wtorek, 6 września 2016

Niemagiczni cz.5 (Killian)

    Ziewnął głośno.
    Setny raz.
    Nie kłopotał się już nawet zasłanianiem ust.
    Dziewczyna rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
    - Nie przesadzasz trochę? - zapytała zdegustowana.
    Parsknął.
    - Przesadzam? - mruknął cicho, nie mając nawet siły na podnoszenie głosu. - To ty zmusiłaś mnie to biegania przez pół nocy po lesie. A potem wyciągnęłaś z łóżka o tak nieludzkiej porze. Cham.
    Jakby na potwierdzenie swoich słów ziewnął ponownie i przetarł oczy wierzchem dłoni.
    - Heh... - parsknęła dziewczyna. - Nie słyszałeś nigdy o transferach energii, czy wspomaganiu magicznym?
    - To badziewie. Strasznie komplikuje życie. Cząsteczki magii na cholernie długo zostają w ciele. A większość systemów antywłamaniowych opiera się na barierach przeciw-magicznych. Jak nie używasz magii to bez problemu przez nie przechodzisz.
    - Zadziwia mnie to, jakimi kategoriami myślisz.
    Nie odpowiedział.
   Szli szybkim krokiem w cieniu drzew. Otoczenie przybielone było szronem i trawa skrzypiała cicho, gdy po niej stąpali. W rytm ich oddechów w powietrzu pojawiały się kłębki pary. Zimne, orzeźwiające powietrze muskało ich po nieokrytych twarzach, sprawiając, że na policzki zaróżowiły się, a ręce zsiniały z zimna. Słońce zaczynało powoli wychylać się zza horyzontu i niebawem powinno przebić się pomiędzy ostatnimi, zżółkłymi liśćmi suchych gałęzi. Zima zbliżała się wielkimi krokami.
    Ścieżka zwęziła się i Riuuk wysunęła się przed Killiana. Obserwował jak jej biodra kołyszą się w rytm szybkich kroków. Poruszała się z gracją i drapieżnością, nawet teraz pilnując, by jej stopy sunęły po oszronionej trawie i twardej ziemi bez żadnego zbędnego szmeru. Pojedyncze kosmyki czarnych jak smoła włosów wysunęły się z rzemienia, opadały teraz swobodnie na jej ramiona, plecy i twarz. Od czasu do czasu odgarniała je za ucho szybkim ruchem ręki.
    Ziewnął po raz kolejny, przymykając na chwilę zmęczone oczy. Chłodne powietrze szczypało go w twarz. Podobnie jak dziewczyna, szedł nie wydając przy tym żadnego zbędnego dźwięku, jakby podświadomie nie chcąc zmącić panującej w lesie ciszy. Oboje ją lubili, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Bez hałasu, niepotrzebnych ekscytacji, krzyków... Cisza była dobra. Idealna zarówno do pracy, jak i do od początku. Oznaczała bezpieczeństwo.
    Podniósł wzrok ponownie przyglądając się dziewczynie. Imponowało mu tępo, które narzuciła marszowi. Większość ludzi, z którymi współpracował nigdy nie mogła za nim nadążyć. Teraz natomiast oboje sunęli do przodu w idealnym tempie, które pewnie większość ludzi uznałaby za zastraszające.
    Słońce było już na niebie, gdy drzewa przerzedziły się i wyszli spomiędzy nich na szeroką, ubitą drogę. Na ziemi widać było ślady kół i kopyt koni. Riuuk bez słowa skręciła w lewo i, wciąż trzymając się zacienionego pobocza, ruszyła szybko przed siebie.
     - Wstrzymaj się na moment – zawołał za nią chłopak.
    Dziewczyna odwróciła się z cichym parsknięciem.
    - Co jest? Zmęczyłeś się? - mruknęła z pogardą.
    Chłopak schylił się, by przywiązać do plecaka zwinięty płaszcz, który przed chwilą ściągnął. Teraz miał na sobie rozpiętą czarnoszarą koszulę z podwiniętymi rękawami i ciemnoszarą koszulkę, pod którą przy każdym ruchu wyraźnie rysowały się jego mięśnie. Kiedy mocował się ze sznurkiem, Riuuk miała okazję dokładnie przyjrzeć się jego tatuażom nad przedramionach. Zakrywały one liczne blizny, ale same były czasami przerwane przez taką, która pojawiła się po ich powstaniu. Część symboli dziewczyna poznawała. Były to znaki więzień, które tatuowano skazanym na wypadek, gdyby uciekli lub po prostu, by łatwiej było ich liczyć i spisywać. Reszty dziewczyna nie znała, te widocznie, chłopak zrobił sam. Na wierzchu prawej dłoni dziewczyna zauważyła dziwną bliznę. Przyjrzała się uważnej. I rozpoznała. Wypalona na skórze pieczęć królewska. Dożywotnie znamię zarezerwowane dla największych przestępców w kraju. Na przedramieniu tej samej ręki widniał też najdokładniejszy ze wszystkich tatuaży. Przedstawiał młodego mężczyznę w krótkim płaszczu narzuconym na starożytną togę, miał kapelusz i sandały ze skrzydłami, a na twarzy widniał niezwykle realistyczny, pogardliwy uśmiech. W wyciągniętej ręce trzymał wyeksponowany kaduceusz. Riuuk skrzywiła się. To Hermes. Bóg pasterzy, podróżnych, kupców... I złodziei.
    Chłopak uporał się ze sznurkami, wyciągnął coś z plecaka i lekkim ruchem zarzucił go sobie na plecy.
    - Przyklej mi to – powiedział podając dziewczynie szeroki plaster.
    - Ooo – jęknęła teatralnie wydymając przy tym policzki. - Dzidzi zrobiło sobie ziazi?
    - Nie pieprz – zmarszczył brwi i wskazał palcem na policzek pod lewym okiem. - Chcesz, żeby zatrzymywał nas przez to każdy patrol straży? Nie mówiąc już o załatwieniu czegokolwiek na ulicy.
    - Przecież od kiedy jesteś w Akademii, twoje zarzuty i wyroki zostały zawieszone.
    - I jak ty to sobie wyobrażasz?! "Hej, ten chłopak uciekł z Avrile, na pewno jest niebezpieczny! Ale chwila, przecież Akademia zawiesiła jego winy, nie mamy się już czym przejmować, będziemy rozmawiać z nim bez żadnych uprzedzeń i na pewno nie wezwiemy straży!" - jęknął ironicznie.
    - Mam ci to przykleić, czy dalej będziesz robił z siebie debila na ulicy? - bąknęła naburmuszona.
    Nie czekając na odpowiedź wyciągnęła rękę i z nietypową dla zabójczyni delikatnością przykleiła plaster na tatuażu. Poczuła pod palcami miękką, gładką skórę wciąż zimnego policzka. Pogładziła kciukiem materiał, by upewnić się, że się nie odkleja. Podświadomie podniosła wzrok i napotkała spojrzenie błękitnoszarych oczu, otoczonych, jak teraz zauważyła, nietypowymi dla mężczyzn długimi, bardzo jasnymi rzęsami. Odsunęła się szybko, lekko speszona.
    - A co z resztą? - spytała, wskazując wzrokiem na ręce chłopaka.
    Wzruszył ramionami.
    - Opuszczę rękawy.
    - Blizna?
    - Nie zwraca aż tak uwagi. Zresztą, mogę zakryć ją bandażem.
    Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach i obrzuciła go pełnym pogardy spojrzeniem.
    - Same z tobą problemy – powiedziała zrezygnowana i odwróciła się, gotowa iść dalej.
    - A z tobą to niby nie?
    - O co ci... - ponownie skierowała się w jego stronę, gotowa rozpocząć kolejną kłótnię, lecz zamarła, wiedząc, co chłopak trzyma w ręce.
    Między palcami wyciągniętej dłoni dostrzegła niewielkie fiolki i kolorowymi substancjami. Identyczne jak te, które kupiła kilka godzin wcześniej. Od razu sięgnęła do sakwy przy pasie, gdzie zwykła trzymać swoje trucizny. Była pusta.
    - Kiedy ty... - grymas złości wpłynął jej na twarz. - Oddawaj!
    Błyskawicznie rzuciła się w stronę wyciągniętej dłoni. Już miała ją chwycić, lecz ta cofnęła się w ostatniej chwili i palce dziewczyny musnęły tylko powietrze.
    - Znowu zaczynasz? - na twarzy Killiana pojawił się łobuzerski uśmiech.
    - Nie pozwalaj sobie! - oczy błyszczały jej gniewem.
    Wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń.
     - Oddaj mi je – powiedziała ostrzegawczym tonem. - Albo połamię ci wszystkie kości.
    Zaśmiał się.
       - Powodzenia.
    Po tych słowach upuścił fiolki na ziemię i, nim dziewczyna zdążyła drgnąć, zadeptał je gruba podeszwą podróżnego buta. Kolorowy płyn wylał się na ziemię i wchłonął się w nią sycząc złowieszczo. Z miejsca, w którym leżały fragmenty szkła unosiły się strużki dymu.
    - Debilu! - krzyknęła i zamachnęła się ręką.
    Killian złapał jej nadgarstek.
    - Dlaczego to zrobiłeś?! Mózgu nie masz?! - wrzasnęła mu w twarz.
    Parsknął.
    - To ja się pytam, po jaką cholerę w ogóle to brałaś?! Chciałaś, żebyśmy oblali?!
    Dziewczyna sapnęła oburzona i wyrwała rękę z uścisku.
    - Dyro nie mówił, że nie możemy korzystać z trucizn!
    - Nie mówił też, że możemy!
    Żachnęła się.
    - Jak na złodzieja to słaby z ciebie kombinator!
    - Bo nie jestem debilem tak jak ty! To nie jest koleś, z którym można bawić się w takie rzeczy! Jak stwierdzi, że oszukiwaliśmy, to będzie miał wywalone na to co gadał, a czego nie, tylko po prostu nas udupi! O to ci chodzi?!
    Nie odpowiedziała. Patrzyła na chłopaka spode łba, a na twarz wystąpił jej rumieniec złości.
    - Zresztą, po kiego ci to w ogóle było?!
    - A po są trucizny twoim zdaniem?! To zabijania – wysyczała.
    Popatrzył na nią takim wzorkiem, jakby nie rozumiał co mówi.
    - O czym ty pieprzysz?! Kogo ty niby chciałaś zabijać?!
    - Wrogów!
    - Jakich wrogów?! - uderzył się w czoło. - Jeśli w ogóle dobierzemy się do mapy, to przysięgam ci, że nikt kto puści się za nami w pościg nie da sobie od tak wsypać proszku do herbaty!
    Riuuk zaniemówiła na chwilę.
    - A właściciel?
    Chłopak jęknął zrezygnowany.
    - Chcesz go zabić?! Nie no, dajmy znać całemu światu, że szukamy kamienia! Po cholerę podmienić mapę na fałszywkę, albo skopiować ją, żeby nikt się nie zorientował! - warknął ironicznie, marszcząc czoło i przyciskając dłoń do skroni.
     Na to dziewczyna nie miała argumentów. Stała tylko z napiętymi mięśniami, a jej powieki drgały od złości.
    - Wiesz co? - powiedział w końcu Killian. - Jak nam już przyjdzie kogoś zabijać, a mogę się założyć, że tak się nie stanie, to masz wolną rękę. Nie odezwę się ani słowem, jak będziesz wypruwać komuś flaki, czy co tam zwykle robisz, pani "assasyn" – przerwał wykonując palcami ironiczny cudzysłów.
    Podszedł bliżej i spojrzał na nią z góry. 
    - Ale w tej misji chodzi o włamywanie. A to moja działka. Więc nie wpieprzaj mi się – wysyczał. - Jeśli chcesz zaliczyć to misję, to zostaw myślenie mnie. Kradzież to trochę więcej niż wybijanie zamków w drzwiach.
    Stał nad nią dopóki z oporem nie skinęła głową.
    Potem poprawił plecak i ruszył drogę.
    - Na początek zdejmij ten płaszcz – rzucił nie odwracając się do niej. - Może w twojej branży dawanie czystych sygnałów, że jesteś psychopatą gotowym wymordować całą wioskę, to dobry pomysł. Ale nam nie pomoże.
    Riuuk zagryzła zęby i zdjęła płaszcz. Gdy tylko to zrobiła, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła za nim.

    Stali przy magicznym portalu przy rzece Zeff. Mógł ich w jednej chwili przenieść do stolicy. Jednak, żeby to się udało potrzebowali magii... Oboje w tym samym momencie odwrócili wzrok w stronę pobliskiego, drewnianego molo i zacumowanej przy nim niewielkiej łódki. Siedział w niej stary, wyraźnie znudzony życiem przewoźnik.
    Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
    - Łódka? - spytała Riuuk.
    - Łódka – bez cienia wahania odparł chłopak.


    - Nie wierzę! Naprawdę wybierzecie usługi staruszka i jego łajby, zamiast tego magicznego badziewia? Cóż za szczęście, cóż za szczęście, żona się ucieszy... - mamrotał przewoźnik ze szczerym uśmiechem na pomarszczonej twarzy, chudymi rękami majstrując przy łodzi, by przygotować ją do rejsu.
    Stali na molo nie odzywając się do siebie.
    - Dalej się wkurzasz? - zaczęła Riuuk.
    - Nie. Śpiący jestem – odparł po chwili.
    - No tak.
    Znowu cisza, przerywana tylko pomrukiwaniem przewoźnika.
    - Nie mówiłeś mi jeszcze, skąd pochodzisz.
    Tym razem odwrócił się od razu.
    - Serio? - jęknął.
    Wzruszyła ramionami.
    - Stolica – mruknął w końcu, przecierając oczy dłonią.
    - Żartujesz sobie? Czemu nic nie mówiłeś, przecież właśnie tam płyniemy! Pewnie chcesz spotakć się z rodziną i...
    - Wolałbym nie.
    Już miała go o to zapytać, gdy przewoźnik zaprosił ich na łódź. Weszli na pokład, a łajba zatrzeszczała podejrzliwie. Była pewnie tak stara, jak właściciel. Ten z kolei od razu odwiązał sznurek i powolny prąd rzeki pociągnął ich za sobą.
    - Nie wiem jak ty, ale ja idę w kimę – rzucił Killian opierając się na burcie i zamykając oczy. - Branoc.
    Nie wiedziała, czy to dlatego, że nie chciał kontynuować zaczętej przed chwilą rozmowy, czy był aż tak zmęczony. Nie minęła jednak chwila, a z jego strony dobiegły ja ciche, rytmiczne pomruki.

    Słońce grzało ja w plecy. Okryła ramiona płaszczem, czy nie spaliły się od jego promieni. Wciąż rozmawiała z przewoźnikiem, czy też raczej uprzejmie wysłuchiwała monologu o jego życiu.
Wpuszczając go jednym uchem, a wypuszczając drugim, spojrzała na Killiana. Głowa opadła mu na pierś, a szerokie ramiona podnosiły się w rytm rytmicznych oddechów. Wyglądał dziwnie łagodnie i niemalże dziewczęco, kiedy z jego twarzy zniknął wieczny, łobuzerski grymas, a jego brwi nie marszczyły się, tylko były delikatnie uniesione. Miał lekko otwarte usta. Grzywka opadała mu miękkimi pasmami na oczy, a dłuższe kosmyki łaskotały go w nos. Widziała, jak marszczy go przez to od czasu do czasu. Miał włosy w chyba najjaśniejszym odcieniu blondu, jaki Riuuk kiedykolwiek widziała, a pojedyncze pasma wydawały jej się niemalże białe.
    - A państwo to bardzo ładniutka parka. Też z moją żonką tak kiedyś wyglądałam. To były czasy... Pamiętam jak...
    - Słucham?!


<Czego się drzesz, idiotko?!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz