Niemagiczni! (Killan i Riuuk)

Rozdział 1  (Killian)
Tarner podskakiwał żywo gestykulując. Wyglądał jak kaczka. Gruba kaczka.
Oparłem głowę na ścianie i westchnąłem cicho.
Omiotłem wzrokiem resztę nieszczęśników, którzy razem ze mną musieli oglądać jak opasły
brzuch profesora unosi się i opada, i szczerze współczułem siedzącym tym najbliżej, bo oni w
bonusie słyszeli pewnie obrzydliwe plusknięcia przy każdym jego ruchu. Jednak moi towarzysze
niedoli zdawali się ignorować ten teatrzyk rozpaczy i ze skupieniem próbowali powtórzyć zaklęcie,
które w swojej nieudolności próbował nam pokazać nauczyciel. Przyjrzałem się swoim
wyciągniętym na ławce rękom. Z jednej strony mój największy skarb. Polegałem na nich przez całe
życie i to one były niezastąpionym elementem mojej... "pracy". Jednak teraz były bezużyteczne.
Cóż, jeśli chodzi o magię jestem kompletną, stuprocentową lamą. Dlatego ciągle radośnie grzeje
ławkę na zajęciach czwartego roku wśród trzynastolatków.
Oblizałem językiem wargi i z rezygnacją spróbowałem powtórzyć ruchy Tarnera . Zaklęcie miało
spowodować, że leżący przede mną kawałek materiału zacznie latać.
Haha.
Kuźwa poleciał.
Zjawiskowe dwa centymetry w górę.
Killian, weź tak nie szalej, bo następnym razem poleci na trzy i cała ta gówniarzeria umrze z
zazdrości.
Spojrzałem na resztę uczniów. Materiały większości z nich unosiły się nad ich głowami, w kilku
przypadkach prawie dosięgały wysokiego sufitu. Plus nie spadały po kilku sekundach.
Popatrzyłem na mój kawałek taniej dzianiny leżący smętnie na ławce przede mną. Parsknąłem
zrezygnowany.
Amatorzy.
Nie potrafią docenić prawdziwego piękna.
Te dwa centymetry to wysokość idealna, materiał może na niej w pełni zaprezentować swoją
gracje i w ogóle.
Taa...
Nagle w sali rozbrzmiał zwiastujący koniec lekcji dzwon. Matko, jak ja kocham ten dźwięk!
Schowałem ścierkę do kieszeni i czekałem, aż tabun dzieciaków wypełznie wreszcie z sali. Potem
sam podniosłem się i nieśpiesznie skierowałem w kierunku drzwi. Byłem już prawie w progu, kiedy
za moimi plecami rozległ się piskliwy, zniewieściały głos Tarnera.
- Flynn, poczekaj.
Ciekawe, czy on w ogóle przechodził mutacje.
- Słucham, panie profesorze?
Może to sprawa hormonów.
- Jak poszło ci dzisiaj z zaklęciem?
To by w sumie tłumaczyło tą glace i brzuch.
- Dobrze...?
Hehe. Ta elokwencja.
Podniósł brwi.
- O wysokość boje się nawet pytać, więc powiedz mi chociaż, ile wytrzymałeś.
Sss, oj staruszku, te podteksty.
- Całe trzy sekundy.
Miałem wrażenie, że w tym momencie odwróci się i wyjdzie. Jego rozczarowanie tyło teraz
bardziej oczywiste niż nadwaga.
- Flynn, jesteś dopiero na czwartym roku – zaczął po chwili przerwy, która miała zobrazować mi
moja nieudolność. - Reszta uczniów to w większości trzynastolatki. I radzą sobie dużo lepiej od
ciebie. Ahh, przepraszam bardzo, stwierdzenie, że w ogóle sobie radzisz, jest sporym
niedopowiedzeniem.
W tym momencie przerwał, żeby wytrzeć jaskrawo różową chusteczką pot na czole.
- Chociaż w sumie, czego ja się po tobie spodziewałem.
Po tym słowach wydreptał z sali kaczym krokiem.
Wzruszyłem ramionami i poszedłem w głąb korytarza. Po drodze mijałem grupki starszych i
młodszych uczniów. Byli głośni i wydawało mi się, że próbują przekrzyczeć siebie na wzajem. Ten
szum mnie dobijał. Przywykłem raczej do pracy w ciszy, a tłum zawsze był dla mnie niebezpieczny.
Chociaż w takich okolicznościach najłatwiej było coś buchnąć. Ale już od dawna nie bawiłem się w
tak małe akcje.
Poczułem na sobie spojrzenia.
Znowu.
Ludzie wciąż nie reagowali na mnie najlepiej, odsuwali się i szeptali między sobą. Byle złodziej
z ulicy w ich elitarnej szkole dla bogatych wywłok? Spalić.
Wreszcie doszedłem do mojego ulubionego okna na końcu korytarza. Zwykle nie kręciło się tu
zbyt wielu uczniów, a okno znajdowało się w głębokiej wnęce i miało szeroki parapet. Usiadłem na
nim i oparłem głowę o zimną szybę.
Widok był doprawdy nieziemski.
Widziałem ogrody otaczające Akademię, wysokie drzewa, rozległe kwietniki z niespotykanymi
nigdzie indziej gatunkami. Wąskie ścieżki prowadzące między labirynty roślinności tworzyły z tej
perspektywy niezwykłą plątaninę. Znad znajdujących się dalej lasów parowała woda, otaczając
wszystko gęstą mgłą, przez którą przebijały się tylko pojedyncze promienie światła.
Po chwili gapienia się na to wszytko odwróciłem wreszcie głowę.
Wyjąłem z kieszeni materiał, z którym dzisiaj ćwiczyliśmy.
Świdrowałem go wzrokiem.
Czemu nie chcesz polecieć?!
Cholera.
Naprawdę się staram.
Wyprostowałem się i podświadomie wysunąłem szczękę do przodu.
Skupiłem nie na tej idiotycznej ścierce. Z całej siły. Wyszeptałem słowa zaklęcia i wykonałem
ruch ręką.
Materiał zaczął unosić się, bardzo powoli, ale do góry.
Dobra, jest okey...
Był już na wysokości mojej klatki piersiowej, gdy nagle, bezwładnie opadł na drewniany parapet.
Westchnąłem, pochylając się ze zrezygnowaniem.
- Serio? Tylko na tyle cię stać, "Hermesie"? - Usłyszałem nagle koło siebie.
Ostatnie słowo wypowiedziane było z przekąsem i zawtórował mu chór piskliwych śmiechów.
Odwróciłem się i zobaczyłem kolesia, na oko szesnastoletniego. Miał krótko przystrzyżone,
popielate włosy, krzywe zęby i posturę chomika. Była z nim grupa klasycznych przydupasów...
Super.
Obdarzyłem go jednym z moich najbardziej wyrafinowanych spojrzeń z cyklu "odpierdol się".
- Żeby nie umieć wykonać tak prostego zaklęcia... Ja już na pierwszym roku umiałem sprawić,
żeby przedmioty latały, nie?
Śmiech.
Ja natomiast bardzo chętnie sprawię, że twoje zęby będą latać. Nie?
- No, ale czego spodziewać się po wymoczku z ulicy, nie? Myśli, że jak ukradł kilka błyskotek, to
już jest nie wiadomo kim, nie? Chociaż jak się jest takim plebsem to się pewnie chce czasem
poczuć jak my, nieee?
Po tych słowach klepnął mnie w pierś.
Śmiech.
Oblizałem wargi i powoli zsunąłem się z parapetu.
Wyprostowałem się z głębokim westchnieniem, przeciągając się powoli.
Moi nowi koledzy odsunęli się, ale głupkowate uśmieszki nie znikały im z twarzy.
Podrapałem się w tył głowy i spojrzałem z rezygnacja na bok.
A potem szybkim ruchem podciąłem naszemu turbo-śmieszkowi nogi.
Upadł na ziemię z impetem i w towarzystwie niemalże świńskiego pisku.
Jego koledzy w jednej chwili odskoczyli do chwili, podczas gdy ja wbiłem mu podeszwę buta w
brzuch. Stęknął głośno. Nacisnąłem mocniej i obróciłem stopę kilka razy. Nie mógł wykrztusić z
siebie nic poza parsknięciami i zduszonymi stęknięciami. Miałem wrażenie, że jego koledzy chcieli
się na mnie rzucić. Naparłem więc na młodego całym swoim ciężarem i w akompaniamęcie jego
pisków omiotłem ich spojrzeniem. Przerażeni postąpili kilka kroków w tył. A ja spowrotem
zwróciłem swoje oczy ku tej stękającej kreaturze.
- Masz rację – mruknąłem, patrząc na niego z góry – nie jestem najlepszy w magii latania. Ale
wbijanie w ziemie idzie mi całkiem nieźle. Nawet tych wyjątkowo pyskatych i żałosnych pokrak.
Podniosłem nogę i po chwili uderzyłem jeszcze raz. Opluł się.
- Nie?
Zabrałem nogę i patrzyłem jak zanosi się kaszlem i próbuje złapać oddech. Jaki pocieszny
widok.
- Skończyłeś?
Odwróciłem się. Poza stadkiem gapiów stała przede mną dziewczyna. Niebieskie włosy opadały
jej długimi falami na ramiona. Wiceprzewodnicząca.
Spojrzałem na kulącego pod moimi stopami dzieciaka. Wzruszyłem ramionami.
- Chyba sobie wszystko wyjaśniliśmy.
Popatrzyła na mnie spode łba.
- Świetnie – powiedziała w końcu. - Dyrektor cię wzywa. Chodź ze mną. Już.
Uniosłem ręce w geście poddania.
- Pędzę – mruknąłem i podążyłem za dziewczyną, która zdążyła się już odwrócić i wejść w sam
środek tłumu.
Gdy doszliśmy pod gabinet dyrektora dziewczyna zostawiła mnie bez słowa i poszła w swoją
stronę. Odprowadziłem ją wzrokiem, a potem z rezygnacją naciąłem pozłacaną klamkę.
Ciekawe co dzisiaj.
Brak szacunku do nauczycieli?
Spanie na lekcjach?
Wagary?
Moje ultra genialne oceny?
Czy może któreś z pobić?
Chyba jednak powinienem się trochę ogarnąć.
Przyodziany w najbardziej teatralny uśmiech na jaki było mnie stać, wsunąłem się do gabinetu.
Już miałem zacząć jąkać stuprocentowo odkrywczą gadkę, w stylu "Świetnie pan dziś wygląda. Czy
mnie wzrok myli, czy panu tak twarz wyszlachetniała...?"
Jednak zauważyłem, że w gabinecie jest ktoś jeszcze. Na krześle przed biurkiem siedziała ubrana
na czarno dziewczyna. Ciemne włosy związane w zgrabny kucyk spływały jej po plechach. Nie
uraczyła mnie spojrzeniem.
Dyrektor uśmiechnął się natomiast swoją wiecznie zarumienioną twarzą i wskazał drugie krzesło.
- Usiądź, Killianie.
Podszedłem do biurka i obróciłem krzesło. Przerzuciłem nogę przez siedzenie i usiadłem na nim
kładąc ręce i brodę na oparciu.
Dopiero teraz dziewczyna rzuciła mi pogardliwe spojrzenie.
Dyrektor wciąż siedział gapiąc się na nas bez słowa.
Zamrugałem i kaszlnąłem wymownie.
Wtedy dopiero poprawił się na krześle i zaczął mówić.
- Killian Flynn i Riuuk – popatrzył na nas. Tak żeby wszyscy mieli pewność, że to o nas chodzi.
Dzięki, już zaczynałem mieć wątpliwości. - Musimy porozmawiać o waszej misji.



Rozdział 2 (Riuuk)
Zamach w prawo, obrót w lewo - ciężki wydech - unik, przejście na lewą nogę i cios z góry - ciężki wdech - salto do tyłu, wyskok i cios w prawej - poruszała się niczym w tańcu, magicznym tańcu śmierci wśród pogrążonych w blasku księżyca drzew.
- Co ja ci zrobiłam? - Wrzasnęła, a śpiące ptaki i nietoperze z pobliskich ruin w samym środku ogrodu oszołomione wzbiły się z piskiem wysoko w górę. Drewniany, wystrugany kostur, którego technikę doskonaliła, ponownie uderzył w wiszący na drzewie manekin. Była zdenerwowana, zażenowana i ... bezsilna.
Nienawidziła być bezsilna! To najgorszy rodzaj uczucia zaraz po zdradzie.
Drewniany kij ponownie uderzył, tym razem po odbiciu od jednego z grubych pni do tyłu z wysokiego, obrotowego zamachu. Zawisła w powietrzu, kiedy koniec kija zatrzymał się, zatrzaśnięty w silnej i dużej dłoni. Dłoni, której nie znała, lecz musiała poznać.
- Nie wiedziałem, że taka niepozorna dziewczyna może mieć w sobie tyle ognia. - Puścił kij i mrugnął do niej z durnowatym uśmieszkiem na ustach. Killian, ten tłumok co kibluje tyle w czwartej klasie! Że też akurat z nim musiała wylądować. Z jednym ze swoich głównych konkurentów do tytułu najlepszego assassina w szkole. Nie żeby go nie lubiła, przez te kilka tygodni od jego przyjęcia, zamieniła z nim może paręnaście zdań, po prostu nie miała ochoty na nowe znajomości. Szczególnie po przygodzie z Chesh'em. Dziwnym trafem odrobinę jej go przypominał.
Wbiła kostur głęboko w ziemię zaostrzonym końcem. Czego w nim najbardziej nie lubiła? W sumie niczego. Ogólnie miała bardzo mało informacji na jego temat. To troszku irytujące.
- To, że jestem dziewczyną nie znaczy, że jestem słabsza, wolniejsza, czy mniej przebiegła od ciebie. - Warknęła. Ostatnio bywała w bardzo złym humorze. Zwłaszcza, jak ktoś przerywał jej trening. Z resztą raz w miesiącu każda kobieta jest niczym pogoda... Zmienna i nieprzewidywalna.
- Powiedz jeszcze, że jesteś zatwardziałą feministką, która sama otwiera sobie słoiki. - Wywrócił oczami i szybkim ruchem wyrwał kostur z ziemi chichocząc. Zimnej, jesiennej ziemi, szykującej się na przyjście mroźniej zimy.
- Więc od dzisiaj jesteś moim p a r t n e r e m - odwróciła się do niego i wywracając oczami, pokazała palcami przysłowiowy cudzysłów. - Nienawidzę tego łysego obiboka ( tak, ma na myśli naszego kochanego pana dyrektora)! - Zmarszczyła brwi. - A co do feminizmu... Po prostu lubię być samowystarczalna, ale to nie oznacza od razu, że ze mnie wielka feministka! - Fuknęła i obróciła się do niego, wyciągnęła rękę. - Oddaj śmieszku!
- Po co trenujesz walkę tym kawałkiem drewna? - Podrzucił kostur i złapał z tyłu drugą ręką. - Poza tym, skąd jesteś? Na co dzień nie widuje się tak wysokich kobiet, które nie muszą patrzeć na mnie podnosząc głowę. - Uśmiechnął się szelmowsko.
- Pochodzę ze Smoczych Gór. - Odwróciła głowę ku księżycowi. - Nagle przypomniały jej się słowa dyrektora. " Jako dwoje najbardziej niezdolni w sztuce magicznej uczniowie..." Złapała się pod boki i błyskawicznie podjęła próbę wyrwania broni nowemu znajomemu. Napotkała jednak opór.
- Słuchaj, ty jesteś słaba z magii, ja też...
- No co ty? - Wypaliła przeciągając kij lekko w swoją stronę.
- Wypadałoby się lepiej poznać nie sądzisz? - Zagadnął, przeciągając broń w swoją stronę.
Nagle dziewczyna wyrzuciła pod nogi żółtą fiolkę. Zanim zdołał odskoczyć, fiolka wybuchła, pogrążając całą polanę w żółtym, drażniącym dymie. Kaszlnął i przetarł oczy klnąc pod nosem. Ku jego zdziwieniu broń pozostała w jego dłoni, jednak dziewczyna zniknęła.
- Ej, idioto! Jak chcesz to odpowiem ci na każde twoje pytanie, tylko najpierw musisz mnie złapać i pokonać! Udowodnić, że nie pogrążysz mnie w tej samobójczej misji! - Uśmiechnęła się krzywo i wstała, machając mu z gałęzi pobliskiego drzewa, pierwszego w drodze do labiryntu.
- Nie możesz używać broni, oprócz tej, którą ci pozostawiłam. - Zdjęła z sąsiedniej gałęzi powieszony wcześniej płaszcz, narzuciła na głowę głęboki kaptur i zniknęła w cieniu labiryntu...



Rozdział 3 (Killian)
  Biegł co sił przez las. Suche gałęzie smagały go po twarzy i rękach, ale nie zwracał na to uwagi. Nie próbował nawet ukryć swojej obecności przed dziewczyną. Posuwał się do przodu w błyskawicznym tempie, zwinnie pokonując wszystkie przeszkody, jak powalone drzewa i kopy ziemi. Momentalnie skręcił w prawo, znikając w ogromnej kępie krzewów. Dopiero otoczony z każdej strony ich gubiącymi liście gałęźmi, zatrzymał się i przykucnął. Zasłonił usta ręką, gdyż w nocnej ciszy jego szybki oddech wydawał się grzmieć. Poczuł, jak krople zimnego potu spływają mu po karku i czole. Jego mięśnie po długim biegu były rozgrzane i czuł, jak wszystkie pracują. Uśmiechnął się. Adrenalina pulsowała mu w żyłach. Uwielbiał ten stan.
    Pochylił się do przodu. Położył dłoń na zimnej ziemi i przywarł do niej, wyprężając ciało w drapieżnej pozycji, niczym kot. Nasłuchiwał. Tak... Słyszał ją. Była już niedaleko. Jej technika była nienaganna. Smukłe ciało przesuwało się między gałęziami niemalże bezszelestnie i nad wyraz szybko. Niewprawne ucho nie wychwyciłoby delikatnych uderzeń jej stóp z szumu wiatru i szelestu suchych liści. Ale on słyszał bardzo dokładnie.
    Oblizał wargi językiem.
    Spojrzał na drewniany kostur, który wciąż ściskał w posiniałych od zimna palcach. Był o wiele za duży i nieporęczny do walki w lesie. Chłopak był przyzwyczajony do innego rodzaju broni, odłożył więc przedmiot na ziemię, cicho i delikatnie, by nie robić niepotrzebnego hałasu. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej czarną chustkę. Przewiązał ją na szyi i naciągnął na twarz.
    Pochylił się do przodu, opierając ręce na ziemi. Wypuścił powietrze z płuc i w jednej chwili wystrzelił do przodu niczym strzała. Wypadł spomiędzy gałęzi na niewielką, pustą polanę i pokonując ją w zastraszającym tempie, pognał między drzewa w kierunku, z którego słyszał dziewczynę. Nie dbał o zachowanie pozorów, że próbował nawet ukryć swojej pozycji. To nie były podchody. Zmysły obojga z nich były wyostrzone na tyle, że żadne nie byłoby w stanie ukryć się przed drugim. Nie mieli szans zaskoczyć się nawzajem. To będzie pojedynek szybkości i siły.
    Przeskoczył ogromny pień i przyspieszył. Podniósł głowę. Pod czarną chustką zagościł drapieżny uśmiech. Spomiędzy pozbawionych liści gałęzi przebijał się księżyc, a w jego świetle zamajaczyła sylwetka ubranej w płaszcz dziewczyny. Przeskakiwała zwinnie z jednej gałęzi na drugą, unikając sterczących konarów. Ona również wyczuła jego obecność i na ułamek sekundy odwróciła twarz w jego stronę. Niebieskie oczy zalśniły zuchwale.
   Chłopak wyprężył ciało i wbiegł po pochyłym pniu. Złapał się grubej gałęzi i błyskawicznie podciągnął się na niej przerzucając nogi na koleją. Pomagając sobie rękami ruszył w pogoń za dziewczyną. Gałęzie łamały się z trzaskiem kiedy się przez nie przedzierał. Jego ręce i nieosłonioną chustką część twarzy, pokryły wąskie zadrapania, z których zaczęła sączyć się krew.
    Jednak dogonił ją.
    Jednym susem znalazł się zaraz za dziewczyną i, nie dając jej czasu na namysły, zaatakował. Jego ręka prześliznęła się po policzku Riuuk, która w ostatniej chwili uchyliła głowę. Wykorzystując niewygodną pozycję, którą musiał przyjąć, kopnęła go w klatkę piersiową. Chłopak zachwiał się i tracąc równowagę runął w dół. Riuuk nie miała jednak czasu na triumf. Poczuła, jak na kostce zaciska się jej silna dłoń i ściąga ją za sobą. Krzyknęła.
     Spadali w dół uderzając w niezliczone gałęzie i konary drzew. Riuuk złapała się jednego z nich i zsunęła po jego korze z gracją na ziemię. Gdy tylko jej stopy dotknęły gruntu, przyjęła bojową pozycję i rozejrzała się. Z pomiędzy drzew pomknął ku niej cień. Uderzenie spadło na nią z góry. Krzyżując nad głową ręce, zablokowała kopnięcie i odepchnęła chłopaka. Ten, odbijając się na rękach i przewracając w powietrzu, bezpiecznie wylądował na ziemi. Schylił się od razu, by uniknąć błyskawicznego ciosu nogą wymierzonego w jego głowę. Opierając się na łokciach kopnął w stronę jej odsłoniętej łydki, starając się pozbawić ją równowagi. Napotkał jednak tylko powietrze. Wciąż leżąc na ziemi, przetoczył się, unikając gradu ciosów, który spadł z góry na miejsce, w którym był przed chwilą. Podniósł się z ziemi i uderzył pięścią w bark dziewczyny, która nie zdążyła się jeszcze odwrócić. Syknęła i odskoczyła do tyłu. Oboje zmierzyli się spojrzeniami. Oddychali ciężko, a oczy zalewał im pot.
    Chłopak stanął w rozkroku i wyciągnął przed siebie zaciśnięte pięści. Dziewczyna pochyliła się do przodu, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Patrzyli na siebie przez chwilę. I w jednym momencie zaatakowali.
    Dwa zaprawione w walce ciała zderzyły się ze sobą, zasypując się nawzajem gradem ciosów i uderzeń. Nie wszystkich dało się uniknąć. Pojedynek trwał już dłuższą chwilę. Oboje czuli, że tracą oddech, poobijane i zmęczone ciała powoli odmawiają im posłuszeństwa, a koncentracja spada. Riuuk zablokowała kolejne uderzenie, ale zabrakło jej szybkości, by odpowiedzieć na nie we właściwym momencie. Killian wykorzystał to i niezgrabnym kopnięciem podhaczył jej nogi. Dziewczyna upadła na twarz podpierając się na rękach. Miała się właśnie podnieść, kiedy stalowy chwyt złapał ją za ręce i odwinął ją za plecy, stosując dźwignię. Poczuła na sobie ciężar i jęknęła.
    Odwróciła głowę i kątem oka spojrzała na przeciwnika, siedzącego na jej plecach. Chłopak mocno przyciskał jej rękę do łopatek, by nie mogła się ruszać. Jego ramiona podnosiły się w rytm szybkich, ciężkich oddechów, a mięśnie drgały ze zmęczenia. Kiedy ściągnął chustkę z twarzy, zobaczyła zuchwały uśmiech, obnażający błyszczące w ciemności, śnieżnobiałe zęby. Z nosa spływała mu strużka krwi.
    - Wygrałem – wysapał, wycierając krew z twarzy.
    - Super – parsknęła. - Teraz możesz mnie puścić.
Szarpnęła się w uścisku. Chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej, a w błękitnych oczach pojawił się błysk przekory.
    - No wiesz, mnie tam się podoba.
    Riuuk odburknęła coś niewyraźnie i zdzieliła go nogą w plecy. Stęknął i podniósł się. Dziewczyna poderwała się błyskawicznie i zaczęła masować pulsujący bólem nadgarstek, który jej przed chwilą wykręcił.
    Popatrzyła na niego spode łba.
    - Gdzie masz kostur, który ci dałam? - Zapytała.
    - Masz na myśli ten kij? - Przerwał, by splunąć na ziemie krwią. - Przecież to za cholerę nie nadawało się do walki w takim terenie. Jeśli chciałaś coś osiągnąć dając mi go, to chyba tylko mnie spowolnić.
    Skrzywił się, czując rozrywający ból w ręce, kiedy próbował ją wyprostować.
    - Przegiąłeś - dziewczyna odgarnęła z twarzy włosy i zmierzyła go piorunującym spojrzeniem. - Od samego początku celowałeś w głowę. Nie wziąłeś tego za bardzo na serio?
    - Słucham?! - Przerwał masowanie ręki. - Zrzuciłaś mnie z drzewa!
    - Tak – skrzyżowała ręce na piersi. - Ale to było PO TYM, jak ledwie uniknęłam ciosu w głowę.
    - Czyli twoim zdaniem powinienem  poczekać, aż mnie zrzucisz i dopiero wtedy prać cię po łbie? -  Parsknął.
     - Jak na kogoś, kto zleciał z drzewa, jesteś aż nazbyt żywy! - Żachnęła się. - Może powinnam była zwalić cię nie raz, a kilka!
    - Jakbyś miała okazję! - Zmarszczył nos. - Zachowujesz się, jakbyś serio oberwała w łeb! A może gdybym ci rzeczywiście przywalił, to gadałabyś teraz z sensem.
    Dziewczyna wydęła policzki.
    Potem poprawiła płaszcz i przemaszerowała koło chłopaka.
    - Idę spać – powiedziała, nie obracając się do niego.
    - Ale... Czekaj! Miałaś mi odpowiedzieć na kilka pytań!
    Zatrzymała się. Najchętniej by go zignorowała. Jednak jej duma i honor na to nie pozwoliły.
    - Masz trzy szanse.
    - Tylko? - Mruknął.
    - Jak ci się nie podoba, to to"tylko" też ci policzę.
    Westchnął i podrapał się po głowie. Wiedział już, skąd pochodzi. Spojrzał na nią.
    - Gdzie się nauczyłaś... tego – zapytał, omiatając jej postać machnięciem reki.
    - Pobierałam nauki w świątyni boga śmierci. Szkoliłam się na zabójczynię.
    Gwizdnął z uznaniem.
    - A ty?
    - Czy to nie ja zadaję tu pytania? - Schował ręce do kieszeni i przyjął nonszalancką postawę.
    - Gdzie się tego nauczyłeś? - Powtórzyła pytanie, wbijając w niego spojrzenie niebieskich oczu.
    Patrzył na nią przez chwilę bez słowa.
    - Na ulicy – odparł w końcu, uśmiechając się zuchwale. 
    - Czyżby? Takich rzeczy uczą na ulicy?
    Wzruszył ramionami.
    - Blizny. Skąd je masz? - Zapytał w końcu.
    Dziewczyna wzdrygnęła się i odruchowo otuliła szczelniej płaszczem
    - Kiedy ty... - Przerwała, widząc bezczelny uśmiech na jego twarzy.
    Zagryzła zęby i wyprostowała się, próbując nie dać po sobie poznać, że pytanie ją dotknęło.
    - Moja rodzina została zaatakowana - wysyczała z trudem. - Uprowadzili nas i torturowali. Starczy?
    Chłopak znowu wzruszył ramionami. Jakby zadał pytanie nie dlatego, że chciał znać odpowiedź, tylko po to, by ją zdenerwować.
    - A ty? Skąd masz swoje?
    - Wiezienia generalnie – mruknął obojętnie. - Panowie od wyciągania informacji nie są zbyt łagodni.
     - To prawda, że założyli ci Żelazną Damę?
    Parsknięcie. Teraz to ona trafiła w sedno.
    Chłopak odruchowo potarł szramę na nadgarstku.
    - Bolało? - Drążyła.
    Oblizał wargi i spojrzał na nią.
    - Cholernie. Nawet sobie nie wyobrażasz.
    - Dobra. Śpiąca jestem. Trzecie pytanie.
    Uśmiechnął się.
    - To jak w końcu z tymi słoikami. Sama sobie otwierasz?
    Rumieniec złości wstąpił jej na policzki. W mgnieniu oka podniosła z ziemi kamień i cisnęła nim w chłopaka. Ten złapał go na kilka centymetrów przed twarzą, a kiedy odrzucił go na bok, dziewczyny już nie było.

    Strumienie wody spływały mu po głowie i karku. Podkręcił jeszcze czerwoną gałkę i pozwolił, by niemalże wrząca woda spłynęła na obolałe mięśnie. Oparł czoło na wykafelkowanej ścianie i przymknął oczy. Mokre włosy lepiły my się do twarzy.
    Poruszył niezgrabnie ręką i syknął, gdy poczuł ból. Przeklął pod nosem. Ta laska przesadziła...
Nie mógł uwierzyć, że przez najbliższy czas będą współpracować. Wspomnienie rozmowy z dyrektorem doprowadzało go do białej gorączki.
    - Musimy porozmawiać o waszej misji – powiedział wtedy.
    Killian nie miał pojęcia, o co może mu chodzić. Owszem, Akademia wysyła swoich uczniów w teren z różnego rodzaju zadaniami. Spoko. Ale co tu robi ta laska?
     - Bardzo niepokoi mnie pewna sprawa – zaczął dyrektor. - Mianowicie wasze umiejętności magiczne. Owszem, jestem pod ogromnym wrażeniem waszych zdolności bojowych. Sprawiają one, że nie odstajecie potencjałem od reszty uczniów. Jednak Akademia jest w pierwszej kolejności placówką magiczną. A wy i magia, to sprawy które nie specjalnie można postawić razem w jednym zdaniu. Dlatego... Chciałbym was razem wysłać na misję.
    Parsknęli niemal jednocześnie.
    - Ale skoro macie nauczyć się korzystać z magii, to zostawcie tu, proszę, wszystkie wasze bronie.
    - Słucham?! - Znowu duecik.
    - Bez dyskusji. No już, już – powiedział, widząc ich wahanie.
    Po chwili bezskutecznego miażdżenia wzrokiem dyrektora zaczęli odkładać na biurko swoją broń.     Riuuk pieszczotliwie ułożyła na nim swoje noże i shurikeny. Ujęła w ręce ukochany miecz. Wysunęła go z pochwy i pogładziła ostrze, po czym delikatnie i z oporem ułożyła na blacie. Killian odpiął pokrowiec z nożem z ramienia, a potem schylił się i uczynił to samo z tym na kostce. Popatrzył na dyrektora spode łba i wysunął wojowniczo szczękę, zaciskając dłoń na pokrowcach. Potem rzucił nimi w klatkę piersiową tamtego. Odbiły się od niej i upadły na biurko.
    - Najedz się – parsknął.
    Dyrektor uśmiechnął się.
    - Jeszcze łom – powiedział wskazując palcem na skórzany pas chłopaka, przy którym, przymocowany skomplikowaną plątaniną rzemieni i klamr, wisiał ciężki, złodziejski łom.
    Killian wstrzymał oddech.
    - C-co... Nie ma opcji!
    Dyrektor pospieszył go gestem dłoni.
    Na twarzy chłopaka pojawił się rumieniec złości, a jego oczy błyskały wściekłością, gdy odpinał klamry. Trzymając łom w obu rękach obrócił nim kilka razy i opornie położył koło miecza.
    - Widzisz jak dobrze ci poszło?
    - Zamknij się.
    - Świetnie. No to teraz szczegóły.
    Rozłożył przed nimi kilka kartek. Killian nie musiał im się długo przyglądać, żeby wiedzieć, o co chodzi.
    - Kamień filozoficzny... - Wyszeptał.
    Poczuł, jak wypełnia go znajome uczucie, które zawsze towarzyszyło mu przy napadach. Oczy błysnęły ekscytacją.
    - Dokładnie. Chodzą słuchy, że w stolicy ktoś jest w posiadaniu mapy, która do niego prowadzi. Przechwyćcie ją i znajdźcie kamień.
    - Czy to legalne? - Zapytał, uśmiechając się złowieszczo.
    - Ktokolwiek tą mapę ma teraz, sam ją ukradł. Powiedziałbym, że jej prawowity właściciel od dawna nie żyje, ale wiecie, mówimy tu o kamieniu filozoficznym – zaśmiał się. - W każdym razie legalność tego przedsięwzięcia to mocno dyskusyjna kwestia. Czy to ci przeszkadza?
    Spojrzenie.
    - Mogę nie odpowiadać? - Wysyczał przez obnażone w drapieżnym uśmiechu zęby.

    Killian wyłączył wodę. Poczuł na ciele chłód. Wytarł się ręcznikiem i włożył na siebie obcisłą koszulkę bez rękawów i luźne spodnie. Przeczesując ręką wilgotne włosy położył się na łóżku. Westchnął, przypominając sobie, co dyrektor powiedział im na odchodnym.
    "Wiem co myślicie. Jak mamy nauczyć się magii, skoro ten stary dziad nie nie wysyła z nami nikogo, kto mógłby nam mówić, co robić? Otóż, bardzo chętnie posłałbym z wami kogoś takiego, ale znając wasze charaktery, wykorzystalibyście go, by odwalił za was brudną robotę. Magia jest w was, musicie się na nią tylko otworzyć. Gdyby tak nie było, nie przyjąłbym was do Akademii... A i jeszcze jedno. Wiecie, że oszukiwanie lub niepowodzenie misji wiąże się z wyrzuceniem ze szkoły, prawda? Dla Riuuk to byłby koniec konsekwencji. Ale dla ciebie Killianie... Wiesz co się stanie, jeśli stracisz wstawiennictwo Akademii?"

    Chłopak przełknął ślinę i potarł szyję, czując niemalże, jak zaciska się na niej sznur.

Rozdział 4 (Riuuk)
Otworzyła zaspane oczy i przeklęła cicho pod nosem. Za każdym razem wie, że rano będzie żałować swej decyzji o kolejnym pod rząd nocnym wypadzie. Musiała pogodzić się z faktem, że chciała czy nie, musiała spać. Mimo magicznego wspomagania i transferu energii i tak chociaż te kilka godzin w tygodniu musiała pospać.
Szybko wskoczyła w podróżne ubrania przygotowane dzień wcześniej na biurku i wyciągnęła się do tyłu, wykonując mostek. Zerknęła na zegarek. Punkt czwarta wyszła z pokoju i szybkim krokiem przemieszczała się szerokimi, pustymi i cichymi korytarzami. Rozkoszowała się tą niezwykłą ciszą w na co dzień tak hałaśliwym miejscu. Spała zaledwie półtorej godziny, co nawet na jej standard przy tak długiej podróży było stanowczo za krótkim snem. Jednak nie mogła zasnąć, ponieważ jedna rzecz cały czas nie dawała jej spokoju. Kot... Amon zniknął. Baaa!!! On znikał zwykle cały czas, jednakże nie na tak długi czas! Gdzie on się do cholery podziewa! Ma kryzys wieku średniego czy jak?
Bezszelestnie mknęła niezauważalnie przez długie korytarze i jeszcze ciemny dziedziniec, wtapiając się w każdy cień. 

Jak zwykle zebrało jej się na wymioty po skorzystaniu z magicznego teleportera. Nienawidziła tego. Gdyby miała czas wybrałaby zdecydowanie pospolite środki transportu, jak stara dobra jazda konno, jednak trzeba przyznać, że w kryterium czasowym takie rzeczy były nie zastąpione. Pomknęła szybko i sprawnie po nigdy nie śpiącym mieście. Uwielbiała chodzić po bocznych, opustoszałych uliczkach, oświetlonych kwiatami i świetlikami. Wszystko wydawało się takie czyste, magiczne i nieskazitelne. Ominęła kilka lecących śpiąco wróżek i gromadkę idących do pracy nimf, niemal sprawiających wrażenie emanujących pięknem i aurą tajemniczości. Nagle gwałtownie skręciła i zniknęła w ciemnej uliczce. Pchnęła ciężkie drewniane drzwi i w towarzystwie cichego dzwoneczka, zniknęła w ciemnościach sklepu. 
- Witaj, moja droga! Co cię tu sprowadza o tej porze?! - Zza ciemnej zasłony zaplecza wyłoniła się znajoma twarz niewysokiego mężczyzny.
- To co zwykle. - Uśmiechnęła się. - Nie mów, że nie słyszałeś o wyzwaniu, które nam rzucono. Musze się dobrze wyposażyć. Przecież nie wspominano nic o truciznach, prawda? - Uśmiechnęła się szelmowsko. - Poza tym tylko u ciebie mogę dostać pokarm dla mojej żaby - popatrzyła na dość duży słoik z brązowo-żółtą zawartością na jednej z półek. 
- Więc czego potrzebujesz? - Spojrzała na swoja ulubioną część sklepu. - Masz dla mnie coś specjalnego?
- Oczywiście moja droga! - Starzec zatarł ręce z wyraźną ekscytacją.

- Hej! Co jest do cholery?! - Kilian wręcz wrzasnął, kiedy jakiś nieznajomy wpadł do jego pokoju. Przecież był zamknięty na cztery spusty!
- Myślisz, że tylko ty umiesz się włamywać? - Przewróciła w palcach wytrych. Ciekawy i dość specjalistyczny wytrych. 
- Nie za wcześnie?!
- Żartujesz sobie?! - Żachnęła się i podeszła do łóżka swojego przymusowego towarzysza. - To ja zdążyłam już iść do biblioteki, skoczyć do Miasta Wróżek i spakować plecak, a ty jeszcze narzekasz, że za wcześnie?! - Warknęła i chwyciła za róg kołdry. Gwałtownie szarpnęła ją do góry, odkrywając go bez cienia współczucia. Chłopak szybko zerwał się z łóżka i wskoczył do otwartej szafy, szukając jakiś spodni.
- Ej, no co ty! Zwariowałaś! Daj mi się chociaż ubrać ty cholerny zboczeńcu! - Popatrzył na nią swoim słynnym zabójczym wzrokiem i roześmiał na całe gardło. - Czyżbym był aż tak przystojny, że z miejsca cię zatkało? - Szelmowski uśmiech zagościł na jego twarzy.
Riuuk usiadła na krześle, zwalając wcześniej wszystkie znajdujące się na nim rzeczy, co dodatkowo go zirytowało. 
- No to na co czekasz? Ubieraj się! I to gazem Killian, bo czas nagli!
- Chyba mamy całkowicie odmienną definicję słowa "rano". - Fuknął. - Najpierw wyjdź!
- Ty, chłopczyku, nie uważasz, że nie ładnie tak wypraszać gości? - Zaśmiała się pod nosem. - Nie znasz takiego miejsca jak łazienka? Ja się stąd nie ruszę!
- Chyba, że chcesz zrobić mi rewizje od zera kochaniutka - mrugnął do niej okiem.
- Przepraszam, ale nie skorzystam z tej jakże kuszącej propozycji! - Wystawiła mu język i spojrzała na zegar. 
W końcu chłopak skapitulował i przemknął do łazienki.

- Wielkie mi halo! Jakbym w życiu mężczyzny nie widziała! Ha! Dobre! - W końcu udało im się opuścić akademik. - Stanu tego pokoju już nie skomentuję. - Zaśmiała się na głos, nie kryjąc rozbawienia w najmniejszym stopniu. - Nie wiedziałam, że jesteś taki wrażliwy! Ha!
- Zamknij się! - Machnął ręka i poprawił plecak. 
Byli ubrani w długie, czarne płaszcze i wysokie buty oraz podobne, brązowe plecaki. Niknęli w każdym zaciemnionym miejscu i poruszali się niczym cienie ku wschodowi słońca.
- Kierunek rzeka Zaff mój towarzyszu!

Rozdział 5 (Killian)
   Ziewnął głośno.
    Setny raz.
    Nie kłopotał się już nawet zasłanianiem ust.
    Dziewczyna rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
    - Nie przesadzasz trochę? - Zapytała zdegustowana.
    Parsknął.
    - Przesadzam? - Mruknął cicho, nie mając nawet siły na podnoszenie głosu. - To ty zmusiłaś mnie do biegania przez pół nocy po lesie. A potem wyciągnęłaś z łóżka o tak nieludzkiej porze. Cham.
    Jakby na potwierdzenie swoich słów ziewnął ponownie i przetarł oczy wierzchem dłoni.
    - Heh... - parsknęła dziewczyna. - Nie słyszałeś nigdy o transferach energii, czy wspomaganiu magicznym?
    - To badziewie. Strasznie komplikuje życie. Cząsteczki magii na cholernie długo zostają w ciele. A większość systemów antywłamaniowych opiera się na barierach przeciw-magicznych. Jak nie używasz magii to bez problemu przez nie przechodzisz.
    - Zadziwia mnie to, jakimi kategoriami myślisz.
    Nie odpowiedział.
   Szli szybkim krokiem w cieniu drzew. Otoczenie przybielone było szronem, a trawa skrzypiała cicho, gdy po niej stąpali. W rytm ich oddechów w powietrzu pojawiały się kłębki pary. Zimne, orzeźwiające powietrze muskało ich po nieokrytych twarzach, sprawiając, że ich policzki zaróżowiły się, a ręce zsiniały z zimna. Słońce zaczynało powoli wychylać się zza horyzontu i niebawem powinno przebić się pomiędzy ostatnimi, zżółkłymi liśćmi suchych gałęzi. Zima zbliżała się wielkimi krokami.
    Ścieżka zwęziła się i Riuuk wysunęła się przed Killiana. Obserwował jak jej biodra kołyszą się w rytm szybkich kroków. Poruszała się z gracją i drapieżnością, nawet teraz pilnując, by jej stopy sunęły po oszronionej trawie i twardej ziemi bez żadnego zbędnego szmeru. Pojedyncze kosmyki czarnych jak smoła włosów wysunęły się z rzemienia, opadały teraz swobodnie na jej ramiona, plecy i twarz. Od czasu do czasu odgarniała je za ucho szybkim ruchem ręki.
    Ziewnął po raz kolejny, przymykając na chwilę zmęczone oczy. Chłodne powietrze szczypało go w twarz. Podobnie jak dziewczyna, szedł, nie wydając przy tym żadnego zbędnego dźwięku, jakby podświadomie nie chcąc zmącić panującej w lesie ciszy. Oboje ją lubili, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Bez hałasu, niepotrzebnych ekscytacji, krzyków... Cisza była dobra. Idealna zarówno do pracy, jak i do odpoczynku. Oznaczała bezpieczeństwo.
    Podniósł wzrok, ponownie przyglądając się dziewczynie. Imponowało mu tępo, które narzuciła marszowi. Większość ludzi, z którymi współpracował nigdy nie mogła za nim nadążyć. Teraz natomiast oboje sunęli do przodu w idealnym tempie, które pewnie większość ludzi uznałaby za zastraszające.
    Słońce było już na niebie, gdy drzewa przerzedziły się i wyszli spomiędzy nich na szeroką, ubitą drogę. Na ziemi widać było ślady kół i kopyt koni. Riuuk bez słowa skręciła w lewo i, wciąż trzymając się zacienionego pobocza, ruszyła szybko przed siebie.
     - Wstrzymaj się na moment – zawołał za nią chłopak.
    Dziewczyna odwróciła się z cichym parsknięciem.
    - Co jest? Zmęczyłeś się? - Mruknęła z pogardą.
    Chłopak schylił się, by przywiązać do plecaka zwinięty płaszcz, który przed chwilą ściągnął. Teraz miał na sobie rozpiętą, czarnoszarą koszulę z podwiniętymi rękawami i ciemnoszarą koszulkę, pod którą przy każdym ruchu wyraźnie rysowały się jego mięśnie. Kiedy mocował się ze sznurkiem, Riuuk miała okazję dokładnie przyjrzeć się jego tatuażom nad przedramionach. Zakrywały one liczne blizny, ale same były czasami przerwane przez taką, która pojawiła się po ich powstaniu. Część symboli dziewczyna poznawała. Były to znaki więzień, które tatuowano skazanym na wypadek, gdyby uciekli lub po prostu, by łatwiej było ich liczyć i spisywać. Reszty dziewczyna nie znała, te widocznie, chłopak zrobił sam. Na wierzchu prawej dłoni dziewczyna zauważyła dziwną bliznę. Przyjrzała się uważnej. I rozpoznała. Wypalona na skórze pieczęć królewska. Dożywotnie znamię zarezerwowane dla największych przestępców w kraju. Na przedramieniu tej samej ręki widniał też najdokładniejszy ze wszystkich tatuaży. Przedstawiał młodego mężczyznę w krótkim płaszczu narzuconym na starożytną togę, miał kapelusz i sandały ze skrzydłami, a na twarzy widniał niezwykle realistyczny, pogardliwy uśmiech. W wyciągniętej ręce trzymał wyeksponowany kaduceusz. Riuuk skrzywiła się. To Hermes. Bóg pasterzy, podróżnych, kupców... I złodziei.
    Chłopak uporał się ze sznurkami, wyciągnął coś z plecaka i lekkim ruchem zarzucił go sobie na plecy.
    - Przyklej mi to – powiedział, podając dziewczynie szeroki plaster.
    - Ooo – jęknęła teatralnie wydymając przy tym policzki. - Dzidzi zrobiło sobie ziazi?
    - Nie pieprz – zmarszczył brwi i wskazał palcem na policzek pod lewym okiem. - Chcesz, żeby zatrzymywał nas przez to każdy patrol straży? Nie mówiąc już o załatwieniu czegokolwiek na ulicy.
    - Przecież od kiedy jesteś w Akademii, twoje zarzuty i wyroki zostały zawieszone.
    - I jak ty to sobie wyobrażasz?! "Hej, ten chłopak uciekł z Avrile, na pewno jest niebezpieczny! Ale chwila, przecież Akademia zawiesiła jego winy, nie mamy się już czym przejmować, będziemy rozmawiać z nim bez żadnych uprzedzeń i na pewno nie wezwiemy straży!" - Jęknął ironicznie.
    - Mam ci to przykleić, czy dalej będziesz robił z siebie debila na ulicy? - Bąknęła naburmuszona.
    Nie czekając na odpowiedź wyciągnęła rękę i z nietypową dla zabójczyni delikatnością, przykleiła plaster na tatuażu. Poczuła pod palcami miękką, gładką skórę wciąż zimnego policzka. Pogładziła kciukiem materiał, by upewnić się, że się nie odkleja. Podświadomie podniosła wzrok i napotkała spojrzenie błękitnoszarych oczu, otoczonych, jak teraz zauważyła, nietypowymi dla mężczyzn długimi, bardzo jasnymi rzęsami. Odsunęła się szybko, lekko speszona.
    - A co z resztą? - Spytała, wskazując wzrokiem na ręce chłopaka.
    Wzruszył ramionami.
    - Opuszczę rękawy.
    - Blizna?
    - Nie zwraca aż tak uwagi. Zresztą, mogę zakryć ją bandażem.
    Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach i obrzuciła go pełnym pogardy spojrzeniem.
    - Same z tobą problemy – powiedziała zrezygnowana i odwróciła się, gotowa iść dalej.
    - A z tobą to niby nie?
    - O co ci... - ponownie skierowała się w jego stronę, gotowa rozpocząć kolejną kłótnię, lecz zamarła, wiedząc, co chłopak trzyma w ręce.
    Między palcami wyciągniętej dłoni dostrzegła niewielkie fiolki z kolorowymi substancjami. Identyczne jak te, które kupiła kilka godzin wcześniej. Od razu sięgnęła do sakwy przy pasie, gdzie zwykła trzymać swoje trucizny. Była pusta.
    - Kiedy ty... - grymas złości wpłynął jej na twarz. - Oddawaj!
    Błyskawicznie rzuciła się w stronę wyciągniętej dłoni. Już miała ją chwycić, lecz ta cofnęła się w ostatniej chwili i palce dziewczyny musnęły tylko powietrze.
    - Znowu zaczynasz? - Na twarzy Killiana pojawił się łobuzerski uśmiech.
    - Nie pozwalaj sobie! - Oczy błyszczały jej gniewem.
    Wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń.
     - Oddaj mi je – powiedziała ostrzegawczym tonem. - Albo połamię ci wszystkie kości.
    Zaśmiał się.
       - Powodzenia.
    Po tych słowach upuścił fiolki na ziemię i, nim dziewczyna zdążyła drgnąć, zadeptał je grubaą podeszwą podróżnego buta. Kolorowy płyn wylał się na ziemię i wchłonął się w nią, sycząc złowieszczo. Z miejsca, w którym leżały fragmenty szkła unosiły się strużki dymu.
    - Debilu! - Krzyknęła i zamachnęła się ręką.
    Killian złapał jej nadgarstek.
    - Dlaczego to zrobiłeś?! Mózgu nie masz?! - Wrzasnęła mu w twarz.
    Parsknął.
    - To ja się pytam, po jaką cholerę w ogóle to brałaś?! Chciałaś, żebyśmy oblali?!
    Dziewczyna sapnęła oburzona i wyrwała rękę z uścisku.
    - Dyro nie mówił, że nie możemy korzystać z trucizn!
    - Nie mówił też, że możemy!
    Żachnęła się.
    - Jak na złodzieja to słaby z ciebie kombinator!
    - Bo nie jestem debilem tak jak ty! To nie jest koleś, z którym można bawić się w takie rzeczy! Jak stwierdzi, że oszukiwaliśmy, to będzie miał wywalone na to co gadał, a czego nie, tylko po prostu nas udupi! O to ci chodzi?!
    Nie odpowiedziała. Patrzyła na chłopaka spode łba, a na twarz wystąpił jej rumieniec złości.
    - Zresztą, po kiego ci to w ogóle było?!
    - A po co są trucizny twoim zdaniem?! Do zabijania – wysyczała.
    Popatrzył na nią takim wzorkiem, jakby nie rozumiał co mówi.
    - O czym ty pieprzysz?! Kogo ty niby chciałaś zabijać?!
    - Wrogów!
    - Jakich wrogów?! - Uderzył się w czoło. - Jeśli w ogóle dobierzemy się do mapy, to przysięgam ci, że nikt kto puści się za nami w pościg nie da sobie od tak wsypać proszku do herbaty!
    Riuuk zaniemówiła na chwilę.
    - A właściciel?
    Chłopak jęknął zrezygnowany.
    - Chcesz go zabić?! Nie no, dajmy znać całemu światu, że szukamy kamienia! Po cholerę podmienić mapę na fałszywkę, albo skopiować ją, żeby nikt się nie zorientował! - Warknął ironicznie, marszcząc czoło i przyciskając dłoń do skroni.
     Na to dziewczyna nie miała argumentów. Stała tylko z napiętymi mięśniami, a jej powieki drgały od złości.
    - Wiesz co? - Powiedział w końcu Killian. - Jak nam już przyjdzie kogoś zabijać, a mogę się założyć, że tak się nie stanie, to masz wolną rękę. Nie odezwę się ani słowem, jak będziesz wypruwać komuś flaki, czy co tam zwykle robisz, pani "assassyn" – przerwał, wykonując palcami ironiczny cudzysłów.
    Podszedł bliżej i spojrzał na nią z góry. 
    - Ale w tej misji chodzi o włamywanie. A to moja działka. Więc nie wpieprzaj mi się – wysyczał. - Jeśli chcesz zaliczyć tą misję, to zostaw myślenie mnie. Kradzież to trochę więcej niż wybijanie zamków w drzwiach.
    Stał nad nią, dopóki z oporem nie skinęła głową.
    Potem poprawił plecak i ruszył drogę.
    - Na początek zdejmij ten płaszcz – rzucił, nie odwracając się do niej. - Może w twojej branży dawanie czystych sygnałów, że jesteś psychopatą gotowym wymordować całą wioskę, to dobry pomysł. Ale nam nie pomoże.
    Riuuk zagryzła zęby i zdjęła płaszcz. Gdy tylko to zrobiła, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła za nim.

    Stali przy magicznym portalu przy rzece Zeff. Mógł ich w jednej chwili przenieść do stolicy. Jednak, żeby to się udało potrzebowali magii... Oboje w tym samym momencie odwrócili wzrok w stronę pobliskiego, drewnianego molo i zacumowanej przy nim niewielkiej łódki. Siedział w niej stary, wyraźnie znudzony życiem przewoźnik.
    Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
    - Łódka? - spytała Riuuk.
    - Łódka – bez cienia wahania odparł chłopak.


    - Nie wierzę! Naprawdę wybierzecie usługi staruszka i jego łajby, zamiast tego magicznego badziewia? Cóż za szczęście, cóż za szczęście, żona się ucieszy... - mamrotał przewoźnik ze szczerym uśmiechem na pomarszczonej twarzy, chudymi rękami majstrując przy łodzi, by przygotować ją do rejsu.
    Stali na molo nie odzywając się do siebie.
    - Dalej się wkurzasz? - Zaczęła Riuuk.
    - Nie. Śpiący jestem – odparł po chwili.
    - No tak.
    Znowu cisza, przerywana tylko pomrukiwaniem przewoźnika.
    - Nie mówiłeś mi jeszcze, skąd pochodzisz.
    Tym razem odwrócił się od razu.
    - Serio? - Jęknął.
    Wzruszyła ramionami.
    - Stolica – mruknął w końcu, przecierając oczy dłonią.
    - Żartujesz sobie? Czemu nic nie mówiłeś, przecież właśnie tam płyniemy! Pewnie chcesz spotakć się z rodziną i...
    - Wolałbym nie.
    Już miała go o to zapytać, gdy przewoźnik zaprosił ich na łódź. Weszli na pokład, a łajba zatrzeszczała podejrzliwie. Była pewnie tak stara, jak właściciel. Ten z kolei od razu odwiązał sznurek i powolny prąd rzeki pociągnął ich za sobą.
    - Nie wiem jak ty, ale ja idę w kimę – rzucił Killian opierając się na burcie i zamykając oczy. - Branoc.
    Nie wiedziała, czy to dlatego, że nie chciał kontynuować zaczętej przed chwilą rozmowy, czy był aż tak zmęczony. Nie minęła jednak chwila, a z jego strony dobiegły ja ciche, rytmiczne pomruki.

    Słońce grzało ja w plecy. Okryła ramiona płaszczem, by nie spaliły się od jego promieni. Wciąż rozmawiała z przewoźnikiem, czy też raczej uprzejmie wysłuchiwała monologu o jego życiu.
Wpuszczając go jednym uchem, a wypuszczając drugim, spojrzała na Killiana. Głowa opadła mu na pierś, a szerokie ramiona podnosiły się w rytm rytmicznych oddechów. Wyglądał dziwnie łagodnie i niemalże dziewczęco, kiedy z jego twarzy zniknął wieczny, łobuzerski grymas, a jego brwi nie marszczyły się, tylko były delikatnie uniesione. Miał lekko otwarte usta. Grzywka opadała mu miękkimi pasmami na oczy, a dłuższe kosmyki łaskotały go w nos. Widziała, jak marszczy go przez to od czasu do czasu. Miał włosy w chyba najjaśniejszym odcieniu blondu, jaki Riuuk kiedykolwiek widziała, a pojedyncze pasma wydawały jej się niemalże białe.
    - A państwo to bardzo ładniutka parka. Też z moją żonką tak kiedyś wyglądałem. To były czasy... Pamiętam jak...
    - Słucham?!


Rozdział 6 (Riuuk)
- Słucham?! - Obróciła się gwałtownie w kierunku starca.
- Co się drzesz idiotko? - Warknął Kilian, obracając się na drugi bok i zasłaniając głowę dłońmi.
- Wypraszam sobie, ale mnie z tym oto przykładem nadmuchanego męskiego ego nie łączy nic oprócz przymusowej współpracy! - Fuknęła i przeszła na dziób łódki. Usiadła na podłodze i oparła się o drewnianą barierkę. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz płynęła łodzią. Uniosła głowę wysoko ponad horyzont i podziwiała wędrujące po niebie słońce o promieniach jasnych niczym włosy Killiana. Wyciągnęła dłoń przed siebie, wysoko ku budzącym się lesie, purpurowo - pomarańczowych chmurach i wstającej leniwie dzikiej owcy, purpurowej na jednym z brzegów. Nagle, nie wiadomo skąd, wyskoczył wielki wyjec niedźwiedzi, złapał ją za kark i zadusił przy okazji, łamiąc kark ku towarzyszącemu przy tym pisku. Zdała sobie sprawę, jaką czuje pustkę w swym sercu. Nigdy nie poczuła nic oprócz wszelkich negatywów. Gniewu, rozpaczy, żalu i nienawiści. Niczym piąte, a jednocześnie najważniejsze koło u wozu, ponieważ ktoś musiał przejąć brzemię głowy plemienia. Tylko raz ktoś ją pokochał. Wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy... Nie wiedziała, co to miłość, zaufanie, szczęście, wsparcie otrzymane od bliskiej ci osoby. Jedynym wyjątkiem był Amon. Tylko czy to nie jedynie suchy mus spełnienia przysięgi? Zawsze uśmiechnięta i nieprzejmująca się niczym, nie lubiąca uwagi, tak naprawdę mistrzyni pozorów. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek zaznała szczęścia po stracie i jednocześnie po zyskaniu wszystkiego. Nie wiedziała, jak odróżnić i rozpoznać poszczególne uczucia. Czuła się taka samotna i niezrozumiana przez nikogo. - Przejechała nieświadomie dłonią po szyi w miejscu okalającej ją blizny. Czuła się jak jedna wielka blizna. Zahartowana, lecz paradoksalnie słaba, męczona każdą historią, każdej pojedynczej szramy, poparzenia, przypalenia, chłosty i biczowania.
Wsłuchała się w ptasi poranny trel i westchnęła. Nigdy nie miała nikogo, komu mogłaby powiedzieć o wszystkim, co ją trapi, zrzucić z siebie tego brzemienia coraz bardziej dociskającego ją ku podłodze. Wszyscy nie żyją. Nikt bliski i zaufany nie przetrwał razem z nią. Zamiast "Przecierająca Szlaki" powinna nazywać się " Paląca Mosty". Nigdy nic po niej nie zostawało. Z chowańcem nie porozmawia. Amon... Nie wiedziała, co o nim myśleć...
- Hej mała, co jest? - Stanął w wąskim przejściu na rufę małej łódki i oparł się o burtę. - Nigdy nie widziałem takiego grymasu na twojej twarzy.
- Co takiego? - Obróciła się gwałtownie w jego stronę z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Mnie nie nabierzesz na te gierki idiotko. - Warknął i podrapał się po policzku. - Sam jestem w nich zbyt dobry. - Zauważyła, że plaster delikatnie się obluzował. Odruchowo wstała i poprawiła go, dotykając jego delikatnej wbrew pozorom skóry. Popatrzyła mu prosto w oczy. Zagłębiła się w tą bezkresną toń.
- Nie chcę cię nabierać. Po prostu nie mam najmniejszej ochoty o tym mówić. - Zabrała dłoń z policzka swego pseudo towarzysza i odwróciła się, omiatając twarz chłopaka czarnymi włosami. Odgarnął ręką czarny płaszcz pukli i splunął za burtę.
- Nie przeszkadza ci ta kita? - Chwycił w garść związane włosy i uniósł lekko do góry.
- O dziwo nie. Szczególnie, że wręcz pomagają mi się kamuflować, nie to co te twoje jasne kłaki. -Spodziewał się u niej zadziornego błysku w oku lub trafnej ironii, która czasami była niezwykle kąśliwa, jednakże gdy złapał ją za ramię i obrócił ku sobie, zdołał dojrzeć tylko martwą, niebieską pustkę. Wiedział, że coś nie daje jej spokoju... Może to nie w jego stylu, lecz nie zamierzał pytać... Nie zamierzał drążyć tego niewygodnego tematu. Rozumiał...
- Możesz się po wyżalać, kiedy tam najdzie cię ochota. - Zarzucił całkiem spontanicznie i odwrócił się w drugą stronę.
- Nie zamierzam. - Słyszał delikatne kroki jej ciężkich i długich butów, gdy podchodziła do barierki na samym dziobie. Pojedyncze pasma włosów zapewne powiewa...
- Dzieci uważajcie, niebawem wpłyniemy na teren Lasu Wiecznego Cienia. Nie martwcie się, jakby coś niepokojącego pojawiło się w tych wodach. Aaa! Zapomniałbym! Łódka jest chroniona zaklęciem, więc nic nam nie grozi, jednak nie radziłbym, wystawiać jakichkolwiek części ciała poza burtę. - Starzec uśmiechnął się przyjaźnie jakby mówił o pogodzie, a nie o czymś, co mogłoby spowodować w najmniejszym stopniu poważne kalectwo.
Spojrzał na Riuuk. Nadal stała niewzruszona. No cóż... Robi się coraz ciekawiej...
Nie wiadomo, kiedy niebo pociemniało, a ptasi trel zamienił się w pełne grozy jęki i wycie czarnych gołębi i wilków sześciołapych. Nie przejmowała się tym.
Kilian usiadł na pokładzie i wygodnie oparł się na rękach.
- Chyba nie zamierzasz spać? - Rzekła, nie odwracając głowy.
- A kto mi zabroni? - Drwina w jego głosie doprowadzała ją do białej gorączki.
- Śpij. Niech jakaś zbłąkana dusza lub driada, może jak będziesz miał szczęście syrena rzeczna, opęta cię, przy okazji czyszcząc ci mózg, zrobi z ciebie lalkę i rozkaże wyskoczyć za burtę. - Wzruszyła delikatnie ramionami. - Uwierz mi, że nie będę cię powstrzymywać. - Skwitowała.
- Milutko, no nie powiem. - Uśmiechnął się i obrócił, ignorując jej ostrzeżenia.

Killian zasnął już jakiś czas temu. Dziewczyna zaniepokojona usiadła niedaleko od niego, zerkając co jakiś czas w tamtą stronę. Wszystkie mięśnie były rozluźnione, a klatka piersiowa chłopaka unosiła się delikatnie i miarowo. Po raz pierwszy przyjrzała mu się dokładnie. Różnił się od reszty typowych chłopaków w Akademii. Był umięśniony, wysoki i wysportowany, ale jednocześnie gibki, smukły i rozciągnięty. Nie to, co te wymoczki ze szkoły. Takie pyskate, zadufane w sobie narcystyczne dupki. Nie wiedziała, co było gorsze, Napakowani idioci mogący pochwalić się jedynie muskułami i spędzający większość swego życia na siłowni ( czasami miała wrażenie, że po drodze z resztkami tłuszczu wypocili również mózg ), czy te inteligentne parodie prawdziwych mężczyzn, którzy uważają się za Bóg wie kogo, bo umieją parę zaklęć i chwalących się, że przekroczyli granicę Zakazanego Lasu. Po dłuższym namyśle doszła jednak do wniosku, że tępego mięśniaka można chociaż ukształtować w dowolny sposób, a po takim inteligencie nie wiadomo, czego się spodziewać.

Prawa dłoń lekko drgnęła. Na początku sądziła, że jej się wydaje, lecz nagle, bez żadnego nawet sygnału, wstał.
- Killian, co ci? Gorzej? - Zaniepokojona wstała. Już miała odsunąć się w pół kroku, kiedy dostrzegła to, czego się obawiała. Na skale, przy brzegu szerokiej rzeki, w rytm wolnego nurtu, niczym do melodii, podśpiewywała smutną melodię, a jej ogon muskał delikatnie ciemną wodę. Wodę niczym obsydian. Łuski koloru najciemniejszej szmaragdowej zieleni połyskiwały w świetle fluorescencyjnych kwiatów, a sama postać, przez niektórych uważanego za mityczne stworzenia, wydawała się wysysać słabe światło wokół.
Nagle chłopak zaczął zmierzać w kierunku burty statku. Na początku niemrawo, lecz stopniowo przyspieszał. Rzuciła się w jego stronę i chwyciła kurczowo za ręce, wywijając je do tyłu i zakładając podwójną dźwignię na plecy. Był silniejszy niż się spodziewała, jednak udało jej się go zatrzymać.
- Sssssukoo, on jesssst mój! - Wysyczała maszkara. W jednej chwili piękna twarz i złociste włosy zmieniły się w istną strzygę. Z nadgarstków wystrzeliły w jej stronę dwie macki? Gloniasta materia oplotła się wokół jej kostki. O bogini! Gdyby ona miała chociaż jeden najmniejszy sztylet!
- Killian! Killian idioto! - Wykrzyczała mu do ucha. W tej samej chwili druga macka prawie spętała jej szyję. Zrobiła unik. Poskutkował tylko częściowo, ponieważ macka owinęła się wokół jej nadgarstka, zaciskając się boleśnie. Wtedy to zobaczyła. Puste oczy lalki. Tego się obawiała. Kili wyrywał się dalej.
Syrena z niebywałą siłą szarpnęła Riuuk do tyłu, sycząc zajadle jak najgorszy i najwścieklejszy wąż. Zaskoczona siłą nie zdołała się zaprzeć i runęła razem z chłopakiem na ziemię. Uderzyła głową w barierkę z taką siłą, że złamała ją w pół. Padła nieprzytomna na pokład w ostatnich chwilach rejestrując to, że chłopak spadł na nią, a z kabiny kapitana wynurzył się starzec krzycząc jakieś niezrozumiałe słowo...

Cała łódka pokryła się złocistymi runami, a maszkara krzyczała w agonii, kiedy niszczycielska magia obronna, szybko spalała jej macki, dążąc do ciała. Ostatnią desperacką próbą, by zgasić magiczne płomienie, było zamaszyste zejście do wody. Syrena zniknęła w odmętach. Staruszek podszedł do dziewczyny i wciągnął jej zwisającą z krawędzi łódki tuż nad wodą głowę i sprawdził puls. Na szczęście żyła. Musiał popracować nad refleksem...
Chłopak leżał na niej i mruczał coś, łapiąc się za głowę. Następnym razem sam dopilnuje, by nie lekceważył zasad żeglugi po nieznanych wodach rzeki Zaff...

Rozdział 7 (Killian)
    Potarł głowę i jęknął.
    Rozejrzał się wokoło.
    Nie bardzo wiedział, co się przed chwilą stało.
    Po pokładzie walały się kawałki drewna z połamanej barierki i wszystko oblepione było śluzem.         Na drugim końcu pokładu leżała Riuuk. Starzec ocucał ją właśnie magicznym zaklęciem. Po chwili poruszyła się lekko. Zamrugała i podniosła się powoli, masując obolałą głowę. Z rany na czole cienkim strumieniem sączyła się krew, która oblepiła jej teraz palce.
    - Spokojnie, panienko. Powinnaś się teraz położyć i poczekać, aż... - zaczął przewoźnik.
    Jednak dziewczyna nie dała mu skończyć.
    W mgnieniu oka poderwała się i jednym susem doskoczyła do Killiana.
    Złapała go za kołnierz i szarpnęła w swoją stronę.
    - Ty pieprzony debilu! - Wrzasnęła i z całej siły uderzyła go pięścią w twarz.
    Siła ciosu sprawiła, że jego głowa gwałtownie odskoczyła w bok.
    - Co ty sobie, do jasnej cholery, wyobrażałeś?! Chciałeś tu zginąć?! Mówiłam, żebyś przestał zachowywać się jak bezmózgi palant, ale do takiego idioty jak ty nic nie dociera! Naraziłeś na niebezpieczeństwo nas wszystkich! I jak twoim zdaniem mieliśmy się bronić?! Nie mamy żadnej broni, a musieliśmy walczyć z jakąś pierdoloną, przerośniętą rybą! Powinnam jej pozwolić wypruć ci wszystkie flaki...! Do jasnej cholery, jesteś jednym, wielkim, pierdolonym problemem! Dlaczego musiałam trafić tu z takim wkurwiającym bucem?! Na wszystkich patrzysz z góry, a sam nic nie potrafisz zrobić porządnie i...!
    - To ja może... Nie będę przeszkadzał – mruknął przewoźnik z tuszującym przerażenie uśmiechem na ustach i zaczął powoli wycofywać się w kierunku budki sternika.
     Sam chciał zwrócić chłopakowi uwagę... Ale nie miał chyba nic do dodania. Riuuk obróciła się do niego i ukłoniła w tradycyjny sposób.
    - Bardzo dziękujemy za pomoc. Przepraszam za mojego głupiego towarzysza. To się już nie powtórzy – powiedziała, składając ręce na kolanach.
    - Ależ nic się nie stało, na przyszłość bądźcie po prostu bardziej ostrożni – powiedział, pospiesznie znikając w kajucie.
    Riuuk obróciła się z powrotem do chłopaka. Krzyczała coś. Głowa bolała go i nie miał siły wsłuchiwać się w to, co mówiła. Widział, jak wściekła jest. Jej oczy błyszczały gniewnie i wyglądały jak pochmurne niebo, a źrenice zwęziły się. Strużka krwi spływała z czoła po śnieżnobiałej skórze. Kruczoczarne włosy były poplątane i opadały niezgrabnymi kosmykami na twarz. Zobaczył, że na policzkach i nosie miała lekko zdartą skórę. Lawina przekleństw wysypywała się z jej ust, kiedy w gniewie szarpała go za koszulę.
    - Przepraszam – powiedział, kiedy zrobiła przerwę, by złapać oddech.
    Dziewczyna zesztywniała na chwilę.
    - Słucham?
   - Przepraszam – powtórzył nieco ciszej i podniósł na nią oczy. - Masz rację, zachowałem się jak ostatni debil.
    Parsknęła.
    - Jeśli myślisz, że spławisz mnie, udając, że ci żal... - wysyczała, ale puściła jego koszulę.
    - Nie udaję – mruknął przez zęby i poprawił kołnierz. - Umiem przyznać się do błędu.
    Potarł piekący z bólu policzek. Z jakiegoś powodu dokuczał mu bardziej niż głowa. Nagle poczuł na twarzy czyjąś dłoń. Riuuk pogładziła palcami brzegi jego plastra, zakrywającego tatuaż. Znowu się odkleił.
    - Bardzo oberwałaś?
    Dziewczyna potarła dłonią czoło.
    - Nie, już w porządku. Krew przestała lecieć.
    - To super. Przykro mi, że cię naraziłem.
    Dziewczyna wyczuła w jego słowach nutkę ironii. Chciała to skomentować, ale chłopak podniósł się niezgrabnie i trzymając się barierki, odszedł od niej.
  

  Killian siedział w kabinie ze starym przewoźnikiem. Riuuk przyglądała się im z daleka. Chłopak miał widocznie dużo lepszą gadane od niej, bo od czasu do czasu słyszała, jak śmieją się we dwoje. Parsknęła. W złodziejskiej branży tego typu umiejętności pewnie się przydają. Ona nie musi rozmawiać ze swoimi ofiarami. Zresztą, co miało znaczyć to na końcu?! Z jednej strony czuła, że rzeczywiście dostrzegł swój błąd, ale i tak potraktował ją swoją ironiczną gadką. Westchnęła. Nienawidziła tego typu ludzi. Nie potrafiła sobie z nimi poradzić.
    Nagle, usłyszała zbliżające się kroki. Killian podszedł do miejsca, w którym siedziała i oparł się o barierkę. Nie odzywał się, tylko uparcie wpatrywał w jakiś punkt. Obróciła się i zobaczyła majaczący na horyzoncie zarys portu. Za kilka minut powinni być na miejscu.
    Podniosła się i oparła na barierce obok chłopaka. Przyjrzała się mu kątem oka. Wydawał się jej dziwnie spięty. Mimo że starał się zachować luźną postawę, widziała, jak pod koszulą napinają mu się wszystkie mięśnie. Zmarszczył brwi i wysunął szczeknę delikatnie do przodu. Już podczas spotkania z dyrektorem, zauważyła, że robi to zawsze, gdy jest zdenerwowany. Pięści zaciskał tak mocno, że pobielały mu kostki. Myślami wydawał się być kompletnie gdzie indziej.
    - Jaki jest plan? - Zapytała.
    - Hm? - Zamrugał, wytrącony z rozmyślań.
    - Co robimy po przyjeździe do stolicy?
    - A, tak... - Przetarł dłonią oczy, żeby zebrać myśli. - Znajdziemy jakiś hotel, żeby się przespać, a od jutra zaczniemy szukać informacji o mapie. Potem się zobaczy.
    - Dobra... Twoja rodzina nas nie przenocuje?
    Powieki delikatnie mu drgnęły.
    - Nie sądzę.
    - Jasne...
    Stali chwilę w milczeniu. Mijali inne łódki i mniejsze statki. Port był bardzo blisko i widzieli już dokładnie wysokie, murowane kamieniczki, które w nim stały. Zza nich sterczały stojące głębiej wieże i wyższe budynki. Nawet tutaj dobiegał ich szmer rozmów wielu ludzi i dźwięki granej na ulicy muzyki. W dali na wysokim wzgórzu majaczył zarys zamku królewskiego. Zabudowania stolicy ciągnęły się po stromiźnie pod same jego mury. Riuuk wychylała się, żeby dokładniej przyjrzeć się wszystkiemu. Bywała już w wielu miejscach, ale to jej pierwsza wizyta w stolicy. Killian ani drgnął, pogrążony we własnych myślach.
    Nienawidził tego miejsca. Od czasu ucieczki z placu egzekucyjnego siedem lat temu, nie był tutaj ani razu. I do tej pory miał nadzieję, że to się nie zmieni. Poczuł dreszcz na plecach, przypominając sobie tamte wydarzenia. Szorstki sznur na szyi, słone łzy na policzkach, paranoiczne krzyki ludzi. Potem, przed oczami stanęła mu upita matka, obciskająca się z kolejnym, obcym facetem, ojczym bijący zapłakaną dziewczynę, za to, że nie zadowoliła klienta i Ben z ogromnym, żelaznym młotkiem, grożący, że rozwali mu łeb.
    Schował twarz w dłoniach i westchnął głęboko. Dobiegające z portu krzyki i muzyka doprowadzały go do szału. Ci wszyscy ludzie, niby tacy szczęśliwi i dobrzy. A gdy tylko mają okazję kogoś udupić, zrobią to z największą satysfakcją. Te gówniarze, na pierwszy rzut oka takie pocieszne i niewinne, ale gdy ich rodzice nie patrzą, z uśmiechem na ustach obrzucą kamieniami inne dziecko, krzycząc, że jego matka jest dziwką. Będą na nie pluć, kopać je i podtapiać w rzece. A jeśli spojrzy na to ktoś z dorosłych, to z obojętnym spojrzeniem każe im nie zadawać się z dzieckiem prostytutki.
    Nie dotykaj gówna.
    - Ej... - miękki, obojętny głos wyrwał go z rozmyśleń. - Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś ciągle był pod wpływem tej wodnej pokraki.
    - Nic mi nie jest – mruknął.
   - Serio? - Pochyliła głowę i fala czarnych włosów opadła jej na ramię. - Zacytuję jednego debila, którego znam. "Mnie nie oszukasz".
    Parsknął.
    - Nic. Mi. Nie. Jest – wycedził.
    Nie miał ochoty na czcze gadki. Ta dziewczyna pewnie i tak była jak wszyscy.
    Popatrzyła na niego, po czym wzruszyła ramionami i odwróciła się, by dalej podziwiać ogromny port królewski.

    Zapłacili starcowi, dodając spory napiwek, by wynagrodzić zniszczenia, które spowodowała walka. Udobruchany w ten sposób, dowcipnie pogroził palcem Killianowi, by na przyszłość bardziej uważał, rzucił jakiś żart o tyranii kobiet i zniknął zadowolony w tłumie ludzi.
    Chłopak bez słowa odwrócił się i szybkim krokiem poszedł w drugą stronę.
    - Hej! Poczekaj chwilę! - krzyknęła za nim Riuuk.
 Wszedł w wąski przesmyk między kamieniczkami. Minął kilka niewielkich straganów z podejrzanym towarem i wyszedł z alejki, po czym wspiął się po schodach na stary, kamienny mostek prowadzący nad zatłoczoną ulicą. Riuuk starała się dogonić go, jednak ludzie skutecznie jej w tym przeszkadzali, tak, że kilka razy zupełnie straciła go z oczu.
    - Hej! - Krzyknęła głośno, gdy drogę zajechał jej sprzedawca warzyw ze swoim wózkiem. Chłopak zignorował ją, znikając za zakrętem. Gdy tylko miała okazję, pobiegła za nim. Weszli w kolejną dziwną ulicę. Sieroty i bezdomni leżeli pod obdartymi ścianami, podejrzani mężczyźni ukrywali się w cieniu, a szczury przemykały im pod nogami.
    - Killian! - Postawa chłopaka zaczynała ją już powoli denerwować. Chciałaby powiedzieć mu to w twarz, jednak ciągle był te kilka metrów przed nią, z jakiegoś powodu z łatwością omijając tłum ludzi, przez który ona ledwo się przeciskała. Zobaczyła, jak jakieś dziecko łapie go wątłą rączką za nogawkę i szepce coś cicho. Zignorował je i poszedł dalej, skręcając w jeszcze głębszą plątaninę uliczek. Szybko wygrzebała monetę z sakiewki i rzuciła chłopcu mijając go pośpiesznie. Dobiegła w końcu do Killiana.
    - Słuchaj – zaczęła. - Wiesz w ogóle gdzie idziemy? Znaczy, wychowałeś się tu, więc...
    Drogę zagrodził jej pulchny mężczyzna. Jej towarzysz nie zatrzymał się, ani na sekundę, by zobaczyć, co się dzieje.
    - Mam tego dosyć! - Krzyknęła i odepchnęła grubasa.
    Staranowała tłum przechodniów, dopychając się do chłopaka. Złapała go za ramię i szarpnięciem zmusiła, by na nią spojrzał.
    - Co ty odwalasz? - Wysapała zdyszana.
    - Idę...? - Skwitował ironicznie.
    Miała go właśnie po raz kolejny opieprzyć. Ale coś nie grało jej w jego postawie. Jeszcze kiedy byli na statku zachowywał się dziwnie. Puściła jego ramię i skrzyżowała ramiona na piersi.
    - Mów, o co biega – powiedziała spokojnie.
   Spojrzała na niego. Jego oczy były inne niż zwykle. Żadnego drwiącego blasku. Tylko błękit przyćmiony niepokojem.
    - Słuchaj – zaczął. - Powiedzmy, że ja i lokalna władza jesteśmy trochę... "poprztykani".
    Podniosła brwi, obrzucając go spojrzeniem z cyklu "no co ty nie powiesz".
   - Poza tym – kontynuował. - Nie przepadam za tym miejscem. Wolałbym wszystko szybko załatwić i spieprzać stąd jak najszybciej.
    Uśmiechnął się. Tak w swoim stylu. Ironicznie, drwiąco i z pogardą. Miała wrażenie, że jego oczy błysnęły przez chwilę starym błyskiem, który dobrze znała. Tak, był przez moment tym samym wkurzającym kolesiem co zwykle. Z jakiegoś powodu poczuła ulgę w sercu.
    - Spoko – mruknęła. - Prowadź. Tylko wolniej.
   Zaśmiał się.
   - Ależ przepraszam niedogodności, wasza wysokość – ukłonił się teatralnie i ruszył przed siebie.
   - Tak w ogóle – zaczął po chwili. - Jednak mnie dzisiaj uratowałaś. A tak się odgrażałaś, że nie ruszysz palcem, jak mnie coś opęta.
    Parsknął śmiechem.
    - Nie mogłam pozwolić, żeby coś cię zabiło! Dyro by mnie wywalił! - Krzyknęła, czując jak na policzki wypływa jej delikatny rumieniec.
    - Jasne! Przyznaj się, że tak naprawdę mnie lubisz – uśmiechnął się teatralnie i ironicznie, pokazując śnieżnobiałe zęby.
    - Zduraniałeś! - Uderzyła go w tył głowy, by spuścił z niej spojrzenie błękitnoszarych oczu.


    - Proszę, oto wasz pokój – młoda, skąpo ubrana recepcjonistka otworzyła kluczem obdarte drzwi.
    Ich oczom ukazał się niewielki pokój. Stara tapeta zżółkła już i zaczęła odłazić szerokimi płatami w miejscach, gdzie panowała wilgoć. Dwa drewniane krzesła stały na poobijanej podłodze, koło poskręcanego z desek, prowizorycznego regału. W małym oknie wisiały postrzępione zasłony, niegdyś w prawdopodobnie kolorze intensywnej, krwistej czerwieni, teraz  wyblakłe i smętne.
    Jednak nie to przykuło ich uwagę.
    Oboje przerażeni gapili się na stojące w rogu małżeńskie łóżko.
    Spojrzeli po sobie i ledwo powstrzymali parsknięcie.
    Riuuk obróciła się do dziewczyny, gotowa jej zrobić awanturę, ale Killian, dał jej znak ręką, by siedziała cicho.
    - Także no... Rozgośćcie się – mruknęła recepcjonistka.
    Riuuk popatrzyła na nią z wyrzutem i weszła do pokoju.
    Dziewczyna w drzwiach spojrzała na Killiana i przysunęła się do niego.
    - Wiesz co, jak ci się znudzi ta twoja spięta panienka, to ja jestem na dole – mruknęła, przyciskając obfity biust do jego ramienia.
    - Jeśli tylko tak się stanie – powiedział pochylając się do niej – to będziesz pierwszą osobą, do której się zgłoszę.
    Uśmiechnął się do niej z góry.
    - Nie jestem zbyt cierpliwa – wydęła usta i oparła dłoń na jego pasku od spodni. - Więc się pośpiesz, bo stracisz.
    Po tych słowach odeszła kołysząc biodrami.
    Killian zaśmiał się pod nosem.
    - Jakby było co tracić – parsknął ironicznie.
    Zamknął za nią drzwi.
    - Śpisz na podłodze – powiedziała od razu Riuuk, która siedziała już na łóżku i rozczesywała włosy. – Przed drzwiami była wycieraczka, jakby podłoga okazała się za twarda dla twojego ego.
    - Jak dla mnie wszystko jest lepsze od spania z TOBĄ – powiedział.
    Zdjął koszulę i rzucił ją na krzesło. Miał na sobie tylko szarą, obcisłą koszulkę bez rękawów. Przeciągnął się, ziewając głośno.
    - Nawet ta dziewczyna? - Parsknęła Riuuk, rozczesując grzywkę.
    - Oj no weź – zaśmiał się, grzebiąc w plecaku. - Chyba nie wzięłaś tego na serio.
    - Często tak robisz? Bawisz się czyimiś uczuciami?
  - Tyle co wszyscy – odkręcił butelkę wody i pociągnął spory łyk. - Ale ja się z tym, w przeciwieństwie do reszty, nie kryję. Zresztą, to taki sam typ człowieka. Tak naprawdę też ma mnie gdzieś.
    Riuuk nie odezwała się. Wyciągnęła do niego rękę, by podał jej wodę.
    - Skąd ty w ogóle wytrzasnąłeś tak obrzydliwe miejsce?
    - Przyjechaliśmy na włam. A tutaj nawet nie prowadzą spisu gości. Ciężej będzie nas namierzyć, jak już wyjedziemy. Oczywiście, ta laska jest świadkiem, ale... w jej pamięci zostaniemy jako parka nastolatków, która uciekła z domu i szlaja się teraz po tanich hotelach, wierząc w miłość do końca życia.
    Rozpuścił włosy i potrzepał głową na boki. Fala jasnych kosmyków opadła mu na twarz. Przeczesał je i luźno związał gumką.
    Riuuk tymczasem wyciągnęła z plecaka prowiant. Wzięła w dłonie spory słoik z mięsem w sosie, podsunęła chłopakowi pod nos i jednym ruchem odkręciła wieczko.

Rozdział 8 (Riuuk)
Podała mu słoik, a sama usiadła na ledwo trzymającym się zydlu pod oknem.
- Nie jesz? - Zdziwił się, samemu wyciągając już blaszany talerz i kubek z bocznej kieszeni plecaka. Rozsiadł się pod ścianą i małym widelczykiem rozpoczął łowy w słoiku o jak największy kawałek mięsa.
- Nie jestem zbyt głodna. - Westchnęła. - Należę do tego wąskiego grona ludzi, którzy nie lubią jeść po dużym wysiłku fizycznym. - Rozmasowała czoło, na którym zaczął pojawiać się fioletowy obrzęk. - Zejdę na dół i poproszę o coś zimnego. 
- Nie licz na to. - Uprzedził ją. - Nie znajdziesz tutaj nic oprócz myszy, szczurów, pary pijaków i żebraków dookoła i tej cizi z dołu...
- Zamknij się. - Burknęła niespodziewanie. Wstała gwałtownie odpychając zydel, który z głuchym stuknięciem przewrócił się na podłogę. 
- Co cię napadło? - Mruknął z pełnymi ustami i kolejnym kawałkiem mięsa nabitym na widelczyk. Skąd on go w ogóle wytrzasnął? 
- Nie mam ochoty na twoje towarzystwo. - Słowa wydostały się z jej ust niczym jad, wprowadzając dziwnie napięta atmosferę. 
- Wariatka. - Skwitował. - Przepraszam bardzo, ale czym cię tak bardzo zdenerwowałem, księżniczko? - Ironia płynęła z jego lekko uniesionym w uśmiechu warg niczym wodospad kaleczących ją kolców.
- Myślisz, że tak dużo przeżyłeś, że nikt nie może cię zrozumieć... - Odwróciła się w stronę okna i oparła o chyboczący regał. Drewniany mebel zaprotestował cicho. - Że można ci więcej? Bo co? Bo masz blizny, doświadczenie i te cholerne wyroki? - Nie krzyczała... To było znacznie gorsze od krzyku. Ciche, dobitne słowa przepełnione żalem i smutkiem. Jeszcze nikt nigdy nie mówił do niego w ten sposób. 
- Z pierwszą częścią się zgadza...
- A czy pomyślałeś kiedyś, że życie nie doświadczyło cię najgorzej? Są g o r s z e  rzeczy niż te twoje zasrane więzienia! Mam cię dość ty pieprzony dupku! - Krzyknęła.
- Co cie tak nagle napadło?! - Miał jej coraz bardziej dość. Nie wiedział kompletnie, skąd ten napad złości. Nagle ruszyła ku drzwiom. 
- Gdzie to się wybierasz? - Odruchowo złapał ją za rękę. Dziewczyna szarpnęła się. Nie chciał jej wypuścić więc złapał za rękaw bluzki, odsłaniając przedramię, Dziewczyna nieoczekiwanie odwróciła się i popatrzyła mu prosto w oczy. 
- Chcesz wiedzieć? - Spytała zajadle.
- No dawaj mała. Zaskocz mnie. - Założył ręce na klatce piersiowej i czekał. Jego zaskoczenie było naprawdę duże kiedy pierwszy raz Riuuk zdjęła koszulę i stanęła przed nim w tym sportowym ustrojstwie dla kobiet asassyn'ów. Jego oczy powiększyły się, a ręce opadły bezwładnie na boki, kiedy zobaczył ilość blizn. Dziewczyna ponownie obróciła się i wyjrzała przez okno. Nigdy nie widział tylu blizn u jakiegokolwiek człowieka. Kiedy przyjrzał się jej plecom... Zaczął poważnie zastanawiać się, czy nie przebijają one ilością jego znamion bólu i żalu.
- Jestem jedną, wielką blizną, - Szepnęła cicho. - Każda ma swoją własną historię, która przypomina się za każdym razem, kiedy jej dotykasz lub na nią patrzysz. Piętno do końca życia... Podszedł do niej bliżej. 
- Jak? Gdzie?
- To skomplikowane. - Ucięła, otulając się rękoma.
- Ale...
- "Gdy ktoś używa słowa "skomplikowane", to tak, jakby sięgał po broń. Nie robi tego bez powodu". 
Siedzieli w ciszy. Ponurej ciszy, która mieszała się z wręcz wyczuwalnym napięciem.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sam musisz dźwigać to brzemię. - Otworzyła szerzej okno, by wieczorne powietrze mogło napełnić pokój. Wystawiła twarz na delikatne powiewy wiatru, rozkoszując się mrożącym kości chłodem. 
Killian wstał i cichym krokiem zbliżył się do niej. Stanąwszy w oknie, które było na tyle duże, że mogli stanąć w nim oboje ramię w ramię, oparł się lewą ręka o prowizoryczny parapet, a drugą ręką poprawił lecące na oczy kosmyki włosów. 
- Mamy dużo czasu. - Stwierdził i spróbował odnaleźć punkt, w który wpatrywała się jego towarzyszka. 
- Nagle zebrało ci się na rozmowę? - Ani śladu złośliwości, czy ironii. Po prostu stwierdzenie faktu.
- Skoro pracujemy, razem zdało by się wiedzieć, czego można się spodziewać... Nieprawdaż? 

Usiedli na łóżku. Ona między poduszkami, on na krawędzi przy drugim końcu łóżka. Wpatrywali się w siebie nawzajem przez dość długi czas. Wtedy Riuuk poprawiła się i zaczęła opowiadać. Potok słów z jej ust płynął nieprzerwanym strumieniem. Strumieniem zadziwiająco wartkim i szybkim. Jak jej rodzina została wymordowana, jak została przygarnięta i szkolona przez swego mistrza, który potem okazał się być założycielem jej klanu i rodu. Opowiadała, zwierzała mu się jak najlepszemu przyjacielowi, znanemu od bardzo wielu lat. Czuł, jak ciężar z jej barków stopniowo spada, a ona sama coraz bardziej wczuwa się w opowieść niosącą tyle emocji i uczuć. Nie spodziewał się, że taka niepozorna dziewczyna, może dźwigać tak wielkie brzemię. Że taka pozorna idiotka, może być tak podobna do niego. Zaczęła opowiadać o torturach i porwaniu, trzymając w dłoni smoczy naszyjnik, z którym nigdy się nie rozstawała, o spotkaniu Kota, omijając fakt, że okazał się wielkim wojownikiem z innego świata, łącznie z całą historią z Chesh'em. Skończyła na tym, dlaczego tak bardzo uwielbiała nocne spacery i jak bardzo nienawidziła tych dupków z Akademii. Śmiała się, wzruszała i płakała. Długo po zakończeniu historii płakała, a on bez większego zastanowienia, objął ją i pozwolił jej płakać, aż zasnęła z wyczerpania i ulgi, a on razem z nią...

Rozdział 9 (Killian)
 Obudziła się po kilku godzinach.
    Magiczne wspomaganie, którego używała, nie pozwalało jej spać dłużej. Przeciągnęła się cicho i przetarła oczy.
    Dopiero teraz zauważyła, że chłopaka nie ma koło niej. Przez chwilę wydawało się jej, że cała sytuacja, która się wcześniej wydarzyła, tylko się jej przyśniła. Zorientowała się jednak, że miejsce koło niej wciąż jest ciepłe.
    Podniosła wzrok i z ulgą zobaczyła, że chłopak stoi w otwartym oknie, plecami do niej. Opierał się o stary parapet, paląc papierosa. Wygrzebała się spod kołdry i poczuła na skórze nocny chłód.            Zobaczyła, że wciąż ma na sobie tylko sportowy biustonosz dla assasynów. Zaczęła grzebać w poszukiwaniu bluzki.
    Chłopak odwrócił się, słysząc szmer.
    - O, wstałaś, księżniczko.
    Podniosła na niego wzrok. Czuła, że na twarz występuje jej lekki rumieniec. Co się właściwie stało wczorajszego wieczoru? Dlaczego powiedziała mu o tym wszystkim? Była aż tak zdesperowana? Brzemię okazało się zbyt ciężkie, by nieść je samemu? A może tak strasznie chciała udowodnić mu, że życie nie doświadczyło go aż tak bardzo, jak myśli?
    - Widziałeś moją bluzkę? - Zapytała.
    Pokręcił głową i rzucił jej swoją koszulę z krzesła.
    - Częstuj się – mruknął, obracając się z powrotem do okna.
    Ujęła w ręce szorstki, znoszony materiał. Koszula wydawała się być bardzo ciepła. Założyła ją na siebie po chwili wahania. Pachniała lekko potem, papierosami i lasem. Zapięła guziki pod samą szyję, by zakryć wszystkie blizny. Koszula była sporo za duża, sięgała jej za pośladki, a rękawy całkowicie zakrywały dłonie. Otuliła się nią szczelnie, czując, jak ogrzewa jej ciało.
   Zsunęła się z łóżka i podeszła do chłopaka.
    Oparła się na parapecie koło niego i patrzyła, jak dopala papierosa.
    Uważała to za obrzydliwy nawyk. I może dlatego nie zdziwiła się, że pali. Chyba był takim typem człowieka – robiącym dokładnie te rzeczy, które denerwowały ją najbardziej.
    Uśmiechnęła się mimowolnie.
    Słuchał jej. Słuchał jej bardzo uważnie. Nie przerywał, nie komentował. Nie krytykował, ani nie powtarzał, jak mu jej żal. Po prostu wysłuchał i przytulił. Czuła, że rozumiał. Dzięki temu pierwszy raz od dawna czuła się wolna. Jakby cały ciężar, który przez ostatnie kilka lat przygniatał ją do ziemi, zniknął, a ona była znów lekka i silna. I pierwszy raz od dawna przespała kilka godzin, nie budzona przez koszmary. Tak po prostu. Przespała snem twardym i zdrowym.
    - Czemu nie śpisz? - zapytała.
    - Tak jakoś – mruknął.
    - Tak jakoś? Całą drogę marudziłeś, że jesteś niewyspany, a teraz zwlekasz się z łóżka po kilku godzinach?
    Parsknął.
    - Mówiłem, że spanie z tobą to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę – uśmiechnął się ironicznie.
    Zgasił papierosa na parapecie. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej kolejnego.
    - Coś cię gryzie – stwierdziła, obserwując, jak wsuwa go sobie do ust.
    - Po czym wnosisz?
    - Nie śpisz. I zdążyłeś już zapalić dwa papierosy, odkąd tu stoję.
    - Trauma – uśmiechnął się, wydychając dym w jej stronę i patrząc jak kaszle. - Tak me niewinne, chłopięce serce reaguje na ckliwe historyjki.
    Wstrzymała oddech. Ręce zacisnęły się jej w pięści, a oczy zaszły mgłą.
    - Nabijasz się ze mnie – wysyczała.
    Zauważyła zdziwienie na jego twarzy. Nagle ironiczny błysk zniknął z jego oczu, a spojrzenie złagodniało.
    - Przepraszam – powiedział, chowając twarz w dłoniach. - Serio, ja... Wyczucie nie jest moją mocną stroną.
    Nie odpowiedziała.
    - Przepraszam – powtórzył, odwracając się do niej. - Naprawdę, przykro mi z powodu tego, co cię dotknęło. Współczuję ci.
    Nie wiedziała, czy to co mówi jest szczere, czy znowu udaje. Spojrzała mu w oczy i tym razem nie znalazła w nich cienia ironii. Rozluźniła mięśnie.
    - To dziwne – powiedziała, opierając się na framudze okna – że złodziej potrafi przepraszać. I współczuć. Ciężko mi w to uwierzyć.
    - Wiesz, nie zawsze byłem złodziejem – zaśmiał się.
    - Czyżby?
    - No dobra, zawsze.
    - Nie wymiguj się.
    Podeszła do łóżka i usiadła na brzegu.
    Podnosiła na niego oczy i zauważyła, że w nocy spadł mu plaster z policzka. Ciągle miał na sobie koszulkę bez rękawów. Widziała teraz dokładnie jego umięśnione ręce, pokryte bliznami i tatuażami.
    - Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o sobie.
    Parsknął, odwracając wzrok.
    - Darujmy sobie. Nic ciekawego.
    Przeklął cicho, zauważając, że wypalił mu się papieros. Zgasił go na parapecie.
    Gdy podniósł głowę, zauważył, że dziewczyna wbija w niego ciekawskie spojrzenie.
    - Co się gapisz?
    - Możesz zaczynać – zachęciła go gestem ręki.
    - Nie ma. O czym. Gadać – powiedział, krzyżując ręce na piersiach.
    - Ja opowiedziałam ci o sobie – mruknęła, przemilczawszy fakt, że zrobiła to bardziej dla siebie, niż dla niego. - Powiedziałam ci, dlaczego mnie wkurzasz. Teraz twoja kolej.
    - Tylko że ja nie mam w zanadrzu patetycznej historii o dziedzictwie i tragedii wielkiego rodu, poszukiwaniu własnej tożsamości i innych pier... Przepraszam.
    - Właśnie o tym mówię – parsknęła. - Uważasz się za nie wiadomo kogo, bo złamałeś o kilka praw za dużo. Nie wiesz nic o prawdziwym cierpieniu. O brzemieniu, które dźwigają inni ludzie, podczas gdy ty flirtujesz z pierwszą lepszą ździrą. Jedyne, na co cię stać, to ironia.
    Odruchowo potarła się po ramionach, naznaczonych szramami pełnymi bolesnych wspomnień i cierpienia. Napotkała jednak grubą, ciepłą tkaninę. Gdy się nią otuliła, poczuła jak ogarnia ją spokój.
    Nagle usłyszana, jak chłopak się śmieje. Po swojemu.
    Drwiąco i gburowato.
    - Panie i panowie! - krzyknął, rozkładając ręce. - Killian Flynn, złodziej, najemnik, dziwkarz i manipulant. Jedyne, co go interesuje to kasa, puste laski i nadymanie swojego ego! Życiowy nieudacznik i chodzące gówno...!
    Ukłonił się teatralnie.
    - To jest to, co o mnie myślisz, tak?! - Zapytał z wyrzutem.
    Nie odpowiedziała. Spuściła tylko wzrok, szukając odpowiednich słów.
    - Wiesz... - zaczęła.
    - No, ale czego spodziewać się po panience z wielkiego rodu! Przecież jest tylko jeden rodzaj cierpienia, taki, który przeżyła ona sama! Jakiś pierdolony typ bez perspektyw nie może się umywać do jej, kurwa, brzemienia!
    Poderwała się w jednej chwili.
    - O co ci, do cholery jasnej, cho...!
    - Straciłaś swoją rodzinę – przerwał jej. - I ciebie to boli. A co ty na to, jak ci powiem, że ja swoją bardzo chętnie zobaczyłbym w grobach?!
    Wstrzymała oddech i zastygła w połowie ruchu.
    - Każdego wieczora modliłem się, żeby moja matka rano nie wstała. Żeby wykitowała w nocy. A następnego dnia ona budziła mnie kopniakiem w mordę, żebym posprzątał rzygi po jej kliencie, bo się za bardzo najebał! Wiesz co mi mówiła?! Że to moje śniadanie.
    Przerwał na chwilę. Wyglądał inaczej niż zwykle. Jego oczy nie błyszczały pogardą, tylko żalem. Usiadła z powrotem.
    Wiedziała, że teraz to jej kolej,by słuchać.
    - Moja matka była dziwką. Prowadziła z mężem ten zasrany interes... Ja jestem dzieckiem z przypadku, rozumiesz? Wypadkiem, przy pracy. Nie wiem, po jaką cholerę mnie urodziła. Pewnie sama tego nie wie – parsknął.- Ojca nie znałem. Pewnie nawet nie wie, że istnieję. Albo do teraz płaci łapówki, żeby matka nie powiedziała jego żonie. Przeżyłem tylko dlatego, że którejś z dziewczyn odpalał się czasem instynkt macierzyński. Każdego dnia kto inny kładł mnie do snu, kto inny karmił, czy przewijał. Czasem nikt. A na pewno nie własna matka.
    Oparł się o ścianę i zsunął na ziemię. Położył ręce na zgiętych kolanach i zwiesił głowę. Dalej mówił już ciszej, przez zęby, ochrypłym głosem.
    - Ojczym generalnie miał mnie w dupie, dopóki nie plątałem mu się pod nogami. Wtedy była rzeź... Bałem się go. Miałem też starszego brata, przyrodniego, ale... - westchnął. - Niby byliśmy w tej samej sytuacji, jednak on sobie ubzdurał, że jak podliże się rodzicom, to go zaakceptują, czy coś. Cholera, jakim on był pierdolonym sadystą.
    Zauważyła, że potarł jedną z blizn.
    - Uwielbiał męczyć zwierzęta. Od pewnego momentu zabijał bezpańskie psy i koty. Ale to mu się w końcu znudziło... Wiesz co mi powiedział, jak pierwszy raz przypieprzył mi rozwaloną bluetką? - Podniósł na nią szare oczy. - Że nie może tak robić zwierzętom, bo one nie krzyczą.
    Riuuk podniosła się i usiadła na ziemi koło niego. Oparła mu głowę na ramieniu, chcąc w ten sposób dodać otuchy.
    - W mieście ludzie też nie specjalnie za mną przepadali. Kto by chciał się zadawać z kimś takim? Dzieciakom rodzice zabraniali w ogóle ze mną rozmawiać. A jak zagadywały, to tylko po to, by mnie wyśmiać... Wiesz, byłem straszną pierdołą – zaśmiał się głucho. - Wszystkim dawałem sobą poniewierać. Prawie codziennie dostawałem wpierdol. Jak nie w domu to na ulicy.
    Popatrzyła na niego. Nie widziała jego oczu, bo zasłaniała je grzywka. Zauważyła jednak, że uśmiecha się z pogardą. Pogardą skierowaną jakby do samego siebie.
    - Uciekłem z domu mając dziesięć lat. Było mi wszystko jedno, na której podłodze będę spał. Chciałem ukraść tyle kasy, żeby móc wyjechać potem gdzieś daleko i tam zacząć żyć bez reputacji złodzieja... - Przerwał znowu. - Co do kradzieży, to wiesz... Zawsze kradłem. Jedzenie głównie, bo i tak nikt by mi nic nie sprzedał. Zawsze tyle ile potrzebowałem. To nie tak, że chciałem zostać... Tym – zakreślił ręką łuk w powietrzu.
    - Ale zostałeś – powiedziała cicho.
    - No... Tak wyszło.
    Nie odzywał się przez chwilę. Bawił się palcami.
    - Raz jak coś kradłem, zauważyła mnie taka grupa przestępcza, Falcon. Powiedzieli, że mam im pomóc w jakimś napadzie. To było coś dużego, ale moja rola miała być niewielka. Zgodziłem się, bo inaczej by mnie zabili... Szczerze, to było takie moje motto. Żeby po prostu przeżyć. Trzymałem się tego życia kurczowo, bo to wszystko, co miałem. W każdym razie, okazało się, że to był napad na zamek. Ktoś coś spieprzył i wpadliśmy, wywiązała się walka i zginął król – nabrał powietrza i odchrząknął.- Wtedy stanąłem na stryczku. Mój pierwszy wyrok. Nie sięgałem nawet do sznura.
    Zaczął śmiać się cicho.
    - Mój brat stał w pierwszym rzędzie, żeby zobaczyć jak zdycham – podniósł głowę, przeczesując włosy.
    - Ale uciekliście – powiedziała Riuuk, naciągając rękawy na dłonie.
    - Odbili nas – przytaknął. - Wiesz dlaczego postanowiłem dalej kraść, zamiast się gdzieś ukrywać do końca życia?

    Przypomniała sobie siebie z czasów, gdy straciła wszystko co miała. Wiedziała.
    - Chciałeś się zemścić – powiedziała. - Udowodnić, że wszyscy się mylili, albo stać silniejszy.
    - Blisko – popatrzył na nią. - Chciałem, żeby ludzie się mnie bali.
    Pokiwała głową. Rozumiała.
    - Była kiedyś taka książka – mówił. - O kolesiu, który robił co chciał, świetnie się bił, nie przejmował się kompletnie niczym i przede wszystkim, brał co mu się podobało. Nazywali go Królem Złodziei. Ja stwierdziłem, że będę jeszcze lepszy.
    - Lepszy od króla jest bóg... - Mruknęła. - Stąd Hermes.
    - Te blizny – powiedział, rozchylając ręce. - Może twoje mają znaczenie, historię, czy przesłanie. Moje to tylko symbol wpierdolu, jaki dostałem. A tatuaże... To są trofea. W tym biznesie pokazują, jak dobry jesteś – znowu pogardliwy śmiech. - Czasem miałem tak, że jak mnie łapali, i tłukli, to się nawet cieszyłem. Miałem takie wrażenie, jakbym chociaż trochę pokutował za to, co robię... Na początku coś mnie tam jeszcze kuło w środku, a potem to...
    Westchnął.
    - Widzisz różnica miedzy nami jest taka, że ty nosisz brzemię, którego nie jesteś w stanie udźwignąć, a ja... Ode mnie nikt nic nigdy nie wymagał. Chyba tylko tyle, żebym zdechł w jakimś rowie. Jestem zerem. Przecież o tym wiem. Cholera, nie musicie mi o tym wszyscy przypominać.
    Zesztywniała, przypominając sobie, co powiedziała mu jakiś czas temu.
    "Jesteś jednym, wielkim, pierdolonym problemem"
    - Killian...
    - Wciąż masz dom, swoją wioskę, swojego chowańca... Masz wspomnienia z czasów, kiedy było lepiej. Masz ludzi, który w ciebie wierzą. Jedyne, co definiuje moją wartość jako człowieka to sumy, które obiecują za moją głowę... to właśnie dlatego, jestem... taki.
    Spuściła wzrok. Nie wiedziała, czy powinna go przytulić. Złapała go więc za rękę. Poczuła, jak drgnął.
    Przyjrzała się wypalonej pieczęci królewskiej i pogładziła palcem miękką skórę blizny.
    - Przepraszam – powiedziała.
    Jako zabójczyni, dawno już nie używała szczerze tego słowa.


Rozdział 10 (Riuuk)
Właściwie to nie pamiętała, by kiedykolwiek użyła tego słowa. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, natychmiast odskoczyła na bok, prawie wskakując na parapet i odwracając się w kierunku drzwi.
- Co jest mała? Uważaj, bo zaraz spierdolisz się z tej imitacji parapetu. - Popatrzył na nią ze zdziwieniem, mrużąc jedno oko.
- Mój mistrz zabraniał używać mi słowa "przepraszam". Uważał to za znak uległości i rezygnacji. - Westchnęła  powracając do poprzedniej pozycji. - Za każde powtórzenie tego słowa musiałam robić pompki stojąc na dłoniach. Jedna za każda literę.
- Oooo straszn...
- Na specjalnej desce nabitej setkami gwoździ...
Zamilkł, a jasne włosy poniósł nocny wiatr. Niedopałek tlił się w zastygłej dłoni.
- Milutko... - Skwitował.
Stali w milczeniu. Zamiast błysku, w oczach ziała szara, bezdenna pustka. Trwali w ciszy, którą tak bardzo kochali i szanowali. Dziewczyna przysunęła się lekko i bezszelestnie do niego, szczelniej otulając się szorstkim, lecz przyjemnym materiałem koszuli swego towarzysza. Obydwoje przepłynęli oceany cierpień, całkiem innych, lecz paradoksalnie podobnych.
Nie wiedziała, co ma zrobić. Stał bez ruchu, w niewyobrażalnym żalu, gasząc kolejnego papierosa o parapet.
- Dla mnie nie jesteś zerem. - Delikatnie obrócił głowę w jej stronę, a małe promyki słońca zwane jego włosami, odgarnięte przez kolejny nocny podmuch orzeźwiającego wiatru, odsłoniły oczy człowieka, który przeżył i  widział zdecydowanie zbyt dużo okropności tego podłego, a zarazem pięknego świata. Ponownie chwyciła go za dłoń. Jedną uniosła, tą męską, szorstką dłoń, a drugą zakryła wypalone znamię. - Dla mnie... ja... uważam, że... - Jąkała się. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. Nie wiedziała jak miała się zachować. Czarna fala zakryła jasną twarz, kiedy pochyliła głowę. Czuła się niczym mała dziewczynka. Mała i żałosna, kompletnie obnażona i taka bezbronna. Wtedy poczuła dotyk, ciepłych i przyjemnych palców na podbródku, które uniosły zatroskaną głowę ku górze. Czarna zasłona opadła na boki, a on patrzył prosto w niebieskie oczy. Tak soczyście niebieskie i takie bezdenne. Nie mógł uwierzyć. To niemożliwe by ktokolwiek myślał inaczej! Nie na tym parszywym świecie. Nagle dostrzegł małą, świecącą w świetle księżyca łzę w jednym z tych wielkich oczu. Małą, samotną łzę trzymającą się uparcie ostatniej, długiej, bezgranicznie czarnej rzęsy. Nie kłamała. Nigdy dla nikogo nie znaczył więcej, niż nędzny robak w kącie pokoju lub pluskwy w starej pryczy. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Od tej samotnej, odważnej łzy. Wkrótce spłynęła po jasnej skórze policzka. Szybko otarł ją z alabastrowej, zaskakująco delikatnej i zimnej skóry. Ukradł ją. To nie była łza cierpienia, czy żalu. Więc czego? Riuuk parzyła na niego. Lekki uśmiech zawstydzenia ukazał się na twarzy towarzyszki. Nadal trzymała jego dłoń.
Przytulił ją. Mocno i zdecydowanie. Czuł, jak jej głowa wtula się w jego ramię, a czarne fale okrywają jego dłonie. Małe, kobiece dłonie otuliły go w pasie. Trwali tak przez dłuższą chwilę. Nie chciał jej puścić. Jego złodziejskie "ja" krzyczało by tego nie robił, nie tulił i zostawił, lecz ten nieznaczny krzyk niknął i rozpływał się z każdą chwilą. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że zwykłe przytulenie może dać tyle ulgi.
Kiedy rozluźnił uścisk, dziewczyna wywinęła się lekko zarumieniona i usiadła na łóżku.
- Czas się zbierać. - Chciał skomentować. Odpuścił sobie, kiedy Riuuk błyskawicznie przeskoczyła łóżko i rozpoczęła pakowanie skromnego dobytku i składanie jego porozrzucanych rzeczy, co zdumiało go niezmiernie.
Opuścili z niemą ulgą rozpadającą się spelunę i ruszyli na zachód labiryntami uliczek i  rynsztoków, przed siebie, ku poszukiwanemu miejscu. Killian prowadził ich przez śmierdzące uliczki zasypane śmieciami i zapomniane podwórka "na skróty". Osobiście inaczej wyobrażała sobie zwiedzanie stolicy, ale w końcu nie jest tu w celach turystycznych. Za każdym razem, kiedy musiała chwycić go za rękę, rumieniła się leciutko, co bardzo mu się podobało. Nadawało jej to uroczego wyglądu i łagodziło surowy wygląd zabójcy. Spodziewał się postojów i musu zmniejszenia tępa jednak dziewczyna jakby czytała mu w myślach. Dzięki temu niememu porozumieniu poprzez sam wzrok podróż przebiegała szybko i sprawnie. Dziewczyna w czarnym, trzepoczącym płaszczu, brązowej koszuli, lekko opinającej ją w biuście i zwężonej w talii, typowych dla niej butach i obcisłych, skórzanych spodniach koloru soczystej czerni, przyciągających wzrok jak magnez, szczególnie, kiedy przyszło jej się pochylić ( co oczywiście umilało mu dodatkowo tą nietuzinkową wyprawę ) Utrzymywała tępo i zwinnie skakała po dachach budynków i murach, bez zbędnego hałasu. Zdziwiło go to zwłaszcza, że zdawał sobie doskonale sprawę, że to dla niej całkowicie obce środowisko. Ona najwyraźniej również, ponieważ słuchała każdej jego rady i przestrogi. Czasami nawet sama pytała, lub po prostu podążała za nim.
Przed najbardziej rannymi ptaszkami, oni pokonali już wyznaczona trasę, a Killian zapewnił im zakwaterowanie w równie obskurnej spelunie, co poprzednia. Jedyne, czym się różniły, to obsługująca ich młoda dziewczyna. Mimo tego, iż była wyraźnie bardziej atrakcyjna od poprzedniej, a obfity biust falował pod koszulą, Kili nawet na nią nie zerknął, ku rozczarowaniu małolaty. Kiedy chłopak zniknął w wychodku, zmierzyła ją wzrokiem, pokazując pokój. Pokój z jednym łóżkiem... Znowu! Usiadła na nim, rzucając niedbale plecak w kąt i uśmiechnęła się znacząco, patrząc na leżącą obok koszulę współlokatora, odbierając tym samym młódce resztki nadziei. Obrażona wyszła z klitki, zarzucając biodrami przed idącym obiektem jej cichych westchnień. Riuuk uśmiechnęła się drapieżnie, jednak ten specjalny wyraz twarzy zniknął, gdy dany obiekt pojawił się w drzwiach.
- Kobiety, meh. - Skwitował i pokazał dziewczynie, by szła za nim.


Rozdział 11 (Killian)
    Wyszli z budynku na zapyziałą, wilgotną uliczkę. Niegdyś zdobne, marmurowe kamienice były teraz obdarte i sprawiały wrażenie, jakby miały się zaraz zawalić. Spękany tynk odpadał ze ścian odsłaniając stare, czerwone cegły. Słońce wstało dopiero chwilę temu, jednak tutaj nie miało to znaczenia, Jego promienie muskały zaledwie wyższe partie budynków w tej części miasta. Panujący półmrok pogłębiał atmosferę niepokoju.
    Killian prowadził ich kamienną drogą w dalszy labirynt. Z uwagi na wczesną porę w kątach i pod ścianami leżeli trzęsący się z zimna ludzie. Owinięci tylko w łachmany próbowali ogrzać ciała w chłodny, jesienny poranek. Wszyscy jednak konsekwentnie ściskali w zsiniałych dłoniach puste butelki. Szczury przemykały pod ich stopami, szukając czegoś do jedzenia, i piskały nieznośnie. Nie mogły tu znaleźć nawet okruszka chleba.
    Riuuk potarła się po okrytych tylko koszulą ramionach. Killian kazał jej zostawić czarny, podróżny płaszcz, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Sam zrezygnował w tym celu ze swoich wysokich butów na rzecz mieszczańskich krótkich, wiązanych butów codziennych . Zamiast płaszcza miał na sobie przydużą, nawet na niego, czarną bluzę. Jej opuszczone rękawy zakrywały tatuaże na rękach. Szare, przetarte jeansy opinały jego długie nogi. Wyglądał prawie jak zwykły nastolatek.
    - Gdzie idziemy? - zapytała cicho dziewczyna, jakby instynktownie starając się nie zmącić panującej dookoła ciszy.
    - Musimy dowiedzieć się kto ma mapę – zauważyła, że trzyma w rękach notatnik i szybko coś w nim zapisuje. - Na upartego mam tu kilku informatorów, ale, jak mówiłem, wolałbym, żeby nikt nie dowiedział się, że tu jestem.
    - Więc jak chcesz znaleźć właściciela?
    - Są dwa miejsca, w których można dowiedzieć się wszystkiego – mruknął, chowając notatnik do tylnej kieszeni spodni. - Ale na jedno jest jeszcze ciut za wcześnie. Ktoś tam pewnie za jakąś godzinę będzie siedział, ale nie będzie na tyle nawalony, żeby coś z niego wyciągnąć.
    - Karczma – skrzywiła się. - A drugie miejsce?
    Spojrzał na nią, marszcząc nos.
    Bar mleczny.

    Wnętrze jadłodajni było ciepłe i przyjemne. Na różowych, lekko już ubrudzonych ścianach, wisiały małe obrazki i zdjęcia przedstawiające okolicę. W niewielkim pokoju upchano do oporu rozchwianych stoliczków i krzeseł, każde z innego kompletu. Na stołach leżały zużyte, ale czyste i wyprasowane, białe obrusy w delikatne kwiaty. Dookoła unosił się zapach słodki pieczonego ciasta, a z kuchni dobiegały odgłosy uderzających o siebie garnków.
    Siedzieli przy małym stoliku przy samym okienku wydawania posiłków. Riuuk śledziła palcem wzór na sztywnym obrusie, pijąc już trzecią herbatę, którą dostali na koszt firmy. Z całej siły starała się ignorować nieznośny szczebiot, który generowała, rozmawiająca z Killianem, właścicielka baru.
    Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka.
    Miała wrażenie, że siedzi koło niej kompletnie inny koleś.
    Garbił się lekko, chowając szyję w ramionach, a rękawy bluzy mocno naciągał na dłonie. Uśmiechał się niewinnie, mrużąc oczy i unosząc brwi do góry, zamiast marszczyć je, jak zwykle miał w zwyczaju. Gdy mówił, jąkał się co jakiś czas i wiercił niespokojnie na krześle. Musiała mu przyznać, że dopracował swoją rolę.
    Na każde słowo kobiety reagował tak emocjonalnie, że ta rozgadywała się jeszcze bardziej. Dowiedzieli się już kto kogo z kim zdradza, z czyich dzieci nie wyrośnie nic dobrego, która kobieta ubrała się nieprzyzwoicie do kościoła i przynajmniej sto razy usłyszeli, że przeurocza z nich parka.
    - Chcesz jeszcze herbatki, dziecko?
    Wzdrygnęła się.
    - Nie, dziękuję – mruknęła niewyraźnie, zasłaniając twarz dłonią.
    Killian kazał jej udawać nieśmiałą cudzoziemkę. Pewnie po to, żeby nie wtrącała się w dyskusję.
    - A ten Brantenhuber, biedny stary dziad - kobieta kontynuowała swój wywód, dolewając Riuuk herbaty, mimo jej protestów. - Wygrzebał tę mapę po ojcu i na co mu to było? Napadają go teraz ciągle jakieś zbiry, w końcu mu który w łeb przywali i na tym się skończy.
    Riuuk poczuła jak jej mięśnie spinają się z ekscytacji. Spojrzała na Killiana. Jeśli czuł się tak jak ona, to nie dał tego po sobie poznać. Wciąż siedział z niewinnym, fałszywym uśmieszkiem na twarzy. Nic nie zdradzało, że informacja zwróciła jego uwagę.
    - Mapa? - zapytał, popijając niewzruszenie herbatę.
    - Tak, jakiś stary kawałek papieru, co to podobno do jakiego kamienia prowadzi. A ten kamień ma nieśmiertelność dawać. Ja tam w takie pierdoły nie wierzę. I taki uroczy chłopak też nie powinien sobie głowy tymi bzdurami zawracać. Lepiej o pracy jakiej myśli, bo jak się już po bożemu pobierzecie to rodzinę na głowie będzie miał.
    Riuuk cudem nie zadławiła się herbatą.
    Killian objął ją ramieniem i czule pogładził po dłoni.
    - Planowaliśmy osiedlić się w stolicy - mruknął teatralnie - ale skoro, tak jak pani mówi, z powodu bzdurnej historii o nieśmiertelności ludzie są w stanie napaść na bezbronnego starca, to może poszukamy spokojniejszego miejsca.
     Dziewczyna nie wiedziała, czy bardziej chce go teraz rozstrzelać, czy pogratulować zawrócenia kobiety na właściwy temat.
     - Ano, musiał jakieś bariery magiczne pozakładać, bo mu się w nocy to złodziejskie nasienie do domu włamywało! Do czego to dochodzi, żeby człowiek pod własnym dachem nie mógł czuć się bezpieczny?!
      - Złodziejstwo to straszna plaga - zgodził się chłopak.
     Riuuk zasłoniła usta dłonią, gdyż nie mogła ukryć rozbawienia, które zagościło na jej twarzy.
     Killian kopnął ją pod stołem.


    Opuścili bar po półtorej godziny. Gdy tylko wyszli za róg ulicy, Killian oparł się o ścianę i zmarszczył czoło, wzdychając głośno.
    - Ja pierdole - przeklął. - Już wolę z pijakami gadać.
    Riuuk oparła się na zimnej, marmurowej powierzchni koło niego.
    - Ty nie wybiłeś hektolitrów herbaty - jęknęła masując się po brzuchu.
    - A ty nie dowiedziałaś się że pani Glory cierpi na grzybicę stóp, ksiądz Jeremi gra w rozbieranego pokera w pijalni na rogu, a komisarz McRiver...
    - Dobra! - przewała. - Starczy... W ogóle, jakim cudem ty to pamiętasz?!
    - Zboczenie zawodowe - jęknął zrezygnowany. - Mój mózg uznaje każdą informację za cenną. Wolisz nie wiedzieć, co się tam dzieje.
    Parsknął śmiechem, uderzając się palcem w bok głowy.
    Dziewczyna westchnęła cicho i skrzyżowała ręce na piersiach.
    - Sama nie wierzę, że to mówię - mruknęła - ale dużo bardziej wolę wkurwiającego ciebie, niż  tą pierdołę, którą zademonstrowałeś przed chwilą.
   - Wiedziałem - poczuła ukłucie ciepła w sercu, widząc powracający na jego twarz, pogardliwy uśmiech. - Ty mnie jednak lubisz.
   Zaśmiał się triumfalnie.
   - Chyba śnisz - żachnęła się, spuszczając wzrok.
  Wyciągnęła dłoń w jego stronę. Pogładziła palcem brzeg plastra na jego policzku. Jej ręka zsunęła się powoli po jego twarzy, szyi i zatrzymała dopiero na klatce piersiowej. Czuła pod zziębłymi, drżącymi palcami bicie jego serca.
    - Znowu się odkleił - powiedziała po chwili, zabierając rękę i chowając ją do tylnej kieszeni obcisłych spodni. - Pilnuj tego bardziej. Debilu.
     Zimny wiatr strawił, że włosy opadły na jej lekko zaczerwienioną twarz.
     Nie odgarnęła ich.
    - To co? - usłyszała po chwili.
    Odwróciła głowę i zobaczyła wyciągniętą w jej stronę rękę.
    - Idziemy, księżniczko? - zapytał, uśmiechając dowcipnie.
   Odwzajemniła uśmiech, pozwalając, by wziął jej dłoń pod ramię.
    - Prowadź.
   Ruszyli szybkim krokiem przez prowadzącą wzdłuż portu promenadę. Wiatr szarpał im włosy, a twarde obcasy podróżnych butów Riuuk uderzały o marmurowe kostki, stukając rytmicznie. Dziewczyna mocniej zacisnęła zziębnięte palce na okrytym ciepłym materiałem ramieniu. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się, że chłopak był wyższy od niej. Czuła się przy nim taka... malutka. Do tej pory to raczej ona patrzyła na wszystkich z góry - i dosłownie i w przenośni. A teraz... z jakiegoś powodu nie mogła. Czy może już po prostu nie chciała...? Przysunęła się bliżej, tak, że mogłaby oprzeć głowę na jego ramieniu. Killian gwizdał pod nosem melodię jakiejś wulgarnej, pijackiej piosenki. Szedł z uniesioną głową i wzrokiem utkwionym w sobie tylko znanym punkcie. Błękitnoszare oczy błyszczały pewnością siebie, a z twarzy nie schodził mu grubiański uśmiech.
    Przechodzący promenadą ludzie patrzyli na nich zdziwieni. Dwoje nastolatków idących pod ramię samym środkiem drogi w rytm mocno niecenzuralnej przyśpiewki to raczej niecodzienny widok.
    - Nie rzucać się w oczy? - zapytała dziewczyna pogardliwie. - Czy nie taki miałeś plan? Bo teraz to coś średnio nam idzie.
    Zaśmiał się, przerywając gwizdanie.
    - Jak dobrze pójdzie, to jutro o tej porze już nas tu nie będzie.
    - I to oznacza, że możemy opuszczać gardę? Jakim cudem z taki podejściem zostałeś ściganym na całym świecie przestępcą?!
    Znowu lekko ochrypły, drwiący śmiech. Czy on potrafił w ogóle reagować inaczej?!
    Nagle dziewczyna zesztywniała i stanęła raptownie.
    - Jutro?! Zaraz, chcesz mi powiedzieć, że znasz tego kolesia?! Wiesz gdzie go szukać?!
    Rozchylił ramiona i pochylił się delikatnie w teatralnym geście. Białe zęby zalśniły w triumfalnym, jak zwykle przesyconym ironią, uśmiechu. Obrzucił ją jednoznacznym spojrzeniem szarych oczu, spomiędzy szarpanych przez wiatr włosów.
    Zamiast odpowiedzieć znowu zaczął gwizdać wesołą melodię. Po chwili obserwowania z nieukrywaną satysfakcją, jak na twarz dziewczyny wstępuje rumieniec złości i rozdrażnienia, obrócił się i poszedł przed siebie.
    Riuuk westchnęła zdenerwowana i podążyła za nim.
    Znowu skręcił w labirynt dziwnych, zapominanych przez trzeźwo myślących uliczek. Zastanawiała się, ile czasu musiał tu spędzić, żeby zapamiętać to je wszystkie. "Zboczenie zawodowe"?
   Spomiędzy kamienic zaczęło przebijać się światło. Czyżby mieli tak szybko wyjść z labiryntu.
   Chłopak odwrócił się do niej.
   Zauważyła, że coś się zmieniło.
   Jego oczy błyszczały ekscytacją. Wręcz paranoiczną. Dokładnie tak samo, jak wtedy w gabinecie dyrektora, gdy pokazał im dokumenty.
    - Dobra, sprawa wygląda tak - zaczął, oblizując wargi z przejęcia. - Brantenhuber to taki stary profesor, uczył historii w szkole jak byłem gówniarzem. Mieszka dwie przecznice stąd.
    - Chwila moment - przerwała mu. - O tym, że wiesz dużo dziwnych rzeczy, to już się zorientowałam. Ale skąd znasz adres jakiegoś randomowego kolesia?!
    - Możliwe, że zupełnie przepadkiem włamałem się tam kiedyś po coś innego - zaśmiał się.
    Westchnęła. Chyba mogła się tego spodziewać.
    - A po jaką cholerę idziemy tam teraz? - zapytała.
    Zdziwił się. Tak autentycznie.
    - Ee... A niby kiedy?
    Parsknęła.
    - Może na kradzieżach się nie znam - powiedziała powoli, jakby tłumaczyła coś dziecku. - Ale chyba wszystkim włamania kojarzą się raczej z nocą.
    - Tobie wszystko trzeba tłumaczyć - zaśmiał się, opierając łokieć na ścianie budynku. - Bo widzisz, kochanie, my się nigdzie nie będziemy włamywać. W naszym wypadku to nie tylko cholernie upierdliwe, ale też niebezpieczne.
     Uniosła brwi.
    - Po pierwsze, nie mam nic z mojego sprzętu - kontynuował. - A on ma bariery magiczne. Nie trzeba wiedzieć jakie, żeby domyślić się, że gołymi rękami się tam nie wbijemy. A jak jest z naszą magią to ci chyba nie muszę tłumaczyć. Po drugie, nawet gdyby się udało, to stalibyśmy się celem całej tej radosnej gromadki bezlitosnych, chciwych jak jasna cholera włamywaczy i morderców, których celem jest nasz cel.
     Prychnęła pogardliwe i otworzyła usta, by skomentować, to co powiedział.
     - I z których na pewno, bez problemu, wyprułabyś flaki - przerwał jej, zanim zdążyła się odezwać. - Nie wątpię w to. Ale spanie w krzakach, żeby się przed nimi ukryć też mi się nie uśmiecha.
     - Matko, pedant się znalazł - burknęła. - Tego i tak nie unikniemy, skoro musimy zabrać mapę. I tak...
     Przerwała widząc uśmiech na jego twarzy. Cholera. Na czym złapał ją tym razem?!
     - Bo szkopuł tkwi w tym, mała - wyszczerzył się, nie mogąc ukryć podniecenia - że my tej mapy nie weźmiemy.


     - Niesamowite, że wreszcie odwiedził mnie ktoś, kto nie chce mnie okraść. Haha, jestem już tym strasznie zmęczony. Chcecie może herbaty?
     Riuuk skrzywiła się. Herbata to ostatnie na co miała teraz ochotę.
     - Nie chcielibyśmy pana kłopotać - Killian uśmiechnął się przepraszająco. - Robimy już wystarczająco dużo problemów.
     Mężczyzna był stary i zgarbiony. Poruszał się powoli, wspierając na rzeźbionej laseczce. Na czubku nosa miał niewielkie, okrągłe okulary, w gustownej, pozłacanej oprawce. Ubrany był w drogi, markowy frak.
    - Ależ nie, to cudowna odmiana. Młodzież zafascynowana historią przybywa do mnie z tak daleka, i chce jedynie obejrzeć mapę, a nie ją ukraść. Mówiliście, że jesteście z Akademii, tak?
     - Tak - powiedział chłopak. - Z kółka historycznego.
     - Uroczo... Przypomnijcie jak się nazywacie. Pamięć już nie ta, co kiedyś.
     - Tonny Miller i Emily Swan - odpowiedział Killian, bez mrugnięcia okiem. - Gdy usłyszeliśmy o pana znalezisku od razu chcieliśmy się mu bliżej przyjrzeć. Mapa musi być bardzo stara. To pewnie cenny zabytek archeologiczny.
     - Tak, pochodzi już chyba sprzed dwustu lat. Usiądźcie tu proszę. Pójdę po nią.
    Zrzucił im zza szkieł podejrzliwe spojrzenie i wyszedł z pokoju.
    Riuuk była przekonana, że chłopak wychyli się, by zobaczyć, gdzie starzec trzyma mapę. On jednak usiadł na starym, drewnianym krześle i oparł ręce na stole. Szybko przysiadła się obok i pochyliła do niego, by zapytać, co odwala. On jednak powstrzymał ją gestem dłoni i położył palec do ust nakazując ciszę.
    Po chwili starzec znowu wszedł do pokoju. Powolnym krokiem zbliżył się do stołu. w dłoniach trzymał zabezpieczoną zaklęciem mapę.
    - Nie chcę was o nic podejrzewać - mruknął. - Ale ostrzegam, że jest zabezpieczona pieczęciami. Nie złamiecie ich.
   - My na pewno - zaśmiała się Riuuk. - Z magii to akurat jesteśmy strasznie słabi.
   Staruszek uśmiechnął się pojednawczo.
   Położył mapę na stole. Gdy ją rozwijał dziewczyna przyjrzała się Killianowi. Z trudem ukrywał ekscytację. Chociaż z racji roli, które przyjęli, wyszło to na dobre.
    Kawałek papieru był bardzo stary i zżółkły. Gdy profesor go rozwinął był zupełnie pusty. Dopiero po nakreśleniu na nim kilku znaków dłonią i wymamrotaniu niezrozumiałych słów, na jego powierzchni pokazał się obraz. Był nakreślony atramentem. Riuuk nie wiedziała, co przedstawia. Widziała jakieś pasmo gór i kilka strumieni. Jednak nie rozumiała podpisów. Były w niezrozumiałym języku. Killian nie dał po sobie poznać, czy rozumie coś z mapy.
    - Genialna - wyszeptał tylko, patrząc zafascynowany na kawałek papieru.
    - Prawda? - uśmiechnął się starzec. - Jest w świetnym stanie. Nie wiem co to za miejsce. Nie rozumiem też znaków. To prawdopodobnie jakiś szyfr. Aktualnie zbieram doświadczonych ludzi, by pomogli mi to rozszyfrować.
    Killian spojrzał na niego zaintrygowany.
    Nie wiedziała, czy wciąż gra. Wyglądał jakby naprawdę sprawa tej mapy była najważniejszą w jego życiu.
    - Niech pan opowie więcej - oczy błyszczały mu jak nigdy wcześniej.

    - Je pierdole, jakie to było zajebiste!!!
   Siedzieli na ławce w niewielkim, wysuszonym parku.
   - Powiedzmy... - skrzywiła się Riuuk. - Nadal nic nie wiemy. Ten koleś sam jej jeszcze nie rozszyfrował. Nie mamy pojęcia gdzie szukać.
   - Południowy Gruul - wyszeptał, zagryzając wargi. - Pasmo gór Skalistych.
   Zesztywniała.
   - Co? - wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
   Uśmiechnął się opętańczo.
   - To był szyfr Króla Złodziei. Jak mógłbym go nie znać?


Rozdział 12 (Riuuk)
- Skąd masz te konie? I niby to ja jestem złodziejem! - Zostawił ją na dłuższą chwilę samą by załatwić sprawy między innymi zaopatrzeniowe, a ona ni stąd ni zowąd zjawia się z dwoma rumakami jakby nigdy nic.
- Jakim złodziejem? Kupiłam je na targu. - Prawa brew uniósł się ku górze tworząc zabawny grymas. - Skąd miałaś tyle kasy?! I ja nic o tym nie wiem! - Warknął jej do ucha nie chcąc by usłyszeli to niepowołani ludzie. Z resztą dwa niezłe konie i tak przyciągały za dużo spojrzeń jak na jego gust. - Przecież ja mam całą kasę od dyra.
- Co ty myślisz, że idę zdana całkowicie na ciebie bez grosza przy duszy? - Syknęła jadowicie. - Nie jakoś trzeba przeżyć. Ale o tym później bo jakbyś nie zauważył przyciągamy spojrzenia... takich jak ty. - Potrąciła go barkiem i ruszyła do przody ku południowej bramie miasta. 
- Ej! Poczekaj! - Chwycił ją za ramię i odwrócił. Jeden z koni prychnął i niecierpliwie uderzył kopytem w klepisko, na którym stali. - Chodź za mną..
- Co znowu kombinujesz ty...
- Za rogiem jest najlepsza cukiernia w mieście. Pójdziesz ze mną skosztować najlepszego specjału w stolicy. - Mrugnął do niej i nie czekając na odpowiedź ruszył w przeciwnym kierunku niż zamierzała.
- Ehhh - Wzdychnęła głośno i ruszyła za nim. 

Budynek od na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od pozostałych oprócz lekko wyblakłego szyldu głoszącego " Cukiernia Erla ". Kiedyś zapewne był mocno niebieski, jednak teraz przypominał bardziej kobiecy, pastelowy odcień. Niemal biały. Pozostawiła konie w małej stajni dla gości rzucając stajennemu - obdartemu, małemu jeszcze chłopcu, pewnie synowi lub wnukowi właściciela - miedziaka. Blondynkowi natychmiast zaświeciły się oczy. Przewrócił monetę w palcach, pośpiesznie schował do kieszonki wyblakłych spodni i natychmiast zajął się końmi. 
- Jak cokolwiek zginie młody, to uwierz, że nie będę pobłażliwa. - Uśmiechnęła się, jednak podlotek najwyraźniej rozpoznał, że nie ma z nią żartów. Zwłaszcza, gdy ścisnęła mu nadgarstek dwoma palcami tak, że pojawił się na jego twarzyczce grymas zaskoczenia połączony z bólem. 

Kilian czekał na nią przy najbardziej oddalonym ze stolików. Gdy weszła miły dźwięk dzwoneczka rozbrzmiał w połowie pełnej sali. Nieziemski zapach słodkości napełnił nozdrza, a oczy napawały się widokiem beztrosko zajadających specjały dzieci bogatszych mieszczan. Miłe brązy dodawały klimatu, a kremowe obrusy rozjaśniały wnętrze. Usiadła na przeciw Kiliana i dyskretnie poprawiła koszulkę. 
- Musisz spróbować tutejszego ciasta z kremem mała. - Po raz pierwszy odkąd pojawili się w stolicy zobaczyła na jego twarzy szczery, niewymuszony uśmiech. Podejrzewała, że to jedno z niewielu miejsc, które dobrze wspominał. 
Kelner w białej koszulce, przepasany czarnym fartuchem podał im zamówione ciasto i znacznie uśmiechnął się do Riuuk. Odwzajemniła uśmiech i podziękowała mężczyźnie. Kilian zmierzył go wzrokiem i natychmiast zabrał się do jedzenia. Ona również z chęcią skosztowała. Ciasto było niesamowicie pyszne! Mimowolnie uśmiechnęła się. Kilian dostrzegł, że jej oczy zaświeciły niczym wieczorne gwiazdy. 
- Pyszne! - Wzięła następny kęs, Po dłuższej chwili kawałek zniknął z kremowego talerzyka.
- A nie mówiłem? - Oparł się na łokciu, który oparł obok również pustego talerzyka i sączył powoli gorącą czekoladę. Ona również. Gdy odłożyła kubek na twarzy pozostały jej białe wąsy. Kilian zaśmiał się razem z nią kiedy obejrzała się w lustrze przed którym siedział. Lubił patrzeć jak się uśmiecha. Jakoś tak sprawiało mu to...
- " A teraz drogie dzieci..." - Sparodiowała głos jednego z nauczycieli. Śmiali się przez dłuższą chwilę rzucając parę głupich tekstów.
Podniósł rękę z kciukiem starł jej wąsy z bitej śmietany. Nie zdawał sobie sprawy, że na dłuższą chwilę utonął w tych iskrzących się oczach. Niezwykle niebieskich niczym najciemniejszy szafir z dodatkiem małych iskierek szczęścia. Riuuk zaczerwieniła się lekko i uśmiechnęła rozbrajająco. 
- No więc... - zaczął i wrócił do poprzedniej pozycji. Kelner podszedł do ich stolika i zabierając naczynia szepnął dziewczynie coś dyskretnie do ucha. Riuuk spojrzała na niego krzywo. 
- Stary, spierdalaj. - Powiedział chłodno zirytowany. Szczyt chamstwa!

Kiedy nachalny kelner odszedł naburmuszony kontynuował rozmowę. 
- Więc skąd masz te konie? - Zmierzył ją wzrokiem. Dalej nie mógł odgadnąć gdzie mogła chować potencjalną sakiewkę. W tych obcisłych spodniach, które tak podkreślały jej długie nogi? Może w tej równie obcisłej, skórzanej bluzce z długim rękawem koloru jednego z koni? 
- Kupiłam na targu, mówiłam ci. - Skrzywiła się i założyła ręce pod biustem. Mimowolnie spojrzał na te dwie, małe...
- Trochę się potargowałam i mam dwa ładne konie. Może to nie Zaffińskie rumaki, ale lepsze to niż iść pieszo...
- Ale skąd? Kasa? Gdzie? - Przerwał jej. 
- Ehh... czasami zabijam na zlecenie lub dla nagrody jakiś poszukiwanych z ł o d z i e i. - Mruknęła i wstała.
- Ejj dokąd? - Mruknął pod nosem i również wstał dopijając ostatni łyk napoju. 
- Ty mnie zaprosiłeś, więc płać. - Mrugnęła prawym okiem i wyszła ku wiwatowi małego, cynowego dzwoneczka.
- Jeszcze czego. - Żachnął się i poprosił tego dupka o rachunek. "Dupek" z wyraźną niechęcią podał mu karteczkę. Kilian zapłacił i wyszedł. Przed nim stała Już Riuuk. Konie objuczone i wyposażone stały za nią. 
- Czarny jest mój. - Pokazała mu język i dosiadła czarnego niczym smoła ogiera, który miał wrażenie, że popatrzył na niego z pogardą w tych wielkich ślepiach. Rzuciła mi lejce kasztanka. Szybko i wprawnie dosiadł młodego ogiera i ruszyli ku południowej bramie. Ogierek był lekko zuchwały i zbyt pewny siebie. No cóż... przypominał częściowo swojego nowego właściciela. 

Jechali traktem. Szerokim, za kotłowanym i głośnym traktem głównym prowadzącym do jednego z większych miast, przez które musieli przejechać i z każdą chwilą coraz bardziej tęsknili za ciszą.


Rozdział 13 (Killian)
  Zatrzymali się na niewielkim placu postojowym przy trakcie. Dzień chylił się już ku wieczorowi, ale wyjechali po południu, więc zamierzali jechać jeszcze przez noc i do późnego popołudnia kolejnego dnia. Killian zajął niewielki stolik na samym brzegu placu, najbardziej oddalony od wyjeżdżających na wakacje rodzin z wrzeszczącymi dziećmi i handlarzy (też swoją drogą wrzeszczących). Riuuk poszła z końmi na niewielkie pastwisko przy rzecze. Zdjęła z ich grzbietów lekkie bagaże (nie mogły być zbyt ciężkie, skoro wcześniej nosili je sami). Zwierzęta lekkim kłusem wbiegły na ogrodzone pastwisko i zaczęły skubać trawę. Dziewczyna przerzuciła sobie swój plecak przez ramię, a ten Killiana wzięła do ręki. Przeklinając go w myślach za to, że nie przyszedł jej pomóc, doczłapała do stolika. 
     Chłopak siedział bokiem do blatu zawalonego kartkami. Notował coś na wszystkich po kolei i dziwiła się, jakim cudem połowa nie leży jeszcze na ziemi. Popatrzyła na nie, jednak, ku swojemu zaskoczeniu, nie rozumiała, co jest na nich napisane. Przypadkowa zbieranina liter i znaków w kilku językach i kodach, których nie umiała rozszyfrować. Jedyne, co wyglądało w jakikolwiek sposób znajomo, to leżąca pod stertą papierów mapa. Wysunęła ją i przyjrzała się jej bliżej. Poznała to samo miejsce, które było na mapie profesora.
    - Co robisz? - zapytała, siadając po drugiej stronie stolika.
    - Koduję - wymruczał niewyraźnie przez zęby, w których trzymał dwie kartki, dla których nie znalazło się już miejsce na blacie. 
    - I w ogóle, skąd to masz? - wskazała na mapę.
    - Kiedy poszedłem po zaopatrzenie, pozwoliłem sobie odwiedzić bibliotekę i bardzo chamsko wyrwać to z jakiegoś starego atlasu.
     - Po co?
     - Wiem, że wydaje ci się, że jestem geniuszem... - teraz w ustach trzymał pióro, i przyglądał się kilku kartkom, szukając czegoś w stercie papierów i nie zauważając jej cynicznego spojrzenia. - ...ale nawet ja miewam luki w pamięci, jeśli chodzi o tak skomplikowany szyfr, który przedstawia jeszcze bardziej skompilowaną treść. Plus, chciałbym przekodować to po swojemu, żeby, w razie czego,nikt się do tego nie dobrał.
     - Myślisz, że mimo wszystko ktoś będzie nas śledził? Nawet, jeśli nie ukradliśmy mapy?
    - Widzieliśmy ją. To wystarczy.
    Riuuk obejrzała się podejrzliwie po innych podróżujących. Nagle wszyscy wydali się jej zagrożeniem. 
    - Dlaczego ten koleś w ogóle nas wpuścił?
    - Przed drzwiami starego profesora, który już dawno stracił wiarę w dzisiejszą młodzież i jest dręczony napadami, staje dwoje miłośników historii, którzy są podjarani jego mapą na zasadzie wartości historycznej, a nie potencjalnego zysku... Co robi? Wpuszcza ich. Logiczne.
    Zauważyła, że cała jego uwaga koncentruje się tylko na tych papierach. Od początku rozmowy nie podniósł znad nich wzroku. Brwi były lekko zmarszczone w zamyśleniu, a szczęka wysunięta do przodu. W zębach wciąż coś trzymał, jak nie długopis, to kartki. Przekładał je z miejsca na miejsce i zapisywał sobie tylko znanymi szyframi. Z trudem musiała przyznać, że od początku wyprawy udowodnił już wiele razy, że nie jest debilem, za którego na początku go uważała. Nie dziwiła się, już że był tym "Hermesem", bogiem wśród złodziei.
     Odgarnął opadające mu na oczy, niemalże białe włosy. Spiął je inaczej niż zwykle. Jedynie część związał w niewielki kucyk, skod którego na kark opadały mu pozostałe kosmyki. Nie były długie nawet do ramion. Dzisiaj nie miał na sobie bluzy, ani koszuli. Przyduży, nawet na niego, czarny T-shirt, spływał luźno po wysportowanym ciele i sięgał do pośladek. Był na tyle szeroki, że wycięcie na głowę, odsłaniało jego obojczyki. Żeby zakryć tatuaże, całe ręce miał obwiązane bandażami. Zauważyła, że nawet na wierzchu palca serdecznego prawej ręki, ma wytatuowany jakiś numer.
     - Jak myślisz, ile zajmie nam podróż?
     - Jakieś trzy dni...?
     - Z portalem byłoby szybciej...
     Oboje spojrzeli smętnie na znajdujący się na środku telereporter.    
     - Za cholerę nam się nie uda - mruknął bębniąc palcami w blat. - Te w Akademii są wspomagane, więc do części miejsc można dostać się, będąc nawet takimi pierdołami jak my. Ale te tutaj wymagają znacznie większych pokładów magii.
    - A co z Przewoźnikami? Jeśli im zapłacimy, przeteleportują nas gdzie chcemy.
    - Dyro wypieprzy nas bez pytania, jak się dowie.
    Westchnęli jednocześnie.
   Po kilkunastu minutach Killian wziął w ręce dwie kartki i mapę, a resztę odsunął na bok. Podał dziewczynie złożoną stronę.
    - Trzymaj. Nawet jak dorwą jedno z nas, nie będą mięli wszystkiego. Schowaj to gdzieś dobrze... I jeśli za "dobrze" uznajesz stanik, jak większość lasek, z którymi pracowałem, to gwarantuję ci, że tam szuka się najprzyjemniej.
    - Zboczeniec - warknęła, biorąc od niego kartkę. - A co z resztą?
    Popatrzyła na stos papierów. Podążył za nią wzrokiem.
    - Najlepiej byłoby to spalić - mruknął, sięgając do kieszeni po zapalniczkę.
    - Czy zapaliczka nie będzie w oczach dyrektora nielegalnym narzędziem niemagicznym?
   - Oficjalnie jest do papierosów - wzruszył ramionami, podpalając brzeg jednej kartki i rzucając ją na stosik. - Miałem ją wtedy na spotkaniu, ale nie kazał mi jej oddawać.
    - Może nie wiedział?
    - On? - zaśmiał się pod nosem, a płomyki ognia odbijały się w jego szarych oczach. - Gwarantuję ci, że ten koleś wie, jakie majtki miałaś na sobie.
    Riuuk westchnęła ze zdenerwowaniem, nie mając już siły komentować jego porównań. Gdy papiery spłonęły do reszty, przydeptała popiół podeszwą buta i schyliła się, by wyciągnąć z plecaka jedzenie, bo wreszcie doczekała się miejsca na stole. Kiedy położyła na blacie butelkę wody, zimne mięso w słoiku i kilka zgniecionych bułek, Killian zapalał właśnie papierosa.
     - Mógłbyś sobie odpuścić. To niezdrowe - popatrzyła na niego krzywo, przekrawając bułkę.
     - Zwłaszcza jak masz astmę - mruknął, wypuszczając z płuc obłoczek dymu.
    - Masz astmę i palisz?! Czy ciebie popieprzyło do końca?!
    - Mogłabyś dla odmiany powiedzieć coś nowego - zaśmiał się, kręcąc papierosem w dłoni.
    - Gaś to.
    - Hmm...?
    - Gaś. To.
    Patrzył w jej karcące spojrzenie niebieskich oczu. Brwi marszczyły się, a palec zastygł w nakazującym geście. Westchnął i zgasił papieros na brzegu stołu. Opuściła rękę, a jej spojrzenie złagodniało. Podała mu kawałek bułki z mięsem.
     - Smacznego - mruknęła, jakby sama w to nie wierzyła i ugryzła swoją porcję.
     Po kilkunastu minutach zebrali swoje rzeczy. Killian sięgnął po leżącą na brzegu paczkę papierosów i zapalniczkę, ale Riuuk była szybsza i zabrała mu je sprzed dłoni.
    - Ejj...
    - Nie będzie palenia - przerwała mu stanowczo i odwróciła się w stronę pastwiska, zarzucając sobie plecak na ramię.
    - Oj, no weź. Przecież nawet nie zauważysz, jak ci je podpieprzę.
    Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko skierowała się przed siebie.

   Jechali kilkanaście godzin. Tylko rano zrobili sobie przerwę, by napić konie i przespać po pół godziny. Jednak mięli pecha. Już gdy wyjeżdżali ze stolicy, zapowiadało się na burzę i dopadła ich tutaj. Strumienie zimnego deszczu zacinały po twarzach, a błyskawice i grzmoty płoszyły konie. Te ślizgały się przerażone po błotnistej ziemi, a jeźdźcy mięli coraz mniej siły by je utrzymać. Nic nie wskazywało na to, by ulewa miała się uspokoić, a pioruny co chwila trzaskały w otaczające ich drzewa. Najszybsze tępo, na jakie mogli sobie pozwolić, to powolny kłus.
    Dopiero wieczorem ich oczom ukazała się karczma z zajazdem. Była do duża, solidna chata z kamienia i drewna. Odetchnęli z ulgą zsiadając z koni. Riuuk zauważyła, że w ulewie plaster Killiana spadł mu z twarzy. Przerażona sięgnęła do plecaka i w ostatniej chwili, krzywo bo krzywo, przykleiła mu nowy. Zjawiło się dwóch stajennych, stary kulejący i młody z fajką w ustach, którzy odebrali od nich przerażone konie i wrazili współczucie z powodu trudów podróży.
     Killian i Riuuk weszli do karczmy. Od razu uderzył w nich strumień żółtego światła i ciepła. Mieszłay się zapachy pieczonych mięs ze słodkimi ciastami, a widoczność ograniczał unoszący się dym z fajek i papierosów. Pomieszczenie było ogromne, pełne stołów, i takich odsłoniętych i tych zagospodarowanych w odosobnione boksy. Krzesła i ławy zdawały się stać w przypadkowych miescach i nikt już chyba nie dbał o to, z którego stolika je zabrał. Wszystkie sprzęty, jak i ściany, wykonane były z grubego drewna. Dookoła wisiały łby zwierząc i inne myśliwskie zdobycze i artefatky.
      I rzecz jasna była pełno ludzi. Podróżnicy, handlarze, bajarze, grajkowie i miescowi siedzieli w grupach przy stole śmiejąc się, pijącm jedząc i grając w karty. Z każdej strony dobiegała melodia, ochrypłe głosy mieszały się z anielskimi chórkami grajków. Wokół opowiadających historię tłoczyły się ciała, a w kątach podejrzani szarlatani uprawiali czarną magię.
     Killian przepchnął się przez tłum, rozglądając zadowolony. Podszedł do blatu i oparł się o niego. Po chwili stanął przed nimi gruby mężczyzna w średnim wieku, z lekkim zarosem i poplamioną tłuszczem, białą koszulą, która pewnie dziś rano była jeszcze świerza i czysta.
     - Słucham - na rumianej twarzy pojawił się uśmiech.
     - Potrzebujemy pokój na jedną noc. Dwie osoby - Killian opierał się na balcie, wyluzowany, jakby był w domu.
    - Nie udała się wam pogoda, co? - zaśmiał się mężczyzna, schylając w poszukiwaniu klucza - Skąd jesteście?
     - Ze stolicy - skłamał.
    Mężczyna położył przed nim wysłużony, żeliwny klucz.
    - Pięć złotych monet - podrapał się z zadowoleniem po brodzie, gdy chłopak położył przed nim całą sumę. - Wasz pokój jest drugi po prawej na pierwszym piętrze. Gdy się osuszycie zejdźcie na dół. Mamy dzisiaj nadmiar pieczeni z dzika, żal, żeby się zmarnowało. No i, jak widzicie, towarzystwo też bardzo ciekawe - zaśmiał się.
     Chłopak podziękował mu i skierował się na górę. Nie krył nawet ciekawości tymi wszytskimi ludźmi. Przyglądał się im i przysłuchiwał temu, co mówią. Riuuk zaczynała rozumieć, skąd bierze się jego wiedza.
     Weszli na piętro szerkimi schodami i przeli korytarzem do im nowego pokoju. Killian otworzył grube drzwi i weszli do środka. Pokój był dość duży. Ściany były drewniane, a na drugim końcu pokoju stał duży kominek, w którym tlił się ogień, jakby właściciel spodziewał się, że pogoda przygna mu chętnego na nocleg. Przy komiku stały dwa, lekko wytarte, duże folete, a na ziemi leżała miękka, owcza skóra. Obok były przeszkolone drzwi prowadzące do łazieki. Jednak najważnejsze.
    - Osobne łóżka! - krzyknęła Riuuk podbiegając do jednego i zrzucajac obok plecak. Położyła dłoń na świerzej, sztywnej pościeli i nagle poczuła, że jest strasznie zmęczona. Bolały ją wszystkie mięśnie, a mokre ubrania i włosy lepiły się do ciała. Nie pragnęła niczego więcej, niż wziąć ciepłą kąpiel, rzucić się w tą pościel i zasnąć.
     Killian weschnął z ulgą opdając na fotel przy komiku. Do twarzy lepiły mu się kosmyki włosów. Zdjął przemoczone buty i położył bliżej ognia, by wyschły. 
     - Idę się myć - powiedziała, wyciągając z plecaka najsuchrze ubrania, jakie udało jej się znaleźć.
     - Spoko - ziewnął głośno, przeciągając się.
     Weszła do niewielkiej łazienki i nalała sobie gorącej wody do dużej, przestronnej wanny. Zanużyła się w niej z błogi westchnieniem


    Kiedy wyszła, chłopak siedział w folelu, odwrócony w stronę ognia. Zdjął koszukę, która suszyła się teraz na oparciu fotela. Blask płonieni tańczył po jego nagim, umięśnionym trosie. Musiał odgarnąć włosy do tyłu, gdy były jeszcze mokre, gdzyż wyschły w nienaturalnej dla siebei pozycji. Pochylał się do przodu, opierając łokcie na kolanach i gwizdał coś pod nosem. Tym razem melodia była inna niż zwykle, powolna, smutna i melalchonijna. Patrzył w ogień, a jego płomienie odbijały się w szarych oczach.
    Gdy zaskrzypiały drzwi, odwrócił się do dziewczyny.
    - Twoja kolej - powiedziała, rozwieszając na oparciu fotela mokre ubrania.
    Zauważył, że ubrała koszulę, którą pożyczył jej, gdy byli jeszcze w stolicy. Była sporo za duża i jej szcupłe ciało zdawało się w niej tonąć.
     - Nie gap się tak. To jedna z niewielu rzeczy, które nie przemokły mi w plecaku.
     Uniósł ręce w obronnym geście.
     - Przecież ja nic nie mówię - mrunął, znikając za drzwiami łazienki.
     Usiadła w fotelu i podwinęła kolana. Otuliła się koszulą. Pachniała tak jaj wcześniej. Potem, papierpsami i lasem. Pachniała jak on.
      Weschnęła, chowając zarumienioną twarz w kołnierzu.
      

      Była przeciwna by iść. Nie chciała rzucać się w oczy. Jednak perspektywa ciepłej pieczeni z dzika podanej z zsosem myśliwskim, pieczonymi ziemkiakami i śmietaną, zamiast zimnego mięsa nieznanego pochodzenia, w końcu ją przekonała.
    Masowała się zadowolona po brzuchu, siedząc przed pustym już talerzem i popijała miód. Oczy same się jej kleiły.
    Chłopak siedział bokiem do stołu. Głowię opierał na drewnianej kolumnie obok. Miał rozluźnione mięśnie i był dziwnie wyciszony i spokojny. Po twarzy błądził mu uśmiech. Zdawał się być trochę nieobecny. Usta układały mu się w słowa pieśni, którą śpiewał grajek niedaleko. W ręce trzymał kufrel grzanego piwa korzennego z miodem. Riuuk wolała nie pić. Nie chciała otępiać zmysłów.
     - Lubisz takie klimaty, co? - zapytała.
     - Hmm...? - Spojrzał na nią, jakby wytrącony z rozmyślań.
     - Lubisz takie klimaty? - powtórzyła.
     Zaśmiał się szczerze.
     - No. Dużo można się dowiedzieć. Najlepsze chwile mojego życia spędziłem w karczmach - uśmiechnął się pociągając łyk piwa. Starł spod nosa pianę wieszchem dłoni.
      - Flynn?
      - No?
      - Ile ty masz właściwie lat?
      Popatrzył na nią jakby nie spodziewał się takiego pytania.
      - Ee... Osiemnaście. A co?
      - Nie, nic. Tak się poprostu zastanawiałam.
     Zaczęła miętolić rękaw koszuli. Z jakiegoś powodu była przekonana, że są w tym samym wieku. W sumie, niby tylko dwa lata różnicy... Ale poczuła się jakoś dziecinnie. Jakby nie patrzeć, on był już dorosły. Zorientowała się, że nie ma chyba innych znajomych w tym wieku. Może to dlatego tak dziwnie się czuje?
     Zagrała inna melodia. Killian zagwizdał z aprobatą rozpoznając piosenkę. 
     - Teraz słuchaj - uderzył ją w ramię.
     - Co? Czemu?
     Nachylił się do niej.
     - To o mnie - zaśmiał się. - O Hermesie.
    - Co, serio?
    Była pewna, że piosenka będzie żartobliwa.
   Ale nie... była śmiertelnie poważna i długa. Opisali w niej wszystkie jego występki? Porównywali go do demona lub diabła, który atakuje nocą. Nie wiedziała, czy pieśń ma przestrzegać, czy straszyć, jednak odnosiła dziwne wrażenie, że był to swego rodzaju hymn pochwalny. Wzdrygnęła się.
    - Naprawdę? - wyszeptała. - "Ukradłeś miasto"? O co z tym chodzi?
    Parsknął śmiechem i oblizał wargi.
    - Od wtedy zaczęli brać mnie na poważnie - wyszczerzył się. - Chyba rok to planowałem, ale w jedną noc zakosiłem wszystkie przedmiony mające jakąkolwiek wartość w całym mieście. Ich miny były nieziemskie.
    Zaśmiał się.
    Wetchnęła i podniosła się.
    - Może choćmy już spać, co? Musimy jutro jechachać dalej.
    Chłopak podniósł się, dopijając duszkiem resztę piwa.
    - No wiesz, zaraz miało być najlepsze - zaśmiał się, ale poszedł za nią.
    Otworzyli drzwi i od razu opadli zmęczeni na łóżka. Zauważyła, że chłopak ma lekkie rumieńce od ciepła i alkoholu. Uśmiechnęła się, chowając twarz w poduszcze. Uroczeeee.
     Zasnęli wszybko, ukołysani przez odwrzające w okno krople deszczu i trzskające w kominku drewno.


Rozdział 14 (Riuuk)
Jak cudownie spało się bez jakichkolwiek koszmarów. Jedyne co cie otacza to błoga, cicha ciemność. Sen daje nowe siły i eliminuje wszelkie zmęczenie oraz zmartwienia. Trwasz w tej dziwnej formie egzystencji z czystym umysłem nie myśląc zupełnie o niczym. Nie zastanawiasz się nad niczym i nie próbujesz opanować nerwów przy idiotach, których nie brakowało. Z resztą na jednego z nich była skazana.
Drżała z zimna, a jej czoło było rozpalone. Charczała przez głęboki sen oddychając płytko. Killian podszedł do niej kładąc dłoń na czole odsuwając grzywkę. Mimo ciemności domyślił się, że jej twarz płonie czerwienią. Czoło było gorące... A zapowiadało się tak dobrze...
- Ahhh same z tobą kłopoty mała... - Mruknął do siebie pod nosem kiwając głową na boki. - I co ja mam z tobą zrobić? - Wywrócił oczami, lecz zaraz potem uśmiechnął się pod nosem. - Zabijesz mnie za to...

Obudziła się przez chłód ogarniający jej głowę i gorąco oplatające tors. Odchrząknęła duszącą ją wydzielinę i chciała odpluć do szklanki stojącej na półce, lecz ku jej zdziwieniu nie mogła się podnieść. Po chwili otworzyła zaspane oczy, jednak nie zobaczyła zbyt wiele, ponieważ coś zasłaniało jej widok. Sięgnęła prawą ręką do czoła i ściągnęła pakunek z prawie całkowicie roztopionym lodem. Ogarnęło ją niebywałe zdziwienie. Rzuciła woreczek na ziemię i odgarnęła kołdry... Kołdry?! Ku jeszcze większemu zdziwieniu dostrzegła, że jest ubrana w długie spodnie i owinięta w skórzaną bluzę koloru najciemniejszej czerni. Z resztą tak jak spodnie. Męskie spodnie i męska koszula.
- Co tu się stało? - Pytanie retoryczne rozbrzmiało po pokoju, a Kilian przebudził się odwracają ku niej. Leżał na łóżku bez kołdry. Odkryty z gołym torsem i szortach. Mięśnie rąk napięły się, gdy uniósł się lekko.
- Jak się czujesz księżniczko? - Spytał jakby nigdy nic.
- A co ty nagle taki troskliwy? - Głos dziewczyny brzmiał zabawnie przez zatkany nos. - Prawie normalnie oprócz kataru. - Mruknęła odpluwając flegmę z gardła do małej szklanki na stoliku obok. - Wytłumaczysz mi co to jest? - Warknęła wstając i pokazując wyraźnie na swe odzienie.
- Troszku się rozchorowałaś. - Mruknął i uśmiechnął. Taaak to był ten irytujący, wkurzający uśmiech typowego Killiana. Rozbawionego, w dobrym nastroju.
- Cała dygotałaś i wierciłaś się na łóżku więc zapobiegłem klęsce naszej podróży w niespełna połowie drogi. - Roześmiał się i usiadł na łóżku. Prycza była niestandardowo wysoka, jednak za niska dla jego długich nóg.
- Kim ty jesteś i co zrobiłeś z Killianem? - Patrzyła z niedowierzaniem. - Chwila... Ty zboczeńcu! - Wzięła poduszkę i rzuciła w niego. Uchylił się śmiejąc na cały głos. Miał zaskakująco białe zęby.
- Nic nowego nie odkryłem. A dużo do oglądania i tak nie ma! - Spojrzał znacząco na mały biust. Zaczerwieniła się i skoczyła na niego zamachując się poduszką. Błyskawicznie złapał ją za ramię unikając ciosu i wyłożył na łóżku. Splotła nogi na jego torsie i szarpnęła szybko i gwałtownie. Nie utrzymał równowagi i to teraz ona była górą. Nie na długo. Złapał ją w talii i podniósł. Sam uniósł się i mocno docisnął ją do materaca. Zablokował ją tak, że nie mogła kiwnąć palcem. Poszło mu zaskakująco szybko. Riuuk nie mogąc uwierzyć leżała naburmuszona i czerwona jak malwa.
- Puść mnie! - Dosadny ton rozbawił go jeszcze bardziej.
- Nieeeee. - Pochylił się nad nią skracając niebezpiecznie dystans.
- Puść! - Odwróciła spojrzenie.
- Nie bo to zbyt zabawne. - Zaśmiał się i parsknął. Po krótkim czasie jednak wypuścił ją. Kiedy wstała klepnął ją mocno w tyłek. Może z przodu miała braki, jednak tył wyraźnie nadrabiał. Momentalnie pisnęła komicznie i trzasnęła do w twarz pięścią. No cóż... nie była typową kobietą, to trzeba była jej przyznać.
- Ałuu. - Teatralnie i komicznie udawanie upadł na poduszkę i udawał skomlenie. W rzeczywistości naprawdę trochę go to dotknęło. Nie spodziewał się, aż takiej szybkości i gniewu i tym ciosie,
- Pakuj się! Ale już! - Krzyknęła chyba po raz pierwszy cała aż bordowa ze złości i zakłopotania. Uśmiechnął się drapieżnie.
- Dobrze prze pani! - Zasalutował jej i zaczął pakować swoje rzeczy, a Riuuk tak bardzo nie chciała rozstawać się w ciepłą bluzą...
Wczesnym rankiem wyjechali z gospody w gęstą mgłę. Przy okazji zapakowali trochę świeżego jedzenia. Killian po bajerował kucharkę w średnim wieku dzięki czemu dostał pozostałości pieczeni ze wczorajszego dnia. Ruszyli w mglisty poranek zostawiając za sobą opustoszałą karczmę i zaspanych stajennych,

Jechali kłusem ponieważ mgła znacznie utrudniała widoczność, jednak ku ich uldze zaczęła coraz bardziej ustępować miejsca powstałemu słońcu zwiastując dość ciepły i przyjemny dzień. Po około dwóch godzinach skręcili na mniej uczęszczany i węższy trakt wiodący przez las. Od razu obydwojgu poprawił się humor. Dzień minął w błogiej ciszy i złośliwościach po porannym starciu.
- Wiesz, mała to, że z przodu ci brakuje nie znaczy, że od razu nie masz fajnego tyłka. - Zaśmiał się rubasznie. - Muszę ta kiedyś powtórzyć! - Uniknął kolejnego ciosu w szczękę i zaśmiał się jeszcze głośniej!
- Ciekawe czy ty masz się w ogóle czym pochwalić, bo jak do tej pory nie zauważyłam nic szczególnego, oprócz głupoty. - Uśmiechnęła się niewinnie.
- Nawet w najbardziej niepozornej jaskini może czaić się wielki wąż. - Zacytował, a ona natychmiast się odwróciła i zaśmiała. Killian odruchowo podrapał się po kroczu.
- Nie dość, że zboczeniec to jeszcze jaki ohydny. - Pokazała mu język i stanęła w strzemionach zrywając jabłko nad głowy. Rzuciła mu czerwony owoc.
- Co ty nie jesz? - Zdziwił się. Ale tak autentycznie.
- Wiesz co? Odechciało mi się. - Mruknęła i wyprzedziła go omijając konar zwalony na trakt, a on odruchowo popatrzył się na ten soczysty tyłeczek. Nie mógł zaprzeczyć, że był ponad przeciętną.

Nie wiadomo kiedy słońce zaczęło powoli zachodzić, lecz oni nadal jechali. Riuuk stała w strzemionach ku uciesze Killiana, który puścił ją przodem, ponieważ siodło niemiłosiernie dało o sobie znać jej pośladkom. Koń prychnął niezadowolony, kiedy musiał zatrzymać się gwałtownie gdy jakiś człowiek stanął im na drodze. Dziewczyna odruchowo sięgnęła po broń, której nie znalazła. Jeszcze bardziej zaniepokoił ją fakt, że człowiek ten rosłej postury, dzierżył siekierę.
- Stać! - Krzyknął typowo męskim basem, a broda poruszyła się niczym płaszcz dla podbródka. Brakowało jeszcze dźwięku trzepotania na wietrze. - Chłopaki! Mamy gości! - Bas zagrzmiał ponownie tym razem z dodatkową nutą groźby. W tym samym momencie zza drzew wyskoczyli bandyci uzbrojeni w maczety, miecze i siekiery. Jeden z nich miał nawet długi miecz. Na oko było ich około sześciu. Killian wiedział, że jeszcze kilku ukrywa się po krzakach. Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek ku jego głowie pomknął mały toporek. Blada dłoń złapała go tuż przed twarzą, a brudne ostrze musnęło jego włosy. Stała na palcach lewej nogi na hornie z niebywałą gracją i szybkością. Nigdy nie widział tak kamiennego i zimnego oblicza. Oczy wręcz emanowały chłodem i zamrażały spojrzeniem. Podniosła drugą nogę do góry i błyskawicznie wykonała obrót ciskając toporkiem z powrotem. Właściciel upadł głucho na ściółkę lasu. Reszta natychmiast ruszyła ku nim z wrzaskiem pragnąc krwawej zemsty.
Pochyliła się nad nim i chwytając go za ramiona szepnęła do ucha:
- Nie ruszaj się i uspokój konie. - Zimny ton zaskoczył go. Postanowił zostać z tyłu i obserwować co zrobi. Chwycił lejce drugiego konia i patrzył. Patrzył coraz bardziej zaniepokojony, z coraz większą pogardą i obrzydzeniem jak zeskakuje z hornu robiąc salto w tył ląduje na ramionach jednego z większych bandziorów i zaciskając mu nogi na szczęce okręca się łamiąc kark ląduje gładko na ziemi. Jak czarna smuga omija broń tak szybko i zgrabnie, że tamci wydawali sie spowolnieni w czasie, niezgrabni i toporni. Patrzył jak kolejne ciała opadają bezwładnie z zakrwawionymi głowami lub skręconymi karkami. Jeden z nich musnął jej nogę mieczem. Ona złapała go za rękę i wywinęła do tyłu obracając mężczyznę w śmiertelnym tańcu kopnęła go z impetem w twarz miażdżąc nos i łamiąc kość czołową z głuchym chrupnięciem. Zanim zdążył upaść i pogrążyć się w wiecznym spoczynku drugi obok niego również zbierał się do podróży przez wieczne koło życia i śmierci. Nim zszedł z siodła wszyscy łącznie z ukrywającymi się w krzakach mężczyznami nie żyli lub konali. Killian przywiązał konie do pobliskiego drzewa i zaczął przeszukiwać trupy. W głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Nigdy nie widział kogoś zabijającego tak szybko z tak lodowatą krwią. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie skomentował jej poczynań. Okazała się groźniejsza i bardziej bezwzględna niż mogłoby się wydawać.
- Serio? Przeszukujesz nawet zwłoki? - Mruknęła pod nosem.
- Wiesz co? W tym momencie to ja powinienem być kurwa zniesmaczony. I wiedz, że jestem i to cholernie.- Przeczysz wszelkim moim złodziejskim zasadom.
- To ty masz jakieś zasady? - Zadrwiła patrząc jak odwiązuje sakiewkę od pasa bandziora z siekierą miedzy oczami. Podeszła do koni i pogłaskała kasztanka po szyi. Otworzyła jedną z juk szukając świeżych marchewek by uspokoić zwierzęta.

Ruszyli dalej przez las. Za każdym razem, gdy próbowała podjąć jakikolwiek temat towarzysz nie odpowiadał w ogóle lub ucinał rozmowę. Jedyne co czuła to jego uważny wzrok na sobie. Jechali pozostawiając za sobą zwłoki i pozostałości kończącego się dnia.


Rozdział 15 (Killian)
 Rozmowa nie kleiła się. Mijały godziny, a Riuuk wciąż nie usłyszała od Killiana nic bardziej konkretnego, niż kilka pomruków. Wciąż jechali szybkim kłusem przez boczną, rzadko uczęszczaną, leśną drogę. Konie charczały co chwila, zarzucając ogonami i chcąc wyrwać się do galopu. 
    Riuuk patrzyła na plecy chłopaka, który jechał przed nią, gdyż drogi zaczynały się krzyżować i zmieniać w skomplikowany labirynt, a to on miał mapę i umiał z niej cokolwiek odczytać. Przebijające się między konarami promienie słońca tańczyły po jego ciele, a włosy falowały delikatnie w rytm końskich kroków. Zacisnęła mocniej dłonie na wodzach, aż zbielały jej kostki, a paznokcie wbiły się boleśnie w skórę. Dlaczego się nie odzywał? O co tak strasznie wściekał? Jego szczeniackie zachowanie, jak wcześniej, zaczynało doprowadzać ją do białej gorączki. Niechęć, którą żywiła do niego od początku wyprawy i którą stłumiły ostatnie wydarzenia, zaczęła się budzić na nowo. Chciała sobie jak zwykle powiedzieć w myślach, że jest pieprzonym dupkiem i że go nienawidzi. Jednak coś sprawiło, że to drugie określenie odbiło się echem w jej głowie i nie mogła, nawet sama sobie, wyrzucić go z mocą i stanowczością. Poczuła, że na jej twarz wstępuje lekki rumieniec. Zaczęła tarmosić wodze w dłoniach. Tak strasznie... chciałaby, żeby odwrócił się i odezwał. Powiedział coś głupiego. Chciała zobaczyć białe zęby, szczerzące się w cynicznym uśmiechu. Chciała go opieprzyć i przywalić za to, że ciągle się tylko zgrywa, zamiast wreszcie ogarnąć.
     Chciała... żeby jechał nie przed nią, ale obok niej.
     Nie pamięta, żeby kiedykolwiek czuła się tak jak teraz. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Brzuch bolał ją, a ręce drżały lekko. Była zdenerwowana i zaniepokojona, chociaż nie czuła, żeby ktoś ich śledził. Jej mistrz kazałby jej robić karne pompki, gdyby zobaczył ją w tym stanie. Tyle razy powtarzał jej, że zabójca nie może okazywać uczuć, słabości... A ona czuła się jakby traciła kontrolę nad własnym ciałem. Nie mogła się skupić, a jej instynkty były dziwnie uśpione. Zakaszlała cicho i uderzyła się w pierś. Czyżby przeziębienie tak na nią wpływało? To musi być to. Nie widziała innego powodu.
     Zbliżał się już wieczór. Zatrzymali się na niewielkiej polanie. Domyślali się, że nie dojadą dziś do żadnej karczmy i zdecydowali się zostać na noc tutaj, póki jest jeszcze na tyle jasno, by bez przeszkód rozbić obóz. Ziemia wciąż była wilgotna po wczorajszej ulewie, a zimne, jesienne powietrze sprawiało, że przy każdym oddechu w górę unosiły się kłębki pary. Przywiązała konie do drzewa i rozsiodłała je. Pozwoliła, by napiły się lodowatej wody z niewielkiego potoku, szumiącego obok polany. Chłeptały ją głośno strzelając na boki ogonami, ich mięśnie drżały lekko ze zmęczenia. Wyciągnęła z plecaka szczotkę i kopystkę, po czym pieszczotliwie i dokładnie wyczesała z ich puszystej, zimowej sierści grudki błota i pył. Był zmęczone na tyle, że nie protestowały, gdy unosiła po kolei wszystkie kopyta i wygrzebywała z nich kamienie szybkimi ruchami kopystki. Kiedy skończyła, przeczesała ich splątane grzywy skostniałymi z zimna palcami.
    Pochyliła się nad strumykiem i zanurzyła w lodowatej wodzie dłonie. Trzymała chwilę, aż zaczęła tracić czucie, a zimno zdawało się być palące. Potem ochlapała wodą zaróżowioną twarz, mając nadzieję, że może to ocuci nieco jej instynkt i pozwoli zebrać myśli. Rozpuściła pozostałości kucyka i zebrała włosy ponownie, tym razem upinając je nieco luźniej. Schowała dłonie w długich rękawach kraciastej koszuli. Nie przebrała się, odkąd założyła ją wczoraj wieczorem. Poczuła, że palce zaczynają ogrzewać się powoli. Wyjęła z plecaka swój podróżny płaszcz, który nie zdążył jeszcze do końca wyschnąć. Westchnęła. Nie miała go wczoraj czasu nawet rozwiesić, a potem wrzuciła go wciąż wilgotnego do plecaka. Z żalem powiesiła do na nagiej gałęzi. Dziś jej raczej nie ogrzeje.
     Odwróciła się do polanki, na której chłopak ułożył niewielki krąg z kamieni. Stworzył w jego środku zgrabne palenisko z przyniesionych z lasu, mokrych gałęzi. Przeklął cicho. Widocznie już od dobrej chwili siłuje się z wilgotnym drewnem, które siłą rzeczy nie chciało się zapalić. Potarł o siebie zsiniałe z zimna dłonie i chuchnął na nie, by nieco je ogrzać. Ciężko było panować nad ruchami, gdy ledwo czuło się własne palce. Zauważyła, że policzki i nos są lekko zaróżowione od zimna i wysiłku. Pot sprawiał, że pojedyncze kosmyki jasnych włosów lepiły mu się do czoła. Na ten widok dziwne uczucie ogarnęło jej umysł. Wyglądał tak... uroczo?
      Sięgnął po leżącą obok zapalniczkę. Była pewna, że zabrała mu ją razem z papierosami. Westchnęła cicho. Od razu odpuściła sobie analizowanie sytuacji, w których mógł je odzyskać. Zapalił suchą gałązkę, dziewczyna nie miała pojęcia, skąd ją wytrzasnął, i wsunął od spodu do ogniska. Schylił się, przycisnął policzek do ziemi i dmuchnął delikatnie, żeby podsycić ogień. Po chwili, w akompaniamencie cichych trzasków, spomiędzy gałązek zaczął bić delikatny, pomarańczowy blask.
    Chłopak podniósł się, uśmiechając z triumfem, i otrzepał z ziemi dłonie. Miała wrażenie, że zaraz spojrzy na nią i rzuci jakimś standardowym tekstem w stylu "No i jak byś sobie beze mnie poradziła, maleńka?". Przerwała rozkładanie śpiworów i patrzyła na niego. Mijały pełne niemej nadziei sekundy, jednak nawet na nią nie spojrzał. Lekko speszona wbiła wzrok w dłonie i zaczęła majstrować przy ściągaczach. Dlaczego w ogóle się tym przejmuje? Wcześniej oddałaby wszystko, żeby zniknął jej na chwilę z oczu, żeby nie gadał, żeby nie musiała go słuchać... Ma to, czego chciała. Powinna się cieszyć.
     Słońce zaszło już na dobre, kiedy wreszcie śpiwory były rozłożone, konie nakarmione, a z ogniska strzelały u górze radosne płonienie, w których na prowizorycznym ruszcie, odgrzewało się mięso. Siedziała blisko ognia, owinięta w ciepły materiał śpiwora i wpatrywała się w wędrujące ku górze stróżki dymu. Niebo było bezchmurne, błyskały z niego odległe gwiazdy i towarzyszył im wyraźnie widoczny, srebrny księżyc. Jak przystało na tę porę roku, powietrze było lodowate i ostre. Chłopak siedział na przeciwko niej. Na ramiona niedbale zarzucił skórzaną bluzę, w której spała i grzebał patykiem w ognisku, rozrzucając żar i podtrzymując płomienie. Gdyby nie blask ognia, ubrany na czarno, zlał by się prawdopodobnie z ciemnością lasu. Tak samo jak on był też dzisiaj wyjątkowo cichy. Była pewna, że wieczorem rozluźni się wreszcie i swoim zwyczajem zanuci jakąś karczmianą, wulgarną piosenkę. Potarła się po ramionach.
    - Jutro już dojedziemy, prawda? - spróbowała zagadać, już po raz setny dzisiaj.
    - Mhm.
    - Myślisz, że do południa będziemy na miejscu?
    - Mhm.
    - Ile czasu zajmie nam szukanie kamienia? Pewnie będzie dobrze chroniony, ale...
    Wzruszył ramionami.
    - Killian...
    - No? - wreszcie na nią spojrzał.
    - Rozmawiaj ze mną - mruknęła wbrew sobie.
    - Przecież odpowiadam.
  - Nie chodzi o to, czy odpowiadasz, tylko JAK odpowiadasz! - zaczynała się już denerwować tymi podchodami. Szczeniacka zabawa, zupełnie jak pierwszego dnia w stolicy. - Zachowujesz się jak zfochana nastolatka! Jak chcesz mnie zbyć, to po prostu powiedz, po cholerę mamy się pieprzyć oboje?!
    Uniósł brwi.
    - "Chcę cię zbyć" - powiedział, wykonując w powietrzu znak cudzysłowowa.
    Poczuła, że powietrze staje jej w płucach. Wstrzymała oddech, wściekła.
    - No i trzeba było tak od razu! - krzyknęła, a jej głos poniósł się echem w ciszy. - Nie wiem, czym ja się cały dzień przejmowałam! W dupie mam ciebie i twoje pierdolone humory!
    Chciała odwrócić się i skończyć tę dyskusję, jednak poderwała się, słysząc parsknięcie z jego strony. 
    - Zaczynasz mnie już wkurwiać - wysyczała, zaciskając dłonie w pięści.
    - No i co? - zaśmiał się pod nosem i spojrzał na nią z wyrzutem. - Mam zacząć się bać? Wyprujesz mi flaki, jak coś ci się nie spodoba?
    - Co?! O co ci do jasnej cholery znowu chodzi?! 
    Wzruszył ramionami ironicznie.
    - No nie wiem - wyrzut w jego głosie, podszyty cynizmem i teatralnym tonem, strawił, że na jej twarz wystąpił rumieniec złości. - Co to może być? Na pewno nie to, że bez mrugnięcia okiem, skręciłaś karki kilku kolesiom.
    - Ha? - jej napięcie nagle opadło. - Serio, o to ci chodzi? Myślałam, że masz jakiś poważny powód.
    Patrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
   - Ty jesteś chora - powiedział w końcu.
   - Killian, oni na nas napadli - czuła się jakby musiała tłumaczyć najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
   - No i? To był powód, żeby ich zabić?
   - A co miałam niby zrobić?
   Pokręcił lekko głową, wypuszczając powietrze z płuc.
   - Riuuk. Zabiłaś człowieka. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jaką wartość ma życie?
   Żachnęła się.
   - ICH życie? Wartość?! To bandyci, nie zasłużyli na nic lepszego!
   Patrzyła, jak jego szare oczy zachodzą mgłą, nos marszczy się, a szczęka wysuwa do przodu.
   - Kim jesteś, żeby o tym decydować? - wyszeptał przez zęby.
   - Po pierwsze, Killian, jestem zabójcą. I dobrze o tym wiesz. Więc nie praw mi tu morałów, do cholery! Zabiłam setki ludzi w moim życiu i... W ogóle, dlaczego ty mnie pouczasz?! Sam nie jesteś święty! Złodziej, kurwa, z bożej łaski, będzie mi mówił, co robię źle! Tak się składa, że doskonale znam WARTOŚĆ ŻYCIA, i wiem dobrze, że codziennie umierają ludzie, którzy naprawdę powinni jeszcze żyć, a są zabijani, przez takie pierdolone szumowiny, jak tamci! - nie wiedziała, kiedy zaczęła krzyczeć. Potok słów wylewał się z jej ust i chyba już nad nim nie panowała.
    - Nie, no super, bądź z siebie dumna! Znam od cholery zabójców, ale żaden nie wiedziałby powodu, żeby zabijać kilku bandziorów, bo stanęli mu na drodze. I to bez chwili zastanowienia! Rany... Czy ty się kiedyś widziałaś?! Wykręcałaś im karki, bez mrugnięcia okiem - przerwał, jakby potrzebował chwili na zebranie myśli. - I tak, nie jestem święty. Zabieram ludziom wszystko, co mają. Ale nie życie.
    Patrzył na nią spodełba. Z błyszczących zwykle pewnością siebie oczu, ziała bezdenna pustka.
    - Łamię kości, odcinam kończyny, wydłubuję oczy i przeszywam ostrzem na wylot. Ale nigdy nie zabijam.
    Teraz to ona parsknęła.
    - I niby robisz im tak łaskę? To cię usprawiedliwia? Mogę się założyć, że większość wolałaby umrzeć!
    - Czy ty kiedykolwiek chciałaś umrzeć?
    Zdziwiło ją to pytanie. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
    - Czy kiedy torturowali cię, zabili twoją rodzinę, chciałaś umrzeć? - powtórzył.
    Nie. Nigdy nie chciała. Chociaż czasem śmierć wydawałaby się być wybawieniem, to zawsze widząc mężczyznę z biczem, jedyna myśl jaka pojawiała się w jej głowie to "nie chcę umierać, nie zabijaj mnie".
     Popatrzyła na niego i przypomniała sobie, co powiedział jej jakiś czas temu.
     "Szczerze, to było takie moje motto. Żeby po prostu przeżyć. Trzymałem się tego życia kurczowo, bo to wszystko co miałem."
    Jednak była wściekła. Wściekła, że się jej czepia, chociaż chciała mu pomóc. Że wytyka błędy, nagle taki mądry i uczciwy, chociaż każdego dnia zachowuje jak pierdolony buc. Że zawsze patrzy jej w oczy, wręcz chwaląc się swoimi występkami, a ją opieprza. 
    Podeszła do niego i  przyciągnęła za koszulkę do przodu.
    - Widziałam jak moja rodzina umiera. Jak ją zabijają. Dlaczego miałabym być inna? Moi rodzice byli dobrzy, a rodzeństwo niewinne. Jednak zginęli - wysyczała.
    - Mnie się zawsze wydawało, ze to działa w drugą stronę. Od małego widziałem, jak kobiety są gwałcone i wykorzystywane wbrew swojej woli. Oglądałem jak płaczą, podcinają sobie żyły i łykają prochy, żeby wytrzymać kolejny raz - odtrącił jej rękę i ścisnął ją mocno w nadgarstku. - I dlatego nigdy nie tknąłbym kobiety, gdyby tego nie chciała.
     Widziała jak jego kości policzkowe ruszają się, gdy zaciska zęby. Próbowała wyrwać się z uścisku.
     - To byli nic nie warci bandyci - pisnęła, szarpiąc się. - NIC NIE WARCI ZŁODZIEJE!
     Uścisk momentalnie zelżał.
     - Ach tak? - suchy ton jego głosu sprawił, że zesztywniała. - Więc czym ja się od nich różnię?
     - Ty... ja nie...
     Popatrzył jej prosto w oczy.
     - Riuuk, zabiłabyś mnie?
     Wstrzymała oddech. Poczuła, jakby coś w niej drgnęło.
      Jasne jak promyki słońca, miękkie włosy.
     Wiecznie błyszczące pewnością siebie, szare jak pochmurne niebo oczy.
     Szorstka skóra dłoni, gładzących ją po plecach.
     Ironiczny, gardłowy ton głosu, kiedy nazywa ją "księżniczką".
     Dym papierosów.
     Silne ramiona, jej pierwsze od tak dawna schronienie.
     Delikatne policzki.
     Pogardliwy uśmiech i śnieżnobiałe zęby.
     Ta druga twarz, którą jej pokazał, opowiadając o przeszłości.
     Każda po kolei blizna i tatuaż...
     Nie. Nigdy nie podniosła by na niego ręki. Nie mogła by, ona...
    Chciała mu to wykrzyczeć. Prosto w twarz. Zapewnić, że on jest INNY.
     Jednak nic nie powiedziała. Słowa stanęły jej w gardle, zatrzymane, przez głęboko wpojony, zabójczy instynkt. "Nie ma na tym świecie osoby, której nie mogłabyś zabić. Każdy to twój potencjalny cel. Jeśli wypowiesz słowo choć słowo, które temu przeczy, twoja bariera pęknie. Lata treningu pójdą na marne i znów będziesz zwykłym, słabym człowiekiem". Kolejna mądrość jej mistrza. " Z tej drogi nie ma powrotu, nigdy nie uda ci się z niej zawrócić,,.
     Patrzyła, jak w głęboko w szarych oczach coś jakby pęka. W tej pustce pojawiło się na sekundę rozczarowanie i wygasająca nadzieje. Po chwili zniknęły, a oczy odwróciły się.
    Puścił ją i podniósł się z ziemi.
    - Tak myślałem - nie udało mu się ukryć pojedynczej nuty żalu w głosie.
    

Rozdział 16 (Riuuk)
- Nie wiesz jak to jest. - Wyszeptała. Stanęła do niego tyłem i spoglądając w las owinęła się przedramionami. - Nie wiesz... - Nie była w stanie dokończyć. Minęła krótka chwila, a ona biorąc głęboki oddech zebrała się w sobie i szepnęła przerażająco pustym i beznamiętnym głosem... słowami tak odległymi wydusiła. - ,, Z tej drogi nie ma powrotu". Zakryła twarz dłonią i pobiegła w las. Za dużo emocji nią targało. Nie dała rady i zagłębiła się w gęste krzaki z cichym trzaskiem i głośnym wdechem. Biegła coraz bardziej zagłębiając się w las. Nawet nie zdając sobie sprawy nabrała rozpędu zmieniając się w czarną smugę niewidoczną w ciemnościach tej bezgwiezdnej nocy. Łzy... chciałaby móc się rozpłakać i upuścić wszelkie emocje. Nie mogła. Łzy nie chciały płynąć. Jedyne co mogła zrobić to wydać z siebie niemy wrzask. Zatrzymała się na skraju doliny i stanęła na samej krawędzi. Cały czas w głowie kłębiłby się obrazy wszystkich zabitych osób. Krew, flaki i te zrozpaczone twarze ofiar. Pełne żalu i wyrzutu twarze spoglądające na nią. Zamaskowanego człowieka w czerni z narzędziem zbrodni. Sprawcy całego zamieszania. Nie mogła inaczej, nie mogła się zmienić. Zabijała nie przejmując się tym. - Usiadła na krawędzi skały omiatana zimnymi powiewami wiatru. Była tak gorąca i zdyszana, że zdawał jej się przyjemnym wietrzykiem. - Zabijała bez mrugnięcia okiem i bez głębszego zastanowienia nauczona, że jeżeli ktokolwiek ją zapamięta... Będzie to wyrok śmierci. - Wzdychnęła głęboko i oparła dłonie o zimną skałę. Przed oczami majaczył widok ciemnego, burzowego nieba sprawiającego wrażenie zmęczonego i ociężałego.
- ,, Z tej drogi nie ma powrotu" - Powtórzyła kolejny raz cichym szeptem. To była jedyna tak niepozorna i lekceważona zasada, a zarazem taka straszna prawda. Teraz uświadomiła sobie te wszystkie pewne siebie i gardzące spojrzenia uczniów i ukrywający się w nich cień strachu. ,, Tak to ona - mówiły - postrach północy, najmłodsza zabójczyni w dziejach - szeptały - Klinga... Czy to na pewno ona? Czy to na pewno ty? - Pytały. Bo któż na północy i wschodzie nie słyszał o Klindze - jednej z najlepszych i najmłodsza z płatnych zabójców. Wyszkolona przez tajemniczego mistrza. Niektórzy sądzili, że nawet przez samego Złego.
Nigdy nie zastanawiała się nad tymi wszystkimi rzeczami. Jedyne co pozostawało to wieczne koszmary przeszłości. Na początku były to koszmary o zabitych. Szybko ustały po kolejnych zabójstwach. Kiedyś miała łatwiej. Nikt nie podejrzewał małego dziecka...
- ,, Zawsze będziesz miała chociaż trochę łatwiej dziewczyno! Ponieważ byłaś, jesteś i będziesz kobietą, a my mężczyźni mamy skłonności do lekceważenia was" - Powiadał mistrz kiedy oddała mu kolejne trofeum - zapłatę i list potwierdzający, a jednocześnie umowa zabezpieczająca jej tożsamość.
Pakt spisany krwią i zapieczętowany posoką ofiary. Opuściła głowę, a lekki uśmiech zagościł na jej twarzy.

Kilian siedział oparty na dłoniach i spoglądał w stronę, w którą pobiegła i nadal kołyszące się krzaki. Głowę lekko przechylił w lewą stronę i dołożył gałązek do ogniska. Nie zamierzał jej gonić. Kto jak kto, ale akurat ona poradzi sobie doskonale. Zwłaszcza na terenie bardziej odpowiadającemu jej upodobaniom. Z każdą minutą gardził nią coraz bardziej. Przynajmniej tak próbował sobie wmówić podczas, gdy jego mózg coraz intensywniej próbował ją rozumieć. Nigdy nie widział tak bezwzględnego zabójcy. A jednak... Przy nim zawahała się. Dlaczego? Przypominał jej kogoś bliskiego, czy najzwyczajniej w świecie był jej jeszcze potrzebny? Nie znała szyfrów ani kodów. Jednakże, czy wtedy nie groziłaby mu i nie zmusiła do współpracy? Wątpię by dyrektor zakazał jej się go pozbyć... - Podrapał się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno znajdował się plaster zakrywający tatuaż. Była dla niego taka miła i troskliwa, kiedy poprawiała mu lekko szorstkimi palcami plaster. Lubił, kiedy się śmiała niemalże rozświetlając otoczenie...  Normalna dziewczyna... No... Może trochę inteligentniejsza i mądrzejsza niż normalna...Tak mu się przynajmniej wydawało, że normalna... Co jeśli cały czas miała swój plan? Swój własny? Jedyne co go pocieszało to fakt, że jeżeli chciałaby go zabić...
Zrobiłaby to już dawno.
Sprawdził, czy konie są dobrze przywiązane i zastawił kilka pułapek... Tak na wszelki wypadek. Dołożył kilka gałązek do ognia, owinął się w śpiwór i usiłował zasnąć. Na początku klomb myśli nie dawał zmrużyć oka i męczył niczym drzazga wbita w palec. W końcu zmęczenie wzięło górę...


Obudził do cichy szelest i rżenie koni. Zerwał się natychmiast jak oparzony i natychmiast tego pożałował, gdy kujące zimno omiotło jego ciało. Dojrzał jednak coś dziwnego. Rzeczy były spakowane... Jedynie śpiwór pozostał razem z nim przy na nowo rozpalonym ognisku. Zmarszczył brwi i zaklął pod nosem. Kiedy? Jak?
Pułapki. Wszystkie osiem leżało po drugiej stronie ognia. Skrzywił się w grymasie autentycznego zdziwienia. Wtedy ona wyszła zza drzewa w samej mokrej koszuli przyklejonej do ciała i bieliźnie. Cała mokra i parująca. Na chwilę cały żal zniknął, jednak równie szybko powrócił.
- Jeżeli myślisz, że mnie... - Nie dokończył. W ciągu jednej sekundy zniknęła, a w drugiej trzymała go w uchwycie za kark dysząc głośno.
Oczy otworzyły mu się szeroko i czuła drżenie jego ciała. Bał się. Starał się to ukrywać, lecz zbyt często zabijała by nie móc tego zauważyć.
- Boisz się? - Szepnęła mu do ucha, a jej zimne ciało przywarło do niego. Czuł każdy kształt i każdy napinający się mięsień dziewczyny na swoich plecach i szyli. Nie mógł się poruszyć... Nagle całkiem niespodziewanie puściła go i powiedziała:
- Wybacz, lecz z tej drogi nie ma już powrotu. Kiedy raz przekroczysz tą granicę... Już n i g d y , nawet nie wiadomo jakbyś się starał nie uda ci się cofnąć. - Podeszła do niego bliżej. Nie cofnął się.
- Za każdym razem kiedy robisz to znowu... za każdym razem gardzisz sobą jeszcze bardziej. Nienawidzisz siebie i wszystkich, którzy ci to zrobili. - Wysyczała i zbliżyła się jeszcze o krok. Byli tak blisko, że chciał się cofnął. Nie mógł. Stał jak słup soli i słuchał tego zimnego tonu. Słów wdzierających się w mózg niczym lodowa włócznia złożona z liter.
- Jednak w końcu pękasz... Pękasz od tak w środku i wszystko wypływa z ciebie pozostawiając tylko śmierć i pustkę... - Chwyciła jego dłoń w obydwie swoje zimne niczym jej ton i położyła na środku klatki piersiowej, na naszyjniku, z którym nigdy się nie rozstawała. Czuł powolne i spokojne bije jej serca tak bardzo nie pasujące do sytuacji, a on patrzył w te bezdenne puste oczy i czający się w nich ból i żal. Chciałby zrozumieć. Sam też nie był święty. Ale... On wszystko robił świadomie. Myślał. Sam wybrał swoją drogę, i nie wyobrażał sobie, żeby ktokolowiek decydował za niego. Wyznaczył sobie granice, których nie przekracza... A każdego zła dokonał świadomie i był gotowy ponieść za nie winę. Nikt nigdy nic mu nie kazał, nie wymagał. Nie był przyzwyczajony do wykonywania rozkazów. Zawsze myślał sam za siebie... Nie umiałbh poddać suę czyjejś woli, tak jak ona. Co on by zrobił na jej miejscu? Też by się taki stał? Bezwzględny, nie posiadający żadnych skrupułów?
Nagle przytuliła się do niego i wyszeptała:
- Killian ja... nie mogę cie skrzywdzić! - Wtuliła głowę w jego ramię i omiotła ją mokra, czarna zasłona. - Ja... po prostu nie mogę. - Wychlipała. Łzy nareszcie popłynęły z oczu. Napięcie zaczęło spadać i dopiero wtedy uświadomił sobie o panującej wokoło ciszy. Nie objął jej...
Nie rozumiał.

Rozdział 17 (Killian)
  Koń pod nim dyszał ciężko, zmęczony ponad godzinnym, niemalże nieustannym galopem. Był młody i w świetnej formie, ale chłopak czuł, jak zwalnia powoli. 
    - Jeszcze kawałek... - wyszeptał przez zęby nieświadomie.
    Przeklął cicho czując skurcz w kostce. Nogi boleśnie zesztywniały mu w za krótkich, poprawianych na pętce strzemionach i miał wrażenie, jakby wyginały się nienaturalnie. Szorstkie wodze wrzynały mu się z dłonie, zdzierając skórę z palców i czuł, jak po rękach spływają mu pojedyncze stróżki krwi. Koń biegł środkiem drogi, wbiegając w ogromne kałuże, a kolejne bryzgi błota ochlapywały mu twarz. Rozmazał kolejną plamę wierzchem dłoni. Pozostałości błota brudziły mu policzki i twardniały po chwili, tworząc lekką, pękającą skorupkę. Na szyi i karku plątały mu się wciąż mokre włosy dziewczyny, którą trzymał przed sobą. Była ledwo przytomna i mruczała coś niewyraźnie, opatulona w płaszcz i śpiwór. Jej głowa bezwładnie spoczywała na jego ramieniu i nawet teraz mógł czuć gorąco bijące od jej twarzy. Mimo tego oraz faktu, że owinął ją w ciepłe ubrania, trzęsła się nieustannie i próbowała zwinąć w kulkę, żeby zatrzymać ciepło.
     Zakaszlała sucho, a on zagryzł zęby i przeklął na głos. Kurwa, jakim był debilem. Trzeba było na nią pobiec! Spędziła całą noc w lesie w samej koszuli i bieliźnie, a już bez tego była chora. Do tego przemokła jak jasna cholera... Gdyby mógł przyłożyłby sam sobie. Zachował się jak pierdolony gówniarz. Nigdy nie dbał o to co inni robią podczas misji,  nie musiał się o nikogo martwić. Dlatego to zignorował. Teraz było inaczej... Tym razem miał "partnera". Najpierw się z nią pokłócił, a potem pozwolił uciec do lasu... Cholera jasna! 
    Odsunął od siebie wspomnienie wczorajszego dnia. Tego jak rozszarpała bandytów, jak nie rozmawiał z nią cały dzień i na koniec, jak pokłócili się przy ognisku. Jak wróciła rano, zapłakana i bezbronna... Nie ma teraz na to czasu. Byli już nie daleko. Gruul powinno ukazać się ich oczom za godzinę, jeśli utrzymają to tępo.

    Wpadł na środek głównej ulicy. Konie zarżały głośno, hamując momentalnie. Miasteczko było niewielkie, otoczone górami. Najwyższą, umiejscowioną na staroświeckim rynku, budowlą była stara katedra. Wszystkie domki były niewielkie, murowane i miały własne ogródki. Wszędzie rozmieszczone były małe straganiki i sklepy, a świat zapomniał chyba o tym małym, górskim miasteczku.
    Niezgrabnie zsunął się z siodła i przeklął, gdy zataczając się na obolałych nogach, próbował złapać równowagę. Trzymał na rękach dziewczynę. Zamruczała coś kręcąc się słabo w śpiworze. Pozwolił by oparła głowę na jego ramieniu i poprawił nieco chwyt, bojąc się, że mu wypadnie. Rozejrzał się dookoła. Wpatrywało się w niego kilkanaście par zaciekawionych oczu.
     - Potrzebuję lekarza - wysapał, dysząc ciężko. Włosy lepiły mu się do czoła i mrugał intensywnie, bo oczy zalewał mu zimny pot.
      Ludzie patrzyli to na niego, to na ledwo żywe konie, wytrąceni z swoich zajęć. Wyglądali jakby nie do końca wiedzieli co się dzieje. Dopiero po chwili ożywili się i zaczęli szeptać coś między sobą.
      - Co się stało? - pytali jeden przez drugiego, podchodząc coraz bliżej.
      Spomiędzy nich wysunęła się szczupła kobieta w średnim wieku, a za nią wyszła nastoletnia dziewczyna.
     - Emilly, weź konie i zaprowadź je do stajni - powiedziała do niej i odwróciła się do Killiana. - Nie mamy tu lekarza. Najbliższy jest w sąsiednim mieście, ale to pół dnia drogi stąd. 
     - Cholera - mruknął, a Riuuk poruszyła się niespokojnie w jego ramionach.
     - Chodź ze mną.
     - Słucham? - jego głowa pękała od zmęczenia.
     - Mam wolny pokój. Możecie zostać, dopóki nie wyzdrowieje - kobieta uśmiechnęła się promiennie. - Moja córka zajęła się już waszymi końmi.
      - Nie możemy...
     - Nie pozwolę wam jechać dalej, kiedy ona jest w takim stanie. Pokaż no...
     Zbliżyła się i położyła dłoń na czole Riuuk. Cmoknęła cicho.
     - Ma ze czterdzieści stopni gorączki. Nie, nie ma opcji, nigdzie się stąd nie ruszycie. No już, za mną. - uśmiechnęła się troskliwie obrzucając go od stóp do głów spojrzeniem. - Tobie też przyda się odpoczynek, prawda?
     - Killian...? - wyszeptała dziewczyna, jakby w nagłym przypływie świadomości i zatrzęsła się.
    - Już dobrze, księżniczko - wyszeptał, odgarniając jej włosy z gorącego czoła. - Zaraz poczujesz się lepiej.
     Podniósł głowę na kobietę, która próbowała ukryć rozczulenie tą sceną.
     - Dziękujemy pani.

     Położył ja na łóżku w małym, dziewczęcym pokoju. Szeptała coś niezrozumiale. Jedyne, co słyszał, to jak od czasu do czasu w tym dziwnym bełkocie pojawiało się jego imię. Majaczyła. Delikatnie odwinął ją ze śpiwora i płaszcza. Trzęsła się z zimna. Miała na sobie wciąż mokre koszulę i bieliznę.
     W drzwiach pojawiła się kobieta z suchymi ubraniami. Trzymała w rękach różowy sweter i ciepłe dresowe spodnie swojej córki. Położyła je na brzegu łóżka.
      - Ja mam ją przebrać, czy...
      - Poradzę sobie, dziękuję - uśmiechnął się.
     Domyślał się, co sobie pomyślała. Ale nie chciał, żeby zobaczyła blizny Riuuk. Sytuacja znacznie by się skomplikowała. 
      - A... Dobra, jasne. Emilly za chwilę przyniesie jakieś zioła i lekarstwa.
      - Naprawdę, nie wiem jak pani dziękować - wymusił kolejny uśmiech.
     - Ależ nie ma problemu. Trzeba sobie pomagać, prawda? - powiedziała, zatrzaskując drzwi.
     Westchnął cicho i spojrzał na dziewczynę. Pochylił się lekko i zaczął odpinać guziki przemoczonej koszuli.
    - Killian...! - zaprotestowała niemrawo, łapiąc go za rękę.
    Uścisk był strasznie słaby. Nie miała nawet siły, by na niego spojrzeć.
    - Muszę to zdjąć - powiedział rzeczowym tonem.
    - Przestań... - szamotała się lekko. Miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
    Po chwili rozpiął wszystkie guzki, odsłaniając zaorany bliznami brzuch. Miała gęsią skórkę. Chlipała cicho, kiedy zsuwał koszulę z jej ramion. Wydawało mu się, że twarz czerwienieje jej coraz bardziej. Miała na sobie jasny, sportowy biustonosz. Zasłoniła piersi dłońmi, kiedy położył rękę na jej nagich plecach. Pierwsza łza spłynęła jej po policzku.
     - Nie patrzę - powiedział, żeby ją uspokoić, ale to tylko wzmogło cichy płacz.
     Wsunął jej przez głowę wełniany sweter. Jej dłoń słabo zaciskała się na jego koszulce, a głowa opierała na ramionach.
     - Nie wybaczę ci... - stękała, trzęsąc się żałośnie. - Ja cię... zabiję...
     Przykrył ją grubą, błękitną kołdrą.
     - Jasne - powiedział, przeczesując jej splątane włosy palcami.
     Usiadł na krześle i patrzył jak płacz powoli ustaje. Była czerwona na twarzy, a jej półprzymknięte oczy błyszczały od gorączki. Od czasu do czasu wstrząsał nią dreszcz, albo zaczynała sucho kaszleć. Otulona kołdrą, zaczynała powoli zasypiać.
     Przeklął cicho. To była jego wina. Gdyby pomyślał na spokojnie, zamiast trwać w swojej dumie, może skończyłoby się to inaczej. 
      " Zabiłabyś mnie?"
     Zacisnął zęby, przypominając sobie jej wahanie. Czy to naprawdę było tak nieoczywiste? Czy odpowiedź była tak trudna?
      Potarł się dłonią po karku. Nienawidził, gdy ktoś dotykał jego szyi. Od razu się wtedy dusił, czując jakby zaciskał się na niej sznur. Wszystkie wspomnienia wracały... Jego jedyny lęk, którego nie umiał w sobie stłamsić.
     "Boisz się?" 
    Pewnie, że się bał. Strach to nic złego, ale...
    Położył na szyi drugą rękę, jakby chciał upewnić się, że zimne palce, które zacisnęły się na niej dziś rano, zniknęły. Zacharczał, czując niemalże ten lodowaty dotyk. Wziął serię głębokich oddechów, bo zaczęła ogarniać go panika. Po chwili opuścił ręce.
    Spojrzał na Riuuk. Spała oddychając płytko. Jej policzki wciąż były mokre od łez.
    Przypominał sobie jak rano oparła się na nim, taka samotna i bezbronna. Jak zaczęła płakać. Oczekiwała, że ją przytuli, ale nic nie zrobił. Nie chciał.
     Po tym co widział, po tym jak zacisnęła ręce na jego karku, nie wierzył, że może go potrzebować. To wszystko do tej pory to była jakaś chora farsa... Po co to było? Po co to ciągnęła? Nienawidził psychopatów. Sam nie chciał stać się jednym z nich. Nie chciał stracić wszystkich części swojej wrażliwości, ale... On też był potworem. Tak jak ona. Pewnie za bardzo ją wczoraj pouczał. Jakby sam był święty i niewinny tych wszystkich wylanych łez. Ale nie umiał zrozumieć. Przy jego napadach też ginęli ludzie, chociaż nigdy tego nie planował. Znał wielu zabójców, chorych fanatyków, którzy dostawali dreszczy rozkoszy na widok krwi... Ale żaden z nich nich zabijał każdej płotki, która zaplątała mu się pod nogami. Nie z takim spojrzeniem... Jak miał to zrozumieć? Jak miał wierzyć, że wszystko do tej pory nie było udawane? Jak może twierdzić, że go potrzebuję, skoro zachowała się, jakby nie miała żadnych uczuć?
      "Dla mnie... nie jesteś zerem".
      Spuścił wzrok na obłocone buty.
     Pierwszy raz w życiu usłyszał coś takiego. Naprawdę miał wrażenie, że dla kogoś zaczyna się liczyć...  
     Ręce zacisnęły się w pięści.
     "Zabiłabyś mnie?"
      Dlaczego nie odpowiedziała od razu?! Dlaczego się wahała?! Jak mógł być takim debilem, żeby wierzyć, że ten jeden razu usłyszy inną odpowiedź...?!
     "Nigdy bym cię nie skrzywdziła".
     - Czy naprawdę... potrzeba całej nocy, żeby przekalkulować, ile jestem wart? - wyszeptał, wpatrując się w ostatnią, niewielką łezkę, spływającą po policzku. 


Rozdział 18 (Riuuk)
Zakręciło jej się w głowie i osłabła momentalnie opadając bezwładnie w silne, męskie ramiona. Wtuliła się w nie i trzymała słabnąc coraz bardziej, w każdej następnej chwili. Chłód targał wyziębionym ciałem, a strugi deszczu działały niczym bicze. Nie czuła tego trwając w półświadomości. Ramiona zmieniły się w krwawe dłonie z połamanymi paznokciami, które zbliżały się z każdą chwilą i zaczęły powoli rozpinać jej brudne, przemoczone ubranie. Chciała za wszelką cenę powstrzymać koszmar ogarniający jej umysł. Siły opuściły niemal całkowicie małe, skurczone ciało. Potrząsnęła lekko głową, a krwawe palce zmieniły się w szorstkie i zimne ludzkie dłonie Killiana. Nie! Nie pozwoli! Złapała go za plce i ścisnęła najmocniej jak potrafiła. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Nie miała siły nawet porządnie otworzyć powiek i unieść wzroku spod zasłony mokrych rzęs. Patrzyła jak co chwile zmieniające się dłonie z tak bardzo ludzkich  w koszmarne łapy rozpinają guziki koszuli i zdejmują bieliznę. Szarpała się, lecz wyglądało to jakby była przyklejona do łóżka i próbowała się nieudolnie oswobodzić.
- Z... Zabiję cię! - Zdołała wydusić cichym szeptem, kiedy koszmarna mara o białych włosach zdejmowała białe, zimne i niemal przeźroczyste od wody majtki. Mara poruszyła spierzchłymi ustami. Nie słuchała. Wszelkie głosy oddaliły się niczym echo w jaskini. Trwało coraz ciszej i bardziej niezrozumiale dając o sobie znać i przekształcając się w cichy jęk. 
Nagle w jednej chwili pogrążyła się w krwawej ciemności. Ściany zmieniły się w poorane przez korniki... Nie. To były ślady po paznokciach przeradzające się w krwawe smugi i tworzące upiorny pejzaż w zadymionym pomieszczeniu oświetlonym pochodniami. Popatrzyła przed siebie na uwięzionych, bezbronnych i niewinnych ludzi skazanych na tortury dla przyjemności psychopatycznego zabójcy. Małe, brudne i zapłakane dzieci razem z matkami i ojcami obejmowali się cicho płacząc. Mogła dojrzeć zza grubych, śliskich od krwi prętów tworzących długą celę konającego mężczyznę, a raczek krwawy strzęp mięsa i małą dziewczynkę klęczącą przy nim i ocierającą pozostałości gałek ocznych z obdartej twarzy. Reszta ginęła w mroku, lecz światła pochodni zdradzały obecność wielu więcej ofiar w głębokiej celi. Próbowała się poruszyć, lecz nie dała rady. Wisiała nad nierozpalonym paleniskiem na samym środku sali Przywiązana grubym sznurem za nadgarstki, przewieszona na haku służącego normalnie do wieszania tusz w zakładzie rzeźnickim. Jęknęła gdy łańcuch krępujący kostki zacisnął się mocniej pod naporem żelaznej kuli wiszącej tuż nad ziemią. Popatrzyła na dół, a włosy zasłoniły jej twarz. Cała ociekała krwią... Swą własna krwią z tysięcy ran, oparzeń, otarć i oskórowanej części zewnętrznej uda. Nie czuła bólu. Czuła coś gorszego zauważając kolejne świeże rany na wewnętrznej stronie ud. "Ulubiona zabawka pożyje najdłużej" jak głosił napis na zewnętrznej stronie lewego uda. 

Killian siedział i patrzył jak dziewczyna niespokojnie szamocze się pod grubą kołdrą. Gorący pot spływał z równie gorącego czoła. Majaczyła. Wołała go rozpaczliwie, a on nie mógł jej pomóc w żaden sposób. Próbował ją obudzić, lecz bał się potrząsnąć nią mocniej, jakby mogła się rozbić na milion kawałków niczym bezcenna porcelanowa waza. Patrzył coraz bardziej zaniepokojony jak szamocze się i jęczy. Dwie łzy spłynęły jednocześnie spod zaciśniętych powiek. Gospodyni i jej córka przychodziły co jakiś czas i przynosiły kolejne miski z zimną wodą by mógł zmieniaj jej okłady zbijające gorączkę. Próbował napoić ją naparem, lecz nie mógł opanować jej drżenia. Za każdym razem, gdy próbował jej dotknąć krzyczała niemo wykrzywiając twarz w bólu i nienawiści. Cały czas przeklinał się w myślach jak mógł dopuścić by znalazła się w takim stanie. Jaka nie była, i czym się nie zajmowała, z jakiegoś powodu stała się jego partnerką. Uratowała go przed martwym wpatrywaniem się w cholerne niebo z cholerną siekierką między oczami. 
Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Niepewnym i ostrożnym. Popatrzył na zatroskana twarz córki gospodyni i dał jej znak dłonią, że może wejść. Podała mu kolejną miskę z zimną wodą biorąc z małego stolika taką samą, lecz z lekko już ciepłym płynem. Spojrzała na niego pytająco. Podskoczyła, gdy niespodziewanie Riuuk znów ogarnął atak spazmów. Błagała cicho i wołała go. Majaczyła już kilka godzin bez przerwy, a on troszczył się o nią błądząc myślami. \

Dziewczynka spojrzała w jego oczy. Zatroskane i przerażająco puste. Odwróciła wzrok, gdy popatrzył na nią i zerknęła na dziewczynę. Ociekała potem i czuć było emanujący od niej koszmar.
- To twoja... - zagadnęła dziewczynka o ognisto rudych włosach tak bardzo niepasujących do mrocznego otoczenia. Chłopak odwrócił wzrok i pochylił się nad ciemnowłosą, dla mniej piękną dziewczyną niczym jak to określił on "księżniczką" z opowieści podróżnych bajarzy. Różniło ją jedynie zakończenie. Księżniczka smutku...
Ogarnął jej mokre, przyczepione pukle z czoła i przyłożył, różową, dziewczęcą chustę do czoła. 
- Partnerka w misji. - Szepnął. Jego ton był tak smutny i pusty, że nie zadawała więcej pytań tylko wyszła by za jakiś czas znów wrócić z nową miską wody. 
Otarł pojedynczą łzę z policzka i patrzył na nią. W głowie miał jedynie pustkę. 

Nagle, gdy pochlał się okrywając ją dokładniej, otworzyła gwałtownie oczy z krzykiem i podniosła się gwałtownie wpadając mu w ramiona. Zaczęła szlochać i wtuliła się mocno w jego koszulę. Paznokcie wbiły się w miękką skórę przedramion Killiana.
- Cii... - Wychrypiał i objął ja przyciskając lekko jej głowę dłonią do swego ramienia.

Dziewczynka stanęła w drzwiach biegnąc do nich, gdy usłyszała krzyk. Wbiegła do pokoju i zobaczyła jak wtula się w niego płacząc, a on mocno przyciska ja do siebie. i poprawia kołdrę, która zsunęła się jej z pleców. Poczuła się niezręcznie i wyszła postanawiając opisać kiedyś tą scenę w jednej ze swych w przyszłości słynnych opowieści...


Rozdział 19 (Killian)
   Dziewczyna trzęsła się od gorączki i płaczu w jego ramionach. Nie do końca widział, co ma zrobić. Nie umiał... pocieszać ludzi. Niepewnie gładził ją po włosach, delikatnie, jakby bał się, że to może tylko zaszkodzić. 
     - To tylko zły sen - powiedział po raz setny, chociaż nie miał pojęcia, dlaczego obudziła się z krzykiem.
    Jej paznokcie zacisnęły się mocniej na jego skórze, pozostawiając po sobie czerwone, pieczące szramy. Nie zauważył jednak bólu, tylko ucieszył, że wróciło jej na tyle sił. 
     Zaczynała się powoli uspakajać. Opuściła ręce, a paniczny płacz zamienił się w cichy szloch. Mruczała coś, majacząc cicho i co jakiś czas powtarzając jego imię. Mocniej wtuliła twarz w jego ramię, tak, że czuł ciepło bijące od jej twarzy. Po raz kolejny poprawił zsuwającą się z jej pleców kołdrę, jakby to był jedyny gest, który w tej chwili przychodził mu do głowy. 
     Minęło kilkanaście minut zanim płacz ustał całkowicie. Delikatnie odsunęła się od niego, ocierając dłonią mokre policzki. Wciąż była czerwona na twarzy, jej oczy błyszczały gorączką, a ciało trzęsło się, mimo ciepłego swetra i grubej kołdry. Sen wcale jej nie pomógł, a wręcz wymęczył jeszcze bardziej. 
    - Połóż się - powiedział, poprawiając jej mokrą od potu poduszkę.
    Ujął ją za ramiona i powoli pomógł ułoży się z powrotem, po czym dokładnie przykrył kołdrą po samą szyję. Sięgnął na stoliczek i podał jej leczniczy wywar i jakieś antybiotyki, które leżały tutaj do tej pory. Pozwalając jej oprzeć się na ramieniu pomógł jej napić się wody ze szklanki. Wychłeptała ją łapczywie, prawie przy tym rozlewając.
     - Prześpij się - powiedział, odkładając szklankę na szafkę.
    Zadrżała pod kołdrą i pokręciła głową.
    - Nie chcę - pisnęła cicho.
    - To ci pomoże - opadł ciężko na krzesło i pomasował się po skroniach. Miał wrażenie, że łeb zaraz pęknie mu z bólu.
     Popatrzyła na niego. Włosy były rozczochrane i sterczały we wszystkie możliwe strony. Szczęka, jak zwykle w podobnych momentach, wojowniczo wysunięta do przodu, a czoło zmarszczone. Mrugał nieustanie, jakby próbował odpędzić od siebie zmęczenie i opanować coraz cięższe powieki. Wydawało jej się, że pod oczami pojawiły się lekkie cienie. Na policzkach wciąż miał rozmazane ślady zaschłego błota. Zresztą, cały był ubłocony... Mięśnie miał spięte i oddychał ciężko. Jak długo mogli tu być? Ile przespała? On musiał... cały czas przy niej siedzieć.
    Poczuła na czole coś zimnego i wilgotnego. Położył jej kolejny okład.
    - Prześpij się - powtórzył tym samym tonem.
    Nie chciała. Nie mogła... Nie musiała nawet zamykać oczu, żeby widzieć te kreatury. A jeśli zamknie, staną się jeszcze bardziej rzeczywiste.
     Wyciągnęła dłoń spod kołdry i, najsilniej jak była w stanie, zacisnęła ją na rogu jego koszuli.
     - Nie idź - wyszeptała cicho. - Nie idź... Killian... proszę...
     - Nigdzie nie idę - opadł na ziemię i  oparł się na brzegu łóżka. - Siedzę tutaj, tak?
     - Nie idź - mruczała i walczyła z opadającymi powiekami. - Nie... idź...
     Poczuła na zimnej dłoni dotyk jego szorstkiej skóry. Trzymał ją mocno za rękę.
     Oparł głowę na łóżku i przymknął oczy. Był cholernie zmęczony.
     - Siedzę tutaj - powiedział znowu. - Śpij. Nigdzie nie idę.
     Zacisnęła dłoń, jakby chcąc się upewnić, że jej nie puści i zamknęła oczy, zanurzając się w koszmarze.


    Obudziła się kilka godzin później. Na dworze było ciemno, najwyraźniej był środek nocy. Było jej zimno, mokre włosy lepiły się do twarzy, a głowa bolała niemiłosiernie. Wciąż trzęsła się lekko, ale lekarstwa zaczęły już działać, bo gorączka spadła jej na tyle, że była wreszcie przytomna i mogła pozbierać myśli. Dopiero po chwili leżenia w ciemności i oswajania się z samą sobą, poczuła na ręce lekki ciężar. Poruszyła nią lekko i zrozumiała, że zaciska się na niej czyjaś silna, zimna dłoń.
     Obróciła powoli pękającą z bólu głowę. Killian wciąż siedział na ziemi przy łóżku. Głowa opadła bezwładnie na brzeg materaca. Nie widziała przez to jego twarzy. Jego ramiona unosiły się w rytm ciężkich oddechów. Spał. Ale jego ręka wciąż zaciskała się na jej dłoni.
      Poczuła się niezręcznie, a na wspomnienie minionego dnia purpurowy rumieniec zalał jej twarz. Przez tą gorączkę zachowywała się jak debilka! Przypomniała sobie co mówiła, jak płakała i jak wzywała pomocy przez łzy... Zacisnęła zęby. Co się z nią działo?! Kiedy stała się taka... słaba? Jak mogła pozwolić, by choroba tak ją sparaliżowała i odsłoniła jej wszystkie słabe punkty? Jej mistrz zawsze ją przed tym przestrzegał...
     Po chwili wahania wyswobodziła dłoń z jego uścisku i cofnęła do siebie. Ręka chłopaka bezwładnie opadła na prześcieradło. Poruszył się niespokojnie. Patrzyła jak mruczy coś przez sen i kręci głową. Pogładziła wciąż ciepłą dłoń palcami drugiej ręki. Jak mogła tak się przed nim odsłonić? Był za blisko. Zdecydowanie za blisko. Był w tej sferze, do której nigdy nikogo nie dopuszczała. Był w jej głowie i myślach... Pragnęła jego uścisku, a kiedy ją przytulał, czuła, że nic jej nie grozi.
    Tak... nie powinno być. Ona nie jest TAKA. Chodzi swoimi ścieżkami. Sama. I sama radzi sobie z problemami. Nikogo nie potrzebuje. A na pewno nie jego...
     "Zabiłabyś mnie?"
    Dlaczego o to zapytał? Debil! Za kogo on się uważa?! "Zabiłabym" powtarzała sobie w myślach, wbijając paznokcie w dłoń, którą przed chwilą trzymał. "Nie ma na tym świecie osoby, której nie byłabym gotowa zabić. Nie ma nikogo!". Wbrew instynktowi, wzrok powędrował z powrotem na wyciągniętą obok, zimną dłoń. Siedział przy niej cały dzień, a potem aż do tej pory. Przecież nie musiał. Pewnie nawet nie chciał...
     Obróciła się w drugą stronę, a w jej głowie odbiła się echem myśl, którą cały czas próbowała stłamsić. Którą wypowiedziała na głos w chwili, jak się jej wydawało, słabości.
    "Nigdy bym cię nie skrzywdziła".

     Obudziło go lekkie szturchanie w ramię. Podniósł ciężką jak ołów głowę i zamrugał nieprzytomnie oczami.
     - Co jest...?
     Potrzebował chwili, by przypomnieć sobie, gdzie jest i co się w ogóle stało.
     Kucała obok niego ruda dziewczyna. Jej delikatna dłoń wciąż opierała mu się na ramieniu.
     - Wstawaj - wyszeptała. - Nie chciałam cię budzić, ale twojej partnerce wreszcie się polepszyło.  Patrz, śpi jak suseł.
    Podniósł wzrok. Riuuk leżała owinięta w kołdrę i pochrapywała cicho. Miała lekko otwarte usta, gdyż nie mogła oddychać przez zatkany nos. Na policzkach zostały już tylko delikatne rumieńce.
    - Chyba skończyły się już koszmary, prawda? I gorączka też nieco spadła, sprawdzałam - uśmiechnęła się.
     - Świetnie - zauważyła, że wpatruje się w swoją, leżącą na materacu, pustą dłoń. 
     Po chwili cofnął ją do siebie i zacisnął w pięść.
     - Wielkie dzięki za troskę - dodał, podnosząc się ciężko.
     Pomasował obolałą ze zmęczenia głowę.
     - Podziękujesz, jak skończę też z tobą - uśmiechnęła się, opierając ręce na biodrach.
     - Eee...? - stęknął niemrawo.
     - Przyda ci się trochę odpoczynku, nie sądzisz? Popatrz na siebie. Wyglądasz jak siedem nieszczęść. 
     Zaśmiała się cicho, gdy spojrzał na nią z powątpiewaniem i dopiero po chwili spuścił wzrok na swoje ubłocone ubranie i trzęsące się ręce, jakby dopiero teraz zauważył, w jakim jest stanie.
     - Może... - mruknął.
     - Nie "może", tylko schodź na dół na śniadanie. Nie jadłeś nic odkąd tu przyjechałeś.
     Dopiero, gdy to powiedziała poczuł ssanie w żołądku. Miała rację. Nie jadł nic od tego wieczoru przy ognisku.
     - Potem weźmiesz prysznic i trochę się prześpisz - rzuciła, wychodząc z pokoju.
     Obejrzał się jeszcze raz na śpiącą Riuuk i wzruszył ramionami.
     Po chwili wahania wyszedł z pokoju.


Rozdział 20 (Riuuk)
Zszedł po drewnianych, skrzypiących schodach. Poczuł się dziwnie ze świadomością, że zostawia ją samą w pokoju. Zmarszczył brwi i wysunął szczękę do przodu. W sumie... sokoro puściła jego dłoń i spała spokojnie czemu miałby nadal przy niej siedzieć? W końcu wzruszył ramionami odganiając tamte myśli i skupił się na cudownym zapachu bijącym z kuchni. Dotarli na dół, a światło wstającego słońca niemal go oślepiło. Zmrużył oczy stając w widnej kuchni. Deszcz nareszcie przestał padać, a ponure chmury odeszły w dal. Matka Emily stała przy kuchni smażąc coś na patelni, a gruby warkocz równie ognistych włosów co jej córki wił się na plecach aż po pas. Odwróciła głowę i spojrzała na niego promiennie.
- Lubisz jajecznice? - Zapytała mieszając zapewne nieprzygotowaną jeszcze potrawę na sporej patelni, a kogut na podwórzu zapiał dumnie.
- Jasne! - Zatarł dłonie ku głośnemu burczeniu w żołądku. Przeszedł przez pomieszczenie i usiadł przy sporym stole stojącym na środku kuchni - jasnego, przestronnego pomieszczenia o równie jasnych meblach i dużych oknach z widokiem na jakiś mały sad. Pracował kiedyś w takim...
- Twoja dziewczyna nie schodzi na śniadanie? - Spytała kobieta uśmiechając się i kładąc patelnię z gorącą jajecznicą na środku stołu i zasiadła do niego. Jedno miejsce majaczyło pustką. Miejsce obok niego. Prawie zakrztusił się gorącą herbatą.
- Ona nie jest moją dziewczyna proszę pani. - Z trudem powstrzymał zgryźliwą ironię w głosie. Na szczęście opanował się w porę i tylko uśmiechnął rozbrajająco. - To moja towarzyszka podróży. - "Przymusowa" - dodał w myślach.
- Aha... no niech ci będzie - popatrzyła na niego tym charakterystycznym spojrzeniem mówiącym "tak, jasne..."
- Śpi i nie chcieliśmy jej budzić. - Dziewczynka w porę zmieniła temat na bezpieczny. Riuuk miała by być jego dziewczyną? O mało nie parsknął śmiechem. Jeszcze czego. Chyba nigdy nie będzie aż tak zdesperowany.

Odsunął się od stołu i pogładził po brzuchu. Uwielbiał to uczucie. Jedyne czego mu brakowało do szczęścia to...
- Killian! - Krzyknęła Emily zza jednych z wielu drzwi w tym nie małym domu. - Przyszykowałam ci wodę do kąpieli. Musisz wreszcie doprowadzić się do porządku! - Zdziwiła go wołając po imieniu. W sumie nie przeszkadzało mu to. Tak, tego mu było trzeba! Zerwał się i podziękował za posiłek. Szybko pokonał drogę na górę. Cicho wszedł do pokoju i patrząc na spokojnie śpiącą dziewczynę z niespodziewaną ulgą zaczął szukać czystych ubrań w swoim plecaku.

Obudziła się sama w pomieszczeniu, Światło wystałego już słońca lekko oślepił ją na chwilkę. Zasłoniła dłonią oczy, by przywyknąć do jasności dnia. Odkryła się. W pomieszczeniu było ciepło i przytulnie. Spojrzała na różowy sweter i dresowe spodnie. Momentalnie zarumieniła się na twarzy, a grymas wściekłości wpłynął na jej twarz. Nienawidziła go za to. Tak bardzo ją obnażył. Nienawidziła tej cholernej bezradności!
Kichnęła zamaszyście.
Wstała, a gołe stopy dotknęły zimnej podłogi. Nadal była słaba, a jej ciało potrzebowało energii. Rozejrzała się po pokoju. Jakieś meble w pastelowych kolorach pomalowane dokładnie, lecz niezbyt wprawnie. Drogie lustro nad toaletką naprzeciw łóżka. Ciemny zydel obok jej nóg najwyraźniej przyniesiony z innego pokoju. Mały stolik po drugiej stronie, a na nim pusta szklanka i miska z pływającą chusteczką w czystej wodzie. Otarła czoło i wstała. Ostrożnie i chwiejnie. Podparła się o drewnianą ścianę i obejrzała się w poszukiwaniu jakiegokolwiek źródła energii... Chwila! Uderzyła się zamaszyście dłonią w czoło i dotknęła wisiorka na szyi. Na szczęście nadal tam był... w sumie musiał tam być... Złapała go w dłoń i zaczerpnęła zgromadzonego źródła energii. Ku jej niebywałemu zdziwieniu źródło było prawie całkowicie wyczerpane. Niemożliwe! Jakim cudem! Czyżby była w tak złym stanie, że jej ciało samo zaczerpnęło jedynego koła ratunkowego? Zwykle zdarzało się to przy większych ranach lub po morderczych misjach, przez które potrafiła jedną nogą stać za krawędzią dzielącą świat czynnej egzystencji z wiecznym kołem życia i śmierci decydującym o odrodzeniu lub wiecznej pustce...
Opierając się o ścianę dotarła do okna i z niemałym problemem otworzyła oporne okiennice. Nabrała w płuca świeżego powietrza zaskakująco ciepłego i chwyciła gałąź drzewa rosnącego tuż przy domu. Pożółkłe, jesienne liście zaczęły opadać jeden po drugim od konara, który chwyciła w stronę reszty potężnego drzewa. Czuła jak przybiera na siłach. Mocno skupiła się i zaczęła przyswajać wlewającą się w nią energię niczym upragnioną wodę do uschłej rośliny. Po chwili jabłoń stała w połowie naga, a ona zamknęła okno przeciągając się i siadając na krześle przy ścianie.
Drzwi uchyliły się cicho, wręcz złowieszczo mimo dnia, a wszystkie myśli trapiące jej głowę opuściły ją momentalnie jak ptaki niebo przed burzą. Wszedł do pokoju w rozpiętej koszuli i rozczochranych, mokrych włosach. Spodnie nisko zawiązane pokazywały szary pasek bokserek. W jednej ręce trzymał ręcznik i pocierał włosy z tyłu głowy, a w drugiej niósł kubek. Zdezorientowany rozejrzał się po pokoju. Kiedy ją dostrzegł szczęka wróciła do normalnego stanu z wysuniętej postawy. Spojrzał na nią pytająco.
- Widzę, że już lepiej się czujesz księżniczko. - Mruknął i postawił kubek na stoliku przy łóżku. - Wracaj do łóżka bo nie po to tak wypruwam sobie flaki byś dalej się doprawiała i zdrowiała nie wiadomo ile- warknął, a kostki dłoni zbielały mu gdy mocniej ścisnął ręcznik.
- Nagłe uzdrowienia bez pomocy magii się nie zdarzają, więc wracaj grzecznie do łóżeczka - Uśmiech... Ironiczny, wkurwiający uśmieszek.
Wstała gwałtownie i już pewnie podeszła do niego szarpiąc za koszulę. Ku jej satysfakcji zdziwił się i nawet nie zamierzał tego ukrywać.
- Widzisz królewiczu - wręcz wysyczała te słowa. - Cuda się zdarzają - uśmiechnęła się i machnęła dłonią w geście proszącym o odejście. - Dasz mi się przebrać w spokoju?
- Heh - mruknął i zmieszał się stojąc dalej w drzwiach. - Co ci zależy czy będę w...
- Zamknij się i po prostu wypieprzaj - warknęła dość głośno.
- O! Ktoś tu wstał lewą nogą. - Droczył się z nią. Co za dupek!
Ale jaki przystojny dupek...


Rozdział 21 (Killian)
  "Przystojny..."
  Myśl odbiła się echem w jej głowie. Czując jak jej twarz zalewa rumieniec, wypchnęła go za drzwi i zatrzasnęła je błyskawicznie. Osunęła się na nich na ziemię i skuliła, łapiąc za skronie.
   Co to miało być?! Dlaczego coś takiego pojawiło się w jej głowie?! 
   Schowała twarz w dłoniach, czując piekące gorąco na policzkach. Jej serce biło szybciej... Co jest?! Przecież przed chwilą odzyskała energię, nie możliwe, żeby znowu łapała ją gorączka... Podniosła się powoli odgarniając włosy. Westchnęła cicho, próbując zebrać myśli. Musi się ogarnąć. Zdawała sobie sprawę z tego, że przez nią ich misja zawisła na włosku, a na pewno znacznie się opóźniła. Na początek musi się przebrać i zjeść coś sensownego... Opuściła wzrok na różowy sweter i dresy. Zdjęła go powoli i po odrzuceniu go na bok, zakryła piersi dłońmi, jakby ktoś mógł ją zobaczyć. Zagryzła wściekła zęby. Kolejny rumieniec wpełzł jej na policzki i miała wrażenie, że do oczu napływają łzy. Jak on mógł?! Od czasu porwania, nikt nie widział jej nagiej. Nikomu nie pozwalała się dotknąć... To była jej prywatna sfera. Nie należała do tych łatwych panienek, które pozwalają obmacywać się każdemu, kto popadnie. Skuliła się, sięgając po stanik. Wstydziła się. Jak każdy normalny człowiek. Jak każda normalna dziewczyna... Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby pokazać się komuś bez ubrania, żeby dotykał jej, żeby... Ręce zadrżały jej, gdy zapinała zamek bluzy. Dlaczego to zrobił?! Dlaczego akurat ON?! Czuła się teraz taka obnażona, nieosłonięta. Zwyczajnie naga. 
     Zacisnęła pięści. Nie pomógł fakt, że doskonale wiedziała, że dla niego to nic nadzwyczajnego. Ile kobiet widział już w takim stanie? Wolała się nawet nie zastanawiać.
     - Ten pierdolony... - wysyczała trzęsącym głosem.
     Zabije go. Nigdy mu tego nie daruje... Pewnie będzie się z niej teraz  nabijał. Jej wargi zadrżały, gdy pomyślała, że porównuje ją teraz z tymi wszystkimi dziwkami...
    To nie ma znaczenia. Nigdy jej to nie obchodziło...
    Odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi. Nikogo już za nimi nie było, poszła więc wąskim, jasnym korytarzem w stronę schodów, i zeszła do nich na dół. Skrzypiały lekko w rytm jej kroków. Zza ściany na dole wychyliła się młoda dziewczyna, zaalarmowana tym dźwiękiem. Zdziwiła się najpierw, ale potem uśmiechnęła się promiennie. Riuuk miała na jej temat mgliste wspomnienia. Miała gorączkę, gdy dziewczyna przychodziła do pokoju, więc nie pamiętała nic za dobrze. Odwzajemniła jednak uśmiech.
     - Obudziłaś się wreszcie! - ucieszyła się rudowłosa.
     - Tak, dziękuję bardzo za troskę, ja... - zaczęła.
     - To potem - przerwała jej tamta, ujmując jej rękę w ciepłe dłonie i zaciągnęła za sobą do kuchni. - Najpierw jedzenie.
     Weszły do jasnego, przytulnego pomieszczenia. Riuuk rozejrzała się po pokoju, a jej wzrok zatrzymała się na stojącej przy zlewie kobiecie. Tamta odwróciła się słysząc głosy i uśmiechnęła troskliwie.
    - Jak się czujesz? - zapytała, wycierając dłonie w ręcznik.
    - Dobrze. Dziękuję bardzo - opornie usiadła na wskazanym krześle. - Strasznie przepraszam za problem. To, że nas przyjęłyście, pomogłyście... Nie wiem jak moglibyśmy...
    Kobieta położyła przed nią kubek ciepłej herbaty.
    - Nie mogłybyśmy postąpić inaczej. Wyglądaliście, jakbyście przeżyli apokalipsę - nakładła jej na talerz resztek jajecznicy. - Nie mogłam was tak zostawić.
     - Dziękujemy - wsunęła sobie do ust widelec. - Naprawdę, to niesamowite.
     Popatrzyła na nie. Zwykły, ciepły dom. Mili ludzie, nie dostrzegający zła i gotowi do bezinteresownej pomocy. Walczący ze swoimi małymi problemami, jak podniesiona cena cukru, czy zalana piwnica. Tak dawno nie miała do czynienia z czymś takim. A przecież, kiedyś sama była tego częścią. Poczuła ukłucie w sercu. Nagle w jej głowie pojawił się Killian. Ciekawe jak on się z tym czuł. Nigdy nie miał... czegoś takiego. Palce mocniej zacisnęły się na widelcu. To musi boleć.
     - Gdzie jest... Killian? - podniosła wzrok znad talerza.
     Kobieta obrzuciła ją dwuznacznym spojrzeniem.
     - Siedział przy tobie cały wczorajszy dzień i noc. Wygoniłam go do salonu, żeby się trochę przespał.
     - No tak... - w sumie to dobrze. Przecież... wcale nie chciała z nim gadać, prawda?
     - Ty też wracasz do łóżka. Musisz odpoczywać. Emilly z tobą posiedzi.
     Spojrzała na dziewczynę. Uśmiech zdawał się nie schodzić z jej twarzy, a spojrzenie było wesołe i żywe. Jej kompletne przeciwieństwo.
     - Mhm - powiedziała niepewnie.
    W mgnieniu oka pochłonęła ogromną porcję jajecznicy. Czuła się dużo lepiej. Tak swojsko.
    Podniosły się i skierowały do pokoju na piętrze.
    Kiedy przechodziła obok uchylonych drzwi do salonu, zerknęła przez nie. Chłopak leżał na niewielkiej kanapie i pochrapywał cicho. Włosy wciąż były lekko wilgotne i opadały mu na twarz, łaskocząc w nos. Kichnął cicho przez sen. Zawsze wyglądał tak uroczo i niegroźnie kiedy spał. Jego delikatne, kobiece wręcz rysy, były doskonale widoczne, gdy nie marszczył twarzy w tym cynicznym, cwaniackim wyrazie. Przez to, że opierał głowę na ręce, jego policzek przybrał uroczy, pucołowaty kształt. Uśmiechnęła się nieświadomie. Musiał podwijać nogi, żeby zmieścić się na kanapie. Leżał pod grubym błękitnym kocem, który zsuwał się powoli na ziemię. 
    Minęła pokój i ruszyła dalej, mając nadzieję, że nikt nie zauważył, że w ogóle się zatrzymała.


    Siedziała na drewnianej ławeczce przed domem. Było nawet ciepło, jak na tę porę roku, ale i tak została opatulona w gruby sweter, kurtkę, czapkę, szal i owinięta w ciepły koc. Wszyscy kazali jej leżeć, ale uparła się, że potrzebuje świeżego powietrza. Mimo że udało jej się odzyskać (czy też raczej ukraść) trochę energii, to jej ciało zyskało jedynie siły do walki z chorobą. Gorączka spadła jej więc całkowicie, ale wciąż kaszlała, katar zatykał jej nos, a głowa pulsowała uporczywym bólem. Obok niej siedziała Emilly. Szczebiotała coś radośnie, gestykulując żywo i śmiejąc się głośno. Była trochę męcząca, ale w gruncie rzeczy całkiem ją polubiła. Dziewczyna miała w sobie coś takiego, że Riuuk musiała się pilnować, by nie wygadać jej wszystkich sekretów. Bardzo się różniły, ale jej otwartość sprawiała, że to nie był żadem problem. Dowiedziała się, że ma piętnaście lat i mieszka tu od urodzenia. Bardzo rzadko opuszczała mieścinę, bo stąd jest wszędzie daleko, a to, co najpotrzebniejsze można znaleźć na miejscu. Zazdrościła Riuuk jej wypraw, nauki w Akademii  i doświadczenia. A Riuuk zazdrościła jej spokojnego domu i rodziny.
     Obie patrzyły jak Killian sprawie wbija siekierę w kolejny klocek drewna, a ten rozpada się na pół. Chłopak uparł się, że chce w czymś pomóc, żeby odwdzięczyć się za przyjęcie. Zastanawiała się, czy to rzeczywiście szczera intencja, czy kolejny sposób na zachowanie pozorów.
     Pod czarną, flanelową koszulą wyraźnie rysowały się wszystkie mięśnie, kiedy zamachiwał się siekierą. Obrócił ją wprawnie w dłoniach, kładąc przed sobą kolejny kawałek. Również on z głośnym trzaskiem rozpadł się na dwa. Ciekawe, czy jest coś czego nie umiałby zrobić. Miała wrażenie, że od początku wyprawy nie było żadnej czynności, na której by się nie znał.
     Odgarnął sobie z oczu przydługą grzywkę. Pociągnął nosem. Miał lekki katar przez pracę na chłodzie. Dymki pary wzlatywały do góry, przy jego oddechach. Nos i policzki były delikatnie zaróżowione.
     - To niesamowita pomoc - powiedziała Emilly, zauważając, jak się w niego wpatruje. - Zwykle musimy szukać najemników, którzy to dla nas zrobią. Ani mama, ani ja nie jesteśmy na tyle silne. 
    Zaśmiała się.
    - A twój ojciec? - nie zdążyła ugryźć się w język.
    - Wyjechał - odpowiedziała smutno po chwili. - Był magiem. Uważał, że się tu marnuje, że tu nic nie ma... A mama nie chciała zostawiać rodzinnego sadu. Te drzewa są bardzo stare, zostały tu zasadzone przez jej przodków - westchnęła. - Większość magów i czarodziei opuściła to miejsce. Nie mieli tu pomocy, ani nikogo, kto mógłby ich uczyć. Teraz ze wszystkim musimy radzić sobie własnymi rękami.
     - To nic złego - powiedziała Riuuk. - Dzięki temu jesteś pewnie dużo bardziej zaradna niż połowa idiotów z Akademii, którzy nie umieliby zaparzyć herbaty bez jakiś czarów.
      - Serio tak myślisz? - zaśmiała się.
      - Pewnie. Zawsze mówię to, co myślę.
      - W takim razie ty i Killian musicie należeć do drugiej połowy. Nie widziałam, żebyście użyli magii odkąd się pojawiliście. Za to z zaradnością chyba u was całkiem nieźle - jakby na potwierdzenie, w powietrzu rozległ się trzask pękającego drewna.
      - My... Właśnie dlatego tu jesteśmy - zaczerwieniła się lekko. - Jesteśmy najgorsi z magii w całej szkole. Dyrektor chciał, żebyśmy się czegoś nauczyli.
     - W takim razie to chyba najgorsze miejsce, do którego moglibyście trafić.
     Zaśmiały się obie. 
    Killian podjechał w ich stronę z taczką, załadowaną po brzegi klockami drewna. Zatrzymał się i zaczął układać je przy zadaszonej ścianie, gdzie miały schnąć. Układał je na sobie w zastraszającym tempie, w równy stos.
      - Nie musisz robić tego też - Emilly poderwała się z ławki. - Poradziłabym sobie sama z mamą!
     Spojrzał na nią, uśmiechając się rozbrajająco. 
     - Tym bardziej nie mogę jako facet zostawić wam roboty, z którą dałaby sobie radę kobieta, prawda?
     - No naprawdę... - jęknęła zrezygnowała. - Poczekajcie, pójdę chociaż po herbatę.
     - Nie musisz, przecież... - ale tamta zniknęła już za rogiem budynku.
     Westchnął cicho i wrócił do swojego zajęcia.
     Zapanowała cisza, przerywana tylko odgłosem uderzających o siebie kawałków drewna.
     Riuuk spuściła wzrok.
     Po raz pierwszy od kłótni przy ognisku mięli okazję do normalnej, poważnej rozmowy.
     Na czym skończyli?
     A, tak.
     "Nigdy bym cię nie skrzywdziła". 
     Potem przytuliła się do niego, ale nie objął jej. Pamiętała, jak dławiąc się własnym płaczem osunęła się na ziemię. Czuła się taka samotna i odtrącona. Potem... chyba zmogła ją w końcu gorączka. Jakby przez mgłę kojarzyła jakieś poszczególne wydarzenia, nic konkretnego.
     Przełknęła ślinę i spojrzała na niego.
     Miała dość czekania.


Rozdział 22 (Riuuk)
- Zazdroszczę ci tej niezależności i wolności. - Westchnęła i popatrzyła w dal sadu. Wyciągnęła twarz w kierunku słońca i zamknęła oczy rozkoszując się ciepłymi promieniami zmagającymi policzki. Killian dalej wykładał drewno, lecz nie umknęła jej chwilowa, wręcz niezauważalna pauza w wykonywaniu tej czynności. Westchnęła ponownie. - Ja nigdy nie miałam większego wyboru oprócz chodzenia jak pies na smyczy. - Dalej lekko uśmiechała się do nieba. Błękitnego i bezchmurnego. Tak rzadkiego dla jesieni.
- To czemu dałaś się upiąć? - Stwierdził rzeczowym tonem.
- Nie miałam innego wyboru...
- Zawsze jest jakiś wybór. - Wziął głęboki oddech i wrócił do poprzedniej czynności podjeżdżając pustą taczką.
- Stań się ofiarą lub zostań drapieżnikiem. - Kichnęła i otarła dłonią usta. Pociągnęła nosem w towarzystwie kolejnego huku siekiery o pieniek. - Zostałam już kiedyś ofiarą i nie zamierzałam już nigdy się poddać. Chciałam być silna by móc się zemścić i znaleźć zabójcę mojej rodziny. Nie chciałam marnie ginąć. Jakaś część mnie nie pozwoliła mi na to tylko kazała brnąć do przodu, nawet przez największe bagno. - Odgarnęła pasmo włosów łaskoczące ją w nos i mimowolnie zaczęła wpatrywać się w niego. - Nie wiesz do czego zdolni są ci ludzie. - Bąknęła.
- Ci mnisi? Czy twój mistrz? - Zagadnął przy kolejnym zamachu. Równe klocki opadły na boki z głuchym łoskotem.
- Wszyscy oni to jeden worek. - Powiedziała i obejrzała się na małą wiewiórkę biegnąca po gałęzi. Małą i czarną jak ona. Odpowiedział jej kolejny łoskot, i kolejny. Już niewiele mu zostało. - Najpierw łamią cię byś podporządkował się im zasadom, następnie przechodzisz niekończący się test wytrzymałości psychicznej i fizycznej. Kiedy myślisz, że to już koniec każą patrzeć ci jak torturują innych. Nie rusza cię to. W najmniejszym stopniu, bo wolisz, żeby robili to komukolwiek byle nie tobie. Kiedy zdasz wszystkie inicjacje przyjmują cie do klasztoru bogini śmierci i dopiero wtedy zaczynają się schody. - Pociągnęła nosem. Killian odłożył siekierę na bok, podszedł do niej i podał białą chusteczkę. Podziękowała mu i wyczyściła zatkany nos.
- Ja... chyba nigdy nie pękłam do końca tak jak myśleli. - Wychrypiała. - Zawsze byłam taka bezduszna... dalej jestem... - Mówiła cichym tonem jakby przekonując samą siebie. - Ciągle jestem tym czym się stałam. I to już się nie zmieni... Jestem wygięta, nie złamana...
- Wszystko można...
- Nie! - Warknęła, a on zatrzymał się w pół zamachu zaskoczony gwałtowną reakcją. Spojrzał na nią  krzywo. - To nie tak! To jest wryte w twoje "ja". Zakazana magia znacząca twoja duszę... - Popatrzył dalej stojąc w tej pozycji. - Sygnatura pieczętująca pewne wartości w twoim umyśle i instynkcie. - Żąchnęłą się.
- Przecież to tylko legendy. - Siekiera wbiła się głęboko w pieniek.
- Żyjemy w świecie magii i mitycznych stworzeń. Tutaj nie ma czegoś takiego jak legendy! - Spiorunowała go wzrokiem.
- W sumie coś w tym jest. - Skwitował i zaczął ładować drewno na taczkę. Nie odzywali się przez dłuższą chwilę.
- Ehh..,. - Nie mogła sobie wybaczyć tego, że tak bardzo się przed nim obnażyła. Miała nadzieję, że nie przyglądał się wszystkim bliznom. - To co się stało... - Zaczęła. - Nigdy wcześniej nie zdarzyło  mi się coś takiego... Ja płakałam pierwszy raz odkąd wstąpiłam do zakonu. - Mruknęła nieśmiale pod nosem i przetarła dłonią czoło. Popatrzył na nią pytająco.
- Ile miałaś lat? - Spytał zimnym tonem. Zdziwiło ją to lekko. Taka zmiana znaczyła, że naprawdę nie obeszła go bokiem ta historia.
- Sprecyzuj.
- Jak wstąpiłaś do tego pierdolonego zakonu. - Jego wzrok wręcz wwiercał się w jej osobę.
- Dziesięć niespełna.. - Głowa zaczęła pulsować na samą myśl. To już prawie siedem lat odkąd udało jej się uwolnić od jej jedynej rodziny.
Nie odzywał się tylko skupił na swym zajęciu. Nie głowiła się nad tym, jak to odebrał tylko olała go i poszła do domu na skraju sadu mijając Emily po drodze powiedziała, że woli posiedzieć w domu. Nie zamierzała się więcej odsłaniać. Pragnęła tylko jego śmierci... Ale to później.

Wrócił do domu lekko zdyszany i spocony. Po odświeżeniu zasiadł do papierów rozkładając się na toaletce. Wcześniej uprzedził, że nie chce aby mu przeszkadzano i zabrał się do czytania zaszyfrowanej kartki. Zajęło mu to trochę czasu. Riuuk w tym czasie siedziała w salonie i rozmawiała z matką Emily o jakiś nieistotnych sprawach. Nie zamierzali nadużywać gościnności, z reszta Riuuk zdrowiała w niebywałym tempie. Miał dziwne wrażenie, że coś mu nie gra. Na jego dość wprawne oko normalny człowiek konałby na granicy śmierci, a ona już na drugi dzień wstała i chodziła pewnym krokiem. Mniejsza z tym...

Wieczorem zszedł do salonu w towarzystwie śmiechów dobiegających z kuchni. Jego towarzyszka siedziała przy stole i kroiła ugotowane warzywa,a gospodyni przygotowywała coś na kuchni. Obydwie obróciły sie w jego kierunku uśmiechnięte.
- Czy w tej mieścinie jest jakaś stara dzwonnica? - Skierował pytanie do kobiety. Ta lekko zdezorientowana, po krótkim namyśle odparła:
- Tak, na jednym ze wzgórz przy północnym krańcu miasta... Powiadają, że należała do potężnego maga, przodka mego byłego męża. Kiedyś należała do nas, lecz z oczywistych względów sprzedaliśmy ją miastu. Mieli robić tam jakąś strażnicę, lecz miasto powiększyło się i zrezygnowali z tego pomysłu. - Podrapała się po podbródku. Killian już prędko zakładał buty. Zarzucił kurtkę na sweter i dziękując wyszedł pod pretekstem spaceru. Ruszył w stronę północy...


Rozdział 23 (Killian)
 Ledwo powstrzymywał się przed puszczeniem biegiem w ciemność. Szybkim krokiem przecinał puste, miejskie uliczki, a w kieszeniach trzymał zaciśnięte pięści. Tylko doświadczenie w grze pozorów zatrzymywało cisnący się na usta uśmiech. 
    Musi zachowywać się normalnie. Jeszcze. Nie wolno mu zwrócić niczyjej uwagi i trzymał się tego, mimo że na ulicy nie było poza nim żywej duszy. Jego kroki wydawały mu się zabójczo powolne i miał wrażenie, że nigdy nie dojdzie do tej dzwonnicy. Zagryzł wargi. Ekscytacja sięgała zenitu. Uwielbiał ten stan. Kochał wyzwania i właśnie stanęło przed nim kolejne. Kiedy słyszał trzask pękającego zamka lub otwieranej skrytki, czuł się naprawdę szczęśliwy. Znalazł mapę, złamał szyfr i dotarł aż tutaj. Teraz musi znaleźć skrytkę i wszystko się rozstrzygnie. Może to wszystko kant? Może mapa była fałszywa? Może źle ją odczytał? Może Król Złodziei ukrył w kodzie coś, na co był za głupi? A może za chwilę będzie posiadaczem legendarnego, magicznego artefaktu?
    Co prawda ciężko było mu uwierzyć, że ukryto by to w takim miejscu. Jednak Król Złodziei słynął z wyrachowania i pewności siebie. Killian nie zdziwiłby się, że schowałby Kamień w dzwonnicy z czystej ciekawości. Żeby sprawdzić, czy to rzeczywiście tak pretensjonalna kryjówka, że aż zbyt oczywista.
    Wyszedł z miasta i kierując się kamienną drogą minął ostatnie zabudowania. W pojedynczych okienkach paliły się jeszcze światła, ale nikt nie zwracał uwagi na przechodzącego jakby nigdy nic chłopaka. Drzewa dookoła zaczęły się powoli zagęszczać, a wzdłuż drogi ciągnął się drewniany, nadgniły lekko płot. Droga za czasów świetności wyłożona była kostką, która teraz zapadła się w błotnistą ziemię, a im dalej za miasto, tym bardziej ginął po niej ślad. W końcu, na skraju lasu, na wykarczowanej, niewielkiej połaci ziemi, zobaczył starą, murowaną dzwonnicę. Była dość wysoka, poszarzała od deszczy, a z drewnianego dachu pozostały tylko pojedyncze belki. Wiszący na szczycie dzwon ze stopów tanich metali, wyglądał, jakby od dawna nie wydał żadnego dźwięku. Zerwany, mokry od wilgoci sznur wisiał smętnie przy jego boku, licząc, że ktoś jeszcze kiedyś za niego pociągnie.
     Podszedł bliżej i wszedł po kamiennych schodkach. Wsunął palce w dziurę w drzwiach, gdzie kiedyś była klamka i obejrzał się za siebie. Wszystkie jego zmysły były maksymalnie wyczulone. Przesunął wzrokiem po cichej, spokojnej okolicy. Jesienna, nocna cisza uspokajała go. Delikatnie popchnął drzwi do przodu. Puściły z cichym skrzypnięciem, nie stawiając najmniejszego oporu. Wszedł do środka. Przez dziury w ścianach dostawało się nieco nocnego blasku, jednak poza tym było bardzo ciemno. Nie przeszkadzało mu to. Świetnie czuł się w mroku. 
     Zamknął za sobą drzwi i poczekał, aż jego oczy przyzwyczają się do braku światła. Wyostrzył wzrok i rozejrzał po pomieszczeniu. Wzdłuż ściany, do góry ciągnęły się stare, drawnianie schody. Barierka z cienkich listewek połamała się i odpadła w większości miejsc, a jej fragmenty leżały teraz na kamiennej posadzce. Podłoga i ściany pełne były dziecięcych, koślawych bazgrołów, namazanych farbą, lub wydrapanych. To miejsce służyło pewnie okolicznym dzieciakom do zabawy. W kątach walały się pozostawione zabawki i papierki od słodyczy.
     Spojrzał w górę. Chybotał się nad nim dzwon, a przez dziury w dachu do pomieszczenia wdzierało się trochę księżycowego światła. Nikt nie był świadomy skarbu, który może kryć się tu od dziesiątek lat. Wyciągnął ręce z kieszeni kurtki i przeciągnął się z cichym westchnieniem, by pobudzić ciało. Oblizał wargi. Jego oczy błyszczały niezdrową ekscytacją. Wręcz paranoją. Podszedł do schodów i zaczął wspinać się po ich stopniach. Mimo że były stare i spróchniały jego obute w ciężkie, podróżne glany stopy, poruszały się bezszelestnie. Zatrzymał się po określonej w zagadce w szyfrze ilości stopni i ukucnął. Potarł dłońmi stare drewno, szukając jakiejś wskazówki, czegoś co mogłoby otworzyć ukrytą skrytkę. Jego palce prześliznęły się na brudną ceglaną cegłę. Była zimna i kruszyła się od dotyku. Nagle jego dłonie zatrzymały się. Poczuł, że jedna z cegieł  nie jest lodowata jak reszta. Skupił na niej wzrok i potarł ją dokładnie, ściągając z niej warstwę brudu i kurzu. Uśmiechnął się. Jest magiczna. Częsty, złodziejski sposób na ukrywanie zdobyczy. Działa jak sejf. Teraz trzeba nakreślić na jej powierzchni znak, który otworzy drogę do zawartości. Zmarszczył czoło, zaciskając powieki i podświadomie wysunął szczękę do przodu. Kod musiał być ukryty w szyfrze. Zaczął analizować w myślach cały skomplikowany zapis mapy. Oparte na zimnej ścianie zaczęły nerwowo uderzać w powierzchnię. Stał tak prawie półgodziny, niemalże bez ruchu. Z każdą chwilą jego zęby zaciskały się coraz bardziej. Nie czuł jednak mijającego czasu. Przez jego mózg przepływał cały szyfr, tysiące informacji, faktów, łączonych w kolejne kombinacje. Pojedyncze obrazy, słowa i myśli stawały mu przed oczami, a umysł próbował analizować je, przeszyfrowywać, tłumaczyć i określać. Nagle cichy dźwięk palców uderzających o ścianę ucichł. Wyszczerzył się w drapieżnym, triumfalnym uśmiechu.
    Ma to.
    Pewnym ruchem nakreślił na powierzchni wiekowej cegły pojedynczy, ale skomplikowany wzór w języku Króla Złodziei. Poprowadził ostatnią kreskę palcem, odsunął dłoń, po czym dwa razy zapukał w ścianę. 
    Zastygł nieruchomo, wpatrując się w napięciu w kamień. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi, płynącej z zagryzionej wargi. Cegła z sekundy na sekundę robiła się coraz cieplejsza, a po chwili zaczęła parzyć go w palce. W jednej chwili błysnęło z niej oślepiające światło. Przeklął cicho, zakrywając oczy wierzchem dłoni. Blask zniknął po niecałej sekundzie.
    Opuścił rękę i wbił spojrzenie w ścianę. Nic się nie zmieniło. Potarł cegłę palcami. Była lodowata i krucha jak pozostałe. Oblizał wargi i obrócił się w stronę, z której przyszedł, wpatrując się w kamienną posadzkę. 
    Jeszcze chwilę.
    W dzwonnicy rozległ się cichy dźwięk, kamienia pocierającego o kamień. Ze szpar w podłodze błysnęło lekkie światło. Uśmiechnął się, widząc jak części podłogi rozsuwają się na boki. Powoli i ciężko, kamienie zapadły się, a spomiędzy nich wysunął się niewielki, sześcienny przedmiot, przypominający nieco szkatułkę. Zbiegł bezszelestnie po schodach i pochylił się nad nim.
     Sześcian był czarny i miał delikatny połysk, na jego oko wykonany z obsydianu. Nigdzie nie widział szpary, która mogłaby sugerować wieczko. Nie było też kłódki czy zamka. Delikatnie wysunął rękę i powoli wybadał nią powietrze dookoła przedmiotu. Nie miał ochoty stracić palców przez jakieś pieprzone pole magiczne. Wyczuł krążące wokół wiązki energii, ale nie wydawały się być szkodliwe.
     Przeklął w myślach. Byłoby dużo prościej gdyby miał swój sprzęt. Bał się nawet dotknąć przedmiotu bez rękawic antymagicznych, czy chociaż kilku pieczęci ochronnych. A to przecież konieczne minimum. Jego ręka odruchowo powędrowała do paska w poszukiwaniu szorstkiego metalu ukochanego łomu. Napotkawszy tylko powietrze, zacisnęła się w pięść. 
    Podniósł z ziemi odłamek kamiennej podłogi i podrzucił kilka razy w dłoni. Spojrzał na niego krytycznie. To była jedna z najbardziej amatorskich metod, jakie znał. Rzucił kamieniem w stronę sześcianu. Ten odbił się od niewidocznej powierzchni otaczającej przedmiot i upadł cicho na ziemię. Chłopak wbił wzrok w swoje ręce. Westchnął cicho. 
    - Raz się żyje - westchnął zrezygnowany i wyciągnął przed siebie lewą dłoń.
    Poczuł krążące dookoła wiązki energii. Powoli położył palce na okalającej przedmiot barierze. Zacisnął je lekko. Opuszki przebiły się przez pole i poczuł pod nimi chłodny, śliski kamień. Nieco pewniej zacisnął dłoń i pociągnął do siebie. Sześcian ani drgnął.
     - Cholera - wysyczał wściekły. 
    Jeśli chciał się dostać do zawartości, musiał otworzyć to tutaj. Ale był inny problem. Znał tą barierę.
    Jedyny sposób by ją ściągnąć to magia.
    Uderzył pięścią w podłogę. Kawałki kamieni poleciały w górę. Był wkurwiony na maksa. Za cholerę nie ściągnie tej bariery. Próbował się tego nauczyć, ale to magia innego kalibru. On nie włada właściwie żadnym. Kamień z szyfrem, który złamał przed chwilą nie był problemem, bo to przedmiot był zaczarowany i nie wymagał pokładów magii, by z niego korzystać. Teraz jest, do cholery, inaczej! Nie miał ani nikogo, kto zrobiłby to za niego, ani nawet tych pierdolonych pieczęci do ściągania czarów.
    Wstał i chowając twarz w dłoniach, próbował zebrać myśli. Nie może już cofnąć tego co zrobił, żeby wrócić do domu i zastanowić się nad tym na spokojnie. Kamień znowu jest zimny i nie będzie można otworzyć skrytki ponownie, podejrzewał, że nawet zamknięcie jej jest już niemożliwe. Musi otworzyć to TERAZ albo cholera weźmie całą misję. Spojrzał zachłannie na sześcian. Tam może być ten pierdolony kamień, którego ludzie szukają od dziesiątek lat! Nie może tego spieprzyć... Mimo wściekłości, która nim targała, na twarzy pojawił się opętańczy uśmiech.
     Oto jego wyzwanie.
     - Będę tego żałował - mruknął kucając przy przedmiocie.
     Położył na nim obie ręce i zamknął oczy. Wypuścił powietrze z płuc.
     Zaczął cicho i w pełnej koncentracji wypowiadać słowa zaklęcia. Znał je doskonale. Teoria magii nie miała przed nim żadnych sekretów. Czuł, jak potężna moc, którą wzywa, otacza go i zaczyna wwiercać się w jego ciało. Wiązki mocy zaczynały wbijać się w jakieś niewidoczne bariery w jego organizmie. Paraliżujący ból wiązał jego ruchy i myśli, a wypowiadanie kolejnych słów zaczynało graniczyć z cudem. Zwykle właśnie w tym momencie się poddawał. Nikt nie potrafił mu powiedzieć co robi źle.
    Jednak nie tym razem. Skupił wszystkie myśli na wyrzucaniu kolejnych słów zaklęcia przez zaciśnięte z bólu zęby. Nagle poczuł, jakby ktoś oblał mu wrzątkiem dłonie. Parzący ból wspinał się do góry po rękach. Widział jak jego przedramiona czerwienieją i zaczynają krwawić. Zacisnął powieki. Nie wiedział, czy już tylko myśli, czy jego słowa w ogóle opuszczają umysł. Od sześcianu zaczął bić zimny blask i dało się słyszeć jakby dźwięk pękającego szkła. Paraliżujący go ból był tak ogromny, że właściwie go nie czuł.
     Nagle w powietrzu rozległ się głuchy trzask, światło zniknęło, tak jak opór, który czuł pod rękami. Upadł na ziemię, jęcząc z bólu. Trząsł się cały i nie mógł nad tym zapanować. Zmusił się, żeby otworzyć oczy i spojrzał na swoje poparzone do łokci ręce. Skóra pomarszczyła się nienaturalnie i powstały ropiejące pęcherzyki. Z ran ciekła krew. Ledwo zdusił krzyk, kiedy spróbował poruszać palcami, a rozrywający ból rozszedł się po całym ciele. Jego powieki drgały i ledwo łapał powietrze. Spróbował podnieść się, ale gdy odruchowo podparł się na dłoni, osunął się z powrotem, skomląc żałośnie. W końcu z trudem podciągnął się na kolanach i usiadł niepewnie.
    - Kurwa... - wydusił, przez zaciśnięte zęby.
    Podłoga była cała roztrzaskana. Kamienie walały się wszędzie, a siła wyrzutu wbiła część z nich w ściany. Drzwi wyleciały z zardzewiałych zawiasów i nie miał pojęcia, gdzie są. Obsydianowy sześcian też był roztrząsany na kawałki. Zbierając siły pochylił się nad nim i trzęsącą, niezdolną do ruchu ręką, wyciągnął z jego szczątków kawałek papieru.
     - O co ci, kurwa, chodzi... - wysyczał rozczarowany. Gdzie jest kamień?!
     Starając się ignorować, rozłożył kartkę. Poczuł, że opuszczają go wszystkie siły.
     Kolejna mapa.
     Jego poparzone palce zacisnęły się na papierze gniotąc go i brudząc krwią. Nie czuł bólu. Całą energię skupił na wściekłym analizowaniu kolejnego szyfru. Poza mapą z zakodowaną trasą i ukrytym w zadaniach i zagadkach, był na górze, nakreślony, olbrzymim pismem.

HAHAHAHA! I JAK CI SIĘ TO PODOBA,
ZŁODZIEJU? MYŚLAŁEŚ, ŻE TAK ŁATWO ZDOBĘDZIESZ
MÓJ SKARB?! ZA KOGO SIĘ UWAŻASZ,
PRÓBUJĄC POŁOŻYĆ ŁAPY NA MOJEJ WŁASNOŚCI?!
UWIELBIAM TAKIE WYZWANIA!!!
HAHAHAHA! TYM RAZEM PRZEGRAŁEŚ, KOLEGO,
PRÓBUJ DALEJ!
NIKT NIE POKONA KRÓLA ZŁODZIEI!
WIDZIMY SIĘ POTEM...

    Wkurzony, momentalnie pogniótł papier. Od razu tego pożałował, kuląc się za ziemi z bólu.
    - Ten pierdolony drań... - wysyczał, podnosząc się i sięgając do tylnej kieszeni spodni po zapalniczkę. 
    Minęła długa chwila, zanim poparzonymi palcami udało mu się podpalić kartkę. Patrzył jak ogień pożera i ją, i wiadomość od Króla Złodziei.
    - Jeden zero dla ciebie - mruknął, patrząc jak papier się dopala. Nie zdawał sobie sprawy z uśmiechu, jaki pojawił się na jego twarzy.


    Nie miała pojęcia, o której wrócił. Kiedy kładła się spać, jeszcze go nie było, a gdy wstała o poranku, on już nie spał i szykował się do drogi. Zastanawiała się, czy znalazł coś wczoraj. Była pewna, że albo od razu by jej o tym powiedział, albo wrócił po nią jeszcze w nocy, by oboje mogli to zbadać. Nie doczekała się od niego jednak żadnego słowa na ten temat. Nie wiedziała, czy wciąż trzyma ją na dystans przez ostatnie wydarzenia, czy rzeczywiście nic wczoraj nie odkrył. Normalnie by się tym nie przejmowała, ale tym razem to była ich wspólna misja i źle czuła się z faktem, że mogłaby mieć mniej informacji od niego.
     Zauważyła za to, że od rana dziwnie się zachowuje. Była zabójczynią, zwracała uwagę na pewne odruchy ludzi. Rękawy swetra opuścił tak nisko, że sięgały mu do połowy dłoni. Tłumaczyła do faktem, że chowa tatuaże. Ale jego dłonie... były całe zabandażowane. Nawet palce. Nigdy wcześniej tak nie robił.
    Zaczęli się zbierać bardzo wcześnie, była może czwarta rano. Jeszcze raz bardzo serdecznie podziękowali zaspanej gospodyni i jej córce, skłamali, że na pewno jeszcze wpadną i zaczęli szykować konie.
    Widziała, że chłopak nie radzi sobie z założeniem siodła. Z dziwnym grymasem na twarzy wrzucił je na grzbiet kasztanka, ale nie mógł zapiąć popręgu. Materiał wysuwał mu się z dłoni, a gdy spróbował go naciągać jęczał cicho i w końcu puszczał. Zdążyła przyszykować swojego konia do drogi, podczas gdy on nie skończył tej jednej czynności.
    Podeszła do niego i wyrwała mu popręg z rąk. Zwinnym ruchem wsunęła paski w klamry i jednym silnym pociągnięciem naciągnęła, po czym zapięła. Nie zwracając uwagi na jego protesty założyła kasztankowi też ogłowie i oporządziła.
    - Proszę - powiedziała z wyższością, wciskając mu wodze w ręce.
    Mimo że ucieszyła się, mogąc się na nim trochę wyżyć, nie mogła przestać zastanawiać się, co mu się stało. Do tej pory nie miał problemów z siodłaniem.
    Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Kiedy wreszcie wyruszyli widziała, że nie może utrzymać konia. Wyrywał mu wodze i ciągnął, a za każdym razem jej partner syczał z bólu.
    Zrobił sobie coś w ręce.
    - Znalazłeś coś wczoraj? - zapytała.
    - Nie.
    - Może wrócimy do tej dzwonnicy i poszukamy razem.
    - Nic tam nie ma - wysyczał, koncentrując się na podciągnięciu wodzy.
    W końcu odwiązał je wokół przedniego łęku i kierował wierzchowcem tylko naciskając łydkami. Zauważyła jak kurczy ręce na brzuchu.
     - Więc, gdzie jedziemy?
     - Źle odczytałem mapę. To kompletnie inne miasto, zaprowadzę nas.
     Pieprzony kłamca. Co on ukrywa?!
     Po kilku godzinach zrobili postój. Killian z ciężkim  westchnieniem zsunął się z konia. Riuuk przywiązała zwierzęta do drzewa, po czym, jak gdyby nigdy nic, podeszła do chłopaka i bez ogródek podciągnęła mu rękaw. Jęknął, kiedy szarpnęła. Może do tej pory zawsze powalał ją na ziemię, ale wtedy miała ze cel go obezwładnić, a nie tylko podciągnąć rękaw. Do tego jego ręce były bezużyteczne. 
    Nim zdążył zareagować, zdarła sięgający do łokcia bandaż. Wstrzymała oddech. Paskudne poparzenie sięgało od czubków palców aż do przedramienia, a na białej, zniekształconej skórze było pełno obrzydliwych ropiejących pęcherzy. Wraz z zdarciem bandaża, rozwaliła zasklepione rany i zaczęła sączyć się krew.
    - Co to... Co ty zrobiłeś? - zasłoniła usta dłonią.
    - Kurwa... - jęknął, osuwając się na ziemię i kuląc z bólu.
    - Co to jest, Killian?!
    - Pierdole, no poparzenie, ślepa jesteś?! - wysyczał przez zęby.
    Stała chwilę bez ruchu, zbierając fakty. Potem zerwała się do niego i złapała go za kołnierz.
    - Używałeś magii, tak?! Zaawansowanej?!
    Nie odpowiedział.
    - Czy ciebie popieprzyło?!
    - Puść mnie. 
    Patrzyli sobie z wściekłością w oczy przez dłuższą chwilę. Spojrzenie koloru burzowego nieba, przeciw błękitnej, zimnej toni.
     - Co było w dzwonnicy? - wysyczała, mocniej zaciskając rękę.
     - Nic - miała wrażenie, że zmiażdży ją tym spojrzeniem.
    - Albo mi powiesz, albo wracam do dyrektora i rezygnuję z misji. Mnie wywalą z Akademii, a ty... - przesunęła palcem po szyi. Widziała jak zagryza zęby i wypuszcza wściekle powietrze. - CO BYŁO W DZWONNICY?
     - Mapa. Kolejna - parsknął.
     - To nie koniec?! - zdziwiła się.
    A co jeśli kłamie? Jeśli zabrał Kamień dla siebie? Musi mieć go na oku.
    - Gdzie ją masz? - zapytała.
    - Spaliłem - uśmiechnął się, wciąż patrząc jej szyderczo w oczy.
    Odepchnęła go ze złością. Miała nadzieję, że potknie się i upadnie, ale bez problemu trzymał się na nogach.
     - Ty serio jesteś jakimś cholernym debilem! - wrzasnęła mu w twarz. - Dlaczego to zrobiłeś?! DLACZEGO W OGÓLE UŻYŁEŚ MAGII NA TAKIM POZIOMIE, SKORO ZE ZWYKŁĄ SOBIE NIE RADZISZ?!
     - Musiałem! Mogłem zrobić to, albo zostawić rozgrzebaną robotę, żeby pieczęć ściągnął ktoś inny! - rzucił. - Zresztą, co ty możesz wiedzieć?! Pierdole, nic do tej pory nie zrobiłaś, żeby znaleźć ten Kamień, a mnie się czepiasz?! A spaliłem ją, żeby nikt ci, kochanieńka, flaków nie wypruł, żeby ją zabrać.
     - Flaki to ja ci zaraz wypruję! - zamachnęła się w jego stronę. Cios uderzył prosto w twarz, gdyż nie mógł osłonić się ręką.
     - No właśnie nie - wycedził, odwracając do niej głowę, którą odskoczyła na bok przez uderzenie. - Bo kto cię zaprowadzi?
     Poczuła jak sztywnieje. Miała ochotę rozszarpać go na miejscu.
     Zamiast tego z wrzaskiem wściekłości obróciła się do pobliskiego drzewa i zalała je gradem ciosów. Za kogo ten debil się uważał?! Jak tylko zdobędzie ten kamień, to go załatwi, rozszarpie, spali, poszatkuje...!
     - Teraz to już w ogóle na nic się nie przydasz! - krzyknęła, kopiąc w twardą korę. - Na cholerę komu złodziej, który nie może polegać na własnych rękach!
    Nie zauważyła, jak parska cicho, poprawiając bandaż. Odebrano mu wszystkie bronie, a teraz stracił jedyną rzecz, na której mógł polegać całe życie. 
     Pewnie, że był bezużyteczny.


Rozdział 24 (Riuuk)
Całą noc  siedziała przy ognisku wysłuchując cichych jęknięć Killiana. Co za rąbany idiota! ( A raczej jak do tej pory jeszcze nie.) Rozmasowywała zdarte kostki dłoni i patrzyła jak śpi niespokojnie i lekko. Gdyby nie to, że dolała mu korzenia z drzewa snów, które rosło niedaleko w ogóle nie zmrużył by oka. Wyczuwała pulsującą w żywych stworzeniach przemykających co jakiś czas lub po prostu obserwujących ich z zaciekawieniem. Stwierdziła, że dobrze byłoby coś zjeść... Coś świeżego... Podobno jedzenie w nocy psuje prawidłowy metabolizm. Ona jest dowodem na to, że działa to raczej na korzyść, niż na szkodę. Zamknęła oczy i skupiła się siedząc ze skrzyżowanymi nogami. Biały króliczek rogaty miał dzisiaj pecha, ponieważ podszedł zbyt blisko w nieodpowiedniej chwili zaciekawiony, któż może obozować w tym rzadko odwiedzanym lesie. Nagle zaczął opadać z sił, żeby w końcu nie móc ustać na własnych łapkach. Riuuk niczym koszmarna, czarna zmora wyłoniła się spomiędzy krzewów i chwyciła go za uszy. Upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. Prawie dosłownie... Urwała duży i ostry kolec z drzewa wojownika rosnącego tuż obok legowiska Killiana i szybkim ruchem kładąc sobie przerażone zwierzę na kolanach wbiła cienki fragment ostrego kawałka wytworu kory tego charakterystycznego drzewa, za ucho zwierzęcia, które natychmiast pożegnało się odchodząc do niebytu. Za pomocom tego samego narzędzia wypatroszyła zwierzę i nabiła na prowizorycznie sklecony rożen. Coraz lepiej rodziła sobie z kontrolowaniem energii, jednak to wciąż nie był zadowalający pozom. Wszelkie nadlatujące owady w promieniu światła ogniska zmieniały się w pył. Karmiła się ich energią, przy okazji ochraniając chłopaka, przed tym całym mikro-wojskiem lgnącym z ekspedycją do jego krwawiących rąk. Wstała i cicho usiadła obok niego opierając się o wystający korzeń drzewa. Zamknęła oczy i dotknęła jego dłoni. Cicho zaprotestował, lecz nie obudził się. Zaczęła przelewać delikatnie i powoli energie z drzewa - rosłego i wysokiego dębu złocistoliściennego i pobliskich drzew. Zabierała małe ilości nie robiące szkody traktując swoje ciało niczym przewodnik.

Słońce leniwie budziło się ze snu jakby chciało powiedzieć "mamo jeszcze pięć minut",a ona z nudów czyściła sprzęt i porządkowała juki. Skończyła niedługo przed obudzeniem się towarzysza. Był wypoczęty i pełen sił mimo ciągłego bólu. Zauważyła, że ona ma lekko podkrążone oczy i patrzy na niego, jakby czegoś wyczekiwała.
- Gdzie teraz? - Spytała wsiadając na konia i patrząc na niego.
- Na zachód skarbie! - Wskoczył w siodło i ruszył przodem zanim zdążyła go upomnieć za to zabawne słowo. Lubił tak do nie mówić. Robiła wtedy taką zabawnie oburzoną minę i lekko różowiała na nosie.

Jechali na zachód przez las. Kopyta uderzały o stwardniałe błocko wąskiego traktu prowadzącego ku dalszej przygodzie w słoneczny, ciepły dzień nie oglądając się za siebie. Nie śpieszyło im się do rozmowy. Jakoś obydwoje bez umownie stwierdzili,  że nacieszą się błogą ciszą, ponieważ zmierzali do jednego z większych miast Doliny Mglistej. Podążali traktem biegnącym do Xin. Miasta słynącego z najlepszych tkanin i drogocennych kruszców. Jedno z głównych siedzib wielkich gildii kupieckich i równie rozbudowanych podziemiach przestępczych. Nie wiedziała czemu, lecz wyczuwała nadciągająca burzę...


Rozdział 25 (Killian)
    Zdziwiła się, gdy nagle chłopak zboczył z traktu i ruszył brukowaną drogą stronę dużego, portowego miasta. Wjechali do niego niecałą godzinę później, w otoczeniu innych podróżników, handlarzy i turystów. Miejsce doprawdy tętniło życiem. Miała okazję przyjrzeć się wszystkiemu w wysokiego grzbietu konia, kiedy powoli jechali przez tłum. Obiecała sobie, że nie odezwie się już do chłopaka w sprawie trasy. Zdążyła się zorientować, że zna dużo więcej skrótów od niej. Poza tym to on widział mapę, więc nie było sensu się kłócić. Nie ukrywała jednak, że zżerała ją ciekawość. Zboczyli z jedynej drogi prowadzącej do Xin. Inną opcją był tylko...
     - Statek... - wyszeptała, gdy zatrzymali się w porcie. 
     Przyglądała się z zachwytem ogromnym tankowcom, kutrom rybackim, statkom turystycznym, handlowym  i rzeźbionym w przerażające bestie okrętom wojennym.
     - Płyną do Xin? - zapytała, z trudem zsiadając z konia. Tłum od razu ją zmiażdżył.
     - Powiedzmy - stęknął, zsuwając się z konia. Próbował zrobić to tak, żeby nie zahaczyć o nic poranionymi rękami. Zatoczył się jednak, próbując złapać równowagę, a ludzie, nie zwracając na nic uwagi, potrącili go. Skrzywił się.
      - Powiedzmy?!
      -  Część teoretycznie tak, ale to te wolniejsze, handlowe, stające w pierdyliardzie portów po drodze. Na to nie mamy czasu. Zabierzemy się tym, który płynie prosto do Lao. Na szczęście rzeka przy Xin jest dość wąska, więc bez problemu... "wysiądziemy". Trochę się zmoczymy, ale będzie dużo szybciej niż traktem.
      Rzeczywiście. Droga lądowa prowadzi dookoła, w ten sposób zetną całą trasę.
      - A co z końmi?
      - Pozdejmuj im z łaski swojej nasze bagaże.
      - Co? Po co?
      Przyłożył rękę do ust.
      - Mam konie do sprzedania! - krzyknął.
      Nie minęło dziesięć minut, a jej ręka, zaciskająca się do tej pory na wodzach, zwisała pusta wzdłuż ciała. Westchnęła, poprawiając plecak. Odzwyczaiła się od tego ciężaru.
       - Polubiłam tego karego - mruknęła. 
      Chłopak powoli zakładał swój plecak, uważając na poparzone ręce. Parsknęła. Jest dużo wolniejszy niż wcześniej. Miała nadzieję, że nie będzie ich spowalniał. Nie chciała się przyznać samej sobie, jak bardzo wartościowy okazała się  nie tyle jego sprawność fizyczna, co poryta wiedza, informacje, które miał cholera wie skąd. Gdyby nie on, tłukłaby się teraz w niewygody siodle przez najbliższy tydzień lub półtora. Ba, nie zdobyłaby tak sprawnie mapy, nie mówiąc o jej odczytaniu.
      - Którym płyniemy? - zapytała, gdy wreszcie wyprostował się, gotowy do drogi.
     - Chyba... - rozejrzał się, marszcząc czoło - tym.
     Wskazał ruchem głowy na zacumowany kawałek dalej, duży okręt. Nazywał się Dziecię Nocy, był wykonany z ciemnego drewna, a maszt i burty pomalowane były na czarno. Na przedzie wyrzeźbiona była postać bladego anioła z pustymi oczami, ustami rozwartymi jakby w krzyku, rozłożonymi skrzydłami i ramionami.
    Uśmiechnęła się. Był nieco obdarty, a w drewnie powstały głębokie szramy, niczym blizny, zapewne od niewprawnego cumowania, lub napotkanych w morzu skał. Podobał się jej.
     - Piękny - wyszeptała, uśmiechając się pod nosem, kiedy stanęli przy nim z tłumem innych pasażerów.
     - Nie ciesz się tak - mruknął, przyciskając ręce bardziej do siebie, po tym jak kolejny zadufany w sobie ważniak, szturchnął go którąś z olbrzymich walizek swojej żony. - Teraz to tylko atrakcja. Kiedyś należał do piratów i był prawdziwym postrachem na wodach. Potem żołnierze królowej go odbili i robi za ekstrawagancki wózek dla takich jak oni.
     Omiótł spojrzeniem resztę pasażerów cisnących się w tej części portów. Większość to bogate rodziny - kapryśne kobiety wybierające się z mężami w delegację, by przypilnować ich łóżek i kupić setki nowych sukien. Na dokładkę ich rozwydrzone, wrzeszczące dzieci. Westchnęła. Cały urok prysł.
     - Możesz mi wytłumaczyć - zaczęła, oddalając od siebie wizję okropnej podróży - jakim cudem znasz historię jakiejś przypadkowej łajby?
     Wzruszył ramionami.
     - Głośno o tym było.
     - Ta...


    Minęło kilka godzin, zanim wreszcie dostali się na statek. Wybrali najtańszą opcje podróży, więc nie przydzielono im kajut, tylko jakiś brudny kawałek miejsca pod pokładem. Nie miało to jednak, żadnego znaczenia, bo według wyliczeń Killiana, jutrzejszego wieczora powinni ulotnić się ze statku.
      Riuuk opierała się o burtę. Od wiatru osłaniały ją skrzydła dumnej rzeźby. Wpatrywała się we wzburzoną wodę, próbując ignorować dystyngowane chichoty i przechwałki, które słyszała dookoła. Pieszczotliwie pogładziła czarne drewno.
     - Zostałeś skrzywdzony - szepnęła. - Współczuję ci. Ja bym z nimi nie wytrzymała.
     Obejrzała się. Niebo było pochmurne i było dość ciemno... Czyżby nadchodził sztorm?
     Zauważyła, że Killian opiera na burcie z drugiej strony. Stało przy nim kilka ekstremalnie chudych nastolatek z tapetą na twarzy. Parsknęła, widząc jak śmieją się z nim i mówią coś tymi piszczącymi głosami. Wszystkie zdążyły już sto razy zapewnić, że może liczyć na ich opiekę, rozczulając się nad jego rękami. Myślała, że chłopak jest inny. Że, tak jak ją, wkurza go "ten typ". Jednak okazał się typowym facetem. W sumie, czego spodziewała się po takim debilu?!
     Odwróciła się z powrotem do fal i pozwoliła, by ich krople obmyły jej twarz. Miała nadzieje przestać w tym miejscu te kilkanaście godzin, dostać się do Xin, zdobyć wreszcie ten pieprzony Kamień, wrócić do Akademii i wreszcie uwolnić się od towarzystwa Killiana... Tak, o ile on nie ma już Kamienia i nie próbuje jej jakoś zwieść, by ostatecznie zdradzić Akademię. Jeśli zaśnie, przeszuka mu rzeczy, chociaż wątpiła, by miał zdobycz przy sobie, nawet jeśli już ją podprowadził. Westchnęła. Musi być czujna.
     Usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i patrzyła jak chłopak podchodzi bliżej, opiera się obok niej i, tak jak ona, zaczyna obserwować fale.
      - Mamy problem, księżniczko.
      - Hm? - mruknęła od niechcenia. Póki co on był jedynym jej problemem.
      Spojrzał na nią i ściszył głos.
      - Ktoś zwinął mapę naszemu profesorkowi.
      - C-co? - zesztywniała. Jak to możliwe?! Zignorowała dziwne uczucie, które pojawiło się, wraz z myślą, że chłopak rozmawiał z dziewczynami, tylko po to, by się czegoś dowiedzieć.
     - Ale jej nie rozszyfrują, nie? Profesor nie mógł.
     - Jeśli ktoś obszedł jego zabezpieczenia, to nie jest byle złodziejem. Może znać szyfr.
     - Cholera... Gdzie w ogóle można się go nauczyć?!
     - W więzieniach - mruknął. - W celach, w których siedział Król Złodziei można znaleźć przetłumaczone znaki. Sam nam to zostawił. Teoretycznie, można znaleźć kogoś, kto już zna szyfr, żeby cię nauczył, ale nie znam nikogo, kto by to sprzedał.
     - Kuźwa - zagryzła wargę. - Czyli dotrą do Glym. Ale spaliłeś drugą mapę, utkną tam.
     - Znajdą dzwonnicę. Z wielką dziurą w środku. Zaczną się dopytać, kto tam był... A kto szukał dzwonnicy?
     Przeklęła
     - Emilly i jej matka są w niebezpieczeństwie - westchnął ciężko. - A przez to, że mieszkaliśmy tam kilka dni bez problemu namierzą nas dzięki magii... Jesteśmy udupieni.
     - Kurwaaa... - wyszeptała, zaczynając nerwowy chód w tę i z powrotem. 
     Odwrócił się do niej i przyglądał bez słowa, jak marszczy czoło, myśląc intensywnie.
     - Przykro mi, że to mówię - zaczął w końcu - ale obrona jest w twoich rękach. Ja się teraz za bardzo nie przydam.
     Machnęła dłonią, nie przerywając pochodu.
     - Ciebie i tak nie zabiją. Za dużo wiesz, możesz im się jeszcze przydać - mruknęła niedbale.
     - Dzięki - parsknął ironicznie.
     Zatrzymała się nagle i spojrzała na niego ostrzegawczo.
     - Nawet mi się nie waż im cokolwiek powiedzieć. Gwarantuję, że urządzę ci dużo gorsze piekło, niż oni mogliby sobie wyobrazić - wysyczała.
     - Za kogo ty mnie uważasz?!
     - Za złodzieja. Dobrze potrafisz sobie wyliczyć, co ci się bardziej opłaca, nie? Otóż tłumaczę ci po prostu, dlaczego zdrada WCALE ci się  nie "opłaca".
      Mruknął coś pod nosem, a ona zaczęła analizować sytuację, w której się znaleźli. Jednak jej myśli szybko zmieniły tory. Nie mogła zrozumieć relacji między nimi. Wczoraj się jeszcze kłócili, a dziś rozmawiają, prawie jak zwykle. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, jakby zimnej wojny, którą toczyli. Wydawało się jej, że po tej sytuacji w stolicy, zrozumieli się nawzajem. Nawet... przestał jej AŻ TAK przeszkadzać. Potem wszystko się spieprzyło...
     - Mogą rzucać na ciebie jakieś zaklęcia do wyciągania informacji - kontynuowała, by zawrócić myśli na właściwy trop. - Ale najlepszą obroną przed takimi jest silna wola. Nam w Zakonie drogą specjalnych treningów, tortur i narkotyków założono bariery na tego typu czary, więc jest to możliwe. Magia nie jest potrzebna, żeby...
     - Dobra, starczy. 
     Żachnęła się.
     - Gdy ty pouczasz mnie na każdym kroku, to jest dobrze, tak?! A ja nie mogę nic ci powiedzieć?!
     - Wiem co mam robić, okey?!
     - Ta, jasne. Jak załatwiłeś sobie ręce, to też wiedziałeś co robisz?! - zwykle się tak nie irytowała. Ale on doprowadzał ją do białej gorączki. - A może przeszkadza ci to, że ktoś inny dla odmiany ma coś do powiedzenia?! Jesteś teraz kulą u nogi, więc zamknij się wreszcie i daj prowadzić tym, którzy są w stanie zawiązać sobie sznurówki w mniej niż dziesięć minut!
     Parsknął. Wiedziała, że sam jest na siebie wkurzony za swoją bezradność. Też by była. Ciekawe, co ona zrobiłaby na jego miejscu... Dałaby sobie poparzyć ręce dla jakiegoś pieprzonego kawałka papieru?
     -  A proszę bardzo! Rób co chcesz!  Wysadź nas w Xin, znajdź kryjówkę, zaprowadź do Kamienia i złam szyfry, żeby się do niego dobrać! Powodzenia!
     Teraz to ona parsknęła. Z wściekłością kopnęła burtę statku.
     - Jak ty mnie wkurwiasz! - wycharczała tak, żeby nikt nie usłyszał.
     - I vice versa. 
    Mruknęła coś cicho i odwróciła głowę. Miała dosyć jej rozmowy... Jak daleko zajdą, jeśli się nie pogodzą?


Rozdział 26 (Riuuk)
Siedziała na dziobie szczelnie okryta kurtką. Drugi dzień na jednym statku i małej przestrzeni zn tym debilem. Patrzyła na gnieżdżących się niczym małe, kolorowe robaki pasażerów statku. Zauważyła, że od kilku godzin nie może się na niczym skupić. Rozpraszało ją trajkotanie wytapetowanych nastolatek, syczenie Killiana, kiedy zapominając próbował podeprzeć się na przedramieniu siedząc obok niej. Kulił się lekko za skrzydłem wielkiej figury, patrona żeglugi. Co jakiś czas wstawał i zagadywał to do jakiegoś mężczyzny o pogodzie, to do jakiejś dziewczyny, czy kobiety. Wiedziała, że zbiera informacje, jednak irytowało ją to. Szczególnie kwestia tego, że przez niego zwracano na nią uwagę. Kiedy piąty raz z kolei usłyszała pytanie, czy jest jego dziewczyną lub narzeczoną wstała i odwróciła się. Niespodziewanie zatraciła się w widoku lekko zamglonej rzeki i wodnych kręgów pozostawianych przez stworzenia w niej mieszkające. Wpatrywała się w jeden, martwy punkt z pustką w umyśle. Żadnego stresu, żadnych emocji, tylko błogosławiona pustka i święty spokój... do czasu... 
- Nie zamyślaj się, bo cie okradną. - Stał obok niej. Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł, lecz nie dała tego po sobie poznać. 
- Akurat co do tego mogę być spokojna. Najlepszy złodziej w tym królestwie jest moim partnerem. - Mruknęła niezadowolona. Wyczuła szarą i gęstą chmurę pytań unoszącą się nad głową Killiana. Wydęła lekko usta i dmuchnęła w górę odgarniając niesforny kosmyk. Całun czarnych jak smoła włosów zakrywał plecy i połowę pośladków. Część z nich powiewała na wietrze tworząc majestatyczne fale. Niestety grzywka przy każdym, mocniejszym powiewie rozwiewała się na boki psując cały efekt. Westchnęła.
- Z jakiej racji zakłócasz mi mój alternatywny spokój? - Lód spojrzenia, który każdego normalnego człowieka nie dość, że wprawił by w zakłopotanie i odepchnął działał na niego wręcz motywująco. Co za wkurzający typ!
Zmarszczyła brwi i poprawiła rękawy naciągając je na dłonie. 
- Powiedz mi mała, jakim cudem taki zabójca jak ty, który bywał nawet porównywany ze mną nie umie poruszać się po mieście? - Podrapał się po brodzie i stanął opierając się o barierkę plecami. Nie mógł inaczej...
- Zawsze działam w nocy i w większości wypadków to prywatne, zabezpieczone jak sam cholerny skarbiec królewski w Stolicy posiadłości z wielkimi ogrodami i niezgłębionymi labiryntami pokoi i tajnych przejść, o których zwykle nawet właściciele nie mają pojęcia. To powinno ci wystarczyć. - Podrapała się po głowie i wychyliła mocnej za burtę, by dostrzec płynące pod powierzchnią wody stworzenia o mieniących łuskach. 
- Aha... - Skwitował przeczesując włosy dłonią. Nie tak drapieżnie jak zazwyczaj, tylko delikatnie i powoli. Przez chwilę stali w milczeniu. Większość osób uciekała pod pokład smagana wiatrem niczym biczami do zganiania górskich koziorożców. Riuuk zbytnio to nie przeszkadzało... wręcz przeciwnie. Czuła się jak na szczycie Wietrznej Skały - domu Zerefa - ukochanego smoka i chowańca.

Czuła się trochę nieswojo w jego towarzystwie. Nie dość, że dokładnie wyczuwała napięte niczym struny lutni stosunki, to dodatkowo nie mogła pozbyć się wspomnień. Tego jak płakała... Jak przytulała się do niego... Od tamtej chwili czuła się jednocześnie wolna i lżejsza, jak i zakłopotana, niczym pies pierwszy raz w życiu spuszczony z łańcucha. Nie wiedziała co o tym myśleć. Co on o niej myślał? Chyba po raz pierwszy zdała sobie sprawę z tego, że jest wolna. Nie podlega już nikomu. Nie musi wykonywać rozkazów i bać się konsekwencji. 
Nagle ją olśniło! Ta cicha pogoń i niewiarygodna szybkość w zdobywaniu informacji... Czy to możliwe? 
Z zamyślenia wyrwał ją nagły krzyk jednej z dziewczyn. Popatrzyła na nią z naganą, kiedy okazało się, że za burtą znalazł się jej kapelusz. Brzydki kapelusz nie godny uwagi. Blondynka ubrana w czerwoną sukienkę do kostek i czarny płaszcz poczuła spojrzenie czarnowłosej i odwróciła się stykając się z nią spojrzeniem. Natychmiast ucichła i odskoczyła od barierki niczym od syczącego węża. Killian spoglądał na nią pytająco. 
- Słyszałaś co mówiłem? 
- A mówiłeś coś? - Stała, w dalszym ciągu odwrócona do niego tyłem i próbowała kontynuować tok myślenia obrany wcześniej. Na przeszkodzie stanęło kolejne pytanie padające z ust chłopaka niczym kamienny mur wyrastający z ziemi. 
- Mówiłaś, że nie potrafisz posługiwać się magią. Nie ładnie tak kłamać mała. - Czuła, że patrzy na nią. W dalszym ciągu nie czuła potrzeby odwrócenia się. 
- To nie magia. - Zdziwienie było wyczuwalne jak fala elektromagnetyczna wywoływana przez magów. Niby nic nie widać, ale wszystkie metalowe przedmioty dziwnie ciągną cię w przeciwną stronę. - To specjalna umiejętność udowadniająca twoją pełną władzę nad ciałem i umysłem. To jeden z dowodów i warunków ukończenie szkolenia w Świątyni. - Nadal spoglądała niewzruszenie przez siebie. 
- Takim tonem mogłabyś robić za nauczycielkę historii. - Uśmiechnął się złośliwie. - Ale przyznam, że nie spodziewałem się takiej odpowiedzi mała. - Osunął się i usiadł opierając się o drewniane, ciemne i proste słupki podtrzymujące barierkę. 

Nastał mrok, a mgła pogrążyła wszystko dookoła niczym żałobny całun. Przynajmniej według górskiego plemienia. U nich kolor biały symbolizował śmierć, dlatego zimę uznawano, za przygnębiającą porę roku. Nie było to równoznaczne z nienawidzeniem jej, bowiem miała swój niezaprzeczalny urok. Czuła silne pokłady energii pod stopami. Byli to śpiący ludzie w najlepszych kajutach. Jedna dziewczyna wierciła się na łóżku nie mogąc zasnąć. Zamknęła oczy i ujrzała wyraźny kształt ciała złożony z setek lub tysięcy jasnych nitek. Uśmiechając się pod nosem zaczerpnęła ze źródła. Tylko trochę,., Niedaleko po tym dziewczyna usnęła zmęczona niczym suseł w szorstkiej pościeli.

Mrugnęli do siebie porozumiewawczo i bezszelestnie przedostali się na prawą burtę pod osłoną nocy. Omijali skulonych ludzi podróżujących tak samo jak oni - najniższym kosztem - i stanęli przy barierce. Zabrali ze sobą swoje skromne bagaże i przywiązali je porządnie do pleców trokami. Riuuk wzięła cięższe z nich by odciążyć chłopaka i jako pierwsza przeszłą na drugą stronę barierki. Mimo małego odstępu od siebie dziewczyna ginęła częściowo we mgle i ciemnościach. Jedynie blada twarz i ręce zdradzały jej pozycję. Związała włosy rzemieniem i przeplotła kilka razy tworząc coś w rodzaju koka by nie udławić się własnymi włosami. Czuł na sobie jej wzrok. Niczym na komendę bez żadnych słów skoczyli w mroczną otchłań zwaną Zaff. Rano nikt już nie pamiętał o dwóch podróżnych, którzy jeszcze wczoraj siedzieli na dziobie w cieniu skrzydeł...

Woda była niebywale zimna. Riuuk czuła jakby gramoliła się w lodowatej, smolistej cieczy. Nie przepadała za pływaniem od dziecka co przełożyło się na to, iż nie była w tym jakoś nadzwyczajnie dobra. Ledwo dopłynęła do brzegu.

Przemoczony chłopak wyszedł na brzeg i zrzucił z pleców bagaż. Jedyną zaletą lodowatej kąpieli, było to, że ciągły ogień trawiący poparzone tkanki przygasł. Mokre ubranie przywarło niczym druga skóra uwydatniając wszystkie mięśnie i kształty ciała. Obejrzał się za siebie i nie dostrzegł dziewczyny. Po dłuższej chwili zaczął się niepokoić i nerwowo wykręcać zdejmować mokre ubrania, by nie zamarznąć. Temperatura była ujemna, bo lekki szron zostawił po sobie ślad na płaszczu i koszuli. W końcu ku niepisanej uldze zobaczył jak gramoli się niezdarnie z rzeki. Nie miał siły komentować tego i pomógł jej odpiąć plecak. 
- Pływanie nigdy nie było moją mocną stroną. - Oświadczyła oschle jakby to miało wszystko wyjaśniać i usiadła pod drzewem przy brzegu. Zaczęła wyjmować przemoczone rzeczy z plecaków i rozwieszać na gałęziach, a on nazbierał drewna rozpalając ognisko. Uzupełniali się bez zbędnych słów i komentarzy. Nie mieli siły na takie wyczyny. 

Nad ranem jako tako osuszeni i przemarznięci do szpiku kości wędrowali przez las w kierunku iskrzącej się metropolii nigdy nie śpiącego miasta rozpusty i mafii. Xin...
Czerpała energię ze wszystkiego co napotkała. Z małych zwierząt i owadów do oporu zmieniając je w proch rozwiewany przez lekki wiatr. Jej włosy pokryły się szronem niczym przedwczesną siwizną, a palce drętwiały. Killian również wyczerpany powłóczył nogami, jednak w pewnym momencie zauważył, że z każdym krokiem wstępują w niego nowe siły. Popatrzył na dziewczynę. W jej oczach tliła się złota iskra. Mocna i pewna wwiercając się w jego plecy, a tysiące komarów, mysz i nietoperzy zmieniło się w proch. Po kilkunastu krokach znowu się odwrócił. Pełen sił brnął przed siebie po twardym chodniku miasta, którego niedawno przekroczyli pierwszy próg. Iskry zniknęły, a komary kąsały. Cóż... 

Zaczęło świtać, gdy doszli do rozpadającej się kamienicy na obrzeżach slumsów. Dom jak każdy inny w okolicy nie wyróżniał się niczym szczególnym. Mimo półmroku zauważyła zabite deskami okna, odpadające dachówki i pokruszone cegły. Widoku dopełniła przeżarta rdzą rynna i prowizoryczne drzwi.
- Zapraszam w moje skromne progi księżniczko. - Wykonał teatralny gest dopełniający ironii zapraszający ją do środka. Uśmiechnęła się krzywo. Czemu jaj to nie dziwiło? Może dlatego, że nawet ona znała to miasto dość dobrze?

Weszli po rozklekotanych, skrzypiących schodach nie siląc się na bezszelestny krok. Barierka już dawno odpadła, a jej pozostałości gniły zarośnięte mchem.  Chłopak stanął przy drzwiach na pierwszym piętrze. Najbardziej spróchniałych i skrzypiących niemiłosiernie kiedy otworzył je zdejmując przerdzewiałą kłódkę. 
Nawet nie rozejrzała się dokładnie po pokoju tylko siadła na pierwsze z brzegu, dość solidnym krześle i rzuciła plecak w kąt. 
Ich spojrzenia powędrowały ku pojedynczemu łóżku. 
- Prześpij się. Ja nie potrzebuję snu. - Mruknęła ziewając przeciągle.
- Taa, właśnie słyszę. - Również ziewnął głośno. - Ale jak chcesz. - Bezceremonialnie rozebrał się do majtek i zmienił podkoszulek na suchy, wyciągnięty z imitacji szafy. Drugi rzucił dziewczynie i rozłożył się na łóżku.
- Branoc skarbie. - Powiedział i odwrócił się do niej plecami. Nie odpowiedziała, tylko przebrała podkoszulek zdejmując mokre rzeczy rozwiesiła je na pozostałych dwóch krzesłach i osiadła pod ścianą. Zasnęła zdecydowanie za szybko i zdecydowanie zbyt mocno...


Rozdział 27 (Killian)
   Dziewczyna cicho pochrapywała przy ścianie. Mimo że był odwrócony plecami, słyszał ją bardzo dokładnie, a odgłos odbijał się echem w jego obolałej ze zmęczenia głowie. Przez piekielnie bolące ręce źle ostatnio sypia. I mało. Jakby samo poparzenie nie czyniło go wystarczająco zmordowanym. Skutki niewyspania, takie jak brak koncentracji, ból głowy i ciągłe zmęczenie, dobijały go coraz bardziej. 
     Już drugą godzinę leżał, wiercąc się niespokojnie i próbując ułożyć się jakoś do snu. Jednak, gdy tylko zastygał w bezruchu i przymykał zmęczone oczy, zdawało mu się, że ręce zaczynają piec jeszcze bardziej. Paraliżujący, tępy ból zdawał się je niemalże rozsadzać. Nie mógł opanować ich drżenia i były gorące jak ogień. Zwinął się, sycząc cicho. Cholera... Nie może nic z tym zrobić. Zwykłe maści, czy leki są niedozwolone, jako niemagiczne pomoce, a mikstury lecznicze odpadają, bo nie powstały z ich magii... Jedynym sposobem byłoby rzucenie zaklęcia przez niego, albo Riuuk, ale on, nawet gdyby potrafił, z poparzonymi rękoma nie dałby rady. A jego towarzyszka... no cóż, w tej kwestii nie ma chyba na co liczyć.
     Przewrócił się po raz setny na drugi bok i tęsknie wtulił twarz w poduszkę. Ile by dał, żeby choć trochę się przespać. Zobaczył, że bandaż na ręce poczerwieniał w kilku miejscach. Musiał otworzyć kolejne rany. Przeklął pod nosem i odrzucił kołdrę. Stare łóżko zaskrzypiało cicho, gdy wstawał. Przeszedł na boso po przeżartej przez robactwo, wytartej, drewnianej podłodze. Dotyk chropowatych desek dobrze mu się kojarzył. Spędził w tym pokoju wiele czasu. Była to tylko jedna, na dodatek najgorsza, z jego kryjówek, rozrzuconych w strategicznych miastach na całym świecie. Jednak miał w Xin tyle interesów, że bywał tu bardzo często. Nie mógł zliczyć ile planów tu powstało, i ile łupu się tędy przewinęło. I ile krwi zakładników zostało tutaj wylane.
      Usiadł przy solidnym stole (chyba jedyna rzecz tutaj, która nie była w rozsypce), opierając się  przy zimnej ścianie. Sięgnął do niewielkiego regału obok i wyciągnął z niego apteczkę. Zagryzł zęby, czując w palcach rozrywający ból, kiedy próbował je na czymkolwiek zacisnąć. Położył apteczkę na blacie i zaczął mocować się z wieczkiem. Minęła minuta zanim poparzonymi dłońmi zdołał otworzyć pudełko. Klął ściągając stare bandaże. Czuł się jak kaleka. Próbował nie zwracać na ręce uwagi i dalej robić wszystko tak jak zwykle, ale nawet rozpalenie wczoraj ognista, nastręczyło mu mnóstwo trudu i rozrywającego bólu. Odwinął tkaninę i spojrzał na zmasakrowane przedramię. Wcześniej zasklepione rany rozerwały się i wypływała z nich krew. Pęcherze popękały, ropiały non stop, a skóra odchodziła grubymi, białymi płatami, odsłaniając różowe tkanki. Skrzywił się. Może się założyć, że już dopadło go jakieś dziadostwo, i tylko czekać, aż zakażenie da o sobie znać. Muszą znaleźć ten Kamień najszybciej jak się da i wracać do Akademii, żeby medycy się tym zajęli, zanim nie będzie w stanie się ruszać.
      Wstał i, mijając śpiącą na ziemi dziewczynę, poszedł do łazienki. Przepchnął ramieniem pozbawione klamki drzwi. Odkręcił wodę. Chciał przemyć chociaż te rany. Z kranu pociekła zimna, żółtawa ciecz. Skrzywił się. Sam nie wiedział, co gorsze. Poczekał chwilę, aż woda odzyska swój, zbliżony do zwyczajnego, odcień i ignorując podejrzany zapach, pozwolił, by zmyła krew z jego przedramion. Westchnął z ulgą, gdy lodowaty strumień spłynął po jego rękach, łagodząc na chwilę ból. Zakręcił wodę i wyszedł z łazienki, a krople wody z jego dłoni spadały na podłogę.
     Kiedy wszedł z powrotem do pokoju, zauważył, że Riuuk już nie śpi. Przeciągała się, siedząc, by rozgrzać mięśnie i odpędzić sen.
     - Czemu nie śpisz? - zapytał, znowu siadając przy stole.
     - Tak się tłuczesz, że nie da rady - wzruszyła ramionami i zajęła miejsce na przeciwko.
     Patrzyła przez chwilę na poparzenie i  kombinacje chłopaka z nowym bandażem.
    - Daj, zrobię ci to - powiedziała w końcu, wyrywając mu bandaż. - W tym stanie to ty nigdy sensownie tego nie zawiążesz.
    Nie odpowiedział. Nie wiedziała, czy przyznaje jej rację, czy wyjątkowo nie ma ochoty się kłócić. Popatrzyła na niego z ukosa, delikatnie osuszając rany ręcznikiem. Widziała, jak zagryza zęby, kiedy naciska na poparzenie, ale ręka ani drgnęła. Zauważyła, że pobladł ostatnio, a pod jego oczami pojawiły się wyraźne cienie. Mimo że dostarczała mu energie, nic nie zastąpi normalnego, zdrowego snu. Na dodatek pewnie ciągle zadręcza się sprawą z pościgiem. Myślenie za dużo też męczy, wiedziała z doświadczenia.
     Odwinęła bandaż z rolki i delikatnie zaczęła obwijać nim jego rękę. Syknął, gdy ścisnęła mocnej. Zauważyła, że nie panuje nad drgającymi mięśniami. Przeklęła w myślach. Jej partner zaczyna zmieniać się w wrak człowieka na najważniejszym etapie ich podróży.
     - Wszystko w porządku? - zapytała, nie wiedząc, co powinna powiedzieć.
     Dobrze wiedziała, jaka jest odpowiedź.
     - Pewnie - mruknął ironicznie, kładąc przed nią drugą rękę. - Jest zajebiście.
    Zaczęła zakładać drugi bandaż. Czuła pod palcami zmasakrowaną skórę.
    - Przykro mi, że tak wyszło - westchnęła. Jej ton był oficjalny i pozbawiony emocji. Sama się sobie zdziwiła.
     - Bez jaj - mówił przez zęby, jakby każde słowo stanowiło jakiś wysiłek, mrużąc ze zmęczenia oczy. - Chociaż nie udawaj.
      Parsknęła, ożywiając się.
      - Co ty sobie znowu...
      - Dobra - przerwał jej od razu, kładąc głowę na stole. - Nie zaczynaj znowu. Mniejsza z tym.
     Jęknął, gdy nieopatrznie zacisnęła mocniej węzeł.
      Zaczęła zbierać rzeczy ze stołu, gdy zesztywniała nagle.
      Wyczuła coś. Bardzo wyraźnie.
      Wszystkie jej zmysły wyostrzyły się, a apteczka upadła ziemię, gdy przyjęła pełną gotowości, bojową pozycję. 
     - Kurwa - przeklął cicho chłopak. On też to czuł. 
     Byli udupieni. 
     - Ja się nimi zajmę - szepnęła, skupiając się. - Ty po prostu nie daj się zabić.
     Nie wiedziała, czy odpowiedział. Wpadła w trans.
    Wyczuwała jakby drobne punkciki energii. Część była jeszcze  dość daleko, najbliższy wślizgiwał się bezszelestnie po schodach. Obróciła się w stronę drzwi. Gdy tylko otworzyły się, zaatakowała. Nie zwracała uwagi na wygląd, czy twarz przeciwnika. Jej oczy błyszczały chłodem i bezlitosną pustką. Uderzyła pierwsza, jednak przeciwnik, jakby spodziewając się ataku, bez problemu go zablokował. Jednak tylko ten jeden raz. Kolejne ciosy były tak szybkie, że po kilku sekundach leżał na ziemi, ze skręconym karkiem. Odwróciła się dokładnie w momencie, gdy z hukiem przez dziurę w suficie wpadł kolejny napastnik. Zaatakowała, zanim opadł pył. Nim jednak wymierzyła ostateczny cios, do pokoju wpadły kolejne postaci. Jej umysł zabójcy w połączeniu z umiejętnością wyczuwania wiązek energii, kalkulował ich ilość i położenie. Nie była jednak w stanie odpowiedzieć na każdy atak. Przeciwnicy mięli broń i były wyszkoleni magicznie. Powaliła kilku z nich, tylko gołymi rękami. W akcie desperacji próbowała wyrwać któremuś z nich broń, ale nie miała do czynienia z amatorami, jak ci rabusie w lesie.
    W końcu otoczyli ją. Oddawała ciosy, powalając i raniąc jednego za drugim, jednak sama przyjmowała znacznie więcej ciosów. Było ich coraz więcej. Wyłaniali się z każdego cienia i każdego zakamarka. Porażona jakimś dziwnym zaklęciem osunęła się na ziemię.
    W jej głowie pojawiła się ostatnia przed stratą przytomności myśl. Co z Killianem?

    Odzyskała przytomność, jednak nie odważyła się otworzyć oczu. Czuła, że ma skrępowane kończyny i knebel na ustach. Czuła przenikający ją od ziemi chłód. Huczało jej w głowie, więc nie była w stanie skupić się na dźwiękach. Skupiła się i ignorując ból rozsadzający jej czaszkę, spróbowała wyczuć energię. Pod zamkniętymi powiekami w ciemnej pustce wyraźnie widziała jaskrawe zarysy postaci.
     Dziesięciu ludzi, w tym trzy kobiety, reszta mężczyźni. Wszyscy uzbrojeni po zęby w narzędzia jakie dobrze znała. To wszystko były bronie zabójców.
     Nieregularne pomieszczenie. Trochę jak stara piwnica lub mniejsza jaskinia. Kilka mniejszych zwierzątek, myszy i szczurów, w kątach. Mogłaby spróbować wyssać z nich energię, ale bała się, że ktoś to zauważy i zorientuje się, że jest przytomna. Postacie poruszały się wokół charakterystycznym krokiem niczym czające się zwierzęta.
     Pod ścianą naprzeciw wyczuła energię Killiana. Była dość słaba i bardzo ją to zaniepokoiło. Dyszał ciężko. Z nosa leciała mu krew, tak samo z dużego rozcięcia na czole. Zalewała mu oczy. Poparzone ręce wykręcone były do tyłu, a w nadgarstki wrzynały się setki cienkich drucików, którymi je skrępowano.
      Czuła, jak jeden z napastników podchodzi do niego i ciągnie za włosy, podnosząc głowę do góry.
     - No dalej - był zabójczo spokojny. - Powiedz nam gdzie jest Kamień. Już.
     Domyśliła się, że przesłuchanie trwa już od jakiegoś czasu.
     Usłyszała pogardliwe parsknięcie.
     - Jak ładnie poprosisz, to się zastanowię - uśmiechnął się łobuzersko, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
     Czysty cios w brzuch. Stęknął cicho.
    Usłyszała zbliżające się kroki i poczuła na szyi zimne ostrze. Z trudem utrzymała mięśnie w rozluźnieniu, żeby nikt nie odkrył, że jest przytomna.
     - Mów. Inaczej ona za to zapłaci.
     - Stary - odrzucił z oczu przydługą grzywkę. - Umówiliśmy się. Ona jest poza konkursem. Jedno draśnięcie, a gwarantuję, że będziesz szukał tego swojego Kamyczka do zasranej śmierci.
     Mężczyzna parsknął, jednak odsunął ostrze.
     - Ty chyba nie wiesz z kim masz do czynienia - usłyszała kobiecy głos gdzieś z tyłu. - Jeszcze grzecznie pytamy, ale w każdej chwili możemy zgotować ci prawdziwy teatr cierpienia i bólu. Będziesz błagał, żebyśmy w końcu zadali znowu to pytanie. - Znała ten głos... charakterystyczny z niepowtarzalną seksowną nutką wyższości...
     - Dawaj, maleńka. Użyj wszystkiego co tam masz.
     - No zabije gnoja... - wysunęła się kilka kroków do przodu, ale przywódca powstrzymał ją ruchem ręki.
    Chłopak zaśmiał się.
    - Trochę mnie zmasakrowaliście. Ale przysięgam ci, że są miejsca, w których jestem jeszcze całkiem sprawny. Nie krępuj się.
     - Dosyć. Nie zamierzam tego dłużej słuchać - mężczyzna przywołał do siebie dwoje ludzi.
     Stanęli w lekkim rozkroku i nie czekając na polecenie, zaczęli recytować słowa zaklęcia. Wzdrygnęła się. Doskonale znała je z Zakonu. Najpotężniejsza magia szpiegów, służąca do wyciągania informacji. Nie słyszała, żeby ktokolwiek się jej oparł.
     Czuła, jak wiązki energii chłopaka zaczynają świrować. Raz pulsowały, jakby zaraz miały wybuchnąć, a potem słabły nagle. I tak w kółko.
    Zagryzał zęby, sycząc cicho. Drżał na całym ciele. Magia dosłownie roznosiła go od zewnątrz, szukając informacji, przejmując kolejne komórki w mózgu i zmuszając do odpowiedzi.
    - Gdzie jest Kamień? - mężczyzna stał przed nim, wbijając w niego kamienne spojrzenie. Było dla niego oczywiste, że zaraz otrzyma odpowiedź.
     Zastygł, gdy zamiast tego usłyszał pogardliwy, gardłowy śmiech.
     - Stary - dwaj magowie upadli nagle, jakby ich zaklęcie pękło. - Ty sobie żartujesz? To wszystko co macie?
     Splunął krwią na ziemię.
     - Cudowny musi być ten wasz Zakon, skoro nie możecie wyciągnąć jednej małej informacji od nieszkodliwego chłopczyka - jęknął teatralnie. - O, a może to nie jest jednak nieszkodliwy chłopczyk? 
     Uśmiechnął się, patrząc mu w oczy wyzywającym spojrzeniem, zimnym i morderczym.
     - To wy nie wiecie z kim macie do czynienia.


Rozdział 28 (Riuuk)
Nie mogła pozwolić by gniew przejął nad nią kontrolę. Czekała... W końcu jeden z mężczyzn popełnił najgorszy błąd w swoim marnym życiu...
- A może jak zabawię się z tą panienką... - Rozpiął pierwszy guzik jej podartej bluzy i włożył dłoń pod tkaninę by rozciąć ją. Materiał zsunął się ukazując blade ramię. - To zmiękniesz cwaniaczku? - Uśmiechnął się sprośnie i zbliżył do niej twarz. Popatrzył krytycznie. - Nie jest taka zła...
- Dziewczyna jest poza tym cholernym konkursem! - Powiedział dosadnie. "Ty idiotko! Obudź się do jasnej cholery! ,, - Nie dał po sobie nic poznać. - Z resztą gówno mnie ona obchodzi. - Popatrzył w stronę brązowowłosego chłopaka młodszego od Riuuk. Na oko był w wieku 15 lat. Patrzył na związaną dziewczynę niczym na łakomy kąsek wręcz rozbierając ją wzrokiem. - Jak skończysz to daj znać. Sam z chęcią się z nią zabawię bo dupę ma naprawdę niezłą. - Uśmiechnął się dwuznacznie patrząc pozornie łapczywie na pozornie bezbronną dziewczynę. 
- Młody! Daj sobie z nią spokój. Najlepiej odejdź idioto! - Zagrzmiał typowo męski bas wysokiego i postawnego męża. Wyłonił się z cienia niczym zjawa w zaduszną noc. 
- Ale ona jest taka podniecająco bezbronna... - Oblizał wargi i popełnił fatalny błąd jeszcze bardziej się zbliżając. 
Nagle dziewczyna otworzyła oczy i szarpnęła się całując swojego prześladowcę zanim ktokolwiek zdążył zareagować i zaczęła czerpać w oszałamiającym tempie duży pokład energii. Wszystko jakby stanęło w czasie. Wyzwoliła małą falę rozrywając łańcuch od najsłabszego ogniwa i złapała chłopaka za głowę dociskając jego usta do swoich i wsuwając język pomiędzy wysuszone i szorstkie wargi chłopaka, a jej długie palce wplątały się w intensywnie brązowe włosy. Znała go. Od małego ćwiczyła i ganiła za chamskie i  zboczone, aroganckie zachowanie, które nie przystało na ninja Zakonu Bogini Śmierci. 
W mgnieniu oka ciało zaczęło wiotczeć i słabnąć. Wyczuła jak wszyscy rzucili się w jej stronę. Młode, umięśnione ciało zamieniło się w proch, a po całej jaskini rozniósł się wrzask i wyzwiska oraz lawina przekleństw. Setki ostrzy pomknęło ku środkowi sali, jednak dosięgły tylko prochy byłego towarzysza broni. Wbiły się w ziemię z cichym trzaskiem łamania o kamienną posadzkę. Popatrzyli po sobie. Zniknęła...
- Jebany idiota! - Krzyknęła jedna z kobiet i podbiegła do Killiana. Jej sztylet powędrował w kierunku gardła chłopaka. Ostrze zagłębiło się w miękkich tkankach. Tkankach kobiety zwanej Minerwa... Riuuk z zimnym wyrachowaniem wyrwała broń z pomiędzy głębokiego dekoltu kobiety o ciemnej skórze i czarnych, kręconych włosach. 
- Co się z wami stało? - Zaśmiała się złowieszczo i odparowała cios błyszczącej katany zdobytą bronią. Skoczyła do i cięła przeciwnika od góry. Poczuła przypływ adrenaliny i rozsadzający ja od środka pokład niewykorzystanej energii. Wszyscy rzucili się. Jedynie dwie kobiety i potężny , mąż który wcześniej wyłonił się z niepozornie małego cienia. Około ośmiu ciemnych postaci rzuciło się na nią. Widziała, że nie mają za grosz zgrania i tylko wzajemnie sobie przeszkadzają. Odbiła się od miecza przeciwnika i wykonała salto do tyłu lądując twardo na ziemi. Oblizała się drapieżnie. 
- Nie doceniliście swojego przeciwnika. - Mruknęła, a Killian wręcz dostrzegł rosnącą w każdej sekundzie tajemniczą i złowieszczą aurę wokół niej. Zanim zdążył cokolwiek pomyśleć dwaj zamaskowani mężczyźni leżeli na ziemi. Jeden kulił się trzymając kikut nogi. Drugi jęczał przecięty w pół. Pozostali sparowali ciosy nadciągające z nicości. Znowu znalazł się obok niego. Zimna i złowieszczo uśmiechnięta. Białe zęby połyskiwały w świetle ognia.
- Zakon upadł na psy. - Wypluła te słowa patrząc na zgromadzonych. Wszyscy oprócz trójcy w koncie byli zamaskowani i ubrani w stroje ninja wyjęte z jakiś opowieści wędrujących bajarzy. Tylko wąskie paski odkrywały oczy potencjalnych zabójców.
- Za miedziaka honoru... i szacunku do swojej dawnej mistrzyni! - Warknęła wściekła już se środka sali. Nigdy nie widział jej w tak złowieszczym i pełnym wyższości wydaniu. Nie ukrywała rozżalenia i rozczarowania. Połączył fakty w całość. Nawet nie trudził się rozwiązać węzły i stanąć na nogi. Siedział i patrzył na zbiorowy taniec śmierci. Patrzył jak odbija kilkanaście ciosów i co chwila unika dwóch świszczących na wszystkie strony ostrzy na cienkich łańcuchach. Wyglądała jakby tańczyła jeden z pradawnych tańców. Skupiona i opanowana. Teraz dopiero dostrzegł, że wszyscy przeciwnicy są niscy nawet biorąc poprawkę na wzrost dziewczyny i nie rozbudowani jak na mężczyzn przystało. To były zwyczajne dzieci. Nie ukończyli nawet szkolenia. 
Zamachnęła się i unikając ostrza przebiła jednego z przeciwników długim sztyletem. Chwyciła jego upuszczony podczas bezwładnego opadania miecz i odbiła kolejne ostrze. Podskoczyła do góry i krzyknęła co zaskoczyło wszystkich w tym niemym dotychczas starciu. Fala energii nawet jego zwaliła na plecy i przeklną ją w myślach sycząc z bólu przez przyciśnięte do podłoża ręce. 
Wojownicy natychmiast się podnieśli. Ona upadła twardo i potężnym cięciem z dołu odcięła lewą nogę kolejnemu przeciwnikowi... Następnie wykorzystując zdezorientowanie przeciwników upuściła długi sztylet o zakrwawionej rękojeści i chwyciła obydwoma dłońmi niebieską rękojeść katany połyskującej od czerwonego płynu. Stanęła pewnie w rozkroku z jedną nogą do tyłu i cisnęła katanę trafiając biegnącego w jej stronę chłopaka. Miecz trafił w sam środek szpary przebijając czaszkę. Ciało pod wpływem siły uderzenia opadło w tył bezwładnie. Kobiecy głos zza jej placów wrzasnął złowieszczo, a żądne krwi ostrze na łańcuchu świszczało w powietrzu. Patrzył zafascynowany jak uchyla się na przemian w dół, prawo i lewo. W końcu - ku niedowierzaniu dziewczyny lub chłopca przed mutacją głosową - Złapała łańcuch i w towarzystwie złowieszczego uśmieszku szarpnęła owijając go sobie na barku i przedramieniu chwyciła za ostrze i z zamachem od góry wbiła przeciwnikowi głęboko w szyję, Fontanna krwi zalała ręce oprawcy. 
Nagle z góry runął na nią ostatni chłopak wrzeszcząc desperacko. Killian patrzył z niedowierzaniem jak łańcuch owija się na jego kostce i zanim katana sięgnęła celu pod wpływem szarpnięcia godnego potężnego mężczyzny ciemna postać ląduje na drugim końcu sali uderzając w ścianę i nabijając się z plaśnięciem na setki ostrzy różnego rodzaju służących do tortur. Znała każde z nich...

W jaskini zapanowała grobowa cisza. Jedyne co ją zakłócało to jęki chłopaka z odciętą nogą. Riuuk podeszła do niego i bez zbędnych ceregieli z kamienną miną odwinęła mu maskę. Był to bardzo młody chłopak o ogorzałej cerze i wąskim, długim nosie. We wzroku iskrzyło się ciche błaganie i nagły strach. Chwyciła go za blond włosy i uniosła głowę. Popatrzyła głęboko w godne pożalenia ciemne oczy, 
- A nawet cię lubiłam. - Rzekła cicho i rzeczowo bez śladów jakichkolwiek emocji i poderżnęła mu gardło. Puściła włosy, a głowa ciężko łupnęła w podłogę śliską od krwi. 
Jej wzrok powędrował w kierunku niewzruszonej trójcy. Przyjrzał im się. Dostrzegł, że obydwie kobiety były do siebie podobne jak dwie krople wody. Czerwonowłose, niskie kobiety o sporych biustach i zaokrąglonych biodrach. Ładne, lecz zimne jak lód twarze z szalonymi uśmiechami. Obydwie były ubrane w czarne, obcisłe niczym druga skóra kostiumy z rozciągliwej tkaniny. Włosy upięte jednakowo w kok z dwoma szpilami utrzymującymi konstrukcję. Stały po bokach wysokiego i potężnego mężczyzny, który z zimnym wyrachowaniem oceniał straty i mierzył wzrokiem dziewczynę. 
- Nie zawiodłaś mnie. - Mruknął. Mimo szeptu słowa zagrzmiały odbijając się od kamiennych ścian. 
- Z to ty mnie owszem. - Kręciła młynki trzymając łańcuch prawą ręką. Jego nadmiar nawinęła na przedramię. - Marne przygotowanie, zero jakiegokolwiek zgrania...Gdybyś po kolei wystawiał ich naprzeciw w jakimś wąskim pomieszczeniu może dłużej by mi to zajęło. - Nienawidził u niej tego tonu. Takiego samego jak większość ninja. Zimnego i wyrachowanego. Wypranego z uczuć. Nienawidził serdeczne tego cholernego alter ego.
- Riuuk... Opiewana w płaszcz legend jako Klinga... nieuchwytna wysłanniczka Śmierci. - Zaśmiał się złowieszczo ukazując zepsute trzony zębów.
- Garell... Obrońca i jednocześnie Kat zakonu... Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę... 
Jakby na komendę dziewczyny stanęły w pozycji bojowej lustrzanej do siebie. Jedna dzierżyła katanę z obustronnym ostrzem, a druga bicz. Popatrzyły na mężczyznę z wyczekiwaniem. 

Patrzyła jak kat zakonu biczuje jedną z jej małych koleżanek. Trzymała drugą z nich... jej siostrę bliźniaczkę tak, by nikt nie dostrzegł. Zasłoniła jej usta zimną dłonią i patrzyła jak dziecko wyje z bólu. Znowu próbowały ukraść trochę więcej jedzenia z spiżarni. Gardziła ich naiwnością i otwarciem. Za każdym razem, gdy  przyszło im stanąć do walki łatwo mogła przewidzieć każdy kolejny ruch. Nie ważnie czy walczyły razem czy osobno, zawsze była górą. Nienawidziły jej jednocześnie kochając. Wiedziała, że to co robi docenią lub znienawidzą. Znienawidziły... Przez to jak zawsze w ich oczach tryumfowała i bywała wyróżniana za najlepsze wyniki i awansowana mimo młodego wieku, a one dalej tkwiły w miejscu. Prowokowała je. Zawsze uderzała w czułe punkty jednocześnie zadając rany psychiczne i pchając do przodu. Nigdy nie dostrzegły, że dzięki niej stały się lepsze... że dzięki jej ciągłym docinkom poprawiały swoje techniki i dawały z siebie wszystko. Ze swych małych, wątłych ciał... 

- Nareszcie się widzimy. - Powiedziały złowieszczym chórkiem i niczym dwa koty pokonywały sporą odległość dzielącą je od niej. Ich największego przekleństwa i najgorszego wroga. Oto ona... bezduszna i bezgranicznie zła. Zawsze najlepsza we wszystkim...
W ciszy rzuciły się w jej stronę z płomieniami w piwnych oczach. 
- Zginiesz śmiercią haniebną Riuuk! - Krzyknęła jedna z nich. Jej bicz zacisnął się na jej ramieniu. 
- Szykuj się na poraż... - Druga nie dokończyła. Riuuk bez żadnych ostrzeżeń gwałtownie szarpnęła z bicz, a jedna z bliźniaczek poleciała na drugą. Ta złapała ją za dłoń i cisnęła w cel. Hamel wyszła z kopnięcia, ale Klinga zaparła się i odparowała cios. Tamta odskoczyła saltem w tył puszczając siostrę. Zamachnęła się z krzykiem, lecz jej katana napotkała owinięte łańcuchem przedramię. Wolna dłoń czarnowłosej uderzyła ją w brzuch. Nagle bicz świsnął obok kostki Riuuk. Ta natychmiast zrobiła unik zwalając Hebę na ziemię i prawie rozcinając twarz ostrzem. W ostatniej chwili uchyliła się, a ostrze dotknęło posadzki krzesząc iskry. Przeklęła podnosząc się.Chwyciła leżące obok podwójne ostrze i zamachnęła się. Jej siostra uczyniła to samo wyskakując do góry. Zanim Riuuk zdążyła uchylić się od ostrza bicz smagnął ją po plecach. Syknęła, a Hebe wstała. Zaczęła się szybka wymiana ciosów. Riuuk sparowała ten z lewej strony, następnie uchyliła się u dół i sparowała kolejny z prawej blokując łańcuchem trzymanym w obu dłoniach jednocześnie podskoczyła unikając batu. Nagle zniknęła. Z drugiego końca sali pomknęło ostrze. Hebe zasłoniła się kataną jednak łańcuch owinął się wokół i wyrwał jej broń z ręki. Ta pomknęła w kierunku Hamel. Zdezorientowana zawróciła bat i odbiła ostrze. Hebe rzuciła się w stronę katany. Nagle zawyła. Riuuk stała w pochyłej pozycji patrząc na nią lodowatym wzrokiem trzymając broń z rozpiętą w dłoniach. Ofiara trzymała się za dłoń z odciętymi palcami. Popatrzyła na Klingę i już prawie sięgnęła rozpaczliwie miecza, jednak ostrze broni przeciwnika przebiło jej dłoń. Riuuk doskoczyła do niej zawiązując pętlę z łańcucha i ciągnęła go opierając się o jej plecy. Ostrze coraz bardziej zbliżało się do szyi...  Hamel krzyknęła przeciągle i rozpaczliwie, w biegu. Nie zdążyła... Ostrze wystające  z dłoni przebiło Hebe gardło ku Applausie bulgotów i fontanny krwi. Opadła bezwładnie patrząc na nią przepraszająco. Nim się spostrzegła poczuła zimną dłoń na plecach i w mgnieniu oka przemieniła się w mały kopczyk pyłu. 
- Teraz ty! - Krzyknęła wpatrując się w Obrońcę Zakonu pełnymi iskier oczami wskazała go ostrzem swej ukochanej broni, której zawsze była mistrzem...
Mężczyzna nie stał na poprzednim miejscu. Uśmiechał się do niej maskując ból trzymając Killiana za włosy i dociskając  mu ostrze do gardła.
Dziewczyna rzuciła broń wiedząc, że żądza zemsty jest większa niż pragnienie kamienia...


Rozdział 29 (Killian)
   Strużka krwi spłynęła po mu po szyi, jakby ostrzegając, co się stanie jeśli nie opuści broni. Dźwięk upadającego na ziemię ostrza rozszedł się cichym echem po pomieszczeniu. Patrzyła z wściekłością na mężczyznę. Szczerzył się szaleńczo, przyciskając nóż do gardła chłopaka. Ciągnąc go za włosy, zmuszał do trzymania głowy w górze. Nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Z paskudnego rozcięcia na czole obficie sączyła się krew, zalewając oczy. Jedną powiekę miał zamkniętą, a druga drgała z bólu. Z nosa również sączyła się stróżka krwi i zaciśnięte zęby były całe od niej czerwone. Musiał nią dużo pluć. Chyba oberwał kilka razy w twarz, bo wargi były pęknięte. Co tu się działo, kiedy była nieprzytomna? Ile to trwało? Z jednej strony wiedziała, że Zakon był zdolny do dużo gorszych rzeczy. Że gdyby dalej nic nie powiedział, wydłubaliby mu oczy i odcięli kończyny. Ale i tak nie mogła sobie wybaczyć. Kiedy powiedział jej, że są ścigani, była pewna, że bez problemu da radę ich obronić. Że nie znajdzie się żaden przeciwnik, który im przeszkodzi. Tymczasem dała się pozbawić przytomności i pozwoliła, żeby mu to zrobili. Patrzyła na zupełnie przesiąknięte krwią bandaże na rękach. Było jej tak dużo, że wypływała spomiędzy tkaniny i spływała po palcach na ziemię. Cienkie druty wżynały się głęboko w poparzoną skórę na nadgarstkach. 
      Jej wzrok powędrował z powrotem na śmiejącego się szaleńczo mężczyznę. Przez te kilka sekund w myślach obdarła go ze skóry setki razy. Jej ręce drżały, pałając opętańczą chęcią rozszarpania go na strzępy. Może gdyby spotkała dawnych druhów z Zakonu w innych okolicznościach, sprawy potoczyłyby się inaczej. Może darowałaby im życie. Nigdy nie planowała zemsty. Mimo że tyle razy ją skrzywdzili, upięli na smycz i wykorzystali, nie mogła nie być im wdzięczna za umiejętności, które zdobyła pod ich skrzydłami. Oni chcieli ją zabić za zdradzenie Zakonu i ucieczkę, ale ona nic do nich nie miała. 
     Aż do tej pory. Nie daruje im tego, że go tknęli. Nie daruje im żadnego zadrapania, żadnego stęknięcia, żadnego ciosu w brzuch, czy choćby draśnięcia. Zapłacą najwyższą cenę za skrzywdzenie jedynego człowieka... na którym jej zależało.
     - Zostaw go - powiedziała lodowatym tonem i odsunęła nogą ostrze, jakby chciała udowodnić, że nie zamierza atakować. Uniosła głowę.
     Zaśmiał się głośno i miała wrażenie, że przycisnął nóż mocniej. Popatrzyła na chłopaka. Ku jej zdziwieniu nie był przestraszony. Na twarzy z grymasem bólu mieszał się wyraz zrezygnowania i irytacji.
     - Co się z tobą stało, Riuuk... A może raczej Klingo? - zapytał Obrońca z wyższością. - Przejmujesz się tą trzęsącą ze strachu kupą mięsa? Nie spodziewałem się tego po tobie. Myślałem, że nauczyliśmy cię, jaki stosunek powinnaś mieć do takich jak on. Ale dobrze. Chętnie popatrzę jak błagasz o litość, kiedy będę go zarzynał...
     - Morda! - przerwała mu. Jej oczy błyszczały opętańczą wściekłością. Zabije go, rozniesie w pył, wyssa całą energię, co do kropelki... Nie zostawi ani krzty!
     - Popatrz, jak się trzęsie - przysunął twarz do policzka Killana. Chłopak skrzywił się.
    - Jasne, że się boję - parsknął. - Jakiś stary dziad się do mnie przytula. A potem gada coś o "stosunkach". Jestem tylko niewinnym chłopcem, zboczeńcu.
     Nie mogła powstrzymać uśmieszku wpełzającego na twarz.
     Mężczyzna patrzył na niego, jakby nie rozumiejąc, co właśnie usłyszał. Pociągnął mocniej za włosy. Chłopak syknął cicho.
    - Zabiję cię - powiedział tamten dobitnie. Miał w oczach nie zrozumienie. Powinien się bać! Błagać o litość!
    - A, tak. Ratunku...? - mruknął, przewracając ze znudzeniem oczami. - W ogóle... czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, jak ja się wkopałem w to całe gówno?
     - Zamknij się! - Riuuk rzadko widziała mężczyznę tak wściekłego. Na czole pojawiły się pulsujące żyłki. Nigdy nie słynął z dobrego maskowania emocji i przyjemności z zatracenia się w torturach.
     Uśmiechnęła się. Świetnie. W tym stanie będzie dużo słabszym przeciwnikiem.
     Obrócił się do niej.
     - Masz ze mną walczyć! - ryknął. - Wyzywam cię na pojedynek na zasadach assasynów. Jeśli odmówisz, on za to zapłaci! 
     Kolejna strużka krwi spłynęła po szyli i wsiąknęła w szarą koszulkę.      
     Zacisnęła pięści. 
     - Wyjąłeś mi to z ust - wysyczała.
     Parzyła z ulgą, jak nóż odsuwa się od gardła chłopaka. Potem strażnik odepchnął go na bok niczym worek kartofli, jakby zupełnie przestał się liczyć. Upadł na poranione ręce i zasyczał przeciągle.

Dziewczyna stanęła w pozycji wyjściowej. Ręce uniesione go góry w gardzie, dłonie zaciśnięte w pięści, lewa noga wysunięta do tyłu. Mężczyzna wyciągnął dłoń do przodu i zniknął. Riuuk w ułamku sekundy podniosła z ziemi łańcuch  i wykonała zamach. Obróciła całe ciało, a ostrze pofrunęło w tył. Poleciały iskry, gdy dwa ostrza spotkały się w tym śmiertelnym tańcu dwóch zwaśnionych osób. Momentalnie skontrowała obracając się w powietrzu i atakując z drugiej strony. Ostrze minęło cel. W jednym momencie szarpnęła łańcuch o metalicznym połysku. Złapała ostrze drugą dłonią i napięła parując uderzenie. I tak mistrzyni cienistego ostrza starła się z wielkim mistrzem kastetów stalowego ostrza. Bardzo rzadko dzierżonej broni ze względu na musowy, bliski kontakt.
Uchyliła się w tył, a stalowa pięść zakończona zakrzywionym ostrzem śmignęła nad twarzą. Wykonała salto do tyłu i kopnęła od dołu drugie ostrze mierzone w brzuch. Dotknęła dłońmi ziemi i odbiła się lądując przeszło metr od przeciwnika. Broń w jej dłoni wydłużyła się, a ilość ostrzy zwiększyła do dwóch.
- Chodź do tańca. - Mruknęła rozpętując istną burzę stali wokół siebie. Skoczyli ku sobie, a iskry parowanych ciosów zalewały pomieszczenie. Syknęła, kiedy na jej brzuchu pojawiła się czerwona szrama. Obydwoje bili w zawrotnym tempie, ponieważ Obrońca również jako jeden z nielicznych osiągnął prawie szczyt swych możliwości...
Sparowała kopnięcie z góry sycząc, a z kamiennej posadzki uniósł się kurz. Uśmiechnęła się i owijając łańcuch wokół nogi chwyciła mężczyznę za kostkę i cisnęła na skalną ścianę doprawiając kopniakiem w plecy. Rozległ się chrzęst żeber, jednak przeciwnik nie zważając na to odbił się od ściany i skontrował kopnięciem z obrotu. Było tak szybkie i niespodziewane, że nie zdążyła zablokować. Krzyknęła lądując na drugim końcu sali. W ostatnim momencie uniknęła ostrza, które wydało ponury chrzęst przy kontakcie z podłożem tuż przy bladej szyi. Uśmiechnęła się szalenie łapiąc go za nadgarstek i szarpnęła drugą dłonią zawinięty na jednej z form skalnych łańcuchem. Na plecy mężczyzny o mały włos zwalił się ogromny sopel zakończony ostrym czubem. Wbił się samotnie w sam środek sali, gdzie przed chwilą leżeli.
- Długi ten twój łańcuszek. - Warknął do stojącej na drugim końcu sali dziewczyny. Sekundę później, znów pogrążyli się w wirze walki. Sparował cios z dystansu i skontrował bezpośrednim uderzeniem. Trafił zaledwie pustkę...
Nagle z góry doszedł go cichy chichot. Ostrze cięło z góry kalecząc ucho i odcinając część chrząstki. Mężczyzna nie wzruszony, jakby nie odczuwał żadnego bólu odwrócił się i złapał ostrze, to jednak wyślizgnęło się mokre od posoki.
Biegła wokół niego, a ostrze chciało dosięgnąć z każdej strony. Odbijał i unikał setek uderzeń. W końcu uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął lewe przedramię, Złapał ją za włosy. Zaskoczona gwałtownie runęła na plecy. Podniósł ją i złapał za gardło tak szybkim, że aż niedostrzegalnym ruchem. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia uderzył nią o kamienną podłogę. Stęknęła. Ciemność zamgliła obraz, a otępienie umysł. Mężczyzna podniósł ją jeszcze raz i z furią uderzył o ścianę. Siła ciosu roztrzaskała cienką ścianę, a Riuuk poleciała w ciemność uderzając w - sądząc po dźwięku - żwir i wpadła do strumienia. Zimna woda natychmiast ją ocuciła. Zleciała parę metrów w dół. Woda była bardzo płytka, ponieważ ledwo zakrywała kostki.

Killian nic nie mogąc dostrzec stęknął i krzywił się próbując zmotywować do pracy dłonie. Ignorował ból. Poziom adrenaliny podskoczył tak wysoko, że ból nie sprawiał większego kłopotu. Przysunął się do skupiska sopli wystających z ziemi i zaczął trzeć więzy o wbity w jeden z nich mały nóż. Uśmiechnął się pod nosem gdy więzy puściły. Z ulgą przywracając krążenie w dłoniach i palcach. Słyszał krzyki i dźwięk trącej o siebie stali. W takim oto towarzystwie zmierzał ku odmętom jedynego wyjścia - małego tunelu.
- Taa! Ku wolności! - Nie wiedział do kogo był skierowany ten ironiczny ton... Może do tych kilkunastu posiekanych trupów leżących nieruchomo?

- Zdrajczyni. - Krzyknął wściekle, gdy kolejne kilka ran pojawiło się na ramionach i plecach. Tańczyli w śmiertelnym tańcu ciosów i cięć. Ona mokra, od wody, potu oraz zmieszanej krwi. On cały spocony, zakrwawiony z iskrzącymi się wściekłością, piwnymi oczami jak u bestii. Górował nad nią wzrostem. Wysportowany z widocznym każdym mięśniem. Szorstki, kilkudniowy zarost i luźnie ubranie potęgowały efekt jego groźnej i mrocznej aury, a kruczoczarne włosy przyprószone siwizną dodawały powagi.

Nie mogła użyć magii, a ruchy słabły. Coraz częściej nie nadążała blokować ciosów. Życiodajny płyn opuszczał ciało z każdym kolejnym uderzeniem bryzgając na żwir i kamienne ściany.
Złapał ja za gardło przedzierając się przez ścianę ostrzy i łańcucha. Ścisnął mocno i uniósł ją nad ziemię. Musiał wysoko unieść rękę by oderwała stopy od ziemi.
- Godny z ciebie przeciwnik, ale stanowczo masz zbyt mało siły i doświadczenia. - Jego głos zagrzmiał w wysokim i ogromnym pomieszczeniu.
Z zimną furią cisnął nią. Wylądowała z pluskiem w strumieniu.
- Czas to zakończyć! - Podszedł do niej kuśtykając, a rozcięta łydka pluła posoką zostawiając na żwirze krwawy ślad. Światło księżyca dochodzące z okrągłej dziury w sklepieniu oświetlał scenę niczym w jakims teatrze kukiełek. Nadszedł czas decydującej sceny. Jego oczy zabłysły krwawą czerwienią, a ona nie mogła się poruszyć. Dławiła się wodą wpływająca do nosa i wdzierającą się do ust.
- Zapomniałaś moja droga, że zostałem stworzony by pokonywać takich jak ty! - Uklęknął ciężko obok niej i wyciągnął coś zza paska. Strzykawka...
Gdy jaskrawo-zielony płyn został wstrzyknięty w kark poczyła jakby jej krew płonęła... Chiała wrzasnąć, lecz nie dała rady.
- Żegnaj Riuuk Przecierająca Szlaki. - Lodowaty szept dotknął jej ucha i mężczyzna zniknął po wypowiedzianej sentencji.
Mimo tego, iż krępujące zaklęcie zniknęło nie ruszała się. Paraliżujący ból, żywy, trawiący ogień nie pozwalał na to. Umierała i nikt jej nie znajdzie. Killian do sobie radę... Może Amon ją pomści by mogła przejść przez granicę wiecznego kołą życia i śmierci w spokoju?
Zamknęła oczy i usmiechnęła. "Nareszcie koniec. Nareszcie koniec cierpienia i wszelkich przykrości. " Odpłynęła z żalem w sercu, że nie mogła pożegnac się z Amonem. Że Killian nie mógł ją przytulić ten ostatni raz...


    Przesuwał się powoli, opierając na ścianach kolejnych budynków. Nie miał pojęcia, która może być godzina, ale było już ciemno. Mimo to uliczki wciąż były pełne ludzi. Umyślnie przeciskał się zatłoczonymi, głównymi drogami, żeby nie zwracać na siebie uwagi potencjalnych ścigających. Chociaż, wygląda na to, że Riuuk wszystkich wybiła.. Budynki były tutaj niskie, w orientalnym stylu, z małymi okienkami. Festiwal kolorów i świateł trwał najlepsze doskonale tuszując przestępczy charakter tego miasta.
    Wydawało mu się, że mimo ogromnego wysiłku, jaki wkłada w każdy krok w ogóle nie rusza się z miejsca. Ból rozsadzał go niemiłosiernie. Wciąż przecierał z czoła krew zalewającą mu oczy, mimo to po kilku sekundach znowu nic nie widział. Opierał ramieniem o ścianę i przyciskał do brzucha drgające ręce. W tym momencie byłby je skłonny nawet odciąć, byle przestały napieprzać. Popatrzył na prawie centymetrowe wyszarpnięcia w tkance na nadgarstkach i jęknął. Miał wrażenie, że zaraz umrze. 
    Zatrzymał się, zmuszony zwrócić krwią. Skopali go po brzuchu tyle razy, że garbił się, jakby jakoś miało to pomóc. Pokuśtykał dalej. Prawa noga odmawiała posłuszeństwa. Była skręcona chyba w dwóch miejscach, a paraliżujący ból rozchodził się po całym ciele, gdy tylko oparł się na niej. Przed oczami tańczyły mu mroczki.
     Przeklął. Miał ochotę po prostu rzucić się tutaj na ziemię, zamknąć oczy i przestać ruszać. Ból był tak ogromny, że po policzku zaczęły spływać mu łzy. Kompletnie nad tym nie panował. Ludzie mijali go, zupełnie nie zwracając uwagi na jego stan. Taki obrazek był dość częsty na tych ulicach. Inni w podobnej sytuacji leżeli w rogach ulic i przy śmietnikach. Martwi.
     Zatrzymał się przy prowadzących do typowej, mieszczańskiej, piwnicznej speluny schodach. Niechlujny napis na tabliczce obiecywał najlepszy alkohol, kobiety i "załatwienie każdej sprawy". Wiadomo o co chodzi. Niezdarnie zszedł po schodach, jęcząc z bólu. Na dole zatoczył się i upadł. Napieprzające bólem ręce odmawiały posłuszeństwa i gdy próbował się dźwigać, załamywały się, a on uderzał twarzą w bruk. Dopiero po kilku minutach udało mu się podnieść. Skulił się przy drzwiach stękając cicho. 
     Szarpnął za klamkę. Oczywiście zamknięte.
     Uderzył ręką w żeliwne drzwi. Mimo że wkładał w to całą swoją siłę, miał wrażenie jakby jedynie je muskał, a z każdym uderzeniem jego ręka bolała coraz bardziej.
     Po chwili drzwi uchyliły się. Szparka była wąska, szeroka tylko na tyle, żeby zobaczyć, kto się dobija. Po chwili zza drzwi dobiegło go zdziwione westchnienie. Drzwi otworzyły się szerzej.
    - Flynn?
    Stał przed nim średniego wzrostu mężczyzna. Miał umięśnione, wytatuowane ramiona, a twarz była zmasakrowana licznymi bliznami. Długie, tlenione włosy, opadały mu na plecy.
     - Co ty tutaj robisz...? Pierdole, co ci się stało?!
     - Słuchaj, stary - jęknął, plując na ziemię krwią. -  Pamiętasz, że wisisz mi przysługę, nie?


     Obudziła się obolała, a pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy, to dlaczego jeszcze żyje. Druga - gdzie jest Killian? Dopiero potem zaczęły docierać do niej jakiekolwiek informacje. Leżała na twardej kanapie, przykryta granatowym kocem. Jedyne światło w pokoju rzucała duża, niemodna lampa. Ściany dużego pomieszczenia były ciemne, stały pod nimi dziwne, ekstrawaganckie meble. Wszędzie obecny był motyw czaszek. Jak się tu w ogóle znalazła?
    Poruszyła się i zauważyła, że jej rany są opatrzone. Mimo to, każdy centymetr ciała okropnie ją bolał. Czuła, jakby każda żyła paliła ogniem. Zagryzła zęby i podniosła się. Zakręciło się jej lekko w głowie. Nie chciała tu zostawać. Nie wiedziała skąd się tu wzięła i nie zamierzała leżeć bezczynnie i czekać. Poczłapała powoli do drzwi, okrywając się zabranym z kanapy kocem. Otworzyła je. Były dość ciężkie. Kuśtykała na lewą nogę. Dostrzegła, że cała, aż do kolana jest grubo owinięta bandażem.
     Weszła do kolejnego pokoju. Był ogromny, pełen stołów i krzeseł. Dominowały to kolory czerni, fioletu i czerwieni. Po przeciwnej stronie stała duża ława, a za nią bar. Skrzywiła się na widok sceny, na której stały łączące się z sufitem rury. Co ona tu do cholery robi?! Po chwili zobaczyła siedzących w brzegu pomieszczenia mężczyzn. Jednego nie znała, drugim był Killian. Siedział okrakiem na krześle. Miał podwiniętą grzywkę, a stojący na przeciw mężczyzna zakładał mu szwy na ranę. Kiedy wbił igłę w skórę, chłopak skrzywił się.
     - Nie wierć się, cholero - mruknął tamten. Widać było, że nie ma doświadczenia w tym co robi.
     - Pierdolę, wbijasz igłę w mordę, czego ty oczekujesz?!
     - Wdzięczności.
     Podeszła bliżej. Dopiero teraz ją zauważyli.
     - Już się obudziłaś? - zdziwił się nieznajomy.
     Kompletnie nie zwróciła na niego uwagi. Ignorując ból, uklękła przy krześle.
     - Killian? - wbijała w niego przerażone spojrzenie.- Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
     Był cały blady, tylko wypieki na policzkach sugerowały lekką gorączkę. Obmyta z krwi, ogromna rana na czole, była w połowie zaszyta. Na policzkach zauważyła zadrapania. Ręce były po łokcie obwinięte świeżym, przyjemnie białym bandażem. Domyśliła się, że rany są poważne, bo opatrunek był naprawdę gruby. Prawa noga spoczywała na drugim krześle, usztywniona w kostce i kolanie. Wciąż miał na sobie brudną od krwi koszulkę. Zobaczyła pod oczami fioletowe cienie. Wbijał w nią nieobecne, zmęczone spojrzenie.
     - Spoko... - powiedział po chwili. - A ty żyjesz? Joker myślał, że jesteś martwa.
    - Joker...?
     Odwróciła się. Mężczyzna przed nią był lekko tęższy, ale umięśniony. Ręce zdobiły liczne tatuaże. Część była z więzień, tak jak te Killiana. Miał długie tlenione włosy, które związał w niedbały kucyk. Jego twarz była przeorana licznymi bliznami, ale poza tym wyglądała dość poczciwie. W dużej ręce ściskał zakrwawioną igłę.
    - Cześć - powiedziała, lekko speszona.
    - Ooo - uśmiechnął się na widok lekkiego rumieńca. - Urocza.
    - Nie radzę -  mruknął Killian, opierając ze zmęczeniem głowę na oparciu krzesła. - Nawet nie zaczynaj. 
    Riuuk zaczerwieniła się jeszcze bardziej. O czym oni mówią?!
    "Joker" zaśmiał się.
     - Dawaj no tu swoją krzywą mordę -  mruknął, podtrzymując głowę Killiana za podbródek i ze skupieniem spróbował wrócić do poprzedniej czynności. - Muszę to skończyć, bo mnie zaraz cholera weźmie.
     Niepewnie wbił igłę w skórę pod raną. Riuuk skuliła się na krześle obok i patrzyła, jak chłopak syczy z bólu, kiedy mężczyzna wyciąga ją z drugiej strony. Czuła się winna temu wszystkiemu. Miała ochotę się rozpłakać. Potarła ręką opatrunki na swoich ranach. Dlaczego do tego wszystkiego doszło? Co myślał sobie dyrektor wysyłając ich tutaj? Bez broni? Bez choćby mikstur leczących? Dotknęła napuchniętego oka i szwów na łuku brwiowym. Krzywych...
     Patrzyła jak na czole pojawiają się kolejne krzywe szwy. Jeszcze kilka dni temu zasypiała wyobrażając sobie z uśmiechem na twarzy jego martwe, zakrwawione ciało. Pragnęła jego śmierci, ba, planowała ją.
     A teraz... była wdzięczna losowi, że on oddycha. Kiedy Obrońca przyciskał mu nóż do gardła poczuła coś dziwnego. Ogromny bunt i żal. Zupełnie jak wtedy, gdy patrzyła jak oprawcy zabijają jej rodzeństwo. Zrozumiała, że nie chce, żeby umierał. Chce go żywego. Chce, żeby nazwał ją "księżniczką", przytulił, zaśmiał się po swojemu...
     Nagle w jej głowie pojawiła się dziwna myśl, taka, o którą nikt by jej nie podejrzewał, a na pewno nie ona sama. 
     "Kocham go".

Rozdział 30 (Riuuk)
Chwila, że co? - Wręcz krzyknęła w myślach cudem powstrzymując się od głośnej reakcji na tą niedorzeczną myśl. Jakim cudem taka głupota wpadła jej do głowy? Zakaszlała siarczyście i odplunęła krew do naczynia leżącego na stoliku. Jocker zerkał na nią co jakiś czas swym przenikliwym spojrzeniem.
Nagle wstała i podbiegła do umywalki na drugim końcu pokoju. Pochyliła się i zwymiotowała krwią... Ciemną, gęstą i okropną w smaku cieczą. Czuła na sobie wzrok chłopaków wlepiony w...
- Jocker, jeszcze raz spojrzysz się na mój tyłek, a dostaniesz taki wpierdol, że będziesz błagał o dobicie. - Naprawdę nie była dziś w sosie. 
- Uuu księżniczko! Nie tak ostro dobra? - Zażartował jasnowłosy sycząc pod koniec, gdy igła ponownie wbiła się w ciało. - Nie powinnaś okazać wdzięczności? - Mruknął.
- Za co? Mogłeś łaskawie po mnie nie wracać i dać mi wieczny spokój. Nie prosiłam się o ratunek! - Warknęła i powstrzymywała się od złapania za bok. Czuła się okropnie. Wnętrzności paliły żywym ogniem. Otarła usta rękawem i opierając o ścianę zsunęła na podłogę. Jocker zawiązał ostatni bandaż i wstał zacierając ręce. 
- No, gotowe. - Oschły ton zdradzał nutkę ulgi. - Teraz możesz się położyć i...
- Dziękuje stary, ale ja i księżniczka nie chcemy nadwyrężać twojej gościnności. - Zanim chłopak zdążył zaprotestować Killian podniósł się i dał Riuuk znak ręką by szła za nim. Z trudem podniosła się i oparła o ścianę. Jocker widząc to podał jej rękę. Odrzuciła ją i spojrzała na Killiana z wyrzutem. Biedak podpierał się na kulach. Pożółkłych ze starości i mocno wysłużonych, ale lepsze to niż nic. Pożegnali się szybko i ruszyli pod osłoną nocy. Raczej Killian. Ona tylko szła za nim i asekurowała na wszelki wypadek... 
- Zgaduję, że idziemy do kolejnej twojej kryjówki. - Stwierdziła tonem lekko mimo wszystko pytającym i podziękowała w duchu za brak bagaży. Dzięki temu mogła ukrywać to, iż ledwo szła, a bok piekł niemiłosiernie. Była szczęśliwa, że szli nocą. Czuła się bezpieczniej i nie przyciągali ciekawskich spojrzeń gapiów. Kto by nie zwrócił uwagi na prawie całego owiniętego bandażami chłopaka i mocno pobitą dziewczynę ze zszytym krzywo łukiem brwiowym - lekko napuchłym i sinym w dodatku - oraz owiniętą grubą warstwą tkaniny łydką. Kuśtykała sycząc co jakiś czas. Miała na sobie podarte, przesiąknięte krwią ubrania i rozciętą częściowo bluzkę. Opatuliła się jedyną zdatną do dalszego użytkowania rzeczą, czyli długim, czarnym płaszczem i zmuszała się do kolejnych kroków. Budynek znajdował się niedaleko. Zniszczona kamienica podobna do poprzedniej i do wszystkich w brudnej i zniszczonej okolicy, pełnej żebraków i głodnych, umierających dzieci. Otrząsnęła się z tego okropnego uczucia, które pojawiło się, gdy odruchowo badała położenie wszystkich istot dookoła. Killian był prawie tak słaby jak ona.
- To tutaj - był tak wyczerpany, że nawet nie pokusił się o najdrobniejszą ironię - zapraszam w moje skromne progi. 
- Aha. - Nawet nie zdawała sobie sprawy z wyrwania się z ust tego krótkiego westchnięcia. 
Kryjówka znajdowała się na parterze - na szczęście - i chociaż w bramie śmierdziało wymiocinami i moczem za rozklekotanymi drzwiami było całkiem przyjemnie. Jedno duże łóżko, spore, zabite w połowie deskami okno i rozpadająca się szafa. W drugim pokoju zydel, stabilny stół i dwa zużyte mocno fotele o potarganej tapicerce. 
- No, no luksusy!- Zdobyła się na ten mały żarcik. Poczuła się doceniona, gdy Killi prychnął cicho.
- Co nie? Normalnie to jedna z moich ulubionych baz. - Uśmiechnął się wykładając na łóżku. Widziała, że z ulgą wykłada nogę na poduszkę, którą mu podłożyła i zatapia się w kocu. Westchnęła myśląc o swoim obolałym ciele i siadła na łóżku. Sen zmagał jej powieki, a gdy odruchowo zapragnęła zaczerpnąć energii ponownie zobaczyła te blade i niewyraźnie skupiska ledwo tlących się płomyków świec po kątach, lub na łóżkach. Dzieci, starcy i dorośli w sile wieku. Wszyscy słabo i nerwowo wiedli swą marną egzystencję. Zasłoniła dłonią twarz chcąc opanować rozczarowanie mruknęła:
- Co teraz? Nie wieżę, że nie jesteś przygotowany. - Zagadnęła z nutą ciekawości, pewnym siebie głosem.
- W szafie po prawej stronie dolnej szuflady jest podwójne dno. - Zasłonił głowę poduszką i przesunął się do niej lekko. - Jest tam apteczka. Podaj mi maść przeciwbólową bo noga mi chyba zaraz urwie się przy samej dupie. - Jęknął. Bez słowa wstała i odgarnęła włosy z obolałej piersi. Cała była cholernie obolała i pobita. Podeszła do szafy i otworzyła skrzydło protestujące głośnym skrzypnięciem. Schyliła się do szuflady. Jęknęła musząc pochylić się w dół i pociągnęła za oporną gałkę. Znalazła czysty komplet ubrań i rzuciła go za siebie na łóżko. 
- Dzięki...
- To nie dla ciebie skaaaarbie - syknęła z irytacją - to dla mnie. Ktoś musi iść po coś do jedzenie, a nie wyglądam najlepiej. Domyślam się, że nie masz nic innego, więc wiesz... - Drewniane dno uniosło się cicho, gdy nacisnęła małą dźwignię w głębi szuflady. Był tam cały zestaw podstawowych opatrunków, maści i proszków. Rzuciła mu maść, a sama bez pytania zabrała proszek na ból głowy, ponieważ czuła wręcz, jak jej czaszka eksploduje na kawałki. Próbowała wstać, lecz zasłabła niespodziewanie. Runęła na kolana, a z ust pociekła krwawa ciecz w towarzystwie tak bardzo charakterystycznego dźwięku dla wymiotującej osoby. Killian szybko spojrzał w jej stronę lekko unosząc się z poduszki. Jego szaroniebieskie oczy patrzyły badawczo, a źrenice rozszerzyły się. 
- Ty chyba sobie żartujesz! - Prawie krzyknął. Usłyszała  cichy syk kiedy najwyraźniej chciał wstać i pomóc jej wstać, lecz noga wyraźnie dała o sobie znać. 
- Daj spokój, nic mi nie jest. 
- Taaa jasne mała. To tylko trochę cholernej krwi! Nic kurwa wielkiego! Takie tam! 
Nie skomentowała tylko stęknęła i podniosła się powoli. Opierając po drodze o ścianę i łóżko usiadła z ulgą.
- Posuń się muszę... 
Bez słowa protestu posunął się ku oknu. Położyła się obok niego. Wcześniej zrzucając na podłogę płaszcz i podartą bluzkę. Ściągnęła sztywne od zaschniętej krwi spodnie i ciężkie buty mokre w środku. Killian patrzył z niemym zdziwieniem jak w samej bieliźnie i metrach bandaży opatula się grubym kocem. Zasnęła tak szybko, że nawet nie zdążył skomentować...


Wstała około południa następnego dnia. Zanim otworzyła zaspane oczy dotknęło ją niewyobrażalne pragnienie. Przytuliła się do oplatającego ją ramienia i westchnęła...
Ramienia?! Cudem nie odskoczyła, gdy uświadomiła dobie, że chłopak podczas snu objął ją za talię i spał dysząc jej cicho do ucha. Momentalnie cała twarz stanęła w płomiennym rumieńcu. Chwyciła delikatnie jego dłoń i wstała wydostając się z tego zdradzieckiego uścisku. Nie zważając na ból błyskawicznie przyodziała się i zrobiło jej się żal półodkrytego chłopaka. Szukał jej dłonią mrucząc coś pod nosem. Ahhh... Jaki on słodki! Spojrzała na odkryty, umięśniony tors i delikatną twarz. Zarumieniła się jeszcze bardziej i okryła go kocem.... Chwila! Uderzyła się otwartą dłonią w czoło, czego od razu pożałowała. Odskoczyła od łóżka jak poparzona! 
Zauważyła przez drzwi... a raczej ich brak, że w drugim pokoju na stole leżała kartka i pieniądze. Zaciekawiona podeszła i zdziwiła się. 
" Tu masz kasę, którą udało mi się schować. Kup coś do jedzenia i jakieś ubrania, powinno starczyć, skarbie."
Na twarz wpełzł grymas wściekłości, który po chwili konsternacji ustąpił zrozumieniu. Przecież ten idiota nie mógł chodzić! Najgorsze było to, że to tylko i wyłącznie jej wina...
Wyszła zostawiając go w mieszkaniu. Ubrana w ciemnobrązowe, luźne spodnie i za dużą, białą koszulę z brązowym kapeluszem i włosami spiętymi do tyłu wyglądała nad wyraz męsko. Szła powoli przez zatłoczone uliczki łapiąc za ręce kilku małych złodziejaszków i pogroziła im z uśmiechem. Do pierwszego, lepszego targu było dość blisko. Znajdował się na placu między uliczkami. Kupiła szybko to co najbardziej potrzebne m. in. koszule, spodnie, bieliznę, jedzenie i mleko. Większość sprzedawców brało ją za mężczyznę, co było tak irytujące, że aż zabawne. W sumie nie miała nic przeciwko. Starała się skrywać twarz pod kapeluszem. Włosy wyglądały na krótsze, ponieważ schowała je pod koszulę. Wyglądała trochę jak Killian w wersji z czarnymi włosami i trochę drobniejszej budowy. Nawet jedna dziewczyna wyraźnie zainteresowana mrugnęła do niej znacząco. W drodze powrotnej stojące roznegliżowane kurtyzany najniższej klasy zachęcały ją do swoich usług.
- Hej, przystojniaku, może masz ochotę na chwilę rozkoszy w...
- Wybacz o pani, ale nie mam ochoty na towarzystwo tak niskiego progu. - Powiedziała ochrypłym głosem przez spuchnięte gardło naśladując Amona. Myślała, że wybuchnie śmiechem, gdy ujrzała minę ubranej w podartą, jaskrawo - czerwoną sukienkę dziewczyny o płomiennie rudych włosach. Młodsza od niej jak na oko...
Już prawie dotarła, jednak zakupy okropnie ciążyły jej na plecach. Stanęła w ciemnym zaułku i zwymiotowała krwią. Znowu. Trucizna cały czas uszkadzał wnętrzności i rozprzestrzeniała się po organizmie. Musi czym prędzej udać się po lekarstwo do Miasta Wróżek lub Żelaznego Miasta. Tylko jak? Umiera. Czuła jak powoli umiera i tylko energia, którą pobiera jako tako hamuje rozwój śmiertelnego rozkładu wewnętrznego. 
Podniosła się z głośnym sapnięciem i ruszyła do kryjówki.


Rozdział 31 (Killian)
 Z trudem popchnęła zadziwiająco ciężkie drzwi bramy. Weszła do obskurnej klatki schodowej i podpierając się na zimnych, obdartych z farby ścianach, pokuśtykała do mieszkania, w którym Killian miał kryjówkę. Majstrowała przy klamce kilka minut. Typowy złodziejski zamek, wygląda zwykły szajs z bazaru, a nie otworzysz za jasną cholerę, nawet, jeśli tak jak ona teraz, masz klucz. Dopiero po chwili kręcenia w te i z powrotem usłyszała błogosławione pstryknięcie i po cichu weszła do środka.
   Zamknęła za sobą drzwi. Skrzywiła się, gdy zaskrzypiały głośno i spojrzała w stronę łóżka, mając nadzieję, że hałas nie obudzi chłopaka. Z ulgą zauważyła, że poruszył się tylko niespokojnie, jakby jego wpojone instynkty chciały zareagować, ale w końcu zwyciężyło zmęczenie i ociężały stan. Zamruczał coś niezrozumiałego, wtulając twarz w stęchłą poduszkę. Podeszła na palcach i okryła go po samą szyję grubym kocem. Westchnęła, widząc kolejną plamę krwi na prześcieradle. Widać tak jak ona, ciągle nią pluł. Drżącą dłonią starła jej pozostałości z jego warg. Zaczerwieniła się delikatnie, czując pod palcami delikatną skórę. Na górnej wardze zaczął pojawiać się jasny, szorstki zarost, który połaskotał ją w rękę. Cofnęła ją szybko i odwróciła się speszona.
    Poczłapała przez pokój, żeby dostać się do kolejnego. Z ulgą zrzuciła ciężki plecak na ziemię i opadła na krzesło. Zwinęła się z bólu, kładąc głowę na brzegu stołu i zaskomlała cicho, przyciskając dłonie do rany na brzuchu. Udało jej się jakoś przejść do tego rynku i z powrotem, mimo że teraz nie miała bladego pojęcia jak tego dokonała. Wydawało jej się, że żywy ogień płonie wewnątrz niej, pochłaniając i dotkliwie parząc każdą komórkę. Przeklęła. Czuła, jak ulatywało z niej życie. Dosłownie przeciekało przez palce. Zakon świetnie znał jej słabości i doskonale wiedział, jaką truciznę podać... Zostało jej kilka dni... przy dobrych wiatrach. Zakryła usta dłonią, starając się powstrzymać kolejny wodospad krwi. Cholera, potrzebuje odtrutki. Już!
   Zsunęła się z krzesła i lekko chwiejnym krokiem poczłapała do szuflady, w której wcześniej znalazła opatrunki i leki przeciwbólowe. Może Killian ma tu coś, co chociaż odroczy wyrok? Opóźni działanie jadu, który krąży w jej żyłach i pochłania ją od środka? Wysunęła szufladę i podniosła lipne dno, żeby dostać się do zawartości. Szybko przerzucała w dłoniach typowe proszki i lekarstwa na zwykłe dolegliwości... Co jest?! Przecież on nie jest debilem, musiał trzymać tu coś na wypadek zatrucia, czy jakiejś infekcji magicznej! Z rezygnacją odkładała na bok silne tabletki przeciwbólowe, żeby później chociaż sobie ulżyć. Może gdzieś tutaj mają jakiś sklepik alchemiczny? W mieście tego typu musi coś być... Chociaż nie pamięta nic w tym stylu ze swoich wcześniejszych pobytów tutaj. To może ktoś tym handluje na czarno? Jakiś mag, czarodziej, czy szarlatan?
    Nagle jej dłoń tonąca w rolkach bandaży natrafiła na coś dziwnego. Jakby metalowy zatrzask od skrzyni. Wygrzebała błyskawicznie całą zawartość głębokiej szuflady i wyrzuciła ją na bok. Rzeczywiście, przy ściankach dostrzegła niewielkie metalowe zawiasy. Co to ma być? Trzecie dno? Nie, nie ma opcji, szuflada jest wyjątkowo pojemna, ale i tak zbyt płytka... Uderzyła w spód kilka razy. Odpowiedział jej pusty odgłos. Próbowała ciągnąć i pchać dno, jednak dno ani drgnęło. Może zatrzaski zostały założone dla picu...? Potarła lekko przyrdzewiały metal dłońmi. Zauważyła, że wciąż ma na palcach krew Killiana... Dokładnie w momencie, kiedy musnęła nimi zawisy, usłyszała ciche skrzypnięcie, a dno zapadło się odsłaniając zawartość.
    Wstrzymała oddech. Magia?! To musi być to... Pochyliła się, patrząc na szufladę od spodu, jakby chcąc upewnić się, że schowek tych gabarytów, jaki przed chwilą zobaczyła, nie miałby szans się tutaj mieścić. Wróciła do poprzedniej pozycji i pochyliła się nad zawartością. Magiczny schowek był głęboki i sięgał daleko poza ścianki szuflady. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to broń. Porozrzucanie na sobie ostrza, wszelkich rodzajów i wielkości leżały wszędzie, kusząc ją. Oblizała wargi z zachłannie potarła rękojeść najbliższego noża w skórzanym pokrowcu. Jej ręka po kolei wędrowała od jednego do drugiego, pieszcząc je delikatnie. Oh, jak bardzo chciałaby móc ująć je w dłonie, a najlepiej zabrać ze sobą... Zganiła się w myślach. Musi skupić się na czymś innym. Zaczęła pospiesznie i z nadzieją przerzucać zawartość na wszystkie strony. Tak jak się spodziewała, w ręce wpadły jej kolejne buteleczki i fiolki z dziwnymi lekami, alchemicznymi wynalazkami, miksturami, truciznami i odtrutkami. Gorączkowo czytała etykiety w najróżniejszych językach, chociaż połowy nie rozumiała, mając nadzieję, że znajdzie to, czego potrzebuje. Obrzucała je na bok, ignorując ilość tych, które są od dawna zakazane i za samo ich posiadanie grozi stryczek. 
    Nagle z pomiędzy dziesiątek fiolek błysnął jej znajomy kolor. Błyskawicznie sięgnęła w tamtą stronę i wyciągnęła malutką buteleczkę. Myślała, że zacznie krzyczeć z radości. Mikstura miała intensywny, turkusowy kolor, niemalże rażący w oczy. Przycisnęła ją do piersi. Jest! Co prawda jest jej dość niewiele i nie pozwoli na całkowite wyeliminowanie trucizny z organizmu, ale przynajmniej skutecznie opóźni jej działanie. Oderwała koreczek i przysunęła sobie do ust. Poczuła na szkle smak kurzu.
    Wtedy zawahała się.
   Co jeśli dyrektor ich za to obleje? Jeśli uzna to za jedną z tych praktyk, których zakazał im przed wyjazdem? Chociaż w sumie... przecież brali przeciwbólowe, co to za różnica? One pewnie też były zabronione... A jak była chora, Killian wcisnął jej antybiotyki. Gdyby dyro chciał, udupiłby ich już za to, więc jedna miksturka w te czy we te nie zrobi różnicy, prawda?
    Zacisnęła powieki. To i tak nie ma znaczenia. Nie pozwoli, żeby ceną tej cholernej misji było jej życie! Nie umrze tylko dlatego, że jakiś stary pryk z Akademii chciał ją sprawdzić!
   Zdecydowanym ruchem przechyliła fiolkę.

   Siedziała przy ścianie na przeciwko łóżka i przyglądała się chłopakowi. Oddychał płytko i nierówno. Była pewna, że nie zmorzył go sen, tylko ciało było już tak zmęczone, że zwyczajnie się wyłączyło. Wiedziała, że od dawna nie sypia. Było to po nim widać. 
    Wyglądał żałośnie. Leżał skulony pod cienkim kocem i trząsł się przez gorączkę. Poparzone ręce podwijał do siebie, jakby miał w ten sposób złagodzić ból. Mogła się założyć, że do ran wdało się jakieś zakażenie... Poruszył się niespokojnie po raz kolejny i wycharczał coś pod nosem. Dłonie zaczęły zaciskać się i rozprostowywać, jakby coś dręczyło go w koszmarze. Wciąż miał na sobie brudne od krwi, podarte ubrania. Świeże bandaże również zaczynały powoli czerwienieć w niektórych miejscach. Niepokoiło ją to... Miała nadzieję, że rany niedługo się zasklepią. 
    Pomieszała gotujące się na podróżnej kuchence, którą znalazła w mieszkaniu, mleko. Odkąd wypiła odtrutkę, czuła, że nieco odzyskuje siły, chociaż rany wciąż niemiłosiernie jej dokuczały. Podniosła się i poszła do łazienki, żeby przygotować chłopakowi zimny okład. Dlaczego dopiero teraz na to wpadła? Chyba... nigdy nie była w takiej sytuacji. Nie miała "partnera", którym musiałaby się zająć. Znała setki sposobów, żeby pozbawić człowieka życia, ale żeby je ocalić...?
    Zanurzyła kawałek swojej starej koszulki w lodowatej wodzie i wykręciła ją delikatne. Stróżki cieczy spływały jej po rękach i skapywały na podłogę, kiedy wracała. Zatrzymała się przy łóżku. Odgarnęła mu niepewnie mokrą od potu grzywkę z czoła. Zauważyła, że ma opatrunek... I co teraz? Będzie w porządku, jeśli go zmoczy? A może w takim wypadku powinna to tak zostawić? Skąd miała wiedzieć?!
    Nagle chłopak poruszył się i otworzył oczy. Zamrugał kilka razy, jakby nie bardzo kontaktując co się dzieje. Spojrzenie szarych oczu powędrowało na opartą na jego czole rękę, a potem wspięło się do góry, ku jej zaróżowionej twarzy. 
    - Co jest? - mruknął przez zęby, uśmiechając się z trudem.
    - Okład - powiedziała szybko, podnosząc mokrą tkaninę, jakby w obronnym geście. - Chciałam ci zrobić. Okład.
    Spojrzał na szmatkę, którą ściskała w dłoni i z powrotem na nią. Ten moment konsternacji wydawał się jej dłużyć w nieskończoność.
    - Nie musisz - powiedział w końcu.
    Spróbował się podnieść. Widziała jak krzywi się i syczy żałośnie, kiedy opiera się na rękach. Chciała go powstrzymać, ale nie mogła, widząc jak desperacko zaciska zęby. W końcu usiadł na łóżku i wypuścił powietrze.
    - Jak się czujesz? - zapytał, przyciskając do siebie palące bólem ręce.
    - Już... w porządku - odwróciła się i podeszła do kuchenki.
    Wyłączyła gotujące się mleko. Stała tyłem, nie chcąc teraz patrzeć mu w oczy. Postanowiła, że nie powie mu, że odkryła jego tają skrytkę i że zażyła antidotum. Podejrzewała, że nie wiedział o truciźnie, pod której wpływem była, wiec nie będzie o nic pytał.
   - W porządku?! - usłyszała nerwowe parsknięcie. - Rzygałaś krwią i chcesz mi wmówić, że jest "w porządku"?!
   - Zajmij się sobą, dobra?! - nie chciała, żeby zaczynał węszyć. - To była pojedyncza akcja, bo za bardzo oberwałam, teraz już jest dobrze.
   Odwróciła się, słysząc skrzypnięcie materaca i szuranie na podłodze.
   - Wracaj do łóżka!
   Opierał się na ścianie i kuśtykał powoli w stronę drugiego pokoju. Prychnął, słysząc jej żądanie.
    - "Zajmij się sobą"- mruknął i zaciskając zęby, kontynuował swoją wędrówkę.
   Tak, wędrówka to dobre słowo. Cały ciężar ciała opierając za pośrednictwem ramienia na ścianie i zginając lekko skręconą nogę, człapał powoli do drugiego pokoju. W progu zrobił sobie chwilę przerwy, a po zebraniu sił ruszył niepewnie w stronę stołu. Kiedy zabrakło ściany, musiał stawać na nodze. Czuła dziwny ucisk w sercu za każdym razem i przeklinał z bólu. W końcu z cichym westchnieniem opadł na krzesło. Oparł głowę za stole i skrzywił się. Kiedy zauważył, że wbija w niego spojrzenie, odwrócił wzrok. Wiedziała, że jest na siebie wkurzony. Że nie może znieść tego stanu. Jakby sam ból nie wystarczał... Świadomość, że nie możesz praktycznie ruszyć palcem, przy jego charakterze, to musi być coś nie do zniesienia.
  Odwróciła się z powrotem do garnka. Pewnie nie chce, żeby się na niego teraz gapiła. Pewnie wolałby, żeby cieszyła się ze stanu, w którym się znalazł, a nie mu współczuła... Przelała mleko do dwóch kubków i poszła do pokoju. Postawiła jeden z nich przed chłopakiem i usiadła na przeciwko. Wyciągnęła z plecaka świeży, pachnący bochenek chleba. Urwała kawałek. Dopiero wsuwając sobie go do ust, zrozumiała, jaka była przez ten czas głodna. Z satysfakcją przeżuła chrupiącą skórkę. Jeszcze nigdy zwykły chleb tak jej nie smakował.
   Patrzyła, jak Killian mocuje się z kubkiem. Ręka od razu zaprotestowała, gdy próbował podnieść za uszko, złapał więc obiema dłońmi. Drżały ciągle, i widziała ile wysiłku wymaga zaciśnięcie ich na czymkolwiek. W końcu kubek wysunął się z dłoni, a ciepła zawartość rozlała po stole.
   - Kurwa - wysyczał. Rzucił jej szybkie spojrzenie i od razu odwrócił wzrok. Widziała jak go nosi. Szczęka wysunięta do przodu, drgające powieki. Był wściekły. Na swoją dziecięcą bezradność i bezużyteczność. Patrzenie na niego w tym stanie bolało. Tak strasznie się męczył...
Podniosła się, żeby wytrzeć rozlane mleko. Postawiła kubek z powrotem na stole.
    - Killian... - zaczęła. - Pomóc ci?
   Od razu pokręcił głową. Nawet nie podniósł wzroku z podłogi.
    - Może... Masz jakieś leki, które by ci pomogły - w ostatniej chwili powstrzymała się, przed spojrzeniem na szufladę. - Jakiś eliksir, czy coś?
    - Nie - skłamał. - Zresztą, nawet jeśli to nie możemy.
   - Przecież dyro nie może się o to pruć, skoro jesteś w takim stanie - powiedziała, jakby na własne usprawiedliwienie.
    - On to jedno. Pamiętasz, jak ci mówiłem o tych barierach, co wykrywają magie? Nie wykluczone, że Król Złodziei pozakładał takie przy kamieniu. Lepiej nie ryzykować.
    Przeklęła w myślach. I co teraz?!
    - Poza tym, to nie jest żadna klątwa, czy trucizna. Zwykłe obrażenia zewnętrzne, na coś takiego rzadko robi się eliksiry.
   Usiadła z powrotem na swoim miejscu. Oderwała kolejny kawałek chceba i podała chłopakowi. Uśmiechnął się lekko przełykając kolejne kęsy. Zjedli cały w milczeniu, rozkoszując się tym pierwszym od dawna posiłkiem.
     Kiedy skończyli, Riuuk wyciągnęła z plecaka nową koszulkę w czarno szare paski i wygodne, ciemno szare spodnie. Podała je chłopakowi przez stół.
    - Mam nadzieję, że będą dobre - uśmiechnęła się lekko speszona. Nie chciała się przyznać ile uwagi poświęciła wyborowi tych ubrań.
     - Dzięki - widziała, jak kąciki warg unoszą się lekko, na widok ulubionego koloru.
   Bezceremonialnie ściągnął z siebie resztki starej koszulki. Skrzywiła się. Cały brzuch pokryty był ogromnymi, czarnymi siniakami. Zacisnęła pięści. Skopali go. Skopali go jak psa. Jej wzrok wędrował po jego ciele, zatrzymując się zarówno na każdej głębokiej ranie, jak i pojedynczym zadrapaniu, a paznokcie wbijały się coraz głębiej w skórę dłoni. Z niemałym problemem, w końcu naciągnął nową koszulkę. Była luźna, ale wiedziała, że on takie lubi. Ze spodniami poszło mu trudniej. Skręcona noga była posiniała w kolanie i kostce. Mocował się z nogawkami dłuższą chwilę.
    Opuściła wzrok. Przez nią jest kaleką. Odkąd się obudził nie usłyszała od niego ani grama ironii, a typowe "skarbie" zawsze dodawał po chwili, jakby o tym zapomniał, i nigdy z tym typowym cynizmem w głosie.
    W końcu usłyszała, jak z powrotem opada na krzesło i wzdycha z ulgą. Popatrzyła na niego kątem oka, sącząc przed chwilą jeszcze gorące mleko. Przypomniała sobie myśl, która pojawiła się w jej głowie, kiedy byli u Jockera.
    "Kocham go"
    Od razu pokręciła głową, prawie krztusząc się napojem. Nie! Nie ma opcji! Skąd to się w ogóle wzięło w jej umyśle?! Dlaczego... Dlaczego tak pomyślała? No dobra, jest całkiem uroczy. Zwłaszcza, gdy śpi, albo jak przez zimno lekko różowieją mu policzki i nosek... Albo jak wśród setek cynicznych uśmieszków wychwyci się ten jeden szczery, pozbawiony ironii... Albo jak odgarnia z oczu te swoje jasne jak promienie słońca, kosmyki... Albo gdy wysuwa szczękę do przodu, gdy mu na czymś zależy... No i wtedy gdy trzyma długopis w zębach, bo ma zajęte ręce. A gdy ją przytula, to czuje się tak, jakby całe zło świata jej nie sięgało... Matko, o czym ona w ogóle myśli?! To do niej nie podobne!
   Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie dziwne wizje. Nie czas teraz na to. Mają ważniejszy problem... Jak się dobrać do Kamienia? Aktualnie oboje są mocno... "niedyspozycyjni". A nie wiadomo, co ich tam czeka. Może kolejna walka? Albo pieczęcie wymagające użycia magii? Cholera...
    - Killian, co robimy?
    Nie musiała precyzować. Wiedział o co chodzi. Popatrzył na nią zrezygnowany.
    - Nie wiem - powiedział, a zdrowa noga potupywała nerwowo w deski podłogi. - Naprawdę nie wiem.
    Jeśli on nie miał pomysłu, to rzeczywiście jest nie za różowo. Przeklęła pod nosem.
    - Nie masz tu jakiś znajomych? Kogoś, kto mógłby pomóc?
   - Nie no, mam - zmarszczył brwi. - Pracowałem z połową hołoty tutaj. No i gang, który założyłem po ucieczce ze stolicy, też ciągle istnieje... Ale oni to by mnie z chęcią dobili, gdyby mnie teraz zobaczyli.
    - A Jocker?
    - Wisiał mi przysługę. Pewnie już zaczął węszyć, co my tu robimy... Gwarantuje, że wystarczyłoby jedno słowo o Kamieniu, a zrobiłby wszystko, by zgarnąć nam go sprzed nosa.
    Westchnęła.
    - Nie masz zbyt wielu przyjaciół, co? - mruknęła ironicznie.
    - Nie chce tego słyszeć od ciebie - parsknął. - To twój Zakon mało nas nie pozabijał.
   - To bardziej skomplikowane niż ci się wydaje - potarła dłonią skronie, jakby samo myślenie o tym wymagało niebotycznego wysiłku. - A jeśli o tym mowa... Powiedz, jakim cudem nie zadziałały na ciebie zaklęcia szpiegowskie.
    - Sama mówiłaś. Silna wola...
    - Nie pieprz - spodziewała się, że właśnie to powie i przerwała mu, zanim skończył. - Byłeś zmęczony i zmordowany. Mogę się założyć, że nie miałeś pojęcia, co się w ogóle dzieje w twojej głowie. Zresztą, nawet jeśli, "silną wolą" mógłbyś co najwyżej przetrzymać zaklęcie, a nie je złamać.
    Odwrócił głowę i nie odpowiadał przez chwilę.
    - Czy ty nie byłaś wtedy nieprzytomna?
    - Tłumacz się - powiedziała stanowczo.
    Westchnął.
    - Blokady.
    Wstrzymała oddech, po czym zaśmiała się nerwowo.
    - Nie ma opcji, tylko w Zakonie je zakładają.
    - No...
    Poderwała się, uderzając dłońmi w stół.
    - Byłeś w Zakonie?!
    Co on gada?! Niemożliwe...!
    Westchnął.
    - Ee... Powiedzmy.
    - Powiedzmy?!
    Podrapał się w tył głowy, jakby chcąc odciągnąć odpowiedź.
    - Tylko tyle, ile trzeba było, żeby założyli mi blokady. Potem zwiałem.
    - Niemożliwe! - krzyknęła mu w twarz. - Dezerterka karana jest śmiercią! NIKT NIGDY nie przeszedł przez bramy Zakonu żywy bez zgody mistrzów!
    - Oczywiście, że wam o tym nie powiedzieli - mruknął. - A jeśli o ucieczce mówimy, to zwiałem z najlepiej strzeżonych więzień na świecie. Zakon im nie dorównuje. Zwłaszcza, jak idziesz tam z planem ucieczki i pewny pomocy z zewnątrz. Ryzykowne, ale w sumie żadna filozofia.
    Zamarła bez ruchu. O czym on pieprzy! Jak to możliwe?! Dlaczego go nie pamięta?! Jakim cudem udało mu się uciec?! Czemu nikt go nie ściga, tak jak ją po zdradzie?! Opadła bezradnie na krzesło i westchnęła głęboko. Zaczyna się już gubić w tym wszystkim.
    - Nie wierzę - mruknęła, chowając twarz w dłoniach, żeby zebrać myśli. - No wie wierzę...
    Nie odpowiedział, tylko tylko podniósł się powoli. Pokuśtykał z powrotem do drzwi, kląc pod nosem przy każdym kroku.
    - To... Długa historia - powiedział w końcu, stając w progu. - Kiedyś ci dokładniej wytłumaczę, dobra?
    Pokręciła głową. Nie wiedział o co jej chodziło. Nie chciała, żeby jej o tym opowiadał? Czy może wciąż próbowała odegnać natrętne myśli?
     Z ogromnym wysiłkiem kontynuował swój pochód. Teraz miał chociaż ścianę i nie musiał obciążać nogi. Sunął przy ścianie, czując piekące od tarcia ramię. Zaklął znowu, przypadkiem uderzając stopą o ziemię. Po całym ciele rozszedł się rażący ból. Wreszcie doczłapał do łóżka i z ogromną ulgą położył się. Zagryzł zęby. Jak ma w takim stanie zdobyć kamień.
     Usłyszał kroki. Lekkich tupot kobiecych stóp uderzających o podłogę. Po chwili Riuuk wychyliła się zza drzwi. Fala rozczochranych, czarnych włosów opadła na ramię. Przeczesała je lekko drżącymi pacami. Popatrzyła na niego.
    Przeklął.
    Nie mógł znieść tego współczucia w oczach. Wolał kiedy nim gardziła, kiedy patrzyła z wyższością. Teraz... Czuł się jeszcze słabszy. Jeszcze bardziej bezużyteczny.
    Dziewczyna podeszła do łóżka i usiadła na brzegu. Skinęła na niego dłonią. Przesunął się, robiąc jej nieco miejsca. Położyła się obok i wbiła wzrok w rozpadający się sufit. Zrobił to samo.
    Leżeli bez słowa dłuższą chwilę.
    - Jesteśmy w ciemnej dupie, nie? - zapytała, nie odwracając wzroku.
    - Mhm.
    - A gdyby tak pieprzyć to wszystko i wrócić?
    Chwila ciszy.
    - Myślisz, że serio nas wyrzuci?
    - Nie wiem.
    - Nie chcę z powrotem na stryczek.
    - Uciekniesz.
    - Może.
    Poprawiła się na łóżku i dopiero teraz wgrzebała pod koc. Przysunęła się trochę bliżej, żeby dla obojga starczyło. Oparła głowę na jego ramieniu.
    - Jak myślisz, jakie są szanse, że zdobędziemy Kamień?
    - Bliskie zeru.
    - Na prawdę nie wiesz, co robić?
    - Pojęcia nie mam.
    - Trudno.
    Przymknęła oczy. Czuła przy sobie jego ciepło. Miał lekką gorączkę. Jego szorstki bandaż łaskotał ją lekko.
    - Flynn?
    - Hm?
    - Dalej się gniewasz?
    - O co?
    - O tych kolesi w lesie.
    - Nigdy się nie gniewałem. Tylko nie rozumiałem, dlaczego to zrobiłaś.
    - Teraz już rozumiesz?
    - Nie.
    - Oboje jesteśmy pieprzonymi zwyrodnialcami, prawda?
    - Na to wygląda.
    - Żałujesz?
    - Teraz już nie.
    - A kiedyś?
    - Chyba trochę.
    - Ja pewnie też.
    Uśmiechnęła się chowając twarz w kocu. Wreszcie normalna rozmowa. Mogą sobie wszystko wyjaśnić. Dogadać się. Kiedy ostatnio tak robili? Chyba w stolicy... Potem jakoś szło, aż nie zabiła tych rozbójników. Teraz miała wrażenie, że od tamtego czasu minęły lata. Tyle zdążyli przejść.
    Chociaż teraz ich rozmowa była inna niż w stolicy. Na pierwszy rzut oka sucha i pozbawiona emocji. Ale tak naprawdę, wszystko sobie wyjaśniali. Zupełnie inaczej niż wcześniej, kiedy słowom towarzyszył płacz i łzy. Może już tego nie potrzebowali? Może się rozumieli? Czuli co tej drugiej osobie leży na sercu?
    - Księżniczko... - uśmiechnęła się
     Kiedy ostatnio ją tak nazwał?
    - No?
    - Przepraszam.
    - Eh? Za co? - dopiero teraz się odwróciła i spojrzała na niego. Miał przymknięte oczy, podniesione brwi, a na twarzy wyjątkowo nie błądził żaden grymas. Mówił przez zęby, ledwo ruszając wargami.
    - Tak w ogóle. Czasem zachowywałem się jak debil.
    - Ja... Ja też - poczuła, że rumieni się lekko, a język się jej plątał. - Przepraszam...
    Schowała twarz w koc. Jej twarz zaczerwieniła się okropnie i zaczęła oddychać szybko. Co jest? Co się z nią dzieje?
    Nie zauważyła, kiedy pogrążona w tych rozmyślaniach, zasnęła.

   Białe obłoczki na jego brodzie pieniły się intensywnie, kiedy zbliżyła uzbrojoną w żyletkę rękę do prawego policzka. Delikatnie ściągnęła nią część piany, starając się ignorować podejrzliwy wzrok szarych oczu, wbijający się w jej twarz i śledzący każdy ruch. Czuła, jak pod wpływem tego spojrzenia zaczyna się rumienić, a ręce zaczynają lekko drgać.
   - Tylko mnie nie zatnij - powiedział, kiedy przejechała żyletką wzdłuż łuku twarzy. - Albo przypadkiem nie podetnij gardła, czy coś.
   - To się nie odzywaj...! - mruknęła, zagryzając w skupieniu dolną wargę. - Nie zrobię tego, jak będziesz się ciągle ruszał...!
    - Nadal uważam, że to zły pomysł - zrobił dziwną minę, wciągając policzek, żeby było jej wygodniej.
    Parsknęła, podnosząc lekko jego podbródek. Posłusznie odwrócił głowę.
   - Sam byś tego nie zrobił - wypłukała narzędzie w wodzie i kontynuowała pracę. - A zaczynałeś już wyglądać jak zarośnięty pijak.
    Mruknął coś pod nosem, ale rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, żeby siedział spokojnie, bo rzeczywiście się jej ręka omsknie.
   Spędzali w mieszkaniu już czwarty dzień, dochodząc powoli do siebie. Rany wciąż im dokuczały, ale Riuuk była spokojna, bo czuła, że trucizna prawie całkowicie została wyparta z organizmu. Dzięki codziennym przechadzkom udało jej się też zgromadzić nieco energii. Tylko głęboka rana na brzuchu spędzała jej nocą sen z powiek i utrudniała normalne funkcjonowanie... Wciąż była na silnych prochach i tabletkach przeciwbólowych.
    Do tej pory nie pozwalała Killianowi wstawać z łóżka. Ale dzisiaj uparł się, że weźmie wreszcie prysznic. Widziała, jak dobija go ta bezczynność... Zresztą, czy on kiedykolwiek liczył się z jej zdaniem?!
   Martwiła się. Po kąpieli, zmieniła mu bandaże (na początku sam próbował, ale zrobiłby sobie większą krzywdę, gdyby nie wzięła sprawy w swoje ręce). Rany na przedramionach wyglądały okropnie. Poczerniały miejscami, ciągle ropiały i krwawiły. Miała wrażenie, że zamiast się goić, pogłębiają się jeszcze bardziej. Przerażały ją głębokie chyba na centymetr, bruzdy w nadgarstkach. Przecież on nawet nie może ruszyć dłonią... Do tego dopadło go to zakażenie. Był blady, miał wiecznie podkrążone, błyszczące gorączką oczy. No i mało jadł...
   Westchnęła, ściągając pianę znad górnej wargi. Był teraz tak nieporadny, że nawet ogolić się sam nie mógł. Uparła się, że ona to zrobi, chociaż, wcale mu się to nie podobało... Zwłaszcza, że wcześniej dokładnie wyczesała i upięła mu  włosy. Uśmiechnęła się lekko. Potrzebował kobiecej ręki.
    Odłożyła żyletkę na bok i wytarła mu twarz wilgotnym ręcznikiem. Zmrużył oczy.
    - Dzięki - ziewnął lekko.
    - A teraz do łóżka - powiedziała, zbierając cały sprzęt.
    Popatrzył na nią miną zbuntowanego dziecka. Po chwili spojrzenie złagodniało nieco, i miała wrażenie, że w zmęczonych oczach dostrzegła dobrze sobie znany, cwaniacki błysk.
    - Jak się czujesz? - zapytał.
   Zdziwiła się. Jasne, pytał ją o to codziennie, gdy zmieniała bandaże, albo syczała z bólu, kiedy zbyt raptownie się po coś schyliła. Ale co go naszło teraz?
    - Dobrze... - odpowiedziała ostrożnie, a jej ręka mimowolnie powędrowała do zranionego boku.
    - Wypadałoby iść po ten Kamień, nie? - uśmiechnął się z trudem.
    - Zdurniałeś?! - wypaliła, z impetem stawiając miednicę z wodą na stole. - Czy ty się widzisz?! Przejście do drugiego pokoju to dla ciebie wyzwanie, a chcesz iść szukać jakiegoś pierdolonego Kamienia?!
    - Poprawka - uniósł rękę w obronnym geście. - Nie będziemy go "szukać", bo wiem, gdzie jest, teraz trzeba go tylko zdobyć - przerwał jej, gdy próbowała skomentować. - I dlatego właśnie zapytałem, jak ty się czujesz. Bo generalnie, wygląda na to, że tobie przyjdzie odwalać brudną robotę.
    - Nie zgadzam się, Flynn - oparła się o stół. -  Nie damy rady.
    - To dlaczego jeszcze tu siedzimy? - badawcze spojrzenie zmusiło ją do odwrócenia wzroku.
    - Czekamy... aż ci się polepszy - mruknęła.
    - Mnie się nie polepszy, Riuuk - powiedział, podnosząc zabandażowaną rękę. - Widziałaś, co się z tym dzieje.
    - W takim razie wracajmy do Akademii - podniosła na niego niepewne spojrzenie.
    Parsknął.
    - Wywalą nas.
    - No i?
   - No i?! - niedowierzanie w jego oczach było ogromne. - Riuuk, ja mówiłem serio. Nie chcę wracać na stryczek.
    - I ja mam za to nadstawiać karku? - parsknęła. - Za twoje winy?
    Głos załamał się jej na końcu, jakby pojęła, co powiedziała. Chłopak nie przejął się jednak, jakby był przyzwyczajony do tego typu rozmowy.
    - Nie. Nadstawisz karku  za swoje cenne miejsce w elitarnej szkole dla magów, która zapewnia ci trening, dostęp do najlepszych broni, nauczycieli i artefaktów.
     Skrzywiła się. Rzeczywiście, była znanym na całym świecie przestępcą, ale wciąż młodym i po śmierci mistrza, który był jej łącznikiem, jej kontakty wciąż były mocno ograniczone. Dzięki wpływom Akademii miała dostęp do wszystkiego, co zabójcy z jej doświadczeniem i wymaganiami było potrzebne.
    - Nie muszę ci chyba przypominać, jaką pozycję ma Akademia na arenie niemalże międzynarodowej. Jest właściwie osobną stroną w konfliktach, trzymającą za gardło połowę przywódców, a z drugą połową może bez problemu negocjować - poniósł się z krzesła, patrząc na nią z góry z typowym uśmiechem na ustach.- Nie zmarnujesz tego. To zbyt wielki raj dla takich jak my.
    Parsknęła, odwracając wzrok. Miał rację.
    - A ceną jest jeden mały kamyczek, który masz tuż pod nosem.
    - Kamyczek? Flynn, ja się mogę założyć, że bardziej niż krzesło w Akademii i ocalenie skóry, interesuje cię ten pieprzony Kamień.
    Uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Nie musiał. Wiedziała, że ma rację.
    - Jesteś chory - mruknęła.
    - Jestem złodziejem - sprostował.
    Westchnęła.
    - Kiedy?
    - Wieczorem.
    - Spakuje rzeczy - wyszła z pokoju, tuszując niewielki uśmiech ekscytacji, w którym wygięły się jej usta.

    Stali na skraju lasu, ukryci miedzy drzewami. Przed nimi majaczył zarys starych ruin jakiegoś dworku. Wszystko co nadawało się jeszcze do czegokolwiek zostało dawno rozkradzione i wyniesione. Noc była dość ciepła, jak to w tej części kraju. W powietrzu unosiła się delikatna mgła, potęgująca atmosferę tajemniczości. Las był zadziwiająco cichy. Wytężyła zmysły. Poza słabą energią drzew  nie wyczuła tu ani najmniejszego owada. Zdziwiła się.
     - To tutaj? - zapytała szeptem.
    Skinął głową i podpierając się na kuli wyszedł spomiędzy krzaków, krzywiąc się, przez ból w ręce, na której się opierał.
    - Co ty robisz? - wybiegła za nim bezszelestnie. - Może trochę... dyskretniej?!
    Rozejrzała się nerwowo na boki.
    - Idziemy okraść rozpieprzone ruiny - uśmiechnął się. - Nikt nie zwróci na nas uwagi.
    - A jakiś strażnik?
    - Ewentualnie przy samym kamieniu.
    Powoli obszedł ruiny od drugiej strony i stanął w pewnej odległości. Przyglądał się im uważnie zagryzając wargi. Zobaczyła jak marszczy brwi, analizując wzrokiem omszałe kamienie.
    - Szukasz cze...
    Uciszył ją ruchem ręki, nie obrzucając jej nawet spojrzeniem. Po chwili podszedł do ściany i zaczął uderzać kulą w pojedyncze kamienie. Zatrzymał się przy jednym, schylił i położył na nim poparzoną dłoń. Zabębnił kilka razy w cegłę, po czym cmoknął niezadowolony. Wstał rozejrzał się dookoła. Przymknął oczy i widziała, jak zaciska powieki coraz mocniej. Stał tak kilka minut, po czym znowu schylił się i nakreślił kilka znaków na ziemi w języku, którego nie znała. Potem rozwiązał część bandaża i potarł ziemię poparzonym kciukiem. Na piachu został ślad krwi. Mruknął coś pod nosem i właśnie w tym momencie poczuła ogromną kulę energii, tuż pod stopami. Jaśniała białym światłem i życiodajną energią. Odruchowo sięgnęła ku niej, próbując ukraść jej trochę, ale ta oparła się. Zachłysnęła się powietrzem. Jak?! Coś takiego ma prawo w ogóle się dziać?!
    Zobaczyła jak spomiędzy kamieni tryska jasne światło i zaczynają poruszać się i tasować, układając w zgrabne schody prowadzące w dół dziury, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Chłopak cofną się nieco i gdy światło złagodniało, odwrócił się do niej, uśmiechając pod nosem.
    - Zapraszam, wasza wysokość.


Rozdział 32 (Riuuk)
  Postawiła niepewnie stopę na zaskakująco równych i czystych schodach z kamienia. Przed nią majaczyło oddalone światło tak jasne, że aż raziło oczy przywykłe do mroku. Jasny, brązowy kamień sprawiał wrażenie wyszlifowanego.
- No, no. Ktoś tu się postarał. - Skomentowała z nieskrywanym zdziwieniem.
- W końcu to przejście do najbardziej poszukiwanego artefaktu. Renoma wymaga. - Zażartował sobie stawiając ostrożnie kulę na pierwszym stopniu.
Nie mogła ogarnąć ekscytacji i zaciekawienia. Nigdy nie spotkała tak wielkiego, wręcz nieskończonego skupiska energii. Tak bardzo chciała jej zaczerpnąć! Wręcz ślina ciekła z rozszerzonych warg, a oczy błyszczały szaleńczo podniecone. Czuła jeszcze coś. Zamknęła oczy i stanęła jak wryta. Killian wpadł na nią, niczym na mur i jęknął ledwo łapiąc równowagę.
- Co ty odwalasz księżniczko! Strach cię obleciał? Może uważałabyś...
- Zamknij się. - Warknęła z tą lodowatą nutą, która ucinała wszelkie pytania. No cóż... Nie żeby Killian cokolwiek sobie z tego robił.
- Jakaś niewidzialna bariera czy jaki chuj? - Zmarszczył brwi i pomachał jej ręką przed twarzą, jakby sprawdzając, czy nie wpadła na jakąś magiczną ścianę. Jego dłoń gładko przesuwała się w powietrzu powodując lekki wiaterek. Normalnie byłoby to przyjemne, gdyby nie swąd gnijących tkanek i trawiącego je zakażenia. Zmarszczyła nos i otworzyła oczy pochylając sie lekko.
- Strażnik.
- No co ty nie powiesz? - Mruknął.
- Jest niezwykle potężny - wyraźnie czuła i widziała miliony wiązek energii powodujące, żę postać nie była dostrzegalna przez emanujący blask - połączony z kamieniem. - Zmarszczyła brwi odruchowo stając w pozycji przyczajonego geparda. Dłoń wyuczenie sięgnęła do paska, jednak nie znalazła broni. Przeklinała dzień, w którym ją oddała.
- No to nieźle. - Westchnął.
- Trzymaj się z tyłu. - Warknęła i ruszyła śmiało do przodu tupiąc twardymi podeszwami o kamienną podłogę. Wiedziała, że Strażnik wyczuwał ich obecność odkąd pojawili się przy ruinach. Przeklinała dzień, w którym wyruszyli na misje i złapała się za bok. Killian został lekko z tyłu.
Energia rosła z kroku na krok oszałamiając ją swą potęgą. Światło wręcz wypalało oczy, a sylwetka Strażnika... a raczej Strażniczki majaczyła coraz wyraźniej jako ciemna plama wśród niebiańskiego, ognistego blasku. Najbardziej zdradzieckiej rzeczy, jaka może cię spotkać, ponieważ jasność otumania i oślepia bardziej niż mrok.
Korytarz ciągnął się w nieskończoność, a jej zmysły nie mogły znieść potęgi czającej się tak blisko... i coraz bliżej.... Jak miała pokonać Strażniczkę?
- Stój! - Warknęła i zagrodziła mu drogę ręką. - Widzisz tą linię na podłodze? - Mówiła o cienkiej lini światła biegnącej u krańca prostokątnego tunelu.
- Nie jestem głupi skarbie. - Prychnął i przeczesał włosy. Delikatnie i niezgrabnie. Uśmiechnęła się na ten słodki widok, a on widząc to zmieszał się i oparł na kulach.
- Nie mów tak do mnie! - Fuknęła. W sumie nie denerwowało ją już to tak bardzo jak dawniej. Nawet przyjemne...
Odwróciła szybko wzrok i usiadła tuz przy linii. Dopóki trzymali się z dala od przekroczenia świetlistej nitki Strażniczka nie zaatakuje.
- Skąd do diabła Król Złodziej wytrzasnął strażnika? - Ciekawski ton zdradził nutkę podziwu.
- Długo historia. - Mruknął niechętnie.
Przyglądali się obydwoje komnacie z jasnego kamienia. Na samym środku tkwił kamień. Musiała powstrzymywać się z całych siły by ta błyskotka wielkości pięści Killiana tak na oko, nie przyciągnęła jej do siebie. Czuła jak ten kamyk mieniący się kolorami żywego i wściekłego ognia ciągnął ją niczym magnez. Ledwo powstrzymywała ramię, by nie wyciągnęło dłoni w kierunku upragnionego skarbu. Znajdował się na kamiennym podwyższeniu w centrum sali. Emanował tak ciepłym i miłym blaskiem...
"Weź mnie!" - Cofnęła się gwałtownie. "Chodź po mnie o wybranko Demona!" - Głos. Męski i wręcz zniewalająco dominujący ogarnął jej umysł. Przestraszyła się. Wybranko Demona? Czemu kamyk do niej mówił!?
- Ej, księżniczko? Rozumiem, stres i te sprawy...
- Też to słyszysz? - Wręcz jęknęła. Złapała się gwałtownie za głowę i uderzyła w gładką ścianę z głuchym łupnięciem. Coś penetrowało jej umysł. Wspomnienia i przeszłość. Krzyknęła niemo kiedy ponownie...
Stała po kolana w śniegu. Brązowe spodnie i długie buty znikały w śniegu, którego tak nie było tak dużo jak zazwyczaj. Czarne włosy rozwiane na wietrze omiatały twarz i wchodziły do każdego zakamarka twarzy. Wyjęła z nosa jakiegoś wyjątkowo natarczywego włosa i dalej brnęła przed siebie nawołując brata. Dobrze znała ten las. Wysokie drzewa, przy których człowiek czół się jeszcze mniejszy niż zazwyczaj dodatkowo potęgowały bezsens tej wyprawy. Zanim go znajdzie, pewnie już zdąży wrócić do domu i to jej dostanie się za spóźnienie na posiłek. Prychnęła i odwróciła się. Ulżyło jej, gdy mogła swobodnie iść pod wiatr odgarniający niesforne włosy na tyłu. Uśmiechnęła się i zakręciła piruet na prawej nodze. Podskoczyła, a lekki puch wzniósł się do góry. Cichy śmiech wydobył się z radosnych, niedoświadczonych złem i nieskażonych kłamstwem dziecięcych usteczek. Różowiutkich i niewinnych, nie znających ni przekleństw, ni bluźnierstw.  Podskakiwała radośnie śpiesząc na obiad. Nagle dostrzegła światło. Żółte i mocne bijące ze strony, w którą zmierzała. Zaciekawiona puściła się biegiem w stronę kuszącego blasku. Blasku zgubnej zagłady.
Tak rozpoczęła się mroczna droga człowieka przepowiedni, który patrzył w towarzystwie łez i niewyobrażalnego żalu jak jego dom ku wtórowi wrzasków palących się żywcem rodziców i rodzeństwa, nie mogących ugasić magicznego ognia prowadząca ku wiecznej ciemności...

Ocknęła się siedząc oparta o zimną skałę. Killian przyglądał się jej badawczo. Po raz pierwszy widziała tak ciekawe i pełne pytań spojrzenie. Podniosła się gwałtownie, jakby chciała strzepnąć z siebie fałszywą wizję prawdziwego koszmaru. Powstrzymał ją łapiąc delikatnie za ramiona, by nie wpadła na niego. Byli tak blisko... Czuła jego gorący oddech na policzkach i poczuła jak się rumieni. Brudny, szorstki bandaż otarł łzę spływającą po prawym policzku.
- Co ty się wyprawia? - Rzekł oddalając się i wstając w towarzystwie stęknięcia.
- Masz jakiś plan? - Usiłowała szybko zmienić temat. Szept dalej tlił się w odsuniętej istocie podświadomości, jednakże nie był już tak silny.
- Hmn... Nie? - Rozłożył ręce i oparł się o przeciwległą ścianę. - Patrz! Gapi się! - Wskazał palcem na istotę siedzącą w komnacie. Opierała się o kolumnę, na której był osadzony kamień. Owinięta parą błoniastych skrzydeł patrzyła się na nich przenikliwym spojrzeniem doświadczonych i przerażająco spokojnych, czarnych oczu. Dopiero teraz zauważyła, że istota opiera się tak naprawdę o wielki, pulsujący ognistą energią smoczy miecz sprawiający wrażenie potęgowania dramaturgii sytuacji.

Cała pokryta łuską niczym smok koloru kamienia. Wszystkie części ciała oprócz ciemnych skrzydeł iskrzyły się jakby Strażniczka płonęła. Czarne, krótkie włosy zakrywały podstawy grubych, krętych rogów. Czuła silną więź między nią a artefaktem. Przeklęła pod nosem i wstała. 
- Co ty robisz? - Mruknął rozbawiony na widok jej cichej determinacji. - Zwariowałaś? Nagle na odwagę ci się zebrało? A może jeszcze mi powiesz, że to twoja znajoma z dzieciństwa? - Drwił z niej głośno i dosadnie, lecz ona tylko bez słowa wykonała pierwszy krok pokonując połowę drogi za barierę.
- Tak bez żadnego planu?
- Ja mam plan. - Spojrzał na nią krzywo i również wstał. 
- To może byś się podzieliła tym wspaniałym pomysłem ze swoim partnerem? - Oparł się o kule i staną w pozycji mówiącej mniej więcej "no dawaj mała". Co ona sobie wyobrażała? Że tak o wejdzie tam i pokona legendarnego strażnika, który na dodatek okazał się jakimś potworem - seksownym, ale jednak potworem - i odejdzie z kamieniem? 
- Czekaj tutaj. - Mruknęła. - Będziesz tylko przeszkadzał z tym swoim kalectwem. - Dotknęło go to. Mocno i dogłębnie. O to jej chodziło. 
- Aha. - Skwitował i założył ręce na piersi. Nie próbował kryć znacznej konsternacji i wkurzenia. Co ona sobie myśli? Nie mógł znieść swego kalectwa, a ona dodatkowo mu to wypomina! W sumie z drugiej strony lepsze to niż współczucie, jednak nie zmieniało faktu, że czuł się bezużyteczny i niepotrzebny. Szczęka wysunęła się do przodu, a blade policzki nabrały czerwonawego koloru. 
- Jak tam sobie chcesz Riuuk. Ale ostrzegam, że jak zginiesz to tylko i wyłącznie ze swojej winy. - Uśmiechnął się drapieżnie. Taaak. To było to! Namiastka zdrowego Killiana. Miała wrażenie, że nagle zrobiło jej się cieplej. 
Wzięła głęboki oddech i wykonała kolejne kroki w przód. Poczuła nagłe ciepło, a potęga spoczywająca przed nią otumaniła. Złapała się za głowę i opadła na lewe kolano. Oczy, szeroko otwarte nie mogły uwierzyć w otaczającą ją potęgę, której nie mogła tknąć. Strażniczka wstała i popatrzyła na nią zaciekawiona, przechylając głowę. 
- Ej, mała! Co ty odstawiasz do jasnej cholery! - Krzyknął za nią z irytacją. Nie usłyszała go w szale mocy i gonitwie myśli ogarniającej umysł. 
Po dłuższej chwili zdołała podnieść głowę. Wtedy ujrzała ją w całej okazałości. Oniemiała. Wstała szybko i zmierzyła ją wzrokiem. 
- Gdzie jest ten, co wiecznie zamkniętą pieczęć złamał?! - Głos niczym grzmot napełnił salę. Kobiecy, silny i lekko syczący. Ostry niczym brzytwa. - Gdzie jest ten zwany Hermesem? - Zdziwiło ją to pytanie. Skąd znała to imię? 
- Jam jest Riuuk Przecierająca Szlaki znana jako Klinga. Śmiem być twym przeciwnikiem. - Zagrzmiała dumnie, lecz mimo to wypadała słabo przy niosącym się jakby z każdego zakamarka głosie istoty. 
- Skoro tak bardzo pragniesz śmierci! - Poruszyła się robiąc duży krok w jej stronę. Łuski mieniły się z każdym krokiem. Ku niepisanemu zaskoczeniu Riuuk zauważyła, że miecz nadal tkwi w pierwotnym miejscu. Strażniczka widząc jej konsternację rzekła z ogromna pewnością siebie:
- Jesteś tylko nędznym robakiem bez broni! Nie łudź się, że stanowisz jakiekolwiek zagrożenie! - Oczy błyszczały histerycznie. W mgnieniu oka ledwo odchyliła się od kopniaka w brzuch. Parowała poszczególne ciosy najszybciej jak mogła. Łokieć, kolano, kontra na głowę i po wyskoku drugą nogą. Zanim zdążyła zareagować pazurzasta łapa wbiła się w miękkie tkanki brzucha i dziewczyna odleciała na drugi koniec pieczary. Z krzykiem Strażniczka wyskoczyła do góry i pokonując całą dzielącą je odległość prawie zmiażdżyła jej głowę kopnięciem. Podłoże wokół nich zapadło się jak od uderzenia małej komety. W jednej chwili złapała ją za skrzydło i pociągnęła w dół, podnosząc się lekko. Stworzenie skontrowało ją mocnym ruchem zbyt silnego skrzydła. Przeliczyła się i ponownie przeleciała przez salę z głuchym hukiem lądując na ziemi. Usłyszała ten irytujący śmiech zwycięzcy. Popatrzyła na Killiana, który wpatrywał się w jej oprawczynię. Jęknęła podnosząc się i uśmiechnęła. Wystarczyło jej jedno dotknięcie.
- Jam jest Bellrid, Strażniczka kamienia zwana Smoczym Dzieckiem. Nie pokonasz mnie, wybranki mocy o marny, ludzki pomiocie. - Światło w jaskini przygasło, lecz jej postać dalej emanowała złowrogim blaskiem. Riuuk wiedziała, że szaleńcy zakochani w walce są najgroźniejszymi przeciwnikami niczym utalentowani nowicjusze. Nie można przewidzieć, ani zdefiniować ich ruchów czy jakichkolwiek zamiarów. Bellrid opowiadała o swoich przeciwnikach i jej marności, jednak czarnowłosa nie słuchała tego smoczego dziwadła. Zamknęła oczy i skupiła się. Widziała wyraźnie złociste nitki potężnej więzi i zaczęła wprowadzać tam swoje macki. Macki mrocznych, srebrnych niczym ostrze nitek energii i najgłębszego "ja".
- Riuuk! - przez barierę jej skupienia przedarł się znajomy, ukochany głos.
Nagle Strażniczka rozłożyła skrzydła i wzleciała pod samo sklepienie jaskini i w nagłej ciszy sunęła w kierunku wejścia, gdzie Killian właśnie przekroczył granicę. Nie sądziła, że on również weźmie ją za nieżywą. Jej energia życiowa sięgała dolnej granicy, ponieważ większość z niej wyprowadziła poza ciało. Instynktownie próbowała dobrać się do jakiegokolwiek źródła. Nie sądziła, że potrafi, aż tyle...
- Intruz! - Rozległ się niebotyczny wrzask, a ogromna kula jasnej energii zebrała się w jej łapach, gdy mknęła w stronę chłopaka. Musiała się pośpieszyć!

Kobieta zatrzymała się nagle przed Killianem, a jej raptownemu przystankowi towarzyszył pisk o podłogę i tornado pyłu. Kiedy ten opadł, zobaczyła, jak blisko siebie stoją. Ich twarze dzielił może centymetr. Oboje wpatrywali się sobie nawzajem w oczy. Widziała, jak chłopak wysunął szczękę do przodu. Z łuskowatych szponów napastniczki bił niebezpieczny oślepiający blask. Jednak nie wymierzyła ciosu.
- To ty zdjąłeś pieczęć - suchy, pozbawiony uczuć głos rozbrzmiał echem w komnacie. Wciąż patrzyła mu białawymi ślepiami prosto w oczy. 
- Właśnie. Dlatego zostaw ją w spokoju - nie spuszczał oczu. Pewnym siebie, niemalże władczym spojrzeniem odpowiadał na jej wzrok.
- Sama tego pragnęła...
- To nie twoje zadanie - powiedział stanowczo.
Maszkara uśmiechnęła się, odsłaniając krzywe, ostro zakończone kły.
- Jesteś taki sam jak on - w jej głosie można było usłyszeć jakąś melancholijną nutę. - Ostrzegał mnie przed takimi. Kazał bronić przed nimi swojego skarbu.
Riuuk podniosła się powoli. Chłopak przeklął widząc to. Był pewien, że nie żyje... Że potrzebuje pomocy.
- I po co ci to było? - Bellrid zaśmiała się mu w twarz. - Po co tyle ryzykowałeś... Hermesie?
Zagryzł zęby, warcząc cicho. Przysunęła się bliżej.
- Wiesz co teraz będzie?
Oblizał wargi, nie spuszczając z niej wzroku. Nagle zakaszlał, jakby się czymś zakrztusił. 
- Killian! - krzyknęła Riuuk, podnosząc się na łokciu i starając skoncentrować na wiązkach energii. Potrzebuje jej więcej! Ona jest tak potężna... Musi ukraść jej JESZCZE WIĘCEJ!
Widziała, jak stopy chłopaka odrywają się od ziemi. Słyszała jak się dusi. Na całym jego ciele pojawiały się pulsujące, fioletowe żyłki. Zaczął rozpaczliwe kopać w powietrzu. Co jest?! Przecież kula energii wciąż spoczywa w dłoni Bellrid...
- Killian! - wrzasnęła ponownie, już wszystko rozumiejąc... to nie pocisk. To magazyn mocy, której potrzebuje, by robić mu... TO.
Maszkara zaśmiała się głośno.
- Szkoda - pisnęła podniecona, obracając głowę. - Byłbyś godnym następcą, królewiczu. Byłeś bożkiem dla ślepego, niewiernego ludu... Ale przegrałeś. Z prawdziwym Królem.
- Zostaw go!!! - Riuuk poderwała się zapominając o rozrywającym bólu. Energia... Potrzebuje jej! Sięgnęła w głąb siebie, w samo centrum ogromnej mocy, którą przed chwilą zebrała. Czuła jak ogarnia ją, jakby ciesząc się, że może się wreszcie wydostać. Bellrid obróciła się do niej z pogardliwym uśmiechem, który w sekundzie starł wyraz niemego zaskoczenia. Wyciągnęła dłoń, żeby użyć zaklęcia... Ale było już za późno.
Srebrne nici wbiły się w złoty pień stabilności, rozrywając ją na kawałki. Bellrid z krzykiem zdziwienia wpadła na człowieka z wygasłym płomieniem magii w łapach. Uderzyli z hukiem o ścianę. Chłopak krzyknął i opadł bezwładnie na ziemię. Czaszka łupnęła w ziemię z chrupnięciem. Teraz to Riuuk miała zimne i pełne nienawiści oczy. Stała przy mieczu błyszcząc magią kamienia, a srebrzyste macki wokół niej przybrały kolor tak głębokiej czerni, że poświata, którą tworzyła zdawała się pochłaniać wszelką jasność i zaginać rzeczywiste kształty otaczający ją skał. Nareszcie czuła tą niebywałą i nieskończoną potęgę wypełniającą każdy zakamarek ciała. Bellrid była po prostu związana z artefaktem. Riuuk potrafiła z niego korzystać...
Łuski zaczęły odpadać, skrzydła przeistoczyły się w proch, a pazury odpadły. Wielka bestia zmieniła się w małą, rudowłosą dziewczynę lezącą w pozycji embrionalnej na kamiennej posadzce. Już miała powiedzieć, że poszło łatwiej niż myślała, kiedy usłyszała ten głos. Ten sam głos, a coś zaczęło przejmować kontrolę nad ciałem i umysłem. Tak wielka potęga! Energia nieskończona. Może... może zabrać kamień dla siebie? - Czuła się niepokonana. Dzięki swym zdolnością mogła korzystać z mocy w pełnym jej wymiarze! Mogła stać się najpotężniejszym władcą całego świata! - To mówił głos zalewający umysł cieniem pożądania. Złapała się za głowę i opadła na kolana. 
" Łatwo poszło?" - Drwił głos. Starczy, lecz pełen energii i grzmiący lepiej niż bas mężczyzny w kwiecie wieku. - " To kamień chciał ciebie dziewczyno. Tyś dziedziczką mocy!" 
Ręce zaczęły się zmieniać. Palce wydłużać, a skóra zmieniać w twardą łuskę. Jęknęła i próbowała z tym walczyć. Podczołgała się do Killiana i uniosła delikatnie jego głowę. Z trudem odgoniła wszelkie myśli. Skupiła się na nim i jego słabym, prawie niewyczuwalnym pulsie. 
Umierał. Czuła to. To co się z nim działo to nawet nie były drgawki. Trząsł się, jakby coś rozsadzało go od wewnątrz. Przez bladą skórę przebijały się wszystkie pulsujące żyły, a oczy zaszły jakby mgłą i zbielały jak u ślepca.
- Nie możesz! - Krzyknęła, a łzy popłynęły same, gdy zauważyła, że dłonie pod jego głową czerwienieją, a prawie białe włosy przesiąkają czerwienią. 
Nie możesz? Nie możesz...? Czemu...? Dlaczego?! Przecież go już nie potrzebuje, tak?! Ma kamień, może wracać do Akademii... A on... Przecież to nic nie zmieni, jak zdechnie, nie?! Sama zabiła tylu ludzi, że dlaczego śmierć tego jednego miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie?! Tak, powinna iść! To logiczne! On będzie.. tylko opóźniał... Zrobił, co do niego należało, już nie musi go wykorzystywać.
Bezwiednie odsunęła się nieco do tyłu. Czuła jak jej ręce drżą. Musi iść. MUSI IŚĆ. Tak postąpiłby zabójca. Tak postąpiła by Kilnga! Killian i tak...
- Killian... - wyszeptała, wbijając w niego zdezorientowane spojrzenie. Jej... Killian. Miałoby go nie być? Chwila... wcześniej go nie było? Jak? Jakim cudem radziła sobie, zanim go poznała? Miała wrażenie... jakby był przy niej cały czas... Ona go potrzebuje...
Ona go kocha.
- Nie zostawiaj mnie! Słyszysz?! - Rogi zaczęły wyrastać z obitego czoła. Skóra coraz bardziej poddawała się zastępowana ognistą łuską. Zamknęła oczy i zobaczyła niepokojąco szybko gasnące nitki. Nitki energii tak białej i tak czystej, niczym najczystsze dobro przy jej ciemnym ja, które otuliło ją z każdej strony. Szeptał coś cichutko. Zbyt cicho, by zrozumieć jakikolwiek dźwięk. Kamień coraz bardziej przejmował jej osobę, a ostatnie nitki życia chłopaka przygasały. "Poddaj się. To koniec, naiwna". 
- Nigdy się nie poddam! - Echo rozniosło się po jaskini, a pazurzasta łapa dotknęła policzka Killiana. - Nigdy się nie złamię! Nigdy!

Nagle krwawy i przeźroczysty niczym iluzja eteryczny łańcuch ogarnął wszystko dookoła. Nie wiedziała co się dzieje, lecz kamień wycofał się nagle, a łańcuch lśnił coraz mocniej, gdy ta nieznana osobowość próbowała naciskać na czerwoną zaporę. Wykorzystując tą chwilę słabości podniosła swoje wewnętrzne ja i zamknęła oczy.
Ciemne nitki oplotły ciało chłopaka niczym całun i wniknęły do samego wnętrza. Przekazała mu całą moc kamienia odizolowując jego waleczną postać i patrzyła, jak wypełnia jego ciało. Zamknęła oczy i przełamując mimo bólu jakąś dziwną barierę, wniknęła umysłem do ciała chłopaka, torując drogę dla wiązek energii. Wrzasnęła, uderzona przez jeden z promieni, które wypełniały jego ciało i rozsadzały je od środka. Podążyła za nim, zagryzając zęby, prosto do jego centrum. Wyciągnęła dłoń do małej, parzącej kuli energii i spróbowała zmiażdżyć ją w pięści.
"Jak śmiesz! Nie możesz mnie pokonać!" - Rozniosło się niczym grzmot, a szkarłatny łańcuch był niczym rozgrzana stal. 
Nagle lekko pękł w jednym miejscu. Dziewczyna z krzykiem osunęła się na ziemię tracąc przytomność. 
- To nie może być... - Ostatnie słowa padły w pustkę ku rozpaczy kamienia i niknięciu łańcuchów...

Rozdział 33 (Killian)
   Nie zauważyła, kiedy się obudziła. Po prostu nagle poczuła, że już od jakiegoś czasu jest jej zimno. Minęła chwila, zanim postanowiła otworzyć ociężałe powieki. Zamrugała kilka razy, próbując skupić na czymś wzrok... Wcześniej wszystko było rozmytą plamą. W końcu odzyskała ostrość, a przedmioty nabrały kształtu. Zdezorientowana potoczyła zmęczonym, powolnym spojrzeniem po zmasakrowanych ścianach komnaty. Chwila... Co ona tu robi? Co się... Nagle wspomnienia i obrazy uderzyły w jej umysł. Zacisnęła powieki, kiedy w obolałej głowie pojawiały się kolejne strzępki informacji... Walczyła. Ze smoczym Strażnikiem... i pokonała go...? Tak, pokonała, dzięki jakiejś potężniej mocy z zewnątrz... Chyba dzięki mocy Kamienia...
   Nagle poderwała się, ignorując rozszarpujący ból.
   Killian!
   Z pewną ulgą zobaczyła, że leży tuż przy niej. Od razu przysunęła się bliżej i z bijącym sercem sprawdziła puls. Poczuła, jakby ogromny ciężar spadł jej z barek, gdy pod palcami na nadgarstku żyły pulsowały słabo. Z delikatnym uśmiechem pogładziła jego zimny policzek. Był tutaj. Żył. Odgarnęła mu z twarzy czerwone i sztywne od sklejonej krwi włosy. Był blady, a pod skórą wciąż dokładnie było widać fioletowe żyłki. Głowa leżała w kałuży krwi, która sączyła się z kolejnej rany. Nie powinien żyć. Nie z takimi obrażeniami.
Wstała, szukając wzrokiem swojego plecaka. Potrzebuje opatrunków. Zauważyła swoje rzeczy przywalone lekkim gruzem kilka metrów od niej. Podniosła się z lekkimi zawrotami głowy i poczłapała w jego stronę, ze zdziwieniem zauważając, że nie sprawia jej to aż takiego bólu, jakiego spodziewała się po obrażeniach, które odniosła w walce. Owszem była trochę poobijana, a cięcia na brzuchu dawały o sobie znać przy każdym kroku, jednak sądząc po atakach, które na siebie przyjęła, powinna teraz leżeć roztrzaskana na ziemi... To pewnie wszystko dzięki Kamieniowi... Do tej pory mocno ściskała go w palcach, tak, że aż pobielały jej kostki. Miał czerwono bursztynową barwę, i mienił się delikatnym, życiodajnym blaskiem. Przez półprzeźroczystą warstwę minerału wydawało się, jakby w jego wnętrzu tańczyły delikatne płomyki ognia... A może energii? Energii, która chciała ją pochłonąć, a która koniec końców uratowała życie jej i Killiana. Mocując się z zatrzaskami i ze zniecierpliwieniem przerzucając zawartość plecaka w poszukiwaniu bandaży i medykamentów, próbowała odepchnąć od siebie dręczące ją myśli i wspomnienia, tego co działo się z nią kilka godzin temu. Tego jak kamień, a może jej raczej zachłanność, próbował ją zmienić w potwora... Potrząsnęła głową, jakby chcąc odtrącić ten obraz, jednak nie mogła powstrzymać kontrolnych spojrzeń na przeszukujące zawartość plecaka dłonie, które jeszcze nie tak dawno temu, za sprawą demonicznej energii, zmieniły się w ogromne, smocze szpony. "Kamień cię pragnął"... "Demoniczna dziedziczko"... Cholera, nie czas teraz na to! Wreszcie wygrzebała z plecaka wszystko co potrzebne i wróciła do chłopaka. Kiedy przy nim uklękła, już nic nic innego nie zaprzątało jej myśli.
   Biedactwo. Jakby wcześniej oberwał za mało... Dlaczego przekroczył granicę? Dlaczego w ogóle tak strasznie uparł się, żeby jednak iść po ten Kamień? Przecież, kto jak kto, ale on na pewno doskonale wiedział, że w obu przypadkach, to właściwie samobójstwo.
   - Idiota - szepnęła, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy, kiedy przemywała mu ogromną ranę z boku głowy. Dzięki energii, którą w niego wpompowała, czaszka nie uległa uszkodzeniom... Gdyby nie to, już by nie żył.
   Założyła na ranę gruby, kilku warstwowy opatrunek i obwiązała całą głowę bandażem. Z zewnętrznych na szczęście tylko... Nie wiedziała, czy ma jakieś obrażenia wewnętrzne, a jeśli tak to na jaką skale. Jednak wyraźnie rysujące się na skórze żyłki przerażały ją... Strażniczka uszkodziła jego układ przewodzenia magii i energii, co do tego nie miała żadnych wątpliwości.
   Okryła go ciepłym, podróżnym kocem. Delikatnym, opiekuńczym ruchem odgarnęła mu z oczu grzywkę.
   Obudź się. Proszę.
   Po prostu się obudź.

  Nie wiedziała, ile godzin minęło. Wciąż siedziała przy nim, a każda chwila dłużyła jej się niczym lata, wypełniane niemym zaklinaniem i błaganiem o choć jeden ruch. Straciła rachubę ile razy poprawiała koc, sprawdzała puls, czy oddech. Nie zwracała kompletnie uwagi na własne zmęczenie i dopiero po dłuższej chwili przypomniała sobie o własnych ranach i o opatrzeniu ich. Mimo że w komnatach było z jakiegoś powodu dość ciepło, wyszła do zimnego lasu, zebrała nieco drewna i rozpaliła niewielkie ognisku, w miejscu, gdzie pilnowała Killiana. Szturchając popiół patykiem, próbowała odgonić od siebie natrętne myśli i wmawiała sobie, że wszystko będzie dobrze. Musiała ułożyć plan powrotu do Akademii, chciała, żeby wszystko było ogarnięte jak najszybciej i żeby zaraz po przebudzeniu chłopaka mogli wyruszać. Jednak... nie miała zbyt wielu pomysłów. Nie miała kontaktów, ani znajomych... Może statek? Bo końmi chyba nie dadzą rady... Jednak, biorąc pod uwagę ich położenie, lądem byłoby znacznie szybciej. Wcześniej zatoczyli ogromne koło, od Akademii, przez stolice, potem kompletnie w przeciwną stronę do Gruul, i na koniec do Xin. Teraz głównym traktem droga powrotna zajęłaby im maksymalnie tydzień... Ale jak?! Poirytowana wrzuciła patyk w płomienie. Jakim cudem Killian zawsze to ogarnia?! Od razu wie, która droga, czy pojazd będzie najszybszy, a przede wszystkim w ich zasięgu. Westchnęła, chowając twarz w dłoniach. To już ostatnia prosta. Jak dobrze pójdzie, to za tydzień o tej porze będą siedzieć w Akademii i zapomną o wszystkim. Ale wcześniej osobiście ukręci dyrektorowi kark, że ich na to narażał.
   Kątem oka zobaczyła, jak chłopak porusza się. Wstrzymując oddech, zerwała się i wbiła w niego pełne nadziei spojrzenie. Zmarszczył brwi i pokręcił głową. Potem powoli otworzył oczy, jakby powieki bardzo mu ciążyły. Widziała, jak napięły się mięśnie twarzy, kiedy mrugał, jakby nie wiedząc co się dzieje.
   - Killian...? - zapytała, kucając bliżej.
   Na dźwięk znajomego głosu, powieki drgnęły, a oczy powoli podążyły w stronę, z której dochodził. W końcu spojrzał na nią pustym, zamglonym wzrokiem, wciąż nie bardzo kontaktując co się dzieje.
   - Killian? - powtórzyła. - Słyszysz mnie?
   Zmarszczył brwi, jakby próbował się jej lepiej przyjrzeć.
   - Żyjesz - to nie było pytanie.
   - Mhm - poczuła, jak po jej policzku spływa łza. Starła ją szybko brzegiem dłoni. - Ty też.
   - Jak, do cholery? - mruknął z trudem przez zęby.
   Wzruszyła ramionami. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale przerwał jej.
   - Jak się czujesz? - nie otwierał nawet do końca ust, jakby sprawiało mu to problem. - Bardzo cię obiła?
   - Debil! - uśmiechnęła się mimowolnie. - Popatrz na siebie.
   - Wyglądam aż tak źle?
   "Twojej mordce ciężko byłoby zaszkodzić".
   - Boli cię? - zapytała, unikając odpowiedzi.
   - Napierdala jak jasna cholera - mruknął, z powrotem przymykając powieki. - Wszystko.
   - Będziemy musieli się zbierać. Jeśli szybko nie wrócimy do Akademii...
   "Umrzesz" dodała w myślach, nie mogąc znaleźć w sobie odwagi, by wypowiedzieć te słowa na głos.
   - Masz Kamień? - zapytał nagle.
   - Tak...
  Wyciągnął spod koca zabandażowaną rękę. Wciąż ściskała minerał w dłoni... Zacisnęła na nim palce jeszcze mocnej, i dopiero po chwili, z lekkim wahaniem, podała go chłopakowi. Oczy zabłysły mu, kiedy obracał go i oglądał z każdej strony. Uśmiechnął się z trudem i oblizał wargi. Trzymał w dłoniach jeden z największych skarbów tego świata! Jeden z artefaktów samego Króla Złodziei... Udało im się. Wydarli go.
   - Moje maleństwo - potarł palcem kryształowy brzeg, uśmiechając się pod nosem.
   - Ty serio jesteś chory - mruknęła Riuuk, zabierając mu Kamień. Skrzywił się i popatrzył na nią z lekkim wyrzutem. - Jak go schować?
   - Owiń go w ciuchy i zagrzeb w tej ukrytej kieszeni w moim plecaku. Nie mamy nic lepszego.
  Od razu wstała i zrobiła to, co powiedział. Kiedy wróciła, zauważyła, że zwinął się mocniej w koc i z wielkim trudem starał się utrzymać powieki otwarte. Widziała, jak drgają z bólu. Podała mu blaszany kubek z naparem przeciwbólowym, który przygotowała z lekarstw i ziół. Dyrektor im pewnie tego nie uzna, ale jak tak dalej pójdzie, to chłopak umrze z bólu. Po chwili wahania, wypił napój. Musiała pomóc mu trzymać kubek, bo nieustannie wysuwał mu się z trzęsących rąk, rozlewając zawartość. Nie miał nawet siły, by protestować.
   - Jak... wrócimy do Akademii? - zapytała, gdy położył się z powrotem.
   - Ile czasu minęło od walki?
   - Chyba... kilkanaście godzin?
   - Może załapiemy się z cyrkowcami, którzy jadą głównym traktatem. Za cztery dni będziemy na miejscu - mruknął.
   - Skąd wiesz, że jacyś jadą?
   - Wypytałem Jockera.
   Uśmiechnęła się. Czy on myśli o wszystkim?

   Jechali z cyrkowcami już trzeci dzień. Wcześniej, jakimś cudem pomogła chłopakowi wygrzebać się z komnaty i zajść w stronę miasta na tyle daleko, by nikt nie kojarzył ich z dziwnymi schodami w ruinach. Potem zostawiła go i najszybciej jak umiała z ranami na brzuchu, udała się na poszukiwania cyrkowców. Znalazła ich dość szybko. Od razu zgodzili się, żeby do nich dołączyli na te kilka dni, a gdy zobaczyli w jakim oboje są stanie, ochoczo zaoferowali, że jak któreś zejdzie w drodze, to na pewno je pogrzebią i nadadzą jednej z cyrkowych małp jego imię. Urocze.
   Od początku podróży właściwie nie opuszczali zagraconego, drewnianego wozu. Killian cały czas był pogrążony w płytkim nerwowym śnie. Jadł niewiele, a przy każdej zmianie bandaży jego rany wyglądały coraz gorzej. Włosy i ubrania obojga wciąż były brudne od pyłu, błota i zaschniętej krwi. Riuuk bała się spać. Cały czas ściskała przy sobie plecak w obawie, że ktoś mógłby ukraść im ich cenny skarb... Wolała też pilnować chłopaka. Bała się, że jego oddech ustanie, że powieki przestaną drgać. W końcu jednak i ją zmorzyło zmęczenie. Ktoś z grupy cyrkowej co chwila do nich zaglądał, zanudzając pogawędkami, anegdotami i pytaniami. Normalnie pewnie Killian by się tym zajął, ale tym razem to na nią spało to brzemię. Nie była przyzwyczajona to bezsensownych rozmów i udawanie zainteresowania sprawiało jej naprawę wiele kłopotu.
   W końcu jednak dotarli do Akademii. Woźniczy ich wozu był na tyle miły, że podwiózł ich pod samą bramę. Oboje poczuli nieopisaną ulgę, kiedy przekroczyli mury i stanęli na ogromnym dziecińcu, a przed nimi piętrzyły się monumentalne wieże szkoły. W domu... Wreszcie w domu.
   Zimna zbliżała się wielkimi krokami. Ziemia była twarda i zgrzytała pod ich stopami, kiedy ciężkim, powolnym krokiem ruszyli przez oszroniony dziedziniec. Trafili akurat na czas przerwy obiadowej. Im bliżej drzwi byli, tym więcej ciekawskich oczu wbijało się w dwoje brudnych, poranionych i ledwo stawiających kolejne kroki wędrowców. Wszyscy wiedzieli, że wysłano ich razem na misję, a od złośliwych plotek huczała cała szkoła, zwłaszcza gdy tak długo nie wracali. Riuuk zaciskała zęby, starając się ignorować pacierz Killana, złożony z samych przekleństw, którym próbował tłamsić ból, przy każdym ruchu. Nim doczłapali do pierwszych schodów, ktoś podbiegł do nich. Nim dziewczyna zdążyła się zorientować, przybysz objął ją.
    - Tak bardzo się martwiłem! - krzyknął jej do ucha. Ten głos... Amon?!
    Po dłuższej chwili wyswobodziła się z objęć. Odsunęła go od siebie i przyjrzała uważnie. Wysoki, białe włosy, szkolny mundurek... Ale to na pewno Amon!
   - Amon...
   - Cii - szepnął. - Teraz Jeff, ale... O Boże, jak ty wyglądasz? Co się stało?! Boli cię?
   - Słuchaj... - zaczęła, kiedy złapał podbródek i zaczął analizować zadrapania na twarzy.
   - Skarbie, mogłabyś przywitać się ze swoim chłopakiem, po tym, jak załatwimy u dyra? - stęknął Killian, ostatkiem sił opierając się na balustradzie schodów.
   - Chwila... Skarbie?! - Amon momentalnie odwrócił się do niego. - Co ty jej zrobiłeś?! Dlaczego jest ranna?! - znowu spojrzał na nią. - Skrzywdził cię? To jego wina, tak? I DLACZEGO "SKARBIE"?!
   Killian przewrócił oczami i powolnym, krokiem kontynuował żmudną wędrówkę do góry. Pochylał głowę, próbując ignorować kłujące szepty i świdrujące spojrzenia.
   - On ma racje, Amon... Czy tam "Jeff" - uśmiechnęła się słabo i wspięła na pierwszy stopień. - Potem ci wszystko wyjaśnię, dobra?
   Podbiegł do niej, po czym nie czekając na odpowiedź, przerzucił sobie jej ramię przez głowę i pozwolił, by się na nim oparła.
   - Pomogę - powiedział, zabierając jej plecak.
   Przenosząc część ciężaru na niego, bez problemu wspięła się na trzecie piętro. W przeciwieństwie do Killiana. Schody były dla niego w tym momencie większym wrogiem, niż Zakon. Stanąwszy przy ogromnych drzwiach do gabinetu, patrzyła, jak drobnymi kroczkami pokonuje pojedynczo każdy stopień. Przy każdym inne przekleństwo. Różnorodność musi być.
   Amon aka "Jeff" obrzucił go pełnym niechęci spojrzeniem, kiedy ten wreszcie podreptał do nich i niemalże runął na drzwi, żeby wreszcie się na czymś oprzeć. Westchnął i poczekał chwile, po czym jednym ruchem szarpnął klamkę.
   - Może powinniśmy zapu... - mruknęła Riuuk, ale ten już był za drzwiami.
   Westchnęła cicho i rzucając Amonowi przepraszające spojrzenie, weszła do gabinetu.
   Dyrektor siedział przy biurku, popijając herbatę i wypełniając papiery. Poddenerwowany podniósł głowę, gdy usłyszał trzask drzwi, gotowy zganić niezapowiedzianych gości. Kiedy ich zobaczył, niemalże zakrztusił się napojem.
   - Wy... - zaczął, ale przerwał od razu, gdy Killian bez słowa położył przez nim niewielkie zawiniątko i ostentacyjnie opadł na krzesło, sycząc cicho.
   Riuuk usiadła na drugim wpatrując się w dyrektora. Zastanawiała się, kiedy, do jasnej cholery, Killian zabrał jej Kamień?!
   Dyrektor spojrzał na nich. Jego wzrok lustrował ich od stóp do głów, zatrzymując się na plamach krwi, błota, zadrapaniach  i przesiąkniętych krwią opatrunkach i bandażach. Zagryzł zęby i pociągnął nosem.
   Potem spuścił wzrok na leżący przed nim przedmiot, owinięty w szmaty. Był potężnym magiem. Czuł bijącą ze środka energię i ogromną moc, która świdrowała go i wzywała do siebie. Drżącymi dłońmi odwijał kolejne warstwy materiału, aż w końcu jego oczom ukazał się błyszczący ognistym blaskiem, twardy minerał. Zastygł na chwilę bez ruchu, a słowa ugrzęzły mu w gardle. Niemożliwe! Od tylu lat poszukują go najwięksi magowie świata... Minęła chwila, zanim ujął go delikatnie w dłonie, jakby bał się, że może go zmiażdżyć. Dopiero kiedy go dotknął, poczuł prawdziwą moc. Jakby nagle otworzyła się przed nim komnata pełna najczystszej energii. Trzymał w dłoniach jeden z najpotężniejszych artefaktów na świecie...
   Pokręcił głową z niedowierzaniem i odłożył go z powrotem na biurko.
   - Jak? - zapytał tylko podnosząc na nich wzrok.
   - Jak to "jak"? - wysyczała Riuuk. - Wysłał nas pan na misję , żebyśmy go przynieśli. To proszę.
   Zagryzł wargi, przyglądając im się raz jeszcze. Dziewczyna czuła, że chłopak obok niej odpływa. Do tej pory adrenalina trzymała go w pionie, ale zaczynała już opadać, razem ze stresem, który męczy ich od miesiąca. Ich miejsce zaczyna zajmować niebotyczne zmęczenie i słabość.
   - Byłem pewien, że ta mapa to podróba - jęknął dyrektor. - Mieliście iść, sprawdzić to i wrócić mówiąc, że misja jest nie do zrobienia. Cholera, nie wysłałbym was po Kamień Filozoficzny bez broni... Ba, gdybym wiedział gdzie szukać, sam by poszedł!
   - Ty sobie, kurwa, chyba jaja robisz - warknął Killian i tylko ból powstrzymywał go przed wstaniem, i przywaleniem mu w twarz.
   Tamten znowu pokręcił głową.
  - Co wam jest? - zapytał, podnosząc się nagle, i uderzając w magiczny komunikator, by wezwać sanitariuszy.
   - Siedem rany ciętych, trzy głębokie i cztery w miarę płytkie. Podejrzewam jakieś obrażenia wewnętrzne, zwracałam krwią. Plus trucizna, która może mnie zabić w każdej chwili - wyrecytowała Riuuk, osuwając się na krześle i czując, jak ogarnia ją słabość.
   - Killian? - zapytał.
   - Nic - mruknął tamten.
   - Przez "nic" rozumie dwie rany w głowie, pewnie pęknięta czaszka, poparzenia na obu rękach do łokci, wdało się zakażenie, noga skręcona w dwóch miejscach, kilka ran na całym ciele, do tego uszkodzony układ przewodzenia magii i energii - powiedziała dziewczyna.
   - Jasna cholera... - dyrektor opadł na krzesło.
   Dokładnie w tym momencie przez portal w rogu pokoju, do gabinetu weszły dwie sanitariuszki. Zatrzymały się przy rannych, wstrzymując oddech.
  - Rany... - jedna z nich podeszła do Riuuk, prosząc, by ta pokazała jej obrażenia. Cmoknęła z dezaprobatą, gdy ta podwinęła koszulkę i rozwiązała bandaże, ukazując kilka wciąż niezasklepionych, krwawiących cięć. Tamta delikatnie przesunęła dłonią wzdłuż ran, mrucząc coś pod nosem, a dziewczyna poczuła kojące ciepło i lekkie szczypanie. Gdy ustało, na brzuchu pozostały tylko cienkie, blade blizny. Potem sanitariuszka złożyła nad nią ręce i rozpoczęła drugą deklamację zaklęcia leczącego obrażenia wewnętrzne. Riuuk czuła jak kręci jej się w głowie. Widziała jak wiązki energii ulatują z niej przez zaklęcie. Tak działa magia lecząca...
  Druga z sanitariuszek zaczęła rozwiązywać bandaż z głowy Killiana. Zatrzymała na chwilę wzrok na krzywych szwach na czole i rozpoczęła rzucanie zaklęć. Ranie z boku głowy poświęciła więcej czasu, bo rzeczywiście czaszka była popękana. Czuł dziwny ucisk, kiedy kości regenerowały się. Potem zdjęła mu opatrunki z rąk i skrzywiła się kręcąc głową. Poczerniałe rany, wciąż ropiejące, zwęglona skóra i białe od poparzeń tkanki oraz głębokie rowy w nadgarstkach sprawiły, że nawet dyrektor jęknął cicho. Chłopak poczuł dziwne mrowienie, kiedy nakładała czar. Parzący ból rozszedł się po rękach, jednak rany zasklepiły się, a tkanki zrosły. Całe ręce do łokci przeorała siateczka cienkich blizn. Uśmiechnął się, zaciskając i rozprostowując palce. Nareszcie... Po chwili ból z nogi też zniknął, a kobieta zajęła się leczeniem jego układu magicznego. Czuł ogromne mdłości od nadmiaru magii leczniczej i strasznie kręciło mu się w głowie. Zbierało mu się na wymioty, ale ostatnio jadł tak niewiele, że nie miał czym zwracać.
   Sanitariuszki skończyły wreszcie i wbiły w dyrektora oskarżycielskie spojrzenia.
   - Kto to widział, żeby do takie stanu uczniów doprowadzać!
   - I pan się pedagogiem nazywa?! Żeby w czasach ogólnodostępnej magii, ktoś miał takie rany?! Gdzie pan ich wysłał, do jasnej cholery?!
  Tamten skulił się pod ich spojrzeniami mamrotał jakieś wyjaśnienia, które jednak nie bardzo je interesowały. Mrucząc gniewnie pod nosem opuściły w końcu pokój, a dyrektor westchnął cicho. Spojrzał na nich poprawiając krawat.
   Odchrząknął.
   - Dobra - zaczął. - Teraz oboje do pokojów i nie ważcie mi się nawet pokazywać na lekcjach do końca tygodnia. Takie ilości magii leczniczej, o ironio, będziecie musieli odchorować, więc leżeć w łóżkach. Teraz weźcie prysznic a ja przyśle kogoś do was z ciepłym jedzeniem... Odnośnie tego - uderzył palcem w Kamień, milknąc na chwilę - pogadamy za tydzień. Chcę od was dokładny raport, jasne?
   Skinęli głowami, nie mając nawet siły protestować. Próbując powstrzymać opadające powieki, poczłapali do wyjścia, ziewając cicho.

   Strumień ciepłej wody spływał mu po głowie i karku. Ciecz zmyła pozostałości krwi i błota, a jej przyjemna temperatura sprawiła, że spięte od dawna mięśnie rozluźniły się wreszcie. Podkręcił znowu czerwoną gałkę. Podniósł głowę, a strumienie wody uderzyły w twarz. Westchnął cicho, uśmiechając nie i przeczesując palcami mokre włosy. Nie myślał za dużo. Był zbyt padnięty. Jedyne co rozbrzmiewało w jego głowie, to głośnie "to już koniec".
    Dopiero po dłuższej chwili zakręcił wodę. Jedynie w luźnych, dresowych spodniach, wyszedł z łazienki, wycierając włosy w miękki ręcznik. Rzucił go na krzesło i westchnieniem ulgi opadł na łóżko. Ziewnął głośno. Wreszcie koniec. Wrócili. Zacisnął ręce w pięści, jakby chcąc upewnić się, że znów może to robić. Uśmiechnął się. Cudowne uczucie.
   Dopiero teraz zauważył, że na stoliczku nocnym leży miska parującej zupy. Zmarszczył brwi. Nawet nie zauważył, kiedy ktoś ją wniósł. Spojrzał tęsknie na kuszącą poduszkę. Chciałby już iść spać, ale... Jakby w odpowiedzi brzuch zaburczał żałośnie, domagając się jedzenia. Sięgnął po miskę i siorbiąc, wsunął sobie do ust pierwszą łyżkę gorącego rosołu. Poczuł jak w żołądku rozchodzi się ciepło. Nie czekając aż wystygnie, w błyskawicznym tempie pochłonął resztę zupy, parząc się w język. Kiedy skończył, przetarł usta dłonią i zadowolony padł na łóżko. Zagrzebał się w miękkiej, grubej pościeli, a głowa zapadła się w poduszkę. Rany. Jak. Dobrze. Ciężkie powieki opadły wreszcie, a ciało pogrążyło się w głębokim śnie.

   Umyta i odświeżona z cichym westchnieniem rozkoszy usiadła na łóżku, owijając się kołdrą. Amon nerwowo krzątał się po pokoju, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Przyjrzała mu się uważnie, kiedy gorączkowo podbiegł do niej i wcisnął jęk w ręce miskę ciepłego, parzącego w język rosołu. Stworzył sobie całkiem ciekawą postać. Był ciut niższy od niej, miał lekko postawione białe włosy. Skąd mu się to wzięło? I dlaczego w ogóle zaczął naukę jako uczeń Akademii? Oboje mają sobie dużo do wyjaśnienia.
   Wsunęła sobie do ust kolejną łyżkę zupy. Ciekawe, jak tam Killian... Pokręciła głową. Nieważne. Nic jej to nie obchodzi.
   Odłożyła prawie opróżnione naczynie na stoliczek i mrucząc jakieś "dobranoc", zawinęła się w kołdrę, zasypiając od razu.

   Obudziło go burczenie w brzuchu. Ignorował to przez chwilę, wtulając twarz w poduszkę i chcąc przeciągnąć sen. Dopiero po jakimś czasie zmusił się do otwarcia oczu. Ziewnął cicho i obrzucił spojrzeniem zagracony pokój... Jego pokój. A więc to naprawdę nie sen. Wrócili. Naprawdę wrócili. Wyciągnął spod kołdry rękę i dla pewności zacisnął ją w pięść. Żadnego bólu. Uśmiechnął się ulgą, przecierając dłonią oczy.
Spojrzał na zegarek. Już po południu... Przespał ponad dwadzieścia godzin. Z rezygnacją odrzucił ciepłą kołdrę i usiadł na łóżku, czując na nagim torsie przyjemny chłód. Kichnął cicho i pociągnął nosem. Miał straszny katar. Taka jest reakcja ciała na przyjęcie ogromnych ilości magii leczniczej. Wstał i wygrzebał z szafki jakieś chusteczki, po czym wydmuchał nos. Po kilku minutach znów był zawalony.
   Ziewnął znowu i zaczesując niedbale długie włosy, wszedł do łazienki. Ochlapał sobie twarz zimną wodą, odkręciwszy kurek. Podniósł głowę i przyjrzał się sobie w lustrze. Wciąż był blady jak ściana, jednak worki pod zaspanymi oczami zniknęły. W miejscu rany na czole pojawiła się cienka, jasna blizna. Skrzywił się, gdy przejechawszy ręką po brodzie poczuł pod palcami lekki zarost. Trzeba się ogarnąć.
   Po wyjściu z łazienki założył spodnie od szkolnego mundurku i standardową koszule. Zapiął tylko kilka przypadkowych guzików i ziewając wyszedł z pokoju.
Kierując się korytarzem opuścił akademik. Zszedł szerokimi schodami i skręcił w stronę stołówki. Był głodny jak jasna cholera. Im bliżej jadalni, tym więcej uczniów napotykał. Czuł na sobie ich spojrzenia. Domyślał się, że od wczoraj zdążyło się już rozejść, że wrócili. Wcisnął ręce głębiej w kieszenie i spuścił głowę. Czy to aż taka sensacja?!
   Przerwa obiadowa chyliła się ku końcowi, dlatego w stołówce nie było już zbyt wielu ludzi. Nałożywszy sobie solidną porcję pachnącego ziołami gulaszu, odruchowo skierował się w stronę swojego stolika. Dopiero w połowie drogi zorientował się, że jest zajęty. Stanął zdziwiony. Odkąd zaczął tam siadać, nikt nawet się do niego nie zbliżał. Wzruszył ramionami, gotowy usiąść gdzie indziej, ale ludzie w "jego" stoliku wstali nagle spłoszeni. Szybko pozbierali swoje rzeczy i rzucając mu przerażone spojrzenia, przeszli na drugi koniec stołówki. Parsknął pod nosem. Za kogo oni go mięli?! Przecież by ich nie wypieprzał. Zdenerwowany, położył talerz na swoim standardowym stoliku i opadł na krzesło. Byle szybciej stąd wyjść.


   Minęły już trzy dni, odkąd wrócili do Akademii. Zdążyła się z powrotem przyzwyczaić, a wydarzenia sprzed tygodnia wydawały jej się wyjątkowo dziwnym snem. Opuszczała pokój tylko, by coś zjeść. Całe dnie spędzała na medytacji i treningach, chociaż dyrektor kazał im leżeć w łóżku.
   Siedziała teraz z Jeffem przy stoliku, starając się ignorować bijące do niego tłumy dziewczyn, które rzucały jej pogardliwe spojrzenia. Odpowiadała im morderczym wzrokiem, pod którym szczęśliwie kuliły się i odchodziły speszone. Amon wyjaśnił jej swoje motywacje i wyglądało na to, że będzie teraz musiała zaakceptować go jako kolegę ze szkoły. Wyjątkowo popularnego kolegę ze szkoły.
Podniosła wzrok i zauważyła, że do stołówki wszedł Killian. Opuściła oczy speszona, i poczuła, że na jej twarz wpływa lekki rumieniec. Nie rozmawiała z nim, odkąd rozeszli się po rozmowie z dyrektorem... Bo po co?! Nie mięli ze sobą już nic wspólnego. Byli partnerami, ale teraz misja była zakończona. Koniec.
Patrzyła kątem oka, jak siada sam przy tym samym stoliku co zwykle. Wyglądał tak samo jak na początku... Poczuła wypieki na twarzy. W jej pamięci został jako ten poraniony, nie mogący się ruszać Killian... To wszystko co między nimi się zdarzyło, było wspomnieniem tak odległym, że aż nierealnym. Naprawdę opowiedziała temu kolesiowi o całym swoim życiu? Spała z nim w jednym łóżku? Pozwoliła by ją przytulał? To był człowiek, który... widział ją nago?! Poczuła, jak kęs jedzenia staje jej w gardle. Jak to wszystko się stało? Dlaczego? No i ta myśl, że go kocha... To jakaś mrzonka, prawda? Odbiło jej od stresu i zmęczenia.
   Zagryzła wargę.
   Tak, to na pewno to.

   Opierał się na ścianie przy drzwiach do gabinetu dyrektora. Spojrzał nerwowo na zegarek i przeklął pod nosem. Czeka tu już pół godziny. Dyro powinien dawno ich zawołać. Ale pewnie znowu się opierdziela. Na dodatek Riuuk jeszcze nie ma. Co ona do cholery odwala? Parsknął. Czym on się przejmuje? Od tygodnia udaje, że go nie widzi i unika go jak ognia. Miał wrażenie, że wszystkie te poryte sytuacje, które razem przeszli, złożą się na jakieś zaufanie. A ona co? Udaje, że go nie zna. Zastanawiał się, co dziwi go bardziej, jej zachowanie, czy fakt, że uwierzył, że komuś zacznie na nim zależeć.
   "Dla mnie nie jesteś nikim".
   Kurwa. Puste słowa, jak zwykle.
   Podniósł głowę, gdy usłyszał kroki na schodach. Po chwili na piętrze pojawiła się spóźniona dziewczyna. Wykurowała się. Szła z podniesioną głową, a oczy błyszczały pewnością siebie. Czarne, lśniące włosy upięła w lekki warkocz. Kiedy podeszła bliżej zwolniła jakby i odchrząknęła cicho.
   - Cześć - mruknęła, opierając się obok niego.
   - Cześć - powiedział i odwrócił wzrok.
Stali w milczeniu. Spojrzała na niego kątem oka. Przez ostatni tydzień widziała go tylko z daleka... A teraz był tak blisko. Szare oczy wbijały się gdzieś w przestrzeń. Nawet na nią nie spojrzał... Był zły. Dokładnie umiała to wyczuć, nawet jeśli nie wysuwał szczęki jak zwykle. Ale to "cześć"... Dopiero kiedy je usłyszała, zorientowała się, jak bardzo tęskniła za jego głosem. Wszystkie wspomnienia, uczucia stały się jakby żywsze, potęgowane dodatkowo przez jego bliskość. To jednak... on nie jest przypadkowym kolesiem? Ale... ona miałaby kogoś potrzebować? Stała tu od pięciu minut, zamieniła z nim jedno słowo, a już nie potrafiła sobie przypomnieć jak przetrwała bez tego ostatni tydzień. A jeśli on nie będzie chciał z nią gadać? W końcu od początku za nią nie przepadał. Może dla niego to wszystko co się stało to praca? Może uważa, że skoro misja się skończyła, nie mają o czym rozmawiać? Że byli tylko partnerami?
   - Flynn?
   Cisza. Naprawdę, jak się obrażał, zachowywał się gorzej niż nastolatki.
   - Ten ostatni tydzień... Zdarzyło się coś ciekawego?
   Zganiła się w duchu. Co to za tekst?!
   - Nie bardzo - mruknął od niechcenia.
   - U mnie też nie.
   - Aha.
   Znowu cisza. Zaczęła miętosić nerwowo rękaw marynarki od mundurka.
   Nagle drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem i zamruczały, że dyrektor ich oczekuje. Killian minął ją bez słowa i wszedł do gabinetu pierwszy. Z cichym westchnieniem podążyła za nim.
   Usiedli na przeciw biurka i zgodnie popatrzyli na dyrektora pełnymi wyrzutu oczami. Skrzywił się.
   - Cóż... - zaczął.
   - Łom - przerwał mu Killian, krzyżując ręce na piersi.
   - Słucham?
   - Oddaj. Mi. Łom.
   Tamtnm zamrugał, po chwili dopiero orientując się o co chodzi. Z westchnieniem machną ręką, a na biurku, z cichym syknięciem, pojawiły się ich bronie. Od razu sięgnęli po nie, pieczołowicie gładząc je i obracając w dłoniach. Chłopak westchnął z ulgą, wieszając sobie łom przy pasku, jakby odzyskał co najmniej część duszy.
   - Więc - uśmiechnął się szyderczo, poprawiając na krześle. - To miał być fake, tak? Od początku nie chodziło ci o Kamień?
   - To nie tak - jęknął tamten. - Byłem przekonany, że mapa to podróba. Ale liczyłem na to że wydarcie jej i tak zmusi was do użycia magii... Tylko o to chodziło.
   - Śmieszne - parsknęła Riuuk. - Bo akurat do kradzieży mapy, magia okazała się kompletnie nie potrzebna.
   - Słucham? - pokręcił głową. - Dobra, może zacznijcie od początku?
   I Riuuk opowiedziała. Jak wyruszyli, dotarli do stolicy, zdobyli informacje i trafili do Gruul, gdzie Killian używając zaawansowanej magii zdobył kolejny kawałek układanki, czego ceną było feralne poparzenie. O tym jak potem dotarli do Xin, gdzie stoczyli walkę z Zakonem, z której ledwo uszli z życiem i ignorując zdrowy rozsądek udali się do komnaty na samobójczą próbę wydarcia Kamienia. Opowiedziała o walce ze Strażniczką, użyciu mocy Kamienia i chwili ostatecznej próby.
   - Podsumowując - powiedział Killian - mieliśmy okazję zginąć jakiś pierdyliard razy. Dzięki.
   - Do tego chyba jesteście przyzwyczajeni? - mruknął dyrektor ironicznie.
   - A ty jesteś przyzwyczajany do połamanej szczęki? - warknął chłopak. - Bo od tygodnia mnie świerzbi.
   - Nigdy się nie nauczysz szacunku, prawda?
   - Do ciebie? Powodzenia.
   Dyrektor westchnął i podrapał się po brodzie.
   - Jak pewnie się zorientowaliście - jego ton był teraz zimny i poważny. - wielokrotnie podczas wyprawy złamaliście mój zakaz. Jednak nie wyciągnę konsekwencji. Powiem więcej - świdrował ich wzrokiem. - To co zrobiliście nie jest normalne. To cud, że żyjecie. Znam waszą przeszłość, ale nigdy bym nie przypuszczał, że bylibyście w stanie zrobić coś takiego. Imponuje mi to j cieszę się, mogąc was tu mieć jak uczniów Akademii. Oraz - uśmiechnął się. - byłbym głupcem gdybym tego potencjału nie wykorzystał. Połączenie was w parę było eksperymentem, który zdał test. Od teraz jesteście oficjalnie partnerami.
   Zesztywnieli.
   - Co, do cholery?! - mruknęli w jednym momencie, patrząc to na siebie, to na dyrektora.
  - Nie musicie dziękować - uśmiechnął się fałszywie. - Bardzo się cieszę, mogąc powołać jeden z najskuteczniejszych, jak mam nadzieje, duetów w szeregach Akademii.
   Zastygli w bezruchu, wpatrujące się sobie z przerażeniem prosto w oczy.
   To chyba jakiś żart.
THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz