niedziela, 11 września 2016

Niemagiczni cz.9 (Killian)

    Obudziła się po kilku godzinach.
    Magiczne wspomaganie, którego używała, nie pozwalało jej spać dłużej. Przeciągnęła się cicho i przetarła oczy.
    Dopiero teraz zauważyła, że chłopaka nie ma koło niej. Przez chwilę wydawało się jej, że cała sytuacja, która się wcześniej wydarzyła, tylko się jej przyśniła. Zorientowała się jednak, że miejsce koło niej wciąż jest ciepłe.
    Podniosła wzrok i z ulgą zobaczyła, że chłopak stoi w otwartym oknie, plecami do niej. Opierał się o stary parapet, paląc papierosa. Wygrzebała się spod kołdry i poczuła na skórze nocny chłód.            Zobaczyła, że wciąż ma na sobie tylko sportowy biustonosz dla assasynów. Zaczęła grzebać w poszukiwaniu bluzki.
    Chłopak odwrócił się, słysząc szmer.
    - O, wstałaś, księżniczko.
    Podniosła na niego wzrok. Czuła, że na twarz występuje jej lekki rumieniec. Co się właściwie stało wczorajszego wieczoru? Dlaczego powiedziała mu o tym wszystkim? Była aż tak zdesperowana? Brzemię okazało się zbyt ciężkie, by nieść je samemu? A może tak strasznie chciała udowodnić mu, że życie nie doświadczyło go aż tak bardzo, jak myśli?
    - Widziałeś moją bluzkę? - zapytała.
    Pokręcił głową i rzucił jej swoją koszulę z krzesła.
    - Częstuj się – mruknął, obracając się z powrotem do okna.
    Ujęła w ręce szorstki, znoszony materiał. Koszula wydawała się być bardzo ciepła. Założyła ją na siebie po chwili wahania. Pachniała lekko potem, papierosami i lasem. Zapięła guziki pod samą szyję, by zakryć wszystkie blizny. Koszula była sporo za duża, sięgała jej za pośladki, a rękawy całkowicie zakrywały dłonie. Otuliła się nią szczelnie, czując jak ogrzewa jej ciało.
   Zsunęła się z łóżka i podeszła do chłopaka.
    Oparła się na parapecie koło niego i patrzyła, jak dopala papierosa.
    Uważała to za obrzydliwy nawyk. I może dlatego nie zdziwiła się, że pali. Chyba był takim typem człowieka – robiącym dokładnie te rzeczy, które denerwowały ją najbardziej.
    Uśmiechnęła się mimowolnie.
    Słuchał jej. Słuchał jej bardzo uważnie. Nie przerywał, nie komentował. Nie krytykował, ani nie powtarzał, jak mu jej żal. Po prostu wysłuchał i przytulił. Czuła, że rozumiał. Dzięki temu pierwszy raz od dawna czuła się wolna. Jakby cały ciężar, który przez ostatnie kilka lat przygniatał ją do ziemi, zniknął, a ona była znów lekka i silna. I pierwszy raz od dawna przespała kilka godzin, nie budzona przez koszmary. Tak po prostu. Przespała snem twardym i zdrowym.
    - Czemu nie śpisz? - zapytała.
    - Tak jakoś – mruknął.
    - Tak jakoś? Całą drogę marudziłeś, że jesteś niewyspany, a teraz zwlekasz się z łóżka po kilku godzinach?
    Parsknął.
    - Mówiłem, że spanie z tobą to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę – uśmiechnął się ironicznie.
    Zgasił papierosa na parapecie. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej kolejnego.
    - Coś cię gryzie – stwierdziła, obserwując, jak wsuwa go sobie do ust.
    - Po czym wnosisz?
    - Nie śpisz. I zdążyłeś już zapalić dwa papierosy, odkąd tu stoję.
    - Trauma – uśmiechnął się, wydychając dym w jej stronę i patrząc jak kaszle. - Tak me niewinne, chłopięce serce reaguje na ckliwe historyjki.
    Wstrzymała oddech. Ręce zacisnęły się jej w pięści, a oczy zaszły mgłą.
    - Nabijasz się ze mnie – wysyczała.
    Zauważyła zdziwienie na jego twarzy. Nagle ironiczny błysk zniknął z jego oczu, a spojrzenie złagodniało.
    - Przepraszam – powiedział, chowając twarz w dłoniach. - Serio, ja... Wyczucie nie jest moją mocną stroną.
    Nie odpowiedziała.
    - Przepraszam – powtórzył, odwracając się do niej. - Naprawdę, przykro mi z powodu tego, co cię dotknęło. Współczuję ci.
    Nie wiedziała, czy to co mówi jest szczere, czy znowu udaje. Spojrzała mu w oczy i tym razem nie znalazła w nich cienia ironii. Rozluźniła mięśnie.
    - To dziwne – powiedziała, opierając się na framudze okna – że złodziej potrafi przepraszać. I współczuć. Ciężko mi w to uwierzyć.
    - Wiesz, nie zawsze byłem złodziejem – zaśmiał się.
    - Czyżby?
    - No dobra, zawsze.
    - Nie wymiguj się.
    Podeszła do łóżka i usiadła na brzegu.
    Podnosiła na niego oczy i zauważyła, że w nocy spadł mu plaster z policzka. Ciągle miał na sobie koszulkę bez rękawów. Widziała teraz dokładnie jego umięśnione ręce, pokryte bliznami i tatuażami.
    - Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o sobie.
    Parsknął, odwracając wzrok.
    - Darujmy sobie. Nic ciekawego.
    Przeklął cicho, zauważając, że wypalił mu się papieros. Zgasił go na parapecie.
    Gdy podniósł głowę, zauważył, że dziewczyna wbija w niego ciekawskie spojrzenie.
    - Co się gapisz?
    - Możesz zaczynać – zachęciła go gestem ręki.
    - Nie ma. O czym. Gadać – powiedział, krzyżując ręce na piersiach.
    - Ja opowiedziałam ci o sobie – mruknęła, przemilczawszy fakt, że zrobiła to bardziej dla siebie, niż dla niego. - Powiedziałam ci, dlaczego mnie wkurzasz. Teraz twoja kolej.
    - Tylko że ja nie mam w zanadrzu patetycznej historii o dziedzictwie i tragedii wielkiego rodu, poszukiwaniu własnej tożsamości i innych pier... Przepraszam.
    - Właśnie o tym mówię – parsknęła. - Uważasz się za nie wiadomo kogo, bo złamałeś o kilka praw za dużo. Nie wiesz nic o prawdziwym cierpieniu. O brzemieniu, które dźwigają inni ludzie, podczas gdy ty flirtujesz z pierwszą lepszą ździrą. Jedyne na co cię stać to ironia.
    Odruchowo potarła się po ramionach, naznaczonych szramami pełnymi bolesnych wspomnień i cierpienia. Napotkała jednak grubą, ciepłą tkaninę. Gdy się nią otuliła, poczuła jak ogarnia ją spokój.
    Nagle usłyszana, jak chłopak się śmieje. Po swojemu.
    Drwiąco i gburowato.
    - Panie i panowie! - krzyknął, rozkładając ręce. - Killian Flynn, złodziej, najemnik, dziwkarz i manipulant. Jedyne, co go interesuje to kasa, puste laski i nadymanie swojego ego! Życiowy nieudacznik i chodzące gówno...!
    Ukłonił się teatralnie.
    - To jest to, co o mnie myślisz, tak?! - zapytał z wyrzutem.
    Nie odpowiedziała. Spuściła tylko wzrok, szukając odpowiednich słów.
    - Wiesz... - zaczęła.
    - No ale czego spodziewać się po panience z wielkiego rodu! Przecież jest tylko jeden rodzaj cierpienia, taki, który przeżyła ona sama! Jakiś pierdolony typ bez perspektyw nie może się umywać do jej, kurwa, brzemienia!
    Poderwała się w jednej chwili.
    - O co ci, do cholery jasnej, cho...!
    - Straciłaś swoją rodzinę – przerwał jej. - I ciebie to boli. A co ty na to, jak ci powiem, że ja swoją bardzo chętnie zobaczyłbym w grobach?!
    Wstrzymała oddech i zastygła w połowie ruchu.
    - Każdego wieczora modliłem się, żeby moja matka rano nie wstała. Żeby wykitowała w nocy. A następnego dnia ona budziła mnie kopniakiem w mordę, żebym posprzątał rzygi po jej kliencie, bo się za bardzo najebał! Wiesz co mi mówiła?! Że to moje śniadanie.
    Przerwał na chwilę. Wyglądał inaczej niż zwykle. Jego oczy nie błyszczały pogardą, tylko żalem. Usiadła z powrotem.
    Wiedziała, że teraz to jej kolej,by słuchać.
    - Moja matka była dziwką. Prowadziła z mężem ten zasrany interes... Ja jestem dzieckiem z przypadku, rozumiesz? Wypadkiem, przy pracy. Nie wiem, po jaką cholerę mnie urodziła. Pewnie sama tego nie wie – parsknął.- Ojca nie znałem. Pewnie nawet nie wie, że istnieję. Albo do teraz płaci łapówki, żeby matka nie powiedziała jego żonie. Przeżyłem tylko dlatego, że którejś z dziewczyn odpalał się czasem instynkt macierzyński. Każdego dnia kto inny kładł mnie do snu, kto inny karmił, czy przewijał. Czasem nikt. A na pewno nie własna matka.
    Oparł się o ścianę i zsunął na ziemię. Położył ręce na zgiętych kolanach i zwiesił głowę. Dalej mówił już ciszej, przez zęby, ochrypłym głosem.
    - Ojczym generalnie miał mnie w dupie, dopóki nie plątałem mu się pod nogami. Wtedy była rzeź... Bałem się go. Miałem też starszego brata, przyrodniego, ale... - westchnął. - Niby byliśmy w tej samej sytuacji, tylko on sobie ubzdurał, że podliże się rodzicom, że go zaakceptują, czy coś. Cholera, jakim on był pierdolonym sadystą.
    Zauważyła, że potarł jedną z blizn.
    - Uwielbiał męczyć zwierzęta. Od pewnego momentu zabijał bezpańskie psy i koty. Ale to mu się w końcu znudziło... Wiesz co mi powiedział, jak pierwszy raz przypieprzył mi rozwaloną bluetką? - podniósł na nią szare oczy. - Że nie może tak robić zwierzętom, bo one nie krzyczą.
    Riuuk podniosła się i usiadła na ziemi koło niego. Oparła mu głowę na ramieniu, chcąc w ten sposób dodać otuchy.
    - W mieście ludzie też nie specjalnie za mną przepadali. Kto by chciał się zadawać z kimś takim? Dzieciakom rodzice zabraniali w ogóle ze mną rozmawiać. A jak zagadywały, to tylko po to, by mnie wyśmiać... Wiesz, byłem straszną pierdołą – zaśmiał się głucho. - Wszystkim dawałem sobą poniewierać. Prawie codziennie dostawałem wpierdol. Jak nie w domu to na ulicy.
    Popatrzyła na niego. Nie widziała jego oczu, bo zasłaniała je grzywka. Zauważyła jednak, że uśmiecha się z pogardą. Pogardą skierowaną jakby do samego siebie.
    - Uciekłem z domu mając dziesięć lat. Było mi wszystko jedno, na której podłodze będę spał. Chciałem ukraść tyle kasy, żeby wyjechać potem gdzieś daleko i tam zacząć żyć bez reputacji złodzieja... - przerwał znowu. - Co do kradzieży, to wiesz... zawsze kradłem. Jedzenie głównie, bo i tak nikt by mi nic nie sprzedał. Zawsze tyle ile potrzebowałem. To nie tak, że chciałem zostać... tym – zakreślił ręką łuk w powietrzu.
    - Ale zostałeś – powiedziała cicho.
    - No... tak wyszło.
    Nie odzywał się przez chwilę. Bawił się palcami.
    - Raz jak coś kradłem, zauważyła mnie taka grupa przestępcza, Falcon. Powiedzieli, że mam im pomóc w jakimś napadzie. To było coś dużego, ale moja rola miała być niewielka. Zgodziłem się, bo inaczej by mnie zabili... Szczerze, to było takie moje motto. Żeby po prostu przeżyć. Trzymałem się tego życia kurczowo, bo to wszystko co miałem. W każdym razie, okazało się, że to był napad na zamek. Ktoś coś spieprzył i wpadliśmy, wywiązała się walka i zginął król – nabrał powietrza i odchrząknął.- Wtedy stanąłem na stryczku. Mój pierwszy wyrok. Nie sięgałem nawet do sznura.
    Zaczął śmiać się cicho.
    - Mój brat stał w pierwszym rzędzie, żeby zobaczyć jak zdycham – podniósł głowę, przeczesując włosy.
    - Ale uciekliście – powiedziała Riuuk, naciągając rękawy na dłonie.
    - Odbili nas – przytaknął. - Wiesz dlaczego postanowiłem dalej kraść, zamiast się gdzieś ukrywać do końca życia?

    Przypomniała sobie siebie z czasów, gdy straciła wszystko co miała. Wiedziała.
    - Chciałeś się zemścić – powiedziała. - Udowodnić, że wszyscy się mylili, albo stać silniejszy.
    - Blisko – popatrzył na nią. - Chciałem, żeby ludzie się mnie bali.
    Pokiwała głową. Rozumiała.
    - Była kiedyś taka książka – mówił. - O kolesiu, który robił co chciał, świetnie się bił, nie przejmował się kompletnie niczym i przede wszystkim, brał co mu się podobało. Nazywali go Królem Złodziei. Ja stwierdziłem, że będę jeszcze lepszy.
    - Lepszy od króla jest bóg... - mruknęła. - Stąd Hermes.
    - Te blizny – powiedział, rozchylając ręce. - Może twoje mają znaczenie, historię, czy przesłanie. Moje to tylko symbol wpierdolu, jaki dostałem. A tatuaże... To są trofea. W tym biznesie pokazują, jak dobry jesteś – znowu pogardliwy śmiech. - Czasem miałem tak, że jak mnie łapali, i tłukli, to się nawet cieszyłem. Miałem takie wrażenie, jakbym chociaż trochę pokutował, za to co robię... Na początku coś mnie tam jeszcze kuło w śroku, a potem to...
    Westchnął.
    - Widzisz różnica miedzy nami jest taka, że ty nosisz brzemię, którego nie jesteś w stanie udźwignąć, a ja... ode mnie nikt nic nigdy nie wymagał. Chyba tylko tyle, żebym zdechł w jakimś rowie. Jestem zerem. Przecież o tym wiem. Cholera, nie musicie mi o tym wszyscy przypominać.
    Zesztywniała, przypominając sobie, co powiedziała mu jakiś czas temu.
    "Jesteś jednym, wielkim, pierdolonym problemem"
    - Killian...
    - Wciąż masz dom, swoją wioskę, swojego chowańca... Masz wspomnienia z czasów, kiedy było lepiej. Masz ludzi, który w ciebie wierzą. Jedyne co definiuje moją wartość jako człowieka to sumy, które obiecują za moją głowę... to właśnie dlatego, jestem... taki.
    Spuściła wzrok. Nie wiedziała czy powinna go przytulić. Złapała go więc za rękę. Poczuła jak drgnął.
    Przyjrzała się wypalonej pieczęci królewskiej i pogładziła palcem miękką skórę blizny.
    - Przepraszam – powiedziała.
    Jako zabójczyni dawno nie używała szczerze tego słowa.


<To co... chyba jesteśmy kwita?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz