piątek, 30 września 2016

Drogi Amonie... (DZIEŃ CHŁOPAKA, Riuuk i Killian)

    Biały proszek unosił się w powietrzu, kiedy dokładnie odmierzała jego ilość, starannie przesiewając substancję i dodała miedziany proszek. Szeleściły papierowe torby, stukały słoiczki, gdy kolejne składniki lądowały w misce. Co chwila zerkała na otwartą księgę o pożółkłych, niczym stare i poplamione pergaminy kartkach. Zmarszczyła brwi, pochylając się już chyba po raz setny nad książką, gdy nagle otworzyły się drzwi do pomieszczenia.
    - Co tu się dzieje, do cholery? - Blondyn wpadł do kuchni i machał dłonią przed twarzą. Kichnął zamaszyście, a wręcz białe kosmyki włosów zasłoniły mu oczu. Odgarnął je szybkim ruchem. Riuuk odskoczyła od blatu i w ostatniej chwili złapała staczającą się z blatu szklankę, którą trąciła dłonią. Szybko odwróciła się plecami do blatów zasłaniając niedoszłe dzieło. 
    - Killian, puka się, kretynie! - Warknęła piorunując go wzrokiem. 
    - Przecież to kuchnia akademicka, ogólnodostępna, więc po jakiego mam pukać? - Patrzył na nią ze zdziwieniem i zainteresowaniem. 
    - Ale to przecież nie twoja część! Co ty tutaj robisz?! - Oparła się o szafkę i mocniej pochyliła w bok.    Otrzepała ręce z mąki i złapała się pod boki.
    - Ale nasza kuchnia... no cóż... Krótko mówiąc wygląda jakby przeżywała apokalipsę. -  Zaśmiał się pod nosem i rozejrzał wokoło. - A ty co tu robisz mała? - Otworzył szafkę obok, której stała i wyjął pudełeczko wykałaczek. Otworzył je szybkim ruchem i jedną z nich wsadził do ust. Popatrzył na nią ponownie, a patyczek przesunął się z jednego kącika ust do drugiego. - Czyżby jakieś ciasto? Ty i kuchnia... kto by pomyślał! - przeszedł pod drugi koniec pokoju. Odsunął krzesło od małego stołu pod ścianą i usiadł oparty o kwiecistą tapetę we wrzosy. 
    - Będziesz teraz tak tutaj siedział? - Wywróciła oczami i odwróciła się do niego tyłem.
-     Taaak. A co, zabronisz mi, księżniczko? - Wyglądała tak niewinnie w pudrowym fartuszku, związanymi w kok włosami, cała utytłana w mące i innych składnikach ciasta.
    - Czyżby to jakiś prezent dla mnie, ssskarbiee - wysyczał ostatnie słowo denerwując ją jeszcze bardziej ku uciesze jego ego. 
    - Zamknij się. Co cię to obchodzi? Nie dla ciebie, debilu, i mówiłam NIE MÓW DO MNIE TAK! Do jasnej cholery, bo zaraz sama cię stąd wykopię! - Pochyliła się nad przepisem na ulubione ciasto Amona. Karmelowo-cynamonowy przekładaniec. 
    - Spokojnie bo zaraz para ci pójdzie uszami, mała. - Wstał i podszedł do niej. Stanął za nią i złapał ją za dłonie. Jedną złapał miskę, a drugą delikatnie lecz stanowczo mieszał ciasto na biszkopt cynamonowy szpatułką.
    - Widzisz moja droga, tak powinno mieszać się ciasto. Pieścić jak kochankę, jednocześnie nie za mocno, ale dotkliwie...
    - Grrrr.. - Zacisnęła mocniej dłonie lecz nie protestowała. Już trzeci raz usiłowała zrobić to ciasto...
~Uryuu
   
    - Twoje porównania są poryte - mruknęła patrząc, jak jej ręce ukryte w jego dużych dłoniach, wykonują szybkie, zdecydowane ruchy, mieszając gęstą masę. 
    Czuła na plecach ciepło jego ciała kiedy się na niej opierał. Silne ramiona otaczały ją, a jej głowa opierała się się na jego szyi. Był wyższy na tyle, by musieć się do niej pochylać. Kosmyki jej włosów łaskotały go w policzek.
     - Ale trafne, nie? - wykałaczka, którą trzymał w ustach, ukłuła ją w czoło.
     - Skąd mam wiedzieć. Nigdy nie miałam... "kochanki". Ani "kochanka".
     - Widać... Auu! - stęknął, gdy zdzieliła go łokciem w brzuch.
     - Pilnuj swojego nosa...
    - Z takimi odruchami to ja się nie dziwię, że nikogo nie masz - odsunął się, unikając kolejnego ciosu. - Dobra weź, to dalej mieszaj.
   Poparzyła na pozbawione oparcia dłonie, i spróbowała powtórzyć jego ruchy. Odruchowo wysunęła język. 
     Chłopak sięgnął po kolejne jajko i jednym, szybkim ruchem wbił do miski.
    - Ej! - krzyknęła dziewczyna. - Nie tak było w przepisie!
   - Hmm...? - spojrzał na książkę, jakby dopiero teraz ją zauważył, po czym sięgnął po nią i bezceremonialnie wyrzucił za plecy. - Jakim przepisie?
    - Co ty wyprawiasz?!
   - Daje ci rady lepsze niż... - odwrócił się i spojrzał na okładkę smętnie leżącej na podłodze książki - ... "Ilustrowany poradnik gotowania dla początkujących doktora Rzepki". Skąd ty wydarłaś coś takiego?!
    Parsknęła.
    - I ty niby znasz się na tym lepiej? Na gotowaniu?!
    Uśmiechnął się.
    - Sama przyznasz, że być w tym lepszym od ciebie to żadna filozofia - mruknął ironicznie, opierając się na brzegu blatu. - No weź, mała, nie daj się prosić. Przecież zależy ci na tym, żeby wyszło, nie?
    Opornie skinęła głową.
    - W takim razie masz szczęście, że najlepszy kucharz w Akademii nie może patrzeć, jak profanujesz gotowanie.

     Siedział na odwróconym krześle, tak że jego oparcie miał między nogami, a głowę położył między rekami na oparciu. Garbił się lekko w tej pozycji. Gwizdał cicho swoim zwyczajem, jakąś melodię, której nie znała. Ale domyślała się, znając jego upodobania, że to pewnie kolejna złodziejska, wulgarna przyśpiewka. Siedziała na krześle po drugiej stronie wąskiego stołu i przyglądała się piekarnikowi z którego wydobywał się zapach pieczonego biszkoptu. Z dumą obserwowała jak ciasto rośnie powoli. Na ogarniętym z grubsza blacie, leżały w miskach dwie, czekające już tylko na nałożenie, słodkie masy. Spojrzała kątem oka na chłopaka.
     - Nie przypuszczałabym, że złodziej umie gotować.
     Gwizdanie ustało, a w jego miejsce pojawił się cyniczny śmiech.
     - Wiesz, skarbie - zaśmiał się głośniej, widząc jej mordercze spojrzenie. - Umiem znacznie więcej niż ci się wydaje.
     - Na przykład?
     - Naprawić prysznic widelcem.
     - CO?! - zaśmiała się mimowolnie.
    Znowu siedzieli przez chwilę w milczeniu.
    - Więc? Kim jest ten szczęśliwiec, któremu upiekłem ciasto?
    - To mój kot.
    Miała wrażenie, że zadławi się samym powietrzem. Okaszał głośno, uderzając się w klatkę piersiową.
    - Dobra, wiedziałem, że z facetami to u ciebie słabo, ale nie sądziłem, że jest tak źle. Już jesteś starą panną?!
    - Słuchaj, Flynn...
    - Nie poddawaj się. Na twoim miejscu też bym myślał, że z taką twarzą i charakterem to średnio możliwe. Ale jestem pewny, że gdzieś tam jest koleś, który pokusi się o myśl, że jesteś... "spoko". Dobra, pewnie będzie ślepy. I głuchy. Ale...
     - Zaczynasz mnie wnerwiać!
     - Pff, jakby to było coś nowego - parsknął.
     Westchnęła.
     - Amon jest magiczny. To mój przyjaciel, nie jakiś tam kot. Chcę zrobić mu przyjemność na Dzień Chłopaka.
     Nachylił się do niej.
     - Wy wszystkie tak mówicie - szepnął teatralnie. 
     Podniósł się z krzesła i odstawił je na miejsce.
     - Doobra, za jakieś pięć minut możesz to wyciągać. Z masą poradzisz sobie sama, nie? Tylko potem wsadź to do lodówki, bo cholera wszystko weźmie.
     Odwrócił się i wsuwając ręce do kieszeni, skierował się w stronę drzwi.
     - Dzięki, Flynn - bąknęła cicho.
    Nie wiedziała, czy w ogóle to usłyszał.


    Przechodziła pomiędzy stołami w olbrzymiej jadalni. Była to wczesna pora, gdy uczniowie tłoczyli się tutaj żartując i kosztując ostatnich chwil wolności, zanim zaczną się zajęcia. Ściskała w rękach mały pakunek, próbując jednocześnie opanować drżenie dłoni i ukryć rumieniec wpełzający jej na policzki. Nigdy nie sądziła, że zrobi coś takiego. Z Amonem było inaczej... To jej przyjaciel. Zawsze robiła mu prezenty na różne okazje. Uśmiechnęła się przypominając sobie jego uśmiech, gdy chwilę temu skosztował ciasta. Rzeczywiście, było przepyszne - miękki, delikatny biszkopt i słodka, rozpływająca się w ustach masa. Killian naprawdę był niezłym kucharzem. Gdzie się tego nauczył?
    No właśnie, Killian... Chciała odwdzięczyć mu się za pomoc. Nadal nie wiedziała co o nim myśleć. Wciąż strasznie ją wkurzał, ale zaczynała się powoli przyzwyczajać do jego zaczepek i ironii. Przyzwyczajać na tyle, że zauważała gesty urocze lub po prostu miłe... Chyba póki co po prostu zaczynała tolerować jego obecność. A zdenerwowanie, które teraz przechodziła, związane było z tym, że sama już od dawna nie okazywała nikomu życzliwości... Dlaczego musiało paść akurat na tego głąba?!
      Zauważyła go. Siedział sam na końcu długiego stołu. Opierał się plecami o jego blat, a jego długie nogi leżały wyciągnięte na ławie na przeciwko. Żuł powoli kanapkę i gapił się w sufit. Jak zwykle nikt nie siadał w jego pobliżu. Tylko na końcu stołu siedziało kilku pierwszaków, którzy nie mogli znaleźć miejsca nigdzie indziej i teraz parzyli się uporczywie w przeciwnym kierunku. Zauważyła, jak drgnęli przerażeni, gdy ich minęła i zorientowali się w czyją stronę idzie. Parsknęła cicho. Killiana unikają, nawet nie wiedzą, że Chesh, którego tak codziennie pieszczą, jest dupkiem sto razy większym niż ten tutaj.
    Podeszła do niego. Widziała zdziwienie w jego oczach. Zdjął nogi z ławy, tak, że mogła usiąść na przeciwko. Kiedy to zdobiła ,odchrząknęła cicho.
     - Co jest, księżniczko? Stęskniłaś się? - uśmiechnął się jak zwykle.
     Siedziała z nim od sekundy, a już zaczynał jej działać na nerwy.
     - Nie wiem co musiałoby się stać, żeby do tego doszło - westchnęła chicho. - Ale chciałam ci podziękować. Za wczoraj. Naprawę... bardzo mi pomogłeś. 
      Uśmiechnął się chytrze, unosząc brwi.
      - Dostanę buziaka?
      Jej twarz zaczerwieniła się momentalnie. Poderwała się i zdzieliła go pięścią po głowie z całej siły.
     - Jeszcze jeden taki tekst, a gwarantuje ci, że to będzie ostatnia rzecz, jaką powiesz! - krzyknęła, opadając z powrotem na swoje miejsce.
      Patrzyła, jak masuje się po głowie, zanosząc śmiechem.
     - Mniejsza...  - mruknęła, miętosząc w dłoniach zawiniątko. - Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Chłopaka... Żebyś się trochę odchamił i w ogóle... - bąknęła podając mu pakunek.
      W jednej chwili przestał się śmiać. Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
      - Eee... co? - był wyraźnie zdezorientowany. 
      Podsunęła prezent bliżej.
      - Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Chłopka - powiedziała powoli, niemalże literując wyrazy. - Odcham się.
      Podnosił zdziwione i pełne podejrzliwości spojrzenie z pakunku na nią i z powrotem. I tak przez dobrą chwilę. Potem powoli wyciągnął rękę i wziął od niej zawiniątko.
      - Ty sobie... Ty sobie jaja robisz, tak?
      Jeszcze raz popatrzył na nią nieufnie i z nieukrywanym zwątpieniem. Pokręciła głową.
      - Nie, aż tak mi się nie nudzi.
      Westchnął cicho. Zobaczyła, że na jego ustach pojawia się niewielki uśmieszek, a szerokie ramiona opadają, jakby zrzucił jakiś ciężar.
     - Rany, ja... - pokręcił głową, przeczesując palcami włosy. - Matko, dzięki. Serio, nie spodziewałem się.
      Trzymał zawiniątko w rękach, jakby bał się, że może je zmiażdżyć.
      Podniósł na nią wzrok. Był znów tak samo łobuzerski, jak zwykle.
      - Szczerze to zwykle sam robiłem sobie prezenty. 
     Delikatnie odwinął kolorowy papier, starając się, żeby go za bardzo nie podrzeć. W środku znajdował się skórzany pokrowiec z prostym, żelaznym nożem, małym z drewnianą rączką. Typowy dla zabójców. Riuuk kupiła go sobie rok temu, jednak do tej pory nie używała go zbyt często... Był za duży do jej dłoni i źle leżał.
     Zagwizdał z aprobatą, kręcąc nim w dłoni i podrzucając kilka razy. Przejechał wierzchem dłoni po ostrzu i uśmiechnął się zadowolony. 
     - Masz dobry gust - powiedział wsuwając go do pokrowca.
     Spuścił wzrok na ziemię i odchrząknął cicho.
     - Dziękuję - powiedział gardłowym głosem.
     - Spoko - mruknęła czerwieniąc się.
Czuła dziwne ciepło w sercu, słysząc od niego te słowa.
~Rudy Lis

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO
Z OKAZJI DNIA CHŁOPAKA!
Ekipa bloga, życzy wam, panowie/magowie/baronowie/zabójcy/elfowie
wszystkiego co najlepsze! Niech marzenia się spełniają, niech piękne
białogłowy czekają na was w wieżach, niech trunki
będą dobre, a bale szampańskie, niech drogi będą proste
i niech wam oręż lekkim będzie!
Szczególnie, Tobie, Kacprze, naszemu jedynemu jegomościowi
w drużynie!
~ Cała ekipa "Ostatniego Zaklęcia"
    
    
   
     

środa, 28 września 2016

Zemsta cz.6 (Killian)

    Zimne, nocne powietrze, szczypało go w twarz. Gdyby nie chustka, która zasłaniała mu usta, dymki pary powstające przy każdym oddechu, ujawniłyby jego pozycję. Czuł w mięśniach palący ból, a nogi zesztywniały i ścierpły nieprzyjemnie. Ubrany jak zwykle w czarne jak smoła ubrania, tkwił w tej samej pozycji już od ponad godziny. Wiele by dał, by móc choć drgnąć. Pewnie nawet mógłby sobie na to pozwolić. Ale wolał nie ryzykować. Skryty pod osłoną ciemności i między gęstymi gałęziami rozłożystego drzewa, obserwował dom. 
    Z racji bardzo późnej pory w niemalże wszystkich oknach zgasły już światła. Jednak znajdująca się na parterze karczma wciąż tętniła życiem. Nawet tutaj dochodziły go dźwięki muzyki i ochrypłe głosy pijanych facetów. Uśmiechnął się pod czarną chustką. Dom Handlowy, co? Jego zleceniodawcom brakowało fantazji. Ale na byle co też nie stawiali.
    Mimo lata, noc była chłodna i pochmurna. W tej części kraju zwykle tak było. Przez szare, zwiastujące ulewę, obłoki, z trudem przebijał się blask księżyca. Gęsta mgła unosiła się nad okolicą, pokrywając wszystko warstwą wilgoci.
    Wyprężył się powoli, żeby rozprostować obolałe mięśnie. Czas ruszać.
    Prześliznął się bezszelestnie po grubych gałęziach wiekowego drzewa. Prowadziły one prosto na pochyły dach budynku. Przywarł do zdobnego, zadbanego gzymsu i wypuścił powietrze z płuc. Nie martwił się zabezpieczeniami. Postarał się o to, by te, które mogą mu przeszkodzić, były tej nocy wyłączone. Przylegając do zimnego marmuru, przesuwał się szybko do przodu. Czuł pod palcami twardy, lodowaty kamień. Przeklął w myślach, gdy jego noga zahaczyła o dachówkę z głuchym szurnięciem.
    Zatrzymał się mniej więcej w połowie gzymsu. Dokładnie pod nim znajdowało się okno, a w pokoju, do którego prowadziło, jego cel. 
     Uśmiechnął się. Czuł jak adrenalina zaczyna pulsować mu w żyłach. Zaparł się na rękach i spuścił w dół. Momentalnie zastygł w połowie ruchu, słysząc szelest na dole. Odwrócił głowę i wytężając wzrok, z trudem zobaczył we mgle kilka ciemnych sylwetek. Oblizał wargi, zdenerwowany.
     Mieli rację. 
     Ktoś podprowadził im pomysł na ten napad.
     Dlatego tak im się spieszyło.
    - Cholera - szepnął do siebie wściekły.
    Postacie na dole wyciągnęły bronie i podbiegły do bramy. Były ich dziesiątki. Jakiś gang. Zaczęli uderzać w zablokowane magią wrota. Część z nich wyciągnęła dłonie i zaczęła wykrzykiwać zaklęcia odblokowujące.
   Miał ochotę zejść do nich i rozstrzelać wszystkich po kolei. Pieprzeni amatorzy. Miał nadzieje, że bariery magiczne, których nie musiał wyłączać, zatrzymają na chwilę tych imbecyli. I że przy okazji odwrócą uwagę wszystkich mieszkańców, którzy już, obudzeni przez hałas, zrywali się ze swoich łóżek. W oknach dookoła niego zaczęły zapalać się światła. Wydawało mu się, że słyszy odrzucane kołdry i szurające po podłodze, bose stopy. Odgłosy te dudniły w jego głowie, doprowadzając go na skraj paranoi. Jego bezpieczną ciszę trafił szlag.
    Opuścił nogi na parapet i oparł się na framudze. Musi się spieszyć. To tylko kwestia czasu, zanim w oknie, przy którym siedzi również zapali się światło. Albo zauważy go ktoś z pokoi obok, z których biły już oślepiające go strumienie pierdolonego, niebezpiecznego blasku.
    Sięgnął do paska po łom. Nawet czując pod palcami znajomy, chropowaty metal, nie uspokoił się.
    - Kurwa, kurwa, kurwa... - klął przez zęby, mocując się z oknem. 
    Po chwili, która dla niego była wiecznością, zamek puścił. Skrzydła otworzyły się z cichym trzaskiem. Prześliznął się miedzy nimi i zwinnie wskoczył do środka. Wyrzucając powietrze z płuc odwrócił się i z ulgą zatrzasnął okno.
      Skrzywił się na dźwięk głuchego skrzypnięcia
      Obejrzał się błyskawicznie i omiótł pokój spojrzeniem.
     Zignorował niewielkie biurko, regały zastawione setkami książek i luźnych kartek oraz kilka półek ze starannie ułożonymi, kunsztownie wykonanymi lalkami i pamiątkami z najróżniejszych zakątków świata. Jego wzrok zatrzymał na dużym, zdobnym łóżku. Leżąca w nim postać poruszyła się pod kołdrą, jakby wyczuwając niebezpieczeństwo. Przysunął się do niej bezszelestnie i zanim zdążyła na dobre się podnieść, objął ją, zamykając w żelaznym uścisku i zasłonił jej usta dużą dłonią.
     Zaczęła wyrywać się i szarpać gwałtownie. Próbowała krzyczeć. Jednak jej wątłe ciało nie miało szans w starciu z rosłym mężczyzną. Czuł pod palcami miękką skórę jej policzków. Chciała go ugryźć, ale zęby jedynie muskały jego szorstkie dłonie. Krztusiła się własnym krzykiem i płaczem. Uderzała go głową po klatce piersiowej. Każdy cios był słabszy od poprzedniego. Po chwili, po dłoniach zaczęły spływać mu jej gorące łzy. Z każdą sekundą jej ciało było coraz słabsze. W końcu poddała się, wykonując tylko od czasu do czasu pojedyncze szarpnięcia.
    Pochylił się do niej. Poczuł na policzku jej miękkie, gładkie włosy.
    - Cicho - wyszeptał spokojnie. - Nie chcę cię skrzywdzić.
   Odpowiedziało mu głuche stękniecie.
   - Naprawdę - powiedział i jakby na potwierdzenie swoich słów, poluźnił nieco uścisk. - Puszczę cię, jeśli obiecasz, że nie będziesz krzyczeć.
    Szarpnęła się. Przeklął w myślach. Czas ucieka. Najchętniej związałby ją, ogłuszył, i wyniósł.
    "Ma być nietknięta. Jedno zadrapanie i nie dostaniesz nawet połowy z tego, co ci obiecaliśmy".
    - To nie ja jestem niebezpieczny - wyszeptał jej do ucha. Starał się by jego głos był spokojny i kojący.
     - Tylko ci na dole.
    Zesztywniała. Westchnął. Musi postawić wszystko na jedną kartę.
    Puścił ją.
  Momentalnie zerwała się i potykając na kołdrze, przewróciła na podłogę. Otworzyła usta, by wrzasnąć.
    - Nie krzycz...! - jęknął błagalnie. - Od tego zależy życie twoich bliskich.
    Uśmiechnął się, widząc jak zastyga w bez ruchu. Rany, nie mógł uwierzyć, że ten argument zawsze działa. Urocze.
    - Kim jesteś? - była przerażona.
    Mógł się jej teraz lepiej przyjrzeć. Miała kilkanaście lat. Ciemne, potargane włosy sięgały do połowy szyi, twarz była mokra i czerwona od łez, a oczy wydawały się być puste i zaćmione. Niewidoma. Przyduża, biała koszula wisiała na wątłym, bladym ciele.
     Marie Valentine, dziedziczka zamożnej, kupieckiej rodziny. Jego cel.
     Jak nisko się stoczył, by porywać niepełnosprawne dziecko?
    Miał to gdzieś.
    - Jestem Killian - nie widział powodu, by kłamać. - Możesz mówić mi Killy.
   Złapał ją za rękę, żeby pomóc jej wstać. Wyszarpnęła się.
    - Czego chcesz?! Kim są "ci na dole"?! - pisnęła przerażona, kuląc się na ziemi.
    Westchnął cicho, klękając naprzeciwko. Musi zachować spokój. Niewidomi dobrze wyczuwają emocje.
     Tykanie zegara doprowadzało go do białej gorączki.
     Nagle usłyszeli głuchy huk gdzieś z dołu. Dziewczynka pisnęła.
     Przeklął głośno.
     - Nie ma czasu... -  powiedział gorączkowym tonem. - Przyszli po ciebie. Wiedzą, że dobranie się do pieniędzy twoich starych jest dużo trudniejsze niż włamanie do domu. Chcą cię porwać, a potem wymusić okup. To najprostszy sposób.
     - Skąd wiesz?!
   - Bo też miałem im pomóc... Ej, spokojnie - przerwał, gdy odsunęła się od niego blada ze strachu. - Myślałem, że włamujemy się tylko po kasę. Dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że chcą porwać dziecko. Nie mogłem na to pozwolić.
     - Kłamiesz...
     Oczywiście, że tak.
     - Nie... Musisz mu uwierzyć - wyszeptał błagalnie. - Chcę cię uratować. Choć ze mną.
    - Co?! Niby jak miałoby to pomóc?!
    - Nie opuszczą domu, dopóki cię nie znajdą. Są ich dziesiątki. Złapią cię, a potem będą szantażować twoją rodzinę. A jak cię nie będzie to problem z głowy.
     Plótł bez sensu. Wiedział o tym. Ale tykanie zegara i coraz głośniejsze odgłosy walki nie pozwoliły mu zebrać myśli. Miał nadzieję, że dziewczynka będzie na tyle naiwna, by się na to nabrać.
     - Ochronią mnie! Nie pozwolą nikomu mnie dotknąć!
    Nagle usłyszeli męski krzyk. Ktoś oberwał.
    - Tato... - wyszeptała. - Tato!!!
    Rzuciła się niezdarnie w stronę drzwi. Objął ją w pasie i zatrzymał.
    - Jesteś kulą u nogi. Tylko przeszkadzasz - skrzywił się na swój nieplanowany, surowy ton głosu.
    Dziewczynka obróciła się do niego. Kolejne łzy spłynęły jej po policzkach. Poczuł, jak mała, delikatna rączka zaciska się na jego palcach.
    - Po prostu się schowamy - powiedział łagodnie. - Jak będzie po wszystkim, odstawię cię z powrotem.
    - Dlaczego miałabym ci uwierzyć? - wydusiła słabo, krztusząc się łzami.
    - Hej... - zaśmiał się z udawanym, teatralnym oburzeniem. - Tam na dole tłuką się jacyś kolesie. A ja przyszedłem tu do ciebie. Czy nie powinienem być z nimi?
     - To podstęp...
    Usłyszał niepewność w jej głosie. Uśmiechnął się.
    Jest jego.
    - Wiesz - przetarł delikatnie łzy z jej oczu. - Miałem kiedyś młodszą siostrzyczkę. Ale nie umiałem jej upilnować... i teraz nie ma już jej nie ma.
     Westchnął cicho cofając rękę.
    - Nie chcę... nie mogę... - jąkał się - pozwolić, żeby komuś jeszcze stała się krzywda. Wiem jak to boli. Wiem jak czuliby się twoi rodzice, gdyby cię stracili.
    Patrzyła na niego pustymi, pełnymi żalu oczami.
    A on dopisał kolejne kłamstwo na swoją listę.
   - Twoja siostra - dziewczynka uśmiechnęła się współczująco - była ogromną szczęściarą, że miała takiego brata.
    Spoko. Przekażę jej. A, tak.
    Ona nie istnieje.
   - To jak? Idziesz ze mną?
   Skinęła niepewnie głową. Świetnie. Nie może czekać dłużej.
   Poderwał ją szybko z ziemi i odwrócił się w stronę okna. Kopnął jego skrzydła, a te otworzyły się na oścież z głośnym trzaskiem.
    Drobne rączki zaciskały się ma jego koszulce, Dziewczynka trzęsła się z przerażenia, zagryzając wargi. Była taka lekka. Bez problemu utrzymywał ją jedną ręką.
    - Trzymaj się mocno - wyszeptał, pochylając się we framudze.
    Maria przerzuciła mu ręce przez szyję i miał wrażenie, że zaraz go udusi.
    Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z trzaskiem. Wpadła przez nie nastoletnia dziewczyna w skąpiej koszuli nocnej. Miała potargane włosy i zarzucony niedbale krótki, różowy szlafrok.
    - Marie, musimy... Marie?!
    Killian uśmiechnął się do niej szyderczo i pokazał język.
   Po czym bez chwili wahania skoczył w dół.
   - Marie!!!


    - To było niesamowite!!! - powtórzyła dziewczynka po raz setny. - Nie możemy jeszcze polecieć?
   Szli przez ciemny las. A raczej on szedł. Niosąc ją na plecach. Czuł skórze jej zimny policzek, a poplątane włosy łaskotały go w kark. Chude ramionka tonące w długich rękawach jego bluzy, którą jej dał, oplatały jego szyję. Dzięki nałożonemu na ubranie czarowi, mała powinna być niewidoczna dla magii tropiącej.
    - Nie, bo wtedy będziemy rzucać się w oczy - powiedział kolejny raz, próbując ukryć irytację.
    - Też bym chciała takie buty! Skąd je masz?
    Spojrzał w dół. Miękka skóra długich do kolan, czarnych oficerek mieniła się wypolerowana w pojedynczych promieniach słońca, które dopiero wstało i próbowało przebić się przez geste gałęzie drzew. W okolicach kostek wytłoczone były małe, srebrzone skrzydełka. Buty były magiczne, a skrzydełka - prawdziwe. Wystarczyła jedna komenda, by z miejsc, w których się znajdują, wyrosły ogromne, mieniące się srebrem skrzydła, które mogły unieść właściciela w powietrze. Były bardzo przydatne do ucieczki, ale nie nadawały się do skradania.
    Uśmiechnął się pod nosem.
    Miano "Hermesa" zobowiązuje.
    - Ukradłem - mruknął zgodnie z prawdą.
    Marie milczała przez chwilę. Czuł jak jej dłonie w rękawach bluzy zaciskają się w piąstki.
   - Jesteś złodziejem - to nie było pytanie. - Chciałeś włamać się do naszego domu i okraść rodziców.
   Nie odpowiedział.
   - Ale wiesz - zaśmiała się, kołysząc nogami. - We wszystkich historiach, które słyszałam, ludzi ratujących innych nazywa się BOHATERAMI.
    - Jestem złodziejem - powiedział cicho.
    - Słucham?
    - Nie, nic... To co, widzę, że lubisz różne historie... Opowiedzieć ci coś? Będziemy szli jeszcze chwile, do tego "bezpiecznego miejsca", o którym ci mówiłem.
    Marie rozpromieniła się.
    - Tak, opowiedz!
    Miał ich wiele w zanadrzu. Był w dziesiątkach różnych miejsc, widział setki niesamowitych rzeczy i usłyszał tysiące legend, historii i bajek. Dziewczynka była zafascynowana. Ekscytowała się na każde jego słowo i śmiała głośno. "Nie możesz być zły" powiedziała gdzieś w w potoku słów, które z siebie wyrzucała.
     "Nie możesz być zły".

     Zobaczył ich z daleka.
    Było ich pięciu, mięli niepozorny, wiejski wóz do którego zaprzęgnięta była jakaś stara szkapa. Stali na małej, zacienionej polance w środku lasu i poderwali się na jego widok.
    Nie przerywając historii o nimfie z Północy przyłożył palec do ust i  obrzucił ich morderczym spojrzeniem, dając znak, żeby się nie odzywali. Zastygli w bezruchu.
    Wszedł pomiędzy nich. Dziewczynka poruszyła się niespokojnie, czując niebezpieczeństwo.
    - No - powiedział łagodnie. - Jesteśmy na miejscu.
    Zanim zdążył się schylić i postawić ją na ziemi, silne ramiona złapały ją za włosy i zrzuciły na ziemię. Krzyknęła przerażona.
    - Killy?! Co się dzieje?!
   Kilka gardłowych, męskich śmiechów zabrzmiało w leśnej ciszy.
   Jeden z napastników podszedł do niej i związał jej ręce grubym, szorstkim sznurem.
   - Killy? - zaśmiał się inny szyderczo.
   Był chudy i wysuszony, ale o jego wysokiej pozycji w grupie świadczyły tony błyskotek i obwisły, purpurowy garnitur, który miał na sobie.
   - Coś to mi się wydaje zbyt urocze na ciebie.
   - Zamknij mordę - wysyczał groźnie. - Masz swój towar w nienaruszonym stanie. Tak jak chciałeś.
   Zignorował wyraz twarzy dziewczynki, który pojawił się na jej twarzy na słowo "towar".
   - Killy... - wyszeptała cicho. - Co się dzieje? Przecież jesteś bohaterem, nie? I co z twoją siostrą? Nie byłaby zła, że...
   Parskał.
   - Siostrą?! Że ty niby masz siostrę?
   - Jasne, że nie - zapalił papierosa.
   Wypuszczając z płuc dym przyglądał się, jak wykręcają jej ręce i kneblują brutalnie. Mała krztusiła się własnym płaczem, a puste, pełne wyrzutu oczy, patrzyły w przestrzeń.
    - Słuchaj... - powiedział, kierując miażdżące spojrzenie ku swojemu rozmówcy. - Co wy odpierdalacie? Po cholerę chcieliście ją "nietkniętą", skoro teraz traktujecie ją jak lalkę?
   - Baliśmy się, że przegniesz. Ogłuszysz ją tak, że się już nie obudzi.
   - Nawet mnie nie wkurwiaj - warknął, przyciągając go do siebie za kołnierz drogiej koszuli.
   Jego ludzie poderwali się w mgnieniu oka, ale tamten powstrzymał ich gestem ręki.
   - Wiesz ile się pieprzyłem, żeby ci ją taką dostarczyć?! - mruknął mrożącym krew w żyłach, gardłowym tonem.
   - Spokojnie - jego rozmówca zaśmiał się nerwowo, sięgając do kieszeni. - To powinno wszystko wynagrodzić, prawda?
    Podał mu plik banknotów.
    Killian odepchnął go silną ręką, także tamten zatoczył się, niemalże przewracając. Trzymając w zębach dopalający się papieros, chłopak przetasował palcami banknoty, przeliczając je szybko.
   Podniósł na mężczyznę mordercze spojrzenie szarych oczu.
   - Ty sobie chyba jaja robisz - warknął.
   Tamten zaśmiał się znowu i drżącymi dłońmi wyciągnął z marynarki resztę sumy.
   - Chciałem cię tylko sprawdzić...? - zażartował spięty.
   Chłopak uśmiechnął się pogardliwe, chowając pieniądze do tylnej kieszeni spodni..
   - W takim razie to - powiedział i wyciągnął dłoń z wypchanym portfelem - mogę sobie wziąć?
   Mężczyzna sięgnął do kieszeni i zbladł nagle.
   - Kiedy ty...?! Oddawaj!
   Killian zaśmiał się, jakby usłyszał najlepszy żart na świecie. Podrzucił zdobycz w dłoni.
   - Mnie się nie oszukuje - mruknął grobowym tonem z cynicznym uśmiechem na ustach.
   Mężczyzna jakby skurczył się pod jego spojrzeniem.
   Chłopak odwrócił się jeszcze do dziewczyny. Nie płakała już. Siedziała tylko pokornie ze spuszczoną głową, mamrocząc coś niezrozumiale przez knebel.
    - No nic - mruknął. - Powodzenia.
    Po tych słowach uderzył podeszwą buta o ziemię dwa razy. W jednym momencie rozłożyły się potężne skrzydła, a pojedyncze, srebrzyste pióra upadły na ziemię. Nasunął sobie na twarz czarną chustkę i w akompaniamencie huku towarzyszącego silnym uderzeniom skrzydeł, wzleciał w górę.


    Od tamtego czasu minęły już dwa lata.
    Nigdy więcej nie spotkał już Marie.
    Ale w Akademii, był ktoś inny, kto nigdy nie wybaczy mu, tego co się stał. Jej siostra - Claire Estelle Valentine.
    Zbliżał się już do placu głównego. Był spóźniony (niby czego się spodziewali). Było bardzo tłoczno. Przyszli chyba wszyscy uczniowie. Patrzyli na niego mrucząc coś pod nosem i rozstępowali się, by go przepuścić.
    Na środku placu nikogo nie było. Magiczna bariera nie pozwalała nikomu na niego wejść. Zdziwił się, że nauczyciele nie przełamali jeszcze zaklęcia.
    Dokładnie w tym momencie zobaczył przeciskającego się w jego stronę Tarnera.
    - Nawet mi się nie waż! To nielegalny pojedynek i... - przerwał, uderzając w  niewidzialną ścianę.
   Killian zaśmiał się cicho.
   - Flynn! - krzyknął mu tamten, składając ręce do zaklęcia. - Nawet nie próbuj tam wchodzić!
   - Sorki, psorze. Jeśli nie wrócę, to niech pan wie, że zawsze pana kochałem - zaśmiał się ironicznie.
   - Flynn! Flynn, wracaj natychmiast!
  Ale chłopak podszedł już do granicy pola. Wyciągnął rękę i zobaczył, że on bez problemu może je przecinać. Gdy przechodził, poczuł potężny strumień magii, który go przenika i otacza plac. Kto był na tyle potężny, by stworzyć coś takiego?!
    Gdy stanął na placu, bariera na drugim końcu pofalowała się i przeniknęła przez nią druga osoba. Dziewczyna miała starannie ułożone włosy, schludną, modą sukienkę i buty na lekkim obcasie. Jednak jej twarz zdradzała wszystkie uczucia, jakie się w niej teraz kłębiły. Marszczyła się w przerażający sposób, jej usta były wykrzywione, a oczy błyszczały obłędem. Była wściekła.
    - Wylecisz za to ze szkoły, Clarie! - krzyknął przez plac.
   Ręce miał schowane w kieszeniach i stał w lekceważącej, nonszalanckiej pozycji.
   - Jeśli nagrodą będzie zobaczyć cię w grobie - warknęła unosząc dłonie i składając je do zaklęcia. - To jestem gotowa zaprzedać duszę samemu diabłu.
   Kiedy klasnęła, ziemia zadrżała głośno.

<Clarie?> <Tigr?> <Kot z Cheshire?>

czwartek, 22 września 2016

Niemagiczni cz.11 (Killian)

    Wyszli z budynku na zapyziałą, wilgotną uliczkę. Niegdyś zdobne, marmurowe kamienice były teraz obdarte i sprawiały wrażenie, jakby miały się zaraz zawalić. Spękany tynk odpadał ze ścian odsłaniając stare, czerwone cegły. Słońce wstało dopiero chwilę temu, jednak tutaj nie miało to znaczenia, Jego promienie muskały zaledwie wyższe partie budynków w tej części miasta. Panujący półmrok pogłębiał atmosferę niepokoju.
    Killian prowadził ich kamienną drogą w dalszy labirynt. Z uwagi na wczesną porę w kątach i pod ścianami leżeli trzęsący się z zimna ludzie. Owinięci tylko w łachmany próbowali ogrzać ciała w chłodny, jesienny poranek. Wszyscy jednak konsekwentnie ściskali w zsiniałych dłoniach puste butelki. Szczury przemykały pod ich stopami, szukając czegoś do jedzenia, i piskały nieznośnie. Nie mogły tu znaleźć nawet okruszka chleba.
    Riuuk potarła się po okrytych tylko koszulą ramionach. Killian kazał jej zostawić czarny, podróżny płaszcz, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Sam zrezygnował w tym celu ze swoich wysokich butów na rzecz mieszczańskich krótkich, wiązanych butów codziennych . Zamiast płaszcza miał na sobie przydużą, nawet na niego, czarną bluzę. Jej opuszczone rękawy zakrywały tatuaże na rękach. Szare, przetarte jeansy opinały jego długie nogi. Wyglądał prawie jak zwykły nastolatek.
    - Gdzie idziemy? - zapytała cicho dziewczyna, jakby instynktownie starając się nie zmącić panującej dookoła ciszy.
    - Musimy dowiedzieć się kto ma mapę – zauważyła, że trzyma w rękach notatnik i szybko coś w nim zapisuje. - Na upartego mam tu kilku informatorów, ale, jak mówiłem, wolałbym, żeby nikt nie dowiedział się, że tu jestem.
    - Więc jak chcesz znaleźć właściciela?
    - Są dwa miejsca, w których można dowiedzieć się wszystkiego – mruknął, chowając notatnik do tylnej kieszeni spodni. - Ale na jedno jest jeszcze ciut za wcześnie. Ktoś tam pewnie za jakąś godzinę będzie siedział, ale nie będzie na tyle nawalony, żeby coś z niego wyciągnąć.
    - Karczma – skrzywiła się. - A drugie miejsce?
    Spojrzał na nią, marszcząc nos.
    Bar mleczny.

    Wnętrze jadłodajni było ciepłe i przyjemne. Na różowych, lekko już ubrudzonych ścianach, wisiały małe obrazki i zdjęcia przedstawiające okolicę. W niewielkim pokoju upchano do oporu rozchwianych stoliczków i krzeseł, każde z innego kompletu. Na stołach leżały zużyte, ale czyste i wyprasowane, białe obrusy w delikatne kwiaty. Dookoła unosił się zapach słodki pieczonego ciasta, a z kuchni dobiegały odgłosy uderzających o siebie garnków.
    Siedzieli przy małym stoliku przy samym okienku wydawania posiłków. Riuuk śledziła palcem wzór na sztywnym obrusie, pijąc już trzecią herbatę, którą dostali na koszt firmy. Z całej siły starała się ignorować nieznośny szczebiot, który generowała, rozmawiająca z Killianem, właścicielka baru.
    Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka.
    Miała wrażenie, że siedzi koło niej kompletnie inny koleś.
    Garbił się lekko, chowając szyję w ramionach, a rękawy bluzy mocno naciągał na dłonie. Uśmiechał się niewinnie, mrużąc oczy i unosząc brwi do góry, zamiast marszczyć je, jak zwykle miał w zwyczaju. Gdy mówił, jąkał się co jakiś czas i wiercił niespokojnie na krześle. Musiała mu przyznać, że dopracował swoją rolę.
    Na każde słowo kobiety reagował tak emocjonalnie, że ta rozgadywała się jeszcze bardziej. Dowiedzieli się już kto kogo z kim zdradza, z czyich dzieci nie wyrośnie nic dobrego, która kobieta ubrała się nieprzyzwoicie do kościoła i przynajmniej sto razy usłyszeli, że przeurocza z nich parka.
    - Chcesz jeszcze herbatki, dziecko?
    Wzdrygnęła się.
    - Nie, dziękuję – mruknęła niewyraźnie, zasłaniając twarz dłonią.
    Killian kazał jej udawać nieśmiałą cudzoziemkę. Pewnie po to, żeby nie wtrącała się w dyskusję.
    - A ten Brantenhuber, biedny stary dziad - kobieta kontynuowała swój wywód, dolewając Riuuk herbaty, mimo jej protestów. - Wygrzebał tę mapę po ojcu i na co mu to było? Napadają go teraz ciągle jakieś zbiry, w końcu mu który w łeb przywali i na tym się skończy.
    Riuuk poczuła jak jej mięśnie spinają się z ekscytacji. Spojrzała na Killiana. Jeśli czuł się tak jak ona, to nie dał tego po sobie poznać. Wciąż siedział z niewinnym, fałszywym uśmieszkiem na twarzy. Nic nie zdradzało, że informacja zwróciła jego uwagę.
    - Mapa? - zapytał, popijając niewzruszenie herbatę.
    - Tak, jakiś stary kawałek papieru, co to podobno do jakiego kamienia prowadzi. A ten kamień ma nieśmiertelność dawać. Ja tam w takie pierdoły nie wierzę. I taki uroczy chłopak też nie powinien sobie głowy tymi bzdurami zawracać. Lepiej o pracy jakiej myśli, bo jak się już po bożemu pobierzecie to rodzinę na głowie będzie miał.
    Riuuk cudem nie zadławiła się herbatą.
    Killian objął ją ramieniem i czule pogładził po dłoni.
    - Planowaliśmy osiedlić się w stolicy - mruknął teatralnie - ale skoro, tak jak pani mówi, z powodu bzdurnej historii o nieśmiertelności ludzie są w stanie napaść na bezbronnego starca, to może poszukamy spokojniejszego miejsca.
     Dziewczyna nie wiedziała, czy bardziej chce go teraz rozstrzelać, czy pogratulować zawrócenia kobiety na właściwy temat.
     - Ano, musiał jakieś bariery magiczne pozakładać, bo mu się w nocy to złodziejskie nasienie do domu włamywało! Do czego to dochodzi, żeby człowiek pod własnym dachem nie mógł czuć się bezpieczny?!
      - Złodziejstwo to straszna plaga - zgodził się chłopak.
     Riuuk zasłoniła usta dłonią, gdyż nie mogła ukryć rozbawienia, które zagościło na jej twarzy.
     Killian kopnął ją pod stołem.


    Opuścili bar po półtorej godziny. Gdy tylko wyszli za róg ulicy, Killian oparł się o ścianę i zmarszczył czoło, wzdychając głośno.
    - Ja pierdole - przeklął. - Już wolę z pijakami gadać.
    Riuuk oparła się na zimnej, marmurowej powierzchni koło niego.
    - Ty nie wybiłeś hektolitrów herbaty - jęknęła masując się po brzuchu.
    - A ty nie dowiedziałaś się że pani Glory cierpi na grzybicę stóp, ksiądz Jeremi gra w rozbieranego pokera w pijalni na rogu, a komisarz McRiver...
    - Dobra! - przewała. - Starczy... W ogóle, jakim cudem ty to pamiętasz?!
    - Zboczenie zawodowe - jęknął zrezygnowany. - Mój mózg uznaje każdą informację za cenną. Wolisz nie wiedzieć, co się tam dzieje.
    Parsknął śmiechem, uderzając się palcem w bok głowy.
    Dziewczyna westchnęła cicho i skrzyżowała ręce na piersiach.
    - Sama nie wierzę, że to mówię - mruknęła - ale dużo bardziej wolę wkurwiającego ciebie, niż  tą pierdołę, którą zademonstrowałeś przed chwilą.
   - Wiedziałem - poczuła ukłucie ciepła w sercu, widząc powracający na jego twarz, pogardliwy uśmiech. - Ty mnie jednak lubisz.
   Zaśmiał się triumfalnie.
   - Chyba śnisz - żachnęła się, spuszczając wzrok.
  Wyciągnęła dłoń w jego stronę. Pogładziła palcem brzeg plastra na jego policzku. Jej ręka zsunęła się powoli po jego twarzy, szyi i zatrzymała dopiero na klatce piersiowej. Czuła pod zziębłymi, drżącymi palcami bicie jego serca.
    - Znowu się odkleił - powiedziała po chwili, zabierając rękę i chowając ją do tylnej kieszeni obcisłych spodni. - Pilnuj tego bardziej. Debilu.
     Zimny wiatr strawił, że włosy opadły na jej lekko zaczerwienioną twarz.
     Nie odgarnęła ich.
    - To co? - usłyszała po chwili.
    Odwróciła głowę i zobaczyła wyciągniętą w jej stronę rękę.
    - Idziemy, księżniczko? - zapytał, uśmiechając dowcipnie.
   Odwzajemniła uśmiech, pozwalając, by wziął jej dłoń pod ramię.
    - Prowadź.
   Ruszyli szybkim krokiem przez prowadzącą wzdłuż portu promenadę. Wiatr szarpał im włosy, a twarde obcasy podróżnych butów Riuuk uderzały o marmurowe kostki, stukając rytmicznie. Dziewczyna mocniej zacisnęła zziębnięte palce na okrytym ciepłym materiałem ramieniu. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się, że chłopak był wyższy od niej. Czuła się przy nim taka... malutka. Do tej pory to raczej ona patrzyła na wszystkich z góry - i dosłownie i w przenośni. A teraz... z jakiegoś powodu nie mogła. Czy może już po prostu nie chciała...? Przysunęła się bliżej, tak, że mogłaby oprzeć głowę na jego ramieniu. Killian gwizdał pod nosem melodię jakiejś wulgarnej, pijackiej piosenki. Szedł z uniesioną głową i wzrokiem utkwionym w sobie tylko znanym punkcie. Błękitnoszare oczy błyszczały pewnością siebie, a z twarzy nie schodził mu grubiański uśmiech.
    Przechodzący promenadą ludzie patrzyli na nich zdziwieni. Dwoje nastolatków idących pod ramię samym środkiem drogi w rytm mocno niecenzuralnej przyśpiewki to raczej niecodzienny widok.
    - Nie rzucać się w oczy? - zapytała dziewczyna pogardliwie. - Czy nie taki miałeś plan? Bo teraz to coś średnio nam idzie.
    Zaśmiał się, przerywając gwizdanie.
    - Jak dobrze pójdzie, to jutro o tej porze już nas tu nie będzie.
    - I to oznacza, że możemy opuszczać gardę? Jakim cudem z taki podejściem zostałeś ściganym na całym świecie przestępcą?!
    Znowu lekko ochrypły, drwiący śmiech. Czy on potrafił w ogóle reagować inaczej?!
    Nagle dziewczyna zesztywniała i stanęła raptownie.
    - Jutro?! Zaraz, chcesz mi powiedzieć, że znasz tego kolesia?! Wiesz gdzie go szukać?!
    Rozchylił ramiona i pochylił się delikatnie w teatralnym geście. Białe zęby zalśniły w triumfalnym, jak zwykle przesyconym ironią, uśmiechu. Obrzucił ją jednoznacznym spojrzeniem szarych oczu, spomiędzy szarpanych przez wiatr włosów.
    Zamiast odpowiedzieć znowu zaczął gwizdać wesołą melodię. Po chwili obserwowania z nieukrywaną satysfakcją, jak na twarz dziewczyny wstępuje rumieniec złości i rozdrażnienia, obrócił się i poszedł przed siebie.
    Riuuk westchnęła zdenerwowana i podążyła za nim.
    Znowu skręcił w labirynt dziwnych, zapominanych przez trzeźwo myślących uliczek. Zastanawiała się, ile czasu musiał tu spędzić, żeby zapamiętać to je wszystkie. "Zboczenie zawodowe"?
   Spomiędzy kamienic zaczęło przebijać się światło. Czyżby mieli tak szybko wyjść z labiryntu.
   Chłopak odwrócił się do niej.
   Zauważyła, że coś się zmieniło.
   Jego oczy błyszczały ekscytacją. Wręcz paranoiczną. Dokładnie tak samo, jak wtedy w gabinecie dyrektora, gdy pokazał im dokumenty.
    - Dobra, sprawa wygląda tak - zaczął, oblizując wargi z przejęcia. - Brantenhuber to taki stary profesor, uczył historii w szkole jak byłem gówniarzem. Mieszka dwie przecznice stąd.
    - Chwila moment - przerwała mu. - O tym, że wiesz dużo dziwnych rzeczy, to już się zorientowałam. Ale skąd znasz adres jakiegoś randomowego kolesia?!
    - Możliwe, że zupełnie przepadkiem włamałem się tam kiedyś po coś innego - zaśmiał się.
    Westchnęła. Chyba mogła się tego spodziewać.
    - A po jaką cholerę idziemy tam teraz? - zapytała.
    Zdziwił się. Tak autentycznie.
    - Ee... A niby kiedy?
    Parsknęła.
    - Może na kradzieżach się nie znam - powiedziała powoli, jakby tłumaczyła coś dziecku. - Ale chyba wszystkim włamania kojarzą się raczej z nocą.
    - Tobie wszystko trzeba tłumaczyć - zaśmiał się, opierając łokieć na ścianie budynku. - Bo widzisz, kochanie, my się nigdzie nie będziemy włamywać. W naszym wypadku to nie tylko cholernie upierdliwe, ale też niebezpieczne.
     Uniosła brwi.
    - Po pierwsze, nie mam nic z mojego sprzętu - kontynuował. - A on ma bariery magiczne. Nie trzeba wiedzieć jakie, żeby domyślić się, że gołymi rękami się tam nie wbijemy. A jak jest z naszą magią to ci chyba nie muszę tłumaczyć. Po drugie, nawet gdyby się udało, to stalibyśmy się celem całej tej radosnej gromadki bezlitosnych, chciwych jak jasna cholera włamywaczy i morderców, których celem jest nasz cel.
     Prychnęła pogardliwe i otworzyła usta, by skomentować, to co powiedział.
     - I z których na pewno, bez problemu, wyprułabyś flaki - przerwał jej, zanim zdążyła się odezwać. - Nie wątpię w to. Ale spanie w krzakach, żeby się przed nimi ukryć też mi się nie uśmiecha.
     - Matko, pedant się znalazł - burknęła. - Tego i tak nie unikniemy, skoro musimy zabrać mapę. I tak...
     Przerwała widząc uśmiech na jego twarzy. Cholera. Na czym złapał ją tym razem?!
     - Bo szkopuł tkwi w tym, mała - wyszczerzył się, nie mogąc ukryć podniecenia - że my tej mapy nie weźmiemy.


     - Niesamowite, że wreszcie odwiedził mnie ktoś, kto nie chce mnie okraść. Haha, jestem już tym strasznie zmęczony. Chcecie może herbaty?
     Riuuk skrzywiła się. Herbata to ostatnie na co miała teraz ochotę.
     - Nie chcielibyśmy pana kłopotać - Killian uśmiechnął się przepraszająco. - Robimy już wystarczająco dużo problemów.
     Mężczyzna był stary i zgarbiony. Poruszał się powoli, wspierając na rzeźbionej laseczce. Na czubku nosa miał niewielkie, okrągłe okulary, w gustownej, pozłacanej oprawce. Ubrany był w drogi, markowy frak.
    - Ależ nie, to cudowna odmiana. Młodzież zafascynowana historią przybywa do mnie z tak daleka, i chce jedynie obejrzeć mapę, a nie ją ukraść. Mówiliście, że jesteście z Akademii, tak?
     - Tak - powiedział chłopak. - Z kółka historycznego.
     - Uroczo... Przypomnijcie jak się nazywacie. Pamięć już nie ta, co kiedyś.
     - Tonny Miller i Emily Swan - odpowiedział Killian, bez mrugnięcia okiem. - Gdy usłyszeliśmy o pana znalezisku od razu chcieliśmy się mu bliżej przyjrzeć. Mapa musi być bardzo stara. To pewnie cenny zabytek archeologiczny.
     - Tak, pochodzi już chyba sprzed dwustu lat. Usiądźcie tu proszę. Pójdę po nią.
    Zrzucił im zza szkieł podejrzliwe spojrzenie i wyszedł z pokoju.
    Riuuk była przekonana, że chłopak wychyli się, by zobaczyć, gdzie starzec trzyma mapę. On jednak usiadł na starym, drewnianym krześle i oparł ręce na stole. Szybko przysiadła się obok i pochyliła do niego, by zapytać, co odwala. On jednak powstrzymał ją gestem dłoni i położył palec do ust nakazując ciszę.
    Po chwili starzec znowu wszedł do pokoju. Powolnym krokiem zbliżył się do stołu. w dłoniach trzymał zabezpieczoną zaklęciem mapę.
    - Nie chcę was o nic podejrzewać - mruknął. - Ale ostrzegam, że jest zabezpieczona pieczęciami. Nie złamiecie ich.
   - My na pewno - zaśmiała się Riuuk. - Z magii to akurat jesteśmy strasznie słabi.
   Staruszek uśmiechnął się pojednawczo.
   Położył mapę na stole. Gdy ją rozwijał dziewczyna przyjrzała się Killianowi. Z trudem ukrywał ekscytację. Chociaż z racji roli, które przyjęli, wyszło to na dobre.
    Kawałek papieru był bardzo stary i zżółkły. Gdy profesor go rozwinął był zupełnie pusty. Dopiero po nakreśleniu na nim kilku znaków dłonią i wymamrotaniu niezrozumiałych słów, na jego powierzchni pokazał się obraz. Był nakreślony atramentem. Riuuk nie wiedziała, co przedstawia. Widziała jakieś pasmo gór i kilka strumieni. Jednak nie rozumiała podpisów. Były w niezrozumiałym języku. Killian nie dał po sobie poznać, czy rozumie coś z mapy.
    - Genialna - wyszeptał tylko, patrząc zafascynowany na kawałek papieru.
    - Prawda? - uśmiechnął się starzec. - Jest w świetnym stanie. Nie wiem co to za miejsce. Nie rozumiem też znaków. To prawdopodobnie jakiś szyfr. Aktualnie zbieram doświadczonych ludzi, by pomogli mi to rozszyfrować.
    Killian spojrzał na niego zaintrygowany.
    Nie wiedziała, czy wciąż gra. Wyglądał jakby naprawdę sprawa tej mapy była najważniejszą w jego życiu.
    - Niech pan opowie więcej - oczy błyszczały mu jak nigdy wcześniej.

    - Je pierdole, jakie to było zajebiste!!!
   Siedzieli na ławce w niewielkim, wysuszonym parku.
   - Powiedzmy... - skrzywiła się Riuuk. - Nadal nic nie wiemy. Ten koleś sam jej jeszcze nie rozszyfrował. Nie mamy pojęcia gdzie szukać.
   - Południowy Gruul - wyszeptał, zagryzając wargi. - Pasmo gór Skalistych.
   Zesztywniała.
   - Co? - wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
   Uśmiechnął się opętańczo.
   - To był szyfr Króla Złodziei. Jak mógłbym go nie znać?

<Mała?>

piątek, 16 września 2016

Na ziemę, idioci! To napad! I żadnych nieprzemyślanych akcji, Hermes wbija do Akademii!

  
   Imię: Killian
   Nazwisko: Flynn
   Pseudonim: Hermes
   Wiek: 18
   Stanowisko: uczeń Akademii, wcześniej złodziej i najemnik, poszukiwany za ciężkie zbrodnie i skazany na śmierć
   Wydział: Kruka
    Aparycja: Killian jest wysokim, dobrze zbudowanym chłopakiem. Ma przydługie, bardzo jasne włosy, które zwykle związuje w kucyk z tyłu głowy, grzywkę zaczesuje na bok. Jego oczy są w odcieniu szarości i ciemnego niebieskiego. Na policzku pod lewym okiem ma tatuaż wyglądający jak kod kreskowy – w taki sposób oznaczano skazanych w więzieniu w Arivle. Jego twarz jest bardzo dziewczęca i była powodem, dla którego wielu z jego wspólników straciło ręce, gdy nieopatrznie odważyło się to podobieństwo skomentować. Poza tym na rękach ma kilka tatuaży i wypalonych znaków z innych więzień i zakładów, w których przyszło mu „pomieszkiwać”. Całe jego ciało jest także zaorane bliznami, zwłaszcza na plecach, bo biczowanie jest jedną z ulubionych kar zadawanych przez więziennych strażników.
    Z racji na swoją profesje przywykł do noszenia czarnych ubrań, nie rozstaje się też ze swoją ciemną chustką, którą w trakcie napadów zakładał na twarz. Zawsze ma też przy sobie noże, jeden przy nodze, a drugi w pokrowcu na ramieniu.
    Charakter: Praca, którą się parał, nauczyła go cierpliwości i spokoju. Nie oznacza to bynajmniej, że nie można wyprowadzić go równowagi. Po prostu pokaże ci twoje miejsce z kamienną twarzą i często nie odzywając się ani słowem. Mimo wszystko nie jest w związku z tym zamknięty czy cichy. Na co dzień zachowuje się całkiem zwyczajnie, co zdziwiło innych uczniów Akademii, chętnie zawiera przyjaźnie i jest raczej miły. Niespecjalnie interesuje go zdanie innych na jego temat, więc generalnie nie przejmuje się zaczepkami. Chyba, że komuś wyraźnie zależy, żeby go upokorzyć – wtedy zaboli. Jego definicja przyjaźni jest zupełnie inna niż reszty ludzi – przede wszystkim zdradzanie się jest normalne. Wiele razy wykiwał swoich wspólników zabierając cały łup. Ale również on nie obraziłby się gdyby jego kumpel go zdradził – uważa, że każdy powinien w życiu w pierwszej kolejności pilnować swojego interesu. A jeśli obdarzyłeś kogoś zbytnim zaufaniem, to nie zdziw się, że możesz się na tym przejechać. Podobny stosunek ma do walki i rozwiązywania problemów – racje ma ten, kto mocniej przywali. Mimo to ma talent do dyplomacji i przekonywania. Jest sprytny, sadystyczny, trochę wredny, a w oczach świata – szujowaty.

     Historia: Matka Killian’a pracowała w domu publicznym, który prowadziła ze swoim mężem. Oboje byli z tego przedsięwzięcia bardzo dumni i nie robili sobie nic z opinii publicznej. Chłopak nie znał swojego prawdziwego ojca, ten nigdy się nim nie zainteresował. Może nawet nie wiedział, że ma syna. Matka Killian’a też średnio się nim przejmowała. Ot, wypadek przy pracy, jak już jest to trudno. Ani ona ani jego ojczym nie żałowali ręki, jak im się przypominało, że takie małe coś łazi im po domu. Często obrywał kompletnie bez powodu. Miał także starszego przyrodniego brata – Ben’a. Mimo że byli w takiej samej sytuacji nie znosili się nawzajem. Ben długo wykorzystywał fakt, że był starszy i silniejszy, i w napadach złości lub zwykłego kaprysu lubił Killian’a sponiewierać. Mieli kompletnie inny sposób na życie, Ben podlizywał się rodzicom i robił wszystko, żeby im się przypodobać. Natomiast Killian najchętniej spaliłby cały ten „rodzinny interes”. Poza domem też nie miał żadnej bratniej duszy. Bo kto by chciał zadawać z takimi jak on? Wcale mu to nie przeszkadzało. Każdego dnia widział do czego potrafią doprowadzić się ludzie, oglądał ich w momentach całkowitej słabości czy poddania się płytkiej żądzy. A te wszystkie dzieciaki grające razem w chowanego na rynku? Skończą tak samo.
    Uciekł z domu mając dziesięć lat. Było mu wszystko jedno czy będzie spał na podłodze koło Bena, czy przy śmietniku za knajpą z tanim żarciem. W sumie śmietnik i tak był lepszym towarzystwem od jego brata. Kraść i tak wcześniej musiał, bo jego matka średnio zdawała sobie sprawę z tego, że dzieci się czasem karmi. A w okradaniu był dobry. Potrafił zwinąć wszystko, czasem nawet tak, że właściciel nic nie zauważył. Podczas jednej z takich akcji zauważyli go członkowie grupy przestępczej Falcon. Byli znani w całym kraju i mieli niesamowicie rozbudowaną strefę wpływów. Zwerbowali go właściwie bez pytania. Planowali wielki włam na zamek królewski. Potrzebowali kogoś małego i zwinnego, a jednocześnie kompletnie nie budzącego podejrzeń – dzieciak był do tej roli idealny. Oczywiście zapytali go o zdanie. Ale wybór miał raczej średni: albo z nimi idzie, albo podcinają mu gardło, bo za dużo wie. Cóż, decyzja była raczej oczywista. Jednak w trakcie samego napadu coś poszło nie tak, ktoś popełnił błąd i wywiązała się wielka walka w pałacu. W trakcie tej walki śmierć poniósł sam król. Ich włam urósł do rangi zamachu stanu. Wyłapali wszystkich. Kara mogła być tylko jedna.
    Killian pierwszy raz stanął na stryczku mając 11 lat. Był tak niski, że musieli podstawić mu beczkę, żeby sięgnął do sznura. Moment, gdy założyli mu pętle na szyję był najgorszym w jego życiu. Panika i strach całkowicie go paraliżowały. Tłumy zgromadzone na placu egzekucyjnym chciały tylko jednego. Krzyczeli podnieceni, życząc im śmieci. Wszystkich ich w tamtym momencie nienawidził. Nie mógł oddychać, zdawało mu się, że serce rozbije mu klatkę piersiową. Dotyk szorstkiego sznura na skórze doprowadził go do granicy paranoi. Nie krzyczał. Nie płakał. Parzył tylko tępo przed siebie, jakby to co się dzieje kompletnie go nie dotyczyło. Ale wewnętrznie już nie żył. Tamtego dnia stracił kolejną część człowieka w sobie. 
    Ale poza nim byli tam inni ludzie. Ludzie bardzo ważni dla Falcon’a.
    Nie pamiętał momentu, w którym ich odbili. Kolejne wspomnienie, które posiada to wóz. Zwykły, niepozorny, stary wóz. Ale jechali w nim najbardziej poszukiwani w kraju przestępcy. Wiedział, że musi uciekać, za dużo widział, a nie był tym ludziom już więcej potrzebny. Cóż, nie trudno się wymknąć, jak uważają cię za otumanionego, przerażonego dzieciaka… Po ucieczce musiał dokonać kolejnego wyboru w swoim życiu. Albo się gdzieś zaszyje i do końca życia nie będzie się wychylał w obawie, że zostanie złapany… Albo wykorzysta fakt brania udziału w zamachu stanu i zostanie najlepiej opłacalnym najemnikiem w kraju.
    I został. Przeprowadził serie największych napadów znanych ludzkości. Uciekł z najlepiej strzeżonych wiezień i zakładów na całym świecie. Każdy słyszał o Hermesie . Ludzie straszyli nim dzieci, jego postać urosła do rangi legendy. Pracował z najgroźniejszymi grupami przestępczymi i praktyczne wszystkim zalazł za skórę, bo koniec końców ich wykiwał. Był ścigany listami gończymi w prawie 30 krajach i we wszystkich szykowano dla niego sznur. Najmowali go czasem sami królowie, jako szpiega w innych krajach.
    Pewnego dnia pojawił się u niego człowiek, który chciał by zrobił dla niego włam na Akademię. Ale Killian nie był debilem. Owszem, zdarzało mu się napadać na magów lub chronione magią posiadłości. Ale nie na jakąś cholerną, elitarną szkołę dla czarodziei, to samobójstwo. Wiec odmówił. Jednak przybysz nie chciał odpuścić tak łatwo.
    - Jedno słowo – powiedział. - Kiedykolwiek, gdziekolwiek. Wystarczy, że wyszeptasz, że to dla mnie zrobisz, a ja usłyszę.
   Kilka lat później Killian wpadł. Zdarzało się. Niedopracowany plan, towarzysz-idiota, kiepski sprzęt… Miał pecha. Przeklął w myślach widząc symbol na mundurach kolesi, którzy go złapali. Złota gołębica w wieńcu z róż. Organizacja Świętej Sprawiedliwości, szerzej znani jako Mundurowi. Albo „psy”. Pozbawili go przytomności magicznym dymem i założyli mu legendarną Żelazną Damę. Był to sposób na krępowanie więźniów. Generalnie tona żelastwa – zabudowane kajdany na ręce i nogi, metalowa opaska na oczy i jakiś cholerny kaganiec i blachą między zęby. Wszystko naszpikowane gwoździami i kolcami, żeby zabolało jak się poruszysz. Zawieźli go do więzienia w Arivle, gdzie właściwie od razu czekał go wyrok śmierci.
    Tym sposobem Killian wylądował na stryczku po raz drugi. Wszystkie wspomnienia wróciły. Panika. Strach. Paranoja. I desperacja.
    -Dobra! - krzyknął, mając już pętle na szyi .- Zrobię to!
    Magia to jednak niesamowita sprawa. W ciągu sekundy buchnęło dymem i już był w innym miejscu. No ale ceną wolności był włam do Akademii. Który prawdopodobnie skończy się śmiercią. Cholera.                
    Przygotowania trwały miesiące. A koleś chciał jakiegoś, kuźwa, kota. Kota!
    Killian nie zdążył nawet znaleźć pchlarza, gdy go złapali. Tak, magia to zdecydowanie niesamowita sprawa... Akademia ma to do siebie, że większość jej spraw pozostaje w jej murach. Dlatego chłopak trafił do gabinetu dyrektora, z którym przeprowadził kilkugodzinną rozmowę. Jej efektem była kolejna w jego życiu propozycja nie do odrzucenia. Albo zostanie w Akademii jako jej uczeń… Albo jak trup.
    Umiejętności: Killian nie jest zbyt dobry w posługiwaniu się magią. Zna kilka tylko podstawowych zaklęć, a odkąd trafił do Akademii zajęcia magiczne to największa katorga w jego życiu. Najbardziej polega na swoich rękach. Generalnie unika walki, a gdy się już w jakąś wda używa tego co ma pod ręką – swoich noży lub łomu – i ucieka, gdy tylko nadarza się okazja. Preferuje metodę ataku z zaskoczenia i zwodzenia przeciwnika. Jest sprytny i zwinny, opanował do perfekcji sztukę skradania się i kamuflażu. Jest też niezłym aktorem.
    Rodzina: Matka, ojczym i przyrodni brat, z żadnym nie utrzymuje kontaktu
    Orientacja: Hetero. Ale różnych ludzi przyszło mu w życiu udawać
    Partner: Łom
    Inne:
    - ma astmę, ale swego czasu dużo palił
    - jego twarz jest bardzo dziewczęca 
    -chociaż w napadach, w których brał udział, ginęli ludzie, on sam nikogo jeszcze nie zabił. Co najwyżej pozbawił kilku kończyn
    - w celu kamuflażu nauczył się wielu kompletnie nie przydatnych na pierwszy rzut oka rzeczy, tym sposobem Killian zna się na sokolnictwie, przycinaniu krzewów, robieniu makijażu, umie ugotować setki dań z całego świata, szydełkować i golić owce. I wiele więcej. Nie wnikajmy.

"Po prostu żyj. Cena nie ma znaczenia, dopóki oddychasz"

czwartek, 15 września 2016

Inna niż inne cz. 1 (Cori)

- To jest na pewno dobry pomysł? - Zapytałam z nadzieją w głosie. Nie chciałam iść do Akademii.
- Zrozum, dziecinko. Nie mogę nauczyć cię niczego więcej. A ty nie możesz zostać sama z mocą. - Powiedziała „Babcia”.
- Ale dlaczego?
- Kiedyś twoja moc stanie się dużo większa niż teraz.
- Ale przecież mogę ją normować, tak, jak dotychczas. Mogę sprzątać, podnosić rzeczy, pomagać ci.
- Będzie dużo potężniejsza. Zwykłe sprzątanie, czy, jak mówisz - pomaganie, mi nie wystarczy. Będziesz musiała robić coraz więcej rzeczy, które pomogą ci ją opanować.
- Ale... Wiesz, że się boję... - Mój głos drżał.
- Nie możesz tak bez przerwy unikać ludzi. Ja też jestem człowiekiem i co? Mnie się nie boisz, prawda?
- Ale ty to co innego.
- Wcale nie. Powiedz mi, czym oni się różnią ode mnie? – Na to nie znalazłam odpowiedzi. - No właśnie! Nawet nie potrafisz mi odpowiedzieć na to pytanie. A odpowiedź jest taka prosta: niczym! Idź spać, bo już późno, a musisz jutro podrzucić nas do Akademii.
Poszłam do mojego pokoju. Był on mały i prosty, z dużym łóżkiem, na które od razu się rzuciłam. No i kochany fotel – jajko, w którym zawsze czytam książki. Wpatrywałam się w sufit, myśląc o tym, co powiedziała mi babcia. Dumałam przez dłuższą chwilę. Niestety nie mogłam tak siedzieć bezczynnie. Upewniłam się, że babcia mnie nie słyszy, przemieniłam się w geparda i wyskoczyłam przez okno, lecz gdy tylko moje łapy dotknęły ziemi, kobiecina zawołała mnie z powrotem. Jakim cudem ona zawsze wie, kiedy się gdzieś wymykam? Posłusznie wróciłam do domu uważając, by nie przytrzasnąć sobie ogona drzwiami. Znów wskoczyłam na łóżko, zwinęłam się w kłębek, przykryłam kocem i po chwili zasnęłam.
***
Rano obudził mnie zapach tostów z serem. Ledwo powłócząc nogami, poczłapałam do kuchni i usiadłam na krześle.
- Zamierzasz jeść łapami? - fakt. Zupełnie zapomniałam, że jestem kotem. Szybko zmieniłam się znów w człowieka i zaczęłam jeść jeszcze ciepłe tosty. Gdy spojrzałam na zegarek, prawie spadłam z krzesła. Tarcza pokazywała piątą rano. Nic dziwnego, że byłam tak zmęczona. Jednak ciepłe śniadanko i kakao postawiły mnie od razu na nogi. Ubrałam się jak zwykle - w czarne jeansy i białą bluzkę na ramiączkach. Zarzuciłam na siebie skórzaną kurtkę i wyszłam na dwór. Przyjemny wiatr rozwiewał mi włosy.



Gdy babcia w końcu wyszła, przemieniłam się w smoka. Głowa wydłużyła się i przybrała kształt pyska, a na nim wyrosły mi kolce, tworząc naturalną koronę. Czułam, jak moje ciało staje się większe, w końcu z 1,75 m do wysokości prawie 5 m nie rośnie się od razu. Wyraźnie poczułam, gdy z moich pleców uwolniły się wielkie, kryształowe skrzydła.
- Podejdź tu, kochana. Zniż trochę głowę, wiesz, że nogi już nie te, co kiedyś. - powiedziała babcia, a ja podeszłam do niej, by mogła na mnie wejść i wygodnie usiąść. Gdy poczułam, że jest bezpieczna, wzleciałam do góry i skierowałam się tam, gdzie poleciła mi staruszka.
Leciałyśmy już od dłuższego czasu przez Góry Smocze, lecz nadal nie widziałam Akademii. Miałam tylko nadzieję, że kobiecina dobrze mną kieruje. Jednak po następnych kilkudziesięciu minutach lotu, ujrzałam na horyzoncie, jakby zarysy zamku. Myślałam, że Akademia wygląda bardziej, jak surowy budynek, w którym ludzie chodzą jak w więzieniu, tymczasem, wygląda ona jak siedziba królewska. Babcia powiedziała mi, gdzie mam wylądować, więc zrobiłam to tak, jak kazała. Lekko dotknęłam ziemi i gdy tylko upewniłam się, że teren jest bezpieczny, znów przybrałam postać człowieka. Szłyśmy we dwie, w kierunku szkoły, która z każdym krokiem zdawała się coraz większa. Gdy tylko przeszłyśmy przez bramę, poczułam się dużo lepiej, jakby... bezpieczniej? Możliwe. Babcia zapytała jakiegoś chłopaka o brązowych włosach, czy mógłby nam wskazać drogę do dyrektora. Zerknęłam tylko kątem oka na niego. Szczupły i niewysoki, ubrany na niebiesko, z uśmiechem na ustach. Moim ulubionym kolorem też był niebieski. Spod grzywki, która przykrywała mi kawałek twarzy, uśmiechnęłam się nieśmiało do niego. Powiedział, że chętnie zaprowadzi nas do gabinetu dyrektora.
Szłam obok babci, gdy prowadził nas w kierunku wielkiego gmachu Akademii. Rozglądałam się dookoła, widząc grupki uczniów, którzy głośno rozmawiali o dzisiejszych zajęciach. Z tego, co udało mi się usłyszeć, jakaś dziewczyna narzekała na nauczyciela eliksirów, który nie powiedział jej dokładnie, ile ma wrzucić posiekanych łupek orzechów do eliksiru rozweselającego, przez co wrzuciła za dużo i eliksir wylał się na jej spódniczkę. Jeszcze inni rozmawiali o zbliżającym się wypadzie do jakiejś gospody. W końcu po kilku minutach znaleźliśmy się przed gabinetem dyrektora. Podziękowałyśmy chłopakowi, który jak się później okazało miał na imię Milo, po czym pobiegł w swoją stronę, zostawiając nas same.
Babcia zapukała, a gdy odpowiedziało nam donośne „Proszę”, bez wahania weszła, a ja wślizgnęłam się za nią. Dyrektor kazał nam usiąść na dwóch fotelach stojących przed jego biurkiem. Szczerze powiem, że były bardzo wygodne. Rozglądałam się po całym gabinecie, podczas gdy babcia rozmawiała o moim przystąpieniu do nauki w Akademii.
W sumie gabinet wyglądał bardzo ciekawie i przytulnie. Było w nim pełno książek, ale nie rozpoznałam autorów, ciężko też było zobaczyć tytuły, gdyż większość z nich była strasznie przetarta. Z zamyślenia nad książkami wyrwał mnie głos dyrektora.
- A więc... Corinne, tak? Chciałabyś się uczyć w naszej szkole? - spojrzałam na babcię, która katowała mnie wzrokiem.
- Chciałabym nauczyć się czegoś nowego. - odpowiedziałam tylko.
- Chciałbym sprawdzić, na jakim poziomie nauki jesteś. Co pani z nią przerabiała?
- Znam podstawy transmutacji, potrafię też uwarzyć kilka eliksirów, znam się nieco na ziołach. - powiedziałam za babcię, która nawet nie zdążyła zaczerpnąć powietrza i tylko popatrzyła się na mnie dużymi oczami. Odpowiedziałam jej spojrzeniem, które mówiło „No co?”.
- Mhm... - mruknął dyrektor. - Dobrze, dobrze. Dam ci tutaj informator i formularz dołączenia do szkoły. Możesz wypełnić teraz, lub gdy będziesz w domu, lecz będziesz musiała wtedy wysłać go pocztą, a tak możesz dać mi go od razu, a ja dopilnuję, by od razu wpisano cię w rejestr.
Podał mi kilka kartek i długopis, a ja wzięłam się do uzupełniania formularza.
<Ktoś?>

niedziela, 11 września 2016

Niemagiczni cz.10 (Riuuk)

Nie pamiętała by kiedykolwiek użyła tego słowa. Kiedy zdała sobie z tego sprawę natychmiast odskoczyła na bok prawie wskakując na parapet i odwracając się w kierunku drzwi.
- Co jest mała? Uważaj bo zaraz spierdolisz się z tej imitacji parapetu. - Popatrzył na nią ze zdziwieniem mrużąc jedno oko.
- Mój mistrz zabraniał używać mi słowa "przepraszam". Uważał to za znak uległości i rezygnacji. - Westchnęła  powracając do poprzedniej pozycji. - Za każde powtórzenie tego słowa musiałam robić pompki stojąc na dłoniach. Jedna za każda literę.
- Oooo straszn...
- Na specjalnej desce nabitej setkami gwoździ...
Zamilkł, a jasne włosy poniósł nocny wiatr. Niedopałek tlił się w zastygłej dłoni.
- Milutko... - skwitował.
Stali w milczeniu. Zamiast błysku w oczach ziała szara, bezdenna pustka. Trwali w ciszy, którą tak bardzo kochali i szanowali. Dziewczyna przysunęła się lekko i bezszelestnie do niego szczelniej otulając się szorstkim, lecz przyjemnym materiałem koszuli swego towarzysza. Obydwoje przepłynęli oceany cierpień, całkiem innych lecz paradoksalnie podobnych.
Nie wiedziała, co ma zrobić. Stał bez ruchu w niewyobrażalnym żalu gasząc kolejnego papierosa o parapet.
- Dla mnie nie jesteś zerem. - Delikatnie obrócił głowę w jej stronę, a małe promyki słońca zwane jego włosami odgarnięte przez kolejny nocny podmuch orzeźwiającego wiatru odsłonił oczy człowieka, który przeżył i  widział zdecydowanie zbyt dużo okropności tego podłego, a zarazem pięknego świata. Ponownie chwyciła go za dłoń. Jedną uniosła, tą męską, szorstką dłoń, a drugą zakryła wypalone znamię. - Dla mnie... ja... uważam, że... - Jąkała się. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. Nie wiedziała jak miała się zachować. Czarna fala zakryła jasną twarz, kiedy pochyliła głowę. Czuła się niczym mała dziewczynka. Mała i żałosna, kompletnie obnażona i taka bezbronna. Wtedy poczuła dotyk, ciepłych i przyjemnych palców na podbródku, które uniosły zatroskaną głowę ku górze. Czarna zasłona opadła na boki, a on patrzył prosto w niebieskie oczy. Tak soczyście niebieskie i takie bezdenne. Nie mógł uwierzyć. To niemożliwe by ktokolwiek myślał inaczej! Nie na tym parszywym świecie. Nagle dostrzegł małą, świecącą w świetle księżyca łzę w jednym z tych wielkich oczu. Małą, samotną łzę trzymającą się uparcie ostatniej, długiej, bezgranicznie czarnej rzęsy. Nie kłamała. Nigdy dla nikogo nie znaczył więcej, niż nędzny robak w kącie pokoju lub pluskwy w starej pryczy. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Od tej samotnej, odważnej łzy. Wkrótce spłynęła po jasnej skórze policzka. Szybko otarł ją z alabastrowej, zaskakująco delikatnej i zimnej skóry. Ukradł ją. To nie była łza cierpienia, czy żalu. Więc czego? Riuuk parzyła na niego. Lekki uśmiech zawstydzenia ukazał się na twarzy towarzyszki. Nadal trzymała jego dłoń.
Przytulił ją. Mocno i zdecydowanie. Czuł jak jej głowa wtula się w jego ramię, a czarne fale okrywają jego dłonie. Małe, kobiece dłonie otuliły go w pasie. Trwali tak przez dłuższą chwilę. Nie chciał jej puścić. Jego złodziejskie "ja" krzyczało by tego nie robił, nie tulił i zostawił, lecz ten nieznaczny krzyk niknął i rozpływał się z każdą chwilą. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że zwykłe przytulenie może dać tyle ulgi.
Kiedy rozluźnił uścisk dziewczyna wywinęła się lekko zarumieniona i usiadła na łóżku.
- Czas się zbierać. - Chciał skomentować. Odpuścił sobie kiedy Riuuk błyskawicznie przeskoczyła łóżko i rozpoczęła pakowanie skromnego dobytku i składanie jego porozrzucanych rzeczy co zdumiało go niezmiernie.
Opuścili z niema ulgą rozpadającą się spelunę i ruszyli na zachód labiryntami uliczek i  rynsztoków przed siebie ku poszukiwanemu miejscu. Kilian prowadził ich przez śmierdzące uliczki zasypane śmieciami i zapomniane podwórka "na skróty". Osobiście inaczej wyobrażała sobie zwiedzanie stolicy, ale w końcu nie jest tu w celach turystycznych. Za każdym razem kiedy musiała chwycić go za rękę rumieniła się leciutko co bardzo mu się podobało. Nadawało jej to uroczego wyglądu i łagodziło surowy wygląd zabójcy. Spodziewał się postojów i musu zmniejszenia tępa jednak dziewczyna jakby czytała mu w myślach. Dzięki temu niememu porozumieniu poprzez sam wzrok podróż przebiegała szybko i sprawnie. Dziewczyna w czarnym, trzepoczącym płaszczu, brązowej koszuli lekko opinającej ją w biuście i zwężonej w talii, typowych dla niej butach i obcisłych, skórzanych spodniach koloru soczystej czerni przyciągających wzrok, szczególnie kiedy przyszło jej się pochylić ( co oczywiście umilało mu dodatkowo tą nietuzinkową wyprawę ) Utrzymywała tępo i zwinnie skakała po dachach budynków i murach bez zbędnego hałasu. Zdziwiło go to zwłaszcza, że zdawał sobie doskonale sprawę, że to dla niej całkowicie obce środowisko. Ona najwyraźniej również, ponieważ słuchała każdej jego rady i przestrogi. Czasami nawet sama pytała, lub po prostu podążała za nim.
Przed najbardziej rannymi ptaszkami oni pokonali już wyznaczona trasę, a Kilian zapewnił im zakwaterowanie w równie obskurnej spelunie co poprzednia. Jedyne czym się różniły to obsługująca ich młoda dziewczyna. Mimo tego iż była wyraźnie bardziej atrakcyjna od poprzedniej, a obfity biust falował pod koszulą Kili nawet na nią nie zerknął ku  rozczarowaniu małolaty. Kiedy chłopak zniknął w wychodku zmierzyła ją wzrokiem Pokazując pokój. Pokój z jednym łóżkiem... Znowu! Usiadła na nim rzucając niedbale plecak w kąt i uśmiechnęła się znacząco patrząc na leżącą obok koszulę współlokatora odbierając młódce resztki nadziei. Obrażona wyszła z klitki zarzucając biodrami przez idącym obiektem jej cichych westchnień. Riuuk uśmiechnęła się drapieżnie jednak ten specjalny wyraz twarzy zniknął gdy dany obiekt pojawił się w drzwiach.
- Kobiety, meh. - Skwitował i pokazał dziewczynie by szła za nim,

< Pora na włam! >

Niemagiczni cz.9 (Killian)

    Obudziła się po kilku godzinach.
    Magiczne wspomaganie, którego używała, nie pozwalało jej spać dłużej. Przeciągnęła się cicho i przetarła oczy.
    Dopiero teraz zauważyła, że chłopaka nie ma koło niej. Przez chwilę wydawało się jej, że cała sytuacja, która się wcześniej wydarzyła, tylko się jej przyśniła. Zorientowała się jednak, że miejsce koło niej wciąż jest ciepłe.
    Podniosła wzrok i z ulgą zobaczyła, że chłopak stoi w otwartym oknie, plecami do niej. Opierał się o stary parapet, paląc papierosa. Wygrzebała się spod kołdry i poczuła na skórze nocny chłód.            Zobaczyła, że wciąż ma na sobie tylko sportowy biustonosz dla assasynów. Zaczęła grzebać w poszukiwaniu bluzki.
    Chłopak odwrócił się, słysząc szmer.
    - O, wstałaś, księżniczko.
    Podniosła na niego wzrok. Czuła, że na twarz występuje jej lekki rumieniec. Co się właściwie stało wczorajszego wieczoru? Dlaczego powiedziała mu o tym wszystkim? Była aż tak zdesperowana? Brzemię okazało się zbyt ciężkie, by nieść je samemu? A może tak strasznie chciała udowodnić mu, że życie nie doświadczyło go aż tak bardzo, jak myśli?
    - Widziałeś moją bluzkę? - zapytała.
    Pokręcił głową i rzucił jej swoją koszulę z krzesła.
    - Częstuj się – mruknął, obracając się z powrotem do okna.
    Ujęła w ręce szorstki, znoszony materiał. Koszula wydawała się być bardzo ciepła. Założyła ją na siebie po chwili wahania. Pachniała lekko potem, papierosami i lasem. Zapięła guziki pod samą szyję, by zakryć wszystkie blizny. Koszula była sporo za duża, sięgała jej za pośladki, a rękawy całkowicie zakrywały dłonie. Otuliła się nią szczelnie, czując jak ogrzewa jej ciało.
   Zsunęła się z łóżka i podeszła do chłopaka.
    Oparła się na parapecie koło niego i patrzyła, jak dopala papierosa.
    Uważała to za obrzydliwy nawyk. I może dlatego nie zdziwiła się, że pali. Chyba był takim typem człowieka – robiącym dokładnie te rzeczy, które denerwowały ją najbardziej.
    Uśmiechnęła się mimowolnie.
    Słuchał jej. Słuchał jej bardzo uważnie. Nie przerywał, nie komentował. Nie krytykował, ani nie powtarzał, jak mu jej żal. Po prostu wysłuchał i przytulił. Czuła, że rozumiał. Dzięki temu pierwszy raz od dawna czuła się wolna. Jakby cały ciężar, który przez ostatnie kilka lat przygniatał ją do ziemi, zniknął, a ona była znów lekka i silna. I pierwszy raz od dawna przespała kilka godzin, nie budzona przez koszmary. Tak po prostu. Przespała snem twardym i zdrowym.
    - Czemu nie śpisz? - zapytała.
    - Tak jakoś – mruknął.
    - Tak jakoś? Całą drogę marudziłeś, że jesteś niewyspany, a teraz zwlekasz się z łóżka po kilku godzinach?
    Parsknął.
    - Mówiłem, że spanie z tobą to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę – uśmiechnął się ironicznie.
    Zgasił papierosa na parapecie. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej kolejnego.
    - Coś cię gryzie – stwierdziła, obserwując, jak wsuwa go sobie do ust.
    - Po czym wnosisz?
    - Nie śpisz. I zdążyłeś już zapalić dwa papierosy, odkąd tu stoję.
    - Trauma – uśmiechnął się, wydychając dym w jej stronę i patrząc jak kaszle. - Tak me niewinne, chłopięce serce reaguje na ckliwe historyjki.
    Wstrzymała oddech. Ręce zacisnęły się jej w pięści, a oczy zaszły mgłą.
    - Nabijasz się ze mnie – wysyczała.
    Zauważyła zdziwienie na jego twarzy. Nagle ironiczny błysk zniknął z jego oczu, a spojrzenie złagodniało.
    - Przepraszam – powiedział, chowając twarz w dłoniach. - Serio, ja... Wyczucie nie jest moją mocną stroną.
    Nie odpowiedziała.
    - Przepraszam – powtórzył, odwracając się do niej. - Naprawdę, przykro mi z powodu tego, co cię dotknęło. Współczuję ci.
    Nie wiedziała, czy to co mówi jest szczere, czy znowu udaje. Spojrzała mu w oczy i tym razem nie znalazła w nich cienia ironii. Rozluźniła mięśnie.
    - To dziwne – powiedziała, opierając się na framudze okna – że złodziej potrafi przepraszać. I współczuć. Ciężko mi w to uwierzyć.
    - Wiesz, nie zawsze byłem złodziejem – zaśmiał się.
    - Czyżby?
    - No dobra, zawsze.
    - Nie wymiguj się.
    Podeszła do łóżka i usiadła na brzegu.
    Podnosiła na niego oczy i zauważyła, że w nocy spadł mu plaster z policzka. Ciągle miał na sobie koszulkę bez rękawów. Widziała teraz dokładnie jego umięśnione ręce, pokryte bliznami i tatuażami.
    - Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o sobie.
    Parsknął, odwracając wzrok.
    - Darujmy sobie. Nic ciekawego.
    Przeklął cicho, zauważając, że wypalił mu się papieros. Zgasił go na parapecie.
    Gdy podniósł głowę, zauważył, że dziewczyna wbija w niego ciekawskie spojrzenie.
    - Co się gapisz?
    - Możesz zaczynać – zachęciła go gestem ręki.
    - Nie ma. O czym. Gadać – powiedział, krzyżując ręce na piersiach.
    - Ja opowiedziałam ci o sobie – mruknęła, przemilczawszy fakt, że zrobiła to bardziej dla siebie, niż dla niego. - Powiedziałam ci, dlaczego mnie wkurzasz. Teraz twoja kolej.
    - Tylko że ja nie mam w zanadrzu patetycznej historii o dziedzictwie i tragedii wielkiego rodu, poszukiwaniu własnej tożsamości i innych pier... Przepraszam.
    - Właśnie o tym mówię – parsknęła. - Uważasz się za nie wiadomo kogo, bo złamałeś o kilka praw za dużo. Nie wiesz nic o prawdziwym cierpieniu. O brzemieniu, które dźwigają inni ludzie, podczas gdy ty flirtujesz z pierwszą lepszą ździrą. Jedyne na co cię stać to ironia.
    Odruchowo potarła się po ramionach, naznaczonych szramami pełnymi bolesnych wspomnień i cierpienia. Napotkała jednak grubą, ciepłą tkaninę. Gdy się nią otuliła, poczuła jak ogarnia ją spokój.
    Nagle usłyszana, jak chłopak się śmieje. Po swojemu.
    Drwiąco i gburowato.
    - Panie i panowie! - krzyknął, rozkładając ręce. - Killian Flynn, złodziej, najemnik, dziwkarz i manipulant. Jedyne, co go interesuje to kasa, puste laski i nadymanie swojego ego! Życiowy nieudacznik i chodzące gówno...!
    Ukłonił się teatralnie.
    - To jest to, co o mnie myślisz, tak?! - zapytał z wyrzutem.
    Nie odpowiedziała. Spuściła tylko wzrok, szukając odpowiednich słów.
    - Wiesz... - zaczęła.
    - No ale czego spodziewać się po panience z wielkiego rodu! Przecież jest tylko jeden rodzaj cierpienia, taki, który przeżyła ona sama! Jakiś pierdolony typ bez perspektyw nie może się umywać do jej, kurwa, brzemienia!
    Poderwała się w jednej chwili.
    - O co ci, do cholery jasnej, cho...!
    - Straciłaś swoją rodzinę – przerwał jej. - I ciebie to boli. A co ty na to, jak ci powiem, że ja swoją bardzo chętnie zobaczyłbym w grobach?!
    Wstrzymała oddech i zastygła w połowie ruchu.
    - Każdego wieczora modliłem się, żeby moja matka rano nie wstała. Żeby wykitowała w nocy. A następnego dnia ona budziła mnie kopniakiem w mordę, żebym posprzątał rzygi po jej kliencie, bo się za bardzo najebał! Wiesz co mi mówiła?! Że to moje śniadanie.
    Przerwał na chwilę. Wyglądał inaczej niż zwykle. Jego oczy nie błyszczały pogardą, tylko żalem. Usiadła z powrotem.
    Wiedziała, że teraz to jej kolej,by słuchać.
    - Moja matka była dziwką. Prowadziła z mężem ten zasrany interes... Ja jestem dzieckiem z przypadku, rozumiesz? Wypadkiem, przy pracy. Nie wiem, po jaką cholerę mnie urodziła. Pewnie sama tego nie wie – parsknął.- Ojca nie znałem. Pewnie nawet nie wie, że istnieję. Albo do teraz płaci łapówki, żeby matka nie powiedziała jego żonie. Przeżyłem tylko dlatego, że którejś z dziewczyn odpalał się czasem instynkt macierzyński. Każdego dnia kto inny kładł mnie do snu, kto inny karmił, czy przewijał. Czasem nikt. A na pewno nie własna matka.
    Oparł się o ścianę i zsunął na ziemię. Położył ręce na zgiętych kolanach i zwiesił głowę. Dalej mówił już ciszej, przez zęby, ochrypłym głosem.
    - Ojczym generalnie miał mnie w dupie, dopóki nie plątałem mu się pod nogami. Wtedy była rzeź... Bałem się go. Miałem też starszego brata, przyrodniego, ale... - westchnął. - Niby byliśmy w tej samej sytuacji, tylko on sobie ubzdurał, że podliże się rodzicom, że go zaakceptują, czy coś. Cholera, jakim on był pierdolonym sadystą.
    Zauważyła, że potarł jedną z blizn.
    - Uwielbiał męczyć zwierzęta. Od pewnego momentu zabijał bezpańskie psy i koty. Ale to mu się w końcu znudziło... Wiesz co mi powiedział, jak pierwszy raz przypieprzył mi rozwaloną bluetką? - podniósł na nią szare oczy. - Że nie może tak robić zwierzętom, bo one nie krzyczą.
    Riuuk podniosła się i usiadła na ziemi koło niego. Oparła mu głowę na ramieniu, chcąc w ten sposób dodać otuchy.
    - W mieście ludzie też nie specjalnie za mną przepadali. Kto by chciał się zadawać z kimś takim? Dzieciakom rodzice zabraniali w ogóle ze mną rozmawiać. A jak zagadywały, to tylko po to, by mnie wyśmiać... Wiesz, byłem straszną pierdołą – zaśmiał się głucho. - Wszystkim dawałem sobą poniewierać. Prawie codziennie dostawałem wpierdol. Jak nie w domu to na ulicy.
    Popatrzyła na niego. Nie widziała jego oczu, bo zasłaniała je grzywka. Zauważyła jednak, że uśmiecha się z pogardą. Pogardą skierowaną jakby do samego siebie.
    - Uciekłem z domu mając dziesięć lat. Było mi wszystko jedno, na której podłodze będę spał. Chciałem ukraść tyle kasy, żeby wyjechać potem gdzieś daleko i tam zacząć żyć bez reputacji złodzieja... - przerwał znowu. - Co do kradzieży, to wiesz... zawsze kradłem. Jedzenie głównie, bo i tak nikt by mi nic nie sprzedał. Zawsze tyle ile potrzebowałem. To nie tak, że chciałem zostać... tym – zakreślił ręką łuk w powietrzu.
    - Ale zostałeś – powiedziała cicho.
    - No... tak wyszło.
    Nie odzywał się przez chwilę. Bawił się palcami.
    - Raz jak coś kradłem, zauważyła mnie taka grupa przestępcza, Falcon. Powiedzieli, że mam im pomóc w jakimś napadzie. To było coś dużego, ale moja rola miała być niewielka. Zgodziłem się, bo inaczej by mnie zabili... Szczerze, to było takie moje motto. Żeby po prostu przeżyć. Trzymałem się tego życia kurczowo, bo to wszystko co miałem. W każdym razie, okazało się, że to był napad na zamek. Ktoś coś spieprzył i wpadliśmy, wywiązała się walka i zginął król – nabrał powietrza i odchrząknął.- Wtedy stanąłem na stryczku. Mój pierwszy wyrok. Nie sięgałem nawet do sznura.
    Zaczął śmiać się cicho.
    - Mój brat stał w pierwszym rzędzie, żeby zobaczyć jak zdycham – podniósł głowę, przeczesując włosy.
    - Ale uciekliście – powiedziała Riuuk, naciągając rękawy na dłonie.
    - Odbili nas – przytaknął. - Wiesz dlaczego postanowiłem dalej kraść, zamiast się gdzieś ukrywać do końca życia?

    Przypomniała sobie siebie z czasów, gdy straciła wszystko co miała. Wiedziała.
    - Chciałeś się zemścić – powiedziała. - Udowodnić, że wszyscy się mylili, albo stać silniejszy.
    - Blisko – popatrzył na nią. - Chciałem, żeby ludzie się mnie bali.
    Pokiwała głową. Rozumiała.
    - Była kiedyś taka książka – mówił. - O kolesiu, który robił co chciał, świetnie się bił, nie przejmował się kompletnie niczym i przede wszystkim, brał co mu się podobało. Nazywali go Królem Złodziei. Ja stwierdziłem, że będę jeszcze lepszy.
    - Lepszy od króla jest bóg... - mruknęła. - Stąd Hermes.
    - Te blizny – powiedział, rozchylając ręce. - Może twoje mają znaczenie, historię, czy przesłanie. Moje to tylko symbol wpierdolu, jaki dostałem. A tatuaże... To są trofea. W tym biznesie pokazują, jak dobry jesteś – znowu pogardliwy śmiech. - Czasem miałem tak, że jak mnie łapali, i tłukli, to się nawet cieszyłem. Miałem takie wrażenie, jakbym chociaż trochę pokutował, za to co robię... Na początku coś mnie tam jeszcze kuło w śroku, a potem to...
    Westchnął.
    - Widzisz różnica miedzy nami jest taka, że ty nosisz brzemię, którego nie jesteś w stanie udźwignąć, a ja... ode mnie nikt nic nigdy nie wymagał. Chyba tylko tyle, żebym zdechł w jakimś rowie. Jestem zerem. Przecież o tym wiem. Cholera, nie musicie mi o tym wszyscy przypominać.
    Zesztywniała, przypominając sobie, co powiedziała mu jakiś czas temu.
    "Jesteś jednym, wielkim, pierdolonym problemem"
    - Killian...
    - Wciąż masz dom, swoją wioskę, swojego chowańca... Masz wspomnienia z czasów, kiedy było lepiej. Masz ludzi, który w ciebie wierzą. Jedyne co definiuje moją wartość jako człowieka to sumy, które obiecują za moją głowę... to właśnie dlatego, jestem... taki.
    Spuściła wzrok. Nie wiedziała czy powinna go przytulić. Złapała go więc za rękę. Poczuła jak drgnął.
    Przyjrzała się wypalonej pieczęci królewskiej i pogładziła palcem miękką skórę blizny.
    - Przepraszam – powiedziała.
    Jako zabójczyni dawno nie używała szczerze tego słowa.


<To co... chyba jesteśmy kwita?>