czwartek, 13 października 2016

Niemagiczni cz.24 (Riuuk)

Całą noc  siedziała przy ognisku wysłuchując cichych jęknięć Killiana. Co za rąbany idiota! ( A raczej jak do tej pory jeszcze nie.) Rozmasowywała zdarte kostki dłoni i patrzyła jak śpi niespokojnie i lekko. Gdyby nie to, że dolała mu korzenia z drzewa snów, które rosło niedaleko w ogóle nie zmrużył by oka. Wyczuwała pulsującą w żywych stworzeniach przemykających co jakiś czas lub po prostu obserwujących ich z zaciekawieniem. Stwierdziła, że dobrze byłoby coś zjeść... Coś świeżego... Podobno jedzenie w nocy psuje prawidłowy metabolizm. Ona jest dowodem na to, że działa to raczej na korzyść, niż na szkodę. Zamknęła oczy i skupiła się siedząc ze skrzyżowanymi nogami. Biały króliczek rogaty miał dzisiaj pecha, ponieważ podszedł zbyt blisko w nieodpowiedniej chwili zaciekawiony, któż może obozować w tym rzadko odwiedzanym lesie. Nagle zaczął opadać z sił, żeby w końcu nie móc ustać na własnych łapkach. Riuuk niczym koszmarna, czarna zmora wyłoniła się spomiędzy krzewów i chwyciła go za uszy. Upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. Prawie dosłownie... Urwała duży i ostry kolec z drzewa wojownika rosnącego tuż obok legowiska Killiana i szybkim ruchem kładąc sobie przerażone zwierzę na kolanach wbiła cienki fragment ostrego kawałka wytworu kory tego charakterystycznego drzewa, za ucho zwierzęcia, które natychmiast pożegnało się odchodząc do niebytu. Za pomocom tego samego narzędzia wypatroszyła zwierzę i nabiła na prowizorycznie sklecony rożen. Coraz lepiej rodziła sobie z kontrolowaniem energii, jednak to wciąż nie był zadowalający pozom. Wszelkie nadlatujące owady w promieniu światła ogniska zmieniały się w pył. Karmiła się ich energią, przy okazji ochraniając chłopaka, przed tym całym mikro-wojskiem lgnącym z ekspedycją do jego krwawiących rąk. Wstała i cicho usiadła obok niego opierając się o wystający korzeń drzewa. Zamknęła oczy i dotknęła jego dłoni. Cicho zaprotestował, lecz nie obudził się. Zaczęła przelewać delikatnie i powoli energie z drzewa - rosłego i wysokiego dębu złocistoliściennego i pobliskich drzew. Zabierała małe ilości nie robiące szkody traktując swoje ciało niczym przewodnik.

Słońce leniwie budziło się ze snu jakby chciało powiedzieć "mamo jeszcze pięć minut",a ona z nudów czyściła sprzęt i porządkowała juki. Skończyła niedługo przed obudzeniem się towarzysza. Był wypoczęty i pełen sił mimo ciągłego bólu. Zauważyła, że ona ma lekko podkrążone oczy i patrzy na niego, jakby czegoś wyczekiwała.
- Gdzie teraz? - Spytała wsiadając na konia i patrząc na niego.
- Na zachód skarbie! - Wskoczył w siodło i ruszył przodem zanim zdążyła go upomnieć za to zabawne słowo. Lubił tak do nie mówić. Robiła wtedy taką zabawnie oburzoną minę i lekko różowiała na nosie.

Jechali na zachód przez las. Kopyta uderzały o stwardniałe błocko wąskiego traktu prowadzącego ku dalszej przygodzie w słoneczny, ciepły dzień nie oglądając się za siebie. Nie śpieszyło im się do rozmowy. Jakoś obydwoje bez umownie stwierdzili,  że nacieszą się błogą ciszą, ponieważ zmierzali do jednego z większych miast Doliny Mglistej. Podążali traktem biegnącym do Xin. Miasta słynącego z najlepszych tkanin i drogocennych kruszców. Jedno z głównych siedzib wielkich gildii kupieckich i równie rozbudowanych podziemiach przestępczych. Nie wiedziała czemu, lecz wyczuwała nadciągająca burzę...

< Śpię... >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz