Kot z Cheshire i nieszczęsny sztylet nocnej tańcerki. (Chesh i Riuuk)

 Rozdział 1 (Chesh)
Noc była wyjątkowo ciemna. Księżyc ledwie przebijał się przez chmury i tylko wąskie promienie jego światła docierały na pokrytą gęstą mgłą ziemię. W ogrodach Akademii panowała niezmącona choćby lotem ćmy cisza, tylko wiatr odgrywał w koronach magicznych drzew swą nieustaną melodię. W powietrzu unosił się wilgotny zapach ziół i nocnych kwiatów, które swoim zwyczajem lśniły w tej ciemności niebieskawym blaskiem, co dodawało temu przedstawieniu Pani Nocy jeszcze więcej magii i tajemniczości. Lubujący się w czarach mieszkańcy Akademii oniemieliby z zachwytu, gdyby mogli to zobaczyć. Wszyscy jednak, nieświadomi tego, co każdej nocy dzieje się w ogromnych ogrodach okalających budynek Akademii, spali smacznie w swoich łóżkach.
    Nie wszyscy jednak oddawali się teraz w błogie ramiona snów. Pomiędzy liśćmi kwiatów i krzewów, tak szybko, że wręcz niezauważalnie, przesuwał się smukły cień. Jedynie wprawne oko mogłoby zauważyć do kogo należy, a nawet gdyby tak się stało, nie wzbudziłby niczyjego niepokoju. Bo kogo zdziwiłby widok kota, podążającego przed siebie, w sobie tylko znanym celu, przez tę tajemniczą noc? Było tu teraz o wiele więcej zjawisk i istot, które odwracają uwagę i kuszą ludzkie spojrzenie.
    Dlatego też noce były dla Kota najlepsze do udawania się do jego kryjówki i odpoczywania od zgiełku panującego w ciągu dnia w Akademii oraz od konieczności ukrywania swej prawdziwej tożsamości. W cieniu nocy był właściwie niezauważalny, a nawet gdyby komuś nagle zebrało się na nocne wycieczki, to i tak nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi. Tej nocy Kot był jednak bardzo niespokojny i o wiele mniej niż zwykle pewny bezpieczeństwa, jakie dawała mu ciemność. Mimo że wciąż szybko, poruszał się dziś znacznie wolniej niż zwykle. Czuł się przez to odsłonięty i stale obserwowany. A bardzo mu zależało, żeby nikt go tu przypadkiem nie zauważył, bo to zbliżyłoby taką osobę, niby tyko nieznacznie, do poznania jego sekretu. Przeklął w myślach poranione łapy, które były powodem jego kondycji tej nocy i zagłębił się w liście krzewów jeszcze głębiej, jak gdyby miało mu to pomóc.
    Dotarł wreszcie do dużej, zdobnej altany znajdującej się przy Akademii. Zwinnymi ruchami wspiął się po winoroślach, które obrosły jej ściany, a następnie po jej dachu udał się w stronę niewielkiej dziury w murze zachodniej ściany Akademii. Wśliznął się przez nią do środka i natychmiast zlał z otaczającą go ciemnością. Tutaj czuł się już bezpieczniej niż na dworze, ponieważ wiedział, że od dawna nikt się tu nie zapuszcza – w tym budynku było wiele podobnych miejsc, niektóre z nich były tak zapominane, że nawet dyrektor nie wiedział o ich istnieniu. A Kot odnalazł je wszystkie. Znaną tylko sobie trasą poruszał się przez ogarnięte całkowitą ciemnością, zimne korytarze. W końcu dotarł na strychy Akademii. A raczej jeden, niewielki strych. Miał on wielkość schowka na miotły, był tak niewielki, że kompletnie nikt nie był w stanie zauważyć braku jego przestrzeni w ogólnej liczbie strychów. Wszystkie wejścia do niego były już dawno zabudowane i tylko dzięki skomplikowanemu labiryntowi korytarzy, wygryzionych przez myszy dziur i zapomnianych przesmyków, można było tu dotrzeć. Jedynym miejscem, które mogłoby stanowić inne wejście było tu znajdujące się w suficie okienko wielkości dłoni w żeliwnej ramie.  I ten właśnie stryszek Kot uczynił swoją kryjówką.
    Wpełzł do środka i niemal od razu poczuł jak rozrywający go od środka ból zmienia się w Magię i zaczyna rozpychać jego ciało. Zdążył w ostatniej chwili. Ogarnęło go piekielne gorąco, czuł mrowienie na całym ciele, a znajdująca się w nim Magia zdawała się uderzać w każdą jego komórkę. Moment przemiany, zwłaszcza tak przeciąganej, nie miał prawa być przyjemny. Jego kości wydłużały się, organy i tkanki powiększały, a co po niektóre nawet zmieniały położenie. Zadławił się zimnym, nocnym powietrzem, gdy w pierwszym odruchu próbował nabrać go do płuc. Gdy już uspokoił oddech, osłabiony, osunął się na ziemię. Wciąż czuł ból, ten jednak był przyjemny, kojarzył mu się z wypoczynkiem po odniesieniu ciężkich ran. Po chwili powoli podniósł się z podłogi i splunął krwią.
- Cholera... Za długo czekałem... - Jęknął, przecierając dłonią usta.
    Ciała zmiennokształtnych miały to do siebie, że gdy dana istota za długo przebywała w jednej formie, wymuszały, zwykle bardzo boleśnie, jej zmianę. A Kot już od dawna nie przyjmował swojej ludzkiej formy.
    Zdenerwowany poczuł, jak ogarnia go nocny chłód. Pozbawione futra ludzkie ciała były wyjątkowo podatne na jakiekolwiek zimno. Jęknął zrezygnowany już po raz kolejny tej nocy i wyciągnął spomiędzy stosu drewnianych pudeł i skrzyń swoją bluzę i spodnie. Włożył je na siebie tak szybko, jak tylko potrafił, a potem ułożył w kącie, pozwalając by jego ciało ogrzało się i zregenerowało po transformacji. Przymknął oczy i już po chwili poczuł, jak Magia na nowo ogarnia go, a wraz z nią przychodzi ciepło i siła. Dopiero po chwili błogiego odpoczynku podniósł się i przyjrzał swoim dłoniom. Były poranione, a z części ran wciąż cienkimi strużkami sączyła się krew.
- Cholerne gnojki – zaklął pod nosem, poruszając delikatnie palcami.
Do tej szkoły rzeczywiste chodzą idioci. Bo jak nazwać inaczej debila, który rozrzuca gwoździe w lesie nieopodal Akademii?! Kiedy gonisz obiad, naprawdę nie zwracasz uwagi na to, co masz pod stopami! A te chore smarkacze stoją i patrzą jak w ich zasadzkę złapał się Bogu ducha winny kociak! Nie po to pracował cztery lata na pozycję „ukochanego sierściucha Akademii”, żeby teraz jakieś wymoczki, trącające na kilometr takim brakiem mózgu, że aż nikt do ich szczeniackich zabaw nie chce dołączać, załatwiły mu jakieś dwa tygodnie gojenia ran i podlizywania się kucharkom o resztki cholernego, stołówkowego żarcia! Nawet nie zauważył gdy na jego twarzy pojawił się uśmiech, który tak bardzo od czterech lat stara się maskować (kot z uśmiechem mordercy-psychopaty na pół mordy to raczej średnio normalna sprawa w tym świecie, choć nie mógł pojąć dlaczego), był zbyt zajęty wyobrażaniu sobie, jak wcześniej wspominani uczniowie płoną w piekielnym ogniu Hadesu.
    Westchnął, opuszczając krainę swych niewinnych marzeń i jeszcze raz przyjrzał się dłoniom. Najchętniej użyłby Magii, by pozbyć się ran, ale te przeklęte bachory nie były tak głupie by nie zauważyć, że ich ofiara, jednego dnia zakrwawiona i niezdolna do polowania, następnego radośnie kica sobie po ogrodach w poszukiwaniu czegoś, co być może przypadkiem da się zjeść. Musiał więc zakręcić się jutro w pobliżu kuchni, a kucharki na pewno zaraz go opatrzą i nie pozwolą opuścić przytulnego legowiska przy piecu, dopóki rany całkowicie się nie zagoją. Będą go też karmić stołówkowym żarciem i poić mlekiem z miodem. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale najbardziej zależało mu na tym, żeby od nikogo się nie uzależniać. Gdyby nie to, nigdy by nie polował, tylko od razu zamieszkał pod stołem w jadalni.
    Najlepiej będzie, gdy ruszy już teraz i położy się gdzieś przy drzwiach do kuchni. Gdy kucharki znajdą go tam rano i dojdą do wniosku, że leży tu pewnie całą noc, doda to jego sytuacji „biednej rannej kici” jeszcze więcej dramatyzmu. Wypuścił powoli powietrze i pozwolił, by Magia rozpłynęła się po jego ciele. Ponownie poczuł drażniący ból, jednak po chwili zniknął, a on znów stał na ziemi w swej bezpiecznej, kociej formie. Udał się do wyjścia tą sama droga, którą przybył do swojej kryjówki, jednak gdy tylko wyszedł na dach altany, zamarł.
W ogrodzie ktoś był.
Uczennica.
Dziewczyna, która roztaczała aurę takiej siły, że zapamiętał jej imię.


Rozdział 2 (Riuuk)
Rześki nocny wiaterek smagał zmęczoną i gorącą twarz. Całe jej ciało parowało niczym rozgrzana lokomotywa w ulewny dzień. Zmęczona, ale zadowolona z siebie, wyciągnęła się na środku labiryntu ogrodów i alejek. Nikt nigdy nie zapuszczał się aż tak daleko jak ona. Uwielbiała samotność i cichą, głuchą noc. Jedyny dźwięk, którego pożądała to cicha symfonia cykad i świerszczy dodająca otuchy. Powieki opadły powoli, a ona wczuła się w cichą melodię. Równie szybko uniosły się, kiedy błyskawicznie uniosła dłoń i wyrzuciła dwa ostrza w wiszące, iskrzące się rosą liście, rozpoczynając swój taniec. Taniec wojowniczki poprawiający wszelkie niedoskonałości ciała i umysłu. Wtedy usłyszała okropny skowyt. Zatrzymała się gwałtownie niczym grecki posąg uwieczniający scenę walki dwóch herosów. W mgnieniu oka dwa długie sztylety znalazły się w jej dłoniach. Zbliżała się coraz bardziej, krok za krokiem, oddech za oddechem. Szybkim ruchem odgarnęła jarzące się fluorescencyjnym blaskiem rośliny i znalazła… Maskotkę szkoły.  Fioletowy kot został przybity do wystającego korzenia. Jeden sztylet trafił w ucho i uniemożliwił mu poruszanie się. Pisnęła zaskoczona. „Dyrektor mnie zabije” – trzasnęła się otwartą dłonią w czoło.  Niepostrzeżenie prawa dłoń wślizgnęła się do jednej z wielu kieszeni spodni wyjmując czarno- niebieską chusteczkę z materiału. Następnie sięgnęła do paska i odpięła małą fiolkę. W świetle księżyca błyszczała niczym zakazany owoc w ogrodzie Eden. Odkorkowała miksturę i nasączyła chusteczkę. Chwyciła kota za miękką szyjkę i przycisnęła chusteczkę do pyszczka. Zasnął natychmiastowo. Nie chciała żeby cierpiał. Wyrwała gwałtownie sztylet z korzenia i opatuliła go swoją czarną koszulką. Pod spodem jak zawsze miała biustonosz sportowy więc co jej szkodziło? Niektóre dziewczyny chodzą w tym na co dzień…
W niebywałym tempie przeskakiwała z drzewa na drzewo pośród niezliczonych cieni i tajemniczych oczu zwróconych w stronę czarnej zjawy brnącej przez ogromny ogród w stronę Akademiku. Wskoczyła bezceremonialnie przez okno prosto na łóżko. Kot podskoczył gwałtownie. Drzemał na poduszce. Siła skoku wyrzuciła go niemal na biurko. Oczy zabłysły wojenną czerwienią pomieszaną z szarością strachu. Jednak Riuuk była zajęta czymś zupełnie innym. Zdjęła plecak z ramion kładąc go na łóżku.
- Proszę pomóż mi – oczy dziewczyny skierowały się w stronę przyjaciela.  Wyjęła z plecaka opatulonego kota. Drzemał słodko, lekko pochrapując. – Zatamowałam krwawienie tak jak uczyli na zajęciach, ale nie wiem co dalej.
Tęczówki rozbłysły zielono żółtym blaskiem ciekawości.
- Oczywiście, że pomogę. – Oczy zabłyszczały, kiedy zobaczył fioletowy kolor futra ofiary jego drogiej przyjaciółki.


Rozdział 3 (Chesh)
   Mógł zrobić w tym momencie wiele różnych rzeczy. Mógł myśleć o wielu różnych rzeczach. Jednak całą swoją życiową energię postanowił poświęcić na zastanowienie się nad jedną tylko sprawą: czy gdzieś na świecie organizują zawody na największego idiotę. Bo jeśli tak to powinien zgłosić swoją kandydaturę. W świetle ostatnich wydarzeń wygląda na to, że nikt nie miałby z nim najmniejszych szans. Bo jak głupim trzeba być, żeby jednego dnia władować się radośnie w sam środek rozsypanych na ziemi gwoździ, pozwolić, żeby Magia rozpieprzyła ci ciało od środka, i na sam koniec dać się podziurawić jakiejś ninja-psychopatce, która nie ma do roboty nic ciekawszego od uskuteczniania jakiś krzywych wygibasów w samym środku nocy.
     Był na siebie strasznie wkurzony. Do tej pory był pewny, że ma cały mózg. Mało tego, uważał się za dość sprytnego. Jednak wygląda na to, że przebywanie w tak bezpiecznym środowisku stępiło jego zmysły i czuł, że powoli zmienia się w zwykłego dachowca. "Alicja byłaby z siebie dumna, gdyby mnie teraz widziała" pomyślał. Alicja... Przed oczami stanęła mu rudowłosa piękność, ściskająca w ręku miecz. Miecz, który sam jej ofiarował, miecz, który wcześniej należał do jego ukochanej królowej, Białej. Uwielbiał ją w tym bojowym wydaniu, kiedy jej płomienne włosy wysuwały się pojedynczymi pasami ze skórzanego rzemyka, którym je spinała, i kiedy w jej zielonych oczach błyszczała ta nieposkromiona pewność siebie i odwaga. Kiedyś widział w nich też sprawiedliwość, jednak ta jedna rzecz jej z czasem, delikatnie mówiąc, przeszła. Rozmyślając nad jej blado-mleczną cerą, usnutą na twarzy uroczymi piegami, doszedł do wniosku, że może zabicie jej za pomocą magii ognia będzie ciekawsze, niż miażdżąca magia północy, którą preferował do tej pory. Westchnął. Decyzja była naprawdę trudna. W końcu Alicja miała, jak każdy człowiek, tylko jedno życie, więc musiał coś wybrać... Fakt, że nawet w tym aspekcie istnienie "wybrańca" stanowiło dla niego kolejny problem, sprawił, że wkurzała go jeszcze bardziej.
    Dopiero po tych przemyśleniach (do których koniec końców doszedł tylko do tego, że jest tak głupi, że nawet w konkursie na największego idiotę zająłby drugie miejsce) znalazł chwilę, by dokładniej przyjrzeć się pokojowi, w którym się znajdował. Nic specjalnego, duże łóżko, okno ze zdobnymi zasłonami, przez które przebijały się już promienie wschodzącego słońca, jakieś toporne biurko w rogu, zaraz obok równie duża, drewniana komoda i dwa staromodne, eleganckie fotele z jasnymi, lekko już wysłużonymi obiciami – typowy pokój w dominatorium Akademii. W pokoju nie było nikogo, a on sam leżał na miękkiej poduszce na łóżku,. Wygląda na to, że spędził tu całą noc. Pamiętał tylko jak ta cała Riuuk postrzeliła go w Ogrodach, a potem odurzyła tymi okropnymi środkami, do których często uciekali się ludzie w tym świecie. Nie pamiętał, żeby w Krainie Czarów ktoś bawił się w takie podchody – zabijasz, albo nie, proste i przejrzyste. Rzeczywiście, istniała magia zdolna tylko pozbawiać przytomności, były również zioła o podobnych właściwościach do substancji, których użyła na nim ta pseudozabójczyni, jednak jedyne z czym się one Kotu kojarzyły, to ogry i trolle, które na większe okazje lubiły zjadać swoje ofiary żywcem, ale nie przystało, by te wyrywały się i wydzierały wniebogłosy.
    Mimo wszystko pogratulował sobie w myślach, że zachował zimną krew i nie próbował użyć magii, gdy dziewczyna zbliżyła się, by go odurzyć. Dzięki temu jego tajemnica nie wyszła na jaw i wciąż jest dla mieszkańców Akademii zwykłym futrzakiem. Przynajmniej na razie, bo bardzo niepokoił go fakt, że przebywa teraz w pokoju jednej z silniejszych uczennic, której na dodatek, w przeciwieństwie do większości uczących się tu smarkaczy, zdarzało się myśleć. I która miała kota... Kot zdawał sobie sprawę, że w obecności innych przedstawicieli swojego gatunku jest najmniej bezpieczny, z łatwością mogą oni dostrzec różnice, które czynią go zmiennokształtym.
    Spróbował przewrócić się na drugi bok, by sprawdzić, czy środki osłabły na tyle, żeby mógł się bez trudu poruszać i zauważył, że nie czuje już bólu, ani tam gdzie przebiły go noże tej chorej psychopatki, ani w miejscu ran na łapach. Musiała użyć jakiejś magii leczniczej... o nie, cholera, nie! Jego ciało, tak podatne na magię, pozbawione jego kontroli mogło zrobić dosłownie wszystko! Niech to wszystko szlag! W myślach przeklinał swoją spektakularną głupotę i pecha, jaki spotkał go tej nocy... jeśli jednak wciąż tu jest, pozostawiony sam sobie, to jest cień nadziei, że może nie odwalił nic dziwnego... Może jakimś cudem, skoro mózg się inteligencją nie popisał, to chociaż ciało nie poczuło się w obowiązku robić mu w takiej chwili na złość!!!
    Nagle drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła czarnowłosa dziewczyna. Była ubrana w wysokie buty, wąskie skórzane spodnie, a także przylegającą do ciała bawełnianą, sportową koszulkę. Na ramiona zarzuciła lekki płaszcz w ciemnym odcieniu, a przy pasie przywieszone były wąskie noże i mniejsze saszetki podróżne. Jak na skrytobójcę przystało, również w płaszczu ukryta była broń. Dziewczyna w jednej ręce ściskała niewielką torbę, zapakowaną najpotrzebniejszymi rzeczami, w drugiej natomiast znajdował się jej ukochany miecz, który delikatnie i z gracją ułożyła teraz na biurku. Za nią do pokoju wśliznął się czarny kot. Zwierzak natychmiast skierował się w stronę łóżka. Przybysz zbliżył się do leżącego na poduszce Kota, a odcień jego oczu ze spokojnego błękitu przyjął kolor jaskrawej żółci i wbijał ciekawskie spojrzenie w ofiarę swojej przyjaciółki.
     -Wygląda na to, że nasz dachowiec się obudził – rzucił do Riuuk.
    -Tak szybko? - dziewczyna zdziwiła się i podeszła do łóżka. - Na zwykłe istoty środki powinny działać znacznie dłużej.
    -Na zwykłe tak. - Powiedział jej towarzysz, a jego źrenice zwęziły się.
Kot poczuł jak dreszcz przerażenia przebiega mu po plecach.
    -Miauuu...- stęknął cicho. "Udawaj debila" powtarzał sobie w myślach. "Sądząc po wczorajszym, nie musisz się nawet specjalnie starać."
   -Co masz na myśli, Kocie? - Spytała Riuuk, gładząc białą dłonią fioletowe futerko swojej nieszczęsnej ofiary. Spojrzała na Kota przepraszająco, jakby miało mu to wynagrodzić te wszystkie zawały serca, do których prawie doprowadziła go w ciągu ostatnich kilku godzin.
   -Nic szczególnego. - Brzmiała odpowiedź. - Przynajmniej nie na razie. Teraz jednak powinniśmy wyruszać. Bierz po co przyszłaś, bo czeka nas długa droga do Smoczych Gór, a już zaczęło świtać.
    Jej towarzysz ześliznął się z łóżka i powoli skierował w stronę drzwi.
    Smocze Góry... Kot czytał kiedyś o tym miejscu, gdy próbował dowiedzieć się czegoś o tym świecie. To jedno z najobfitszych w magię miejsc, które tu występują. Z trudem powstrzymał zakradający mu się na pysk uśmiech. Wyruszenie tam samemu, zwłaszcza w kociej postaci, której wolał w tym świecie nie opuszczać, było bardzo ryzykowne - zwłaszcza, gdy zostało ci tylko jedno życie. Ale jeśli zabierze się z tą dwójką, jest szansa, że dotrze tam w jednym kawałku. W Smoczych Górach może być wystarczająco dużo Magii, by otworzyć portal do Krainy Czarów, wreszcie mógłby wrócić do domu... Miał w głębokim poważaniu, że Alicja go wygnała. I tak, gdy ją zabije, nie będzie mogła się skarżyć. Tylko jak teraz inteligentnie (o ile dla jego mózgu inteligencja nie była ostatnio pojęciem zbyt abstrakcyjnym) się do nich doczepić... "Eh... zostaje tylko mój pseudo-urok osobisty...". Z wytrzeszczonymi na "słodkiego kociaka" oczami i powstrzymując się, by z odrazy do tego przedstawienia nie wykitować, wdrapał się na kolana Riuuk i miauknął rozkosznie.
    -Co jest, Drugi?
    -Drugi?! - Zapytał znajdujący się już prawie przy drzwiach kot. - Nadałaś mu imię?!
    -Co ja poradzę? Ty to Kot, on to kot... Jakoś muszę się w tym połapać. Ale czego on chce?
   -Chyba jest ci wdzięczny. - Jej przyjaciel spojrzał na "Drugiego" – Mimo że go skrzywdziłaś, nie zostawiłaś go samego. Widocznie to docenia i chce się odwdzięczyć.
    -Odwdzięczyć? Skąd wiesz?
    -Prawdopodobnie stąd, że też jestem kotem – spojrzał na nią sarkastycznie – chce iść z nami.
    -Co?! Nie ma mowy?! - Riuuk wstała z łóżka, wciąż ściskając w rękach fioletowego futrzaka. - Przecież to zwykły kot!
    -Nie. To cenny towarzysz. - Po tych słowach kot wyszedł z pokoju.
    -Słucham...? - Mruknęła Riuuk do siebie, spoglądając na zwierze trzymane w ramionach. Nie śmiała jednak wątpić w to, co usłyszała od długoletniego przyjaciela. Bez słowa przywiesiła do pasa swój miecz i wyciągnęła z szafki kilka fiolek, których zapomniała wcześniej i wrzuciła je do plecaka, po czym zawiesiła go na ramieniu. Ostatni raz obrzuciła spojrzeniem Drugiego i wciąż niosąc go na rękach zbiegła po schodach, by dogonić przyjaciela.
    Nie zauważyła szyderczego uśmiechu, który mimo woli wkradł się na pyszczek jej nowego towarzysza.


Rozdział 4 (Riuuk)
Zbiegła na dół po stromych schodach w towarzystwie nowego towarzysza odgarniając niesforne włosy związane w kucyka z tyłu głowy jednak pojedyncze pasma musiały utrudniać życie. Zmarszczyła nos i kichnęła zamaszyście.
- Na zdrowie.
- O dziękuję – uśmiechnęła się  przyjaźnie i ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Nagle stanęła jak wryta w ziemię i zmarszczyła brwi. Była tak przejęta podróżą, że nie zauważyła jednej kluczowej rzeczy. Wokół niej nic, ani nikogo nie było . Spojrzała podejrzliwie na Drugiego. Patrzyła głęboko w różnobarwne oczy zwierzaka… A może nie zwierzaka? Jakikolwiek inny uczeń pomyślałby, że ktoś robi mu głupie żarty albo przesłyszał się. No cóż na wskutek gorącego letniego słońca mózg przysparza nam różnych dziwnych rzeczy, jednak ona nie była „innymi” uczniami. Doświadczenie w tym zakresie miała naprawdę duże. Oczy fioletowego pupila zszarzały i zapadły się jakby w głąb czaszki.
- Ahhh… Łobuziaku. Udam, że nic nie słyszałam. I tak znam twój mały sekret – mrugnęła porozumiewawczo w jego stronę stawiając go na ziemi i zdejmując spory plecak podróżny. Z ramion zsunęły się szelki w towarzystwie szelestów i głuchych stukań troków. Dziewczyna rozpięła górną kieszeń w kulistym kształcie z kilkoma większymi otworami . Zdjęła górna część. Okazało się, że w środku jest wyściełana miękką poduszką z brązowej skóry.
- No, wskakuj! Zwykle to miejsce Kota lecz w tym momencie ty potrzebujesz go bardziej, a przecież nie będę niosła cię na rękach cały dzień. – Poklepała dłonią w zachęcająco wyglądającą poduszkę i wysunęła coś z brzegu. Okazało się, że był to mały, niebieski daszek. Kolor był niezwykle podobny do barwy jej oczu. – Czarny za bardzo grzeje, a biały jest kolorem rezygnacji i śmierci oraz, w moich stronach , hańby. – Fioletowy niechętnie lecz w końcu wskoczył na nowe miejsce. Usztywniła daszek i zarzuciła bagaż na plecy.
- Kot waży więcej – zaśmiała się i ruszyła przed siebie prosto, droga prowadzącą do złudnej Przełęczy Dusz.
Słońce lizało bladą skórę, która nie chciała ulec  jego wdziękom pozostając alabastrowo białą. Nie mogła się opalić. Bez względu na jakiekolwiek działania, jednak lubiła to. Czuła się w jakiś sposób wyjątkowa dzięki temu małemu odstępstwu. Szła szybkim, miarowym krokiem czując coraz silniejszy wpływ słońca na turystyczną czapkę z daszkiem.  Mijała wysokie drzewa, a czarne, ciężkie buty deptały wysoką trawę. Jej nowy towarzysz leżał z podniesioną głową. Tyle czasu podróżowała z Kotem, że potrafiła rozróżnić rozkład ciężaru przy poszczególnych pozycjach. Prościej… zbyt dobrze znała kocią anatomię, aby się pomylić.
- Jak zdążyłeś się przekonać  Kot jest naprawdę wygodny i wymagający. – Mruknęła pod nosem rozdeptując mały kamień. Drzewa przerzedzały się coraz bardziej, aż całkowicie zniknęły. Ich oczom ukazał się niezwykle urzekający krajobraz. Popatrzyła w górę osłaniając oczy dłonią.  Dwa ogromne posągi niczym wtopione w góry z obydwu stron sprawiały wrażenie strażników przejścia. Na jednej z wyciągniętych dłoni siedział czarny smok czujnie obserwujący okolicę. Było jeszcze zbyt wcześnie więc trakt był praktycznie pusty. Uczniowie Akademii słynęli z trzech podstawowych rzeczy: lenistwa, braku umiaru w przyjemnościach i przede wszystkim ze spania do późna. 



- Zaraz będzie nasz transport. – Ogromny, wręcz niespotykany u niej uśmiech zagościł na jasnej twarzy. – Zereff! – Krzyknęła radośnie w stronę smoka i siedzącej na nim malutkiej postaci.       

       
Rozdział 5 (Chesh)
    Dobra...
    Wsadziła go do jakiegoś klaustofobicznego plecaka i niosła w nim aż dotarli na dziwny plac otoczony monumentalnymi posągami dumnych smoków. Krajobraz był tutaj naprawdę zdumiewający. Przywitały ich strzeliste góry, których wszystkie szlaki i przesmyki nie były dotąd poznane. W oddali słyszeć można było dźwięki przyrody budzącej się do życia. Słowiki ćwierkały swą piękną melodie, a pszczoły opuszczały bezpieczne ule. Spomiędzy skał wędrowcom przyglądały się tajemnicze, magiczne istoty, ciekawe nowych przybyszy, którzy wtargnęli na ich ziemię tak wcześnie. Przez kłęby porannej mgły przebijały się pierwsze ciepłe promienie słońca, kamienie wciąż były mokre od rosy, a w wilgotnym powietrzu unosił się zapach, jaki można poczuć tylko o poranku.
    Jednak Kotu nie w głowie były teraz krajobrazy, mgły, zapachy i inne pierdoły.
    Myślał. Tak, zdarzało mu się.
    Czuł, że Riuuk i ten jej pchlarz coś podejrzewają. A on nie miał najmniejszego zamiaru całkowicie się zdradzać. Przynajmniej póki co. Jest bowiem jedna sprawa, którą zrozumiał siedząc w tym worku i próbując nie zdechnąć od nierównego kroku Riuuk, który wstrząsał plecakiem. Ma dość udawania cholernego dachowca. Wystarczyło kilka minut adrenaliny, by poczuł to, czego brakowało mu przez ostatnie cztery lata. Chęć do działania, mieszania w życiu innych, obserwowania zachowań ludzi i ich reakcji... oglądania, jak staczają się lub wznoszą ku górze. Poczuł to, co było znamienne dla prawdziwego NIEGO. Dla Kota z Cheshire. A on nie uciekał z podkulonym ogonem przed wymoczkami nieumiejącymi posługiwać się żadną sensowną magią. O nie... To oni uciekali przed nim.
    Te wszystkie odczucia sprawiły, że jeszcze bardziej chciał wrócić do swojej Krainy. Do swojej magii i lasu, w którym nikt nie mógł go znaleźć. Do świata, w którym nie było siły zdolnej go skrzywdzić, nie teraz, gdy na własnej skórze poczuł, czym grozi bezmyślna ufność i jak boli zdrada... Od dawna marzył, by wyrównać rachunki z Alicją i całą tą hołotą, która odważyła się w swojej głupocie podnieść na niego rękę, czy mruknąć choć słowo, przeciw niemu. Jednak teraz te marzenia, tłumione przez ostatnie lata zdrowym rozsądkiem, wezbrały w nim teraz wyjątkowo na sile i widział już niemalże gasnący blask oczu Alicji... Tak, wróci do Krainy Czarów. A wraz z jego powrotem na ustach wszystkich mieszkańców na nowo zagości, zapomniane już jak myślał, imię Kota z Cheshire.
    - Zereff! - krzyknęła nagle Riuuk radośnie na widok wielkiego, czarnego smoka, który leciał właśnie w ich kierunku.
    Kot przyjrzał mu się. Ogromne cielsko wyjątkowo delikatnie wylądowało na placu, a szafirowe spojrzenie jego inteligentnych, ludzkich niemalże oczu, omiotło powoli otoczenie. Wyprężył się dostojnie, ukazując w całej okazałości swoje czarne jak najciemniejsza noc łuski. Kolor był tak intensywny, że nie odbijały się w nich nawet promienie słońca. Kot miał wątpliwą przyjemność obcować ze smokami w Krainie Czarów. Zanim jeszcze zrobiło się o nim głośno, to właśnie one uważane były za najpotężniejsze i najmądrzejsze istoty na świecie. Musiał im więc delikatnie pokazać, gdzie ich miejsce. Cóż, najogólniej mówiąc smoki są teraz w Krainie raczej rzadkością. Mimo że ten, który znajdował się teraz przed nimi ustępował nieco dostojeństwu i mocy, gatunkom, które Kot pamiętał, to musiał przyznać, że robi ogromne wrażenie. Uśmiechnął się. Jeśli w smoczych górach jest tyle mocy, ile prezentuje sobą to stworzenie, to jest spora szansa, że uda mu się otworzyć portal.
    Riuuk nie zdając sobie sprawy, z przemyśleń, które czynił jej nowy towarzysz, z gracją wspięła się na smoka i pogłaskała siedzącego na górze przyjaciela - Kota.
    - Dziękuję ci. - Uśmiechnęła się delikatnie, a jej ręka zawędrowała za ucho pupila.- Gdyby nie ty, zajęło by to dużo więcej czasu.
    Wolną ręką pogładziła twarde jak diament łuski.
    - Tobie również dziękuję – szepnęła schylając się i przyciskając twarz do zimnego grzbietu.
    Odpowiedziało jej zduszone mruknięcie. Nie czekając na polecenia smok z mocą wzbił się w powietrze. Nie potrzebował wyjaśnień. Doskonale wiedział, że Riuuk wzywając go chce udać się w jedno tylko miejsce.
    Smok mimo olbrzymich gabarytów leciał naprawdę szybko. Podróżowanie na nim było jednak wygodne. Przebili się ponad warstwę chmur, mogli teraz oglądać słońce w całej swojej okazałości. Świeciło im w oczy i ogrzewało zziębnięte od wiatru twarze. Widzieli Chmurzaste Elfy, istoty niezwykłe, zamieszkujące swe podniebne pałace i spędzające dnie za zabawie w chmurach. Były porażająco piękne, miały długie, jasne włosy, a ich puste oczy miały kolor letniego nieba. Ich ubrania szyte były podobno z magicznych chmur, a na dole mówiono, że deszcz pada, gdy umiera jeden z Elfów, a królowa po nim płacze. To właśnie magia tych istot miała dawać deszczowi jego zdolność do ożywiania roślin i zaspokajania pragnienia mieszkańców ziemi. Elfy przyglądały się ciekawie smokowi niosącemu na swoim grzbiecie coś niezwykłego na tej wysokości - człowieka. Czasem podlatywały do nich i oferowały zabawę lub prowiant. Od czasu do czasu w oddali widzieli też Anioły strzegące swojego terytorium i postrzegające ich jako intruzów. Wszyscy dzierżyli ogromne miecze lub włócznie z mocnego kryształowego szkła.
    Na jednych ani drugich Riuuk nie zwracała jednak najmniejszej uwagi. Siedziała wyprostowana i pozwoliła by zimny wiat wiał jej prosto w twarz i tańczył we włosach nucąc swą ulotną melodie. Jej przyjaciel nie wydawał się jednak być w tak dobrym nastroju. Wtulał się w swoją panią, pomiałkując od czasu do czasu sam do siebie. Zdawał sobie sprawę z tego, że niedługo czeka ich ciężka misja i bardzo się niepokoił. Wiedział jednak, że zadbał o wszystko i zapewnił Riuuk odpowiednie przygotowanie. Spojrzał kątem oka na plecak, w którym jego miejsce zajmował nowy towarzysz. Zdecydowanie czuł od niego coś więcej niż od byle dachowca. Wiedział, że może im się przydać i być cenną pomocą. Jednak nie wszystko, co widział w jego aurze było dobre. Był w jakimś sensie silny, ale nie była to siła, jaką czuje się w przypadku normalnej istoty. Było tu coś, czego kot mimo swojego doświadczenia, nie znał, a jednocześnie coś co czyniło ich bardzo podobnymi.
    Odwrócił wzrok.
    Dopóki nie skrzywdzi Riuuk, nie ma to żadnego znaczenia.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Gdy wreszcie wylądowali była już noc. Riuuk ześliznęła się z grzbietu smoka i gładząc go po pysku podziękowała mu.
    - Wiem, że nie możesz zanieść nas dalej - uśmiechnęła się. - Jednak poradzimy sobie. Do wioski jeszcze tylko dwa dni drogi. Świetnie się spisałeś
    Po tych słowach przytuliła się do stworzenia, które chrapnięciem odpowiedziało jej na tę czułość, a po chwili wzbiło się w powietrze i odleciało. Riuuk przyglądała się smokowi, dopóki nie zniknął jej z oczu, a potem przystąpiła do rozbijania obozu. Szybko rozpaliła ognisko i bezceremonialnie wsunęła sobie do ust kawał suszonego mięsa. Jej przyjaciel chrapał już przy ogniu.
    - Nawet po lataniu jest zmęczony – szepnęła i pogłaskała go.
    Sama również wyciągnęła koc i położyła się na plecaku.
    - Ty też idź spać. - Mruknęła spoglądając w różnokolorowe oczy Drugiego. - Jutro mogę potrzebować cię wypoczętego i silnego, mój "cenny towarzyszu".
    Po tych słowach zamknęła oczy i szybko zasnęła. Kot właśnie na to czekał. Przyglądał się chwile śpiącym, a potem cicho udał się w stronę lasu. Tam usadowił się na małej trawiastej polance, dość daleko od obozowiska, by po raz pierwszy od dawna, użyć magii. Uśmiechnął się gdy poczuł jej obecność i radość jaka emanuje z niej, gdy zapraszał ją do siebie. Czuł jak płynie po jego ciele, ogarnia go całego i powoduje delikatne mrowienie na skórze. Wyszeptał słowa zaklęcia, pozwalając by moc zatańczyła wokół niego, radosna, że znowu z niej korzysta. Był zdziwiony jak wiele ekscytacji wypełniało teraz jego ciało. Czuł się szczęśliwy, jakby spotkał po latach ukochaną osobę. Gdy otworzył oczy nie był już kotem. Opierał się o pień drzewa jako człowiek i czuł na pozbawionej fura skórze chropowatą fakturę kory i przenikające zimno.
    Nie zadawał sobie sprawy jak wielki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy wypowiadał słowa kolejnego zaklęcia. Kochał uczucie, gdy magia tańczyła w jego ciele, rozchodziła się od serca do czubków palców, by tam zmienić się w najczystszy czar... Gdy moc opadła, sięgnął po to co pojawiło się przed nim.
    - Co się ze mną porobiło, że przetransportowanie pary gaci sprawia mi tyle radości. – Mruknął, po czym wciągnął na siebie swoje spodnie i bluzę oraz włożył w uszy rozsypane na ziemi kolczyki.
    Dopiero gdy to zrobił przeciągnął się powoli, by rozprostować kości i rozgrzać mięśnie. Bez pośpiechu skierował się w stronę obozu. Mimo że nie korzystał teraz z magii, czuł, jak przyległa do niego i błądzi radośnie wokoło. Teraz, kiedy wreszcie jej użył, nie odpuści mu tak łatwo. Jednak czując na plecach jej oddech był wreszcie sobą. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
    Gdy dotarł do ogniska usiadł przy nim i oparł głowę na rękach. "Jeszcze nie dowiesz się o mnie wszystkiego" pomyślał, patrząc na Riuuk. Włosy opadały jej czarnym, niesfornym strumieniem na bladą twarz. Zachichotał, gdy zobaczył, że zaplątały się również do jej ust. Potem spojrzał w górę, na blady, ledwo widoczny zza chmur księżyc i uśmiechnął się diabelsko.
    - Czekaj na mnie Alicjo – Szepnął przez zęby. - I ciesz się każdą chwilą, bo przysięgami, że nie zostało ci ich wiele. A czy ja...kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa?
    Pytanie odbiło się echem w nocnej pustce.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Riuuk obudziła się zanim słońce zdążyło wzejść na niebo. Nim jeszcze otworzyła oczy zorientowała się, że coś jest nie tak. W nieludzkim tempie poderwała się i przyjęła pozycje obronną.
    Przy wygasłym ognisku siedział chłopak, na oko w jej wieku. Czarno-fioletowe włosy były od dawna nie przycinane, więc opadały mu teraz na oczy i kark. Miał posturę wychudzonego atlety, jednak pod pasiastą bluzą rysowały się subtelne mięśnie, zdradzające szybkość i zwinność, jaką niewątpliwie dysponował. Gdy dziewczyna przyjrzała się uważniej zauważyła sterczące spomiędzy włosów kocie uszy, a po chwili także wijący się na ziemi ogon.
    - Kim jesteś? - Warknęła. - I czego chcesz?
Nie odpowiedział od razu. Wbijał w nią tylko spojrzenie różnobarwnych oczu, które świdrowały ją i gdyby nie lata treningu silnej woli, z pewnością ugięły by się pod nią kolana.
    - Jak to, księżniczko? - Zapytał w końcu. - Nie poznajesz mnie?
Pochylił się nieco do przodu i uśmiechnął niewinnie.
    - To ja. Twój "cenny towarzysz".


Rozdział 6 (Riuuk)
    Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Wyprostowała się powoli i wsuwając miecz do pochwy, popatrzyła na niego z dezaprobatą.
    - No wiesz ty co?! Tak obserwować dziewczynę podczas snu! Co ty sobie wyobrażasz?! - mrugnęła do niego i podeszła bliżej. Chwyciła towarzysza za podbródek i przyciągnęła do siebie, by patrzył jej w oczy. Różnokolorowe tęczówki patrzyły odważnie i bez wzruszenia na zaciekawioną dziewczynę.
    - Wiedziałam, że nie jesteś zwykłym kotem - śnieżnobiały uśmiech zagościła na jej bladej twarzy, po to, by zniknąć po chwili, gdy zauważyła, że słońce powoli wschodzi nad doliną, zwiastując nadejście kolejnego, gorącego dnia.
    Zwinęła śpiwór i przypięła go do dołu plecaka. Odpięła jedną z trzech części, zarzucając na plecy tą z miejscem dla Kota i podała Drugiemu... Chwila... to już nie jest kot, wiec raczej niestosownie byłoby wołać na niego kocim imieniem, które nie tylko jest już chyba nieaktualne, ale i sama mu je nadała.
    - Jak się nazywasz? - spytała zdezorientowana, nie usłyszała jednak odpowiedzi. - Jak brzmi twoje imię?
    Zamieszana wcisnęła mu bagaż.
    - Nie posiadam imienia, księżniczko – słowa płynęły leniwie z jego ust.
    Ziewnął.
    - Niech zostanie Drugi.
    Bez komentarza ruszyła przed siebie, nie odwracając się, niczym żołnierz mający wypełnić bezdyskusyjny rozkaz. Kot wskoczył tymczasem do plecaka i ułożył się do snu.
    Drugi przeciągnął się tylko i powolnym krokiem ruszył za Riuuk.
    Koło południa dostrzegli szare smugi na bezchmurnym dotąd niebie.
     - Jeszcze tylko kilka godzin drogi. Przed zachodem powinniśmy dotrzeć do Żelaznego Miasta – rzuciła Riuuk.
     Stwierdzenie to było beznamiętne, niczym krople deszczu spadające z zachmurzonego nieba w burzowy, smutny dzień.
    Nie odzywali się zbytnio do siebie, przekazywali sobie tylko niezbędne informacje. Riuuk szła zamyślona. Mało rozmawiała ostatnio z Kotem. Jego oczy zmieniły kolor na ciemnoszary, zwiastujący ból i cierpienie...     
     Dlaczego? 

     Dotarli do miasta przed zmierzchem. Oświetlone budynki na skalnych zboczach tworzyły niepowtarzalne cienie i sprawiały wrażenie jeszcze większych i wyższych, niż są w rzeczywistości. U bram jednego z domów, który był większy i lepiej oświetlony niż pozostałe, czekała stara kobieta. Miała pomarszczoną twarz i popielate włosy, spięte na czubku głowy. Uśmiechnęła się szeroko, a z jej starych, szarych oczu popłynęły łzy. "Witaj w domu".
    Przeszli przez całe miasteczko z zapaloną, niebieską lampą, oznaczającą powrót i nadzieję. Po kolei we wszystkich oknach pojawiało się światło na powitanie, niczym uratowane oczy stęsknionych mieszkańców.
W końcu powitano ją w domu. Stara Shire przygotowała sutą kolacje i pokoje. Służba zawsze wierna i gotowa, oczekiwała na przywódczynię miasta.
Staruszka rozmawiała z Drugim, nie była przygotowana na gościa. Z rumieńcem na pomarszczonej twarzy tarmosiła jego uszy i drapała po głowie. Była zachwycona jego kocio-ludzką postacią. Riuuk uśmiechnęła się pod nosem, widząc zmieszanie chłopaka i rozejrzała tęsknie po pokoju. Wszystko było prawie tak, jak pamiętała. Zalała ją fala wspomnień.
     - To twój dom?- zapytał w końcu Drugi, wyswobodzony z objęć Shire, która poszła napalić w kominku. Rozejrzał się po starych portretach, zdobiących korytarz.
    - To dom mojej rodziny – powiedziała, dotykając ramy jednego z obrazów, przedstawiającego dwoje dorosłych ludzi – kobietę i mężczyznę – oraz dwójkę dzieci. Mężczyzna był wysokim, postawnym człowiekiem z brodą i wąsami. Ubrany był w skórzane odzienie, jak wszyscy, oprócz dziewczynki, wyglądał naprawdę imponująco. Jego żona była smukła, tajemnicza, z ciemnymi lokami opadającymi ku biodrom. Dzieci, uderzająco podobne do rodziców, parzyły uśmiechnięte i pełne zaufania. Tylko dziewczynka nie była ubrana w skórę. Miała na sobie niebieską sukienkę i siedziała na zdobionym krześle. "Klejnot rodziny..." Riuuk stała wpatrując się w obraz i głaszcząc ramę z ciemnego drewna. Na każdym rogu znajdował się jeden smok. Tylko tron zdobiony klejnotami sprawiał wrażenie emanującego nieznanym światłem.
    - To moja rodzina – szepnęła, odpowiadając na jeszcze nie zadane pytanie.
    - Eh? W takim razie gdzie oni są? - zapytał, rozglądając się dookoła.
    - Nie żyją – zamknęła oczy, odwróciła się i zniknęła za rogiem korytarza.


Rozdział 7 (Chesh)
O jak słodko.
    Kot wyszczerzył się i zaraz zakrył usta dłonią, żeby nikt nie dostrzegł jego uśmiechu.
    To naprawdę „urocze”. Jej mina, gdy mówiła o swojej rodzinie i to jak ostentacyjnie wyszła… Normalnie kocha takich ludzi. Niby gruba, twarda skorupa, ale pod nią jest tylko rozlazły glut. Z takimi jest najłatwiej.
    Z obrazu parzyły na niego roześmiane i ufne oczy małej Riuuk. Przyjrzał się portretowi uważniej i po raz kolejny cudem zdławił śmiech. O rany, jaka idealna rodzinka. Aż się rzygać chce.
    - Szczerze mówiąc liczyłem na coś więcej, księżniczko. - szepnął odwracając się i kierując w stronę zakrętu, za którym zniknęła Riuuk.
    Korytarze były w tym domu długie i zdobne, pokryte ornamentami w kształcie smoków. Na ziemi leżały stare, wydeptane już wykładziny w kolorze dumnego, szafirowego błękitu. Na wysokich ścianach wisiały obrazy i portrety przedstawiające członków starego rodu. Światła było tu niewiele. Pojedyncze, ogromne okna, zasłonięte były na noc ciężkimi zasłonami w tym samym kolorze co dywany, a wiszące daleko od siebie żyrandole ze złota, pamiętały chyba czasy pierwszego seniora rodu, i rzucały tylko niepewne, blade światło.
    Kot jednak nie zwracał na to uwagi. Szedł powoli, powłócząc nogami, i z przymkniętymi oczami. Przeciągnął się. Czuł krążącą wokół niego magie. Było jej tu dużo więcej niż w Akademii.
    Wypuścił powietrze z płuc i rozluźnił mięśnie.
    Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze. Nie wierzył, że wytrzymał bez tego tyle lat. Magia muskała co chwilę jego skórę, wnikała w jego ciało i rozgrzewała od środka. Ogarniała go całego, od stóp do głowy, powodując przyjemny dreszcz na ciele. Uśmiechnął się. Tym razem spokojnie i z dystansem. Nie śmiał się do siebie, ani nie wyśmiewał kogoś innego. Uśmiechał się do magii. Swojej jedynej, ukochanej przyjaciółki, z którą znowu mógł być.
    - A tobie co? - usłyszał nagle znajomy, ochrypły głos.
    Gdy otworzył oczy, zobaczył przed sobą Kota, pchlarza Riuuk. Kucnął i podrapał go za uchem.
    - Hejka, malutki.
    - Daruj sobie! - Kot wysunął się szybko spod jego ręki.
    Spojrzał na niego czerwonymi od gniewu oczami.
    - Słuchaj, „Drugi” - zmierzył go spojrzeniem. - Może Riuuk nie zapytała cię o to jeszcze, ale ja chcę wiedzieć już teraz. Kim, do cholery, jesteś?!
   - Jaki ty ostry… - Kot usiadł na ziemi i oparł głowę na rękach. - Przecież właściwie sam mnie tu zaprosiłeś, a teraz zachowujesz się jak ostatni cham.
    „Drugi” przekręcił na bok głowę i zrobił smutną minę.
    - Ranisz mnie! - jęknął teatralnie, a jego rozmówca prychnął zniecierpliwiony.
    - Ty… Ta przemiana… - kot jąkał się i mrużył oczy, jakby próbując sobie coś przypomnieć. - Co to miało… Jak…?
    Zwierzak spojrzał nagle na Drugiego oczami wyrażającymi desperacje. Zaraz spuścił łepek, ale jego rozmówca zdążył zauważyć jego dziwny niepokój.
    „A temu co odwala…?” pomyślał. Popatrzył na kota. „Czekaj… czekaj, czekaj, czekaj! O cholera! Czy to możliwe, żeby ta mała, wkurzająca ameba...”
    - Słuchaj… - zaczął i powoli wyciągnął rękę w jego stronę.
    - O, tu jesteście – w korytarzu stanęła nagle Riuuk.
    Dziewczyna przebrała się. Zamiast ciężkiego, skórzanego ubrania, miała na sobie niebieską koszulkę z krótkim rękawkiem, chyba męską, bo była na nią sporo za duża, i obcisłe, czarne leginsy. Jej stopy były bose, a włosy luźno spięła na karku. Odgarnęła z oczy niesforną grzywkę.
    - Chodź, Drugi… - przerwała na chwile i zaczerwieniła się. - Nie, to jednak złe imię. Trzeba będzie wymyślić coś innego.
    Nie czekając na reakcję, minęła ich i skierowała się w stronę długiego korytarza. Jej towarzysz pobiegł za nią, ignorując Drugiego, i jednym susem wskoczył jej w ramiona, chowając łebek w jej szyi. „Szujaaaa” pomyślał pozostawiony na środku korytarza chłopak. Po chwili podniósł się z ziemi i ziewając, dogonił ich.
    - O czym sobie rozmawialiście? - spytała dziewczyna, głaszcząc pupila.
    - O niczym specjalnym – chłopak uśmiechnął się do niej.
    - Słuchaj… Przepraszam cię za starą Shire. Pewnie strasznie ci się naprzykszała – spojrzała na niego kątem oka.
    - Nie ma problemu – zakrył twarz dłonią, udając, że chce zakryć rumieniec. - W sumie lubię, jak się mnie drapie za uchem.
     - Serio? Nawet w tej formie?
    - Dziwne, nie? - zaśmiał się.
    Dziewczyna wyciągnęła rękę i pogłaskała go delikatnie po głowie. Na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec, ale nie przerwała.
    - Śmieszne uczucie – teraz to ona się zaśmiała.
    Drugi mimowolnie poruszył ogonem i przeciągnął się, jak typowy kot, który jest głaskany. W tym aspekcie nie kłamał. Naprawdę lubił takie rzeczy. Wszystko przez Białą, która potrafiła spędzić godziny tarmosząc jego futerko.
    Widząc jego reakcje, Riuuk zaśmiała się jeszcze głośniej.
    - A po brzuchu też lubisz? - zapytała i rzuciła się w jego stronę, by połaskotać go pod bluzą.
    - Hej…!
    Po chwili leżał na plecach, a dziewczyna, siedząc na jego brzuchu, drapała go.
    - Przestań! - jęknął pomiędzy wybuchami śmiechu. Dziewczyna jednak za dobrze się bawiła, by go posłuchać.
    - Skończyliście już? - spytał w końcu Kot, który stał obok i z dezaprobatą przyglądał się sytuacji.
    - Maruda! - zaśmiała się Riuuk, a Drugi wyciągnął do niego język.
    Kot spojrzał tylko na nich i sam poszedł dalej korytarzem.
    - Oj no nie obrażaj się! - dziewczyna zerwała się i pobiegła za nim.
    Chłopak również powoli podniósł się i, tym razem zachowując dystans, poszedł za nimi.
   Po chwili wszedł do niewielkiego salonu. Riuuk siedziała w fotelu przy kominku z Kotem za kolanach. Wskazała mu drugi. Usiadł na nim i pochylił się do przodu, by oprzeć łokcie na kolanach.
    - No więc słucham. - zaczęła dziewczyna.
    - Hmm?
    - Kim jesteś, co po miała być za przemiana, czemu się ujawniłeś i czego chcesz – to nie były pytania.
    - Całą drogę siedziałaś cicho, a teraz tak po prostu zaczynasz mnie wypytywać? - kot zaciekawiony przekręcił głowę.
    - Musiałam coś przemyśleć… - przerwała i spoważniała nagle. - I wolałam mieć cię na swoim terenie. Poza tym, jesteś nam chyba winny trochę informacji.
    - Nie wiem.
    - Co?
    - Nie wiem kim jestem – skłamał. - Takie przemiany mam od dziecka, nikt nie potrafi wyjaśnić o co chodzi. Ujawniłem się, bo to nie jest zależne ode mnie, zamieniam się bez własnej woli… I nie chcę niczego specjalnego. Poszedłem z tobą, bo nudziło mi się w Akademii.
    Patrzył na nią. Co za góra kłamstw. Ale ona się nie zorientuje, nie może. Ma za małą wiedzę o istotach takich jak on.
     - Jasne… - dziewczyna odwróciła wzrok i skupiła się na głaskaniu Kota.
    Milczeli przez chwilę.
    - Więc co robimy? - zapytał w końcu chłopak.
    - Walczymy - powiedziała nagle zdecydowana. - ze smokiem.
      Spojrzała na nowego towarzysza.
    Ten ledwo powstrzymał się przed jęknięciem. Liczył na to, że uda się mu wydostać z tego świata, nie zwracając uwagi Riuuk. Ale jeśli rzeczywiście był tu smok, to nie otworzy portalu bez walki. Te stworzenia bardzo nerwowo reagują na używanie magii na ich terenie.
     Popatrzył na dziewczynę.
    Mogła sobie być silna. Ale ze smokiem za cholerę sama sobie nie poradzi. On bez magii też nie. Więc albo musiał jej swoją magie pokazać, albo pozwolić, żeby smok ją zabił, potem samemu zarżnąć jego i wziąć się za otwieranie portalu.
    Przechylił się do tyłu i wyciągnął w fotelu. Pozwolił sobie na ciężkie westchnienie. Dziewczyna zinterpretowała jako zdenerwowanie informacjami, jakie mu przekazała i spuściła wzrok.
     - Jeśli nie chcesz… - zaczęła.
     Ale Drugi nie słuchał jej.
    W jego głowie krążyła tylko jedna myśl.
.    „Jasna cholera...”. 


Rozdział 8 (Riuuk)
Chłodny, przyjemny powiew górskiego wiatru poruszył leniwie pasma jej długich, ciemnych włosów. Pożółkły papier szeleścił w palcach jej dłoni, a oczy spoglądały w dal, jakby próbowały dostrzec coś w odległej dolinie zwężającej się ku najwyższym szczytom ojczystych i tak dobrze znanych gór. Jako dziecko zawsze przychodziła tu by marzyć o dalekich podróżach za bezpieczną osłonę gór. Teraz siedziała odpoczywając od wiecznego zgiełku Akademii i gwaru wszechobecnych tłumów. Już zapomniała jakie przyjemnie i chłodne było górskie powietrze. Przeczytała jeszcze raz starannie nakreślone słowa ostatniego zdania długiego listu :
- ,, Ogromny czarny smok zabił Jaffę Ostatnie Słowo, który bohaterskim gestem poświęcenia obronił wioskę Jin ginąc śmiercią godną najlepszego wojownika. Na zawsze pozostanie w naszych sercach. Niech ziemia lekką mu będzie..." Czarny smok... tak?
- Tysiące myśli biegło istny maraton pod czaszką. Skronie zaczęły boleśnie pulsować. Wszelkie obrazy i przypadkowe skojarzenia zaćmiły umysł jednak instynkt pozostał. Nie potrafiła się na niczym konkretnym, więc stwierdziła, że czas na jakiekolwiek działanie. Ścisnęła kartkę mocno zaciskając dłoń. Kostki pobladły. Wstała gwałtownie i skoczyła bezceremonialnie z dachu z najwyższej kondygnacji całego budynku lądując twardo i przeturlując się po twardej skale by wytracić zbędny impet i nie połamać sobie nóg. Plecak nieco zamortyzował upadek chociaż był niewielki, w końcu wyruszyła na zwiad, a nie na wojnę... Zapięła wszystkie troki i sprawdziła ekwipunek po czym pobiegła przed siebie omijając główne trakty i większe ścieżki ginąc w mroku. Biegła ku dolinie. Na samym końcu znajdowała się jaskinia prowadząca do gniazd smoków. Poprzedniego dnia dokładnie wypytała ludzi, którzy przeżyli ataki tego okropnego stworzenia więc dokładnie wiedziała dokąd się udać. Biegła po wąskiej ścieżce nie wydając praktycznie żadnych dźwięków oprócz cichego tarcia podeszw butów o wystające korzenie gęstego lasku. Nagle mała czarna postać wyłoniła się na samym środki wąskiej ścieżki.
- Droga Riuuk... - westchnął przeciągle wyciągając się w świetle księżyca - nie ładnie jest tak wymykać się po nocach i zostawiać gości samych sobie,.. Pójdę z tobą. To zbyt niebezpiecznie abyś szła sama nawet jeśli Zeref ci pomoże.
- Ale... - upór i tak był daremny zwłaszcza, kiedy szarość jego oczu sugerowała tą przygnębiającą i nie znoszącą sprzeciwu  powagę słów i głosu płynących z jego małego, kociego pyszczka. Nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać. Paradoks tej sytuacji przerastał wszelkie oczekiwania i normy...
- A co z Drugim..
- Nie martw się o niego. Wyczuwam jego obecność w pobliżu... Odwrócił się gwałtownie i pobiegł w kierunku końca doliny by nagle rozpłynąć się w powietrzu. Rozglądała się wokół niespokojnie szukając jakichkolwiek oznak obecności... Nagle w oczy rzuciły jej się dwa fioletowe kosmyki włosów wystające zza jednej z wielu gałęzi ogromnego drzewa. Spojrzała krzywiąc brwi. Dlaczego wcześniej nic nie dostrzegła? Może to jakiś urok... Zniknęła błyskawicznie za wysokimi krzakami by następnie wspiąć się na jedno z drzew. Bezszelestnie podążała ku celowi zachodząc go od tyłu. Chciałam nauczyć go, że nie powinien tego robić unieruchamiając go z zaskoczenia. W ostatniej chwili rzuciła się na niego lecz fioletowe włosy zadrgały kiedy błyskawicznie obrócił się ku niej. Wpadła na niego powalając na gruby konar drzewa. Nie dał po sobie poznać chodź cienia zaskoczenia. Pozbierał się nadspodziewanie szybko.
- Wariatka! - Krzyknął powalając ją obok. Mimo swej nikłej postury był nadzwyczaj silny. Obrócił się w przygniótł ją  do drzewa. Ona jednak nie dała się tak łatwo zataczając gwałtownie nogami duże półkole w wstając odepchnęła go. Chwycił szybko długie włosy i szarpnął. Ob kręciła się zawijając je wokół jego ręki i szyi niczym dziwny rodzaj garoty. Stracił równowagę i spadli z głośnym hukiem na twardą ziemię. Drugi próbował wydostać się z plątaniny włosów, rąk i nóg jednak...
- Nic z tego. Nie uciekniesz. - Pewność siebie podskoczyła kiedy próbował wstać po raz setny. Wtedy obrócił się w śmiercionośnym uścisku i popatrzył jej głęboko w oczy. Czuła magię wdzierającą się w jej silną jaźń. Próbował rzucić na nią jakiś urok! Ich twarze były niepokojąco blisko siebie. Czuła jego oddech na swoich ustach i nosie. Gorący i wręcz parzący nagą skórę paraliżował.
Rozległ się cichy odgłos rozbijanego szkła po czym całą okolicę wypełnił obrzydliwy, żółty dym powodujący łzawienie oczu. Riuuk już nie raz uratował skórę. Rozproszył Kota przerywając zaklęcie. Ostatnie tego dnia jakie zdoła rzucić kiedy... Wpadł na nią rozpędzony i przygwoździł do ziemi. Do oczu napływały mu łzy. Fiolka z płynem anty magicznym rozbiła się o jedną w dalszych skał.
- O nie... - nagły atak kaszlu przerwał mu w pół zdania - tak to się nie będziemy bawić moja droga... - kaszel wzmógł na sile. Wykorzystała okazję i kopnęła go w czuły punkt by zrzucić go i pobiec przed siebie. Nagle stanęła nieruchomo i zaczęła się unosić. Złote pętle unieruchamiały jej ciało. Drugi wstał trzymając jedna rękę na obolałych genitaliach a drugą pstryknął palcami. Wrzasnęła kiedy nagły przepływ prądu poraził jej ciało. Popadła w konwulsje od mocy ładunku. Czuła, że traci przytomność  kiedy kolejna fala przeszła przez jej bezbronne ciało. Nigdy nie miała do czynienia z tak potężną magią. Przed zanurzeniem się w upragniony i wolny od bólu mrok zdążyła dostrzec czarną postać Kota o czerwonych oczach. Pod jego stopami pojawił się krąg magiczny. Ostatnią rzeczą jaką zdążyła dostrzec była smukła sylwetka kobiety, która pojawiła się na miejscu Kota w towarzystwie ogromnej ilości nieznanych jej symboli i run otaczających ją w postaci ogromnych złotych i niebieskich pierścieni rozświetlających mrok.  Nagła ciemność przysłoniła widok pochłaniając ją w swe niezbadane odmęty...


Rozdział 9 (Chesh)
    - Hahahah… Hahahaha!!!
    Splunął krwią na ziemię.
    „Przebił się! Ktoś w tym cholernym świecie jest w stanie przebić się przez moją osłonę!”
    Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Obnażył zęby w drapieżnym uśmiechu.
    -Pierdolę…
    Jego przeciwnik zbliżał się powoli. Oczy błyszczały mu gniewną, krwawą czerwienią.
    - Spróbuj ją tylko tknąć… - wysyczał przez zęby.
    Kot nie odpowiedział. Przeciągnął się tylko i wyprężył ciało jak strzałę, gotowy na przyjęcie ataku.    
Psychopatyczny półuśmiech nie schodził mu z twarzy.
    Przeciwnik zaatakował w mgnieniu oka. Poruszał się niesamowicie szybko. Drzewa łamały się, gdy przebiegał obok nich, a ziemia zapadała głęboko, gdy na nią nastąpił. Ten destrukcyjny bieg emanował mocą i długo pielęgnowaną potęgą. Żadna żywa istota nie byłaby w stanie…
    - Za wolno.
    Nagłe uderzenie zmiotło las z powierzchni ziemi w ciągu sekundy. Jego siła była tak duża, że w powietrzu nie pozostał nawet ślad kurzu. Naga, świeża ziemia sięgała aż po horyzont… Dwie wielkie magie zderzyły się w tym miejscu nie pozostawiając po sobie nic prócz nienaturalnie płaskiej połaci gruzu. Na środku tego pobojowiska stał z wyciągniętą ręką Kot. Kilka metrów przed nim w powietrzu wisiał jego przeciwnik, desperacko próbujący uwolnić się nałożonego na niego czaru. Za nim leżała pozbawiona przytomności dziewczyna.
- Jak… - wycharczał uwięziony.
    Kot zacisnął pięść, a jego przeciwnik krzyknął z bólu, po czym siarczyście zakaszlał. Jego kaszlowi towarzyszył strumień kwi.
    Drugi podszedł bliżej i uśmiechnął się pogodnie, jak dziecko na widok ulubionej zabawki. Rozejrzał się dookoła.
    - Haha! Niezły jesteś! Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję rozpieprzyć z kimś las. - obrócił głowę w jego stronę. - Aż mam ochotę cię zabić.
    - Jak… ty to.. - jego oczy płonęły ognistą czerwienią. - Nie powinieneś mieć takiej mocy…
    - Już ty dobrze wiesz. - przerwał mu Drugi i przyjrzał się uważniej kocim uszom sterczącym z burzy czarnych włosów swojego przeciwnika. - Wiesz najlepiej, prawda? Tak mi się wydawało, ze jesteś taki sam jak ja. Ale nie sądziłem masz aż tyle mocy. Co, Pierwszy?
    Uwięziony nie odzywał się przez chwilę.
    Do tej pory przebywał ciągle w zwierzęcej postaci. Ale gdy jego pani groziło niebezpieczeństwo, pozory traciły jakiekolwiek znaczenie.
    - Co chcesz zrobić z Riuuk? - zapytał w końcu.
    - Hm? Mam ją gdzieś. Mogliście sobie robić co wam się żywnie podoba, dopóki nie weszliście mi w drogę.
    - Więc dlaczego ją zaatakowałeś, gnojku?
    - Jesteś facetem - powiedział Kot z grymasem. - Widziałeś, gdzie mi przyłożyła?!
    Odpowiedziało mu jęknięcie zrozumienia.
    Nagle kot opuścił czar.
    Jego przeciwnik opadł głucho na ziemie i desperacko zaczerpnął powietrza.
    - Co jest! Co ty… - poderwał się z trudem, gotowy do ataku.
    W tym momencie w powietrzu rozległ się donośny ryk. Smok się zbliżał.
    Kot odwrócił się i postąpił kilka kroków do przodu.
    - Nie mam na ciebie czasu.
       Zabrzmiało to śmiertelnie poważnie. Nawet on nie mógł pozwolić sobie na lekceważenie smoka.
    Wyciągnął przed siebie ręce, żeby rozprostować kości. Potem zamknął oczy i zaczął szeptać słowa zaklęcia. Magia zaczęła koncentrować się wokół niego, więcej i więcej. Półprzeźroczyste, błękitne fale najczystszej mocy pływały w powietrzu, otaczały go i przenikały. Pojedyncze drobinki piasku zaczęły unosić się i tańczyć dookoła, a siła była tak ogromna, że zaczęła odpychać wszystko, co znalazło się w jej granicach.
    Otworzył oczy. Różnokolorowe tęczówki błyszczały drapieżnie, a odbijała się w nich cała Magia tego świata, która przybyła na wezwanie swojego ulubieńca.
    Na horyzoncie pojawił się smok. Był ogromny, a jego łuski błyszczały w porannym słońcu. Były zbudowanie jakby z bursztynu i złota. Zbliżał się do nich z niesamowitą prędkością. Wystarczyło pojedyncze uderzenie ogromnych skrzydeł, by w nagiej ziemi powstały ogromne, wydrążone jedynie podmuchem wiatru, doły. Bestia ryknęła donośnie. Wraz z tym rykiem ziemia zdawała się wybuchnąć. Pierwszy poderwał się, by osłonić nieprzytomną Riuuk. Drugi nie poruszył się. Nawet nie mrugnął. Pozwolił, by uderzenie odbiło się od krążącej wokół niego magii.
    Smok podleciał do niego w ciągu sekundy. Bliżej. Był coraz bliżej.
    Po chwili był tak blisko, że wystarczyłoby zaledwie kłapnięcie ogromnych zębisk, by pożreć Kota. Ten był w końcu mniejszy od jednego zęba tej bestii.
    Ale Drugi patrzył tylko na przeciwnika spode łba i powoli wyciągnął rękę.
    Dotknął go jednym palce.
    I nagle coś buchnęło. Hukowi towarzyszył przeraźliwy ryk. Smok dosłownie wybuchł. Ziemię oblały strumienie świeżej, gorącej krwi. Pojedyncze kawałki martwego ciała rozleciały się na wszystkie strony. Pierwszy objął ramionami Riuuk, by osłonić ją przed wodospadem wnętrzności.
    Drugi opadł na ziemię, zasapany i wyczerpany.
    Położył się i pozwolił sobie na serie głębokich wdechów. Był cały we krwi. Przetarł oczy. W ten jeden gest, jakim było muśniecie smoka, wpompował całą magię jaką udało mu się zgromadzić. W Krainie Czarów nigdy nie miał takich problemów. A smoki były tam przecież dużo silniejsze niż tutaj. To tylko dowodziło jak ubogi w magię jest ten świat.
    Usiadł powoli i rozejrzał w około. Istne pobojowisko. Straszne… Dobra, nieprawda. Był z siebie dumny. Nareszcie czuł się sobą. Byłby gotowy zaśmiać się teraz w niebo głosy, po swojemu. Ale musiał zrobić coś jeszcze.
    Pierwszy przyglądał mu się z daleka, ale po chwili odwrócił wzrok i skupił się na Riuuk. Chciał ją jak najszybciej ocucić.
    Kot podniósł się z trudem i chwiejnie stanął na nogach. Przyjrzał się swoim dłoniom. Drżały. Przeklął w  myślach, po czym ponownie zamknął oczy. Musi spróbować. Nie chce czekać ani chwili dłużej.
    Zaczął ponownie wzywać magię. Przybyła szybko. Drapieżna i nieposkromiona. Gromadzenie jej było  bolesne. Czuł jak wbija się w niego i pali jego ciało. Ale potrzebował więcej. Wiąż więcej. Z trudem recytował słowa zaklęcia. Pękała mu głowa, a po chwili poczuł, że z nosa zaczyna cieknąć mu krew. Schylił się i dotknął rękami ziemi. Otworzył oczy, ale jego wzrok był tak zaćmiony, że wciąż nic nie widział.
    Portal. Musi otworzyć portal.
    Ziemia popękała i utworzyła się w niej wielka wyrwa. Emanowała magią, a Kot wciąż wbijał w nią coraz  więcej.
    Pierwszy przyglądał mu się uważnie, obejmując wracającą do siebie Riuuk. Zrozumiał, że mają do czynienia z naprawdę potężnym magiem. Rzadko widywało się ludzi otwierających portale na własną rękę. Kosztowało to zbyt wiele mocy.
    - Co jest…? Gdzie ja… - wyszeptała ciężko Riuuk.
    Jednak widok, który ją przywitał, szybko postawił ją na nogi. Wyprostowała się momentalnie, a Pierwszy przytrzymał ją opiekuńczym ramieniem.
    - Jakim cudem? - powiedziała wbijając spojrzenie w ogromny portal. - To niemożliwe. Nie da się otworzyć takiego ogromnego… Przecież… Nim można by wszędzie…
    - Nie wszędzie – przerwał jej przyjaciel. Jego ton i spojrzenie mówiły, że zrozumiał już, co chce osiągnąć Kot.
    Ten natomiast desperacko gromadził coraz więcej Magii. Czuł, że zaraz padnie. Ale nie mógł odpuścić. Przecież, przecież… On musi wrócić do domu!
W jednym momencie cała magia zniknęła. Tabuny kurzu wzbiły się w powietrze i zerwał się straszliwy wiatr.  Zabrakło… Zabrakło mu magii… W ziemi pozostała jedynie ogromna przepaść.
     Kot osunął się na kolana i zwrócił krwią. Nie widział absolutnie nic. Był tak słaby, że ledwie kontrolował własne ruchy. Czuł, jakby jego płuca wybuchły, a serce ledwie pracowało. Ogarnął go przeraźliwy chłód, chociaż wewnątrz zdawał się płonąć żywym ogniem. Był pewien, że magia połamała mu żebra i kości w rękach. Krew leciała z ust, nosa, a nawet oczu.
Nie udało się. Nie… Nie wróci… I…
Uderzył pięścią w ziemię.
- Kurwa!!!


Rozdział 10 (Riuuk)
   Tępy ból uparcie rozsadzał jego ciało. Czuł, jakby pływał w morzu cierpienia i rozpaczy. A jego myśli były tak daleko, że sam ich nie rozumiał. Nie mógł poruszyć żadną częścią ciała i popadł w totalne otępienie.
    Ale miał to gdzieś.
    W sumie to nie chce się nawet budzić.
    Bo po co? By wrócić do tego pieprzonego świata? Do gówniary i jej kota? Powinien być zupełnie gdzie indziej... Ta myśl uderzyła w niego niczym cios zatrutym ostrzem...
Nie udało mu się. Nie udało... Poświecił tyle magii, całego siebie, ale... Bramy do Krainy Czarów wciąż pozostają zamknięte, a on jest... zbyt słaby... żeby je otworzyć...
    Po policzku mimowolnie spłynęła mu pojedyncza łza.
    "Ja chcę tylko... wrócić do domu".
    - Aaa – jęknął przez zęby.
    Z trudem otworzył oczy, a pierwsze co zobaczył to dwoje ludzi gapiących się na niego.
    - Czego...? - wycharczał.
    - E... no bo... niby byłeś nieprzytomny, ale zacząłeś płakać... Pomyślałam, że to jakaś histeria i... - zaczęła dziewczyna.
    - Mimo wszystko nie był to powód, żeby go policzkować – zganił ją jej wysoki, czarnowłosy towarzysz. - Chociaż za wcześniej rzeczywiście mu się należało.
    Kot nie słuchał ich. Z frustracją przetarł mokre od łez oczy. "Pierdole... co ja odwalam?!"
    Spróbował usiąść i natychmiast poczuł w klatce piersiowej ostry ból. Jęknął.
    - Nie wstawaj jeszcze!
    Riuuk posunęła się, żeby go powstrzymać. On jednak zatrzymał ją gestem dłoni i wypuścił powoli powietrze.
    - W porządku... - mruknął jakby bardziej do siebie niż do dziewczyny.
    Zauważył, że nie ma żadnych ran i z trudem, bo z trudem, ale może się poruszać. A sądząc po tym co odwalił już dawno powinien zdechnąć. Spojrzał spode łba na dwójkę siedzącą przy nim.
    - Dzięki – stęknął zrezygnowany. - Choć nie wiem po jaką cholerę mi pomagaliście.
    - Widzisz – zaczął dostojny mężczyzna podtrzymujący ramieniem wciąż wyczerpaną i lekko ranną Riuuk. - zapewne tego nie wiesz, ale nie jestem pierwszym lepszym zmiennokształtnym, nazywam się...
    - Amon. Idzie się zorientować – przerwał mu Kot.
    Zignorował zdziwione spojrzenie rozmówcy. Oddychał ciężko.
    - Amon... - spytała Riuuk. - Czekaj, w ogóle wy się znacie czy jak?
    Dziewczyna była wyraźnie zmieszana. Jej towarzysze spojrzeli najpierw na nią, potem na siebie.
    - To... Długa historia. Opowiem ci ją później - zaczął Amon. - Bo teraz chciałbym się dowiedzieć... Co tam słychać w Krainie Czarów?
    Patrzył na Kota zuchwałymi, ciekawskimi, żółtymi oczami. Spojrzenie to było przenikliwe i miało za zadanie uderzyć w czuły punkt. Jego rozmówca parsknął.
   - Skąd mam wiedzieć? Przecież mnie tam nie ma.
    Ostatnie słowa wycedził przez zęby ze złością i rezygnacją. Wspomnienie próby powrotu do Krainy paraliżowało go i doprowadzało do szewskiej pasji.
    - Ale chciałbyś być, prawda? - mężczyzna uśmiechnął się szyderczo. - Dlaczego wiec jesteś tutaj? Dlaczego opuściłeś Krainę?
    Dreszcz poirytowania przeszedł Kotu po plecach. "Ooo, prosisz się..."
    - Wypieprzyli mnie – wysyczał, a jego oczy zabłysły złością.
    - Naprawdę? Dałeś się? A wydawałeś się być całkiem silny – Amon zaśmiał się, jakby Kot opowiedział dobry żart.
     Ten jednak tylko parzył, a jego oczy zaczynały błyszczeć coraz bardziej złowieszczym błyskiem. Przekręcił głowę i ignorując ból, uśmiechnął się.
    - Od ciebie nie chcę tego słyszeć – powiedział spokojnie.
    Mężczyzna momentalnie przestał się śmiać. Słowa kota rozbrzmiały w ciszy. Oboje mierzyli się teraz spojrzeniami. W końcu Amon westchnął głęboko.
    - Dobra. Za co? I jak, bo domyślam się, że łatwo się nie dałeś.
    - Długa historia – kot podniósł się powoli i z trudem wyprostował. - Trafiła się nam wyjątkowo upierdliwa władczyni, ale zawsze wiedziałem, że ma się pojawić ktoś, kto wyzwoli Krainę. No i się pojawił. Tylko był kompletnym nieogarem. Nie było szans, żeby pokonał królową... - przerwał na wspomnienie Alicji. - więc musiałem mu pomóc. Zrobiłem z niego wojownika, jednego z najsilniejszych w Krainie Czarów. Ale kiedy przyszła pora zgładzenia królowej... Ona... Alicja...
     Głos załamał mu się na chwilę. Nie mówił już do nich lecz do siebie. Kolejne wydarzenie przelatywały mu przed oczami. Jego ręce drżały. "Cholera".
    - Nie mogłem pozwolić, żeby ją zabiła. Ona była zbyt niewinna. Nie chciałem, żeby splamiła swoje ręce czyjąkolwiek krwią. - odwrócił spojrzenie. - Więc użyłem magii, by Królowa zniknęła. Alicji się to nie spodobało. Ale skąd mogłem wiedzieć? Ufałem jej. A ona to wykorzystała. Podstępem uwięziła moją magię i zamknęła mnie w lochach. A potem... - odwrócił się do nich. Przez chwile widzieli w jego oczach prawdziwe, ludzkie uczucie. Rozpacz. - Osoba, której nie chciałem pozwolić kogokolwiek zranić, zabiła mnie. I wygnała z miejsca, które kochałem nad życie.
    Riuuk westchnęła cicho. Amon patrzył na niego. Był poważny i skupiony.
    - I co zamierzasz teraz zrobić?
    - Wrócę tam. I pokażę im wszystkim jaka jest cena oszukiwania Kota z Cheshire - wysyczał przez zęby.
    W tym samym momencie ziemia zadrżała, a jej powierzchnia popękała. Drobinki piachu uniosły się. Riuuk podskoczyła przestraszona.
    - Jego magia już wróciła...?
    Amon nie odpowiedział. Wbijał w kota kamienne, pełne powagi spojrzenie.
    -  A co stało sie z królową? - zapytał po chwili.
    - Hmm? Alicja nie miała oporów przed zabijaniem, bo uczyła się od człowieka, który nigdy ich nie miał. - powiedział takim tonem, jakby to co mówił było oczywiste. Magia całą swoją mocą zabłysła teraz w jego oczach, przywracając im ich morderczy charakter. - Sam zabiłem Królową Kier.


Rozdział 11 (Chesh)
Wracali do tymczasowego miejsca zamieszkania w milczeniu. Amon prowadził niosąc Riuuk na brana. Drugi wlókł się kilka metrów za nimi. Czekała na to, aż będą gotowi na wyjawienie jej tajemnicy. Czekała cierpliwie, a bandaż zrobiony z podartej koszuli Amona nasiąkał coraz bardziej krwią. Nagle czarnowłosy towarzysz odchrząknął i przystanął.
- Obydwoje wywodzimy się z krainy czarów. Chesh nie pamięta mnie zbyt dobrze, ponieważ był jeszcze dzieckiem. To było milenia temu licząc na wasz przelicznik czasowy. Ja, Amon zwany Wybawcą wywodzę się z wielkiego, magicznego rodu zmiennokształtnych. Jako najwyższy dowódca podlegający przodkom Królowej  Kier miałem za zadanie obronę całej krainy i wszystkich jej mieszkańców.  Kiedyś tylko król mógł rządzić. Jedna z jego zon pragnąc władzy uknuła intrygę i otruła króla. Nie mieli potomków więc to ona zasiadła na tronie. Brat króla zginął na jednej z wypraw badawczych więc nikt nie mógł sie jej przeciwstawić. Ja, jako głos ludu sprzeciwiłem się jej. Jednak nie mogłem nic zdziałać.
- Więc co się stało? Czemu jej nie powstrzymałeś? - Niedowierzanie zmieszało się z grymasem złości i zacisnęła pięści.
- Moja droga, to nie takie proste jak może się wydawać. Jako przedstawiciel najpotężniejszego rodu i wierny sługa byłem związany z rodem królewskim przysięga wierności i posłuszeństwa. Kiedy się sprzeciwiłem skazano mnie na wieczna banicję, a sama, czysta pani magia wygnała mnie do waszego świata. Jedyne co po mnie pozostało to legendy, w które już nikt nie wierzy i opowiada się je jako bajki na dobranoc małym dzieciom oraz mój młodszy brat...
- Co?! Chyba jaj sobie robisz! - Wykrzyczała  mu niemal do ucha. Cudem powstrzymał się by jej nie zrzucić. - Ale on zabił królową. Jak to możliwe?
- Tak, to mój dużo młodszy brat. Miał dużo prościej. Jako potomek z bocznej linii nie był związany z kimkolwiek i czymkolwiek. Można powiedzieć, że to takie małe zabezpieczenie, które chociaż częściowo się sprawdziło... - Wzdychnął głęboko.
- I co teraz zrobisz? Czemu jesteś tu ze mną? - Pytania same wydobywały się z ust, wręcz bezwiednie. Odruchowo. Oparła podbródek o dłonie na głowie Amona.
- Twój mistrz uratował mnie kiedy tu trafiłem. Bezradny bez magii, potężnego oręża i w delikatnym ciałku małego zwierzęcia. Pech chciał, że wylądowałem niedaleko twojej wioski w smoczym legowisku.. W samym środku żłobka dla smoczątek - skrzywił się na to wspomnienie. - Mało brakowało,a prawdopodobnie skończył bym jako smocza karma. On mnie uratował.
Przed samą śmiercią złożyłem twojemu mistrzowi przyrzeczenie. " Spełnię jedno twoje życzenie mój drogi przyjacielu". - Podrapał się po brodzie.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem i lekkim zawstydzeniem. Była taka głupia i niedomyślna!
- " Chroń do końca swoich dni ostatnia cząstkę pierwszego rodu Smoczych Mówców ".
- Czy on był... - zawahała się i nerwowo poprawiła kosmyk włosów.
- Zaginionym  "Człowiekiem posiadającym władzę nad smokami".  Założycielem twego rodu. 
- Ale, jak zwykły człowiek mógł przeżyć prawie 500 lat! To niemożliwe! - Patrzyła z niedowierzaniem niczym małe dziecko po usłyszeniu starej legendy.
- Moja droga, żyjesz w świecie magii, posiadającym wiele światów, zaklęć i magicznych stworzeń. Tutaj nic nie jest niemożliwe!
Ku ich uciesze na horyzoncie zamajaczyła smuga ciężkiego, szarego dymu. Już tak blisko, a jednak tak daleko!


Rozdział 12 (Riuuk)
  Kot stanął jak wryty. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
    - Słucham?
    Amon obrócił się do niego.
    - O czym ty pieprzysz?! Nie ma opcji, żebyśmy byli rodziną!
   - Tak to właśnie wygląda – zaczął mężczyzna. - Wiem, że pewnie ciężko ci w to uwierzyć, ale jesteś członkiem wielkiego rodu... 
    - W dupie mam wasze rody! - przerwał mu. - Zresztą to się kupy nie trzyma! Jakim cudem mamy być braćmi, skoro ja jestem podobno z bocznej gałęzi, a ty z głównej... To bez sensu!
    - Mamy tego samego ojca, lecz różne matki. Twoja nie była jego żoną, tylko... znajomą. Innymi słowy jesteś bękartem.
    Kot parsknął i odwrócił wzrok. Riuuk przyjrzała mu się. Jego zwierzęca natura dokładnie zdradzała wszystkie emocje, której się w nim teraz kłębiły. Położył uszy, skóra na nosie marszczyła mu się, a ogon strzelał na boki niczym bicz. Źrenice zwężały mu się nienaturalnie.
    - Hej... - zaczęła ignorując ból. - To chyba dobrze spotkać kogoś z rodziny, nie? Czym się tak denerwujesz?
    Kolejne parsknięcie. Kot podniósł na nich spojrzenie.
    - Żartujesz sobie? Matka sprzedała mnie na targu za psie pieniądze, a on mi wyskakuje z rodziną?
    - Co...?
    Riuuk spojrzała na Amona. Teraz to on spuścił wzrok.
    - Przykro mi – westchnął. - My...
    - Wiesz co? To nie ma znaczenia. Jedyną osobą, która miała z moją rodziną cokolwiek wspólnego był Boyle – wysyczał patrząc na Amona spode łba. - Koniec rozmowy.
    Przeszedł koło nich ignorując spojrzenie mężczyzny.

  
   Kot leżał na dachu posiadłości Riuuk. Zimne nocne powietrze sprawiało, że każdemu jego oddechowi towarzyszył dymek pary. Na bezchmurnym niebie błyszczały srebrzyste gwiazdy i księżyc w pełni. Okolica pogrążona była we śnie, w żadnym oknie nie paliło się światło. Panowała niezmącona niczym cisza.
    Pozwolił, by zalała go fala myśli. A wraz z nią powróciło wspomnienie otwarcia portalu. I ogromny żal. Tak naprawdę od początku nie miał zbyt wielkich nadziei. Nie mogło pójść tak gładko. Jednak do tej pory było mu o wiele prościej ignorować tą myśl. Cztery lata życia w Akademii pod zwierzęcą postacią i ograniczanie użycia magii do koniecznego minimum, sprawiły, że przestał żyć starym życiem. Ale teraz kiedy znowu zaczął używać mocy... Kiedy czuje, jak przez niego przepływa, pieści jego skórę, czyniąc go niezwyciężonym... Nawet teraz czuł na karku jej oddech. Cały czas przy nim była. Kochał to uczucie. I to właśnie ono stanowiło o tym, kim był. Kotem z Cheshire.
    Przez to wszystko tęsknota za Krainą Czarów ogarnęła go jeszcze bardziej. Tylko tam mógł być prawdziwym sobą. I to właśnie tam czekała na niego najczystsza magia na świecie. Znowu słyszał jak go woła. Czuł, że go szuka, tak jak on jej. Nie bez powodu nazywano go Oblubieńcem Magii. Ona go naprawdę kochała. A teraz został jej odebrany.
    Musiał wrócić.
    Nie tylko dlatego, że kochał swoją Krainę.
    Ale również dlatego, że magia gotowa jest roznieść ją w pył, jeśli go nie znajdzie.

    Dachówki zaskrzypiały.
    Kot podniósł się i zobaczył, że na dach wspina się Amon. Mężczyzna zwinnym ruchem podciągnął się, a potem wspierając na rękach ciało, przerzucił nogi na górę. Wyprostował się i otrzepał ręce.
Powoli skierował się w stronę kota i bez słowa usiadł obok.
    - Słuchaj... - zaczął w końcu. - Wiem, że to pewnie dla ciebie niekomfortowa sytuacja. Tak nagle do wiedzieć się o swojej rodzinie i w ogóle. My naprawdę nie...
    - Spoko.
    - Co?
    Kot ziewnął.
   - Wcześniej przegiąłem – mruknął przeciągając się. - Po prostu byłem wkurzony tym portalem. I zmęczony po walce... Nie myślałem wtedy logicznie.
    - Czyli że...
    - Nie rób sobie nadziei – parsknął. - Mam gdzieś ciebie i ten twój ród. Nie jestem jego częścią. I nie jestem twoim bratem. Nigdy nie miałem rodziny i nie obchodzi mnie, kto się za nią uważa.
    Amon milczał przez chwilę.
    - A ten Boyle? Kim on był?
  - Kupił mnie. Nie chciał dzieciaka, tylko kota. Kochał wszystko, co związane z magią. A ona kochała mnie, więc...
    Wzruszył ramionami. 
    Siedzieli chwilę nic nie mówiąc.
    - A jak ma się mój ród? W sensie, kiedy jeszcze byłeś w Krainie.
    Kot wciągnął powoli powietrze.
    - Wiesz... - przerwał drapiąc się w szyję. - Po tym jak zdradziłeś i zostałeś wygnany stracili honor i szacunek. Nikt nie chciał wżeniać się w rodzinę, rodziło się coraz mniej potomków. A tych, którzy się rodzili, magia nie obdarzała swoim błogosławieństwem... I, no wiesz, życie w Krainie Czarów bez umiejętności korzystania z magii nie jest możliwe.
    Amon westchnął głęboko i spuścił głowę.
    - Mój ród... już nie istnieje, tak?
    Kot skinął głową. Mężczyzna schował twarz w dłoniach.
    - O, tu jesteście.
    Obrócili się. Na brzegu dachu stała Riuuk.
    - Hej! - Amon poderwał się. - Co ty tu robisz? Powinnaś odpoczywać!
   Dziewczyna podeszła i usiadła pomiędzy nimi. Oparła głowę na ramieniu zatroskanego przyjaciela, który od razu objął ją ręką.
    - Dobrze się czuję – szepnęła wtulając twarz w jego koszulę. - A nie chciałam czegoś przegapić. Dogadaliście się już?
    - Można tak... - Amon popatrzył na Kota – powiedzieć...
    - Świetnie – obróciła głowę. - Więc... "Chesh". Ciebie również magia wyrzuciła z Krainy za zdradę?
     Kot skrzywił się.
    - Oczywiście, że nie – parsknął. - Miedzy mną, a twoim przydupasem jest różnica. On był z magią związany kontraktem krwi. I tyle. Kiedy złamał jego założenia, to go wypieprzyła. Magii w Krainie nie wolno się sprzeciwiać. A mnie wywalili... Bo sprzeciwiłem się władcy. Tymczasowemu, ale jednak. Co za tym idzie... Kiedy Amon będzie chciał wrócić do Krainy, magia go nie wpuści. Ale ja...
     Przerwał i spojrzał na nich.
    - Jeśli znajdę w tym świecie miejsce wystarczająco obfite w moc, by otworzyć portal, będę mógł wrócić do Krainy Czarów – wysyczał przez zęby.
    A na jego ustach zagościł drapieżny uśmiech.


    - Matko, tak dawno cię nie widziałem! Już myślałem że od nas uciekłeś!
    Na twarzy dyrektora pojawił się ogromny rumieniec, gdy tarmosił fioletowe futerko. Kot miauknął.
     Wczorajszego wieczora wrócili do Akademii. Od tamtej pory nie widział ani Riuuk, ani Amona. I bardzo dobrze. Miał dość ich towarzystwa.
     Wysunął się spod dłoni dyrektora i zniknął między krzewami.
     Czuł ogromny niedosyt. Wyczuwał magię i chciałby się z nią zjednoczyć, ale nie mógł. Nie, jeśli wciąż chciał utrzymać swoją prawdziwą postać w tajemnicy.
    Parsknął.
    Najwyższy czas wziąć się za siebie.
    Kiedy otworzył portal, czuł bliskość Krainy Czarów. Tak niewiele brakowało...
    Musi znaleźć sposób, by tam wrócić.


THE END



      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz