poniedziałek, 17 października 2016

Niemagiczni cz.25 (Killian)

    Zdziwiła się, gdy nagle chłopak zboczył z traktu i ruszył brukowaną drogą stronę dużego, portowego miasta. Wjechali do niego niecałą godzinę później, w otoczeniu innych podróżników, handlarzy i turystów. Miejsce doprawdy tętniło życiem. Miała okazję przyjrzeć się wszystkiemu w wysokiego grzbietu konia, kiedy powoli jechali przez tłum. Obiecała sobie, że nie odezwie się już do chłopaka w sprawie trasy. Zdążyła się zorientować, że zna dużo więcej skrótów od niej. Poza tym to on widział mapę, więc nie było sensu się kłócić. Nie ukrywała jednak, że zżerała ją ciekawość. Zboczyli z jedynej drogi prowadzącej do Xin. Inną opcją był tylko...
     - Statek... - wyszeptała, gdy zatrzymali się w porcie. 
     Przyglądała się z zachwytem ogromnym tankowcom, kutrom rybackim, statkom turystycznym, handlowym  i rzeźbionym w przerażające bestie okrętom wojennym.
     - Płyną do Xin? - zapytała, z trudem zsiadając z konia. Tłum od razu ją zmiażdżył.
     - Powiedzmy - stęknął, zsuwając się z konia. Próbował zrobić to tak, żeby nie zahaczyć o nic poranionymi rękami. Zatoczył się jednak, próbując złapać równowagę, a ludzie, nie zwracając na nic uwagi, potrącili go. Skrzywił się.
      - Powiedzmy?!
      -  Część teoretycznie tak, ale to te wolniejsze, handlowe, stające w pierdyliardzie portów po drodze. Na to nie mamy czasu. Zabierzemy się tym, który płynie prosto do Lao. Na szczęście rzeka przy Xin jest dość wąska, więc bez problemu... "wysiądziemy". Trochę się zmoczymy, ale będzie dużo szybciej niż traktem.
      Rzeczywiście. Droga lądowa prowadzi dookoła, w ten sposób zetną całą trasę.
      - A co z końmi?
      - Pozdejmuj im z łaski swojej nasze bagaże.
      - Co? Po co?
      Przyłożył rękę do ust.
      - Mam konie do sprzedania! - krzyknął.
      Nie minęło dziesięć minut, a jej ręka, zaciskająca się do tej pory na wodzach, zwisała pusta wzdłuż ciała. Westchnęła, poprawiając plecak. Odzwyczaiła się od tego ciężaru.
       - Polubiłam tego karego - mruknęła. 
      Chłopak powoli zakładał swój plecak, uważając na poparzone ręce. Parsknęła. Jest dużo wolniejszy niż wcześniej. Miała nadzieję, że nie będzie ich spowalniał. Nie chciała się przyznać samej sobie, jak bardzo wartościowy okazała się  nie tyle jego sprawność fizyczna, co poryta wiedza, informacje, które miał cholera wie skąd. Gdyby nie on, tłukłaby się teraz w niewygody siodle przez najbliższy tydzień lub półtora. Ba, nie zdobyłaby tak sprawnie mapy, nie mówiąc o jej odczytaniu.
      - Którym płyniemy? - zapytała, gdy wreszcie wyprostował się, gotowy do drogi.
     - Chyba... - rozejrzał się, marszcząc czoło - tym.
     Wskazał ruchem głowy na zacumowany kawałek dalej, duży okręt. Nazywał się Dziecię Nocy, był wykonany z ciemnego drewna, a maszt i burty pomalowane były na czarno. Na przedzie wyrzeźbiona była postać bladego anioła z pustymi oczami, ustami rozwartymi jakby w krzyku, rozłożonymi skrzydłami i ramionami.
    Uśmiechnęła się. Był nieco obdarty, a w drewnie powstały głębokie szramy, niczym blizny, zapewne od niewprawnego cumowania, lub napotkanych w morzu skał. Podobał się jej.
     - Piękny - wyszeptała, uśmiechając się pod nosem, kiedy stanęli przy nim z tłumem innych pasażerów.
     - Nie ciesz się tak - mruknął, przyciskając ręce bardziej do siebie, po tym jak kolejny zadufany w sobie ważniak, szturchnął go którąś z olbrzymich walizek swojej żony. - Teraz to tylko atrakcja. Kiedyś należał do piratów i był prawdziwym postrachem na wodach. Potem żołnierze królowej go odbili i robi za ekstrawagancki wózek dla takich jak oni.
     Omiótł spojrzeniem resztę pasażerów cisnących się w tej części portów. Większość to bogate rodziny - kapryśne kobiety wybierające się z mężami w delegację, by przypilnować ich łóżek i kupić setki nowych sukien. Na dokładkę ich rozwydrzone, wrzeszczące dzieci. Westchnęła. Cały urok prysł.
     - Możesz mi wytłumaczyć - zaczęła, oddalając od siebie wizję okropnej podróży - jakim cudem znasz historię jakiejś przypadkowej łajby?
     Wzruszył ramionami.
     - Głośno o tym było.
     - Ta...


    Minęło kilka godzin, zanim wreszcie dostali się na statek. Wybrali najtańszą opcje podróży, więc nie przydzielono im kajut, tylko jakiś brudny kawałek miejsca pod pokładem. Nie miało to jednak, żadnego znaczenia, bo według wyliczeń Killiana, jutrzejszego wieczora powinni ulotnić się ze statku.
      Riuuk opierała się o burtę. Od wiatru osłaniały ją skrzydła dumnej rzeźby. Wpatrywała się we wzburzoną wodę, próbując ignorować dystyngowane chichoty i przechwałki, które słyszała dookoła. Pieszczotliwie pogładziła czarne drewno.
     - Zostałeś skrzywdzony - szepnęła. - Współczuję ci. Ja bym z nimi nie wytrzymała.
     Obejrzała się. Niebo było pochmurne i było dość ciemno... Czyżby nadchodził sztorm?
     Zauważyła, że Killian opiera na burcie z drugiej strony. Stało przy nim kilka ekstremalnie chudych nastolatek z tapetą na twarzy. Parsknęła, widząc jak śmieją się z nim i mówią coś tymi piszczącymi głosami. Wszystkie zdążyły już sto razy zapewnić, że może liczyć na ich opiekę, rozczulając się nad jego rękami. Myślała, że chłopak jest inny. Że, tak jak ją, wkurza go "ten typ". Jednak okazał się typowym facetem. W sumie, czego spodziewała się po takim debilu?!
     Odwróciła się z powrotem do fal i pozwoliła, by ich krople obmyły jej twarz. Miała nadzieje przestać w tym miejscu te kilkanaście godzin, dostać się do Xin, zdobyć wreszcie ten pieprzony Kamień, wrócić do Akademii i wreszcie uwolnić się od towarzystwa Killiana... Tak, o ile on nie ma już Kamienia i nie próbuje jej jakoś zwieść, by ostatecznie zdradzić Akademię. Jeśli zaśnie, przeszuka mu rzeczy, chociaż wątpiła, by miał zdobycz przy sobie, nawet jeśli już ją podprowadził. Westchnęła. Musi być czujna.
     Usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i patrzyła jak chłopak podchodzi bliżej, opiera się obok niej i, tak jak ona, zaczyna obserwować fale.
      - Mamy problem, księżniczko.
      - Hm? - mruknęła od niechcenia. Póki co on był jedynym jej problemem.
      Spojrzał na nią i ściszył głos.
      - Ktoś zwinął mapę naszemu profesorkowi.
      - C-co? - zesztywniała. Jak to możliwe?! Zignorowała dziwne uczucie, które pojawiło się, wraz z myślą, że chłopak rozmawiał z dziewczynami, tylko po to, by się czegoś dowiedzieć.
     - Ale jej nie rozszyfrują, nie? Profesor nie mógł.
     - Jeśli ktoś obszedł jego zabezpieczenia, to nie jest byle złodziejem. Może znać szyfr.
     - Cholera... Gdzie w ogóle można się go nauczyć?!
     - W więzieniach - mruknął. - W celach, w których siedział Król Złodziei można znaleźć przetłumaczone znaki. Sam nam to zostawił. Teoretycznie, można znaleźć kogoś, kto już zna szyfr, żeby cię nauczył, ale nie znam nikogo, kto by to sprzedał.
     - Kuźwa - zagryzła wargę. - Czyli dotrą do Glym. Ale spaliłeś drugą mapę, utkną tam.
     - Znajdą dzwonnicę. Z wielką dziurą w środku. Zaczną się dopytać, kto tam był... A kto szukał dzwonnicy?
     Przeklęła
     - Emilly i jej matka są w niebezpieczeństwie - westchnął ciężko. - A przez to, że mieszkaliśmy tam kilka dni bez problemu namierzą nas dzięki magii... Jesteśmy udupieni.
     - Kurwaaa... - wyszeptała, zaczynając nerwowy chód w tę i z powrotem. 
     Odwrócił się do niej i przyglądał bez słowa, jak marszczy czoło, myśląc intensywnie.
     - Przykro mi, że to mówię - zaczął w końcu - ale obrona jest w twoich rękach. Ja się teraz za bardzo nie przydam.
     Machnęła dłonią, nie przerywając pochodu.
     - Ciebie i tak nie zabiją. Za dużo wiesz, możesz im się jeszcze przydać - mruknęła niedbale.
     - Dzięki - parsknął ironicznie.
     Zatrzymała się nagle i spojrzała na niego ostrzegawczo.
     - Nawet mi się nie waż im cokolwiek powiedzieć. Gwarantuję, że urządzę ci dużo gorsze piekło, niż oni mogliby sobie wyobrazić - wysyczała.
     - Za kogo ty mnie uważasz?!
     - Za złodzieja. Dobrze potrafisz sobie wyliczyć, co ci się bardziej opłaca, nie? Otóż tłumaczę ci po prostu, dlaczego zdrada WCALE ci się  nie "opłaca".
      Mruknął coś pod nosem, a ona zaczęła analizować sytuację, w której się znaleźli. Jednak jej myśli szybko zmieniły tory. Nie mogła zrozumieć relacji między nimi. Wczoraj się jeszcze kłócili, a dziś rozmawiają, prawie jak zwykle. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, jakby zimnej wojny, którą toczyli. Wydawało się jej, że po tej sytuacji w stolicy, zrozumieli się nawzajem. Nawet... przestał jej AŻ TAK przeszkadzać. Potem wszystko się spieprzyło...
     - Mogą rzucać na ciebie jakieś zaklęcia do wyciągania informacji - kontynuowała, by zawrócić myśli na właściwy trop. - Ale najlepszą obroną przed takimi jest silna wola. Nam w Zakonie drogą specjalnych treningów, tortur i narkotyków założono bariery na tego typu czary, więc jest to możliwe. Magia nie jest potrzebna, żeby...
     - Dobra, starczy. 
     Żachnęła się.
     - Gdy ty pouczasz mnie na każdym kroku, to jest dobrze, tak?! A ja nie mogę nic ci powiedzieć?!
     - Wiem co mam robić, okey?!
     - Ta, jasne. Jak załatwiłeś sobie ręce, to też wiedziałeś co robisz?! - zwykle się tak nie irytowała. Ale on doprowadzał ją do białej gorączki. - A może przeszkadza ci to, że ktoś inny dla odmiany ma coś do powiedzenia?! Jesteś teraz kulą u nogi, więc zamknij się wreszcie i daj prowadzić tym, którzy są w stanie zawiązać sobie sznurówki w mniej niż dziesięć minut!
     Parsknął. Wiedziała, że sam jest na siebie wkurzony za swoją bezradność. Też by była. Ciekawe, co ona zrobiłaby na jego miejscu... Dałaby sobie poparzyć ręce dla jakiegoś pieprzonego kawałka papieru?
     -  A proszę bardzo! Rób co chcesz!  Wysadź nas w Xin, znajdź kryjówkę, zaprowadź do Kamienia i złam szyfry, żeby się do niego dobrać! Powodzenia!
     Teraz to ona parsknęła. Z wściekłością kopnęła burtę statku.
     - Jak ty mnie wkurwiasz! - wycharczała tak, żeby nikt nie usłyszał.
     - I vice versa. 
    Mruknęła coś cicho i odwróciła głowę. Miała dosyć jej rozmowy... Jak daleko zajdą, jeśli się nie pogodzą?


<Riuuk?>
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz