sobota, 23 kwietnia 2016

Podróż ku przeznaczeniu cz.4 (Kot z Cheshire)

    O jak słodko.
    Kot wyszczerzył się i zaraz zakrył usta dłonią, żeby nikt nie dostrzegł jego uśmiechu.
    To naprawdę „urocze”. Jej mina, gdy mówiła o swojej rodzinie i to jak ostentacyjnie wyszła… Normalnie kocha takich ludzi. Niby gruba, twarda skorupa, ale pod nią jest tylko rozlazły glut. Z takimi jest najłatwiej.
    Z obrazu parzyły na niego roześmiane i ufne oczy małej Riuuk. Przyjrzał się portretowi uważniej i po raz kolejny cudem zdławił śmiech. O rany, jaka idealna rodzinka. Aż się rzygać chce.
    - Szczerze mówiąc liczyłem na coś więcej, księżniczko. - szepnął odwracając się i kierując w stronę zakrętu, za którym zniknęła Riuuk.
    Korytarze były w tym domu długie i zdobne, pokryte ornamentami w kształcie smoków. Na ziemi leżały stare, wydeptane już wykładziny w kolorze dumnego, szafirowego błękitu. Na wysokich ścianach wisiały obrazy i portrety przedstawiające członków starego rodu. Światła było tu niewiele. Pojedyncze, ogromne okna, zasłonięte były na noc ciężkimi zasłonami w tym samym kolorze co dywany, a wiszące daleko od siebie żyrandole ze złota, pamiętały chyba czasy pierwszego seniora rodu, i rzucały tylko niepewne, blade światło.
    Kot jednak nie zwracał na to uwagi. Szedł powoli, powłócząc nogami, i z przymkniętymi oczami. Przeciągnął się. Czuł krążącą wokół niego magie. Było jej tu dużo więcej niż w Akademii.
    Wypuścił powietrze z płuc i rozluźnił mięśnie.
    Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze. Nie wierzył, że wytrzymał bez tego tyle lat. Magia muskała co chwilę jego skórę, wnikała w jego ciało i rozgrzewała od środka. Ogarniała go całego, od stóp do głowy, powodując przyjemny dreszcz na ciele. Uśmiechnął się. Tym razem spokojnie i z dystansem. Nie śmiał się do siebie, ani nie wyśmiewał kogoś innego. Uśmiechał się do magii. Swojej jedynej, ukochanej przyjaciółki, z którą znowu mógł być.
    - A tobie co? - usłyszał nagle znajomy, ochrypły głos.
    Gdy otworzył oczy, zobaczył przed sobą Kota, pchlarza Riuuk. Kucnął i podrapał go za uchem.
    - Hejka, malutki.
    - Daruj sobie! - Kot wysunął się szybko spod jego ręki.
    Spojrzał na niego czerwonymi od gniewu oczami.
    - Słuchaj, „Drugi” - zmierzył go spojrzeniem. - Może Riuuk nie zapytała cię o to jeszcze, ale ja chcę wiedzieć już teraz. Kim, do cholery, jesteś?!
   - Jaki ty ostry… - Kot usiadł na ziemi i oparł głowę na rękach. - Przecież właściwie sam mnie tu zaprosiłeś, a teraz zachowujesz się jak ostatni cham.
    „Drugi” przekręcił na bok głowę i zrobił smutną minę.
    - Ranisz mnie! - jęknął teatralnie, a jego rozmówca prychnął zniecierpliwiony.
    - Ty… Ta przemiana… - kot jąkał się i mrużył oczy, jakby próbując sobie coś przypomnieć. - Co to miało… Jak…?
    Zwierzak spojrzał nagle na Drugiego oczami wyrażającymi desperacje. Zaraz spuścił łepek, ale jego rozmówca zdążył zauważyć jego dziwny niepokój.
    „A temu co odwala…?” pomyślał. Popatrzył na kota. „Czekaj… czekaj, czekaj, czekaj! O cholera! Czy to możliwe, żeby ta mała, wkurzająca ameba...”
    - Słuchaj… - zaczął i powoli wyciągnął rękę w jego stronę.
    - O, tu jesteście – w korytarzu stanęła nagle Riuuk.
    Dziewczyna przebrała się. Zamiast ciężkiego, skórzanego ubrania, miała na sobie niebieską koszulkę z krótkim rękawkiem, chyba męską, bo była na nią sporo za duża, i obcisłe, czarne leginsy. Jej stopy były bose, a włosy luźno spięła na karku. Odgarnęła z oczy niesforną grzywkę.
    - Chodź, Drugi… - przerwała na chwile i zaczerwieniła się. - Nie, to jednak złe imię. Trzeba będzie wymyślić coś innego.
    Nie czekając na reakcję, minęła ich i skierowała się w stronę długiego korytarza. Jej towarzysz pobiegł za nią, ignorując Drugiego, i jednym susem wskoczył jej w ramiona, chowając łebek w jej szyi. „Szujaaaa” pomyślał pozostawiony na środku korytarza chłopak. Po chwili podniósł się z ziemi i ziewając, dogonił ich.
    - O czym sobie rozmawialiście? - spytała dziewczyna, głaszcząc pupila.
    - O niczym specjalnym – chłopak uśmiechnął się do niej.
    - Słuchaj… Przepraszam cię za starą Shire. Pewnie strasznie ci się naprzykszała – spojrzała na niego kątem oka.
    - Nie ma problemu – zakrył twarz dłonią, udając, że chce zakryć rumieniec. - W sumie lubię, jak się mnie drapie za uchem.
     - Serio? Nawet w tej formie?
    - Dziwne, nie? - zaśmiał się.
    Dziewczyna wyciągnęła rękę i pogłaskała go delikatnie po głowie. Na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec, ale nie przerwała.
    - Śmieszne uczucie – teraz to ona się zaśmiała.
    Drugi mimowolnie poruszył ogonem i przeciągnął się, jak typowy kot, który jest głaskany. W tym aspekcie nie kłamał. Naprawdę lubił takie rzeczy. Wszystko przez Białą, która potrafiła spędzić godziny tarmosząc jego futerko.
    Widząc jego reakcje, Riuuk zaśmiała się jeszcze głośniej.
    - A po brzuchu też lubisz? - zapytała i rzuciła się w jego stronę, by połaskotać go pod bluzą.
    - Hej…!
    Po chwili leżał na plecach, a dziewczyna, siedząc na jego brzuchu, drapała go.
    - Przestań! - jęknął pomiędzy wybuchami śmiechu. Dziewczyna jednak za dobrze się bawiła, by go posłuchać.
    - Skończyliście już? - spytał w końcu Kot, który stał obok i z dezaprobatą przyglądał się sytuacji.
    - Maruda! - zaśmiała się Riuuk, a Drugi wyciągnął do niego język.
    Kot spojrzał tylko na nich i sam poszedł dalej korytarzem.
    - Oj no nie obrażaj się! - dziewczyna zerwała się i pobiegła za nim.
    Chłopak również powoli podniósł się i, tym razem zachowując dystans, poszedł za nimi.
   Po chwili wszedł do niewielkiego salonu. Riuuk siedziała w fotelu przy kominku z Kotem za kolanach. Wskazała mu drugi. Usiadł na nim i pochylił się do przodu, by oprzeć łokcie na kolanach.
    - No więc słucham. - zaczęła dziewczyna.
    - Hmm?
    - Kim jesteś, co po miała być za przemiana, czemu się ujawniłeś i czego chcesz – to nie były pytania.
    - Całą drogę siedziałaś cicho, a teraz tak po prostu zaczynasz mnie wypytywać? - kot zaciekawiony przekręcił głowę.
    - Musiałam coś przemyśleć… - przerwała i spoważniała nagle. - I wolałam mieć cię na swoim terenie. Poza tym, jesteś nam chyba winny trochę informacji.
    - Nie wiem.
    - Co?
    - Nie wiem kim jestem – skłamał. - Takie przemiany mam od dziecka, nikt nie potrafi wyjaśnić o co chodzi. Ujawniłem się, bo to nie jest zależne ode mnie, zamieniam się bez własnej woli… I nie chcę niczego specjalnego. Poszedłem z tobą, bo nudziło mi się w Akademii.
    Patrzył na nią. Co za góra kłamstw. Ale ona się nie zorientuje, nie może. Ma za małą wiedzę o istotach takich jak on.
     - Jasne… - dziewczyna odwróciła wzrok i skupiła się na głaskaniu Kota.
    Milczeli przez chwilę.
    - Więc co robimy? - zapytał w końcu chłopak.
    - Walczymy - powiedziała nagle zdecydowana. - ze smokiem.
      Spojrzała na nowego towarzysza.
    Ten ledwo powstrzymał się przed jęknięciem. Liczył na to, że uda się mu wydostać z tego świata, nie zwracając uwagi Riuuk. Ale jeśli rzeczywiście był tu smok, to nie otworzy portalu bez walki. Te stworzenia bardzo nerwowo reagują na używanie magii na ich terenie.
     Popatrzył na dziewczynę.
    Mogła sobie być silna. Ale ze smokiem za cholerę sama sobie nie poradzi. On bez magii też nie. Więc albo musiał jej swoją magie pokazać, albo pozwolić, żeby smok ją zabił, potem samemu zarżnąć jego i wziąć się za otwieranie portalu.
    Przechylił się do tyłu i wyciągnął w fotelu. Pozwolił sobie na ciężkie westchnienie. Dziewczyna zinterpretowała jako zdenerwowanie informacjami, jakie mu przekazała i spuściła wzrok.
     - Jeśli nie chcesz… - zaczęła.
     Ale Drugi nie słuchał jej.
    W jego głowie krążyła tylko jedna myśl.
.    „Jasna cholera...”. 
(Jedyna rzecz, która mnie interesuje, to kiedy konkretnie zgubiłaś mózg, idiotko...)

niedziela, 17 kwietnia 2016

Podróż ku przeznaczeniu cz.3 (Riuuk)

     Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Wyprostowała się powoli i wsuwając miecz do pochwy, popatrzyła na niego z dezaprobatą.
    - No wiesz ty co?! Tak obserwować dziewczynę podczas snu! Co ty sobie wyobrażasz?! - mrugnęła do niego i podeszła bliżej. Chwyciła towarzysza za podbródek i przyciągnęła do siebie, by patrzył jej w oczy. Różnokolorowe tęczówki patrzyły odważnie i bez wzruszenia na zaciekawioną dziewczynę.
    - Wiedziałam, że nie jesteś zwykłym kotem - śnieżnobiały uśmiech zagościła na jej bladej twarzy, po to, by zniknąć po chwili, gdy zauważyła, że słońce powoli wschodzi nad doliną, zwiastując nadejście kolejnego, gorącego dnia.
    Zwinęła śpiwór i przypięła go do dołu plecaka. Odpięła jedną z trzech części, zarzucając na plecy tą z miejscem dla Kota i podała Drugiemu... Chwila... to już nie jest kot, wiec raczej niestosownie byłoby wołać na niego kocim imieniem, które nie tylko jest już chyba nieaktualne, ale i sama mu je nadała.
    - Jak się nazywasz? - spytała zdezorientowana, nie usłyszała jednak odpowiedzi. - Jak brzmi twoje imię?
    Zamieszana wcisnęła mu bagaż.
    - Nie posiadam imienia, księżniczko – słowa płynęły leniwie z jego ust.
    Ziewnął.
    - Niech zostanie Drugi.
    Bez komentarza ruszyła przed siebie, nie odwracając się, niczym żołnierz mający wypełnić bezdyskusyjny rozkaz. Kot wskoczył tymczasem do plecaka i ułożył się do snu.
    Drugi przeciągnął się tylko i powolnym krokiem ruszył za Riuuk.
    Koło południa dostrzegli szare smugi na bezchmurnym dotąd niebie.
     - Jeszcze tylko kilka godzin drogi. Przed zachodem powinniśmy dotrzeć do Żelaznego Miasta – rzuciła Riuuk.
     Stwierdzenie to było beznamiętne, niczym krople deszczu spadające z zachmurzonego nieba w burzowy, smutny dzień.
    Nie odzywali się zbytnio do siebie, przekazywali sobie tylko niezbędne informacje. Riuuk szła zamyślona. Mało rozmawiała ostatnio z Kotem. Jego oczy zmieniły kolor na ciemnoszary, zwiastujący ból i cierpienie...     
     Dlaczego? 

     Dotarli do miasta przed zmierzchem. Oświetlone budynki na skalnych zboczach tworzyły niepowtarzalne cienie i sprawiały wrażenie jeszcze większych i wyższych, niż są w rzeczywistości. U bram jednego z domów, który był większy i lepiej oświetlony niż pozostałe, czekała stara kobieta. Miała pomarszczoną twarz i popielate włosy, spięte na czubku głowy. Uśmiechnęła się szeroko, a z jej starych, szarych oczu popłynęły łzy. "Witaj w domu".
    Przeszli przez całe miasteczko z zapaloną, niebieską lampą, oznaczającą powrót i nadzieję. Po kolei we wszystkich oknach pojawiało się światło na powitanie, niczym uratowane oczy stęsknionych mieszkańców.
W końcu powitano ją w domu. Stara Shire przygotowała sutą kolacje i pokoje. Służba zawsze wierna i gotowa, oczekiwała na przywódczynię miasta.
Staruszka rozmawiała z Drugim, nie była przygotowana na gościa. Z rumieńcem na pomarszczonej twarzy tarmosiła jego uszy i drapała po głowie. Była zachwycona jego kocio-ludzką postacią. Riuuk uśmiechnęła się pod nosem, widząc zmieszanie chłopaka i rozejrzała tęsknie po pokoju. Wszystko było prawie tak, jak pamiętała. Zalała ją fala wspomnień.
     - To twój dom?- zapytał w końcu Drugi, wyswobodzony z objęć Shire, która poszła napalić w kominku. Rozejrzał się po starych portretach, zdobiących korytarz.
    - To dom mojej rodziny – powiedziała, dotykając ramy jednego z obrazów, przedstawiającego dwoje dorosłych ludzi – kobietę i mężczyznę – oraz dwójkę dzieci. Mężczyzna był wysokim, postawnym człowiekiem z brodą i wąsami. Ubrany był w skórzane odzienie, jak wszyscy, oprócz dziewczynki, wyglądał naprawdę imponująco. Jego żona była smukła, tajemnicza, z ciemnymi lokami opadającymi ku biodrom. Dzieci, uderzająco podobne do rodziców, parzyły uśmiechnięte i pełne zaufania. Tylko dziewczynka nie była ubrana w skórę. Miała na sobie niebieską sukienkę i siedziała na zdobionym krześle. "Klejnot rodziny..." Riuuk stała wpatrując się w obraz i głaszcząc ramę z ciemnego drewna. Na każdym rogu znajdował się jeden smok. Tylko tron zdobiony klejnotami sprawiał wrażenie emanującego nieznanym światłem.
    - To moja rodzina – szepnęła, odpowiadając na jeszcze nie zadane pytanie.
    - Eh? W takim razie gdzie oni są? - zapytał, rozglądając się dookoła.
    - Nie żyją – zamknęła oczy, odwróciła się i zniknęła za rogiem korytarza.

("Nie pytaj o coś, co samemu możesz wywnioskować", mój drogi towarzyszu)

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Nowa moc cz. 9 (Arata)

"Gdzie ja jestem? Co to za miejsce?" Powoli podnosiłem się z ziemi i rozejrzałem po pokoju. Otaczał mnie mrok. Mrok, który dobrze znałem. Ciemność zaczęła powoli niknąć, a przed moim oczami ukazał się Ignatius. "A więc znów tu trafiłem."
- Witaj. Czyli jednak mu się udało? - Spytał zmartwiony.
- Najwyraźniej tak. - Spuściłem głowę na dół i zacząłem płakać. - Kolejny raz pozwoliłem mu wyjść i to jeszcze w najgorszym momencie. - Smok przemienił się w człowieka, położył rękę na mej głowie i powiedział

- To nie twoja wina. To my zawiniliśmy. Nie udało nam się go utrzymać. Wybacz.
- Nie, straciłem zbyt dużo mocy w ostatnim czasie, to przez to. Wciąż nie wróciłem do formy. Moje wygłupy teraz zbierają żniwo.
- Gdyby rzeczywiście to była wina wyczerpania, to zmieniłbyś się już dawno. - Podniosłem głowę i spojrzałem na smoczy świat. Kraina, w której moje smoki żyły spokojnie, bez obowiązków i bez zmartwień. Jedynie co musieli robić, to trzymać GO w ryzach i pomagać mi, gdy o to poproszę. - W krytycznym momencie każdy robił, co tylko mógł. Nie liczyło się wtedy, czy cię zaakceptowali czy nie. Nawet Orion użył swej mocy.
- Myślałem, że mnie nienawidzi?
- Może, ale raczej nie chce, by świat spłoną czarnym ogniem. Teraz to i tak nie ważne, wydostał się i nic z tym nie zrobimy. - Poczułem w ustach smak słodkiej krwi, która wcale nie smakowała jak krew powinna. "To nie może być... On coś robi Lily!"
- Jest źle. Bardzo źle. - Nie dałem smokowi dojść do słowa i kontynuowałem. - Pamiętasz tamtą dziewczynę? Ona jest jakimś potężnym, czarnym magiem. Wciąż nie wiem wszystkiego, ale jeśli on się do niej dorwie...
- To będzie koniec wszystkiego - Przerwał mi. - Skoro tak się sprawy mają, to jest tylko jeden sposób. Wiesz, o czym mówię.
- "Jeśli kiedykolwiek zajdzie taka potrzeba, chwila, gdy nic innego nie pomoże i wszystko zawiedzie, wówczas zniszcz smoczą duszę w sobie, a wtedy ON też zniknie." Słowa ojca. Duszę można zniszczyć na dwa sposoby: poprzez śmierć właściciela lub...
- Zniszczenie tej krainy. - "Arata wróć do mnie." Nagle usłyszałem głos w głowie. Ona mnie wzywa, próbuje mnie uratować. Powoli odzyskiwałem nadzieję. Zaczynałem wierzyć, że Lily przebije się przez mrok i mnie uwolni.
- Wróć, bo to ciebie kocham, a nie jego. I nie wybaczę ci jeśli ta istota mnie pocałuje rozumiesz?! - Tym razem jej głos rozbrzmiał na całą krainę. Przed nami pojawił się Orion. "Czego on tu chce? Przecież powiedział, że nigdy mi nie będzie służyć..."


- Jej szczere uczucia do mnie dotarły. Nie mówię, że cię akceptuję całym sercem, ale od teraz możesz na mnie polegać. - Wskoczyłem czym prędzej na smoka i poleciałem ku niebu. Nie miałem ani chwili do stracenia. "To sztuczny świat, więc nie ma tu nieba. Przebije się siłą, choćby nie wiem co!" Wymiar się zatrząsnął, ale nim zdążyłem to odczuć, byłem już w swoim ciele.  Dziewczyna leżała wtulona we mnie. Powoli podnosiła się, cały czas trzymając moje ręce. Spoglądała mi w oczy, z których powoli zaczęły lecieć łzy.
- Nie strasz mnie tak nigdy więcej głupku! - Powiedziała cienkim głosem. Położyła głowę na mojej klatce i zaczęła płakać jak małe dziecko. Zacząłem powoli zbierać siły by coś powiedzieć, a w międzyczasie głaskałem ją po głowie i wtulałem w siebie.
- Przepraszam, musiałaś się pewnie nieźle martwić. Jestem głupi. Tyle dla mnie zrobiłaś, mimo że wyrządziłem ci tyle krzywd.
- Wcale nie! Gdyby nie ty, mój świat byłby szary. Ratujesz mnie przed wszystkim. To ja tu jestem ta głupia. Że też nigdy wcześniej tego nie zauważałam! Ale z tym już koniec. Wreszcie mogę być ze sobą szczera. Kocham cię Arata.
- Ja ciebie też Lilian. Przysięgam, że już nigdy nie wypuszczę tego demona na wolność.
- Demona?
- Zwykły człowiek nie dałby rady utrzymać smoczej duszy, dlatego mam w sobie demona. Zapamiętaj to, co ci teraz powiem. Wielka moc zawsze ma swoją cenę.
- Nie mów teraz o tym. Po prostu leż, zamknij oczy i oddychaj spokojnie. Później mi odpowiesz na wszystkie pytania. - Uśmiechnąłem się i przytaknąłem jej. "Tak, teraz czas byś się o wszystkim dowiedziała..."
<Lily?> 

Superstar cz. 4 (Lily)

Na całe szczęście dotarli na miejsce zanim upłynął umówiony z chłopakiem czas. Martwiła się strasznie po drodze i kilka raz chciała biec, ale Dante skutecznie ją powstrzymywał. - Hej Jonah! - Zawołała, starając się wyglądać jak najspokojniej. Bo prawdę mówiąc na sam jego widok miała ochotę zwyczajnie rzucić się na niego i pobić go do nieprzytomności. Ale bądźmy cywilizowani. Należy najpierw wysłuchać, co sprawca (Um, to znaczy podejrzany.) ma na swoją obronę.
- Um, hej Lily! Hej Dante! - Odpowiedział wyraźnie speszony. Lily zmarszczyła brwi widząc jego postawę. Serio, czasem ciężko uwierzyć, że tak strachliwi ludzie potrafią spowodować tyle problemów.
- Przejdę od razu do rzeczy, bo chcę to już mieć z głowy. - Podała mu kartkę, którą wyczarowała ze swojej przestrzeni. Przez chwilę wpatrywała się w nią, jakby w swoim świecie. ,,Po co miałabym mieć torebkę, skoro wystarczy zwyczajnie schować rzeczy za pomocą magii? I dlaczego wszystkie inne rzeczy zostawiłam w rzekomej torebce, a jedynie notkę zaczarowała...?"
- Lily? - Usłyszała swoje imię i rozejrzała się dookoła, mrugając oczami.
- Przepraszam, zdaje się, że na moment się wyłączyłam. Coś mówiliście? - Spojrzała na ich twarze, które wyrażały jedynie ciekawość i lekką dezorientację. Dziewczyna westchnęła i podała Jonahowi notkę, już spokojniejsza. Miała wrażenie, że cała złość ulatuje w świetle całej sprawy z torebką, która wciąż ciążyła jej na sercu.
- Co?! - Skupiła swoją uwagę na Jonahu, którego twarz znacznie pociemniała, co było najwidoczniej jego wersją poczerwienienia ze złości. - Ja tego nie napisałem! To nie moje pismo! Lily musisz mi uwierzyć, nie mam z tym nic wspólnego, przysięgam! - Chłopak wyglądał jakby przez jego ciało przebiegł prawdziwy terror.
- Prawdę mówiąc z każdą mijającą chwilą coraz mniej wierzyłam, że to możliwe. - Powiedziała, wzruszając ramionami.
- ...Mogę ci to udowodnić, napiszę coś na kartce i porównamy pismo! Ma ktoś kartkę? Zaraz coś znajdę. Albo napiszę na... Eh?! - Spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.
- To, co powiedziałam. Jesteś zbyt słodki by narobić mi tylu problemów dla zabawy.
- Słodki... - Usłyszała jak coś mruczy, ale nie potrafiła rozróżnić słów. Zauważyła jednak, że jego twarz zaczerwieniła się jeszcze bardziej i przypominała dorodnego buraka.
- Skoro sprawa rozwiązana... Cóż, nie do końca. - Zaczął Dante, spoglądając z zaciekawieniem na notkę w jej dłoni. - Na razie chodźmy do gospody. Mamy artykuł do napisania. Cóż, właściwie to dwa. - Uśmiechnął się szeroko, ale szybko odwrócił głowę, po spotkaniu się wzrokiem z piorunującym spojrzeniem Lily.
- Ile artykułów do napisania? - Zapytała przesadnie przesłodzonym tonem.
- Jeden! Jeden na główną! - Szybko się od niej odsunął i wziął pod ramię wciąż pogrążonego w swoim świecie Jonaha. - Bracie, więc zacznijmy już teraz. Jak to było kiedy spotkałeś brata po raz pierwszy po tylu latach? Jak się z tym czułeś? - I szybko odeszli dróżką, prowadzącą do wioski z gospodą. Lily pokręciła głową, by na razie pozbyć się myśli o torebce i tajemniczej notatce.
- Nie zostawiajcie mnie samej! - Zawołała za nimi i podbiegła do chłopaków. W końcu lepiej nie zostawiać Jonaha samego na pastwę reportera...
[Jonah?]

Zemsta cz. 3 (Claire)

- Hahahahahaha! – Claire po chwili ciszy jaka zapadła w pokoju wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Złapała się za brzuch i zgięła w pół, próbując odzyskać powagę, ale na samą myśl, śmiech się jedynie nasilał. – Hahaha, on ci…! I ty..! Hahahahaha! – Z oczu popłynęły jej łzy. Usłyszała westchnienie zrezygnowanego chłopaka. – Nie wierzę, że podjął temat tabu! – Pokręciła głową i już odrobinę spokojniejsza, spojrzała na miejsce, z którego zniknął kot. – Zastanawiam się, czy powinnam go podziwiać za brawurę czy raczej płakać nad jego brakiem instynktu zachowawczego. – Otarła ślady łez z policzków i wzięła kolejny uspokajający oddech.
- Odpuść mi Claire. – Powiedział Tigr, odwracając się na łóżku do ściany wyraźnie obrażony na nią.
- Dobra, dobra, nie naburmuszaj się tak. – Wywróciła oczami. – Po takich rewelacjach dobrze jest dać upust odrobinie napięcia.
- Pewnie masz rację. – Dodał wyraźnie bezsilny.
- No i to nie ty będziesz przynętą na bezwzględnych zabójców. – Zaczęła radośnie.
- To nie jest zabawne Vi. To poważna sprawa. – Powiedział pouczająco, odwracając się do niej.
Wiem, wiem, będę ostrożna. Na razie najważniejsze jest podanie ci pomocnej dłoni. – Zastanowiła się przez chwilę. – W sumie jeśli są po mnie to bardziej ty oddajesz mi przysługę.
- Nie przejmuj się tym. Uznajmy, że jesteśmy kwita.
- Kocham gdy nie próbujesz mnie urobić.
- Wiem. – Zaśmiał się, a ona mu zawtórowała.
- No dawaj, musisz przyznać, że dość zaskakująca z niego postać. – Zaczęła z innej beczki.
- Serio muszę? – Zapytał, drażniąc się z nią.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi na to. – Pewnie nie, - Zaczęła, wzruszając ramionami. – ale jak nie przyznasz, to zostawię cię w błogiej niewiedzy dotyczącej moich planów na resztę dnia. – Odwróciła się i złożyła ręce za plecami, podchodząc powoli do łóżka. – Więc? Jak będzie?
- Jakich planów? – Zapytał podejrzliwie, spoglądając na nią. Cóż, nie żeby mu się dziwiła. Bywa, że czasem za bardzo ponosiła ją wyobraźnia. No dobra, może i „za bardzo” to również małe niedopowiedzenie. Ale nie róbmy z niej znowu potwora, okej?
- Ciekawych. Szalonych. Może odrobinę… Niebezpiecznych? – W jej oczach zapłonęły figlarne ogniki. – Sama nie jestem pewna jak to wyjdzie. – Pogrążyła się w myślach. – Nie ukrywam, że nie chcę wypisywać o was do gazetki, – Spojrzała na niego. – ale to nie znaczy, że mam wybór. Przynajmniej nie, dopóki sprawy stoją w Akademii w ten a nie inny sposób.
- Do czego zmierzasz Vi? – Wymruczał bardziej do siebie, zdezorientowany.
- Cóż, w szkole już od jakiegoś czasu nic się nie dzieje. I mam na myśli kompletnie NIC! – Usiadła obok niego i oparła się o chłopaka plecami. – Wyobrażasz sobie, jak bardzo to dla mnie frustrujące? Nawet zajęcia są coraz nudniejsze, choć być może to tylko moje odczucia. - Zaczęła machać nogami na granicy łóżka.
- Nie wątpię.
- Mówiłeś coś? – Zapytała, mrużąc oczy.
- Absolutnie nie, kontynuuj. – Pokręcił głową i odpowiedział niewinnie.
- Nie wątpię. – Odparła z uśmieszkiem błądzącym w kącikach, ale nie drążyła dalej tematu. – W każdym razie... Czekaj, gdzie ja byłam? – Przeczesała włosy palcami. – A, no tak! Rzecz w tym, że musimy coś wykombinować aby ożywić uczniów. – Po chwili namysłu dodała. – I nauczycieli.
- Rozumiem, że masz już jakiś plan?
- A czy ja kiedykolwiek działam bez planu? – Spojrzała na niego gniewnie, widząc że otworzył buzię by jej odpowiedzieć. – Nie odpowiadaj.
- Okej! – Uniósł ręce w geście poddania. I uczynił gest zamykania buzi na kłódkę.
Złapała klucz i udała, że chowa go do swojej kieszeni. – Dobra, a teraz na poważnie. Jeśli Kot… Swoją drogą czy on ma jakieś imię? Bo nazywać się Kot… Jak rodzice mogą krzywdzić tak własne dziecko?!
- Vi! – Potrząsnęła głową, otrząsając się z natłoku myśli.
- Jeśli Kot ma już dla nas plany, to najlepszym pomysłem byłoby spakowanie się i czekanie na kolejne instrukcje, ale nie chcę zostawiać spraw w Akademii niedokończonych…
- Plan Vi. Plan. – Wtrącił Tigr cierpliwie. „Cóż, pewnie zdążył przywyknąć.”
- Rozumiem, rozumiem, nie musisz mnie wciąż pospieszać!
- Ja cię pospieszam!?
- Mam twój klucz pamiętasz?! – Sięgnęła do kieszeni i wyjęła niewidzialny klucz, machając mu ręką przed nosem. Chłopak wywrócił oczami widząc jej dziecinne zachowanie, ale nie mógł obalić jej argumentu, ponieważ sam to zaczął. Pozostało mu jedynie spojrzeć na nią z wyrzutem, ale Claire pozostała nieugięta.
- Okej, z powrotem do planu. – Zaczęła. – Potrzebuję byś zebrał grupę znajomych… Nie patrz tak na mnie! Może i nie jestem wyrzutkiem, ale nikt samowolnie za mną nigdzie nie podąży. Zbyt wiele razy wpakowałam ich w tarapaty. – Odchrząknęła. – W każdym bądź razie pójdziecie na błonia.
- I…? – Dopytał.
- I nic. – Wzruszyła ramionami.
- To ma być twój plan?! – Wykrzyczał, wpatrując się w nią jak na niedorozwiniętą.
- Chyba nie sądziłeś, że wszystko ci powiem nie? – Spojrzała na niego ze zdumieniem. – Przecież Kot ci już dzisiaj powiedział. „Nie wszystko na raz.” Inaczej gdzie w tym zabawa? – Zaśmiała się widząc jego zszokowaną minę. „Oj Tigr, Tigr, musisz się jeszcze wiele nauczyć o planowaniu…”

<<Tigr?>> <<Kot z Cheshire?>>

niedziela, 3 kwietnia 2016

Superstar cz.3 (Jonah)

Jonah szedł w stronę miejsca spotkania, absolutnie nie wiedząc, w co został wpakowany. Może to jednak dobrze, bo w innym wypadku najprawdopodobniej w ogóle nie udałby się w tamtą stronę, tylko uciekałby gdzie pieprz rośnie. W końcu chyba tylko samobójca dobrowolnie i w pełni doinformowany udałby się w to samo miejsce, w którym znajduje się wściekła Lily. I do tego wściekła właśnie na niego.
Zostawmy jednak rozmyślania na temat tego, jak bardzo Jonah nie powinien udawać się w kierunku, w którym szedł, a skupmy się właśnie na nim. Dotarł w końcu, gdzie miał dotrzeć i usiadł na pierwszej usytuowanej w w miarę zacienionym miejscu ławce. Znalazł się tutaj stosunkowo wcześnie, więc jeszcze dłuższą chwilę tylko czekał i rozglądał się za przybywającymi.
Dobre dziesięć minut później zjawiły się wyczekiwane przez niego osoby. Już z daleka mógł zauważyć, że nie zanosi się na miłe spotkanie. Lily wyglądała na wściekłą.
No cóż, nikt nie powiedział, że życie będzie łatwe. Do wyboru miał dwie rzeczy. Mógł uciekać jak najszybciej lub udawać odważniejszego, niż jest i zostać na swoim miejscu. Postanowił jednak postawić na drugą opcję. Z własnego doświadczenia i z filmów pamiętał, że zawsze lepiej się pamięta tych, którzy zginęli w walce, niż tych, którzy uciekli.
[Lily?]

sobota, 2 kwietnia 2016

Zemsta cz. 2 (Kot z Cheshire)

    Dzieciak miał całkiem inteligentną mordę. I dobrze. Miał już dość idiotów w tej szkole. Jeśli chodzi o siłę, to się zobaczy, ale Kot wiązał z nim całkiem spore nadzieje i pod tym względem. Przyjrzał się uważniej wlepionym w niego brązowym oczom. Zobaczył w nich pewność siebie i odwagę oraz... Kot skrzywił się. Ufność. Ohyda. Miał nadzieję, że chłopak nie będzie naiwny. Chociaż musiałby być totalnym idiotą, żeby ufać komu popadnie. Szczególnie po tym, jak stracił kończyny w jakimś napadzie.
    Tigrevurmud Virtalia.
    Szesnaście lat.
    Wydział kruka.
    Pewnie rozpieszczony, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nie lubi słodyczy. W tyłku mu się przewraca.
    Ma zabójce na usługach.
    I przede wszystkim potrzebuje pomocy.
    Kot wyszczerzył się.
   O tak. Młody szuka zamachowców, a on akurat ma czas i ochotę, żeby mu pomóc. Ma dość życia na strychu Akademii. Za długo siedział nic nie robiąc. To nie jest prawdziwy on. To nie jest prawdziwy Kot z Cheshire. Najwyższy czas zbudować i tutaj swoją legendę. A potem... Cóż, wie o tym świecie już wystarczająco dużo, by w miarę bezpiecznie się po nim poruszać. Przeczytał wiele książek ze szkolnej biblioteki na temat otaczających go krain i obserwował tutejszych mieszkańców. Trzeba ruszyć tyłek i pozwiedzać. A nuż trafi się miejsce o magii wystarczająco dużej, by mógł otworzyć portal do domu.
    - Kim jesteś?- zapytał w końcu Tigr, podnosząc się powoli z łóżka i spoglądając w cień, w którym ukrywał się jego rozmówca.
    Dziewczyna, która z nim była, również wstała. Chłopak naglącym gestem, kazał jej stanąć za swoimi plecami. Odruchowo zrobiła to, zapewne przyzwyczajona to takich zachowań mężczyzn. Szybko jednak wychyliła głowę zza jego ramienia, a w jej oczach błyszczała ciekawość.
    -Nie myślisz chyba, że pójdę z tobą na jakikolwiek układ, nie wiedząc, kim jesteś - dodał chłopak.
    Oczy znowu błysnęły w ciemności, a uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
    "Nie jest naiwny" pomyślał Kot zadowolony "na głupiego nie trafiło".
    - A masz jakiś inny pomysł na dokonanie swojej zemsty?
    Tigr zagryzł wargi i na chwilę opuścił wzrok. Gdy znowu podniósł oczy, błyszczała w nich determinacja.
    - Gdyby chodziło tylko o mnie, nie zastanawiałbym się ani chwili - powiedział zdecydowany. - Ale jeśli, tak jak mówisz, zależy od tego życie Clarie... – kątem oka spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się prawie niezauważalnie. - to nie mogę ryzykować.
    "Ooo... dżentelmen" kot zachichotał " z takimi zawsze jest ciekawie. Dobrze więc... Patrz, skoro musisz."
    Nagle strumień chłodnego powietrza z wnętrza cienia buchnął w ich stronę i zmusił do zamknięcia oczu. Clarie cofnęła się przez siłę uderzenia, mimo że Tigr zasłonił ją ramieniem. Nie wiedzieli, co się stało. Oboje wyczuli nagły wzrost magii w pokoju i coś w rodzaju destrukcyjnej siły, której pochodzenia nie znali.
    Tigr położył rękę na pochwie miecza, gotowy użyć go w każdej chwili.
Jednak zamieszanie ustało równie szybko, jak się pojawiło. Gdy otworzyli oczy zobaczyli, że wszystko w pokoju jest porozrzucane. Kartki z materiałami i książki spadły z półek, walając się po ziemi, krzesła przewróciły się, a zasłony zerwały i leżały teraz zwinięte gdzieś w kącie. Na środku pokoju stał teraz kot, który początkowo nie zwrócił ich uwagi. Był to futrzak, którego oboje dobrze znali. Nienaturalne fioletowe futerko, różnobarwne oczy i wyszczerbione ucho... Maskotka szkoły.
    Gdy minął pierwszy szok, Vi zerwała się.
    - To jakiś słaby żart! Ktokolwiek... - zaczęła oburzona i wychyliła się zza pleców Tigra.
    Ten jednak wyciągnął rękę i zatrzymał ją w pół ruchu.
    - To wszystko? - Zapytał, patrząc na kota.
   Zwierzak przechylił łebek w prawo i spojrzał na nich. Vi wstrzymała oddech. Oczy, które widzieli w cieniu... Jej oczy wyrażały nagłe zrozumienie. Zrozumiała, dlaczego wydały się jej wcześniej znajome. W końcu widziała je często, gdy jako pierwszoroczna pieściła fioletowe futerko, lub częstowała sieściucha resztkami ze śniadania. Spojrzała na Tigra. Musiał zorientować się wcześniej.
    Wydało im się, że na sekundę, na mordce kota pojawił się diabelski uśmiech.
    A potem zniknął.
   Tigr zerwał się
   - Coo?!- Podbiegł do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał zwierzak. - Wracaj tutaj!
   - Ależ ciągle tu jestem. - Vi odskoczyła z krzykiem, gdy usłyszała ten głos za swoimi plecami.
  Kilka centymetrów nad nią wisiał... Czy może lewitował... Człowiek! Jednak te oczy nie pozostawiały miejsca na wątpliwości – po raz kolejny zostali obdarzeni spojrzeniem żółto-zielonych ślepiów.
    - Hej, to nieuprzejme. Wyglądam aż tak źle, panienko? - Udał zdziwionego. Po chwili wyszczerzył się i dodał - zwykle w tej postaci na początku jestem nagi. Tak byłoby lepiej? - Spytał łobuzersko. - Wiesz, akurat to, zawsze możemy zmienić.
    Clarie cofnęła się za Tigra. Ten spojrzał na kota spode łba.
    - Matko, a ja go głaskałam...- Jęknęła dziewczyna z obrzydzeniem.
    - W tej chwili to nie istotne. - Powiedział chłopak. - Mów, co wiesz o zabójcach.
   - Ooo, weź na wstrzymanie – kot spoważniał. - Nie wszystko na raz. Powiedziałem ci tyle, ile powinieneś wiedzieć na początek. Pokazałem ci również moją prawdziwą postać. A więc teraz twoja decyzja. Idziemy, czy nie?
    - My?!
    Kot w powietrzu obrócił się na plecy i przysunął do twarzy Tigra. Spojrzał mu prosto w oczy. Chłopak poczuł paraliż w całym ciele, sztywniała mu noga i ręka, a po plecach przebiegł dreszcz. Odwrócił oczy, choć sam nie wiedział dlaczego.
    Kot odsunął się nieco i uśmiechnął niewinnie.
    - Nie bój się, ja sobie tylko popatrzę. Będziesz mógł pozabijać ich sam. Z tego co pamiętam, to nie mam do nich żadnego interesu, więc rób co chcesz.
    Po tych słowach zmiennokształtny stanął wreszcie na ziemi.
    - No, ale o tym później. Teraz przygotujcie się do podróży, a ja załatwię wam jakieś zwolnienie, czy coś.
    - Zwolnienie?
    - Oj, no chyba nie chcemy wagarować.
    Vi i Tigr milczeli. Chłopak zaczynał mieć powoli dość pomocnika.
    - A!- Kot poderwał się nagle.- Mam do ciebie bardzo ważne pytanie. Musisz się dobrze zastanowić, zanim dasz mi odpowiedzieć. Chcę ją poznać już jutro.
    Tigr widząc, że jego rozmówca spoważniał, wyprostował się i zacisnął pięści.
    - Słucham?
    Zwierzak przechylił głowę, zupełnie tak jak wcześniej w swej kociej formie.
    - Dlaczego masz takie lamerskie imię?
    - Ty...! - Chłopak złapał powietrze w płuca, gotowy rzucić się na gościa.
    Ten jednak swoim zwyczajem zaśmiał się i zniknął.
Tigr i Clarie spojrzeli po sobie. Po chwili chłopak opadł zmęczony na łóżko, jak po długim treningu, i bez słowa patrzył w sufit.

<<Tigr?>> <<Clarie?>>

Zemsta cz. 1 (Tigr)

- Claire! - Zawołałem za nią, by nie odchodziła. W tej chwili wolałem ją mieć przy sobie.
- Nie zawróci, zmieniła się. Ciapa teraz chce być bardziej wyrafinowana. - Tina powiedziała, pomagając mi wstać. - Dasz radę iść sam?
- Tak. Wracajmy do pokoju. - "Co się z tobą porobiło Vi? Nie chcę, byś udawała inną. Wolę cię jako tą szaloną i zabawną. Naturalną w tym co robisz..." Powoli szliśmy w stronę pokoju. Przez cały czas czułem palący ból w oku. "Czemu to tak bardzo boli? Przecież już wszystko powinno być w porządku!" - Jak myślisz, co ta wredota wymyśli?
- O co ci chodzi? - Spytała zaskoczona.
- Wiesz dobrze, że pracuje w gazecie i musi coś o nas napisać.
- Masz rację. - Dziewczyna zaczęła się zastanawiać i po chwili powiedziała z dumą. - Nie interesuje mnie to! Może pisać co jej się żywnie podoba, ja mam to w nosie. - "Brawa dla ciebie, tylko co się stanie, jak napisze o twojej sile?" Uderzyłem ją lekko w głowę i pstryknąłem w ucho. - Za co to było?! - Zakrzyknęła naburmuszona.
- Pomyśl, co powinno cię interesować, a co nie.
- Dobra, dobra, ja wiem swoje. Lepiej zobacz, kto tam stoi - Wskazała na drzwi od mojego pokoju. Vi czekała obok nich. Dziewczyna była cała zarumieniona i wyglądała, jakby miała się zaraz  zapaść pod ziemię. - Ma za swoje, mogła nas nie zostawiać.
- Mam cię znów pacnąć?
- Nie, już nie będę. Obiecuję!
- Już to widzę. Zabójca, który dochowuje tajemnicy. Jakoś nie chce mi się wierzyć.
- Zgiń, przepadnij diable! - Pokazała mi język i pobiegła w stronę kawiarni. "Dzieciak. Nadal nie nauczyła się, jak trzymać emocje na wodzy. Chyba, że zrobiła to specjalnie? Nie, nie, to niemożliwe żeby ona na coś takiego wpadła..." Podszedłem powoli do Claire. Gdy tylko zwróciła na mnie uwagę, machnąłem dłonią i powiedziałem:

- Hej wredoto. Co się stało?
- Wiesz dobrze, że mam duszę dziennikarza. Zawsze doszukuję się prawdy. Po prostu nie potrafię się powstrzymać. Dopóki nie dowiem się, co jest grane, nigdzie się stąd nie ruszam! - "Tak jasne, dusza dziennikarska. Mogłaś po prostu powiedzieć, że się martwisz, a nie wymyślać..." Zaśmiałem się i otworzyłem drzwi do pokoju. "Tobie mogę to powiedzieć. W końcu znamy się od łebka."
- Chodź, opowiem ci ciekawą historię. - Błysk w jej oku jasno dał mi do zrozumienia, że nie mogła się tego doczekać. Gdy weszliśmy do pomieszczenia, usiadłem na fotelu, a Vi rzuciła się na łóżko. - W takim razie drogie dzieci, słuchajcie, co dziadek ma wam do opowiedzenia.
- Bez takich wygłupów poproszę.
- Pamiętasz mój wypadek? Wtedy moja noga, ręka i oko doznały poważnych obrażeń. W szpitalu zastąpili mi je mechanicznymi kończynami, a oko to aktualnie mały komputer, który podkręca moje myśli.
- A co z zabójcą?
- Nie wiadomo, co z nim się działo po wypadku ani kim on był. - Nagle okno w pokoju otworzyło się i usłyszałem tajemniczy głos.
- Ale ja wiem, kto to jest i gdzie go można znaleźć. Zainteresowany współpracą? - Przed naszymi oczami pojawił się ogromny, dziwny uśmiech.
- Jeśli coś wiesz, to mów. Zrobię wszystko, byle tylko go dorwać w swoje ręce.
- Zaryzykujesz nawet życiem swojej drogiej przyjaciółki z dzieciństwa? - Dziwny uśmiech skierował swoją uwagę na Claire i kontynuował. - Widzisz, ten człowiek tak naprawdę chce ją i tylko ją. Powiedzmy, że ty mu zawadzasz. Więc? Jaka będzie wasza odpowiedź?
- Jeśli Vi się zgodzi, to nie widzę problemu. - Uśmiechnąłem się do niej i zacząłem rozmyślać, kim jest tajemniczy uśmiech.

<<Claire?>>  <<Kot z Cheshire?>>

piątek, 1 kwietnia 2016

Podróż ku przeznaczeniu cz.2 (Kot z Cheshire)

       Dobra...
    Wsadziła go do jakiegoś klaustofobicznego plecaka i niosła w nim aż dotarli na dziwny plac otoczony monumentalnymi posągami dumnych smoków. Krajobraz był tutaj naprawdę zdumiewający. Przywitały ich strzeliste góry, których wszystkie szlaki i przesmyki nie były dotąd poznane. W oddali słyszeć można było dźwięki przyrody budzącej się do życia. Słowiki ćwierkały swą piękną melodie, a pszczoły opuszczały bezpieczne ule. Spomiędzy skał wędrowcom przyglądały się tajemnicze, magiczne istoty, ciekawe nowych przybyszy, którzy wtargnęli na ich ziemię tak wcześnie. Przez kłęby porannej mgły przebijały się pierwsze ciepłe promienie słońca, kamienie wciąż były mokre od rosy, a w wilgotnym powietrzu unosił się zapach, jaki można poczuć tylko o poranku.
    Jednak Kotu nie w głowie były teraz krajobrazy, mgły, zapachy i inne pierdoły.
    Myślał. Tak, zdarzało mu się.
    Czuł, że Riuuk i ten jej pchlarz coś podejrzewają. A on nie miał najmniejszego zamiaru całkowicie się zdradzać. Przynajmniej póki co. Jest bowiem jedna sprawa, którą zrozumiał siedząc w tym worku i próbując nie zdechnąć od nierównego kroku Riuuk, który wstrząsał plecakiem. Ma dość udawania cholernego dachowca. Wystarczyło kilka minut adrenaliny, by poczuł to, czego brakowało mu przez ostatnie cztery lata. Chęć do działania, mieszania w życiu innych, obserwowania zachowań ludzi i ich reakcji... oglądania, jak staczają się lub wznoszą ku górze. Poczuł to, co było znamienne dla prawdziwego NIEGO. Dla Kota z Cheshire. A on nie uciekał z podkulonym ogonem przed wymoczkami nieumiejącymi posługiwać się żadną sensowną magią. O nie... To oni uciekali przed nim.
    Te wszystkie odczucia sprawiły, że jeszcze bardziej chciał wrócić do swojej Krainy. Do swojej magii i lasu, w którym nikt nie mógł go znaleźć. Do świata, w którym nie było siły zdolnej go skrzywdzić, nie teraz, gdy na własnej skórze poczuł, czym grozi bezmyślna ufność i jak boli zdrada... Od dawna marzył, by wyrównać rachunki z Alicją i całą tą hołotą, która odważyła się w swojej głupocie podnieść na niego rękę, czy mruknąć choć słowo, przeciw niemu. Jednak teraz te marzenia, tłumione przez ostatnie lata zdrowym rozsądkiem, wezbrały w nim teraz wyjątkowo na sile i widział już niemalże gasnący blask oczu Alicji... Tak, wróci do Krainy Czarów. A wraz z jego powrotem na ustach wszystkich mieszkańców na nowo zagości, zapomniane już jak myślał, imię Kota z Cheshire.
    - Zereff! - krzyknęła nagle Riuuk radośnie na widok wielkiego, czarnego smoka, który leciał właśnie w ich kierunku.
    Kot przyjrzał mu się. Ogromne cielsko wyjątkowo delikatnie wylądowało na placu, a szafirowe spojrzenie jego inteligentnych, ludzkich niemalże oczu, omiotło powoli otoczenie. Wyprężył się dostojnie, ukazując w całej okazałości swoje czarne jak najciemniejsza noc łuski. Kolor był tak intensywny, że nie odbijały się w nich nawet promienie słońca. Kot miał wątpliwą przyjemność obcować ze smokami w Krainie Czarów. Zanim jeszcze zrobiło się o nim głośno, to właśnie one uważane były za najpotężniejsze i najmądrzejsze istoty na świecie. Musiał im więc delikatnie pokazać, gdzie ich miejsce. Cóż, najogólniej mówiąc smoki są teraz w Krainie raczej rzadkością. Mimo że ten, który znajdował się teraz przed nimi ustępował nieco dostojeństwu i mocy, gatunkom, które Kot pamiętał, to musiał przyznać, że robi ogromne wrażenie. Uśmiechnął się. Jeśli w smoczych górach jest tyle mocy, ile prezentuje sobą to stworzenie, to jest spora szansa, że uda mu się otworzyć portal.
    Riuuk nie zdając sobie sprawy, z przemyśleń, które czynił jej nowy towarzysz, z gracją wspięła się na smoka i pogłaskała siedzącego na górze przyjaciela - Kota.
    - Dziękuję ci. - Uśmiechnęła się delikatnie, a jej ręka zawędrowała za ucho pupila.- Gdyby nie ty, zajęło by to dużo więcej czasu.
    Wolną ręką pogładziła twarde jak diament łuski.
    - Tobie również dziękuję – szepnęła schylając się i przyciskając twarz do zimnego grzbietu.
    Odpowiedziało jej zduszone mruknięcie. Nie czekając na polecenia smok z mocą wzbił się w powietrze. Nie potrzebował wyjaśnień. Doskonale wiedział, że Riuuk wzywając go chce udać się w jedno tylko miejsce.
    Smok mimo olbrzymich gabarytów leciał naprawdę szybko. Podróżowanie na nim było jednak wygodne. Przebili się ponad warstwę chmur, mogli teraz oglądać słońce w całej swojej okazałości. Świeciło im w oczy i ogrzewało zziębnięte od wiatru twarze. Widzieli Chmurzaste Elfy, istoty niezwykłe, zamieszkujące swe podniebne pałace i spędzające dnie za zabawie w chmurach. Były porażająco piękne, miały długie, jasne włosy, a ich puste oczy miały kolor letniego nieba. Ich ubrania szyte były podobno z magicznych chmur, a na dole mówiono, że deszcz pada, gdy umiera jeden z Elfów, a królowa po nim płacze. To właśnie magia tych istot miała dawać deszczowi jego zdolność do ożywiania roślin i zaspokajania pragnienia mieszkańców ziemi. Elfy przyglądały się ciekawie smokowi niosącemu na swoim grzbiecie coś niezwykłego na tej wysokości - człowieka. Czasem podlatywały do nich i oferowały zabawę lub prowiant. Od czasu do czasu w oddali widzieli też Anioły strzegące swojego terytorium i postrzegające ich jako intruzów. Wszyscy dzierżyli ogromne miecze lub włócznie z mocnego kryształowego szkła.
    Na jednych ani drugich Riuuk nie zwracała jednak najmniejszej uwagi. Siedziała wyprostowana i pozwoliła by zimny wiat wiał jej prosto w twarz i tańczył we włosach nucąc swą ulotną melodie. Jej przyjaciel nie wydawał się jednak być w tak dobrym nastroju. Wtulał się w swoją panią, pomiałkując od czasu do czasu sam do siebie. Zdawał sobie sprawę z tego, że niedługo czeka ich ciężka misja i bardzo się niepokoił. Wiedział jednak, że zadbał o wszystko i zapewnił Riuuk odpowiednie przygotowanie. Spojrzał kątem oka na plecak, w którym jego miejsce zajmował nowy towarzysz. Zdecydowanie czuł od niego coś więcej niż od byle dachowca. Wiedział, że może im się przydać i być cenną pomocą. Jednak nie wszystko, co widział w jego aurze było dobre. Był w jakimś sensie silny, ale nie była to siła, jaką czuje się w przypadku normalnej istoty. Było tu coś, czego kot mimo swojego doświadczenia, nie znał, a jednocześnie coś co czyniło ich bardzo podobnymi.
    Odwrócił wzrok.
    Dopóki nie skrzywdzi Riuuk, nie ma to żadnego znaczenia.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Gdy wreszcie wylądowali była już noc. Riuuk ześliznęła się z grzbietu smoka i gładząc go po pysku podziękowała mu.
    - Wiem, że nie możesz zanieść nas dalej - uśmiechnęła się. - Jednak poradzimy sobie. Do wioski jeszcze tylko dwa dni drogi. Świetnie się spisałeś
    Po tych słowach przytuliła się do stworzenia, które chrapnięciem odpowiedziało jej na tę czułość, a po chwili wzbiło się w powietrze i odleciało. Riuuk przyglądała się smokowi, dopóki nie zniknął jej z oczu, a potem przystąpiła do rozbijania obozu. Szybko rozpaliła ognisko i bezceremonialnie wsunęła sobie do ust kawał suszonego mięsa. Jej przyjaciel chrapał już przy ogniu.
    - Nawet po lataniu jest zmęczony – szepnęła i pogłaskała go.
    Sama również wyciągnęła koc i położyła się na plecaku.
    - Ty też idź spać. - Mruknęła spoglądając w różnokolorowe oczy Drugiego. - Jutro mogę potrzebować cię wypoczętego i silnego, mój "cenny towarzyszu".
    Po tych słowach zamknęła oczy i szybko zasnęła. Kot właśnie na to czekał. Przyglądał się chwile śpiącym, a potem cicho udał się w stronę lasu. Tam usadowił się na małej trawiastej polance, dość daleko od obozowiska, by po raz pierwszy od dawna, użyć magii. Uśmiechnął się gdy poczuł jej obecność i radość jaka emanuje z niej, gdy zapraszał ją do siebie. Czuł jak płynie po jego ciele, ogarnia go całego i powoduje delikatne mrowienie na skórze. Wyszeptał słowa zaklęcia, pozwalając by moc zatańczyła wokół niego, radosna, że znowu z niej korzysta. Był zdziwiony jak wiele ekscytacji wypełniało teraz jego ciało. Czuł się szczęśliwy, jakby spotkał po latach ukochaną osobę. Gdy otworzył oczy nie był już kotem. Opierał się o pień drzewa jako człowiek i czuł na pozbawionej fura skórze chropowatą fakturę kory i przenikające zimno.
    Nie zadawał sobie sprawy jak wielki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy wypowiadał słowa kolejnego zaklęcia. Kochał uczucie, gdy magia tańczyła w jego ciele, rozchodziła się od serca do czubków palców, by tam zmienić się w najczystszy czar... Gdy moc opadła, sięgnął po to co pojawiło się przed nim.
    - Co się ze mną porobiło, że przetransportowanie pary gaci sprawia mi tyle radości. – Mruknął, po czym wciągnął na siebie swoje spodnie i bluzę oraz włożył w uszy rozsypane na ziemi kolczyki.
    Dopiero gdy to zrobił przeciągnął się powoli, by rozprostować kości i rozgrzać mięśnie. Bez pośpiechu skierował się w stronę obozu. Mimo że nie korzystał teraz z magii, czuł, jak przyległa do niego i błądzi radośnie wokoło. Teraz, kiedy wreszcie jej użył, nie odpuści mu tak łatwo. Jednak czując na plecach jej oddech był wreszcie sobą. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
    Gdy dotarł do ogniska usiadł przy nim i oparł głowę na rękach. "Jeszcze nie dowiesz się o mnie wszystkiego" pomyślał, patrząc na Riuuk. Włosy opadały jej czarnym, niesfornym strumieniem na bladą twarz. Zachichotał, gdy zobaczył, że zaplątały się również do jej ust. Potem spojrzał w górę, na blady, ledwo widoczny zza chmur księżyc i uśmiechnął się diabelsko.
    - Czekaj na mnie Alicjo – Szepnął przez zęby. - I ciesz się każdą chwilą, bo przysięgami, że nie zostało ci ich wiele. A czy ja...kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa?
    Pytanie odbiło się echem w nocnej pustce.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Riuuk obudziła się zanim słońce zdążyło wzejść na niebo. Nim jeszcze otworzyła oczy zorientowała się, że coś jest nie tak. W nieludzkim tempie poderwała się i przyjęła pozycje obronną.
    Przy wygasłym ognisku siedział chłopak, na oko w jej wieku. Czarno-fioletowe włosy były od dawna nie przycinane, więc opadały mu teraz na oczy i kark. Miał posturę wychudzonego atlety, jednak pod pasiastą bluzą rysowały się subtelne mięśnie, zdradzające szybkość i zwinność, jaką niewątpliwie dysponował. Gdy dziewczyna przyjrzała się uważniej zauważyła sterczące spomiędzy włosów kocie uszy, a po chwili także wijący się na ziemi ogon.
    - Kim jesteś? - Warknęła. - I czego chcesz?
Nie odpowiedział od razu. Wbijał w nią tylko spojrzenie różnobarwnych oczu, które świdrowały ją i gdyby nie lata treningu silnej woli, z pewnością ugięły by się pod nią kolana.
    - Jak to, księżniczko? - Zapytał w końcu. - Nie poznajesz mnie?
Pochylił się nieco do przodu i uśmiechnął niewinnie.
    - To ja. Twój "cenny towarzysz".

( Moja chora psychopatko? )