- Claire! - Zawołałem za nią, by nie odchodziła. W tej chwili wolałem ją mieć przy sobie.
- Nie zawróci, zmieniła się. Ciapa teraz chce być bardziej wyrafinowana. - Tina powiedziała, pomagając mi wstać. - Dasz radę iść sam?
- Tak. Wracajmy do pokoju. - "Co się z tobą porobiło Vi? Nie chcę, byś udawała inną. Wolę cię jako tą szaloną i zabawną. Naturalną w tym co robisz..." Powoli szliśmy w stronę pokoju. Przez cały czas czułem palący ból w oku. "Czemu to tak bardzo boli? Przecież już wszystko powinno być w porządku!" - Jak myślisz, co ta wredota wymyśli?
- O co ci chodzi? - Spytała zaskoczona.
- Wiesz dobrze, że pracuje w gazecie i musi coś o nas napisać.
- Masz rację. - Dziewczyna zaczęła się zastanawiać i po chwili powiedziała z dumą. - Nie interesuje mnie to! Może pisać co jej się żywnie podoba, ja mam to w nosie. - "Brawa dla ciebie, tylko co się stanie, jak napisze o twojej sile?" Uderzyłem ją lekko w głowę i pstryknąłem w ucho. - Za co to było?! - Zakrzyknęła naburmuszona.
- Pomyśl, co powinno cię interesować, a co nie.
- Dobra, dobra, ja wiem swoje. Lepiej zobacz, kto tam stoi - Wskazała na drzwi od mojego pokoju. Vi czekała obok nich. Dziewczyna była cała zarumieniona i wyglądała, jakby miała się zaraz zapaść pod ziemię. - Ma za swoje, mogła nas nie zostawiać.
- Mam cię znów pacnąć?
- Nie, już nie będę. Obiecuję!
- Już to widzę. Zabójca, który dochowuje tajemnicy. Jakoś nie chce mi się wierzyć.
- Zgiń, przepadnij diable! - Pokazała mi język i pobiegła w stronę kawiarni. "Dzieciak. Nadal nie nauczyła się, jak trzymać emocje na wodzy. Chyba, że zrobiła to specjalnie? Nie, nie, to niemożliwe żeby ona na coś takiego wpadła..." Podszedłem powoli do Claire. Gdy tylko zwróciła na mnie uwagę, machnąłem dłonią i powiedziałem:
- Hej wredoto. Co się stało?
- Wiesz dobrze, że mam duszę dziennikarza. Zawsze doszukuję się prawdy. Po prostu nie potrafię się powstrzymać. Dopóki nie dowiem się, co jest grane, nigdzie się stąd nie ruszam! - "Tak jasne, dusza dziennikarska. Mogłaś po prostu powiedzieć, że się martwisz, a nie wymyślać..." Zaśmiałem się i otworzyłem drzwi do pokoju. "Tobie mogę to powiedzieć. W końcu znamy się od łebka."
- Chodź, opowiem ci ciekawą historię. - Błysk w jej oku jasno dał mi do zrozumienia, że nie mogła się tego doczekać. Gdy weszliśmy do pomieszczenia, usiadłem na fotelu, a Vi rzuciła się na łóżko. - W takim razie drogie dzieci, słuchajcie, co dziadek ma wam do opowiedzenia.
- Bez takich wygłupów poproszę.
- Pamiętasz mój wypadek? Wtedy moja noga, ręka i oko doznały poważnych obrażeń. W szpitalu zastąpili mi je mechanicznymi kończynami, a oko to aktualnie mały komputer, który podkręca moje myśli.
- A co z zabójcą?
- Nie wiadomo, co z nim się działo po wypadku ani kim on był. - Nagle okno w pokoju otworzyło się i usłyszałem tajemniczy głos.
- Ale ja wiem, kto to jest i gdzie go można znaleźć. Zainteresowany współpracą? - Przed naszymi oczami pojawił się ogromny, dziwny uśmiech.
- Jeśli coś wiesz, to mów. Zrobię wszystko, byle tylko go dorwać w swoje ręce.
- Zaryzykujesz nawet życiem swojej drogiej przyjaciółki z dzieciństwa? - Dziwny uśmiech skierował swoją uwagę na Claire i kontynuował. - Widzisz, ten człowiek tak naprawdę chce ją i tylko ją. Powiedzmy, że ty mu zawadzasz. Więc? Jaka będzie wasza odpowiedź?
- Jeśli Vi się zgodzi, to nie widzę problemu. - Uśmiechnąłem się do niej i zacząłem rozmyślać, kim jest tajemniczy uśmiech.
Rozdział 2 (Chesh)
Dzieciak miał całkiem inteligentną mordę. I dobrze. Miał już dość idiotów w tej szkole. Jeśli chodzi o siłę, to się zobaczy, ale Kot wiązał z nim całkiem spore nadzieje i pod tym względem. Przyjrzał się uważniej wlepionym w niego brązowym oczom. Zobaczył w nich pewność siebie i odwagę oraz... Kot skrzywił się. Ufność. Ohyda. Miał nadzieję, że chłopak nie będzie naiwny. Chociaż musiałby być totalnym idiotą, żeby ufać komu popadnie. Szczególnie po tym, jak stracił kończyny w jakimś napadzie.
Tigrevurmud Virtalia.
Szesnaście lat.
Wydział kruka.
Pewnie rozpieszczony, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nie lubi słodyczy. W tyłku mu się przewraca.
Ma zabójce na usługach.
I przede wszystkim potrzebuje pomocy.
Kot wyszczerzył się.
O tak. Młody szuka zamachowców, a on akurat ma czas i ochotę, żeby mu pomóc. Ma dość życia na strychu Akademii. Za długo siedział nic nie robiąc. To nie jest prawdziwy on. To nie jest prawdziwy Kot z Cheshire. Najwyższy czas zbudować i tutaj swoją legendę. A potem... Cóż, wie o tym świecie już wystarczająco dużo, by w miarę bezpiecznie się po nim poruszać. Przeczytał wiele książek ze szkolnej biblioteki na temat otaczających go krain i obserwował tutejszych mieszkańców. Trzeba ruszyć tyłek i pozwiedzać. A nuż trafi się miejsce o magii wystarczająco dużej, by mógł otworzyć portal do domu.
- Kim jesteś?- zapytał w końcu Tigr, podnosząc się powoli z łóżka i spoglądając w cień, w którym ukrywał się jego rozmówca.
Dziewczyna, która z nim była, również wstała. Chłopak naglącym gestem, kazał jej stanąć za swoimi plecami. Odruchowo zrobiła to, zapewne przyzwyczajona to takich zachowań mężczyzn. Szybko jednak wychyliła głowę zza jego ramienia, a w jej oczach błyszczała ciekawość.
-Nie myślisz chyba, że pójdę z tobą na jakikolwiek układ, nie wiedząc, kim jesteś - dodał chłopak.
Oczy znowu błysnęły w ciemności, a uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
"Nie jest naiwny" pomyślał Kot zadowolony "na głupiego nie trafiło".
- A masz jakiś inny pomysł na dokonanie swojej zemsty?
Tigr zagryzł wargi i na chwilę opuścił wzrok. Gdy znowu podniósł oczy, błyszczała w nich determinacja.
- Gdyby chodziło tylko o mnie, nie zastanawiałbym się ani chwili - powiedział zdecydowany. - Ale jeśli, tak jak mówisz, zależy od tego życie Clarie... – kątem oka spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się prawie niezauważalnie. - to nie mogę ryzykować.
"Ooo... dżentelmen" kot zachichotał " z takimi zawsze jest ciekawie. Dobrze więc... Patrz, skoro musisz."
Nagle strumień chłodnego powietrza z wnętrza cienia buchnął w ich stronę i zmusił do zamknięcia oczu. Clarie cofnęła się przez siłę uderzenia, mimo że Tigr zasłonił ją ramieniem. Nie wiedzieli, co się stało. Oboje wyczuli nagły wzrost magii w pokoju i coś w rodzaju destrukcyjnej siły, której pochodzenia nie znali.
Tigr położył rękę na pochwie miecza, gotowy użyć go w każdej chwili.
Jednak zamieszanie ustało równie szybko, jak się pojawiło. Gdy otworzyli oczy zobaczyli, że wszystko w pokoju jest porozrzucane. Kartki z materiałami i książki spadły z półek, walając się po ziemi, krzesła przewróciły się, a zasłony zerwały i leżały teraz zwinięte gdzieś w kącie. Na środku pokoju stał teraz kot, który początkowo nie zwrócił ich uwagi. Był to futrzak, którego oboje dobrze znali. Nienaturalne fioletowe futerko, różnobarwne oczy i wyszczerbione ucho... Maskotka szkoły.
Gdy minął pierwszy szok, Vi zerwała się.
- To jakiś słaby żart! Ktokolwiek... - zaczęła oburzona i wychyliła się zza pleców Tigra.
Ten jednak wyciągnął rękę i zatrzymał ją w pół ruchu.
- To wszystko? - Zapytał, patrząc na kota.
Zwierzak przechylił łebek w prawo i spojrzał na nich. Vi wstrzymała oddech. Oczy, które widzieli w cieniu... Jej oczy wyrażały nagłe zrozumienie. Zrozumiała, dlaczego wydały się jej wcześniej znajome. W końcu widziała je często, gdy jako pierwszoroczna pieściła fioletowe futerko, lub częstowała sieściucha resztkami ze śniadania. Spojrzała na Tigra. Musiał zorientować się wcześniej.
Wydało im się, że na sekundę, na mordce kota pojawił się diabelski uśmiech.
A potem zniknął.
Tigr zerwał się
- Coo?!- Podbiegł do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał zwierzak. - Wracaj tutaj!
- Ależ ciągle tu jestem. - Vi odskoczyła z krzykiem, gdy usłyszała ten głos za swoimi plecami.
Kilka centymetrów nad nią wisiał... Czy może lewitował... Człowiek! Jednak te oczy nie pozostawiały miejsca na wątpliwości – po raz kolejny zostali obdarzeni spojrzeniem żółto-zielonych ślepiów.
- Hej, to nieuprzejme. Wyglądam aż tak źle, panienko? - Udał zdziwionego. Po chwili wyszczerzył się i dodał - zwykle w tej postaci na początku jestem nagi. Tak byłoby lepiej? - Spytał łobuzersko. - Wiesz, akurat to, zawsze możemy zmienić.
Clarie cofnęła się za Tigra. Ten spojrzał na kota spode łba.
- Matko, a ja go głaskałam...- Jęknęła dziewczyna z obrzydzeniem.
- W tej chwili to nie istotne. - Powiedział chłopak. - Mów, co wiesz o zabójcach.
- Ooo, weź na wstrzymanie – kot spoważniał. - Nie wszystko na raz. Powiedziałem ci tyle, ile powinieneś wiedzieć na początek. Pokazałem ci również moją prawdziwą postać. A więc teraz twoja decyzja. Idziemy, czy nie?
- My?!
Kot w powietrzu obrócił się na plecy i przysunął do twarzy Tigra. Spojrzał mu prosto w oczy. Chłopak poczuł paraliż w całym ciele, sztywniała mu noga i ręka, a po plecach przebiegł dreszcz. Odwrócił oczy, choć sam nie wiedział dlaczego.
Kot odsunął się nieco i uśmiechnął niewinnie.
- Nie bój się, ja sobie tylko popatrzę. Będziesz mógł pozabijać ich sam. Z tego co pamiętam, to nie mam do nich żadnego interesu, więc rób co chcesz.
Po tych słowach zmiennokształtny stanął wreszcie na ziemi.
- No, ale o tym później. Teraz przygotujcie się do podróży, a ja załatwię wam jakieś zwolnienie, czy coś.
- Zwolnienie?
- Oj, no chyba nie chcemy wagarować.
Vi i Tigr milczeli. Chłopak zaczynał mieć powoli dość pomocnika.
- A!- Kot poderwał się nagle.- Mam do ciebie bardzo ważne pytanie. Musisz się dobrze zastanowić, zanim dasz mi odpowiedzieć. Chcę ją poznać już jutro.
Tigr widząc, że jego rozmówca spoważniał, wyprostował się i zacisnął pięści.
- Słucham?
Zwierzak przechylił głowę, zupełnie tak jak wcześniej w swej kociej formie.
- Dlaczego masz takie lamerskie imię?
- Ty...! - Chłopak złapał powietrze w płuca, gotowy rzucić się na gościa.
Ten jednak swoim zwyczajem zaśmiał się i zniknął.
Tigr i Clarie spojrzeli po sobie. Po chwili chłopak opadł zmęczony na łóżko, jak po długim treningu, i bez słowa patrzył w sufit.
Rozdział 3 (Clarie)
- Hahahahahaha! – Claire po chwili ciszy jaka zapadła w pokoju wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Złapała się za brzuch i zgięła w pół, próbując odzyskać powagę, ale na samą myśl, śmiech się jedynie nasilał. – Hahaha, on ci…! I ty..! Hahahahaha! – Z oczu popłynęły jej łzy. Usłyszała westchnienie zrezygnowanego chłopaka. – Nie wierzę, że podjął temat tabu! – Pokręciła głową i już odrobinę spokojniejsza, spojrzała na miejsce, z którego zniknął kot. – Zastanawiam się, czy powinnam go podziwiać za brawurę czy raczej płakać nad jego brakiem instynktu zachowawczego. – Otarła ślady łez z policzków i wzięła kolejny uspokajający oddech.
- Odpuść mi Claire. – Powiedział Tigr, odwracając się na łóżku do ściany wyraźnie obrażony na nią.
- Dobra, dobra, nie naburmuszaj się tak. – Wywróciła oczami. – Po takich rewelacjach dobrze jest dać upust odrobinie napięcia.
- Pewnie masz rację. – Dodał wyraźnie bezsilny.
- No i to nie ty będziesz przynętą na bezwzględnych zabójców. – Zaczęła radośnie.
- To nie jest zabawne Vi. To poważna sprawa. – Powiedział pouczająco, odwracając się do niej.
Wiem, wiem, będę ostrożna. Na razie najważniejsze jest podanie ci pomocnej dłoni. – Zastanowiła się przez chwilę. – W sumie jeśli są po mnie to bardziej ty oddajesz mi przysługę.
- Nie przejmuj się tym. Uznajmy, że jesteśmy kwita.
- Kocham gdy nie próbujesz mnie urobić.
- Wiem. – Zaśmiał się, a ona mu zawtórowała.
- No dawaj, musisz przyznać, że dość zaskakująca z niego postać. – Zaczęła z innej beczki.
- Serio muszę? – Zapytał, drażniąc się z nią.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi na to. – Pewnie nie, - Zaczęła, wzruszając ramionami. – ale jak nie przyznasz, to zostawię cię w błogiej niewiedzy dotyczącej moich planów na resztę dnia. – Odwróciła się i złożyła ręce za plecami, podchodząc powoli do łóżka. – Więc? Jak będzie?
- Jakich planów? – Zapytał podejrzliwie, spoglądając na nią. Cóż, nie żeby mu się dziwiła. Bywa, że czasem za bardzo ponosiła ją wyobraźnia. No dobra, może i „za bardzo” to również małe niedopowiedzenie. Ale nie róbmy z niej znowu potwora, okej?
- Ciekawych. Szalonych. Może odrobinę… Niebezpiecznych? – W jej oczach zapłonęły figlarne ogniki. – Sama nie jestem pewna jak to wyjdzie. – Pogrążyła się w myślach. – Nie ukrywam, że nie chcę wypisywać o was do gazetki, – Spojrzała na niego. – ale to nie znaczy, że mam wybór. Przynajmniej nie, dopóki sprawy stoją w Akademii w ten a nie inny sposób.
- Do czego zmierzasz Vi? – Wymruczał bardziej do siebie, zdezorientowany.
- Cóż, w szkole już od jakiegoś czasu nic się nie dzieje. I mam na myśli kompletnie NIC! – Usiadła obok niego i oparła się o chłopaka plecami. – Wyobrażasz sobie, jak bardzo to dla mnie frustrujące? Nawet zajęcia są coraz nudniejsze, choć być może to tylko moje odczucia. - Zaczęła machać nogami na granicy łóżka.
- Nie wątpię.
- Mówiłeś coś? – Zapytała, mrużąc oczy.
- Absolutnie nie, kontynuuj. – Pokręcił głową i odpowiedział niewinnie.
- Nie wątpię. – Odparła z uśmieszkiem błądzącym w kącikach, ale nie drążyła dalej tematu. – W każdym razie... Czekaj, gdzie ja byłam? – Przeczesała włosy palcami. – A, no tak! Rzecz w tym, że musimy coś wykombinować aby ożywić uczniów. – Po chwili namysłu dodała. – I nauczycieli.
- Rozumiem, że masz już jakiś plan?
- A czy ja kiedykolwiek działam bez planu? – Spojrzała na niego gniewnie, widząc że otworzył buzię by jej odpowiedzieć. – Nie odpowiadaj.
- Okej! – Uniósł ręce w geście poddania. I uczynił gest zamykania buzi na kłódkę.
Złapała klucz i udała, że chowa go do swojej kieszeni. – Dobra, a teraz na poważnie. Jeśli Kot… Swoją drogą czy on ma jakieś imię? Bo nazywać się Kot… Jak rodzice mogą krzywdzić tak własne dziecko?!
- Vi! – Potrząsnęła głową, otrząsając się z natłoku myśli.
- Jeśli Kot ma już dla nas plany, to najlepszym pomysłem byłoby spakowanie się i czekanie na kolejne instrukcje, ale nie chcę zostawiać spraw w Akademii niedokończonych…
- Plan Vi. Plan. – Wtrącił Tigr cierpliwie. „Cóż, pewnie zdążył przywyknąć.”
- Rozumiem, rozumiem, nie musisz mnie wciąż pospieszać!
- Ja cię pospieszam!?
- Mam twój klucz pamiętasz?! – Sięgnęła do kieszeni i wyjęła niewidzialny klucz, machając mu ręką przed nosem. Chłopak wywrócił oczami widząc jej dziecinne zachowanie, ale nie mógł obalić jej argumentu, ponieważ sam to zaczął. Pozostało mu jedynie spojrzeć na nią z wyrzutem, ale Claire pozostała nieugięta.
- Okej, z powrotem do planu. – Zaczęła. – Potrzebuję byś zebrał grupę znajomych… Nie patrz tak na mnie! Może i nie jestem wyrzutkiem, ale nikt samowolnie za mną nigdzie nie podąży. Zbyt wiele razy wpakowałam ich w tarapaty. – Odchrząknęła. – W każdym bądź razie pójdziecie na błonia.
- I…? – Dopytał.
- I nic. – Wzruszyła ramionami.
- To ma być twój plan?! – Wykrzyczał, wpatrując się w nią jak na niedorozwiniętą.
- Chyba nie sądziłeś, że wszystko ci powiem nie? – Spojrzała na niego ze zdumieniem. – Przecież Kot ci już dzisiaj powiedział. „Nie wszystko na raz.” Inaczej gdzie w tym zabawa? – Zaśmiała się widząc jego zszokowaną minę. „Oj Tigr, Tigr, musisz się jeszcze wiele nauczyć o planowaniu…”
Rozdział 4 (Tigr)
"Zebrać kumpli. Ciekawe kogo mogę niby zebrać!" Wyszedłem z pokoju szybkim i niespokojnym krokiem zastanawiając się. Skierowałem się w stronę kawiarenki "Nikt przy zdrowym umyśle nie zgodzi się na branie udziału w planach Claire! Choć w sumie.... Jeśliby tu chodziło o wypełnienie przysługi dla mnie hm.... Na pewno Matt się zgodzi a jak on to i Rentaro. Sentinel wisi mi dość sporą przysługę za krycie go na lekcjach alchemii. Mam trzech, ale dla niej to w ciąż za mało
- Jestem jeszcze ja! - Piskliwy, telepatyczny krzyk sprawił, że mimowolnie moja twarz skrzywiła się boleśnie.
- Dobra, wiem, ale nigdy więcej nie krzycz tak głośno. Wybija mnie to z rytmu myślenia. Poza tym mogę przy okazji dostać małego zawału - otarłem czoło i pomasowałem skronie zniesmaczony.
- Zapamiętam. - Nie zdołała ukryć cichego chichotu. - A co do kumpli to Shiro jeszcze powinien ci pomóc.
- Czyli z nami powinno być sześciu ludzi. Vi musi to wystarczyć.
- Mam ich poszukać? - Wyobraził sobie jej ogromny uśmiech i nie mógł tak po prostu odmówić.

Czym prędzej pobiegłem do biblioteki by znaleźć "Wiecznego uczonego" i mojego najlepszego przyjaciela. Shiro jak zwykle siedział na końcu sali, zaczytany w jedną ze starych ksiąg "On się nigdy nie zmieni"
- Jak ty możesz tak czytać te książki, bez jakiegokolwiek odpoczynku? Ja mam problem z przeczytaniem więcej niż dwudziestu stron na raz...- Przysiadłem się do niego i zacząłem mówić. - W sumie ciebie zawsze ciekawiła starożytna historia, prawda?
- A ciebie miecz, pistolet i przyjaciółka z dzieciństwa, czyż nie? - Odłożył książkę i spojrzał na mnie z uśmiechem - Dobrze cię znów widzieć, mój stary przyjacielu. Widzę, że nowa ręka i noga jeszcze nie pozwalają ci w pełni funkcjonować.
- Skąd to wiesz?! Nikt o tym nie wie po za Tiną i Claire.
- Twoja postawa zdradza wszystko, opierasz ciężar na lewej nodze bo prawa jeszcze nie funkcjonuje poprawnie albo nie dopasowała się do ciała.
- A ręka?
- Widziałem jak ją tracisz. To mi wystarczyłoby stwierdzić, że jest mechaniczna.
- Jak zwykle masz rację. Ale czas na opowieści jeszcze przyjdzie. Teraz mam prośbę, musisz mi pomóc. Idź na błonie. Ja dołączę jak znajdę Matta i Rentaro. Nie zadawaj pytań po prostu mi pomóż. Błagam.
- Leć po resztę będę na was czekał na miejscu.
- Dzięki wielkie. - Wybiegłem z biblioteki i udałem się do klubu strzeleckiego. Obydwaj jak zwykle trenowali strzelanie z pistoletów. "Jeszcze tylko ich przekonam i z głowy" - Poświęcicie mi chwile uwagi!
- Tigr, wróciłeś ze szpitala. Fajnie w końcu znajdzie się ktoś z kim będę mógł ćwiczyć. - Powiedział Matt uśmiechając się wyzywająco.

- Przyszedłem bo potrzebuję pomocy, chodźcie ze mną. - Szybko złapałem obu za kołnierz i zacząłem ciągnąć za sobą.
- Ejj Tigr wyluzuj! Sami potrafimy chodzić! - Zdegustowany Rentaro wyrwał rękę z mego uścisku i stanął na środku drogi.
- Wiem, ale was oderwać od strzelania inaczej się nie da - "Teraz tylko czekać na Tinę i Sentinela. Ciekawe co ta Vi wymyśliła?"
Rozdział 5 (Chesh)
No i co oni, do jasnej cholery, odpierdzielają...?
Za każdym razem w takich sytuacjach dochodzi do wniosku, że to jednak teraz stracił wiarę w ludzkość, a nie ostatnio, gdy myślał, że tak się stało. No bo co trzeba mieć pod czerepem, żeby na kilka dni przed planowanym "cichym i niezwracającym niczyjej uwagi zniknięciem", postanowić pieprznąć czymś takim?! A, no tak. "Gówno" pomyślał "i, kuźwa, nic więcej".
Przyglądał się wymalowanemu na wschodniej ścianie napisowi. Wypisane na fioletowo słowa głosiły dumnie następującą treść
"Killian Flynn, debilu! Ty i ja, na placu głównym, równo o 18! No chyba, że stchórzysz!
Wielka C.
PS. Nowy tupecik prof. Darslyc ssie!".
Oświadczenie było tak ogromne, że zajmowało prawie całą powierzchnie ściany i już tłoczyło się pod nim dziesiątki podekscytowanych uczniów, nauczycieli, piszczących jakieś pierdoły o bezprawiu, i innych gapiów.
Kot, siedzący na drzewie w swojej zwierzęcej postaci, przeciągnął się leniwie. Nie zwracał w tym momencie niczyjej uwagi. I bardzo dobrze. Mógł dzięki temu całkowicie poświęcić się szukaniu w zachowaniu Vee jakichkolwiek oznak względnej inteligencji. I Nie. Nie znalazł. O tym, że ona i Killian Flynn z czwartego roku, delikatnie mówiąc, się nienawidzili (co najmniej jak Orki Leśne ze Srebrnymi Elfami znad Wodospadu Hree), wiedzieli wszyscy. Takie akcje Clarie też się często zdarzały. Wiec w sumie nic nowego. Ale dlaczego teraz, kiedy planują cichą wyprawę?! Co w sformułowaniu "hej, ulotnijmy się tak, żeby nikt nie zauważył naszej nieobecności" sugeruje "pieprznijmy jebutny napis na ścianie, tak żeby wszyscy przypomnieli sobie o tym, że żyjemy". Nie żeby to kota w ogóle obchodziło. Miał naprawdę głęboko i daleko, czy znajdą tych całych napastników i czy przypadkiem przy tym nie zginą. On chce sobie tylko popatrzeć.
Wykrzywił koci pyszczek w nienaturalnym uśmiechu.
O tak, czerpał dziką satysfakcje z obserwowania, jak te słabe worki mięsa, zwane ludźmi, próbują znaleźć choć cień sprawiedliwości i siły w tym pokręconym, pełnym czarnej magii świecie. Jak w pogoni za marzeniami, napędzani pustą chciwością albo nieuzasadnioną niczym nadzieją, próbują przepełznąć z jednego horroru do drugiego. I wreszcie jak porzucają swe człowieczeństwo w imię potęgi... Urocze. Doprawdy, przepiękna tragedia.
Zsunął się z drzewa i obrzucił zbierający się tłum spojrzeniem.
W jednym musiał jednak tej pokręconej dziewczynie przyznać racje.
Nowy tupecik profesor Darslyc wyglądał jak wyrzygany przez wilkołaka.
Drzwi pokoju otworzyły się z impetem. Do pomieszczenia wpadała przez nie dziewczyna i od razu z triumfalnym krzykiem rzuciła się na łóżko. Piszcząc, tarzała się po nim, zrzucając przy okazji całą pościel. Atłasowa tkanina z naszytymi małymi króliczkami upadła smętnie na ziemie.
- A ty co? Faceta znalazłaś?
Na dźwięk tego głosu dziewczyna poderwała się i przyjęła bojową pozycję. Na przeciwko niej stał chłopak. Przysięgłaby, że wcześnie go tam nie było. Opierał się o ścianę i trzymał ręce w kieszeniach sztywnych, materiałowych spodni. Dmuchnięciem próbował odpędzić z twarzy niesforny kosmyk fioletowej grzywki.
-W sumie jakbym miał taką mordę to też bym się cieszył, jakby mnie któryś wziął w obroty... No co? - uśmiechnął się niewinnie widząc rumieniec złości wstępujący na jej policzki. - Panienka z tych przewrażliwionych? No to już w ogóle nie powinnaś wybrzydzać, bierz jak leci.
-Czego chcesz? - spytała oschle, próbując opanować chęć rozszarpania przybysza na strzępy.
-Ja...? Nie no, nic konkretnego, mam tylko małe pytanko... - popatrzył na nią spode łba i zmienił ton. - Co to ma, kuźwa, być?
Vee z oburzeniem złapała powietrze w usta i wydęła policzki.
-C-coo? Nie wiem o czym mówisz.
Uniósł brwi.
Dziewczyna speszyła się.
-Co cie to obchodzi w ogóle! Będę robić co mi się żywnie podoba! - wypięła dumnie pierś do przodu. - A Killian...
Spoważniała nagle i odwróciła wzrok.
-... tego gnoja to ja ubije.
"Ooo... no to zaczyna się chyba robić ciekawie."
Wyszczerzył się.
Doskonale znał to spojrzenie. Wiele razy obserwował jak oczy z lśniących życiem i optymizmem kryształów zmieniają się w tępe, puste i bezlitosne kamienie. Dokładnie jak u Alicji. Przyjrzał się stojącej naprzeciwko dziewczynie. Żywiołowa chłopczyca, gotowa z dnia na dzień podbijać świat, spontaniczna i wydająca się nie widzieć na swojej drodze żadnych przeszkód. Jeśli na jej promieniującej radością twarzy zaczyna gościć takie spojrzenie... "Jesteś taka sama jak ona" myśl ta pojawiła się w jego głowie samoistnie i zdawała się teraz dudnić echem w całej świadomości. "I skończysz tak samo jak ona".
-Aż prawie mi cię żal.
-C-co..?
Zanim zdążyła dokończyć, z miejsca, w którym stał, buchnęła chmura dymu. Zakasłała i próbowała odtrącić ją ręką. Kiedy dym opadł na podłodze siedział już tylko niewielki kot o fioletowym futerku, który wpatrywał się w nią wielkimi oczami.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się i do pokoju wsypała się gromadka ludzi.
-O Tigr, jesteś wreszcie! O matko i nawet ktoś był na tyle głupi, żeby tu z tobą przyjść! - podsunęła się bliżej i szepnęła mu do ucha. - Gadaj, ile im zapłaciłeś? A może to jakiś urok...?
- W tym samym momencie chłopak zobaczył siedzącego na podłodze zwierzaka i skrzywił się. Nie odezwał się jednak ani słowem.
Jeden z jego znajomych również dostrzegł kota i ukląkł przy nim.
- Oo... Vee nawet ciebie zwerbowała? - zapytał głaszcząc go za uchem. - Naprawdę musi mieć mało ludzi, skoro wciąga to takiego słodziaka...
Kot miauknął najrozkoszniej jak potrafił i przyglądał się z satysfakcją jak mina Tigra przechodzi przez kolejne fazy zniesmaczenia.
- Dobra, Vee... - zaczął próbując oderwać swoją uwagę od zwierzaka. - Co ty znowu wymyśliłaś? Co to ma być za napis?! Wyzywasz Flynn'a na pojedynek, czy jak?! I to bez zgody nauczycieli... Gdzie ty masz mózg?!
"Nawet nie próbuj szukać, nie znajdziesz"
- Dobrze wiesz, że to idiota. Tym razem mu pokażę. - dziewczyna skrzyżowała ręce na piesi i wysyczała buntowniczo przez zęby. - Tak mu tą wytatuowaną mordę przemebluję, że nie będzie co zbierać.
- Vee... - Tigr patrzył ze smutkiem na dziewczynę. Wiedział, że pod tą wojowniczą, dowcipną maską kryje się rosnąca z każdym dniem nienawiść.
Zagryzł zęby.
- Wiesz, że nie będzie łatwo. Koleś uciekł z Arivle i Mont Jess. Cholera wie ilu mundurowych wtedy powalił. Mundurowych, Vee... Ludzi szkolonych tylko po to, żeby zabijać.
- Owszem. Ale oni nie mieli tego, co mam ja – spojrzała mu prosto w oczy. - Pieprzonej chęci, żeby uciąć mu łeb i zanieść mojej siostrze.
Tigr nie skomentował tego. Parzył tylko na dziewczynę i przez dłuższy moment nie odzywał się. Reszta ludzi, wyraźnie zdezorientowanych, przyglądała się tylko tej dwójce i zastanawiała, w co Clarie wpakuje ich tym razem.
- Dobra. Co my mamy robić? - zapytał Tigr w końcu.
- Musicie mi utworzyć magiczną barierę, wokół placu głównego. Tak, żeby nauczyciele nie mogli nam przeszkodzić. Żeby nikt nie mógł.
- Cholera, Vee! Jak?! Przecież to potężni magowie, nie utrzymamy ich dłużej niż pięć minut!
Dziewczyna parsknęła oburzona.
- Za kogo ty mnie masz?! Wystarczy!
Wszyscy w pokoju spojrzeli na nią sarkastycznie. Zignorowała to i spojrzała na zegarek.
- Dobra, zwijamy się. Psorzy już się pewnie zorientowali, kim jest "Wielka C" i zaraz tu przyjdą. No i trzeba się przebić na ten plac, bo na bank będzie obstawiony.
- O, stary... - jęknął jeden z kumpli Tigra. - W jakie gówno ty nas wpakowałeś?!
- Noo, nie wypłacisz się do końca życia. - dodał inny klepiąc go po plecach.
Zaczęli niepewnie wychodzić w pokoju. Atmosfera między nimi zagęściła się, dominowało zdenerwowanie i ekscytacja.
Vee wyszła z pokoju ostatnia. Chciała pozbierać myśli. Nagle poczuła miękkie futerko przy nodze. Spojrzenie różnobarwnych oczu hipnotyzowało ją i czuła jak jej ruchy krępują się. Po chwili schyliła się i wzięła kota na ręce.
-Wiesz, że nie utrzymają tej bariery na wystarczająco długo, prawda?
Dziewczyna nie odezwała się. Szła powoli do przodu, utrzymując dystans między nią, a grupą.
- Ale ja mogę – wypowiedziana szeptem propozycja odbiła się echem w jej głowie.
- Czego chcesz w zamian? - rzuciła tonem suchym i zdecydowanym.
- A czy jest coś czego nie mogłabyś mi dać?
-Nastąpiła chwila ciszy.
- Nie. Za te kilka dodatkowych minut dam ci wszystko, czego będziesz chciał. O ile nie będzie to dotyczyło moich bliskich.
- Jasne. Tylko ciebie.
Puste spojrzenie skierowane było tępo w dal.
- W takim razie umowa stoi.
"Mam ją" wyszczerzył się bestialsko.
- Jest jeszcze jedna sprawa.
- Hmm?
Doganiali już prawie resztę grupy.
- Tupecik profesor Darslyc rzeczywiście ssie.
Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby wcześniejsza rozmowa w ogóle nie miała miejsca.
- Co nie?
Rozdział 6 (Killian)
Zimne, nocne powietrze, szczypało go w twarz. Gdyby nie chustka, która zasłaniała mu usta, dymki pary powstające przy każdym oddechu, ujawniłyby jego pozycję. Czuł w mięśniach palący ból, a nogi zesztywniały i ścierpły nieprzyjemnie. Ubrany jak zwykle w czarne jak smoła ubrania, tkwił w tej samej pozycji już od ponad godziny. Wiele by dał, by móc choć drgnąć. Pewnie nawet mógłby sobie na to pozwolić. Ale wolał nie ryzykować. Skryty pod osłoną ciemności i między gęstymi gałęziami rozłożystego drzewa, obserwował dom.
Z racji bardzo późnej pory w niemalże wszystkich oknach zgasły już światła. Jednak znajdująca się na parterze karczma wciąż tętniła życiem. Nawet tutaj dochodziły go dźwięki muzyki i ochrypłe głosy pijanych facetów. Uśmiechnął się pod czarną chustką. Dom Handlowy, co? Jego zleceniodawcom brakowało fantazji. Ale na byle co też nie stawiali.
Mimo lata, noc była chłodna i pochmurna. W tej części kraju zwykle tak było. Przez szare, zwiastujące ulewę, obłoki, z trudem przebijał się blask księżyca. Gęsta mgła unosiła się nad okolicą, pokrywając wszystko warstwą wilgoci.
Wyprężył się powoli, żeby rozprostować obolałe mięśnie. Czas ruszać.
Prześliznął się bezszelestnie po grubych gałęziach wiekowego drzewa. Prowadziły one prosto na pochyły dach budynku. Przywarł do zdobnego, zadbanego gzymsu i wypuścił powietrze z płuc. Nie martwił się zabezpieczeniami. Postarał się o to, by te, które mogą mu przeszkodzić, były tej nocy wyłączone. Przylegając do zimnego marmuru, przesuwał się szybko do przodu. Czuł pod palcami twardy, lodowaty kamień. Przeklął w myślach, gdy jego noga zahaczyła o dachówkę z głuchym szurnięciem.
Zatrzymał się mniej więcej w połowie gzymsu. Dokładnie pod nim znajdowało się okno, a w pokoju, do którego prowadziło, jego cel.
Uśmiechnął się. Czuł jak adrenalina zaczyna pulsować mu w żyłach. Zaparł się na rękach i spuścił w dół. Momentalnie zastygł w połowie ruchu, słysząc szelest na dole. Odwrócił głowę i wytężając wzrok, z trudem zobaczył we mgle kilka ciemnych sylwetek. Oblizał wargi, zdenerwowany.
Mieli rację.
Ktoś podprowadził im pomysł na ten napad.
Dlatego tak im się spieszyło.
- Cholera - szepnął do siebie wściekły.
Postacie na dole wyciągnęły bronie i podbiegły do bramy. Były ich dziesiątki. Jakiś gang. Zaczęli uderzać w zablokowane magią wrota. Część z nich wyciągnęła dłonie i zaczęła wykrzykiwać zaklęcia odblokowujące.
Miał ochotę zejść do nich i rozstrzelać wszystkich po kolei. Pieprzeni amatorzy. Miał nadzieje, że bariery magiczne, których nie musiał wyłączać, zatrzymają na chwilę tych imbecyli. I że przy okazji odwrócą uwagę wszystkich mieszkańców, którzy już, obudzeni przez hałas, zrywali się ze swoich łóżek. W oknach dookoła niego zaczęły zapalać się światła. Wydawało mu się, że słyszy odrzucane kołdry i szurające po podłodze, bose stopy. Odgłosy te dudniły w jego głowie, doprowadzając go na skraj paranoi. Jego bezpieczną ciszę trafił szlag.
Opuścił nogi na parapet i oparł się na framudze. Musi się spieszyć. To tylko kwestia czasu, zanim w oknie, przy którym siedzi również zapali się światło. Albo zauważy go ktoś z pokoi obok, z których biły już oślepiające go strumienie pierdolonego, niebezpiecznego blasku.
Sięgnął do paska po łom. Nawet czując pod palcami znajomy, chropowaty metal, nie uspokoił się.
- Kurwa, kurwa, kurwa... - klął przez zęby, mocując się z oknem.
Po chwili, która dla niego była wiecznością, zamek puścił. Skrzydła otworzyły się z cichym trzaskiem. Prześliznął się miedzy nimi i zwinnie wskoczył do środka. Wyrzucając powietrze z płuc odwrócił się i z ulgą zatrzasnął okno.
Skrzywił się na dźwięk głuchego skrzypnięcia
Skrzywił się na dźwięk głuchego skrzypnięcia
Obejrzał się błyskawicznie i omiótł pokój spojrzeniem.
Zignorował niewielkie biurko, regały zastawione setkami książek i luźnych kartek oraz kilka półek ze starannie ułożonymi, kunsztownie wykonanymi lalkami i pamiątkami z najróżniejszych zakątków świata. Jego wzrok zatrzymał na dużym, zdobnym łóżku. Leżąca w nim postać poruszyła się pod kołdrą, jakby wyczuwając niebezpieczeństwo. Przysunął się do niej bezszelestnie i zanim zdążyła na dobre się podnieść, objął ją, zamykając w żelaznym uścisku i zasłonił jej usta dużą dłonią.
Zaczęła wyrywać się i szarpać gwałtownie. Próbowała krzyczeć. Jednak jej wątłe ciało nie miało szans w starciu z rosłym mężczyzną. Czuł pod palcami miękką skórę jej policzków. Chciała go ugryźć, ale zęby jedynie muskały jego szorstkie dłonie. Krztusiła się własnym krzykiem i płaczem. Uderzała go głową po klatce piersiowej. Każdy cios był słabszy od poprzedniego. Po chwili, po dłoniach zaczęły spływać mu jej gorące łzy. Z każdą sekundą jej ciało było coraz słabsze. W końcu poddała się, wykonując tylko od czasu do czasu pojedyncze szarpnięcia.
Pochylił się do niej. Poczuł na policzku jej miękkie, gładkie włosy.
- Cicho - wyszeptał spokojnie. - Nie chcę cię skrzywdzić.
Odpowiedziało mu głuche stękniecie.
- Naprawdę - powiedział i jakby na potwierdzenie swoich słów, poluźnił nieco uścisk. - Puszczę cię, jeśli obiecasz, że nie będziesz krzyczeć.
Szarpnęła się. Przeklął w myślach. Czas ucieka. Najchętniej związałby ją, ogłuszył, i wyniósł.
"Ma być nietknięta. Jedno zadrapanie i nie dostaniesz nawet połowy z tego, co ci obiecaliśmy".
- To nie ja jestem niebezpieczny - wyszeptał jej do ucha. Starał się by jego głos był spokojny i kojący.
- Tylko ci na dole.
Zesztywniała. Westchnął. Musi postawić wszystko na jedną kartę.
Puścił ją.
Momentalnie zerwała się i potykając na kołdrze, przewróciła na podłogę. Otworzyła usta, by wrzasnąć.
- Nie krzycz...! - jęknął błagalnie. - Od tego zależy życie twoich bliskich.
Uśmiechnął się, widząc jak zastyga w bez ruchu. Rany, nie mógł uwierzyć, że ten argument zawsze działa. Urocze.
- Kim jesteś? - była przerażona.
Mógł się jej teraz lepiej przyjrzeć. Miała kilkanaście lat. Ciemne, potargane włosy sięgały do połowy szyi, twarz była mokra i czerwona od łez, a oczy wydawały się być puste i zaćmione. Niewidoma. Przyduża, biała koszula wisiała na wątłym, bladym ciele.
Marie Valentine, dziedziczka zamożnej, kupieckiej rodziny. Jego cel.
Jak nisko się stoczył, by porywać niepełnosprawne dziecko?
Miał to gdzieś.
- Jestem Killian - nie widział powodu, by kłamać. - Możesz mówić mi Killy.
Złapał ją za rękę, żeby pomóc jej wstać. Wyszarpnęła się.
- Czego chcesz?! Kim są "ci na dole"?! - pisnęła przerażona, kuląc się na ziemi.
Westchnął cicho, klękając naprzeciwko. Musi zachować spokój. Niewidomi dobrze wyczuwają emocje.
Tykanie zegara doprowadzało go do białej gorączki.
Nagle usłyszeli głuchy huk gdzieś z dołu. Dziewczynka pisnęła.
Przeklął głośno.
- Nie ma czasu... - powiedział gorączkowym tonem. - Przyszli po ciebie. Wiedzą, że dobranie się do pieniędzy twoich starych jest dużo trudniejsze niż włamanie do domu. Chcą cię porwać, a potem wymusić okup. To najprostszy sposób.
- Skąd wiesz?!
- Bo też miałem im pomóc... Ej, spokojnie - przerwał, gdy odsunęła się od niego blada ze strachu. - Myślałem, że włamujemy się tylko po kasę. Dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że chcą porwać dziecko. Nie mogłem na to pozwolić.
- Kłamiesz...
Oczywiście, że tak.
- Nie... Musisz mu uwierzyć - wyszeptał błagalnie. - Chcę cię uratować. Choć ze mną.
- Co?! Niby jak miałoby to pomóc?!
- Nie opuszczą domu, dopóki cię nie znajdą. Są ich dziesiątki. Złapią cię, a potem będą szantażować twoją rodzinę. A jak cię nie będzie to problem z głowy.
Plótł bez sensu. Wiedział o tym. Ale tykanie zegara i coraz głośniejsze odgłosy walki nie pozwoliły mu zebrać myśli. Miał nadzieję, że dziewczynka będzie na tyle naiwna, by się na to nabrać.
- Ochronią mnie! Nie pozwolą nikomu mnie dotknąć!
Nagle usłyszeli męski krzyk. Ktoś oberwał.
- Tato... - wyszeptała. - Tato!!!
Rzuciła się niezdarnie w stronę drzwi. Objął ją w pasie i zatrzymał.
- Jesteś kulą u nogi. Tylko przeszkadzasz - skrzywił się na swój nieplanowany, surowy ton głosu.
Dziewczynka obróciła się do niego. Kolejne łzy spłynęły jej po policzkach. Poczuł, jak mała, delikatna rączka zaciska się na jego palcach.
- Po prostu się schowamy - powiedział łagodnie. - Jak będzie po wszystkim, odstawię cię z powrotem.
- Dlaczego miałabym ci uwierzyć? - wydusiła słabo, krztusząc się łzami.
- Hej... - zaśmiał się z udawanym, teatralnym oburzeniem. - Tam na dole tłuką się jacyś kolesie. A ja przyszedłem tu do ciebie. Czy nie powinienem być z nimi?
- To podstęp...
Usłyszał niepewność w jej głosie. Uśmiechnął się.
Jest jego.
- Wiesz - przetarł delikatnie łzy z jej oczu. - Miałem kiedyś młodszą siostrzyczkę. Ale nie umiałem jej upilnować... i teraz nie ma już jej nie ma.
Westchnął cicho cofając rękę.
- Nie chcę... nie mogę... - jąkał się - pozwolić, żeby komuś jeszcze stała się krzywda. Wiem jak to boli. Wiem jak czuliby się twoi rodzice, gdyby cię stracili.
Patrzyła na niego pustymi, pełnymi żalu oczami.
A on dopisał kolejne kłamstwo na swoją listę.
- Twoja siostra - dziewczynka uśmiechnęła się współczująco - była ogromną szczęściarą, że miała takiego brata.
Spoko. Przekażę jej. A, tak.
Ona nie istnieje.
- To jak? Idziesz ze mną?
Skinęła niepewnie głową. Świetnie. Nie może czekać dłużej.
Poderwał ją szybko z ziemi i odwrócił się w stronę okna. Kopnął jego skrzydła, a te otworzyły się na oścież z głośnym trzaskiem.
Drobne rączki zaciskały się ma jego koszulce, Dziewczynka trzęsła się z przerażenia, zagryzając wargi. Była taka lekka. Bez problemu utrzymywał ją jedną ręką.
- Trzymaj się mocno - wyszeptał, pochylając się we framudze.
Maria przerzuciła mu ręce przez szyję i miał wrażenie, że zaraz go udusi.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z trzaskiem. Wpadła przez nie nastoletnia dziewczyna w skąpiej koszuli nocnej. Miała potargane włosy i zarzucony niedbale krótki, różowy szlafrok.
- Marie, musimy... Marie?!
Killian uśmiechnął się do niej szyderczo i pokazał język.
Po czym bez chwili wahania skoczył w dół.
- Marie!!!
- To było niesamowite!!! - powtórzyła dziewczynka po raz setny. - Nie możemy jeszcze polecieć?
Szli przez ciemny las. A raczej on szedł. Niosąc ją na plecach. Czuł skórze jej zimny policzek, a poplątane włosy łaskotały go w kark. Chude ramionka tonące w długich rękawach jego bluzy, którą jej dał, oplatały jego szyję. Dzięki nałożonemu na ubranie czarowi, mała powinna być niewidoczna dla magii tropiącej.
- Nie, bo wtedy będziemy rzucać się w oczy - powiedział kolejny raz, próbując ukryć irytację.
- Też bym chciała takie buty! Skąd je masz?
Spojrzał w dół. Miękka skóra długich do kolan, czarnych oficerek mieniła się wypolerowana w pojedynczych promieniach słońca, które dopiero wstało i próbowało przebić się przez geste gałęzie drzew. W okolicach kostek wytłoczone były małe, srebrzone skrzydełka. Buty były magiczne, a skrzydełka - prawdziwe. Wystarczyła jedna komenda, by z miejsc, w których się znajdują, wyrosły ogromne, mieniące się srebrem skrzydła, które mogły unieść właściciela w powietrze. Były bardzo przydatne do ucieczki, ale nie nadawały się do skradania.
Uśmiechnął się pod nosem.
Miano "Hermesa" zobowiązuje.
- Ukradłem - mruknął zgodnie z prawdą.
Marie milczała przez chwilę. Czuł jak jej dłonie w rękawach bluzy zaciskają się w piąstki.
- Jesteś złodziejem - to nie było pytanie. - Chciałeś włamać się do naszego domu i okraść rodziców.
Nie odpowiedział.
- Ale wiesz - zaśmiała się, kołysząc nogami. - We wszystkich historiach, które słyszałam, ludzi ratujących innych nazywa się BOHATERAMI.
- Jestem złodziejem - powiedział cicho.
- Słucham?
- Nie, nic... To co, widzę, że lubisz różne historie... Opowiedzieć ci coś? Będziemy szli jeszcze chwile, do tego "bezpiecznego miejsca", o którym ci mówiłem.
Marie rozpromieniła się.
- Tak, opowiedz!
Miał ich wiele w zanadrzu. Był w dziesiątkach różnych miejsc, widział setki niesamowitych rzeczy i usłyszał tysiące legend, historii i bajek. Dziewczynka była zafascynowana. Ekscytowała się na każde jego słowo i śmiała głośno. "Nie możesz być zły" powiedziała gdzieś w w potoku słów, które z siebie wyrzucała.
"Nie możesz być zły".
Zobaczył ich z daleka.
Było ich pięciu, mięli niepozorny, wiejski wóz do którego zaprzęgnięta była jakaś stara szkapa. Stali na małej, zacienionej polance w środku lasu i poderwali się na jego widok.
Nie przerywając historii o nimfie z Północy przyłożył palec do ust i obrzucił ich morderczym spojrzeniem, dając znak, żeby się nie odzywali. Zastygli w bezruchu.
Wszedł pomiędzy nich. Dziewczynka poruszyła się niespokojnie, czując niebezpieczeństwo.
- No - powiedział łagodnie. - Jesteśmy na miejscu.
Zanim zdążył się schylić i postawić ją na ziemi, silne ramiona złapały ją za włosy i zrzuciły na ziemię. Krzyknęła przerażona.
- Killy?! Co się dzieje?!
Kilka gardłowych, męskich śmiechów zabrzmiało w leśnej ciszy.
Jeden z napastników podszedł do niej i związał jej ręce grubym, szorstkim sznurem.
- Killy? - zaśmiał się inny szyderczo.
Był chudy i wysuszony, ale o jego wysokiej pozycji w grupie świadczyły tony błyskotek i obwisły, purpurowy garnitur, który miał na sobie.
- Coś to mi się wydaje zbyt urocze na ciebie.
- Zamknij mordę - wysyczał groźnie. - Masz swój towar w nienaruszonym stanie. Tak jak chciałeś.
Zignorował wyraz twarzy dziewczynki, który pojawił się na jej twarzy na słowo "towar".
- Killy... - wyszeptała cicho. - Co się dzieje? Przecież jesteś bohaterem, nie? I co z twoją siostrą? Nie byłaby zła, że...
Parskał.
- Siostrą?! Że ty niby masz siostrę?
- Jasne, że nie - zapalił papierosa.
Wypuszczając z płuc dym przyglądał się, jak wykręcają jej ręce i kneblują brutalnie. Mała krztusiła się własnym płaczem, a puste, pełne wyrzutu oczy, patrzyły w przestrzeń.
- Słuchaj... - powiedział, kierując miażdżące spojrzenie ku swojemu rozmówcy. - Co wy odpierdalacie? Po cholerę chcieliście ją "nietkniętą", skoro teraz traktujecie ją jak lalkę?
- Baliśmy się, że przegniesz. Ogłuszysz ją tak, że się już nie obudzi.
- Nawet mnie nie wkurwiaj - warknął, przyciągając go do siebie za kołnierz drogiej koszuli.
Jego ludzie poderwali się w mgnieniu oka, ale tamten powstrzymał ich gestem ręki.
- Wiesz ile się pieprzyłem, żeby ci ją taką dostarczyć?! - mruknął mrożącym krew w żyłach, gardłowym tonem.
- Spokojnie - jego rozmówca zaśmiał się nerwowo, sięgając do kieszeni. - To powinno wszystko wynagrodzić, prawda?
Podał mu plik banknotów.
Killian odepchnął go silną ręką, także tamten zatoczył się, niemalże przewracając. Trzymając w zębach dopalający się papieros, chłopak przetasował palcami banknoty, przeliczając je szybko.
Podniósł na mężczyznę mordercze spojrzenie szarych oczu.
- Ty sobie chyba jaja robisz - warknął.
Tamten zaśmiał się znowu i drżącymi dłońmi wyciągnął z marynarki resztę sumy.
- Chciałem cię tylko sprawdzić...? - zażartował spięty.
Chłopak uśmiechnął się pogardliwe, chowając pieniądze do tylnej kieszeni spodni..
- W takim razie to - powiedział i wyciągnął dłoń z wypchanym portfelem - mogę sobie wziąć?
Mężczyzna sięgnął do kieszeni i zbladł nagle.
- Kiedy ty...?! Oddawaj!
Killian zaśmiał się, jakby usłyszał najlepszy żart na świecie. Podrzucił zdobycz w dłoni.
- Mnie się nie oszukuje - mruknął grobowym tonem z cynicznym uśmiechem na ustach.
Mężczyzna jakby skurczył się pod jego spojrzeniem.
Chłopak odwrócił się jeszcze do dziewczyny. Nie płakała już. Siedziała tylko pokornie ze spuszczoną głową, mamrocząc coś niezrozumiale przez knebel.
- No nic - mruknął. - Powodzenia.
Po tych słowach uderzył podeszwą buta o ziemię dwa razy. W jednym momencie rozłożyły się potężne skrzydła, a pojedyncze, srebrzyste pióra upadły na ziemię. Nasunął sobie na twarz czarną chustkę i w akompaniamencie huku towarzyszącego silnym uderzeniom skrzydeł, wzleciał w górę.
Od tamtego czasu minęły już dwa lata.
Nigdy więcej nie spotkał już Marie.
Ale w Akademii, był ktoś inny, kto nigdy nie wybaczy mu, tego co się stał. Jej siostra - Claire Estelle Valentine.
Zbliżał się już do placu głównego. Był spóźniony (niby czego się spodziewali). Było bardzo tłoczno. Przyszli chyba wszyscy uczniowie. Patrzyli na niego mrucząc coś pod nosem i rozstępowali się, by go przepuścić.
Na środku placu nikogo nie było. Magiczna bariera nie pozwalała nikomu na niego wejść. Zdziwił się, że nauczyciele nie przełamali jeszcze zaklęcia.
Dokładnie w tym momencie zobaczył przeciskającego się w jego stronę Tarnera.
- Nawet mi się nie waż! To nielegalny pojedynek i... - przerwał, uderzając w niewidzialną ścianę.
Killian zaśmiał się cicho.
- Flynn! - krzyknął mu tamten, składając ręce do zaklęcia. - Nawet nie próbuj tam wchodzić!
- Sorki, psorze. Jeśli nie wrócę, to niech pan wie, że zawsze pana kochałem - zaśmiał się ironicznie.
- Flynn! Flynn, wracaj natychmiast!
Ale chłopak podszedł już do granicy pola. Wyciągnął rękę i zobaczył, że on bez problemu może je przecinać. Gdy przechodził, poczuł potężny strumień magii, który go przenika i otacza plac. Kto był na tyle potężny, by stworzyć coś takiego?!
Gdy stanął na placu, bariera na drugim końcu pofalowała się i przeniknęła przez nią druga osoba. Dziewczyna miała starannie ułożone włosy, schludną, modą sukienkę i buty na lekkim obcasie. Jednak jej twarz zdradzała wszystkie uczucia, jakie się w niej teraz kłębiły. Marszczyła się w przerażający sposób, jej usta były wykrzywione, a oczy błyszczały obłędem. Była wściekła.
- Wylecisz za to ze szkoły, Clarie! - krzyknął przez plac.
Ręce miał schowane w kieszeniach i stał w lekceważącej, nonszalanckiej pozycji.
- Jeśli nagrodą będzie zobaczyć cię w grobie - warknęła unosząc dłonie i składając je do zaklęcia. - To jestem gotowa zaprzedać duszę samemu diabłu.
Kiedy klasnęła, ziemia zadrżała głośno.
Rozdział 6,5 (Riuuk)
Rozdział 7 (Clarie)
Zignorował niewielkie biurko, regały zastawione setkami książek i luźnych kartek oraz kilka półek ze starannie ułożonymi, kunsztownie wykonanymi lalkami i pamiątkami z najróżniejszych zakątków świata. Jego wzrok zatrzymał na dużym, zdobnym łóżku. Leżąca w nim postać poruszyła się pod kołdrą, jakby wyczuwając niebezpieczeństwo. Przysunął się do niej bezszelestnie i zanim zdążyła na dobre się podnieść, objął ją, zamykając w żelaznym uścisku i zasłonił jej usta dużą dłonią.
Zaczęła wyrywać się i szarpać gwałtownie. Próbowała krzyczeć. Jednak jej wątłe ciało nie miało szans w starciu z rosłym mężczyzną. Czuł pod palcami miękką skórę jej policzków. Chciała go ugryźć, ale zęby jedynie muskały jego szorstkie dłonie. Krztusiła się własnym krzykiem i płaczem. Uderzała go głową po klatce piersiowej. Każdy cios był słabszy od poprzedniego. Po chwili, po dłoniach zaczęły spływać mu jej gorące łzy. Z każdą sekundą jej ciało było coraz słabsze. W końcu poddała się, wykonując tylko od czasu do czasu pojedyncze szarpnięcia.
Pochylił się do niej. Poczuł na policzku jej miękkie, gładkie włosy.
- Cicho - wyszeptał spokojnie. - Nie chcę cię skrzywdzić.
Odpowiedziało mu głuche stękniecie.
- Naprawdę - powiedział i jakby na potwierdzenie swoich słów, poluźnił nieco uścisk. - Puszczę cię, jeśli obiecasz, że nie będziesz krzyczeć.
Szarpnęła się. Przeklął w myślach. Czas ucieka. Najchętniej związałby ją, ogłuszył, i wyniósł.
"Ma być nietknięta. Jedno zadrapanie i nie dostaniesz nawet połowy z tego, co ci obiecaliśmy".
- To nie ja jestem niebezpieczny - wyszeptał jej do ucha. Starał się by jego głos był spokojny i kojący.
- Tylko ci na dole.
Zesztywniała. Westchnął. Musi postawić wszystko na jedną kartę.
Puścił ją.
Momentalnie zerwała się i potykając na kołdrze, przewróciła na podłogę. Otworzyła usta, by wrzasnąć.
- Nie krzycz...! - jęknął błagalnie. - Od tego zależy życie twoich bliskich.
Uśmiechnął się, widząc jak zastyga w bez ruchu. Rany, nie mógł uwierzyć, że ten argument zawsze działa. Urocze.
- Kim jesteś? - była przerażona.
Mógł się jej teraz lepiej przyjrzeć. Miała kilkanaście lat. Ciemne, potargane włosy sięgały do połowy szyi, twarz była mokra i czerwona od łez, a oczy wydawały się być puste i zaćmione. Niewidoma. Przyduża, biała koszula wisiała na wątłym, bladym ciele.
Marie Valentine, dziedziczka zamożnej, kupieckiej rodziny. Jego cel.
Jak nisko się stoczył, by porywać niepełnosprawne dziecko?
Miał to gdzieś.
- Jestem Killian - nie widział powodu, by kłamać. - Możesz mówić mi Killy.
Złapał ją za rękę, żeby pomóc jej wstać. Wyszarpnęła się.
- Czego chcesz?! Kim są "ci na dole"?! - pisnęła przerażona, kuląc się na ziemi.
Westchnął cicho, klękając naprzeciwko. Musi zachować spokój. Niewidomi dobrze wyczuwają emocje.
Tykanie zegara doprowadzało go do białej gorączki.
Nagle usłyszeli głuchy huk gdzieś z dołu. Dziewczynka pisnęła.
Przeklął głośno.
- Nie ma czasu... - powiedział gorączkowym tonem. - Przyszli po ciebie. Wiedzą, że dobranie się do pieniędzy twoich starych jest dużo trudniejsze niż włamanie do domu. Chcą cię porwać, a potem wymusić okup. To najprostszy sposób.
- Skąd wiesz?!
- Bo też miałem im pomóc... Ej, spokojnie - przerwał, gdy odsunęła się od niego blada ze strachu. - Myślałem, że włamujemy się tylko po kasę. Dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że chcą porwać dziecko. Nie mogłem na to pozwolić.
- Kłamiesz...
Oczywiście, że tak.
- Nie... Musisz mu uwierzyć - wyszeptał błagalnie. - Chcę cię uratować. Choć ze mną.
- Co?! Niby jak miałoby to pomóc?!
- Nie opuszczą domu, dopóki cię nie znajdą. Są ich dziesiątki. Złapią cię, a potem będą szantażować twoją rodzinę. A jak cię nie będzie to problem z głowy.
Plótł bez sensu. Wiedział o tym. Ale tykanie zegara i coraz głośniejsze odgłosy walki nie pozwoliły mu zebrać myśli. Miał nadzieję, że dziewczynka będzie na tyle naiwna, by się na to nabrać.
- Ochronią mnie! Nie pozwolą nikomu mnie dotknąć!
Nagle usłyszeli męski krzyk. Ktoś oberwał.
- Tato... - wyszeptała. - Tato!!!
Rzuciła się niezdarnie w stronę drzwi. Objął ją w pasie i zatrzymał.
- Jesteś kulą u nogi. Tylko przeszkadzasz - skrzywił się na swój nieplanowany, surowy ton głosu.
Dziewczynka obróciła się do niego. Kolejne łzy spłynęły jej po policzkach. Poczuł, jak mała, delikatna rączka zaciska się na jego palcach.
- Po prostu się schowamy - powiedział łagodnie. - Jak będzie po wszystkim, odstawię cię z powrotem.
- Dlaczego miałabym ci uwierzyć? - wydusiła słabo, krztusząc się łzami.
- Hej... - zaśmiał się z udawanym, teatralnym oburzeniem. - Tam na dole tłuką się jacyś kolesie. A ja przyszedłem tu do ciebie. Czy nie powinienem być z nimi?
- To podstęp...
Usłyszał niepewność w jej głosie. Uśmiechnął się.
Jest jego.
- Wiesz - przetarł delikatnie łzy z jej oczu. - Miałem kiedyś młodszą siostrzyczkę. Ale nie umiałem jej upilnować... i teraz nie ma już jej nie ma.
Westchnął cicho cofając rękę.
- Nie chcę... nie mogę... - jąkał się - pozwolić, żeby komuś jeszcze stała się krzywda. Wiem jak to boli. Wiem jak czuliby się twoi rodzice, gdyby cię stracili.
Patrzyła na niego pustymi, pełnymi żalu oczami.
A on dopisał kolejne kłamstwo na swoją listę.
- Twoja siostra - dziewczynka uśmiechnęła się współczująco - była ogromną szczęściarą, że miała takiego brata.
Spoko. Przekażę jej. A, tak.
Ona nie istnieje.
- To jak? Idziesz ze mną?
Skinęła niepewnie głową. Świetnie. Nie może czekać dłużej.
Poderwał ją szybko z ziemi i odwrócił się w stronę okna. Kopnął jego skrzydła, a te otworzyły się na oścież z głośnym trzaskiem.
Drobne rączki zaciskały się ma jego koszulce, Dziewczynka trzęsła się z przerażenia, zagryzając wargi. Była taka lekka. Bez problemu utrzymywał ją jedną ręką.
- Trzymaj się mocno - wyszeptał, pochylając się we framudze.
Maria przerzuciła mu ręce przez szyję i miał wrażenie, że zaraz go udusi.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z trzaskiem. Wpadła przez nie nastoletnia dziewczyna w skąpiej koszuli nocnej. Miała potargane włosy i zarzucony niedbale krótki, różowy szlafrok.
- Marie, musimy... Marie?!
Killian uśmiechnął się do niej szyderczo i pokazał język.
Po czym bez chwili wahania skoczył w dół.
- Marie!!!
- To było niesamowite!!! - powtórzyła dziewczynka po raz setny. - Nie możemy jeszcze polecieć?
Szli przez ciemny las. A raczej on szedł. Niosąc ją na plecach. Czuł skórze jej zimny policzek, a poplątane włosy łaskotały go w kark. Chude ramionka tonące w długich rękawach jego bluzy, którą jej dał, oplatały jego szyję. Dzięki nałożonemu na ubranie czarowi, mała powinna być niewidoczna dla magii tropiącej.
- Nie, bo wtedy będziemy rzucać się w oczy - powiedział kolejny raz, próbując ukryć irytację.
- Też bym chciała takie buty! Skąd je masz?
Spojrzał w dół. Miękka skóra długich do kolan, czarnych oficerek mieniła się wypolerowana w pojedynczych promieniach słońca, które dopiero wstało i próbowało przebić się przez geste gałęzie drzew. W okolicach kostek wytłoczone były małe, srebrzone skrzydełka. Buty były magiczne, a skrzydełka - prawdziwe. Wystarczyła jedna komenda, by z miejsc, w których się znajdują, wyrosły ogromne, mieniące się srebrem skrzydła, które mogły unieść właściciela w powietrze. Były bardzo przydatne do ucieczki, ale nie nadawały się do skradania.
Uśmiechnął się pod nosem.
Miano "Hermesa" zobowiązuje.
- Ukradłem - mruknął zgodnie z prawdą.
Marie milczała przez chwilę. Czuł jak jej dłonie w rękawach bluzy zaciskają się w piąstki.
- Jesteś złodziejem - to nie było pytanie. - Chciałeś włamać się do naszego domu i okraść rodziców.
Nie odpowiedział.
- Ale wiesz - zaśmiała się, kołysząc nogami. - We wszystkich historiach, które słyszałam, ludzi ratujących innych nazywa się BOHATERAMI.
- Jestem złodziejem - powiedział cicho.
- Słucham?
- Nie, nic... To co, widzę, że lubisz różne historie... Opowiedzieć ci coś? Będziemy szli jeszcze chwile, do tego "bezpiecznego miejsca", o którym ci mówiłem.
Marie rozpromieniła się.
- Tak, opowiedz!
Miał ich wiele w zanadrzu. Był w dziesiątkach różnych miejsc, widział setki niesamowitych rzeczy i usłyszał tysiące legend, historii i bajek. Dziewczynka była zafascynowana. Ekscytowała się na każde jego słowo i śmiała głośno. "Nie możesz być zły" powiedziała gdzieś w w potoku słów, które z siebie wyrzucała.
"Nie możesz być zły".
Zobaczył ich z daleka.
Było ich pięciu, mięli niepozorny, wiejski wóz do którego zaprzęgnięta była jakaś stara szkapa. Stali na małej, zacienionej polance w środku lasu i poderwali się na jego widok.
Nie przerywając historii o nimfie z Północy przyłożył palec do ust i obrzucił ich morderczym spojrzeniem, dając znak, żeby się nie odzywali. Zastygli w bezruchu.
Wszedł pomiędzy nich. Dziewczynka poruszyła się niespokojnie, czując niebezpieczeństwo.
- No - powiedział łagodnie. - Jesteśmy na miejscu.
Zanim zdążył się schylić i postawić ją na ziemi, silne ramiona złapały ją za włosy i zrzuciły na ziemię. Krzyknęła przerażona.
- Killy?! Co się dzieje?!
Kilka gardłowych, męskich śmiechów zabrzmiało w leśnej ciszy.
Jeden z napastników podszedł do niej i związał jej ręce grubym, szorstkim sznurem.
- Killy? - zaśmiał się inny szyderczo.
Był chudy i wysuszony, ale o jego wysokiej pozycji w grupie świadczyły tony błyskotek i obwisły, purpurowy garnitur, który miał na sobie.
- Coś to mi się wydaje zbyt urocze na ciebie.
- Zamknij mordę - wysyczał groźnie. - Masz swój towar w nienaruszonym stanie. Tak jak chciałeś.
Zignorował wyraz twarzy dziewczynki, który pojawił się na jej twarzy na słowo "towar".
- Killy... - wyszeptała cicho. - Co się dzieje? Przecież jesteś bohaterem, nie? I co z twoją siostrą? Nie byłaby zła, że...
Parskał.
- Siostrą?! Że ty niby masz siostrę?
- Jasne, że nie - zapalił papierosa.
Wypuszczając z płuc dym przyglądał się, jak wykręcają jej ręce i kneblują brutalnie. Mała krztusiła się własnym płaczem, a puste, pełne wyrzutu oczy, patrzyły w przestrzeń.
- Słuchaj... - powiedział, kierując miażdżące spojrzenie ku swojemu rozmówcy. - Co wy odpierdalacie? Po cholerę chcieliście ją "nietkniętą", skoro teraz traktujecie ją jak lalkę?
- Baliśmy się, że przegniesz. Ogłuszysz ją tak, że się już nie obudzi.
- Nawet mnie nie wkurwiaj - warknął, przyciągając go do siebie za kołnierz drogiej koszuli.
Jego ludzie poderwali się w mgnieniu oka, ale tamten powstrzymał ich gestem ręki.
- Wiesz ile się pieprzyłem, żeby ci ją taką dostarczyć?! - mruknął mrożącym krew w żyłach, gardłowym tonem.
- Spokojnie - jego rozmówca zaśmiał się nerwowo, sięgając do kieszeni. - To powinno wszystko wynagrodzić, prawda?
Podał mu plik banknotów.
Killian odepchnął go silną ręką, także tamten zatoczył się, niemalże przewracając. Trzymając w zębach dopalający się papieros, chłopak przetasował palcami banknoty, przeliczając je szybko.
Podniósł na mężczyznę mordercze spojrzenie szarych oczu.
- Ty sobie chyba jaja robisz - warknął.
Tamten zaśmiał się znowu i drżącymi dłońmi wyciągnął z marynarki resztę sumy.
- Chciałem cię tylko sprawdzić...? - zażartował spięty.
Chłopak uśmiechnął się pogardliwe, chowając pieniądze do tylnej kieszeni spodni..
- W takim razie to - powiedział i wyciągnął dłoń z wypchanym portfelem - mogę sobie wziąć?
Mężczyzna sięgnął do kieszeni i zbladł nagle.
- Kiedy ty...?! Oddawaj!
Killian zaśmiał się, jakby usłyszał najlepszy żart na świecie. Podrzucił zdobycz w dłoni.
- Mnie się nie oszukuje - mruknął grobowym tonem z cynicznym uśmiechem na ustach.
Mężczyzna jakby skurczył się pod jego spojrzeniem.
Chłopak odwrócił się jeszcze do dziewczyny. Nie płakała już. Siedziała tylko pokornie ze spuszczoną głową, mamrocząc coś niezrozumiale przez knebel.
- No nic - mruknął. - Powodzenia.
Po tych słowach uderzył podeszwą buta o ziemię dwa razy. W jednym momencie rozłożyły się potężne skrzydła, a pojedyncze, srebrzyste pióra upadły na ziemię. Nasunął sobie na twarz czarną chustkę i w akompaniamencie huku towarzyszącego silnym uderzeniom skrzydeł, wzleciał w górę.
Od tamtego czasu minęły już dwa lata.
Nigdy więcej nie spotkał już Marie.
Ale w Akademii, był ktoś inny, kto nigdy nie wybaczy mu, tego co się stał. Jej siostra - Claire Estelle Valentine.
Zbliżał się już do placu głównego. Był spóźniony (niby czego się spodziewali). Było bardzo tłoczno. Przyszli chyba wszyscy uczniowie. Patrzyli na niego mrucząc coś pod nosem i rozstępowali się, by go przepuścić.
Na środku placu nikogo nie było. Magiczna bariera nie pozwalała nikomu na niego wejść. Zdziwił się, że nauczyciele nie przełamali jeszcze zaklęcia.
Dokładnie w tym momencie zobaczył przeciskającego się w jego stronę Tarnera.
- Nawet mi się nie waż! To nielegalny pojedynek i... - przerwał, uderzając w niewidzialną ścianę.
Killian zaśmiał się cicho.
- Flynn! - krzyknął mu tamten, składając ręce do zaklęcia. - Nawet nie próbuj tam wchodzić!
- Sorki, psorze. Jeśli nie wrócę, to niech pan wie, że zawsze pana kochałem - zaśmiał się ironicznie.
- Flynn! Flynn, wracaj natychmiast!
Ale chłopak podszedł już do granicy pola. Wyciągnął rękę i zobaczył, że on bez problemu może je przecinać. Gdy przechodził, poczuł potężny strumień magii, który go przenika i otacza plac. Kto był na tyle potężny, by stworzyć coś takiego?!
Gdy stanął na placu, bariera na drugim końcu pofalowała się i przeniknęła przez nią druga osoba. Dziewczyna miała starannie ułożone włosy, schludną, modą sukienkę i buty na lekkim obcasie. Jednak jej twarz zdradzała wszystkie uczucia, jakie się w niej teraz kłębiły. Marszczyła się w przerażający sposób, jej usta były wykrzywione, a oczy błyszczały obłędem. Była wściekła.
- Wylecisz za to ze szkoły, Clarie! - krzyknął przez plac.
Ręce miał schowane w kieszeniach i stał w lekceważącej, nonszalanckiej pozycji.
- Jeśli nagrodą będzie zobaczyć cię w grobie - warknęła unosząc dłonie i składając je do zaklęcia. - To jestem gotowa zaprzedać duszę samemu diabłu.
Kiedy klasnęła, ziemia zadrżała głośno.
Rozdział 6,5 (Riuuk)
Nie spała dzisiaj w ogóle przepełniona ekscytacją. Oto ostatni weekend września! I jej ukochane dni targów alchemichnych w ukochanym mieście! Uwielbiała jesień! Cóż to za cudowna pora roku, kiedy można nosić długie płaszcze, kiedy żniwa idą pełna parą i można dostać zwykle niedostępne rzeczy. Szykowała się na ten wyjazd już od tygodnia!
- Amon! Jedziesz ze mną? - Zapytała zniecierpliwiona, zakładając płaszcz i zarzucając pusty plecak na ramię.
- Przykro mi moja droga, jednak muszę odmówić. - Siedział w ludzkiej postaci przy biurku i czytał jakąś starą księgę, którą dzień wcześniej kazał sobie przytargać z biblioteki. Podobno planuje zostać nowym nauczycieli od magicznych stworzeń i chowańców. Cóż.., Nie skakała z radości. Jeszcze czego!
Bez słowa opuściła pokój i pomknęła korytarzem. Był bardzo wczesny ranek. Nawet słońce nie zamierzało jeszcze przebudzać się ze swego coraz dłuższego snu. Mknęła korytarzem bezszelestnie mimo iż po piątkowej im prezie u chłopaków wątpiła, czy musiała się jakkolwiek wysilać. Chrapanie z niektórych pokoi było głośniejsze, niż niektórych smoków. Pośpiesznie pomknęła przez plac i stanęła przed teleporterem. Wymówiła magiczną formułkę i skoczyła w magiczne wrota. Czuła jak wiruje z zawrotną prędkością i kręci si e wokół własnej osi. Obrzydliwe uczucie. Kiedy stanęła chwiejnie na nogach oparła się plecami o kamienna balustradę otaczającą teleport w Mieście Wróżek i próbowała opanować mdłości. Jeden z wielu pojawiających się potencjalnych kupców spojrzał na nią i wykonał prawie niezauważalny gest. Mdłości natychmiast minęły.
- Nie ma za co. - Młody, najwyraźniej czarodziej mrugnął do niej okiem i ukłonił się zdejmując czapkę. Po tym teatralnym geście pognał w tłum kierujący się w stronę targowiska w samym centrum miasta. Uśmiechnęła się pod nosem i poszła w jego ślady. Mimo wczesnej pory potencjalnych nabywców nie brakowało, bowiem kto pierwszy, ten lepszy. Riuuk już zdążyła przekonać się na własnej skórze o tej prostej prawdzie i wyciągnęła małą listę z kieszeni na piersi. Przechadzała sie między stoiskami i butkami, a magia miasta dodawała wszystkiemu uroku, ponieważ mimo mroku wszystko świeciło się fluorestencyjnym blaskiem. Miłym dla oka i tworzącym niezwykłą atmosferę. Oglądała setki, tysiące przedmiotów. Od najprostszych ziół, po super skomplikowane magiczne destylatory. Podeszła do jednego ze stoisk i kupiła to czego najbardziej szukała. Kolby, mieszadełka, rurki i pipety. Wszystko wyglądało niby normalnie oprócz tego, że miały lekko niebieską lub fioletowawą barwę i mieniły się bardziej niż normalne szkło. Jednak wtajemniczeni wiedzieli, że to specjalny kryształ odporny na wszelkiego rodzaju magiczne, trujące, przeklęte i zakazane substancje jakie istniały. Cena była dość wysoka, jednak po dłuższych negocjacjach uargumentowanych tym, że jest biednym uczniem akademii... ( yhm, jasne) i bierze praktycznie dwa komplety, pomogły wynegocjować cenę zadowalającą obie strony. Udało się zdobyć również pozostałe rzeczy z listy i kilka dodatkowych, bardzo rzadkich ziół. Dodatkowo otrzymała w prezencie tajemniczy medalion, przy zakupie amuletu przeciw urokom i specjalnej bariery magicznej uaktywniającej się przy zagrożeniu życia np. kiedy niespodziewanie ktoś zaskoczy cię tchórzliwym atakiem od tyłu lub strzałem w plecy. Amulet był mały, lecz emanowała od niego tajemnicza moc. Miała wrażenie, że sprzedawca chciał się go szybko pozbyć, ponieważ sam nie za bardzo wiedział co to jest i dostał gratis do zamówienia na coś innego. Zauważyła, że widnieją na nim runy z pradawnego języka. Cóż... w Akademii musi być jakaś książka o czymś takim...
Już miała wracać, gdy zauważyła elfa handlującego małymi stworzonkami. Podeszła do niego i zagadnęła:
- Co ma pan tutaj ciekawego? - Uśmiechnęła się promiennie. Nienawidziła zakupów chyba, że chodziło to takie jak tutaj. - Widzę trujące żaby i magiczne koty. - Kucnęła i przyjrzała się jednemu z nich. Koloru takiego samego jak ten mały skurwiel Chesh.
- A droga panienko polecam stylowe bransoletki przemieniające się w jadowite węże...
- Nuda... O! Ma pan żaka czerwonokrwistego! - Wstała i pochyliła się nad małym pojemnikiem i przechyliła głowę patrząc na białą jaszczurkę, u której byłe widoczne wszystkie naczynka krwionośne. Sprzedawca nie ukrywał zdziwienia i zrozumienia. Już wiedziała, że się dogadają. Taka jaszczurka, byłaby idealnym towarzyszem dla jej żaby, ponieważ obydwa gatunki żyły w tym samym środowisku.
- Panienka interesuje się czymś...hmn... bardziej zabójczym? - Mrugnął porozumiewawczo, na stojący obok niej mężczyzna odsunął się lekko.
- Dwanaście złotych monet, ale że jesteś taką uroczą dziewczyną mogę puścić za jedenaście.
- O nieee. - Mruknęła i zaśmiała się. - Przecież za tyle jestem w stanie kupić cały zestaw ksiąg alchemicznych! - Zaśmiała się jeszcze głośniej. - Wiem że możesz puścić za siedem, bo i tak wiem, że kupiłeś taniej.
- Dziesięć! - Uśmiechnął się łobuzersko.
- Osiem! - Poruszyła brwiami do góry i w dół.
- No doobra niech stracę. - Złapał się teatralnie za czoło. - Osiem i dziesięć srebrników. I ani miedziaka niżej!
Opakowaną magicznie jaszczurkę schowała do plecaka i koło południa zaczęła zbierać się do domu jedząc kupioną po drodze malwe, duży, czerwony i kwaskowy owoc.
- Co tu się dzieje do jasnej cholery?- Wracała z comiesięcznego wielkiego targu alchemicznego w Mieście Wróżek i jak zwykle zataczając się w wymiotnym dance macabre po wyjściu z teleportera wpadła na tłum gapiów.. Tłum! To mało powiedziane! Cały plac był pełny, a tuż obok niej wznosił się początek bariery magicznej. Nauczyciele wykrzykiwali opętańczo anty zaklęcia, jednak zbyt słabe. Obładowana zakupami stała niepewnie zwłaszcza, że co chwilę tłumek gapiów niczym małe czerwie gramolili się w tą i z powrotem szukając bardziej zgniłych kawałków mięsa w swojej zdobyczy. W dłoniach niosła zapakowane, bardzo trudne do zdobycia kolby odporne na najbardziej żrący kwas nawet o magicznych właściwościach. Może nie była dobra z gotowania, ale w alchemii mało było jej równych. No cóż... Szóstka zobowiązuje...
Uczniowie krzyczeli i dopingowali. Usłyszała imię którego wolałaby nie usłyszeć. Kilian,... co on znowu odwalił? Oparła się o jeden ze słupów chroniących teleporter i próbowała przejść do akademika torując sobie drogę siłą. Zwykle nie było to dla niej problemem lecz tym razem tłum wciągnął ją niczym wir wodny, nie wiadomo jak dobrym pływakiem jesteś wir zawsze wygrywa... Zwłaszcza, kiedy trafisz w samo jego serce. Wywróciła oczami, gdy kolejny chłopak próbował ją odepchnął i odbił się od jej barku klnąc pod nosem. Czy oni nigdy się nie nauczą?
Nagle usłyszała znajomy głos. Jak ona miała... Clarysse? Casandre? Nieeee....
- Clare do cholery! - Jakiś nauczyciel wydarł się do ucha, aż podskoczyła. W tym samym momencie ziemia zadrżała. Pudełko i kolby na nim chybotały się na granicy upadku. Zaczęła balansować nimi lecz wtedy jakiś dzieciak podstawił jej haka. Kolby leciały przed siebie niczym przeźroczyste nieloty mające nadzieję na wzbicie w powietrze, a ona rzuciła się za nimi. Nagle wszyscy umilkli. Nawet dyrektora przestało być słychać w tylej części głowy poprzez telepatię. Kiedy wreszcie stanęła w dziwacznej pozycji Z jedną nogą w górze, wyciągniętą do przodu na której końcu znajdowała się gruszkowata kolba mieniąca się lekko niebieskawym kolorem, w ustach trzymała dwa mieszadła niczym jakieś dziecko udające wampira z pomocą paluszków. Jedno zakończone małą łopatką drugie spiralą. W lewej ręce wyciągniętej do tyłu dwie kolby i pokrzywione rurki, a w prawej pudełko średnich rozmiarów. Wyglądała jakby robiła odwróconą jaskółkę, czyli jak... idiotka. Nagle zdała sobie sprawę z ciszy, która nastała i spojrzała przed siebie. Miała nadzieję, że jaszczurce nic nie będzie... Jednak doszła do wniosku, że ma teraz większe zmartwienia...
- Kurwa ty chyba sobie kpisz! - Patrzył na nią z niedowierzaniem i irytacją. Nie wiedziała czy ma się śmieć czy płakać kiedy zorientowała się, że stoi w samym środku bariery, a mały naszyjnik mieni się fioletowym blaskiem... A więc takie zastosowanie miał ten tajemniczy amulet, który dzisiaj dostała gratis...
Rozdział 7 (Clarie)
- Riuuk ty idiotko! Nawet tu musiałaś się wpierdolić! - Krzyknął do stojącej w przezabawnej pozycji czarnowłosej dziewczyny ratującej nowo nabyte rzeczy. Popatrzyła na niego zdezorientowana, próbując wrócić do normalniej pozycji. Pozbierała się dość szybko układając rzeczy w pudełkach i ustawiła je na ziemi. Lekko drżąca ręką otarła pot z czoła i rozejrzała się dookoła. Killian podszedł do niej, podniósł pudła popychając ją do krańca bariery. Riuuk nawet nie zdążyła zaprotestować, gdy bariera okazała się nieustępliwa.
- Jak? - Clarie obserwowała całą scenkę z niedowierzaniem. Nawet nie wsłuchiwała się w ich gorący i nerwowy dialog dwóch nieprzepadających za sobą osób. Była tak wściekła, że nie przejmowała się niespodziewanym gościem.
Potężne słupy skały wystrzeliły wokół niej i pędziły wokół chłopaka. Nie obchodziła ją dziewczyna, zwłaszcza, że jest tyle samo warta co on. Znała jej przeszłość i znała ludzi, których dotknęła. O nie, nie zamierzała się powstrzymywać.
Słup piachu i kurzu wzbił się w powietrze, a po dwojgu ludzi zostały tylko porozbijane przybory alchemiczne i strzępy kartonów. Publiczność wstrzymała oddech, gdy ciskała kolejne zaklęcia wokół siebie niczym fontanna strumienie wody. Nienawidziła go! Tak bardzo chciała go zabić!
- Killian śmieciu wyłaź! - Wrzasnęła rozszalała w kłęby dymu i pary. Nie słyszała uczniów i nauczycieli zza bariery pogrążona w bitewnym szaleństwie zemsty. Twarz pokryła bordowa barwa wściekłości, a po czole spływał gorący pot od częstotliwości rzucanych zaklęć w towarzystwie gestów. Tupnęła złowieszczo obcasem w bruk i nagle fala wiatru mająca rozwiać zasłonę sunęła w nicość. Dym lekko rozwiał się, lecz zanim całkowicie zdradził położenie wojowników usłyszała tłuczenie szkła. Dym przybrał żółtą barwę i stał się jeszcze gęstszy wbrew logice szalejącego wiatru. Nagle z jej oczu zaczęły płynąć łzy, a płuca nie mogły nabrać powietrza. Cholerna Riuuk!
Pochyliła się kaszląc. Nie była w stanie mówić! Gdy po chwili podniosła głowę ujrzała majaczącą postać wyłaniającą się z dymu z czarną chustą na twarzy.
- Ni... c... szlaG! - Wykaszlała i uniosła rękę uśmiechając się szyderczo, gdy wielkie pnącza wystrzeliły z ziemi. Chłopak z trudem unikał ich brnąc przez roztrzaskane i zdradliwe kamienie w towarzystwie wstrząsów.
- Wrzuć na luz dziewczyno! - Usłyszała tylko. Biegł unikając pnącz dziko i wściekle wbijających się w ziemię tuż za jego stopami. Podskoczył unikając chwytu za kostkę i uśmiechnął się do niej z rozbawieniem. Rozczochrana, czerwona jak burak z wyrazem lekkiego szaleństwa na twarzy wyglądała niczym mała dziewczynka chcąca pokazać jaka to nie jest potężna całemu świtu. Jakby chciała udowodnić, że należy brać ją na poważnie. Naprawdę go to bawiło. O dziwo...
Chwyciła się za głowę wplatając palce w brązowe włosy i odchylając do tyłu zaśmiała złowieszczo kiedy był już tak blisko niej... Rośliny wystrzeliły nie wiadomo skąd oplatając jego ręce i nogi. Próbował oswobodzić się za pomocą łoma, który świsnął tuż przed twarzą Clarie, jednak im bardziej się szarpał tym bardziej kolce wbijały się w ciało, a pnącz zaciskały na kończynach.
- I co teraz, złodziejaszku? - Parsknęła i zaśmiała się złowieszczo.
- No nie wiem - uśmiechnął się z trudem przez pęd, który zaciskał się za szyi. - Myślałem, że ty mi powiesz.
Podważył łomem grube pnącze, rozrywając je z głuchym trzaskiem. To jednak zrosło się szybko, a długie, grube kolce wbiły się w odsłoniętą skórę.
- Teraz - warknęła, a wraz z jej złością ziemia zadrżała - zapłacisz za to co zrobiłeś mojej siostrze.
- Nie wiem o czym mówisz - uśmiech, który nie schodził mu z twarzy, doprowadzał ją do szału.
Syknął, gdy pnącze zacisnęło się na szyi jeszcze mocnej i zacharczał. W tłumie zawrzało, jakby do ludzi dopiero dotarło, że ktoś naprawdę może stracić tu życie. Profesorowie rzucali najpotężniejsze zaklęcia, pokrzykując do Clarie i nakazując jej zaprzestać.
Nie zważając na nich wzmocniła zaklęcie, żeby upewnić się, że spętana Riuuk też się łatwo nie wydostanie. Po czole spływały jej olbrzymie krople potu, a ręce drżały od nadmiaru źle skierowanej, niekontrolowanej magii.
- Nienawidzę cię - wycharczała. - Nienawidzę cię pierdolony gnoju. Wiesz co oni jej zrobili?! Wiesz ile razy ją... Ją...!!! ZAJEBIĘ CIĘ!
Jej wrzask poniósł się echem wśród tłumu. Uśmiech w jednej sekundzie zszedł mu z twarzy, a rysy stężały. Łom wysunął się z dłoni, upadając na piaszczystą ziemię i w jednej chwili został pochłonięty przez plątaninę pnączy.
- No to dawaj - rozłożył ręce. - Proszę. Stań się tym, z czym walczysz.
Zaśmiała się nerwowo.
- Nie porównuj mnie ze sobą, cholerny psie. Jesteś zasraną gnidą i ktoś cię wreszcie musi zadeptać!
- Masz rację, porwałem twoją siostrzyczkę - kąciki ust drgnęły jakby w cynicznym uśmiechu. - Straszna ze mnie szuja, nie? Ale gwarantuje ci, że dużo więcej radości od uprowadzania dwunastolatki, dało mi łamanie karków łajzom, które uznały za zabawne gwałt na niej.
Falująca w powietrzu magia zatrzymała się nagle, a świdrujący, pełen obłędu wzrok dziewczyny wwiercił się w niego. Jej powieki drgały nerwowo.
- O czym ty pierdolisz? - wysyczała.
- O tym, że ja też mam jakieś zasady. Nie jestem jebanym zwierzęciem. - Mruknął. - I o to nie możesz mnie oskarżyć. - Śmiertelna powaga zawarta w zaskakująco szczerym głosie zdziwiła nawet Riuuk, która przestała w niebywałym tempie przecinać pnącza i popatrzyła na nich zdezorientowana.
- Clarie, wiedz, że zemsta nie daje ci nic specjalnego oprócz konsekwencji i zatracenia człowieczeństwa. - Syknęła co chwilę znikając i obracając się w szaleńczej szybkości. - Wiem to z własnego, najwyraźniej sporo większego doś...
- MILCZ! - Krzyknęła.
Zaklęcie ostateczne pomknęło w jego kierunku. Było tak potężne, że wszelkie inne zostały przerwane. Riuuk z gracją upadła na ziemię. Tego się spodziewała. Podczas, gdy cały tłum zamarł ona uśmiechała się spod zasłony rozczochranej, czarnej burzy włosów. "Drogi Mielhi, czyżbyś umiał przewidywać przyszłość?" - Obróciła wyczerpany medalion w dłoniach przywołując obraz starego sprzedawcy medalionów i jego zwykłe powiedzenie: "Skoro na tym świecie istnieje magia, to dlaczego coś ma być niemożliwe?"
Biała, potężna chmura zaklęcia dotarła do celu napotykając błękitno-zieloną barierę, Rozbijając ja na kawałki i ulatniając się razem z zaklęciem.
Młoda, opadła z sił brunetka uklękła z niedowierzaniem wyczerpana niemal do cna. Killian upadł na ziemię zaskoczony lądując z łupnięciem na plecach.
- Ja...k... - Mruknęła i opadła bez sił. Chłopak złapał ja w ostatnim momencie. Popatrzył na ciemną postać Riuuk z zapytaniem w szarych oczach. Jednak dziewczyny już nie było...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz