Dobra...
Wsadziła go do jakiegoś
klaustofobicznego plecaka i niosła w nim aż dotarli na dziwny plac otoczony monumentalnymi posągami dumnych smoków.
Krajobraz był tutaj naprawdę zdumiewający. Przywitały ich
strzeliste góry, których wszystkie szlaki i przesmyki nie były
dotąd poznane. W oddali słyszeć można było dźwięki przyrody
budzącej się do życia. Słowiki ćwierkały swą piękną melodie,
a pszczoły opuszczały bezpieczne ule. Spomiędzy skał wędrowcom
przyglądały się tajemnicze, magiczne istoty, ciekawe nowych
przybyszy, którzy wtargnęli na ich ziemię tak wcześnie. Przez kłęby
porannej mgły przebijały się pierwsze ciepłe promienie słońca,
kamienie wciąż były mokre od rosy, a w wilgotnym powietrzu unosił
się zapach, jaki można poczuć tylko o poranku.
Jednak Kotu nie w głowie były
teraz krajobrazy, mgły, zapachy i inne pierdoły.
Myślał. Tak, zdarzało mu się.
Czuł, że Riuuk i ten jej pchlarz
coś podejrzewają. A on nie miał najmniejszego zamiaru całkowicie się zdradzać. Przynajmniej póki co. Jest bowiem jedna
sprawa, którą zrozumiał siedząc w tym worku i próbując nie
zdechnąć od nierównego kroku Riuuk, który wstrząsał plecakiem.
Ma dość udawania cholernego dachowca. Wystarczyło kilka minut
adrenaliny, by poczuł to, czego brakowało mu przez ostatnie cztery
lata. Chęć do działania, mieszania w życiu innych, obserwowania
zachowań ludzi i ich reakcji... oglądania, jak staczają się lub
wznoszą ku górze. Poczuł to, co było znamienne dla prawdziwego
NIEGO. Dla Kota z Cheshire. A on nie uciekał z podkulonym ogonem
przed wymoczkami nieumiejącymi posługiwać się żadną sensowną
magią. O nie... To oni uciekali przed nim.
Te wszystkie odczucia sprawiły, że
jeszcze bardziej chciał wrócić do swojej Krainy. Do swojej magii i
lasu, w którym nikt nie mógł go znaleźć. Do świata, w którym
nie było siły zdolnej go skrzywdzić, nie teraz, gdy na własnej
skórze poczuł, czym grozi bezmyślna ufność i jak boli zdrada...
Od dawna marzył, by wyrównać rachunki z Alicją i całą tą hołotą, która odważyła się w swojej głupocie podnieść na
niego rękę, czy mruknąć choć słowo, przeciw niemu. Jednak teraz
te marzenia, tłumione przez ostatnie lata zdrowym rozsądkiem,
wezbrały w nim teraz wyjątkowo na sile i widział już niemalże gasnący
blask oczu Alicji... Tak, wróci do Krainy Czarów. A wraz z jego
powrotem na ustach wszystkich mieszkańców na nowo zagości,
zapomniane już jak myślał, imię Kota z Cheshire.
- Zereff! - krzyknęła nagle Riuuk
radośnie na widok wielkiego, czarnego smoka, który leciał
właśnie w ich kierunku.
Kot przyjrzał mu się. Ogromne
cielsko wyjątkowo delikatnie wylądowało na placu, a szafirowe spojrzenie jego inteligentnych, ludzkich niemalże oczu, omiotło
powoli otoczenie. Wyprężył się dostojnie, ukazując w całej
okazałości swoje czarne jak najciemniejsza noc łuski. Kolor był
tak intensywny, że nie odbijały się w nich nawet promienie słońca.
Kot miał wątpliwą przyjemność obcować ze smokami w Krainie
Czarów. Zanim jeszcze zrobiło się o nim głośno, to właśnie one
uważane były za najpotężniejsze i najmądrzejsze istoty na
świecie. Musiał im więc delikatnie pokazać, gdzie ich miejsce.
Cóż, najogólniej mówiąc smoki są teraz w Krainie raczej
rzadkością. Mimo że ten, który znajdował się teraz przed nimi
ustępował nieco dostojeństwu i mocy, gatunkom, które Kot
pamiętał, to musiał przyznać, że robi ogromne wrażenie.
Uśmiechnął się. Jeśli w smoczych górach jest tyle mocy, ile
prezentuje sobą to stworzenie, to jest spora szansa, że uda mu się otworzyć portal.
Riuuk nie zdając sobie sprawy, z
przemyśleń, które czynił jej nowy towarzysz, z gracją wspięła
się na smoka i pogłaskała siedzącego na górze przyjaciela -
Kota.
- Dziękuję ci. - Uśmiechnęła
się delikatnie, a jej ręka zawędrowała za ucho pupila.- Gdyby nie ty, zajęło by to dużo więcej
czasu.
Wolną ręką pogładziła twarde
jak diament łuski.
- Tobie również dziękuję –
szepnęła schylając się i przyciskając twarz do zimnego
grzbietu.
Odpowiedziało jej zduszone
mruknięcie. Nie czekając na polecenia smok z mocą wzbił się w
powietrze. Nie potrzebował wyjaśnień. Doskonale wiedział, że
Riuuk wzywając go chce udać się w jedno tylko miejsce.
Smok mimo olbrzymich gabarytów
leciał naprawdę szybko. Podróżowanie na nim było jednak wygodne.
Przebili się ponad warstwę chmur, mogli teraz oglądać słońce w
całej swojej okazałości. Świeciło im w oczy i ogrzewało
zziębnięte od wiatru twarze. Widzieli Chmurzaste Elfy, istoty
niezwykłe, zamieszkujące swe podniebne pałace i spędzające dnie
za zabawie w chmurach. Były porażająco piękne, miały długie,
jasne włosy, a ich puste oczy miały kolor letniego nieba. Ich ubrania szyte
były podobno z magicznych chmur, a na dole mówiono, że deszcz pada,
gdy umiera jeden z Elfów, a królowa po nim płacze. To właśnie magia
tych istot miała dawać deszczowi jego zdolność do ożywiania
roślin i zaspokajania pragnienia mieszkańców ziemi. Elfy
przyglądały się ciekawie smokowi niosącemu na swoim grzbiecie coś
niezwykłego na tej wysokości - człowieka. Czasem podlatywały do nich
i oferowały zabawę lub prowiant. Od czasu do czasu w oddali
widzieli też Anioły strzegące swojego terytorium i postrzegające
ich jako intruzów. Wszyscy dzierżyli ogromne miecze lub włócznie
z mocnego kryształowego szkła.
Na jednych ani drugich Riuuk nie
zwracała jednak najmniejszej uwagi. Siedziała wyprostowana i
pozwoliła by zimny wiat wiał jej prosto w twarz i tańczył we
włosach nucąc swą ulotną melodie. Jej przyjaciel nie wydawał się jednak być w tak dobrym nastroju. Wtulał się w swoją panią,
pomiałkując od czasu do czasu sam do siebie. Zdawał sobie sprawę z tego, że
niedługo czeka ich ciężka misja i bardzo się niepokoił. Wiedział
jednak, że zadbał o wszystko i zapewnił Riuuk odpowiednie
przygotowanie. Spojrzał kątem oka na plecak, w którym jego miejsce
zajmował nowy towarzysz. Zdecydowanie czuł od niego coś więcej
niż od byle dachowca. Wiedział, że może im się przydać i być
cenną pomocą. Jednak nie wszystko, co widział w jego aurze było
dobre. Był w jakimś sensie silny, ale nie była to siła, jaką
czuje się w przypadku normalnej istoty. Było tu coś, czego kot
mimo swojego doświadczenia, nie znał, a jednocześnie coś co czyniło ich bardzo podobnymi.
Odwrócił wzrok.
Dopóki nie skrzywdzi Riuuk, nie ma
to żadnego znaczenia.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy wreszcie wylądowali była już
noc. Riuuk ześliznęła się z grzbietu smoka i gładząc go po
pysku podziękowała mu.
- Wiem, że nie możesz zanieść
nas dalej - uśmiechnęła się. - Jednak poradzimy sobie. Do
wioski jeszcze tylko dwa dni drogi. Świetnie się spisałeś
Po tych słowach przytuliła się
do stworzenia, które chrapnięciem odpowiedziało jej na tę czułość,
a po chwili wzbiło się w powietrze i odleciało. Riuuk przyglądała
się smokowi, dopóki nie zniknął jej z oczu, a potem przystąpiła
do rozbijania obozu. Szybko rozpaliła ognisko i bezceremonialnie
wsunęła sobie do ust kawał suszonego mięsa. Jej przyjaciel
chrapał już przy ogniu.
- Nawet po lataniu jest zmęczony –
szepnęła i pogłaskała go.
Sama również wyciągnęła koc i
położyła się na plecaku.
- Ty też idź spać. - Mruknęła
spoglądając w różnokolorowe oczy Drugiego. - Jutro mogę
potrzebować cię wypoczętego i silnego, mój "cenny
towarzyszu".
Po tych słowach zamknęła oczy i
szybko zasnęła. Kot właśnie na to czekał. Przyglądał się
chwile śpiącym, a potem cicho udał się w stronę lasu. Tam
usadowił się na małej trawiastej polance, dość daleko od
obozowiska, by po raz pierwszy od dawna, użyć magii. Uśmiechnął się gdy poczuł jej obecność i radość jaka emanuje z niej, gdy zapraszał ją do siebie. Czuł jak płynie po jego ciele, ogarnia go całego i
powoduje delikatne mrowienie na skórze. Wyszeptał słowa zaklęcia, pozwalając by moc zatańczyła wokół niego, radosna, że znowu z
niej korzysta. Był zdziwiony jak wiele ekscytacji wypełniało teraz jego
ciało. Czuł się szczęśliwy, jakby spotkał po latach ukochaną osobę.
Gdy otworzył oczy nie był już kotem. Opierał się o pień drzewa
jako człowiek i czuł na pozbawionej fura skórze chropowatą
fakturę kory i przenikające zimno.
Nie zadawał sobie sprawy jak
wielki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy wypowiadał słowa
kolejnego zaklęcia. Kochał uczucie, gdy magia tańczyła w jego
ciele, rozchodziła się od serca do czubków palców, by tam zmienić
się w najczystszy czar... Gdy moc opadła, sięgnął po to co
pojawiło się przed nim.
- Co się ze mną porobiło, że
przetransportowanie pary gaci sprawia mi tyle radości. – Mruknął, po czym wciągnął na siebie swoje spodnie i bluzę
oraz włożył w uszy rozsypane na ziemi kolczyki.
Dopiero gdy to zrobił przeciągnął
się powoli, by rozprostować kości i rozgrzać mięśnie.
Bez pośpiechu skierował się w stronę obozu. Mimo że nie
korzystał teraz z magii, czuł, jak przyległa do niego i błądzi
radośnie wokoło. Teraz, kiedy wreszcie jej użył, nie
odpuści mu tak łatwo. Jednak czując na plecach jej oddech był
wreszcie sobą. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Gdy dotarł do ogniska usiadł
przy nim i oparł głowę na rękach. "Jeszcze nie dowiesz się
o mnie wszystkiego" pomyślał, patrząc na Riuuk. Włosy opadały jej czarnym, niesfornym strumieniem na bladą twarz. Zachichotał, gdy zobaczył, że zaplątały się również do jej ust. Potem
spojrzał w górę, na blady, ledwo widoczny zza chmur księżyc i
uśmiechnął się diabelsko.
- Czekaj na mnie Alicjo – Szepnął
przez zęby. - I ciesz się każdą chwilą, bo przysięgami, że
nie zostało ci ich wiele. A czy ja...kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa?
Pytanie odbiło się echem w nocnej
pustce.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Riuuk obudziła się zanim słońce
zdążyło wzejść na niebo. Nim jeszcze otworzyła oczy zorientowała
się, że coś jest nie tak. W nieludzkim tempie poderwała się i
przyjęła pozycje obronną.
Przy wygasłym ognisku siedział
chłopak, na oko w jej wieku. Czarno-fioletowe włosy były od dawna
nie przycinane, więc opadały mu teraz na oczy i kark. Miał posturę
wychudzonego atlety, jednak pod pasiastą bluzą rysowały się
subtelne mięśnie, zdradzające szybkość i zwinność, jaką
niewątpliwie dysponował. Gdy dziewczyna przyjrzała się uważniej
zauważyła sterczące spomiędzy włosów kocie uszy, a po chwili
także wijący się na ziemi ogon.
- Kim jesteś? - Warknęła. - I
czego chcesz?
Nie odpowiedział od razu. Wbijał
w nią tylko spojrzenie różnobarwnych oczu, które świdrowały ją
i gdyby nie lata treningu silnej woli, z pewnością ugięły by się
pod nią kolana.
- Jak to, księżniczko? - Zapytał
w końcu. - Nie poznajesz mnie?
Pochylił się nieco do przodu i
uśmiechnął niewinnie.
- To ja. Twój "cenny
towarzysz".
( Moja chora psychopatko? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz