Ziewnął głośno.
Setny raz.
Nie kłopotał się już nawet
zasłanianiem ust.
Dziewczyna rzuciła mu pogardliwe
spojrzenie.
- Nie przesadzasz trochę? - zapytała
zdegustowana.
Parsknął.
- Przesadzam? - mruknął cicho, nie
mając nawet siły na podnoszenie głosu. - To ty zmusiłaś mnie to
biegania przez pół nocy po lesie. A potem wyciągnęłaś z łóżka
o tak nieludzkiej porze. Cham.
Jakby na potwierdzenie swoich słów
ziewnął ponownie i przetarł oczy wierzchem dłoni.
- Heh... - parsknęła dziewczyna. -
Nie słyszałeś nigdy o transferach energii, czy wspomaganiu
magicznym?
- To badziewie. Strasznie komplikuje
życie. Cząsteczki magii na cholernie długo zostają w ciele. A
większość systemów antywłamaniowych opiera się na barierach
przeciw-magicznych. Jak nie używasz magii to bez problemu przez nie
przechodzisz.
- Zadziwia mnie to, jakimi
kategoriami myślisz.
Nie odpowiedział.
Szli szybkim krokiem w cieniu drzew.
Otoczenie przybielone było szronem i trawa skrzypiała cicho, gdy
po niej stąpali. W rytm ich oddechów w powietrzu pojawiały się
kłębki pary. Zimne, orzeźwiające powietrze muskało ich po
nieokrytych twarzach, sprawiając, że na policzki zaróżowiły
się, a ręce zsiniały z zimna. Słońce zaczynało powoli wychylać
się zza horyzontu i niebawem powinno przebić się pomiędzy
ostatnimi, zżółkłymi liśćmi suchych gałęzi. Zima zbliżała
się wielkimi krokami.
Ścieżka zwęziła się i Riuuk
wysunęła się przed Killiana. Obserwował jak jej biodra kołyszą
się w rytm szybkich kroków. Poruszała się z gracją i
drapieżnością, nawet teraz pilnując, by jej stopy sunęły po
oszronionej trawie i twardej ziemi bez żadnego zbędnego szmeru.
Pojedyncze kosmyki czarnych jak smoła włosów wysunęły się z
rzemienia, opadały teraz swobodnie na jej ramiona, plecy i twarz.
Od czasu do czasu odgarniała je za ucho szybkim ruchem ręki.
Ziewnął po raz kolejny, przymykając
na chwilę zmęczone oczy. Chłodne powietrze szczypało go w twarz.
Podobnie jak dziewczyna, szedł nie wydając przy tym żadnego
zbędnego dźwięku, jakby podświadomie nie chcąc zmącić
panującej w lesie ciszy. Oboje ją lubili, co do tego nie miał
żadnych wątpliwości. Bez hałasu, niepotrzebnych ekscytacji,
krzyków... Cisza była dobra. Idealna zarówno do pracy, jak i do
od początku. Oznaczała bezpieczeństwo.
Podniósł wzrok ponownie przyglądając
się dziewczynie. Imponowało mu tępo, które narzuciła marszowi.
Większość ludzi, z którymi współpracował nigdy nie mogła za
nim nadążyć. Teraz natomiast oboje sunęli do przodu w idealnym
tempie, które pewnie większość ludzi uznałaby za zastraszające.
Słońce było już na niebie, gdy
drzewa przerzedziły się i wyszli spomiędzy nich na szeroką,
ubitą drogę. Na ziemi widać było ślady kół i kopyt koni.
Riuuk bez słowa skręciła w lewo i, wciąż trzymając się
zacienionego pobocza, ruszyła szybko przed siebie.
- Wstrzymaj się na moment –
zawołał za nią chłopak.
Dziewczyna odwróciła się z cichym
parsknięciem.
- Co jest? Zmęczyłeś się? -
mruknęła z pogardą.
Chłopak schylił się, by przywiązać
do plecaka zwinięty płaszcz, który przed chwilą ściągnął.
Teraz miał na sobie rozpiętą czarnoszarą koszulę z
podwiniętymi rękawami i ciemnoszarą koszulkę, pod którą przy
każdym ruchu wyraźnie rysowały się jego mięśnie. Kiedy mocował
się ze sznurkiem, Riuuk miała okazję dokładnie przyjrzeć się
jego tatuażom nad przedramionach. Zakrywały one liczne blizny, ale
same były czasami przerwane przez taką, która pojawiła się po
ich powstaniu. Część symboli dziewczyna poznawała. Były to
znaki więzień, które tatuowano skazanym na wypadek, gdyby uciekli
lub po prostu, by łatwiej było ich liczyć i spisywać. Reszty
dziewczyna nie znała, te widocznie, chłopak zrobił sam. Na
wierzchu prawej dłoni dziewczyna zauważyła dziwną bliznę.
Przyjrzała się uważnej. I rozpoznała. Wypalona na skórze
pieczęć królewska. Dożywotnie znamię zarezerwowane dla
największych przestępców w kraju. Na przedramieniu tej samej ręki
widniał też najdokładniejszy ze wszystkich tatuaży.
Przedstawiał młodego mężczyznę w krótkim płaszczu narzuconym
na starożytną togę, miał kapelusz i sandały ze skrzydłami, a
na twarzy widniał niezwykle realistyczny, pogardliwy uśmiech. W
wyciągniętej ręce trzymał wyeksponowany kaduceusz. Riuuk
skrzywiła się. To Hermes. Bóg pasterzy, podróżnych, kupców...
I złodziei.
Chłopak uporał się ze sznurkami,
wyciągnął coś z plecaka i lekkim ruchem zarzucił go sobie na
plecy.
- Przyklej mi to – powiedział
podając dziewczynie szeroki plaster.
- Ooo – jęknęła teatralnie
wydymając przy tym policzki. - Dzidzi zrobiło sobie ziazi?
- Nie pieprz – zmarszczył brwi i
wskazał palcem na policzek pod lewym okiem. - Chcesz, żeby
zatrzymywał nas przez to każdy patrol straży? Nie mówiąc już o
załatwieniu czegokolwiek na ulicy.
- Przecież od kiedy jesteś w
Akademii, twoje zarzuty i wyroki zostały zawieszone.
- I jak ty to sobie wyobrażasz?!
"Hej, ten chłopak uciekł z Avrile, na pewno jest
niebezpieczny! Ale chwila, przecież Akademia zawiesiła jego winy,
nie mamy się już czym przejmować, będziemy rozmawiać z nim bez
żadnych uprzedzeń i na pewno nie wezwiemy straży!" - jęknął
ironicznie.
- Mam ci to przykleić, czy dalej
będziesz robił z siebie debila na ulicy? - bąknęła
naburmuszona.
Nie czekając na odpowiedź wyciągnęła
rękę i z nietypową dla zabójczyni delikatnością przykleiła
plaster na tatuażu. Poczuła pod palcami miękką, gładką skórę wciąż zimnego policzka. Pogładziła kciukiem materiał, by
upewnić się, że się nie odkleja. Podświadomie podniosła wzrok
i napotkała spojrzenie błękitnoszarych oczu, otoczonych, jak
teraz zauważyła, nietypowymi dla mężczyzn długimi, bardzo
jasnymi rzęsami. Odsunęła się szybko, lekko speszona.
- A co z resztą? - spytała,
wskazując wzrokiem na ręce chłopaka.
Wzruszył ramionami.
- Opuszczę rękawy.
- Blizna?
- Nie zwraca aż tak uwagi. Zresztą,
mogę zakryć ją bandażem.
Dziewczyna skrzyżowała ręce na
piersiach i obrzuciła go pełnym pogardy spojrzeniem.
- Same z tobą problemy –
powiedziała zrezygnowana i odwróciła się, gotowa iść dalej.
- A z tobą to niby nie?
- O co ci... - ponownie skierowała
się w jego stronę, gotowa rozpocząć kolejną kłótnię, lecz
zamarła, wiedząc, co chłopak trzyma w ręce.
Między palcami wyciągniętej dłoni
dostrzegła niewielkie fiolki i kolorowymi substancjami. Identyczne
jak te, które kupiła kilka godzin wcześniej. Od razu sięgnęła
do sakwy przy pasie, gdzie zwykła trzymać swoje trucizny. Była
pusta.
- Kiedy ty... - grymas złości
wpłynął jej na twarz. - Oddawaj!
Błyskawicznie rzuciła się w stronę
wyciągniętej dłoni. Już miała ją chwycić, lecz ta cofnęła
się w ostatniej chwili i palce dziewczyny musnęły tylko
powietrze.
- Znowu zaczynasz? - na twarzy
Killiana pojawił się łobuzerski uśmiech.
- Nie pozwalaj sobie! - oczy
błyszczały jej gniewem.
Wyciągnęła przed siebie otwartą
dłoń.
- Oddaj mi je – powiedziała
ostrzegawczym tonem. - Albo połamię ci wszystkie kości.
Zaśmiał się.
- Powodzenia.
Po tych słowach upuścił fiolki na
ziemię i, nim dziewczyna zdążyła drgnąć, zadeptał je gruba
podeszwą podróżnego buta. Kolorowy płyn wylał się na ziemię i
wchłonął się w nią sycząc złowieszczo. Z miejsca, w którym
leżały fragmenty szkła unosiły się strużki dymu.
- Debilu! - krzyknęła i zamachnęła
się ręką.
Killian złapał jej nadgarstek.
- Dlaczego to zrobiłeś?! Mózgu
nie masz?! - wrzasnęła mu w twarz.
Parsknął.
- To ja się pytam, po jaką cholerę
w ogóle to brałaś?! Chciałaś, żebyśmy oblali?!
Dziewczyna sapnęła oburzona i
wyrwała rękę z uścisku.
- Dyro nie mówił, że nie możemy
korzystać z trucizn!
- Nie mówił też, że możemy!
Żachnęła się.
- Jak na złodzieja to słaby z
ciebie kombinator!
- Bo nie jestem debilem tak jak ty!
To nie jest koleś, z którym można bawić się w takie rzeczy! Jak
stwierdzi, że oszukiwaliśmy, to będzie miał wywalone na to co
gadał, a czego nie, tylko po prostu nas udupi! O to ci chodzi?!
Nie odpowiedziała. Patrzyła na
chłopaka spode łba, a na twarz wystąpił jej rumieniec złości.
- Zresztą, po kiego ci to w ogóle
było?!
- A po są trucizny twoim zdaniem?!
To zabijania – wysyczała.
Popatrzył na nią takim wzorkiem,
jakby nie rozumiał co mówi.
- O czym ty pieprzysz?! Kogo ty niby
chciałaś zabijać?!
- Wrogów!
- Jakich wrogów?! - uderzył się w
czoło. - Jeśli w ogóle dobierzemy się do mapy, to przysięgam
ci, że nikt kto puści się za nami w pościg nie da sobie od tak
wsypać proszku do herbaty!
Riuuk zaniemówiła na chwilę.
- A właściciel?
Chłopak jęknął zrezygnowany.
- Chcesz go zabić?! Nie no, dajmy
znać całemu światu, że szukamy kamienia! Po cholerę podmienić
mapę na fałszywkę, albo skopiować ją, żeby nikt się nie
zorientował! - warknął ironicznie, marszcząc czoło i
przyciskając dłoń do skroni.
Na to dziewczyna nie miała
argumentów. Stała tylko z napiętymi mięśniami, a jej powieki
drgały od złości.
- Wiesz co? - powiedział w końcu
Killian. - Jak nam już przyjdzie kogoś zabijać, a mogę się
założyć, że tak się nie stanie, to masz wolną rękę. Nie
odezwę się ani słowem, jak będziesz wypruwać komuś flaki, czy
co tam zwykle robisz, pani "assasyn" – przerwał
wykonując palcami ironiczny cudzysłów.
Podszedł bliżej i spojrzał na nią
z góry.
- Ale w tej misji chodzi o
włamywanie. A to moja działka. Więc nie wpieprzaj mi się –
wysyczał. - Jeśli chcesz zaliczyć to misję, to zostaw myślenie
mnie. Kradzież to trochę więcej niż wybijanie zamków w
drzwiach.
Stał nad nią dopóki z oporem nie
skinęła głową.
Potem poprawił plecak i ruszył drogę.
- Na początek zdejmij ten płaszcz –
rzucił nie odwracając się do niej. - Może w twojej branży
dawanie czystych sygnałów, że jesteś psychopatą gotowym
wymordować całą wioskę, to dobry pomysł. Ale nam nie pomoże.
Riuuk zagryzła zęby i zdjęła
płaszcz. Gdy tylko to zrobiła, zarzuciła plecak na ramię i
ruszyła za nim.
Stali przy magicznym portalu przy rzece
Zeff. Mógł ich w jednej chwili przenieść do stolicy. Jednak, żeby
to się udało potrzebowali magii... Oboje w tym samym momencie
odwrócili wzrok w stronę pobliskiego, drewnianego molo i
zacumowanej przy nim niewielkiej łódki. Siedział w niej stary,
wyraźnie znudzony życiem przewoźnik.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Łódka? - spytała Riuuk.
- Łódka – bez cienia wahania odparł chłopak.
- Nie wierzę! Naprawdę wybierzecie
usługi staruszka i jego łajby, zamiast tego magicznego badziewia?
Cóż za szczęście, cóż za szczęście, żona się ucieszy... - mamrotał przewoźnik ze szczerym
uśmiechem na pomarszczonej twarzy, chudymi rękami majstrując przy
łodzi, by przygotować ją do rejsu.
Stali na molo nie odzywając się do
siebie.
- Dalej się wkurzasz? - zaczęła
Riuuk.
- Nie. Śpiący jestem – odparł
po chwili.
- No tak.
Znowu cisza, przerywana tylko
pomrukiwaniem przewoźnika.
- Nie mówiłeś mi jeszcze, skąd
pochodzisz.
Tym razem odwrócił się od razu.
- Serio? - jęknął.
Wzruszyła ramionami.
- Stolica – mruknął w końcu,
przecierając oczy dłonią.
- Żartujesz sobie? Czemu nic nie
mówiłeś, przecież właśnie tam płyniemy! Pewnie chcesz spotakć
się z rodziną i...
- Wolałbym nie.
Już miała go o to zapytać, gdy
przewoźnik zaprosił ich na łódź. Weszli na pokład, a łajba
zatrzeszczała podejrzliwie. Była pewnie tak stara, jak właściciel.
Ten z kolei od razu odwiązał sznurek i powolny prąd rzeki
pociągnął ich za sobą.
- Nie wiem jak ty, ale ja idę w
kimę – rzucił Killian opierając się na burcie i zamykając
oczy. - Branoc.
Nie wiedziała, czy to dlatego, że
nie chciał kontynuować zaczętej przed chwilą rozmowy, czy był
aż tak zmęczony. Nie minęła jednak chwila, a z jego strony
dobiegły ja ciche, rytmiczne pomruki.
Słońce grzało ja w plecy. Okryła
ramiona płaszczem, czy nie spaliły się od jego promieni. Wciąż
rozmawiała z przewoźnikiem, czy też raczej uprzejmie wysłuchiwała
monologu o jego życiu.
Wpuszczając go jednym uchem, a
wypuszczając drugim, spojrzała na Killiana. Głowa opadła mu na
pierś, a szerokie ramiona podnosiły się w rytm rytmicznych
oddechów. Wyglądał dziwnie łagodnie i niemalże dziewczęco,
kiedy z jego twarzy zniknął wieczny, łobuzerski grymas, a jego
brwi nie marszczyły się, tylko były delikatnie uniesione. Miał
lekko otwarte usta. Grzywka opadała mu miękkimi pasmami na oczy, a
dłuższe kosmyki łaskotały go w nos. Widziała, jak marszczy go
przez to od czasu do czasu. Miał włosy w chyba najjaśniejszym
odcieniu blondu, jaki Riuuk kiedykolwiek widziała, a pojedyncze
pasma wydawały jej się niemalże białe.
- A państwo to bardzo ładniutka
parka. Też z moją żonką tak kiedyś wyglądałam. To były
czasy... Pamiętam jak...
- Słucham?!
<Czego się drzesz, idiotko?!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz