niedziela, 4 grudnia 2016

Wyprawa pełna przygód cz. 2 (Arata)

"Pora na powrót wielkiego i jedynego w swoim rodzaju Smoczego Pana Arate Silvermoona (tego wrednego)" - Kuro ;)


- Jesteś pewien, że chcesz się bawić w miłość? To nie będzie proste. - Powiedział Ignatius
- Meh, - Machnąłem ręką - Jakoś mi to nie przeszkadza, gdyby życie było proste to byłoby nudne. Tak to przynajmniej mamy trochę zabawy. - Odparłem jak gdyby nigdy nic. Kochałem Lily od dawna, a teraz gdy ona odwzajemniła moje uczucie będzie mi chyba tylko prościej. - A właśnie miałem coś zrobić. - Podniosłem się z posadzki i rozejrzałem dookoła byłem na najniższym piętrze wierzy gdzie znajdował się kominek w którym jeszcze paliły się resztki drzewa, sofa i kilka foteli w kolorze szkarłatu. Cały pokój był oświetlany przez kilka mniejszych świec, które wisiały na kamiennych murach. Było to chyba jedno z moich ulubionych miejsc (oczywiście zaraz po drzewie) Przypominało mi laboratorium ojca, i przywoływało wspomnienia starych dziejów. W ciemnym rogu stał mały taboret, przeniosłem go pod drzwi i czekałem na bieg wydarzeń.
- Po co coś takiego? - Spytał zdziwiony smok
- Po to żebyś się pytał, domyśl się.
- Nie chce mi się, dlatego mów.
- Spójrz - Wskazałem futrynę nad drzwiami - Widzisz to wiadro
- Co ono tam robi?
- Kiedy Lily wejdzie tutaj.
- A czemu miałaby tu przychodzić? - przerwał mi bezczelnie.
- Bo będzie mnie szukać, kontynuując w momencie gdy otworzy drzwi to wiadro spuści na nią lodowaty prysznic, zapewne będzie chciała mnie gonić.
- Więc ustawiłeś taboret by się o niego wyrąbała.
- Tak - Pokiwałem energicznie głową
- Ale po co to wszystko?
- Jeszcze nie wiem, po prostu dawno nie zrobiłem jej kawału.
- Zabije Cię.
- Nie bój nic! wymyślę wymówkę na poczekaniu.  Robiłem to już wiele razy. - (Jak bardzo mi tego brakowało - Kuro xD) Usiadłem przy kominku i spoważniałem - Pora przejść do konkretów. Muszę dorwać smoka burz - Rozłożyłem się wygodnie na fotelu. Ignatius spojrzał na mnie jak na debila (Jestem nim)
- Chyba nie chcesz zrobić tego co myślę?
- Owszem chce, jest mi potrzebny, dzięki niemu łatwiej będzie kontrolować demona. - Tak miałem zamiar złapać jednego z najsilniejszych smoków. Z jego pomocą nauczę się opanowywać demona a może nawet używać go do swoich celów.
- Porywasz się na coś czego nie jesteś w stanie zrozumieć. To król smoków, on nie da się złapać. Smocza dusza nie ma takiej mocy. Nigdy nie miała i nie będzie mieć. Twój ojciec nie na darmo dał jej ograniczenia. Ciało ludzkie nie jest w stanie wytrzymać takiej mocy.
- Dlatego mam ciało demona.
- Nadal, dusza sobie nie poradzi z utrzymaniem go
- Sama może nie, ale jeśli połączę ją z mocą Lily powinno się udać.
- Dziewczyna tego nie przeżyje.
- Przeżyje, jest twardsza niż Ci się wydaje. Dzięki temu też uda się poskromić jej moc. Myślę, że to najrozsądniejszy sposób - "Ona spali nadmiar mocy a ja zyska sojusznika, przyjaciela i zacznę miej martwić się swoją demoniczną mocą" Nagle rozmowę przerwał nam plusk wody. Spojrzeliśmy w stronę drzwi, miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
- No cóż mnie tu nie było - Mój przyjaciel jak zwykle zwiał "tchórz"
- Arata!
Na dziewczynę spadło wiadro z lodowatą wodą "tego nie przewidziałem, ale cóż kiedyś musi być ten pierwszy raz. Hihihihihihih" Lily ze łzami w oczach próbowała do mnie podbiec, ale potknęła się o taboret i na całe (moje) szczęście wylądowała na sofie.
- Co jest skarbie? Potrzebujesz czegoś - Z tym swoim zadziornym i głupim uśmieszkiem usiadłem obok niej. Pogłaskałem ją po jej mokrej głowie i stwierdziłem - Dzisiaj jesteś wyjątkowo lodowata. Powiesz mi, co jest tego powodem?
- Zabiję Cię! - Rzuciła się na mnie i zaczęła szarpać. Przewróciłem ją i przygniotłem do sofy.
- Jesteś pewna, że chcesz się ze mną mierzyć? Mną? Swoim najwspanialszym skarbem?
- Puść mnie, jeśli tego nie zrobisz w ciągu pięciu sekund, zacznę krzyczeć.
- To krzycz. Tu i tak nikt Cię nie usłyszy, zapomniałaś? To jest moje terytorium. - Zbliżyłem swoją twarz do jej. Widziałem jak jej oczy powoli poddają się mojej woli, jak usta zaczynają się układać jakby wiedziały, co je spotka. Lily straciła wolę walki, poddała się, jakby cały czas dążyła tylko do tego jednego.
- Wiesz co, więcej się po tobie spodziewałem. - Puściłem jej ręce i znów usiadłem. - Pff jesteś za łatwa. - Poczułem, jak jej but ląduje prosto na moim żołądku.
- JA, ŁATWA?! - Zakrzyknęła na całą wierzę. - Dobrze, zobaczymy, co zrobisz, gdy każdy się dowie, że mnie obmacywałeś.
- Obmacywałem?! - Wykrztusiłem z siebie. Dziewczyna momentalnie założyła ręce na piersi
- Przecież, każdy uwierzy słodkiej zastępczyni przewodniczącego. W końcu jestem tylko zwykłą, bezbronną dziewczynką, która została zaciągnięta do łóżka siłą. Gdzie JA - ewidentnie podkreśliła ostatnie słowo. - mogłabym się oprzeć sile wielkiego i wspaniałego Smoczego Pana?
- Dobra rozumiem aluzje! - Przerwałem jej. - I tak by ci nikt nie uwierzył - wymamrotałem pod nosem, za co oberwałem jeszcze raz. - Nie musisz mnie tyle bić. Kobieto! Nie jestem twoim workiem treningowym.
- Jesteś. - Powiedziała to bez żadnych emocji, jakby to było prawdą.
- Mów lepiej, po co przyszłaś, a nie będziesz mnie bić.
- Najpierw mi ciuchy wysuszysz. Dopiero wtedy będziemy mogli rozmawiać.
- Mogę je co najwyżej spalić. Albo wyrzucić przez okno. - "Sam sobie grób kopię..."

<Moja wieczna miłości? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz