Inna niż inne. (Cori, Killian, Amon, Riuuk, Lily)

Rozdział 1 (Cori)
- To jest na pewno dobry pomysł? - Zapytałam z nadzieją w głosie. Nie chciałam iść do Akademii.
- Zrozum dziecinko. Nie mogę nauczyć cię niczego więcej. A ty nie możesz zostać sama z twoją mocą. - Powiedziała „Babcia”.
- Ale dlaczego?!
- Kiedyś twoja moc stanie się dużo większa niż jest teraz i będzie znacznie ciężej ją kontrolować.
- Ale przecież mogę ją normować, tak, jak dotychczas. Mogę sprzątać, podnosić rzeczy, pomagać ci...
- Będzie dużo potężniejsza. Zwykłe sprzątanie, czy, jak mówisz - pomaganie, ci nie wystarczy. Będziesz musiała robić coraz więcej rzeczy, ciężkich rzeczy, które pomogą ci ją opanować.
- Ale... Wiesz przecież, że się boję... - Mój głos drżał.
- Nie możesz tak bez przerwy unikać ludzi. Ja też jestem człowiekiem i co? Mnie się nie boisz, prawda?
- Ale ty to co innego!
- Wcale nie. Powiedz mi, czym oni się różnią ode mnie? – Na to nie znalazłam odpowiedzi. - No właśnie! Nawet nie potrafisz mi odpowiedzieć na to pytanie. A odpowiedź jest taka prosta: niczym! Idź spać, bo już późno, a musisz jutro podrzucić nas do Akademii.
Poszłam do mojego pokoju. Był on mały i prosty, z dużym łóżkiem, na które od razu się rzuciłam. No i kochany fotel – jajko, w którym zawsze czytałam książki. Wpatrywałam się w sufit, myśląc o tym, co powiedziała mi babcia. Dumałam przez dłuższą chwilę. Niestety nie mogłam tak siedzieć bezczynnie. Upewniłam się, że babcia mnie nie słyszy, przemieniłam się w geparda i wyskoczyłam przez okno, lecz gdy tylko moje łapy dotknęły ziemi, kobiecina zawołała mnie z powrotem. Jakim cudem ona zawsze wie, kiedy się gdzieś wymykam? Posłusznie wróciłam do domu uważając, by nie przytrzasnąć sobie ogona drzwiami. Znów wskoczyłam na łóżko, zwinęłam się w kłębek, przykryłam kocem i po chwili zasnęłam.
***
Rano obudził mnie zapach tostów z serem. Ledwo powłócząc nogami, poczłapałam do kuchni i usiadłam na krześle.
- Zamierzasz jeść łapami? - Fakt. Zupełnie zapomniałam, że jestem kotem. Szybko zmieniłam się znów w człowieka i zaczęłam jeść wciąż jeszcze ciepłe tosty. Gdy spojrzałam na zegarek, prawie spadłam z krzesła. Tarcza pokazywała piątą rano. Nic dziwnego, że byłam tak zmęczona. Jednak ciepłe śniadanko i kakao postawiły mnie od razu na nogi. Ubrałam się jak zwykle - w czarne jeansy i białą bluzkę na ramiączkach. Zarzuciłam na siebie skórzaną kurtkę i wyszłam na dwór. Przyjemny wiatr rozwiewał mi włosy.



Gdy babcia w końcu wyszła, przemieniłam się w smoka. Głowa wydłużyła mi się znacząco i przybrała kształt pyska, a na nim wyrosły mi kolce, tworząc naturalną koronę. Czułam, jak moje ciało staje się większe, w końcu z 1,75 m do wysokości prawie 5 m nie rośnie się od razu. Wyraźnie poczułam, gdy z moich pleców uwolniły się wielkie, kryształowe skrzydła.
- Podejdź tu, kochana. Zniż trochę głowę, wiesz, że nogi już nie te, co kiedyś. - powiedziała babcia, a ja podeszłam do niej, by mogła na mnie wejść i wygodnie usiąść. Gdy poczułam, że jest bezpieczna, wzleciałam do góry i skierowałam się tam, gdzie poleciła mi staruszka.
Leciałyśmy już od dłuższego czasu przez Góry Smocze, lecz nadal nie widziałam Akademii. Miałam tylko nadzieję, że kobiecina dobrze mną kieruje. Jednak po następnych kilkudziesięciu minutach lotu, ujrzałam na horyzoncie, jakby zarysy zamku. Myślałam, że Akademia wygląda bardziej, jak surowy budynek, w którym ludzie chodzą jak w więzieniu, tymczasem, wygląda ona jak siedziba królewska. Babcia powiedziała mi, gdzie mam wylądować, więc zrobiłam to tak, jak kazała. Lekko dotknęłam ziemi i gdy tylko upewniłam się, że teren jest bezpieczny, znów przybrałam postać człowieka. Szłyśmy we dwie, w kierunku szkoły, która z każdym krokiem zdawała się coraz większa. Gdy tylko przeszłyśmy przez bramę, poczułam się dużo lepiej, jakby... bezpieczniej? Możliwe. Babcia zapytała jakiegoś chłopaka o brązowych włosach, czy mógłby nam wskazać drogę do dyrektora. Zerknęłam tylko kątem oka na niego. Szczupły i niewysoki, ubrany na niebiesko, z uśmiechem na ustach. Moim ulubionym kolorem też był niebieski. Spod grzywki, która przykrywała mi kawałek twarzy, uśmiechnęłam się nieśmiało do niego. Powiedział, że chętnie zaprowadzi nas do gabinetu dyrektora.
Szłam obok babci, gdy prowadził nas w kierunku wielkiego gmachu Akademii. Rozglądałam się dookoła, widząc grupki uczniów, którzy głośno rozmawiali o dzisiejszych zajęciach. Z tego, co udało mi się usłyszeć, jakaś dziewczyna narzekała na nauczyciela eliksirów, który nie powiedział jej dokładnie, ile ma wrzucić posiekanych łupek orzechów do eliksiru rozweselającego, przez co wrzuciła za dużo i eliksir wylał się na jej spódniczkę. Jeszcze inni rozmawiali o zbliżającym się wypadzie do jakiejś gospody. W końcu po kilku minutach znaleźliśmy się przed gabinetem dyrektora. Podziękowałyśmy chłopakowi, który jak się później okazało miał na imię Milo, który zaraz po odprowadzeniu nas pobiegł w swoją stronę, zostawiając nas same.
Babcia zapukała. Gdy odpowiedziało nam donośne „Proszę”, bez wahania weszła, a ja wślizgnęłam się za nią. Dyrektor kazał nam usiąść na dwóch fotelach stojących przed jego biurkiem. Szczerze przyznaję, że były bardzo wygodne. Rozglądałam się po całym gabinecie, podczas gdy babcia rozmawiała o moim przystąpieniu do nauki w Akademii.
W sumie gabinet wyglądał bardzo ciekawie i przytulnie. Było w nim pełno książek, ale nie rozpoznałam autorów, ciężko też było zobaczyć tytuły, gdyż większość z nich była strasznie przetarta. Z zamyślenia nad książkami wyrwał mnie głos dyrektora.
- A więc... Corinne, tak? Chciałabyś się uczyć w naszej szkole? - Spojrzałam na babcię, która katowała mnie wzrokiem.
- Chciałabym nauczyć się czegoś nowego. - Odpowiedziałam tylko.
- Chciałbym sprawdzić, na jakim poziomie nauki jesteś. Co pani z nią przerabiała?
- Znam podstawy transmutacji, potrafię też uwarzyć kilka eliksirów, znam się nieco na ziołach. - powiedziałam za babcię, która nawet nie zdążyła zaczerpnąć powietrza i tylko popatrzyła się na mnie dużymi oczami. Odpowiedziałam jej spojrzeniem, które mówiło „No co?”.
- Mhm... - Mruknął dyrektor. - Dobrze, dobrze. Dam ci tutaj informator i formularz dołączenia do szkoły. Możesz wypełnić teraz, lub gdy będziesz w domu, lecz będziesz musiała wtedy wysłać go pocztą, a tak możesz dać mi go od razu, a ja dopilnuję, by od razu wpisano cię w rejestr.
Podał mi kilka kartek i długopis, a ja wzięłam się do uzupełniania formularza.


Rozdział 2 (Killian)
  Siedział przy długim stole, opierając głowę na ścianie i gapił się za okno. Profesor jeszcze nie przyszedł, więc w klasie wciąż panował szum, uczniowie śmiali się i dyskutowali głośno.
    Westchnął pod nosem. Nie przepadał za lekcjami. Nigdy nie chodził do szkoły i uczył się tylko tego, co uważał za przydatne, a teraz musiał siedzieć na tyłku przez kilka godzin, i słuchać jak kolejne stare pryki opowiadają bez entuzjazmu o jakiś średnio interesujących pierdołach (których sam nauczył się już dawno), rzucając jakieś suche, encyklopedyczne fakty i definicje. Nie wiedział tylko, czy bardziej wkurza go to, czy te cholerne przerwy, kiedy musi wysłuchiwać pisków nastolatek, które obrabiają sobie nawzajem dupy za plecami i obserwować jak przemądrzali gówniarze chwalą się swoim pierwszym papierosem, czy kieliszkiem wódki.
    Zabębnił ze zniecierpliwieniem palcami w blat szkolnej ławy, przy której siedział sam, mimo że miejsca znalazłoby się na cztery osoby.
    Chciałby już stąd wyjść i zająć się czymś ciekawszym. Mógłby iść do biblioteki i poczytać o faktycznie interesujących rzeczach, jak Teoria Ruchów Magicznych. Wciąż jeszcze jej nie ogarnął i był na siebie strasznie wkurzony z tego powodu.
     Spojrzał na zegarek. Profesor powinien przyjść za kilka minut. Potem jakaś godzina wegetacji, godzinna przerwa obiadowa, kolejne pięć godzin spektakularnej nudy i będzie wolny.
     Usłyszał trzask drzwi i spojrzał w ich stronę, z nadzieją, że profesor historii magii chociaż raz nie spóźnił się piętnaści minut, które potem zabierał im z przerwy. 
     W progu nie zobaczył jednak przysadzistej postaci nauczyciela. Stała w nich dziewczyna, dość wysoka, kilkunastoletnia. Długie, ciemne włosy spływały jej po plecach i opadały na zaczerwienioną twarz. Miętosiła ze zdenerwowaniem brzeg mundurka i rozglądała się nerwowo, co chwila spuszczając wzrok. Przez chwilę miał wrażenie, że chce się odezwać. Potem, że uciec. Najwyraźniej zrezygnowała z obu pomysłów, bo drżącą ręką zatrzasnęła drzwi. Potem wbijając wzrok w czubki butów, przemaszerowała wzdłuż ściany, starając się ignorować spojrzenia reszty uczniów, którzy zresztą po chwili i tak wrócili do swoich spraw. Zatrzymała się w kącie i podniosła na sekundę oczy, by poszukać wolnego miejsca.
    Przeklął w myślach. Tylko jego ławka była wolna.
    Obserwował z rosnącym zrezygnowaniem, jak dziewczyna przemyka okrężną drogą, by nie wejść pomiędzy innych uczniów, w jego stronę. 
     Zatrzymała się przed nim i bawiła przez chwilę palcami.
     - Cześć - powiedziała nieśmiało. - Ktoś tu siedzi?
     Westchnął cicho, obrzucając ją spojrzeniem.
      Oparł głowę na ręce.
     - Nie... - Mruknął bez entuzjazmu.
     Uśmiechnęła się delikatnie, jakby gratulując sobie w myślach sukcesu i położyła na stole dużą, dziewczęcą torbę ze swoimi rzeczami.
     - I ty też raczej nie powinnaś - dodał, gdy przerzucała nogę przez ławę, by na niej usiąść.
     - Słucham? - Chyba miała nadzieję, że się przesłyszała.
     Dostrzegł cień paniki w jej oczach.
     - Kojarzysz "ławki przegranych", w których lądują tylko ludzie bez znajomych?
     Skinęła głową.
     - To właśnie takie miejsce. Usiądź tu raz, a masz przerąbane do koooońca szkoły - przeciągnął teatralnie, obserwując z satysfakcją, jak panikuje coraz bardziej.
     Westchnęła i spojrzała na niego z rezygnacją, jakby chciała powiedzieć, że woli mieć przerąbane nawet do końca życia, jeśli nie będzie musiała powtarzać procedury pytania o wolne miejsce. Jakby na potwierdzenie usiadła niepewnie i chowając się za torbą, rozejrzała po klasie.
     - Jak wolisz - mruknął, przesuwając bliżej swoje rzeczy.
     Do tej pory nie musiał dbać o to, że były rozpieprzone po całej ławce.
     Dziewczyna obróciła się do niego, odgarniając włosy z zaróżowionej twarzy.
     Nieśmiałe spojrzenie niebieskich oczu przeanalizowało go szybko.
     - Jestem Corinne Hunter. Możesz mówić mi Cori - wyciągnęła do niego małą dłoń.
     - Killian Flynn - powiedział, patrząc na nią z typowym, cynicznym uśmiechem. - I najlepiej w ogóle do mnie nie mów, jeśli chcesz gadać z kimkolwiek innym.
     Cofnęła, lekko zdezorientowana, drżącą dłoń, której nie uścisnął.
     - Więc... Dlaczego siedzisz w "ławce przegranych"?
     - Ja? Po prostu tu usiadłem. Zanim nie dołączyłem do tej klasy, nie było tu czegoś takiego.
     - Ahh... - Mruknęła, wyciągając książki z torby.
    Chciała zapytać o coś jeszcze, ale w tym momencie nauczyciel wszedł do klasy i kazał jej się przedstawić. Wybąkała cicho kilka standardowych formułek, nie podnosząc wzroku z blatu stołu. Profesor patrzył z rosnącym współczuciem i podejrzliwością, to na nią, to na Killiana. Za którymś razem ten drugi pomachał do niego, uśmiechając do niego szyderczo.
     Chłopak ziewnął głośno i oprał głowę na ścianie.
    Założył ręce na piersi, czekając na koniec lekcji. Gdy wreszcie miał zabrzmieć upragniony dzwonek, nauczyciel położył na pierwszej ławce kilka kartek.
    - Tutaj macie tematy prezentacji. Dobierzcie się w pary i przygotujcie je na lekcję za dwa tygodnie.
    Killian przeklął pod nosem. Ciekawe, z jakim przegrywem wyląduje w grupie. Znowu dobiorą mu tego, kto zostanie bez pary.
    Nagle poczuł na sobie błagalne spojrzenie.
    - Bądź ze mną w grupie. Proszę, proszę, proszę - uderzała dłońmi o blat.
    - Eeee... Spoko?


    Siedział przy stole w obszernej jadalni, wbijając wzrok w sufit i przeżuwał mięso, rozkoszując się samotnością. Jeszcze tylko pięć godzin, powtarzał sobie w duchu. Tylko pięć.
    Nagle ktoś postawił talerz na miejscu przed nim.
    Opuścił wzrok i zobaczył Cori, która poprawiając sobie spódniczkę mundurka, usiadła na ławie naprzeciwko.
    - Cześć - przywitała się cicho.
    Patrzył na nią przez chwilę, bez słowa przeżuwając jedzenie. Speszyła się.
    - Tobie chyba bardzo zależy, żeby nie mieć znajomych - powiedział w końcu.
    Poprawiła grzywkę, wiercąc się niespokojnie.
    - Jeśli ludzie tutaj... - zaczęła, mieszając łyżką zupę - ...nie znając mnie, spiszą mnie na straty, bo rozmawiam z kimś, kogo oni nie lubią, to znaczy, że nie są warci mojego czasu.
     Zaśmiał się.
     - A ja jestem? - Oparł się na łokciu i wbił w nią ciekawskie, cwaniackie spojrzenie.
     Wzruszyła ramionami i zlizała z warg resztki kremu pomidorowego. Wsunęła sobie do ust kolejną łyżkę.
     - To się okaże - odchrząknęła i wyciągnęła z torby papierową teczkę. Otworzyła ją i wyjęła z wierzchu kartkę.
     - To nasz temat - powiedziała, kładąc ją przed nim. - Dynastia Horywood i ich Wieczne Wojny. Wiesz coś o tym?
     Popijając wodę, wyciągnął dłoń i przyjrzał się tekstowi. 
     - Powiedzmy. Coś tam czytałem - odłożył szklankę na stół. - To było na Podniebnych Wyspach, nie? W czterdziestym dziewiątym?
     - Tak. Czasu Drugiego Słońca - potwierdziła, patrząc ukradkiem, jakby nie spodziewała się, że może wiedzieć na ten temat cokolwiek.
      Chciała go jeszcze o coś zapytać, gdy nagle na miejscu obok niego ktoś z impetem położył swój talerz. Porcelana zaskomlała cicho.
     - Flynn! - Warknęła przybyszka, przerzucając długie nogi przez ławę. - Co znowu kombinujesz?!
    Kiedy siadała, jej czarne jak smoła włosy zafalowały. Cori przełknęła ślinę, wpatrując się w jej blade oblicze. 
     - O co ci znowu chodzi, kochanie? - Uśmiechnął się do niej, bez powitania.
     - Od kiedy zająłeś się demoralizacją nowych uczniów, co? I NIE MÓW TAK DO MNIE!
     - Robimy razem projekt... - Zaczął.
     - Zrobił ci coś? - Dziewczyna obróciła się do Cori i przyjrzała jej uważnie. - Czego ci nagadał? Do czego zmusił?!
     - My tylko...
     - Flynn, ty pieprzony zwyrodnialcu! - Szturchnęła go w ramię.
     - Ranisz mnie - mruknął, wsuwając sobie do ust kolejny kawałek mięsa. - To. Boli.
     Cori patrzyła na nich wyraźnie zdezorientowana.
     - Jesteś Riuuk Przecierająca Szlaki - powiedziała, a tamci spojrzeli na nią równocześnie. - Ja jestem...
      - Wiem - patrzyła na nią zimnymi, niebieskimi oczami. - Hunter. Corinne Hunter.


Rozdział 3 (Cori)
Dziewczyna wyglądała aż nad wyraz znajomo. Przypominała mi kogoś z plemion z Gór Smoczych. Być może, gdy kiedyś leciałam razem z ojcem, widziałam jej plemię. Ludzie ze Smoczych Gór zwykle charakteryzują się ciemnymi włosami i kolorowymi oczami. Chwilę przyglądałam się dziewczynie, która usiadła obok Kiliana, i wlepiała we mnie wzrok. Wróciłam do jedzenia, nie odezwałam się już i tylko słuchałam, jak Riuuk krzyczy na chłopaka. Za dużo emocji jak na jeden dzień. Musiałam coś zrobić. I to szybko.
- Umm... Sorki, że wam przerwę, - Zaczęłam. - ale muszę już iść. Muszę znaleźć mój pokój i jeszcze się rozpakować. Nie będę wam... - Przerwałam, szukając odpowiedniego słowa, które utknęło mi na końcu języka. - No to do zobaczenia jutro!
Szybko wstałam i nawet nie czekając na odpowiedź, wybiegłam ze stołówki. Gdy wychodziłam, usłyszałam jeszcze, że coś powiedzieli i czułam przez chwilę ich wzrok na sobie.
Zatrzymałam się przy wejściu do szkoły. Spojrzałam na mapkę budynku i zorientowałam się, gdzie mniej więcej mam iść, by dotrzeć do akademika.
Pokój był w ciemnych barwach, Pod ścianą stało łóżko z czerwoną pościelą i baldachimem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Obok łóżka stała duża szafa. Do tego było duże okno, z którego było widać moje ulubione góry. Oparłam się o parapet i z utęsknieniem wpatrywałam się w mój stary dom.
Po dłuższym czasie rozpakowałam się, wsadziłam wszystkie ubrania do szafy i rzuciłam się na łózko. Boże, co ja tu robię? Patrzyłam się tępo w baldachim, myśląc co ze sobą zrobić.
Usiadłam na skraju łóżka i zastanawiałam się, co teraz robić. Nauczyciele nic dzisiaj nie zadali, więc mam wolne popołudnie. Nagle poczułam znajome mrowienie na karku. Rozejrzałam się, założyłam szybko buty i wybiegłam z pokoju. Pędziłam przez korytarz, zupełnie jakby szósty zmysł prowadził mnie do wyjścia na zewnątrz.
Uchyliłam wielkie, główne drzwi akademii i odetchnęłam świeżym powietrzem. Pobiegłam w kierunku ogrodów i wciągałam w nozdrza zapachy wszystkich roślin. Nie miałam pojęcia, gdzie biegnę i po co, lecz wiedziałam, że musiałam to zrobić. Zatrzymałam się po środku ogrodów i weszłam w cichy zakątek, otoczony ze wszystkich stron wysokimi krzewami.
Poczułam, jak moja skóra zmienia się w cętkowaną sierść, a ręce i nogi przybierają nowy kształt, upodabniając się do łap. W miejscu moich czarnych włosów pojawiła się brązowa grzywa, która ciągnęła się przez cały grzbiet. Jedynie moje oczy zostały w tym samym, lodowo błękitnym odcieniu. Zagrzebałam pazurami w ziemi, przystosowując zachowanie do nowego ciała. Położyłam się przy glebie, ogarniając wyostrzonymi zmysłami otoczenie. Dokładnie czułam każdą roślinę, nadmiar ich zapachów niemal rozsadzał mi nos. Zamknęłam oczy i otworzyłam pysk, ostrożnie smakując powietrze pełne zapachów.
Po chwili, już biegłam przez tunel w jasnożółtym kolcoliście, który przyjemnie mierzwił moją sierść. Dotarłam do polany otoczonej drzewami. Wskoczyłam na jedno z nich i zaczęłam skakać pomiędzy nimi. Liście łagodnie mnie łaskotały, a gałęzie utrzymywały mój ciężar. Czułam się jak w naturalnym, zielonym namiocie, zewsząd otoczona liśćmi.
Zeskoczyłam, lądując w krzakach i momentalnie znieruchomiałam. Do moich uszu dobiegł głos dwóch osób, których prawdopodobnie wcześniej nie zauważyłam. Na polance była ławka, a na niej dwie osoby. Kobieta, o czarnych włosach, w ciemnych ubraniach i granatowych oczach, a obok niej siedział mężczyzna, z jasnymi włosami i szarymi oczami. Dobrze ich znałam. Riuuk i Kilian.
- Hej! - Krzyknęła czarnowłosa. - Widziałeś to?!
- Ale co? - Powiedział chłopak, po czym odgarnął jej niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na nos.
- Czy my mamy duże koty w tych ogrodach?
- Z tego, co się orientuję, to nie.
- To jakim cudem widziałam przed chwilą geparda, skaczącego z tego drzewa?
Riuuk wskazała drzewo, na którym jeszcze przed chwilą siedziałam. Spoglądałam na nich, siedząc w krzakach, mając nadzieję, że nie widać moich niebieskich oczu.


Rozdział 4 (Riuuk)
- No dobra Killian, sprawdzisz, co się dzieje? - Spojrzała na niego znacząco. 
- Ja? Po jaką cholerę! - Mruknął nie kryjąc irytacji i założył ręce na żebrach. - W ogóle to od kiedy możesz mówić mi, co mam robić? - Uśmiechnął się i obrócił na drewnianej ławce w kierunku towarzyszki. - Co? Boisz się mała? - Mówiąc to przybliżył twarz do niej, skracając nieco dystans, i uraczył ją ironicznym uśmieszkiem. Odpowiedziała krzywą miną. Zaobserwował, że zawsze, jak robi minę w stylu "chyba sobie kpisz" lewą brew unosi do góry, a prawą zaniża, co dodatkowo potęguje zabawny efekt. Tak, niezmiernie go to bawiło. Zaśmiał się.
- Nie chce mi się wstać. Może sama ruszyłabyś swoje królewskie cztery litery? - Oparł się o drzewo, odwracając wzrok i skupiając go na promieniach słońca. Szczelniej opatulił się kurtką w swoim ulubionym kolorze. Riuuk była ubrana podobnie. Różnili się tym, że ona miała płaszcz, nie krótką kurtkę i bardziej obcisłe spodnie. 
Dużo bardziej obcisłe. 
- Mi też się wygodnie siedzi, ale...
- Trapi mnie ciekawość.
- Trapi cię ciekawość. 
Popatrzyli na siebie i zaczęli śmiać głośno. W tym samym momencie stwierdził, że stanowczo za dużo czasu spędzają ze sobą, co nie zmienia faktu, że nadal bardzo go denerwowała. 
- Kamień, papier, nożyce! - Powiedział i znowu ujrzał tą charakterystyczną minę. 
- Chyba sobie kpisz. - Uśmiechnęła się i spojrzała w kierunku ostrokrzewów. - Ale niech ci będzie. Przyjmuje wyzwanie. - W jednej chwili obrócili się do siebie przodem. Ona siadła krzyżując nogi na ławce, a on okrakiem. 
- Raz... - Popatrzyła na niego, zadziornie wyciągając dłoń zaciśniętą w pięść.
- Dwa... - Odwzajemnił spojrzenie emanując pewnością siebie, wiedząc, że wygra.
- Trzy! - Machnęli dłońmi.
 - Hahaha! Kamień tępi nożyczki! Wygrałem! - Popatrzyli po sobie, a Riuuk wstała żartobliwie nafochana. W sumie czego się spodziewała? Że wygra z kanciarzem? W dodatku nie pierwszym lepszym? Hermes... Z dnia na dzień coraz mniej się dziwiła z tego przydomku.

Nagle czarnowłosa wstała gwałtownie i obróciła się w jej stronę. Miała wrażenie, że mimo pewności, że jej nie widzi, ciemne oczy wwiercały się w postać, którą przybrała. Killian mierzył ją wzrokiem i chyba chciał o coś zapytać, lecz nie zdążył. Dziewczyna ku mojemu zdziwieniu zniknęła w jednej chwili. Co tu się stało? Przecież krążyły pogłoski, że nie umie posługiwać się magią. Nawet jeżeli to...

- Tu jesteś koteczku... - Mruknęła zmysłowo, przecierając językiem wargi. Oczy paliły się niebieskim płomieniem podekscytowania i wręcz wypalały dziury w celu. 
- Myślałeś, że cię nie czuję? Nie widzę? - Widziała, jak sierść geparda staje dęba. Już miał uciekać, jednak zawahał się i spojrzał w górę, prosto na nią, przepełnionymi zdziwieniem wielkimi ślepiami, w których kierunku już leciała, mała i niepozorna, niebieska fiolka. Było już stanowczo za późno, by mógł uciec. Rozległ się brzdęk pękającego szkła i wszystko co żywe w promieniu trzech metrów padło na ziemię sparaliżowane. Gepard przypominał odmianę jednego z gatunków zamieszkujących mokradła znajdujące się tuż za pustyniami jednej z krain. Kiedyś już spotkała podobnego, tylko bez grzywy biegnącej przez cały grzbiet. Zwierzę leżało przewrócone w przyczajonej pozycji na boku, unieruchomione. 
Ku uciesze chłopaka Riuuk wyszła z krzaków, ciągnąc za ogon swą zdobycz. Jedyne, co mógł robić zwierz, to poruszać oczami. Robił to przez cały czas niespokojnie, zszokowany. 
- O! To co skarbie, dzisiaj pieczeń z geparda! - Krzyknął Killian zacierając ręce i patrząc z szelmowskim uśmiecham na nią. 
- Mmm! Uwielbiam pieczyste! - Oblizała się i popatrzyła w przerażone ślepia. Uśmiechnęła się złowieszczo. Wręcz szaleńczo. 

- No dobra, koniec tych żartów Riuuk, bo jeszcze nam tu zejdzie na zawał. - Wstał i podszedł do dziewczyny. - Chociaż... W sumie zgłodniałem... - Zerknął na gałęzie leżące pod drzewem i westchnął. Na pokaz.
- Ehhh szkoda, bo przednio się bawiłam. - Mruknęła i puściła ogon zwierzęcia, a raczej dziewczyny. Odchyliła połać płaszcz i wyjęła kolejna fiolkę. Tym razem różową. Odkorkowała ją niedbale i wlała gepardowi do pyska. - Przecież jadłeś niedawno!
- No i co z tego? - Mruknął niezadowolony. - To co teraz? - Spojrzał na Cori i odgarnął kosmyki porwane przez wiatr.
- Trzeba poczekać z pięć minut. - Mruknęła i zakorkowała buteleczkę z powrotem. Wsadziła ją na miejsce i spojrzała na chłopaka. Czarne włosy falowały lekko na wietrze. Dzisiaj wyjątkowo rozpuszczone i błyszczące. 
- Ty ją targasz - Rzuciła mu ironiczne spojrzenie. Ton przybrał wkurzającą nutę wyrzutu. Zapięła płaszcz po sam kołnierz i poprawiła sznurówkę w prawym bucie. 
- W końcu to twoja partnerka, prawda? - Teraz to ona użyła typowej dla niego ironii. Ruszyła w kierunku Akademika nie oglądając się za siebie. Dobiegał koniec przerwy obiadowej.


Rozdział 5 (Cori)
Killian ciągnął mnie za łapy, prosto do akademika. Minęło mniej niż pięć minut, ale odzyskałam już sprawność ciała. Zaczęłam się rzucać i „lekko” go podrapałam. Na moje szczęście, postanowił się zająć ranami od moich pazurów, przy czym mnie puścił, a ja uciekłam w głąb ogrodów. Wyszłam po drugiej stronie, zaraz przy jednym z wielu wejść do Akademii. Zaczekałam, aż większość uczniów zniknie w budynku, a później schowałam się w gęstszych krzakach i zaczęłam się przemieniać. Łapy znów zmieniły się w ręce i nogi, pysk przekształcił się w twarz, ogon i cała sierść znikła, a zamiast grzywy pojawiły się moje czarne włosy. Odgarnęłam błękitne pasemko z twarzy i ruszyłam w kierunku szkoły.
Poszłam prosto do pokoju, o dziwo nie musiałam już wyciągać mapki szkoły, bo nogi jakby same mnie do niego prowadziły. Wpadłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Zdecydowanie za dużo wrażeń na dzisiaj. Po chwili już zasnęłam.
Obudziłam się rano, dość wcześnie jak na mnie. Gdy spojrzałam przez okno, słońce dopiero wschodziło. Ubrałam biały sweter i czarne spodnie, do tego zaczesałam w kucyk.
Miałam właśnie zakładać buty, gdy moją uwagę odwróciło pukanie do drzwi. Chociaż wróć, to nie było pukanie, tylko walenie pięścią w drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam za nimi Killiana. Co on mógł ode mnie chcieć? Nic nie powiedział, tylko wszedł do mojego pokoju i usiadł na łóżku.
- Cześć młoda! - Powiedział.
- Heej... Mogę ci w czymś pomóc? - Miałam nadzieję, że nie chodzi mu o tą sytuację w ogrodach.
- Wpadłem pogadać o naszym projekcie.
- Dobra, a tak na serio?
- Widziałem, że to ty. W co jeszcze umiesz się zmieniać?
- Na pewno chcesz wiedzieć?
- Inaczej bym tu nie przychodził.
Gdy to powiedział, wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je na oścież i chłonęłam zimne, poranne powietrze. Weszłam na parapet i kucnęłam. Chłopak chyba domyślał się, co chcę zrobić. Poczułam znajome mrowienie i w ostatniej chwili krzyknęłam.
- Najpierw mnie złap! - Po czym wyskoczyłam przez okno, w jednej chwili przemieniając się w geparda.
Kątem oka widziałam, jak Killian za mną wyskakuje, więc przyśpieszyłam, lekko biegnąc przez ogrody i przeciskając się pod krzewami. Wskoczyłam na jedno z wyższych drzew, czekając, aż on zrobi to samo. Wskoczył na nie, lecz nie zauważył mnie. Rozglądał się dookoła, skoczyłam na jego gałąź i pokazałam zęby, po czym spadłam na ziemię i znów pognałam przez ogrody.
- Ej... Daj mi trochę odpocząć! - Usłyszałam jego krzyk, jakby z oddali, więc się zatrzymałam i poczekałam na niego. Niespodziewanie, on skoczył na mnie, przygniatając mnie swoim ciałem do ziemi. Warknęłam na niego, po czym zaczął się śmiać.
- Ha! Mam cię! - Krzyknął.
Zszedł ze mnie i pozwolił mi się przemienić. Wstałam z ziemi i otrzepałam ubrania z kurzu.
- Dobra, złapałeś mnie, co chcesz wiedzieć?
- W co jeszcze potrafisz się zmieniać? - Zapytał, a w jego oczach dostrzegłam błysk ciekawości.
- Mam ci powiedzieć, czy wolisz zobaczyć na własne oczy?
- Dawaj. Pokaż, co tam masz.
Znów odgarnęłam błękitne pasemko, po czym skupiłam się na jednej z moich form. Zamknęłam oczy i czułam jak zmieniam kształt. Po chwili byłam o połowę niższa i patrzyłam na Killiana z formy wilka. Przeszłam obok niego, pokazując całe moje wilcze ciało. Stanęłam pod drzewem i znów byłam człowiekiem.
- No, niezły ten wilk. To tylko wilk i gepard?
Pokręciłam głową.
- Tylko się nie przestrasz. - Powiedziałam cicho i zaczęłam przybierać moją ostatnią formę.
Trochę urosłam, nogi i ręce wydłużyły mi się, głowa przekształciła się w smoczy łeb, a na plecach pojawiły mi się kryształowe skrzydła. Stałam tak, przyglądając się chłopakowi, który nie mógł pozbierać szczęki z podłogi. Gdy stał w takim oszołomieniu, ja w tym czasie poderwałam się do lotu i chwyciłam chłopaka w swoje łapy. Leciałam z nim coraz wyżej, a on coraz mocniej trzymał się moich łap. Podrzuciłam go do góry i posadziłam na swoim grzbiecie. Złapał się kurczowo mojej czarno-niebieskiej grzywy i raczej nie chciał jej szybko puścić. Byliśmy już na takiej wysokości, że ledwo było widać drzewa. Zerknęłam na swojego pasażera, który starał się nie patrzeć w dół. Raczej tego się nie spodziewał. Zrobiłam korkociąg, po czym zaczęłam pikować w dół. Chłopak zaczął spadać, więc przyśpieszyłam i złapałam go w powietrzu, po czym wylądowałam poza terenem akademii. Odstawiłam Killiana na ziemię, po czym znów zmieniłam się w człowieka.
- I jak? Podobało się? - Uśmiechając się, patrzyłam na niego, gdy podpierał się najbliższego drzewa.


Rozdział 6 (Killian)
 Pod palcami czuł szorstką korę. Nie mógł opanować drżenia rąk. Miał wrażenie, że żołądek wywrócił się mu do góry nogami i zaraz będzie domagał się zwrotu zawartości. Zamknął oczy i starał się skupić na spokojnym oddechu. Nie chciałby teraz dostać ataku astmy.
    - I jak? Podobało się?
     Dziewczyna wbijała w niego spojrzenie niebieskich oczu. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że dostrzega w nich jakiś zawadiacki blask.
    Zaśmiał się.
    - Zajebiście - powiedział, opierając się na drzewie.
    Zauważyła, jak oblizuje wykrzywione w uśmiechu wargi. Jego oczy błyszczały ekscytacją. Drapieżnym ruchem przeczesał opadające mu na twarz włosy. 
     - Masz tam coś jeszcze, młoda? - Był ewidentnie podjarany.
     Pokręciła głową.
     - Sorki, to już wszystko - uśmiechnęła się prowokacyjnie. - Miałam nadzieję, że przestraszysz się trochę bardziej.
     - Musisz się bardziej postarać - skrzyżował ręce na piersiach. - Ale to było całkiem niezłe.
     - Dzięki.
      Przyjrzała mu się z ukosa. Nie miał na sobie marynarki od mundurku, biała koszula była niedbale wsadzona do spodni, a jej rękawy podwinięte. Odsłaniały wytatuowane i pełne blizn ramiona. Spodnie były nisko na biodrach zapięte szerokim, skórzanym pasem, nogawki wsunięte w długie to kolan, czarne jak noc oficerki.
     - Swoją drogą, to u was rodzinne? - Zapytał. - Riuuk też kazała się mi gonić po krzakach, jak chciałem ją o coś zapytać. Jak dla mnie dość poryta tradycja.
     - No wiesz...  - Podrapała się w tył głowy. - Ja też chciałam cię przy okazji sprawdzić.
     - I jakie wnioski? - Odsłonił białe zęby w kolejnym, aroganckim uśmiechu.
     Wzruszyła ramionami.
      - Jak dla mnie nic specjalnego - powiedziała ironicznie. 
      Zaśmiał się znowu.
      - Chamsko - odsunął się od drzewa. - Bardzo dobrze.
     Ukłoniła się teatralnie. Nagle w powietrzu rozległ się donośny dźwięk. Powolny, ociężały dźwięk szkolnego dzwonu. Znienawidzony przez wszystkich uczniów, oznaczał koniec spotkań i rozmów, a początek zajęć.
     - Cholera - mruknął. - Tarner mnie zabije.
     Bez zastanowienia wystrzelił przed siebie. Po chwili odwrócił się.
     - Siedemnasta w bibliotece! - Krzyknął w biegu.
     Nagle w okolicach kostek przy jego butach pojawiły się ogromne, srebrzyste skrzydła. Wzbił się na nich do góry w błyskawicznym tempie, i już po chwili nie widziała go w koronach drzew. Zagwizdała z uznaniem, po czym sama zniknęła w lesie, biegnąc co sił w łapach do Akademii.


     Wbiegała co sił po schodach. Lekcje miała na trzecim piętrze. Przeklęła, potykając się już czwarty raz. Wyszła wreszcie na korytarz i przeczesując w biegu włosy, pognała przez pusty korytarz. No, prawie pusty. Zza zakrętu wyłoniło się dwoje ludzi. W jednym Cori poznała Riuuk. Miała na sobie schludnie ułożony, szkolny mundurek, czarne rajtuzy osłaniające zaorane bliznami nogi i wysokie glany. Szedł z nią nieco niższy, białowłosy chłopak.
    Cori uśmiechnęła się do dziewczyny.
    - Cześć - zagadała, zwalniając nieco.
    Riuuk zatrzymała się i wbiła w nią lodowate spojrzenie.
    - Widzę, że masz się całkiem dobrze, po wczorajszym - powiedziała bez przywitania i uśmiechnęła się pogardliwie. - Może obeszłam się z tobą zbyt delikatnie?
     Cori parsknęła cicho. ,,A ona co?!"
     - Dzięki za łaskę - uśmiechnęła się fałszywie i nie czekając na odpowiedz, poszła w swoją stronę.


     Siedemnasta wybiła już kilkanaście minut temu. Przemierzała szybkim krokiem korytarze, wciąż trącana przez innych uczniów. W rękach ściskała wygniecioną od ciągłego użytku, mapę szkoły. Westchnęła. Szuka tej biblioteki już od pół godziny. Na dodatek jest zbyt nieśmiała, by tak po prostu zapytać kogoś o drogę...
     Poczuła jakby spadł z niej ogromny ciężar, kiedy po kolejnych kilku minutach za setnymi już dzisiaj, ciężkimi drzwiami, które popchnęła, ukazały się wysokie do sufitu regały pełne książek. Wbiegła do ogromnego, pełnego mniejszych korytarzyków, schodów i pokoików, pomieszczenia. Ignorując karcące spojrzenia bibliotekarek w błyskawicznym tempie przecinała koleje alejki, w poszukiwaniu chłopaka. Przeklinała go w myślach. "W bibliotece?! Nie mógł bardziej sprecyzować?!"
      W końcu, gdy wpadła do kolejnego pół pokoiku z kominkiem i głębokimi fotelami, zobaczyła go siedzącego na szerokiej kanapie. Długie nogi bezceremonialnie wyciągnął na drewnianej, zawalonej książkami ławie. Przeglądał jakiś stary atlas i zapisywał coś na jednej z setek rozrzuconych kartek.
     - Spóźniłaś się - powiedział, nie odrywając wzroku znad notatek.
     - Żartujesz?! - Opadła zasapana na jeden z foteli. Z ulgą zapadła się z miękkie, głębokie siedzenie. - Jak niby miałam cię tu znaleźć?! Nie mogłeś powiedzieć dokładniej?!
     - Mogłem - uśmiechnął się, sięgając do rozłożonej przed sobą, kolejnej książki. - Ale stwierdziłem, że należy ci się za to "nic specjalnego".
      - Cham - uśmiechnęła się pod nosem.
      - Nie przesadź z tymi komplementami. 
    - Nie bądź taki skromny, należy ci się. Tego rodzaju "komplementami" mogłabym cię cały dzień obsypywać. 
      - Oj, bo się zaczerwienię. 
      Zaśmiała się, przeczesując dłonią długie włosy.
      - Swoją drogą - zaczęła, patrząc jak podnosi kubek z herbatą, by wydobyć spod niego jakieś papiery. - Zawsze pracujesz w takim chlewie?
       Pisnęła, gdy dokładnie w tym momencie rzucił jej w twarz grubą książką.
       - Nie wiem, o czym mówisz - parsknął, patrząc z rozbawieniem, jak masuje czoło - Zajmij się lepiej tym. Wypisz, co tam uważasz za ważne.
       Oparł się z powrotem i pociągając łyk herbaty, wrócił do lektury. Ona również przewertowała kartki encyklopedii w poszukiwaniu informacji do ich prezentacji. Zagłębiła się w książce na amen i nie zdawała sobie w ogóle sprawy z upływu czasu. Nagle usłyszała kroki. Dopiero wtedy podniosła wzrok znad teksu i zorientowała się, że robi się już ciemno.
     Po chwili do pomieszczenia weszła niosąca całe naręcze książek Riuuk. Za nią z kolejnymi w pokoju pojawił się ten sam chłopak co wcześniej. Cori skrzywiła się na widok dziewczyny. 
     - Znajdź sobie swój pokój, skarbie - mruknął Killian, siorbiąc ostatnie krople herbaty i nie odrywając nawet wzroku znad notatek.
     - Przeszkadzam ci? - Zapytała, stając za nim i zaglądając mu przez ramię. Zupełnie zignorowała obecność siedzącej w fotelu dziewczyny.
       - Szczerze mówiąc...
       - Ciężkie są te książki, Flynn. Bolałoby, gdyby teraz wypadły mi na twój łeb.
      - Ależ skąd, wcale nie przeszkadzasz.
      - Tak myślałam.
     - Myślę, że powinniśmy znaleźć inne miejsce, Riuuk - białowłosy chłopak wciąż stał w progu i obrzucał Killiana pełnym nieskrywanej niechęci spojrzeniem.
      - Wstydzisz się? - Killian podniósł wreszcie wzrok i zlustrował go spojrzeniem, uśmiechając się pogardliwie. - Czekaj, jak to szło? Kici, kici?
      - Moje książki też są ciężkie, Flynn - powiedział tamten.
      - Tylko spróbuj.
      Riuuk westchnęła z rezygnacją i wsunęła się miedzy ławę, a kanapę, by móc usiąść. Cori przyglądała się wszystkim po kolei wyraźnie speszona. Czuła się dziwnie w tej sytuacji, niepewna relacji, które zachodzą między tymi wszystkimi ludźmi, a także zupełnie nie potrzebna w tej scence. Poprawiła się fotelu i postanowiła zignorować całą gromadkę, skupiając się na lekturze.
     Riuuk zastygła w bezruchu przyglądając się z dezaprobatą stercie książek zawalającej całą ławę. Poprawiła swoje w rękach, szukając miejsca, gdzie mogłaby je położyć.
     - Ogarnął byś to - mruknęła z wyrzutem.
     - Jak coś ci nie pasuje, to znajdź sobie inny pokój.
     Stęknął, gdy zgodnie z obietnicą, zrzuciła mu na głowę całe naręcze książek. Usiadła obok niego na kanapie, po czym przysunęła się bliżej, tak, że ich nogi się stykały. Cori przyglądała się całej sytuacji, zasłaniając książką wpełzający jej na usta uśmiech zrozumienia.
     Towarzysz Riuuk z cichym westchnieniem rezygnacji wszedł do pokoju. Odsunął ręką część książek i w wolnym miejscu położył swoje w równym, uporządkowanym według wielkości, stosiku. Dopiero wtedy zauważył siedzącą w fotelu dziewczynę. Speszył się i uśmiechnął się do niej przepraszająco. W jednym momencie stał już przy jej fotelu i ujmował ją za rękę.
     Cori zaczerwieniła się.
     - C-co jest...
     - Przepraszam za mój brak manier. Nazywam się Jefferson Lokstar. Miło mi panienkę poznać.
     - Cori -  pisnęła cicho, cała czerwona na twarzy, kiedy on ucałował wierzch jej dłoni.
     Killian parsknął, chowając twarz w książce.
    - Zamiast reagować w ten sposób - powiedział Jeff sucho, puszczając jej rękę - mógłbyś spróbować nauczyć się nieco ogłady.
     - Od ciebie? - Chłopak zaśmiał się, kładąc na stole drugą nogę.
  - Obawiam się, że jestem dla ciebie zbyt niedoścignionym ideałem. Powinieneś zacząć od naśladowania kilkuletniego dziecka. To mniej więcej twój poziom.
     - Przestańcie, dobra? - Zganiła ich Riuuk, zajęta porządkowaniem książek na stoliku.
     - On zaczął - mruknął Jeff, siadając w drugim fotelu.
     - Serio? I to niby ja mam mentalność gówniarza? - Parsknął Killian.
     - Ogranicz te obrzydliwe, wulgarne kolokwializmy... Żeby jeszcze przy kobietach?!
     - Cisza! - Riuuk z całej siły uderzyła książką o blat.
      Cori westchnęła cicho, przewracając kolejną stronę. To będzie ciężki wieczór...

Rozdział 7 (Cori)
Siedziałam w fotelu, dalej słuchając jak Riuuk i Killian się przekomarzają. Jeff siedział naprzeciwko mnie, tak samo, jak ja wertując wielkie tomisko, pewnie encyklopedię. Umościłam się wygodniej i zagłębiłam ponownie w lekturze, spisując do zeszytu ważniejsze informacje Zerknęłam na zegar, który stał pod ścianą, była prawie 21. Ziewnęłam, znów przewracając kolejną stronę.
Nagle zrobiło się podejrzanie cicho. Rozglądnęłam się po pokoju, Killian i Riuuk siedzieli odwróceni do siebie plecami, przeglądając książki i notatki. Chciałam wrócić do czytania, ale moją uwagę zwróciło kaszlnięcie Killiana i nagłe pojawianie się mojego kaptura na głowie. Już chciałam go zdjąć, ale zobaczyłam, jak chłopak kręci głową, bym tego nie robiła. Przygładziłam jedynie materiał, pod którym wyczułam.. wilcze uszy!
- Ekhem... - kaszlnęłam. - Zbieram się, jestem już trochę zmęczona. Killian, możesz podejść do mnie do pokoju, jak skończysz?
- Emmm... - chłopak spojrzał na Riuuk. - Jasne.
- Okey, to do zobaczenia. - spojrzałam jeszcze na Jeffa i wyszłam.
Biegłam w kierunku pokoju, nie wiedząc, co się ze mną stało. Jeszcze nigdy nie przybrałam mieszanej formy. I dlaczego właśnie w takim momencie?
Wpadłam jak burza do pokoju, jednocześnie zrzucając z głowy kaptur. Stanęłam przed lustrem, patrząc na czarne uszy, sterczące do góry na głowie. To na pewno były moje wilcze uszy. Obróciłam się, dokładnie sprawdzając, czy nie mam nic innego z reszty moich postaci, ale na szczęście były tylko uszy.
Obróciłam się szybko, słysząc skrzypienie podłogi za drzwiami. Zorientowałam się, że to Killian. Otworzyłam, a chłopak szybko wszedł do środka.
- Dobra, gadaj, o co tu chodzi?
- Sama chciałabym wiedzieć.
- Tak nagle znikąd pojawiły ci się uszy?!
- Szzzaa... Chcesz, żeby wszyscy tu wpadli? - uciszyłam go. - Sama ich nie przywołałam, nawet tak nie umiem.
- Nie możesz ich schować?
- Jeszcze nie próbowałam, po prostu pobiegłam do pokoju. - Usiadłam w fotelu i skupiłam się na uszach. - I jak?
- Dalej tam są. Może spróbuj się zmienić w wilka, a później znowu w człowieka. - zasugerował.
Wstałam i próbowałam się zmienić. Będąc już wilkiem, znów zmieniłam się w człowieka.
- Jak teraz? - zapytałam, jednocześnie patrząc w swoje odbicie w lustrze. - Ufff... - wilcze uszy zniknęły.
- Co ty właściwie zrobiłaś?
- Z tego, co mi wiadomo, przybrałam, po części, formę mieszaną. U nas w stadzie tylko starszyzna umiała to robić. - pokręciłam głową. - To bez sensu.
- Co? Że zachowujesz się jak starsza baba? - rzuciłam w niego poduszką. - Auć. Za co to?
Popatrzyłam na niego groźnie, po czym także oberwałam poduszką. Rozpętała się prawdziwa bitwa. Skąd nagle w moim pokoju wzięło się tyle poduszek?! Rzucaliśmy się nimi, póki nie zadzwonił dzwon, który oznaczał, że wybiła północ. Jednym pstryknięciem zniknęłam wszystkie poduszki, zostawiając tylko dwie na moim łóżku. Pożegnałam Killiana ostatnim ciosem poduszki, a ten wyleciał na swoich butach. Zamknęłam okno, po czym położyłam się na łóżko i od razu zasnęłam. To był ciężki dzień.

Rozdział 8 (Riuuk)
Szedł stawiając krok za krokiem trzymając szybkie tępo. Brnął przez korytarz wracając do biblioteki z dłonią przyłożoną do czoła. I po co mu to było do jasnej cholery?! Nie ma jakiegoś sposobu na to, żeby chociaż na chwile odciąć się od tej nieogarniętej idiotki?! Po cholerę się tak wścieka!
Szczęka wysunęła się do przodu, po czole spłynęła kropelka potu. Gniew i żal płynące od strony Riuuk rozsadzały mu czaszkę.
- Japierdole...  -Mruknął zrezygnowany i skręcił w lewo.

Skórzane spodnie co chwilę tarły o wykonany z tego samego tworzywa fotel wydając tak irytujący dźwięk jakich mało. Dłonie nerwowo przewracały kartki szeleszczące z pretensją złego traktowania. Czarna fala zasłoniła oblicze dziewczyny. Napięcie i wściekłość sprawiły, że powietrze zrobiło się wyczuwalnie gęste i nieprzyjemne. Jeff zachowywał pozory spokoju. Zostali tylko we dwójkę w sporym zakątku odseparowanym regałami i ściankami zaułku oświetlonym kryształowym żyrandolem dającym ciepłe i przyjemne do czytania żółtawe światło.
Zerkał co jakiś czas w jej stronę między kolejnymi rozdziałami "Teologia, a mit" autorstwa słynnego naukowca oraz kapłana świątyni. Ostatnio naprawdę jak nigdy miała problem z jakimkolwiek opanowaniem emocji. Miała gdzieś co inni o niej myślą, ale nie dawał jej spokoju fakt, iż Killian, który doskonale radził sobie z wyczuwaniem skrywanych przez nią emocji i bez więzi, teraz odczuwał je nawet z dalekiej odległości! Dobrze, że zarazem może aż tyle i tylko tyle... Gdyby mógł czytać jej w myślach...
- Brrrr! - Przeszedł ją lodowaty dreszcz na samą myśl o tak absurdalnej możliwości!
- Riuuk. Mogłabyś się łaskawie uspokoić moja droga, ponieważ próbuję się skupić na czytaniu tej jakże ciekawej lektury. - Czuć było nutkę irytacji w jego na pozór ciepłymi i spokojnym głosie.
- Przestań na chama ciskać te uprzejmościowe gówna. Naprawdę mam już tego dość. Wolę jak mówisz uczniowskim slangiem. - Mruknęła patrząc lekceważąco i zamknęła opasły tom. - Przynajmniej krótko, zwięźle i na temat. - Usiadła w normalnej pozycji zdejmując nogi z oparcia pochłaniającego ją fotela i z cichym stukiem postawiła stopy na drewnianej podłodze. Wyszlifowanym, lekko ciemnawym parkiecie dodającemu pełni atmosfery tego miejsca.
Biała koszula od mundurka - jedyna jasna rzecz w jej szafie - jako jedyna odcinała się wyraźnie na tle ciemnych, nastrojowych mebli i pochłaniających intensywnym brązem regałów wypełnionych opasłymi tomiskami, między którymi nie pozostaje ani milimetr miejsca.Nagle poczuła tak wielką falę irytacji, że prawie spadła z fotela. Killian po tak długim okresie szczęścia i rozbawienia nareszcie zmienił nastawienie. A już myślała, że wreszcie udało jej się opanować tą wieź... Przejrzała prawie trzy księgi, wszystkie o magicznych pieczęciach i szukała odpowiedzi. Wciąż szukała. Co się stało...
- Jeff... Zastanawia mnie jedna rzecz. Jesteś niby takim długowiecznym mędrcem. Jako Kot wydawałeś mi się wzorem zawsze wyciągającym pomocna dłoń, a teraz... - Popatrzyła na niego, lecz za chwilą odwróciła wzrok i dotknęła liścia paproci burgmundowej delikatnie przesuwając palec ruchem okrężnym, który zwisał tuż nad jej głową. Amon zwany Jeffem popatrzyła na nią spode łba obniżając księgę zasłaniającą twarz, a oczy przybrały różowawy kolor co zabawnie komponowało się z ciemno fioletową koszulką.  - Teraz jesteś debilem przodującym innym nadętym bufonom, bogatym dzieciakom tak rozpieszczonym, że aż strach co z nich wyrośnie. - Opuściła dłoń i sięgnęła po kubek zimnej herbaty stający na jednej z kilku stert książek. Nie zostało jej zbyt wiele...
- Po prostu wtapiam...
- A ja jestem wcieleniem samej bogini Śmierci. - Spiorunowała go wzrokiem. Co do czego, ale zawsze mówiła to co myślała... w granicach rozsądku oczywiście. Teraz nie zamierzała się pieprzyć i bawić w jakieś gry słowne.
- Tak zostałem wychowany jako dziedzic. U nas wyglądało to trochę inaczej Riuuk. Każdy miał swoją godność i honor.
- Ale to nie twój świat. Myślałam, że przez tyle lat udało ci się to zrozumieć. - Uderzyła kubkiem w stół. Po pustej i cichej przestrzeni wypełnionej cichymi odgłosami oddychania dwóch uczniów rozniósł się głuchy stuk niczym piorun w cichą noc.
- Jak można szanować, mieć jakikolwiek stosunek do czegoś co nie zna pojęcia słowa godność, czy honor? - Odłożył tom na dwa inne najbliżej niego. Kurz uniósł się znad skórzanych okładek. "Smoki i ich budowa anatomiczna" , "Baśnie i mity, a naukowe fakty" - Tak głosiły złocone litery na grzbietach ksiąg.
- A jak można szanować zapatrzoną w siebie istotę nie szanującą niczego? - Wstała nie czekając na odpowiedź i biorąc ostatnio czytany tom do dłoni włożyła go pod pachę i wyszła nie odwracając się.

Zniknęła za regałem i odetchnęła z ulgą. Ich stosunki były teraz wyjątkowo napięte. Jak to jest, że ktoś kogo znasz od zawsze w czasie jednego wydarzenia może stać się kimś zupełnie obcym? Długowieczne istoty są gorsze od ludzi. Po nich chociaż wiesz czego się spodziewać, a one... Są niczym księga podzielona na rozdziały. Każdy pisany z perspektywy innych postaci tworzących jeden wątek.
Sprawnie przemieszczała się pomiędzy regałami tworzącymi pewnego rodzaju labirynt i wskoczyła na drabinę prowadząca na dół biorąc jeszcze dwa tytuły zapisane w pamięci jako " coś lekkiego do czytania". Teraz nasuwa się pytanie, czy coś co jest cięższe od płaszcza z pełnym ekwipunkiem może być "lekkie" do czytania?
Stary bibliotekarz jak zwykle burknął standardową frazę:
- Imię, klasa i numer w dzienniku. - Mruknął niechętnie. Czasami męczyła ją ciekawość, czy po prostu siedzi tu z przymusu, braku pracy dla bibliotekarzy, czy dyrektor miał na niego jakiegoś haka? Pewnie to i to.,.
- Riuuk Przecierająca Szlaki, klasa szósta, dwadzieścia. - Kąciki ust uniosły lekko ku górze. Bibliotekarz zawsze ją rozśmieszał. Spisał księgi na kartę i podał jej. Czarnowłosa odwróciła się gwałtownie i wpadła na drobną i niska dziewczynę. Gdyby nie jej dość przyciągająca wzrok barwa włosów i huk z jakim upadła nie zwróciłaby na nią większej uwagi.
- O! - Jedyna reakcja jaka padła z jej ust rozbawiła bibliotekarza. Tego to się nie spodziewała! - Uważaj jak chodzisz dziewczynko. - Zaśmiała się i trzymając księgi w lewej ręce wyciągnęła w jej stronę prawą. Dziewczyna wyraźnie zdezorientowana skorzystała z pomocy i wstała. Otrzepała czarną spódniczkę i poprawiła zakolanówki przy okazji poprawiając but, który zsunął się do połowy z nogi. Riuuk poprawiła jej krytycznie mundurek i klepnęła przyjacielsko po plecach.
- No i już..
- Może przeprosisz mnie łaskawie?! Wiesz kim jestem! Jaki masz...
- Już! Wrzuć na luz. Przepraszam, a teraz sorka śpieszę się. - Mruknęła i odwróciła się pośpiesznie stawiając kolejne kroki i znikając za wielkimi wrotami zanim Lilian zdążyła cokolwiek dodać. Jedynie krzyknęła za nią:
- Ejj.. to znaczy... Riuuk!? Wiesz może gdzie jest Jeff? - Podniosła w górę zeszyt. - Musze mu to oddać! - Na szczęście dziewczyna odwróciła się ku jej uldze, ponieważ nie zrobiła z siebie idiotki krzycząc w pustą przestrzeń. Jak by to wpłynęło na jej autorytet! Zignorowana przez takiego ucznia?
- Trzynasty boks na drugim piętrze siedzi zagrzebany we własnym ego. - Uśmiechnęła się rozbrajająco i odwróciła znikając na dobre.
- Uff. - Głośno wypuściła powietrze, kiedy straciła ją z oczu. Zdziwiła i zaciekawiła ja jej reakcja. Zaintrygowana udała się w kierunku schodów na drugie piętro zapominając o Aracie i całym zdenerwowaniu.


Skądś znała tą dziewczynę! Nie mogła sobie przypomnieć skąd... - Szła zamyślona i zirytowana. Nagle skręciła gwałtownie wpadając niemal na mur. Mur, który był zaskakująco ciepły i przyjemny. "Mur" miał jasne, potargane włosy i szedł równie zirytowany.
Wpadli na siebie z takim rozpędem, że księgi wyleciały do góry. Z impetem poleciała do tyłu, jednak on złapał jej wyciągniętą rękę okrytą białym rękawem i podciągnął. Riuuk złapała równowagę i oparła się na jego ramieniu łapiąc jedną z ksiąg. Killian złapał pozostałe dwie.
- Co ty się stało? - Patrzyli na siebie zdziwieni.
- Nie powinnaś jeszcze...
- Akurat w tym momencie ty nie...
- Siedzieć w bibliotece - rozległo się echem po korytarzu w zabawnych chórku.
W jednej chwili cała wściekłość i... zazdrość? Powróciły. Zacisnęła dłonie ma rękawach koszuli i popatrzyła na niego z nieukrywanym wkurwieniem w oczach. Powietrze niemal falowało od gorąca jej ciała, które kipiało ze złości, a policzki pokryły wykwity czerwieni.
- Jak tam się bawiłeś ssskarbie. - Wysyczała spode łba.
- A bardzo dobrze, wręcz zajebiście. - Uśmiechnął się szelmowsko i oparł o ścianę. Nie zamierzał odpuścić takie okazji. Wtedy jej ręka zwinięta w pięść z głuchym łupnięciem uderzyła w sam środek jego piersi. Zdziwił się.
- Ałaaa o nie! - Teatralnie złapał się za pierś i zsunął po ścianie. Nie zamierzał okazać, że naprawdę go to dotknęło. - Umieram! Wzywaj medyka!
- Zamknij się idioto! - Burknęła i założyła ręce na piersi... No... tą wolną rękę.
- A gdzie twój przyboczny dupek? - Spytał z ta zgryźliwą nutą, której tak nie cierpiała. Im dłużej na niego patrzyła tym szybciej zdenerwowanie wyparowywało z niej niczym para wodna z gwiżdżącego czajnika.
- Nie obchodzi mnie to. - Uniosła głowę i odwróciła wzrok. Wyczuł znaczną konsternacje i gwałtowną zmianę nastawienia.
- Ej, Księżniczko. Ja i tak wszystko czuje. - "Niestety", dodał w myślach. Zrobił zwycięską minę i zamknął oczy. - Musisz nauczyć się panować nad gniewem dziewczyno inaczej łeb mi pęknie!. - Otworzył je, jednak Riuuk wyparowała pozostawiając tylko szczątki zmieszania zawisłe w powietrzu. Westchnął i już miał zmierzać przez siebie, jednak dostrzegło, że na kamiennej podłodze leżu zwinięta kartka z notatkami dość sporych rozmiarów. Kiedy ją rozwinął zauważył, że jest zapisana co do milimetra.
- Japierdole. - Westchnął i odwrócił się o 180 stopni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz