wtorek, 13 grudnia 2016

Ku chwale grzeszników! cz.15 (Riuuk)

Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu wyszedł. Tak o! PO PROSTU! No chyba zaraz zwariuje! Zacisnęła dłonie w pięści, a paznokcie zagłębiły się w skórę, kiedy przeżywała tak niespodziewany i dziwny moment konsternacji, czy powinna za nim biec zabijając po drodze jego czy samą siebie. Warknęła z irytacji! O nie mój drogi! Nie tym razem! Zrobiła to tak nagle... sama zaskoczyła samą siebie tą jakże gwałtowną reakcją. Nie powinna. Stanowczo przesadziła. Trudno... przejdzie mu. Jakoś specjalnie nie zamierzała się tym przejmować zwłaszcza, że on w ogóle nie był lepszy!
Siedziała tak nieruchomo z zaciśniętymi wargami kalkulując niczym naukowiec poszukujący błędu w na pozór perfekcyjnym wynalazku. Widok zasłoniła jej grzywka, gdy opuściła głowę. Jedyne co zmieniało się gwałtownie to aura w pomieszczeniu, do którego po jakimś czasie wtargnął rozkojarzony i uśmiechnięty służący w beżowym stroju. Widząc ją i wyczuwając napiętą atmosferę wstrzymał standardowo wypowiadaną formułkę w pół zdania i wycofał się cicho niczym kot. 
Nie zauważyła tego drobnego incydentu pogrążona w gwałtownych myślach z każdą chwilą coraz bardziej wściekła.

Nagle wstała pozornie lekko i spokojnie, ponieważ wewnętrznie kipiała wypełniona emocjami niczym czynny wulkan magmą i dymem objawiającym się ciążącą aurą zło wrogości, którą pozostawiała po sobie. Zauważyła, że wszystkie rzeczy w pokoju przesunęły się o parę centymetrów w kierunku znajdujących się na przeciwko drzwi. Syknęła wychodząc gwałtownie i cudem nie trzasnęła drzwiami za sobą. Na szczęście trwał okres zająć i nikt nie plątał się po korytarzach, ponieważ ten, kto nie daj Bogini podszedł zbyt blisko sprawił by uciechę Śmierci jako kolejna zbłąkana dusza nieprzygotowana na koniec swej bezcelowej egzystencji podążająca zgubną ścieżką mającą zakończyć się pożarciem przez Śmierć. 
Mknęła tak szybko i gwałtownie, że rozpuszczone włosy sunęły niczym połać płaszcza sięgającego przed kolana. Uważnie lustrowała mijane wrota jedno po drugim, aż w końcu przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Całkiem nie głupi pomysł...
Pokonała wysokie, szare, kamienne schody nie dotykając zdobionej poręczy i stanęła na środku głównego holu rozdzielającego się na dwa korytarze. Usiłowała skupić myśli i przypomnieć sobie, które to były drzwi, jednak stado rozpierzchniętych stworzonek trudno zagnać w pojedynkę, ponieważ kiedy już myślisz, że robisz postępy, te uciekając w przeciwna stronę i wracasz do  alternatywnego punktu wyjścia. Westchnęła poprawiając lecące na twarz włosy i z niema furią związała je gwałtownie rzemieniem na szyi. Zamknęła oczy, a w ciemności dojrzała tuziny siedzących lub stojących uczniów. Obróciła głowę w prawo, by ujrzeć emanujące jaskrawo- żółtymi, zielonymi i białymi kolorami sylwetki - sądząc po pozycji - medytujące w ciszy. Po lewo dostrzegła siedzących ludzi notujących coś w zeszytach. Westchnęła i powoli ruszyła do przodu skręcając w lewo korytarzem prowadzącym lekko w dół. Metodą dedukcji... Pamiętała, że sala medytacji była położona nad salą treningową po przeciwnej stronie... Tak, w lewo! Ruszając śmielej mknęła niczym cień po oświetlonym magicznymi pochodniami korytarzu bu dotrzeć w fazie końcowej do ogromnych wrót nietypowo kończących korytarz tak stromy jak górskie ścieżki. Drzwi, proste, obite metalem z ciemnego drewna z wyrytymi symbolami... Czego można było się spodziewać? Arsenał to najcenniejsza cześć tej szkoły... Nie zastanawiając się długo pchnęła drzwi. Gwałtownie, pewnym siebie ruchem bez większego problemu odchyliła okrutnie ciężkie skrzydło. Zwykle robiło to dwóch starszych chłopców lub sam mistrz. Nie ukrywa, że użyła do tego namiastki zgromadzonej w naszyjniku energii. Nie wszyscy to wiedzieli. Patrzyła na pozornie niewzruszonych uczniów, wiedząc, że lekko mówiąc skonsternowała ich, bowiem na sali byli sami mężczyźni. Najstarsze klasy zakonu, same umięśnione i pewne siebie dupki temperowane tylko przez rozkazy mistrzów. Maszyny do zabijania takie jak ona. Jedyne co ich różniło to sposób używania mózgów, którego większość z nich nie posiadała zdana całkowicie na zakon z utemperowaną inteligencją do poziomu, który pozwalał nie gdybać i nie wszczynać buntów. Po prostu ślepe posłuszeństwo. Inaczej nie poradzili by sobie z taką ilością wyszkolonych adeptów w jednym miejscu. Oprócz tego, rzeczą której nienawidziła był fakt, że kobiety były uważane, za słabe i szkolono je oddzielnie  ucząc technik bezkontaktowego zabijania na odległość przez co chłopaki często gnębili je i uważali za gorsze od siebie co czasami okazywało się zgubnym podejściem. Faktem jednym z wielu było to, że wyrzuceni z zakonu rzadko dawali sobie rade w życiu nie przyprawiając o kłopoty...
To różnice, które na zawsze ustanowiły przepaść do nieprzeskoczenia między Pustynna Różą, a wieczną Boginią Śmierci. Nigdy im nie dorównają, chyba, że sama Śmierć postanowiłaby zmieść swój Zakon z powierzchni świata. 
Wszyscy, na oko piętnastu mężczyzn w wieku - jak na najwyższą grupę - dziewiętnastu lat. Większość niższa od niej, barczysta i smukła, lecz jednocześnie emanująca siłą. Odziani w beżowe, luźnie stroje ułatwiające wychwycenie każdego błędu podczas ćwiczeń. Na wszystkich ścianach, wysokiego i szerokiego pomieszczenia z kamienną podłogą wisiały różne rodzaje broni. W kącie stały drewniane, sfatygowane kukły, a wielkie okna chroniły magiczne bariery niczym niewidzialne ściany. Lustrowali ją zimno na pozór obojętnie, jednak ta cholerna zazdrość i ciekawość, szczątkowe oburzenie wisiały w powietrzu. Nie wierzyła, by chodź jeden z nich nie zdawał sobie sprawy kim jest, po co się tu znalazła i jakąż jest prestiżową personą zaszczyconą przez samego mistrza wspólnym toastem wczorajszego dnia. Tak... nie spała w ogóle. Nie żeby jakoś to na nią wpłynęło...
- Wystarczy nam kropla krwi! - Krzyknęła.
- By odrodzić się jak Pustynna Róża! - Odpowiedzieli nieumiejętnie skrywając zdziwienie. Nie dość, że intruz bezkarnie wtargnął na ich teren, to jeszcze wita się niczym starszy uczeń lub sam mistrz! Mistrz Srebrna Sieć - nazwa wzięła się od jego ulubionej broni, metalicznych nici którymi posługiwał się najlepiej wśród zabójców - patrzył na nią z zaciekawienie i cichym wyczekiwaniem. Najwyraźniej spodziewał się gościa, jednak niekoniecznie tego pokroju. 
- Witam cię moja droga - syknął - cóż za niespodziewana wizyta. Nikt nie spodziewa się jakiejkolwiek niewiasty w tym mrocznym zakątku. Czy mogłabyś zdradzić mi swe jakże zacne domniemam powody pojawienia się tak niecodziennego gościa? - "Dwulicowy drań. Przecież sam najchętniej zadźgałbyś mnie na miejscu..."
- Chciałabym zobaczyć na własne oczy trening i umiejętności twych uczniów. - Rzekła słynnym lodowatym tonem widząc jak jeden z mężczyzn wzdryga się poczuła nieokreślony przypływ miłego ciepła nazywanego satysfakcją. - Oczywiście jeżeli uprzejmy mistrz mi na to pozwoli. - I tak wiedziała, że nie może nie pozwolić. "Heh, jeszcze czego bubku". 
- Ależ oczywiście z przyjemnością zaprezentują ci swe umiejętności. Akurat trafiłaś na najbardziej prestiżowa grupę moja droga! - Ta rozmowa była tak sztuczna i napiętnowana nienawiścią, że najchętniej wyszłaby i zwymiotowała za progiem. W takich chwilach doceniała szczere rozmowy z Killianem, w których wszystko było szczere i prostolinijne. Westchnęła w duchu i oparła się o wrota domykając je. - W takim razie pokażcie mi co umiecie chłopaki. - Mruknęła na pozór z zaciekawieniem. Wyczuwała nadchodzącą nudę i nie myliła się. Walczyli w dwójkach standardowo. Monotonne walki z ulubiona broń. Nie kryła faktu, że naprawdę widziała dużo lepszych i bardziej dynamicznych walk. Te... Wyglądały niczym toczone w wodzie. Szybkość była niezła, atak także, lecz watka defensywna pozostawiała wiele do życzenia jak na jej skromny gust. Walczyła by nie ziewnąć. Jedynym ciekawym faktem interesującym ja przez jakiś czas była walka między chłopakami, którzy towarzyszyli Wężowemu Jadowi wczorajszego dnia. Zerkali na nią co jakiś czas jakby sprawdzając jej zaciekawienie. Nie ukrywała, że miała ich głęboko w czarnej dziurze swego poważania. Westchnęła i zaczęła bawić się włosami plotąc warkocz. 
Po około dwóch godzinach siedziała znudzona pod drzwiami w szpagacie, by nie zajmować miejsca i bawiła się po raz trzeci zaplecionym warkoczem i po raz czwarty wyłapując spojrzenie Srebrnej Sieci badającej jej zaciekawienie. Tym razem nie ukrywał dezaprobaty. 
- Szereg ustaw! - Warknął nieprzyjemnie, a ona wstała z lekkim ociąganiem lustrowana przez uczniów. Nie wiedziała czemu, lecz ich stosunek bardzo ją rozdrażnił. A może to myśli o Killianie, w których tak głęboko się pogrążyła... Wyobrażała sobie go walczącego z każdym uczniakiem i wzdychała... STOP!
- Ty, ty i ty. - Wskazała ich kiwnięciami głowy zakładając ręce za siebie i przechadzając się niczym jej stary mistrz w ta i z powrotem wzdłuż szeregu. - Słaba częstotliwość bloków. Nie mówiąc o tym, że mogliście ograniczyć zbędne ruchy o 12% - podrapała się po głowie. - Ty - wskazała na niskiego bruneta - Popracuj nad kątem lotu shinji, a ty - mrugnęła do znajomego z poprzedniego dnia adepta - masz wyczuwalnie gorszą kontrolę lewego palca serdecznego co skutkuje minimalna zmiana toru lotu shurikena czwartego rzędu. - Widziała jak mistrz patrzy na nią złowrogo. Wiedziała, że podminowuje jego autorytet. Uśmiechnęła się pod nosem słysząc tak upragnione usta z jego ust.
- Czy chciałabyś zmierzyć się z...
- Każdym po kolei? Z miłą chęcią Srebrna Sieci. - Poczuła jak uczniowie dębieją, słysząc ten jakże poufalny zwrot w stronę ich mentora. 
Pierwszy wyznaczony został niski blondyn o kwadratowej szczęce i lekkim zaroście. Ukłonili się. Chłopak stanął w pozycji bojowej. Ku zdziwieniu zebranych ona stała z rękoma splecionymi na pośladkach i patrzyła na niego z szyderczym uśmiechem wyczuwającym bitewna adrenalinę. Myślał, że zaskoczy ją natychmiast rzucając shurikenami o nietypowej trajektorii, jednak ona złapała jej wszystkie prawą dłonią. Trzy. Obejrzała je w palcach ku oniemieniu uczniów i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Mówiłam, że walczę bez broni? - Oblizała usta ku roznoszącemu się niczym fala przypływu szeptowi i nie czekając na jakikolwiek sygnał ruszyła do przodu niczym drapieżny kot na nieprzygotowaną mysz.  Sunęła przed siebie w dwóch susach dotarła do zdziwionego chłopaka i podskoczyła unikając cięcia przez łydki. Stanęła na jego ramieniu odbijając się i cisnęła złapanymi wcześniej śmiercionośnymi ostrzami. Przewinął się miedzy nimi, a ona wylądowała tuż za nim błyskawicznie kopiąc w głowę. Ten uchylił się i złapał ja za kostkę. Czarnowłosa wykorzystała sytuację i natychmiast skontrowała wykorzystując uścisk i kopnęła go drugą nogą z impetem w głowę. Ten zatoczył się. Zanim zdążył powrócić do normalności leżał na kamiennej podłodze z wywinięta ręką. Prychnęła i wstała otrzepując ubranie.
- Kto następny? - Uśmiechnęła się szyderczo widząc dyskretnie skrywane wahanie i nie tak pewnego siebie kolejnego wytyczonego.
- Kanda! - Krzyknęła co w Zakonie oznaczało "nadchodzę" i sunęła przed siebie na kolejnego przeciwnika. "Za Killiana, za te wszystkie pogardliwe spojrzenia pełne wyższości!" - Pomyślała kopiąc przeciwnika kolanem w brzuch. "Za te wszystkie obelgi i lekceważenie" - Krzyczał głos w głowie kiedy wykręcała rękę łamiąc w barku ku podniecającym krzykom rozpaczy i brzdękowi upadającej na skałę broni.
- Następny! - Rozniosło się po pozornie opustoszałej sali kiedy wynosili kolejnego przeciwnika, a kolej a samotna broń leżała na posadzce. Nie powstrzymywała się. Łamała kości, wykręcała kolana i rwała ścięgna. Ogłuszała do nieprzytomności i zmuszała ich do poddania,a kolejne bronie upadały ku coraz większej wściekłości Srebrnej Sieci. Napawała się jego wzrokiem, który działał na nią niczym afrodyzjak. Walka - podniecająca i emocjonująca pochłonęła ja tak bardzo, że niknęła używając "Kroczenia" jak to nazywał jej jedyny ukochany z Zakonu, którego zabito. Oni go zabili!
Przed oczami stanął jej obraz młodego chłopaka średniego wzrostu o smukłej budowie i szelmowskim uśmieszku na pociągłej, ciemnej twarzy i złociste oczy patrzące wdzięcznie z szacunkiem i podziwem. Włosy koloru mahoniu powiewające na wietrze pofalowane delikatnie niczym morze w spokojny dzień. Głos kojący niczym ciepły miód lub zimny okład na poparzenie. Przypomniała sobie jego smutne, rozumiejące spojrzenie pojmujące sytuację i przepraszający grymas, gdy patrzył na nią po raz ostatni...
- Pustynna Różo... - szepnęła powalając ostatniego przeciwnika w tańcu Klingi na ziemię. - Jak możesz gościć mnie w swych progach bez cienia skruchy. - Spojrzała na czającego się mistrza. Warknął coś pod nosem i pokłonił jej z szacunkiem jako najlepszemu.
- Pustynna Róża śmie mianować ich najlepszymi uczniami? Jesteście śmieszni! - Wypluła słowo po słowie niczym jak wstrzyknięty na siłę do gardła udowadniając jej odporność i zwycięstwo. - Ostatni uczeń też niczym mnie nie zaskoczył. Rozczarowujecie mnie za każdym razem tak samo. Czy to pustynia, czy Przełęcz Wróżbiarki... - Popatrzyła na niego dając mu do zrozumienia przekaz podprogowy.
- Ty... Ta masakra nad jeziorem Wieszczki... - Nie odpowiedziała tylko poprawiła ubranie i odwracając się w kierunku wyjścia zrywając po drodze starą kartę z tablicy celów poszukiwanych i uniosła ja machając z szelestem.
- A to już nie jest aktualne. - Powiedziała i wyszła chowając kartę do kieszeni spodni zgięta na cztery. Karta pożółkła i pomięta przedstawiała portret znajomego chłopaka z charakterystycznym tatuażem na twarzy.
- Aż taki jesteś cenny, skarbie? - Szepnęła i pognała korytarzem znikając za rogiem.

Szare, kamienne schody wydawały się być niekończącą ścieżką katorgi dla jego otępiałego mózgu i miękkich nóg, gdy piał się powoli na najwyższą wierzę Pustynnej Róży. Dopóki nie wyruszył w drogę ten pomysł zdawał się naprawdę dobry.,. Korytarz wąski i wysoki, trochę klaustrofobiczny oświetlony małymi oknami przez które wpadał blady blask słońca tłumiony przez wściekle ciemne szyby. Odetchnął głęboko patrząc jak w przez uchylone drzwi na balkon wpada jasne słońce gorącego poranka. Wyszedł na kamienny, niewielki balkon zamykając za sobą drzwi i oparł się o prostą barierkę wyją z tylnej kieszeni spodni pomiętą paczkę papierosów zręcznym ruchem otwierając ja i wyjmując jednego z trzech papierosów. Odpalił bez pospiechu i z ulgą zaciągając się dymem stwierdził, że nie poszła za nim. Czuł jak bije od niej pasja i szczęście podsycane adrenaliną, doprawione rozczarowanie i ogromną, wręcz namacalną satysfakcją. Westchnął wydychając chmurę dymu nosem i spojrzał na roztaczającą się przed nim pustynną panoramę jednakowej kolorystyki piaszczystych wydm otaczających miasto.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz