niedziela, 17 kwietnia 2016

Podróż ku przeznaczeniu cz.3 (Riuuk)

     Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Wyprostowała się powoli i wsuwając miecz do pochwy, popatrzyła na niego z dezaprobatą.
    - No wiesz ty co?! Tak obserwować dziewczynę podczas snu! Co ty sobie wyobrażasz?! - mrugnęła do niego i podeszła bliżej. Chwyciła towarzysza za podbródek i przyciągnęła do siebie, by patrzył jej w oczy. Różnokolorowe tęczówki patrzyły odważnie i bez wzruszenia na zaciekawioną dziewczynę.
    - Wiedziałam, że nie jesteś zwykłym kotem - śnieżnobiały uśmiech zagościła na jej bladej twarzy, po to, by zniknąć po chwili, gdy zauważyła, że słońce powoli wschodzi nad doliną, zwiastując nadejście kolejnego, gorącego dnia.
    Zwinęła śpiwór i przypięła go do dołu plecaka. Odpięła jedną z trzech części, zarzucając na plecy tą z miejscem dla Kota i podała Drugiemu... Chwila... to już nie jest kot, wiec raczej niestosownie byłoby wołać na niego kocim imieniem, które nie tylko jest już chyba nieaktualne, ale i sama mu je nadała.
    - Jak się nazywasz? - spytała zdezorientowana, nie usłyszała jednak odpowiedzi. - Jak brzmi twoje imię?
    Zamieszana wcisnęła mu bagaż.
    - Nie posiadam imienia, księżniczko – słowa płynęły leniwie z jego ust.
    Ziewnął.
    - Niech zostanie Drugi.
    Bez komentarza ruszyła przed siebie, nie odwracając się, niczym żołnierz mający wypełnić bezdyskusyjny rozkaz. Kot wskoczył tymczasem do plecaka i ułożył się do snu.
    Drugi przeciągnął się tylko i powolnym krokiem ruszył za Riuuk.
    Koło południa dostrzegli szare smugi na bezchmurnym dotąd niebie.
     - Jeszcze tylko kilka godzin drogi. Przed zachodem powinniśmy dotrzeć do Żelaznego Miasta – rzuciła Riuuk.
     Stwierdzenie to było beznamiętne, niczym krople deszczu spadające z zachmurzonego nieba w burzowy, smutny dzień.
    Nie odzywali się zbytnio do siebie, przekazywali sobie tylko niezbędne informacje. Riuuk szła zamyślona. Mało rozmawiała ostatnio z Kotem. Jego oczy zmieniły kolor na ciemnoszary, zwiastujący ból i cierpienie...     
     Dlaczego? 

     Dotarli do miasta przed zmierzchem. Oświetlone budynki na skalnych zboczach tworzyły niepowtarzalne cienie i sprawiały wrażenie jeszcze większych i wyższych, niż są w rzeczywistości. U bram jednego z domów, który był większy i lepiej oświetlony niż pozostałe, czekała stara kobieta. Miała pomarszczoną twarz i popielate włosy, spięte na czubku głowy. Uśmiechnęła się szeroko, a z jej starych, szarych oczu popłynęły łzy. "Witaj w domu".
    Przeszli przez całe miasteczko z zapaloną, niebieską lampą, oznaczającą powrót i nadzieję. Po kolei we wszystkich oknach pojawiało się światło na powitanie, niczym uratowane oczy stęsknionych mieszkańców.
W końcu powitano ją w domu. Stara Shire przygotowała sutą kolacje i pokoje. Służba zawsze wierna i gotowa, oczekiwała na przywódczynię miasta.
Staruszka rozmawiała z Drugim, nie była przygotowana na gościa. Z rumieńcem na pomarszczonej twarzy tarmosiła jego uszy i drapała po głowie. Była zachwycona jego kocio-ludzką postacią. Riuuk uśmiechnęła się pod nosem, widząc zmieszanie chłopaka i rozejrzała tęsknie po pokoju. Wszystko było prawie tak, jak pamiętała. Zalała ją fala wspomnień.
     - To twój dom?- zapytał w końcu Drugi, wyswobodzony z objęć Shire, która poszła napalić w kominku. Rozejrzał się po starych portretach, zdobiących korytarz.
    - To dom mojej rodziny – powiedziała, dotykając ramy jednego z obrazów, przedstawiającego dwoje dorosłych ludzi – kobietę i mężczyznę – oraz dwójkę dzieci. Mężczyzna był wysokim, postawnym człowiekiem z brodą i wąsami. Ubrany był w skórzane odzienie, jak wszyscy, oprócz dziewczynki, wyglądał naprawdę imponująco. Jego żona była smukła, tajemnicza, z ciemnymi lokami opadającymi ku biodrom. Dzieci, uderzająco podobne do rodziców, parzyły uśmiechnięte i pełne zaufania. Tylko dziewczynka nie była ubrana w skórę. Miała na sobie niebieską sukienkę i siedziała na zdobionym krześle. "Klejnot rodziny..." Riuuk stała wpatrując się w obraz i głaszcząc ramę z ciemnego drewna. Na każdym rogu znajdował się jeden smok. Tylko tron zdobiony klejnotami sprawiał wrażenie emanującego nieznanym światłem.
    - To moja rodzina – szepnęła, odpowiadając na jeszcze nie zadane pytanie.
    - Eh? W takim razie gdzie oni są? - zapytał, rozglądając się dookoła.
    - Nie żyją – zamknęła oczy, odwróciła się i zniknęła za rogiem korytarza.

("Nie pytaj o coś, co samemu możesz wywnioskować", mój drogi towarzyszu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz