czwartek, 27 października 2016

Niemagiczni cz.31: Ostatnia prosta... (Killian)

  Z trudem popchnęła zadziwiająco ciężkie drzwi bramy. Weszła do obskurnej klatki schodowej i podpierając się na zimnych, obdartych z farby ścianach, pokuśtykała do mieszkania, w którym Killian miał kryjówkę. Majstrowała przy klamce kilka minut. Typowy złodziejski zamek, wygląda zwykły szajs z bazaru, a nie otworzysz za jasną cholerę, nawet, jeśli tak jak ona teraz, masz klucz. Dopiero po chwili kręcenia w te i z powrotem usłyszała błogosławione pstryknięcie i po cichu weszła do środka.
   Zamknęła za sobą drzwi. Skrzywiła się, gdy zaskrzypiały głośno i spojrzała w stronę łóżka, mając nadzieję, że hałas nie obudzi chłopaka. Z ulgą zauważyła, że poruszył się tylko niespokojnie, jakby jego wpojone instynkty chciały zareagować, ale w końcu zwyciężyło zmęczenie i ociężały stan. Zamruczał coś niezrozumiałego, wtulając twarz w stęchłą poduszkę. Podeszła na palcach i okryła go po samą szyję grubym kocem. Westchnęła, widząc kolejną plamę krwi na prześcieradle. Widać tak jak ona, ciągle nią pluł. Drżącą dłonią starła jej pozostałości z jego warg. Zaczerwieniła się delikatnie, czując pod palcami delikatną skórę. Na górnej wardze zaczął pojawiać się jasny, szorstki zarost, który połaskotał ją w rękę. Cofnęła ją szybko i odwróciła się speszona.
    Poczłapała przez pokój, żeby dostać się do kolejnego. Z ulgą zrzuciła ciężki plecak na ziemię i opadła na krzesło. Zwinęła się z bólu, kładąc głowę na brzegu stołu i zaskomlała cicho, przyciskając dłonie do rany na brzuchu. Udało jej się jakoś przejść do tego rynku i z powrotem, mimo że teraz nie miała bladego pojęcia jak tego dokonała. Wydawało jej się, że żywy ogień płonie wewnątrz niej, pochłaniając i dotkliwie parząc każdą komórkę. Przeklęła. Czuła, jak ulatywało z niej życie. Dosłownie przeciekało przez palce. Zakon świetnie znał jej słabości i doskonale wiedział, jaką truciznę podać... Zostało jej kilka dni... przy dobrych wiatrach. Zakryła usta dłonią, starając się powstrzymać kolejny wodospad krwi. Cholera, potrzebuje odtrutki. Już!
   Zsunęła się z krzesła i lekko chwiejnym krokiem poczłapała do szuflady, w której wcześniej znalazła opatrunki i leki przeciwbólowe. Może Killian ma tu coś, co chociaż odroczy wyrok? Opóźni działanie jadu, który krąży w jej żyłach i pochłania ją od środka? Wysunęła szufladę i podniosła lipne dno, żeby dostać się do zawartości. Szybko przerzucała w dłoniach typowe proszki i lekarstwa na zwykłe dolegliwości... Co jest?! Przecież on nie jest debilem, musiał trzymać tu coś na wypadek zatrucia, czy jakiejś infekcji magicznej! Z rezygnacją odkładała na bok silne tabletki przeciwbólowe, żeby później chociaż sobie ulżyć. Może gdzieś tutaj mają jakiś sklepik alchemiczny? W mieście tego typu musi coś być... Chociaż nie pamięta nic w tym stylu ze swoich wcześniejszych pobytów tutaj. To może ktoś tym handluje na czarno? Jakiś mag, czarodziej, czy szarlatan?
    Nagle jej dłoń tonąca w rolkach bandaży natrafiła na coś dziwnego. Jakby metalowy zatrzask od skrzyni. Wygrzebała błyskawicznie całą zawartość głębokiej szuflady i wyrzuciła ją na bok. Rzeczywiście, przy ściankach dostrzegła niewielkie metalowe zawiasy. Co to ma być? Trzecie dno? Nie, nie ma opcji, szuflada jest wyjątkowo pojemna, ale i tak zbyt płytka... Uderzyła w spód kilka razy. Odpowiedział jej pusty odgłos. Próbowała ciągnąć i pchać dno, jednak dno ani drgnęło. Może zatrzaski zostały założone dla picu...? Potarła lekko przyrdzewiały metal dłońmi. Zauważyła, że wciąż ma na palcach krew Killiana... Dokładnie w momencie, kiedy musnęła nimi zawisy, usłyszała ciche skrzypnięcie, a dno zapadło się odsłaniając zawartość.
    Wstrzymała oddech. Magia?! To musi być to... Pochyliła się, patrząc na szufladę od spodu, jakby chcąc upewnić się, że schowek tych gabarytów, jaki przed chwilą zobaczyła, nie miałby szans się tutaj mieścić. Wróciła do poprzedniej pozycji i pochyliła się nad zawartością. Magiczny schowek był głęboki i sięgał daleko poza ścianki szuflady. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to broń. Porozrzucanie na sobie ostrza, wszelkich rodzajów i wielkości leżały wszędzie, kusząc ją. Oblizała wargi z zachłannie potarła rękojeść najbliższego noża w skórzanym pokrowcu. Jej ręka po kolei wędrowała od jednego do drugiego, pieszcząc je delikatnie. Oh, jak bardzo chciałaby móc ująć je w dłonie, a najlepiej zabrać ze sobą... Zganiła się w myślach. Musi skupić się na czymś innym. Zaczęła pospiesznie i z nadzieją przerzucać zawartość na wszystkie strony. Tak jak się spodziewała, w ręce wpadły jej kolejne buteleczki i fiolki z dziwnymi lekami, alchemicznymi wynalazkami, miksturami, truciznami i odtrutkami. Gorączkowo czytała etykiety w najróżniejszych językach, chociaż połowy nie rozumiała, mając nadzieję, że znajdzie to, czego potrzebuje. Obrzucała je na bok, ignorując ilość tych, które są od dawna zakazane i za samo ich posiadanie grozi stryczek. 
    Nagle z pomiędzy dziesiątek fiolek błysnął jej znajomy kolor. Błyskawicznie sięgnęła w tamtą stronę i wyciągnęła malutką buteleczkę. Myślała, że zacznie krzyczeć z radości. Mikstura miała intensywny, turkusowy kolor, niemalże rażący w oczy. Przycisnęła ją do piersi. Jest! Co prawda jest jej dość niewiele i nie pozwoli na całkowite wyeliminowanie trucizny z organizmu, ale przynajmniej skutecznie opóźni jej działanie. Oderwała koreczek i przysunęła sobie do ust. Poczuła na szkle smak kurzu.
    Wtedy zawahała się.
   Co jeśli dyrektor ich za to obleje? Jeśli uzna to za jedną z tych praktyk, których zakazał im przed wyjazdem? Chociaż w sumie... przecież brali przeciwbólowe, co to za różnica? One pewnie też były zabronione... A jak była chora, Killian wcisnął jej antybiotyki. Gdyby dyro chciał, udupiłby ich już za to, więc jedna miksturka w te czy we te nie zrobi różnicy, prawda?
    Zacisnęła powieki. To i tak nie ma znaczenia. Nie pozwoli, żeby ceną tej cholernej misji było jej życie! Nie umrze tylko dlatego, że jakiś stary pryk z Akademii chciał ją sprawdzić!
   Zdecydowanym ruchem przechyliła fiolkę.

   Siedziała przy ścianie na przeciwko łóżka i przyglądała się chłopakowi. Oddychał płytko i nierówno. Była pewna, że nie zmorzył go sen, tylko ciało było już tak zmęczone, że zwyczajnie się wyłączyło. Wiedziała, że od dawna nie sypia. Było to po nim widać. 
    Wyglądał żałośnie. Leżał skulony pod cienkim kocem i trząsł się przez gorączkę. Poparzone ręce podwijał do siebie, jakby miał w ten sposób złagodzić ból. Mogła się założyć, że do ran wdało się jakieś zakażenie... Poruszył się niespokojnie po raz kolejny i wycharczał coś pod nosem. Dłonie zaczęły zaciskać się i rozprostowywać, jakby coś dręczyło go w koszmarze. Wciąż miał na sobie brudne od krwi, podarte ubrania. Świeże bandaże również zaczynały powoli czerwienieć w niektórych miejscach. Niepokoiło ją to... Miała nadzieję, że rany niedługo się zasklepią. 
    Pomieszała gotujące się na podróżnej kuchence, którą znalazła w mieszkaniu, mleko. Odkąd wypiła odtrutkę, czuła, że nieco odzyskuje siły, chociaż rany wciąż niemiłosiernie jej dokuczały. Podniosła się i poszła do łazienki, żeby przygotować chłopakowi zimny okład. Dlaczego dopiero teraz na to wpadła? Chyba... nigdy nie była w takiej sytuacji. Nie miała "partnera", którym musiałaby się zająć. Znała setki sposobów, żeby pozbawić człowieka życia, ale żeby je ocalić...?
    Zanurzyła kawałek swojej starej koszulki w lodowatej wodzie i wykręciła ją delikatne. Stróżki cieczy spływały jej po rękach i skapywały na podłogę, kiedy wracała. Zatrzymała się przy łóżku. Odgarnęła mu niepewnie mokrą od potu grzywkę z czoła. Zauważyła, że ma opatrunek... I co teraz? Będzie w porządku, jeśli go zmoczy? A może w takim wypadku powinna to tak zostawić? Skąd miała wiedzieć?!
    Nagle chłopak poruszył się i otworzył oczy. Zamrugał kilka razy, jakby nie bardzo kontaktując co się dzieje. Spojrzenie szarych oczu powędrowało na opartą na jego czole rękę, a potem wspięło się do góry, ku jej zaróżowionej twarzy. 
    - Co jest? - mruknął przez zęby, uśmiechając się z trudem.
    - Okład - powiedziała szybko, podnosząc mokrą tkaninę, jakby w obronnym geście. - Chciałam ci zrobić. Okład.
    Spojrzał na szmatkę, którą ściskała w dłoni i z powrotem na nią. Ten moment konsternacji wydawał się jej dłużyć w nieskończoność.
    - Nie musisz - powiedział w końcu.
    Spróbował się podnieść. Widziała jak krzywi się i syczy żałośnie, kiedy opiera się na rękach. Chciała go powstrzymać, ale nie mogła, widząc jak desperacko zaciska zęby. W końcu usiadł na łóżku i wypuścił powietrze.
    - Jak się czujesz? - zapytał, przyciskając do siebie palące bólem ręce.
    - Już... w porządku - odwróciła się i podeszła do kuchenki.
    Wyłączyła gotujące się mleko. Stała tyłem, nie chcąc teraz patrzeć mu w oczy. Postanowiła, że nie powie mu, że odkryła jego tają skrytkę i że zażyła antidotum. Podejrzewała, że nie wiedział o truciźnie, pod której wpływem była, wiec nie będzie o nic pytał.
   - W porządku?! - usłyszała nerwowe parsknięcie. - Rzygałaś krwią i chcesz mi wmówić, że jest "w porządku"?!
   - Zajmij się sobą, dobra?! - nie chciała, żeby zaczynał węszyć. - To była pojedyncza akcja, bo za bardzo oberwałam, teraz już jest dobrze.
   Odwróciła się, słysząc skrzypnięcie materaca i szuranie na podłodze.
   - Wracaj do łóżka!
   Opierał się na ścianie i kuśtykał powoli w stronę drugiego pokoju. Prychnął, słysząc jej żądanie.
    - "Zajmij się sobą"- mruknął i zaciskając zęby, kontynuował swoją wędrówkę.
   Tak, wędrówka to dobre słowo. Cały ciężar ciała opierając za pośrednictwem ramienia na ścianie i zginając lekko skręconą nogę, człapał powoli do drugiego pokoju. W progu zrobił sobie chwilę przerwy, a po zebraniu sił ruszył niepewnie w stronę stołu. Kiedy zabrakło ściany, musiał stawać na nodze. Czuła dziwny ucisk w sercu za każdym razem i przeklinał z bólu. W końcu z cichym westchnieniem opadł na krzesło. Oparł głowę za stole i skrzywił się. Kiedy zauważył, że wbija w niego spojrzenie, odwrócił wzrok. Wiedziała, że jest na siebie wkurzony. Że nie może znieść tego stanu. Jakby sam ból nie wystarczał... Świadomość, że nie możesz praktycznie ruszyć palcem, przy jego charakterze, to musi być coś nie do zniesienia.
  Odwróciła się z powrotem do garnka. Pewnie nie chce, żeby się na niego teraz gapiła. Pewnie wolałby, żeby cieszyła się ze stanu, w którym się znalazł, a nie mu współczuła... Przelała mleko do dwóch kubków i poszła do pokoju. Postawiła jeden z nich przed chłopakiem i usiadła na przeciwko. Wyciągnęła z plecaka świeży, pachnący bochenek chleba. Urwała kawałek. Dopiero wsuwając sobie go do ust, zrozumiała, jaka była przez ten czas głodna. Z satysfakcją przeżuła chrupiącą skórkę. Jeszcze nigdy zwykły chleb tak jej nie smakował.
   Patrzyła, jak Killian mocuje się z kubkiem. Ręka od razu zaprotestowała, gdy próbował podnieść za uszko, złapał więc obiema dłońmi. Drżały ciągle, i widziała ile wysiłku wymaga zaciśnięcie ich na czymkolwiek. W końcu kubek wysunął się z dłoni, a ciepła zawartość rozlała po stole.
   - Kurwa - wysyczał. Rzucił jej szybkie spojrzenie i od razu odwrócił wzrok. Widziała jak go nosi. Szczęka wysunięta do przodu, drgające powieki. Był wściekły. Na swoją dziecięcą bezradność i bezużyteczność. Patrzenie na niego w tym stanie bolało. Tak strasznie się męczył...
Podniosła się, żeby wytrzeć rozlane mleko. Postawiła kubek z powrotem na stole.
    - Killian... - zaczęła. - Pomóc ci?
   Od razu pokręcił głową. Nawet nie podniósł wzroku z podłogi.
    - Może... Masz jakieś leki, które by ci pomogły - w ostatniej chwili powstrzymała się, przed spojrzeniem na szufladę. - Jakiś eliksir, czy coś?
    - Nie - skłamał. - Zresztą, nawet jeśli to nie możemy.
   - Przecież dyro nie może się o to pruć, skoro jesteś w takim stanie - powiedziała, jakby na własne usprawiedliwienie.
    - On to jedno. Pamiętasz, jak ci mówiłem o tych barierach, co wykrywają magie? Nie wykluczone, że Król Złodziei pozakładał takie przy kamieniu. Lepiej nie ryzykować.
    Przeklęła w myślach. I co teraz?!
    - Poza tym, to nie jest żadna klątwa, czy trucizna. Zwykłe obrażenia zewnętrzne, na coś takiego rzadko robi się eliksiry.
   Usiadła z powrotem na swoim miejscu. Oderwała kolejny kawałek chceba i podała chłopakowi. Uśmiechnął się lekko przełykając kolejne kęsy. Zjedli cały w milczeniu, rozkoszując się tym pierwszym od dawna posiłkiem.
     Kiedy skończyli, Riuuk wyciągnęła z plecaka nową koszulkę w czarno szare paski i wygodne, ciemno szare spodnie. Podała je chłopakowi przez stół.
    - Mam nadzieję, że będą dobre - uśmiechnęła się lekko speszona. Nie chciała się przyznać ile uwagi poświęciła wyborowi tych ubrań.
     - Dzięki - widziała, jak kąciki warg unoszą się lekko, na widok ulubionego koloru.
   Bezceremonialnie ściągnął z siebie resztki starej koszulki. Skrzywiła się. Cały brzuch pokryty był ogromnymi, czarnymi siniakami. Zacisnęła pięści. Skopali go. Skopali go jak psa. Jej wzrok wędrował po jego ciele, zatrzymując się zarówno na każdej głębokiej ranie, jak i pojedynczym zadrapaniu, a paznokcie wbijały się coraz głębiej w skórę dłoni. Z niemałym problemem, w końcu naciągnął nową koszulkę. Była luźna, ale wiedziała, że on takie lubi. Ze spodniami poszło mu trudniej. Skręcona noga była posiniała w kolanie i kostce. Mocował się z nogawkami dłuższą chwilę.
    Opuściła wzrok. Przez nią jest kaleką. Odkąd się obudził nie usłyszała od niego ani grama ironii, a typowe "skarbie" zawsze dodawał po chwili, jakby o tym zapomniał, i nigdy z tym typowym cynizmem w głosie.
    W końcu usłyszała, jak z powrotem opada na krzesło i wzdycha z ulgą. Popatrzyła na niego kątem oka, sącząc przed chwilą jeszcze gorące mleko. Przypomniała sobie myśl, która pojawiła się w jej głowie, kiedy byli u Jockera.
    "Kocham go"
    Od razu pokręciła głową, prawie krztusząc się napojem. Nie! Nie ma opcji! Skąd to się w ogóle wzięło w jej umyśle?! Dlaczego... Dlaczego tak pomyślała? No dobra, jest całkiem uroczy. Zwłaszcza, gdy śpi, albo jak przez zimno lekko różowieją mu policzki i nosek... Albo jak wśród setek cynicznych uśmieszków wychwyci się ten jeden szczery, pozbawiony ironii... Albo jak odgarnia z oczu te swoje jasne jak promienie słońca, kosmyki... Albo gdy wysuwa szczękę do przodu, gdy mu na czymś zależy... No i wtedy gdy trzyma długopis w zębach, bo ma zajęte ręce. A gdy ją przytula, to czuje się tak, jakby całe zło świata jej nie sięgało... Matko, o czym ona w ogóle myśli?! To do niej nie podobne!
   Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie dziwne wizje. Nie czas teraz na to. Mają ważniejszy problem... Jak się dobrać do Kamienia? Aktualnie oboje są mocno... "niedyspozycyjni". A nie wiadomo, co ich tam czeka. Może kolejna walka? Albo pieczęcie wymagające użycia magii? Cholera...
    - Killian, co robimy?
    Nie musiała precyzować. Wiedział o co chodzi. Popatrzył na nią zrezygnowany.
    - Nie wiem - powiedział, a zdrowa noga potupywała nerwowo w deski podłogi. - Naprawdę nie wiem.
    Jeśli on nie miał pomysłu, to rzeczywiście jest nie za różowo. Przeklęła pod nosem.
    - Nie masz tu jakiś znajomych? Kogoś, kto mógłby pomóc?
   - Nie no, mam - zmarszczył brwi. - Pracowałem z połową hołoty tutaj. No i gang, który założyłem po ucieczce ze stolicy, też ciągle istnieje... Ale oni to by mnie z chęcią dobili, gdyby mnie teraz zobaczyli.
    - A Jocker?
    - Wisiał mi przysługę. Pewnie już zaczął węszyć, co my tu robimy... Gwarantuje, że wystarczyłoby jedno słowo o Kamieniu, a zrobiłby wszystko, by zgarnąć nam go sprzed nosa.
    Westchnęła.
    - Nie masz zbyt wielu przyjaciół, co? - mruknęła ironicznie.
    - Nie chce tego słyszeć od ciebie - parsknął. - To twój Zakon mało nas nie pozabijał.
   - To bardziej skomplikowane niż ci się wydaje - potarła dłonią skronie, jakby samo myślenie o tym wymagało niebotycznego wysiłku. - A jeśli o tym mowa... Powiedz, jakim cudem nie zadziałały na ciebie zaklęcia szpiegowskie.
    - Sama mówiłaś. Silna wola...
    - Nie pieprz - spodziewała się, że właśnie to powie i przerwała mu, zanim skończył. - Byłeś zmęczony i zmordowany. Mogę się założyć, że nie miałeś pojęcia, co się w ogóle dzieje w twojej głowie. Zresztą, nawet jeśli, "silną wolą" mógłbyś co najwyżej przetrzymać zaklęcie, a nie je złamać.
    Odwrócił głowę i nie odpowiadał przez chwilę.
    - Czy ty nie byłaś wtedy nieprzytomna?
    - Tłumacz się - powiedziała stanowczo.
    Westchnął.
    - Blokady.
    Wstrzymała oddech, po czym zaśmiała się nerwowo.
    - Nie ma opcji, tylko w Zakonie je zakładają.
    - No...
    Poderwała się, uderzając dłońmi w stół.
    - Byłeś w Zakonie?!
    Co on gada?! Niemożliwe...!
    Westchnął.
    - Ee... Powiedzmy.
    - Powiedzmy?!
    Podrapał się w tył głowy, jakby chcąc odciągnąć odpowiedź.
    - Tylko tyle, ile trzeba było, żeby założyli mi blokady. Potem zwiałem.
    - Niemożliwe! - krzyknęła mu w twarz. - Dezerterka karana jest śmiercią! NIKT NIGDY nie przeszedł przez bramy Zakonu żywy bez zgody mistrzów!
    - Oczywiście, że wam o tym nie powiedzieli - mruknął. - A jeśli o ucieczce mówimy, to zwiałem z najlepiej strzeżonych więzień na świecie. Zakon im nie dorównuje. Zwłaszcza, jak idziesz tam z planem ucieczki i pewny pomocy z zewnątrz. Ryzykowne, ale w sumie żadna filozofia.
    Zamarła bez ruchu. O czym on pieprzy! Jak to możliwe?! Dlaczego go nie pamięta?! Jakim cudem udało mu się uciec?! Czemu nikt go nie ściga, tak jak ją po zdradzie?! Opadła bezradnie na krzesło i westchnęła głęboko. Zaczyna się już gubić w tym wszystkim.
    - Nie wierzę - mruknęła, chowając twarz w dłoniach, żeby zebrać myśli. - No wie wierzę...
    Nie odpowiedział, tylko tylko podniósł się powoli. Pokuśtykał z powrotem do drzwi, kląc pod nosem przy każdym kroku.
    - To... Długa historia - powiedział w końcu, stając w progu. - Kiedyś ci dokładniej wytłumaczę, dobra?
    Pokręciła głową. Nie wiedział o co jej chodziło. Nie chciała, żeby jej o tym opowiadał? Czy może wciąż próbowała odegnać natrętne myśli?
     Z ogromnym wysiłkiem kontynuował swój pochód. Teraz miał chociaż ścianę i nie musiał obciążać nogi. Sunął przy ścianie, czując piekące od tarcia ramię. Zaklął znowu, przypadkiem uderzając stopą o ziemię. Po całym ciele rozszedł się rażący ból. Wreszcie doczłapał do łóżka i z ogromną ulgą położył się. Zagryzł zęby. Jak ma w takim stanie zdobyć kamień.
     Usłyszał kroki. Lekkich tupot kobiecych stóp uderzających o podłogę. Po chwili Riuuk wychyliła się zza drzwi. Fala rozczochranych, czarnych włosów opadła na ramię. Przeczesała je lekko drżącymi pacami. Popatrzyła na niego.
    Przeklął.
    Nie mógł znieść tego współczucia w oczach. Wolał kiedy nim gardziła, kiedy patrzyła z wyższością. Teraz... Czuł się jeszcze słabszy. Jeszcze bardziej bezużyteczny.
    Dziewczyna podeszła do łóżka i usiadła na brzegu. Skinęła na niego dłonią. Przesunął się, robiąc jej nieco miejsca. Położyła się obok i wbiła wzrok w rozpadający się sufit. Zrobił to samo.
    Leżeli bez słowa dłuższą chwilę.
    - Jesteśmy w ciemnej dupie, nie? - zapytała, nie odwracając wzroku.
    - Mhm.
    - A gdyby tak pieprzyć to wszystko i wrócić?
    Chwila ciszy.
    - Myślisz, że serio nas wyrzuci?
    - Nie wiem.
    - Nie chcę z powrotem na stryczek.
    - Uciekniesz.
    - Może.
    Poprawiła się na łóżku i dopiero teraz wgrzebała pod koc. Przysunęła się trochę bliżej, żeby dla obojga starczyło. Oparła głowę na jego ramieniu.
    - Jak myślisz, jakie są szanse, że zdobędziemy Kamień?
    - Bliskie zeru.
    - Na prawdę nie wiesz, co robić?
    - Pojęcia nie mam.
    - Trudno.
    Przymknęła oczy. Czuła przy sobie jego ciepło. Miał lekką gorączkę. Jego szorstki bandaż łaskotał ją lekko.
    - Flynn?
    - Hm?
    - Dalej się gniewasz?
    - O co?
    - O tych kolesi w lesie.
    - Nigdy się nie gniewałem. Tylko nie rozumiałem, dlaczego to zrobiłaś.
    - Teraz już rozumiesz?
    - Nie.
    - Oboje jesteśmy pieprzonymi zwyrodnialcami, prawda?
    - Na to wygląda.
    - Żałujesz?
    - Teraz już nie.
    - A kiedyś?
    - Chyba trochę.
    - Ja pewnie też.
    Uśmiechnęła się chowając twarz w kocu. Wreszcie normalna rozmowa. Mogą sobie wszystko wyjaśnić. Dogadać się. Kiedy ostatnio tak robili? Chyba w stolicy... Potem jakoś szło, aż nie zabiła tych rozbójników. Teraz miała wrażenie, że od tamtego czasu minęły lata. Tyle zdążyli przejść.
    Chociaż teraz ich rozmowa była inna niż w stolicy. Na pierwszy rzut oka sucha i pozbawiona emocji. Ale tak naprawdę, wszystko sobie wyjaśniali. Zupełnie inaczej niż wcześniej, kiedy słowom towarzyszył płacz i łzy. Może już tego nie potrzebowali? Może się rozumieli? Czuli co tej drugiej osobie leży na sercu?
    - Księżniczko... - uśmiechnęła się
     Kiedy ostatnio ją tak nazwał?
    - No?
    - Przepraszam.
    - Eh? Za co? - dopiero teraz się odwróciła i spojrzała na niego. Miał przymknięte oczy, podniesione brwi, a na twarzy wyjątkowo nie błądził żaden grymas. Mówił przez zęby, ledwo ruszając wargami.
    - Tak w ogóle. Czasem zachowywałem się jak debil.
    - Ja... Ja też - poczuła, że rumieni się lekko, a język się jej plątał. - Przepraszam...
    Schowała twarz w koc. Jej twarz zaczerwieniła się okropnie i zaczęła oddychać szybko. Co jest? Co się z nią dzieje?
    Nie zauważyła, kiedy pogrążona w tych rozmyślaniach, zasnęła.

   Białe obłoczki na jego brodzie pieniły się intensywnie, kiedy zbliżyła uzbrojoną w żyletkę rękę do prawego policzka. Delikatnie ściągnęła nią część piany, starając się ignorować podejrzliwy wzrok szarych oczu, wbijający się w jej twarz i śledzący każdy ruch. Czuła, jak pod wpływem tego spojrzenia zaczyna się rumienić, a ręce zaczynają lekko drgać.
   - Tylko mnie nie zatnij - powiedział, kiedy przejechała żyletką wzdłuż łuku twarzy. - Albo przypadkiem nie podetnij gardła, czy coś.
   - To się nie odzywaj...! - mruknęła, zagryzając w skupieniu dolną wargę. - Nie zrobię tego, jak będziesz się ciągle ruszał...!
    - Nadal uważam, że to zły pomysł - zrobił dziwną minę, wciągając policzek, żeby było jej wygodniej.
    Parsknęła, podnosząc lekko jego podbródek. Posłusznie odwrócił głowę.
   - Sam byś tego nie zrobił - wypłukała narzędzie w wodzie i kontynuowała pracę. - A zaczynałeś już wyglądać jak zarośnięty pijak.
    Mruknął coś pod nosem, ale rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, żeby siedział spokojnie, bo rzeczywiście się jej ręka omsknie.
   Spędzali w mieszkaniu już czwarty dzień, dochodząc powoli do siebie. Rany wciąż im dokuczały, ale Riuuk była spokojna, bo czuła, że trucizna prawie całkowicie została wyparta z organizmu. Dzięki codziennym przechadzkom udało jej się też zgromadzić nieco energii. Tylko głęboka rana na brzuchu spędzała jej nocą sen z powiek i utrudniała normalne funkcjonowanie... Wciąż była na silnych prochach i tabletkach przeciwbólowych.
    Do tej pory nie pozwalała Killianowi wstawać z łóżka. Ale dzisiaj uparł się, że weźmie wreszcie prysznic. Widziała, jak dobija go ta bezczynność... Zresztą, czy on kiedykolwiek liczył się z jej zdaniem?!
   Martwiła się. Po kąpieli, zmieniła mu bandaże (na początku sam próbował, ale zrobiłby sobie większą krzywdę, gdyby nie wzięła sprawy w swoje ręce). Rany na przedramionach wyglądały okropnie. Poczerniały miejscami, ciągle ropiały i krwawiły. Miała wrażenie, że zamiast się goić, pogłębiają się jeszcze bardziej. Przerażały ją głębokie chyba na centymetr, bruzdy w nadgarstkach. Przecież on nawet nie może ruszyć dłonią... Do tego dopadło go to zakażenie. Był blady, miał wiecznie podkrążone, błyszczące gorączką oczy. No i mało jadł...
   Westchnęła, ściągając pianę znad górnej wargi. Był teraz tak nieporadny, że nawet ogolić się sam nie mógł. Uparła się, że ona to zrobi, chociaż, wcale mu się to nie podobało... Zwłaszcza, że wcześniej dokładnie wyczesała i upięła mu  włosy. Uśmiechnęła się lekko. Potrzebował kobiecej ręki.
    Odłożyła żyletkę na bok i wytarła mu twarz wilgotnym ręcznikiem. Zmrużył oczy.
    - Dzięki - ziewnął lekko.
    - A teraz do łóżka - powiedziała, zbierając cały sprzęt.
    Popatrzył na nią miną zbuntowanego dziecka. Po chwili spojrzenie złagodniało nieco, i miała wrażenie, że w zmęczonych oczach dostrzegła dobrze sobie znany, cwaniacki błysk.
    - Jak się czujesz? - zapytał.
   Zdziwiła się. Jasne, pytał ją o to codziennie, gdy zmieniała bandaże, albo syczała z bólu, kiedy zbyt raptownie się po coś schyliła. Ale co go naszło teraz?
    - Dobrze... - odpowiedziała ostrożnie, a jej ręka mimowolnie powędrowała do zranionego boku.
    - Wypadałoby iść po ten Kamień, nie? - uśmiechnął się z trudem.
    - Zdurniałeś?! - wypaliła, z impetem stawiając miednicę z wodą na stole. - Czy ty się widzisz?! Przejście do drugiego pokoju to dla ciebie wyzwanie, a chcesz iść szukać jakiegoś pierdolonego Kamienia?!
    - Poprawka - uniósł rękę w obronnym geście. - Nie będziemy go "szukać", bo wiem, gdzie jest, teraz trzeba go tylko zdobyć - przerwał jej, gdy próbowała skomentować. - I dlatego właśnie zapytałem, jak ty się czujesz. Bo generalnie, wygląda na to, że tobie przyjdzie odwalać brudną robotę.
    - Nie zgadzam się, Flynn - oparła się o stół. -  Nie damy rady.
    - To dlaczego jeszcze tu siedzimy? - badawcze spojrzenie zmusiło ją do odwrócenia wzroku.
    - Czekamy... aż ci się polepszy - mruknęła.
    - Mnie się nie polepszy, Riuuk - powiedział, podnosząc zabandażowaną rękę. - Widziałaś, co się z tym dzieje.
    - W takim razie wracajmy do Akademii - podniosła na niego niepewne spojrzenie.
    Parsknął.
    - Wywalą nas.
    - No i?
   - No i?! - niedowierzanie w jego oczach było ogromne. - Riuuk, ja mówiłem serio. Nie chcę wracać na stryczek.
    - I ja mam za to nadstawiać karku? - parsknęła. - Za twoje winy?
    Głos załamał się jej na końcu, jakby pojęła, co powiedziała. Chłopak nie przejął się jednak, jakby był przyzwyczajony do tego typu rozmowy.
    - Nie. Nadstawisz karku  za swoje cenne miejsce w elitarnej szkole dla magów, która zapewnia ci trening, dostęp do najlepszych broni, nauczycieli i artefaktów.
     Skrzywiła się. Rzeczywiście, była znanym na całym świecie przestępcą, ale wciąż młodym i po śmierci mistrza, który był jej łącznikiem, jej kontakty wciąż były mocno ograniczone. Dzięki wpływom Akademii miała dostęp do wszystkiego, co zabójcy z jej doświadczeniem i wymaganiami było potrzebne.
    - Nie muszę ci chyba przypominać, jaką pozycję ma Akademia na arenie niemalże międzynarodowej. Jest właściwie osobną stroną w konfliktach, trzymającą za gardło połowę przywódców, a z drugą połową może bez problemu negocjować - poniósł się z krzesła, patrząc na nią z góry z typowym uśmiechem na ustach.- Nie zmarnujesz tego. To zbyt wielki raj dla takich jak my.
    Parsknęła, odwracając wzrok. Miał rację.
    - A ceną jest jeden mały kamyczek, który masz tuż pod nosem.
    - Kamyczek? Flynn, ja się mogę założyć, że bardziej niż krzesło w Akademii i ocalenie skóry, interesuje cię ten pieprzony Kamień.
    Uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Nie musiał. Wiedziała, że ma rację.
    - Jesteś chory - mruknęła.
    - Jestem złodziejem - sprostował.
    Westchnęła.
    - Kiedy?
    - Wieczorem.
    - Spakuje rzeczy - wyszła z pokoju, tuszując niewielki uśmiech ekscytacji, w którym wygięły się jej usta.

    Stali na skraju lasu, ukryci miedzy drzewami. Przed nimi majaczył zarys starych ruin jakiegoś dworku. Wszystko co nadawało się jeszcze do czegokolwiek zostało dawno rozkradzione i wyniesione. Noc była dość ciepła, jak to w tej części kraju. W powietrzu unosiła się delikatna mgła, potęgująca atmosferę tajemniczości. Las był zadziwiająco cichy. Wytężyła zmysły. Poza słabą energią drzew  nie wyczuła tu ani najmniejszego owada. Zdziwiła się.
     - To tutaj? - zapytała szeptem.
    Skinął głową i podpierając się na kuli wyszedł spomiędzy krzaków, krzywiąc się, przez ból w ręce, na której się opierał.
    - Co ty robisz? - wybiegła za nim bezszelestnie. - Może trochę... dyskretniej?!
    Rozejrzała się nerwowo na boki.
    - Idziemy okraść rozpieprzone ruiny - uśmiechnął się. - Nikt nie zwróci na nas uwagi.
    - A jakiś strażnik?
    - Ewentualnie przy samym kamieniu.
    Powoli obszedł ruiny od drugiej strony i stanął w pewnej odległości. Przyglądał się im uważnie zagryzając wargi. Zobaczyła jak marszczy brwi, analizując wzrokiem omszałe kamienie.
    - Szukasz cze...
    Uciszył ją ruchem ręki, nie obrzucając jej nawet spojrzeniem. Po chwili podszedł do ściany i zaczął uderzać kulą w pojedyncze kamienie. Zatrzymał się przy jednym, schylił i położył na nim poparzoną dłoń. Zabębnił kilka razy w cegłę, po czym cmoknął niezadowolony. Wstał rozejrzał się dookoła. Przymknął oczy i widziała, jak zaciska powieki coraz mocniej. Stał tak kilka minut, po czym znowu schylił się i nakreślił kilka znaków na ziemi w języku, którego nie znała. Potem rozwiązał część bandaża i potarł ziemię poparzonym kciukiem. Na piachu został ślad krwi. Mruknął coś pod nosem i właśnie w tym momencie poczuła ogromną kulę energii, tuż pod stopami. Jaśniała białym światłem i życiodajną energią. Odruchowo sięgnęła ku niej, próbując ukraść jej trochę, ale ta oparła się. Zachłysnęła się powietrzem. Jak?! Coś takiego ma prawo w ogóle się dziać?!
    Zobaczyła jak spomiędzy kamieni tryska jasne światło i zaczynają poruszać się i tasować, układając w zgrabne schody prowadzące w dół dziury, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Chłopak cofną się nieco i gdy światło złagodniało, odwrócił się do niej, uśmiechając pod nosem.
    - Zapraszam, wasza wysokość.

<To już ostatnia prosta>
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz