piątek, 1 kwietnia 2016

Podróż ku przeznaczeniu cz.2 (Kot z Cheshire)

       Dobra...
    Wsadziła go do jakiegoś klaustofobicznego plecaka i niosła w nim aż dotarli na dziwny plac otoczony monumentalnymi posągami dumnych smoków. Krajobraz był tutaj naprawdę zdumiewający. Przywitały ich strzeliste góry, których wszystkie szlaki i przesmyki nie były dotąd poznane. W oddali słyszeć można było dźwięki przyrody budzącej się do życia. Słowiki ćwierkały swą piękną melodie, a pszczoły opuszczały bezpieczne ule. Spomiędzy skał wędrowcom przyglądały się tajemnicze, magiczne istoty, ciekawe nowych przybyszy, którzy wtargnęli na ich ziemię tak wcześnie. Przez kłęby porannej mgły przebijały się pierwsze ciepłe promienie słońca, kamienie wciąż były mokre od rosy, a w wilgotnym powietrzu unosił się zapach, jaki można poczuć tylko o poranku.
    Jednak Kotu nie w głowie były teraz krajobrazy, mgły, zapachy i inne pierdoły.
    Myślał. Tak, zdarzało mu się.
    Czuł, że Riuuk i ten jej pchlarz coś podejrzewają. A on nie miał najmniejszego zamiaru całkowicie się zdradzać. Przynajmniej póki co. Jest bowiem jedna sprawa, którą zrozumiał siedząc w tym worku i próbując nie zdechnąć od nierównego kroku Riuuk, który wstrząsał plecakiem. Ma dość udawania cholernego dachowca. Wystarczyło kilka minut adrenaliny, by poczuł to, czego brakowało mu przez ostatnie cztery lata. Chęć do działania, mieszania w życiu innych, obserwowania zachowań ludzi i ich reakcji... oglądania, jak staczają się lub wznoszą ku górze. Poczuł to, co było znamienne dla prawdziwego NIEGO. Dla Kota z Cheshire. A on nie uciekał z podkulonym ogonem przed wymoczkami nieumiejącymi posługiwać się żadną sensowną magią. O nie... To oni uciekali przed nim.
    Te wszystkie odczucia sprawiły, że jeszcze bardziej chciał wrócić do swojej Krainy. Do swojej magii i lasu, w którym nikt nie mógł go znaleźć. Do świata, w którym nie było siły zdolnej go skrzywdzić, nie teraz, gdy na własnej skórze poczuł, czym grozi bezmyślna ufność i jak boli zdrada... Od dawna marzył, by wyrównać rachunki z Alicją i całą tą hołotą, która odważyła się w swojej głupocie podnieść na niego rękę, czy mruknąć choć słowo, przeciw niemu. Jednak teraz te marzenia, tłumione przez ostatnie lata zdrowym rozsądkiem, wezbrały w nim teraz wyjątkowo na sile i widział już niemalże gasnący blask oczu Alicji... Tak, wróci do Krainy Czarów. A wraz z jego powrotem na ustach wszystkich mieszkańców na nowo zagości, zapomniane już jak myślał, imię Kota z Cheshire.
    - Zereff! - krzyknęła nagle Riuuk radośnie na widok wielkiego, czarnego smoka, który leciał właśnie w ich kierunku.
    Kot przyjrzał mu się. Ogromne cielsko wyjątkowo delikatnie wylądowało na placu, a szafirowe spojrzenie jego inteligentnych, ludzkich niemalże oczu, omiotło powoli otoczenie. Wyprężył się dostojnie, ukazując w całej okazałości swoje czarne jak najciemniejsza noc łuski. Kolor był tak intensywny, że nie odbijały się w nich nawet promienie słońca. Kot miał wątpliwą przyjemność obcować ze smokami w Krainie Czarów. Zanim jeszcze zrobiło się o nim głośno, to właśnie one uważane były za najpotężniejsze i najmądrzejsze istoty na świecie. Musiał im więc delikatnie pokazać, gdzie ich miejsce. Cóż, najogólniej mówiąc smoki są teraz w Krainie raczej rzadkością. Mimo że ten, który znajdował się teraz przed nimi ustępował nieco dostojeństwu i mocy, gatunkom, które Kot pamiętał, to musiał przyznać, że robi ogromne wrażenie. Uśmiechnął się. Jeśli w smoczych górach jest tyle mocy, ile prezentuje sobą to stworzenie, to jest spora szansa, że uda mu się otworzyć portal.
    Riuuk nie zdając sobie sprawy, z przemyśleń, które czynił jej nowy towarzysz, z gracją wspięła się na smoka i pogłaskała siedzącego na górze przyjaciela - Kota.
    - Dziękuję ci. - Uśmiechnęła się delikatnie, a jej ręka zawędrowała za ucho pupila.- Gdyby nie ty, zajęło by to dużo więcej czasu.
    Wolną ręką pogładziła twarde jak diament łuski.
    - Tobie również dziękuję – szepnęła schylając się i przyciskając twarz do zimnego grzbietu.
    Odpowiedziało jej zduszone mruknięcie. Nie czekając na polecenia smok z mocą wzbił się w powietrze. Nie potrzebował wyjaśnień. Doskonale wiedział, że Riuuk wzywając go chce udać się w jedno tylko miejsce.
    Smok mimo olbrzymich gabarytów leciał naprawdę szybko. Podróżowanie na nim było jednak wygodne. Przebili się ponad warstwę chmur, mogli teraz oglądać słońce w całej swojej okazałości. Świeciło im w oczy i ogrzewało zziębnięte od wiatru twarze. Widzieli Chmurzaste Elfy, istoty niezwykłe, zamieszkujące swe podniebne pałace i spędzające dnie za zabawie w chmurach. Były porażająco piękne, miały długie, jasne włosy, a ich puste oczy miały kolor letniego nieba. Ich ubrania szyte były podobno z magicznych chmur, a na dole mówiono, że deszcz pada, gdy umiera jeden z Elfów, a królowa po nim płacze. To właśnie magia tych istot miała dawać deszczowi jego zdolność do ożywiania roślin i zaspokajania pragnienia mieszkańców ziemi. Elfy przyglądały się ciekawie smokowi niosącemu na swoim grzbiecie coś niezwykłego na tej wysokości - człowieka. Czasem podlatywały do nich i oferowały zabawę lub prowiant. Od czasu do czasu w oddali widzieli też Anioły strzegące swojego terytorium i postrzegające ich jako intruzów. Wszyscy dzierżyli ogromne miecze lub włócznie z mocnego kryształowego szkła.
    Na jednych ani drugich Riuuk nie zwracała jednak najmniejszej uwagi. Siedziała wyprostowana i pozwoliła by zimny wiat wiał jej prosto w twarz i tańczył we włosach nucąc swą ulotną melodie. Jej przyjaciel nie wydawał się jednak być w tak dobrym nastroju. Wtulał się w swoją panią, pomiałkując od czasu do czasu sam do siebie. Zdawał sobie sprawę z tego, że niedługo czeka ich ciężka misja i bardzo się niepokoił. Wiedział jednak, że zadbał o wszystko i zapewnił Riuuk odpowiednie przygotowanie. Spojrzał kątem oka na plecak, w którym jego miejsce zajmował nowy towarzysz. Zdecydowanie czuł od niego coś więcej niż od byle dachowca. Wiedział, że może im się przydać i być cenną pomocą. Jednak nie wszystko, co widział w jego aurze było dobre. Był w jakimś sensie silny, ale nie była to siła, jaką czuje się w przypadku normalnej istoty. Było tu coś, czego kot mimo swojego doświadczenia, nie znał, a jednocześnie coś co czyniło ich bardzo podobnymi.
    Odwrócił wzrok.
    Dopóki nie skrzywdzi Riuuk, nie ma to żadnego znaczenia.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Gdy wreszcie wylądowali była już noc. Riuuk ześliznęła się z grzbietu smoka i gładząc go po pysku podziękowała mu.
    - Wiem, że nie możesz zanieść nas dalej - uśmiechnęła się. - Jednak poradzimy sobie. Do wioski jeszcze tylko dwa dni drogi. Świetnie się spisałeś
    Po tych słowach przytuliła się do stworzenia, które chrapnięciem odpowiedziało jej na tę czułość, a po chwili wzbiło się w powietrze i odleciało. Riuuk przyglądała się smokowi, dopóki nie zniknął jej z oczu, a potem przystąpiła do rozbijania obozu. Szybko rozpaliła ognisko i bezceremonialnie wsunęła sobie do ust kawał suszonego mięsa. Jej przyjaciel chrapał już przy ogniu.
    - Nawet po lataniu jest zmęczony – szepnęła i pogłaskała go.
    Sama również wyciągnęła koc i położyła się na plecaku.
    - Ty też idź spać. - Mruknęła spoglądając w różnokolorowe oczy Drugiego. - Jutro mogę potrzebować cię wypoczętego i silnego, mój "cenny towarzyszu".
    Po tych słowach zamknęła oczy i szybko zasnęła. Kot właśnie na to czekał. Przyglądał się chwile śpiącym, a potem cicho udał się w stronę lasu. Tam usadowił się na małej trawiastej polance, dość daleko od obozowiska, by po raz pierwszy od dawna, użyć magii. Uśmiechnął się gdy poczuł jej obecność i radość jaka emanuje z niej, gdy zapraszał ją do siebie. Czuł jak płynie po jego ciele, ogarnia go całego i powoduje delikatne mrowienie na skórze. Wyszeptał słowa zaklęcia, pozwalając by moc zatańczyła wokół niego, radosna, że znowu z niej korzysta. Był zdziwiony jak wiele ekscytacji wypełniało teraz jego ciało. Czuł się szczęśliwy, jakby spotkał po latach ukochaną osobę. Gdy otworzył oczy nie był już kotem. Opierał się o pień drzewa jako człowiek i czuł na pozbawionej fura skórze chropowatą fakturę kory i przenikające zimno.
    Nie zadawał sobie sprawy jak wielki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy wypowiadał słowa kolejnego zaklęcia. Kochał uczucie, gdy magia tańczyła w jego ciele, rozchodziła się od serca do czubków palców, by tam zmienić się w najczystszy czar... Gdy moc opadła, sięgnął po to co pojawiło się przed nim.
    - Co się ze mną porobiło, że przetransportowanie pary gaci sprawia mi tyle radości. – Mruknął, po czym wciągnął na siebie swoje spodnie i bluzę oraz włożył w uszy rozsypane na ziemi kolczyki.
    Dopiero gdy to zrobił przeciągnął się powoli, by rozprostować kości i rozgrzać mięśnie. Bez pośpiechu skierował się w stronę obozu. Mimo że nie korzystał teraz z magii, czuł, jak przyległa do niego i błądzi radośnie wokoło. Teraz, kiedy wreszcie jej użył, nie odpuści mu tak łatwo. Jednak czując na plecach jej oddech był wreszcie sobą. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
    Gdy dotarł do ogniska usiadł przy nim i oparł głowę na rękach. "Jeszcze nie dowiesz się o mnie wszystkiego" pomyślał, patrząc na Riuuk. Włosy opadały jej czarnym, niesfornym strumieniem na bladą twarz. Zachichotał, gdy zobaczył, że zaplątały się również do jej ust. Potem spojrzał w górę, na blady, ledwo widoczny zza chmur księżyc i uśmiechnął się diabelsko.
    - Czekaj na mnie Alicjo – Szepnął przez zęby. - I ciesz się każdą chwilą, bo przysięgami, że nie zostało ci ich wiele. A czy ja...kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa?
    Pytanie odbiło się echem w nocnej pustce.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
    Riuuk obudziła się zanim słońce zdążyło wzejść na niebo. Nim jeszcze otworzyła oczy zorientowała się, że coś jest nie tak. W nieludzkim tempie poderwała się i przyjęła pozycje obronną.
    Przy wygasłym ognisku siedział chłopak, na oko w jej wieku. Czarno-fioletowe włosy były od dawna nie przycinane, więc opadały mu teraz na oczy i kark. Miał posturę wychudzonego atlety, jednak pod pasiastą bluzą rysowały się subtelne mięśnie, zdradzające szybkość i zwinność, jaką niewątpliwie dysponował. Gdy dziewczyna przyjrzała się uważniej zauważyła sterczące spomiędzy włosów kocie uszy, a po chwili także wijący się na ziemi ogon.
    - Kim jesteś? - Warknęła. - I czego chcesz?
Nie odpowiedział od razu. Wbijał w nią tylko spojrzenie różnobarwnych oczu, które świdrowały ją i gdyby nie lata treningu silnej woli, z pewnością ugięły by się pod nią kolana.
    - Jak to, księżniczko? - Zapytał w końcu. - Nie poznajesz mnie?
Pochylił się nieco do przodu i uśmiechnął niewinnie.
    - To ja. Twój "cenny towarzysz".

( Moja chora psychopatko? )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz