piątek, 23 grudnia 2016

Odrodzenie Słońca cz.3 (Riuuk)

Ostatni tydzień dłużył się, niczym lekcja historii w słoneczny dzień lub kolejny wykład Reef o tym, jak mogłaby wydajniej produkować swoje specyfiki. Przez ostatnie podróże i stałe towarzystwo Killiana, doszła do jednego, bardzo poważnego wniosku. Po co trzymać się wytyczonych ideałów, skoro tylko utrudniają ci życie? Rozmyślała, pakując tradycyjny strój Ludzi Gór - srebrzystą togę wyszywaną w białe płatki śniegu ze znakiem imienia na piersi. Koloru stali, z którą się nie rozstawała. Kolor symbolizował najwyższy status w klanie - przyszłego przywódcę, którym teraz był jej wuj. Stary, osiwiały brat jej matki. Nie lubiła go, jednak musiała go tolerować. Jak dla niej może i był dobrym przywódcą, jednak lubił knuć. Snuł intrygi, w których nawet ona miała problem się połapać, a to już o czymś świadczyło. Miasteczko małe i niepozorne było głównym dostawcą najlepszych kruszców i kamieni szlachetnych. Mieszkańcy nie przywiązywali do nich zbytniej wagi, woląc metale trwałe o pożądanych właściwościach do produkcji najlepszej i najdroższej broni niebywałego kunsztu. 
Włożyła srebrzysty materiał tuniki i czarne niczym smoła spodnie do osobnej juki, i zawiązała ją białym sznurem, by nie pomylić z pozostałymi. Gdyby nie to, iż wkładała strój na każdą ważniejszą okazję, lub uroczystość pozostawiła by go w domu. Niewygodny i bardzo sztywny ograniczał ruchy oraz uniemożliwiał chowanie jakiejkolwiek broni pod od razu wybrzuszającą się połać. 
Chwyciła Néngyuán i przypięła do paska z prawej strony. Brązowa skóra pochwy skrywała świetnie wykonane ostrze, którego kunszt dorównywał ilości przelanej krwi i wchłoniętej energii. Z ulgą położyła na nim dłoń niczym na najdroższym skarbie i poczuła buzującą energię. Przez ostatnie tygodnie udało jej się naładować ostrze niemal do granic. Była z siebie dumną bowiem to niełatwy wyczyn nakarmić go do tego stopnia.
Machinalnie wsunęła rękę do kieszeni spodni. Wyczuła pod palcami sztywny papier. Ze zdziwieniem wyciągnęła kawałek zapomnianej kartki i obejrzała go. No tak. To ten cholerny list kończy, który zerwała z tablicy w sali treningowej, w Zakonie Pustynnej Róży. Pogładziła palcem wyblakły tusz, którym nakreślono linie, składające się na portret Killiana. Uśmiechnęła się. Próbowali przedstawić go jako jakiegoś chorego psychopatę. Podkrążone oczy, przerzedzone, rozczochrane włosy... Jakim cudem ciągle wyglądał tak pociągająco? Jej wzrok powędrował na znajdującą się pod rysunkiem kwotę za jego głowę. Co za zatrważająca ilość zer... Kiedyś żyła właśnie z tego typu zleceń, ale musiała przyznać, że takie perełki rzadko się zdarzały. Mimo to, nikt go nie atakuje. Westchnęła. Pewnie, że nie. Jaki debil atakowałby ucznia Akademii? To nie jest placówka, z którą ktokolwiek myślący chciałby zadzierać.
Wsunęła list gończy z powrotem do kiwszeni. Potem go wyrzuci. Albo najlepiej spali.
Pochwyciła płaszcz, wiszący na otwartym skrzydle szafy, i juki, wręcz podskakując ze szczęścia, że nareszcie pojadą gdzieś tak zwyczajnie. Razem bez misji, presji i niebezpieczeństwa. 

Killian spóźniał się, a ona zmuszona stać sama z dwoma końmi przy bramie wyjazdowej z Akademii, nie mogła dopatrzeć się towarzysza w dzikim tłumie, kłębiącym się niczym niespokojny smok wokół teleportera, by jak najszybciej przedostać się do upragnionego domu. Ciekawe jakie to uczucie, gdy ktoś bezwarunkowo kocha cię, nic nie wymagając w zamian. Ona była przyszłą przywódczynią, więc wszyscy mimo chodu musieli mieć do niej chociaż cień szacunku i udawany podziw. Miała to szczęście, że większość mieszkańców ją lubiła... kiedyś... kiedy częściej bywała w wiosce. Może to głupio zabrzmi, ale z wiekiem czuła się coraz bardziej wyobcowana i odległa, tak, jakby rzeka ciągłych nieobecności oddzielała ją od wioski i dziedzictwa, drążąc coraz głębszy kanion między nimi, a jej coraz trudniej było pokonać tą przeszkodę. Sprawiało jej to coraz więcej wysiłku. Czasami zastanawiała się, czy to naprawdę jej miejsce?
Dostrzegając jego jasną grzywę, górującą nad większością tłumu wsiadła na konia. Czuła jego rosnącą irytacje, gdy uczniowie niczym bydło wpadali na niego, zajęci swoimi sprawami. Mruczał coś pod nosem, gdy przypinał juki i wsiadł na kasztanka. Przeklął gdy stopa zaplątała mi się w strzemię.
- Dłużej się nie dało? - zapytała poirytowana.
- Zaspałem - odparł bez cienia poczucia winy.
Westchnęła. Tego akurat się domyślała.
- Ty chyba naprawdę nie chcesz jechać - mruknęła, lekko zawiedziona.
Wzruszył ramionami.
- Właściwie, wszędzie lepiej niż tutaj.
- Liczyłam na inną odpowiedź - uśmiechnęła się pod nosem.
- Że cieszę się, że wyrwiemy się gdzieś razem?
Uśmiechnął się po swojemu. Czuła, że się czerwieni.
- Cieszę się - dodał, muskając łydkami boki konia, by ruszył powolnym stępem. - No to co jedziemy księżniczko, czy będziesz tak gapić się na ten motłoch?
- Jedziemy! - Nie zamierzała kryć entuzjazmu. Nie zdołała również ukryć przytłumienia w jakim się pogrążyła. 
- E.. - Nie drążył zadać pytania, gdy jego twarz została zasypana przez śnieg, buchający spod kopyt wierzchowca o sześciu nogach - konia zaffińskiego. Pięknego, ogromnego, czarnego jak ona, z białym pyskiem, odcinającym się tak samo, jak jej twarz otoczona czernią. Uśmiechnął się zadziornie i ruszył za nią. Puścili się radosnym galopem przed siebie. Ku jego irytacji, trochę zajęło mu doganianie jej. Droga o dziwo była stosunkowo pusta, ponieważ większość ludzi korzystała z teleporterów i udawała się w całkiem inne części świata. W sumie, nawet cieszyła go perspektywa spędzenia z dziewczyną czasu w całkiem innej scenerii i nastrojach. Zwłaszcza, że w jej okolicy nikt nie poniewierał innego człowieka, elfa czy krasnoluda. To była ta cecha, za którą lubił ludzi gór. 
- Ejj mała! - Krzyknął równając się z nią. Kiedy odwróciła głowę, a rozwiane włosy przestały zasłaniać mu widok, cisnął jej śnieżką w twarz. Zdziwiona, uchyliła się w ostatnim momencie i uśmiechnęła zajadle.
- Mam cię! - Krzyknęła, gdy to on oberwał w szyję śnieżką. Zimny puch wpadł mu za kołnierz. Wystawiła do niego język i wyprzedziła, wzniecając za sobą białą chmurę świeżego śniegu. 
- No popatrz, stałem się przewidywalny! - Zaśmiał się do wierzchowca, który prychnął jakby potwierdzając i ruszył do cwału. - Zobaczysz, jeszcze cię natrę śniegiem! - Krzyknął za nią. 

Zatrzymali się przy przełęczy, pod jednym z posągów. Riuuk nawet nie zdążyła zsiąść z konia, gdy znajome dłonie chwyciły ją za nogę i szarpnęły gwałtownie. Nie utrzymała równowagi i wylądowała po uszy w zaspie wielkości młodego smoka. 
- Haha! Teraz też taka cwana?! - Cała zagłębiła się w śniegu. Podniosła się i otrzepała głowę krzywiąc twarz. 
- Tak! - Krzyknęła rzucając się w jego stronę. Uchylił się, a dziewczyna przeleciała niczym czarna kotka obok niego, jednak złapała go za rękę. Zaskoczony, runął do tyłu obok niej. Oboje zatonęli w śnieżnej skarbie, sprawiając, że lekki puch uniósł się w górę i opadł im na twarze.
- No dobra, dwa do jednego! - Wybuchnęli śmiechem. Nagle Riuuk zdała sobie sprawę, że trzyma go za rękę i zaczerwieniła się na twarzy. Chłopak nie zdając sobie z niczego sprawy zaśmiał się jeszcze głośniej. Ścisnęła mocniej jego dłoń i wygięła na plecy.
- Zobaczymy kto kogo natrze śniegiem ssssskarbie!

Zeref zgrabnie, z cichym łupnięciem wznosząc huragan śniegu w powietrze wylądował na ziemi obok nich przypatrując się z zaciekawieniem na tarzające się stworzenia, które jakby nie zauważyły jego nadejścia. Coś się zmieniło... Riuuk była taka... radosna? Radosna i beztroska, a chłopak rozkojarzony i rozbawiony. Czekał cierpliwie aż wygrzebią się z zaspy i przypną do jego siodła juki. Dziewczyna wyszeptała zaklęcie do uszu obu koni, które ruszyły w drogę powrotną do Akademii.
Killian z cichym gwizdem aprobaty poklepał smoka po twardym boku i bez problemu, podciągnąwszy się na rękach, wspiął na grzbiet,
- Zereff! - Zawołała dziewczyna i przytuliła się do czarnego pyska ulubieńca.
Czuła pod palcami jego szorstkie, ale ogrzane przez ciepło ciała łuski.
- Długo jeszcze mam czekać? - Killian wyciągnął do niej rękę, zabierając kiedy już prawie ją pochwyciła mając nadzieję, że po raz kolejny wyląduje w zaspie.
- Nie tym razem. - Wystawiła mu język i wskoczyła przed niego odbijając się od łapy. Siodło bez problemu pomieściło dwójkę pasażerów. 
Zaczerwieniła się czując jego ciepło. Prawie jakby ją obejmował...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz