je muskał, a z każdym uderzeniem jego ręka bolała coraz bardziej.
     Po chwili drzwi uchyliły się. Szparka była wąska, szeroka tylko na tyle, żeby zobaczyć, kto się dobija. Po chwili zza drzwi dobiegło go zdziwione westchnienie. Drzwi otworzyły się szerzej.
    - Flynn?
    Stał przed nim średniego wzrostu mężczyzna. Miał umięśnione, wytatuowane ramiona, a twarz była zmasakrowana licznymi bliznami. Długie, tlenione włosy, opadały mu na plecy.
     - Co ty tutaj robisz...? Pierdole, co ci się stało?!
     - Słuchaj, stary - jęknął, plując na ziemię krwią. -  Pamiętasz, że wisisz mi przysługę, nie?


     Obudziła się obolała, a pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy, to dlaczego jeszcze żyje. Druga - gdzie jest Killian? Dopiero potem zaczęły docierać do niej jakiekolwiek informacje. Leżała na twardej kanapie, przykryta granatowym kocem. Jedyne światło w pokoju rzucała duża, niemodna lampa. Ściany dużego pomieszczenia były ciemne, stały pod nimi dziwne, ekstrawaganckie meble. Wszędzie obecny był motyw czaszek. Jak się tu w ogóle znalazła?
    Poruszyła się i zauważyła, że jej rany są opatrzone. Mimo to, każdy centymetr ciała okropnie ją bolał. Czuła, jakby każda żyła paliła ogniem. Zagryzła zęby i podniosła się. Zakręciło się jej lekko w głowie. Nie chciała tu zostawać. Nie wiedziała skąd się tu wzięła i nie zamierzała leżeć bezczynnie i czekać. Poczłapała powoli do drzwi, okrywając się zabranym z kanapy kocem. Otworzyła je. Były dość ciężkie. Kuśtykała na lewą nogę. Dostrzegła, że cała, aż do kolana jest grubo owinięta bandażem.
     Weszła do kolejnego pokoju. Był ogromny, pełen stołów i krzeseł. Dominowały to kolory czerni, fioletu i czerwieni. Po przeciwnej stronie stała duża ława, a za nią bar. Skrzywiła się na widok sceny, na której stały łączące się z sufitem rury. Co ona tu do cholery robi?! Po chwili zobaczyła siedzących w brzegu pomieszczenia mężczyzn. Jednego nie znała, drugim był Killian. Siedział okrakiem na krześle. Miał podwiniętą grzywkę, a stojący na przeciw mężczyzna zakładał mu szwy na ranę. Kiedy wbił igłę w skórę, chłopak skrzywił się.
     - Nie wierć się, cholero - mruknął tamten. Widać było, że nie ma doświadczenia w tym co robi.
     - Pierdolę, wbijasz igłę w mordę, czego ty oczekujesz?!
     - Wdzięczności.
     Podeszła bliżej. Dopiero teraz ją zauważyli.
     - Już się obudziłaś? - zdziwił się nieznajomy.
     Kompletnie nie zwróciła na niego uwagi. Ignorując ból, uklękła przy krześle.
     - Killian? - wbijała w niego przerażone spojrzenie.- Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
     Był cały blady, tylko wypieki na policzkach sugerowały lekką gorączkę. Obmyta z krwi, ogromna rana na czole, była w połowie zaszyta. Na policzkach zauważyła zadrapania. Ręce były po łokcie obwinięte świeżym, przyjemnie białym bandażem. Domyśliła się, że rany są poważne, bo opatrunek był naprawdę gruby. Prawa noga spoczywała na drugim krześle, usztywniona w kostce i kolanie. Wciąż miał na sobie brudną od krwi koszulkę. Zobaczyła pod oczami fioletowe cienie. Wbijał w nią nieobecne, zmęczone spojrzenie.
     - Spoko... - powiedział po chwili. - A ty żyjesz? Joker myślał, że jesteś martwa.
    - Joker...?
     Odwróciła się. Mężczyzna przed nią był lekko tęższy, ale umięśniony. Ręce zdobiły liczne tatuaże. Część była z więzień, tak jak te Killiana. Miał długie tlenione włosy, które związał w niedbały kucyk. Jego twarz była przeorana licznymi bliznami, ale poza tym wyglądała dość poczciwie. W dużej ręce ściskał zakrwawioną igłę.
    - Cześć - powiedziała, lekko speszona.
    - Ooo - uśmiechnął się na widok lekkiego rumieńca. - Urocza.
    - Nie radzę -  mruknął Killian, opierając ze zmęczeniem głowę na oparciu krzesła. - Nawet nie zaczynaj. 
    Riuuk zaczerwieniła się jeszcze bardziej. O czym oni mówią?!
    "Joker" zaśmiał się.
     - Dawaj no tu swoją krzywą mordę -  mruknął, podtrzymując głowę Killiana za podbródek i ze skupieniem spróbował wrócić do poprzedniej czynności. - Muszę to skończyć, bo mnie zaraz cholera weźmie.
     Niepewnie wbił igłę w skórę pod raną. Riuuk skuliła się na krześle obok i patrzyła, jak chłopak syczy z bólu, kiedy mężczyzna wyciąga ją z drugiej strony. Czuła się winna temu wszystkiemu. Miała ochotę się rozpłakać. Potarła ręką opatrunki na swoich ranach. Dlaczego do tego wszystkiego doszło? Co myślał sobie dyrektor wysyłając ich tutaj? Bez broni? Bez choćby mikstur leczących? Dotknęła napuchniętego oka i szwów na łuku brwiowym. Krzywych...
     Patrzyła jak na czole pojawiają się kolejne krzywe szwy. Jeszcze kilka dni temu zasypiała wyobrażając sobie z uśmiechem na twarzy jego martwe, zakrwawione ciało. Pragnęła jego śmierci, ba, planowała ją.
     A teraz... była wdzięczna losowi, że on oddycha. Kiedy Obrońca przyciskał mu nóż do gardła poczuła coś dziwnego. Ogromny bunt i żal. Zupełnie jak wtedy, gdy patrzyła jak oprawcy zabijają jej rodzeństwo. Zrozumiała, że nie chce, żeby umierał. Chce go żywego. Chce, żeby nazwał ją "księżniczką", przytulił, zaśmiał się po swojemu...
     Nagle w jej głowie pojawiła się dziwna myśl, taka, o którą nikt by jej nie podejrzewał, a na pewno nie ona sama. 
     "Kocham go".

<Co ty tam mruczysz, księżniczko?>