niedziela, 2 października 2016

Niemagiczni cz.13 (Killian)

    Zatrzymali się na niewielkim placu postojowym przy trakcie. Dzień chylił się już ku wieczorowi, ale wyjechali po południu, więc zamierzali jechać jeszcze przez noc i do późnego popołudnia kolejnego dnia. Killian zajął niewielki stolik na samym brzegu placu, najbardziej oddalony od wyjeżdżających na wakacje rodzin z wrzeszczącymi dziećmi i handlarzy (też swoją drogą wrzeszczących). Riuuk poszła z końmi na niewielkie pastwisko przy rzecze. Zdjęła z ich grzbietów lekkie bagaże (nie mogły być zbyt ciężkie, skoro wcześniej nosili je sami). Zwierzęta lekkim kłusem wbiegły na ogrodzone pastwisko i zaczęły skubać trawę. Dziewczyna przerzuciła sobie swój plecak przez ramię, a ten Killiana wzięła do ręki. Przeklinając go w myślach za to, że nie przyszedł jej pomóc, doczłapała do stolika. 
     Chłopak siedział bokiem do blatu zawalonego kartkami. Notował coś na wszystkich po kolei i dziwiła się, jakim cudem połowa nie leży jeszcze na ziemi. Popatrzyła na nie, jednak, ku swojemu zaskoczeniu, nie rozumiała, co jest na nich napisane. Przypadkowa zbieranina liter i znaków w kilku językach i kodach, których nie umiała rozszyfrować. Jedyne, co wyglądało w jakikolwiek sposób znajomo, to leżąca pod stertą papierów mapa. Wysunęła ją i przyjrzała się jej bliżej. Poznała to samo miejsce, które było na mapie profesora.
    - Co robisz? - zapytała, siadając po drugiej stronie stolika.
    - Koduję - wymruczał niewyraźnie przez zęby, w których trzymał dwie kartki, dla których nie znalazło się już miejsce na blacie. 
    - I w ogóle, skąd to masz? - wskazała na mapę.
    - Kiedy poszedłem po zaopatrzenie, pozwoliłem sobie odwiedzić bibliotekę i bardzo chamsko wyrwać to z jakiegoś starego atlasu.
     - Po co?
     - Wiem, że wydaje ci się, że jestem geniuszem... - teraz w ustach trzymał pióro, i przyglądał się kilku kartkom, szukając czegoś w stercie papierów i nie zauważając jej cynicznego spojrzenia. - ...ale nawet ja miewam luki w pamięci, jeśli chodzi o tak skomplikowany szyfr, który przedstawia jeszcze bardziej skompilowaną treść. Plus, chciałbym przekodować to po swojemu, żeby, w razie czego,nikt się do tego nie dobrał.
     - Myślisz, że mimo wszystko ktoś będzie nas śledził? Nawet, jeśli nie ukradliśmy mapy?
    - Widzieliśmy ją. To wystarczy.
    Riuuk obejrzała się podejrzliwie po innych podróżujących. Nagle wszyscy wydali się jej zagrożeniem. 
    - Dlaczego ten koleś w ogóle nas wpuścił?
    - Przed drzwiami starego profesora, który już dawno stracił wiarę w dzisiejszą młodzież i jest dręczony napadami, staje dwoje miłośników historii, którzy są podjarani jego mapą na zasadzie wartości historycznej, a nie potencjalnego zysku... Co robi? Wpuszcza ich. Logiczne.
    Zauważyła, że cała jego uwaga koncentruje się tylko na tych papierach. Od początku rozmowy nie podniósł znad nich wzroku. Brwi były lekko zmarszczone w zamyśleniu, a szczęka wysunięta do przodu. W zębach wciąż coś trzymał, jak nie długopis, to kartki. Przekładał je z miejsca na miejsce i zapisywał sobie tylko znanymi szyframi. Z trudem musiała przyznać, że od początku wyprawy udowodnił już wiele razy, że nie jest debilem, za którego na początku go uważała. Nie dziwiła się, już że był tym "Hermesem", bogiem wśród złodziei.
     Odgarnął opadające mu na oczy, niemalże białe włosy. Spiął je inaczej niż zwykle. Jedynie część związał w niewielki kucyk, skod którego na kark opadały mu pozostałe kosmyki. Nie były długie nawet do ramion. Dzisiaj nie miał na sobie bluzy, ani koszuli. Przyduży, nawet na niego, czarny T-shirt, spływał luźno po wysportowanym ciele i sięgał do pośladek. Był na tyle szeroki, że wycięcie na głowę, odsłaniało jego obojczyki. Żeby zakryć tatuaże, całe ręce miał obwiązane bandażami. Zauważyła, że nawet na wierzchu palca serdecznego prawej ręki, ma wytatuowany jakiś numer.
     - Jak myślisz, ile zajmie nam podróż?
     - Jakieś trzy dni...?
     - Z portalem byłoby szybciej...
     Oboje spojrzeli smętnie na znajdujący się na środku telereporter.    
     - Za cholerę nam się nie uda - mruknął bębniąc palcami w blat. - Te w Akademii są wspomagane, więc do części miejsc można dostać się, będąc nawet takimi pierdołami jak my. Ale te tutaj wymagają znacznie większych pokładów magii.
    - A co z Przewoźnikami? Jeśli im zapłacimy, przeteleportują nas gdzie chcemy.
    - Dyro wypieprzy nas bez pytania, jak się dowie.
    Westchnęli jednocześnie.
   Po kilkunastu minutach Killian wziął w ręce dwie kartki i mapę, a resztę odsunął na bok. Podał dziewczynie złożoną stronę.
    - Trzymaj. Nawet jak dorwą jedno z nas, nie będą mięli wszystkiego. Schowaj to gdzieś dobrze... I jeśli za "dobrze" uznajesz stanik, jak większość lasek, z którymi pracowałem, to gwarantuję ci, że tam szuka się najprzyjemniej.
    - Zboczeniec - warknęła, biorąc od niego kartkę. - A co z resztą?
    Popatrzyła na stos papierów. Podążył za nią wzrokiem.
    - Najlepiej byłoby to spalić - mruknął, sięgając do kieszeni po zapalniczkę.
    - Czy zapaliczka nie będzie w oczach dyrektora nielegalnym narzędziem niemagicznym?
   - Oficjalnie jest do papierosów - wzruszył ramionami, podpalając brzeg jednej kartki i rzucając ją na stosik. - Miałem ją wtedy na spotkaniu, ale nie kazał mi jej oddawać.
    - Może nie wiedział?
    - On? - zaśmiał się pod nosem, a płomyki ognia odbijały się w jego szarych oczach. - Gwarantuję ci, że ten koleś wie, jakie majtki miałaś na sobie.
    Riuuk westchnęła ze zdenerwowaniem, nie mając już siły komentować jego porównań. Gdy papiery spłonęły do reszty, przydeptała popiół podeszwą buta i schyliła się, by wyciągnąć z plecaka jedzenie, bo wreszcie doczekała się miejsca na stole. Kiedy położyła na blacie butelkę wody, zimne mięso w słoiku i kilka zgniecionych bułek, Killian zapalał właśnie papierosa.
     - Mógłbyś sobie odpuścić. To niezdrowe - popatrzyła na niego krzywo, przekrawając bułkę.
     - Zwłaszcza jak masz astmę - mruknął, wypuszczając z płuc obłoczek dymu.
    - Masz astmę i palisz?! Czy ciebie popieprzyło do końca?!
    - Mogłabyś dla odmiany powiedzieć coś nowego - zaśmiał się, kręcąc papierosem w dłoni.
    - Gaś to.
    - Hmm...?
    - Gaś. To.
    Patrzył w jej karcące spojrzenie niebieskich oczu. Brwi marszczyły się, a palec zastygł w nakazującym geście. Westchnął i zgasił papieros na brzegu stołu. Opuściła rękę, a jej spojrzenie złagodniało. Podała mu kawałek bułki z mięsem.
     - Smacznego - mruknęła, jakby sama w to nie wierzyła i ugryzła swoją porcję.
     Po kilkunastu minutach zebrali swoje rzeczy. Killian sięgnął po leżącą na brzegu paczkę papierosów i zapalniczkę, ale Riuuk była szybsza i zabrała mu je sprzed dłoni.
    - Ejj...
    - Nie będzie palenia - przerwała mu stanowczo i odwróciła się w stronę pastwiska, zarzucając sobie plecak na ramię.
    - Oj, no weź. Przecież nawet nie zauważysz, jak ci je podpieprzę.
    Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko skierowała się przed siebie.

   Jechali kilkanaście godzin. Tylko rano zrobili sobie przerwę, by napić konie i przespać po pół godziny. Jednak mięli pecha. Już gdy wyjeżdżali ze stolicy, zapowiadało się na burzę i dopadła ich tutaj. Strumienie zimnego deszczu zacinały po twarzach, a błyskawice i grzmoty płoszyły konie. Te ślizgały się przerażone po błotnistej ziemi, a jeźdźcy mięli coraz mniej siły by je utrzymać. Nic nie wskazywało na to, by ulewa miała się uspokoić, a pioruny co chwila trzaskały w otaczające ich drzewa. Najszybsze tępo, na jakie mogli sobie pozwolić, to powolny kłus.
    Dopiero wieczorem ich oczom ukazała się karczma z zajazdem. Była do duża, solidna chata z kamienia i drewna. Odetchnęli z ulgą zsiadając z koni. Riuuk zauważyła, że w ulewie plaster Killiana spadł mu z twarzy. Przerażona sięgnęła do plecaka i w ostatniej chwili, krzywo bo krzywo, przykleiła mu nowy. Zjawiło się dwóch stajennych, stary kulejący i młody z fajką w ustach, którzy odebrali od nich przerażone konie i wrazili współczucie z powodu trudów podróży.
     Killian i Riuuk weszli do karczmy. Od razu uderzył w nich strumień żółtego światła i ciepła. Mieszłay się zapachy pieczonych mięs ze słodkimi ciastami, a widoczność ograniczał unoszący się dym z fajek i papierosów. Pomieszczenie było ogromne, pełne stołów, i takich odsłoniętych i tych zagospodarowanych w odosobnione boksy. Krzesła i ławy zdawały się stać w przypadkowych miescach i nikt już chyba nie dbał o to, z którego stolika je zabrał. Wszystkie sprzęty, jak i ściany, wykonane były z grubego drewna. Dookoła wisiały łby zwierząc i inne myśliwskie zdobycze i artefatky.
      I rzecz jasna była pełno ludzi. Podróżnicy, handlarze, bajarze, grajkowie i miescowi siedzieli w grupach przy stole śmiejąc się, pijącm jedząc i grając w karty. Z każdej strony dobiegała melodia, ochrypłe głosy mieszały się z anielskimi chórkami grajków. Wokół opowiadających historię tłoczyły się ciała, a w kątach podejrzani szarlatani uprawiali czarną magię.
     Killian przepchnął się przez tłum, rozglądając zadowolony. Podszedł do blatu i oparł się o niego. Po chwili stanął przed nimi gruby mężczyzna w średnim wieku, z lekkim zarosem i poplamioną tłuszczem, białą koszulą, która pewnie dziś rano była jeszcze świerza i czysta.
     - Słucham - na rumianej twarzy pojawił się uśmiech.
     - Potrzebujemy pokój na jedną noc. Dwie osoby - Killian opierał się na balcie, wyluzowany, jakby był w domu.
    - Nie udała się wam pogoda, co? - zaśmiał się mężczyzna, schylając w poszukiwaniu klucza - Skąd jesteście?
     - Ze stolicy - skłamał.
    Mężczyna położył przed nim wysłużony, żeliwny klucz.
    - Pięć złotych monet - podrapał się z zadowoleniem po brodzie, gdy chłopak położył przed nim całą sumę. - Wasz pokój jest drugi po prawej na pierwszym piętrze. Gdy się osuszycie zejdźcie na dół. Mamy dzisiaj nadmiar pieczeni z dzika, żal, żeby się zmarnowało. No i, jak widzicie, towarzystwo też bardzo ciekawe - zaśmiał się.
     Chłopak podziękował mu i skierował się na górę. Nie krył nawet ciekawości tymi wszytskimi ludźmi. Przyglądał się im i przysłuchiwał temu, co mówią. Riuuk zaczynała rozumieć, skąd bierze się jego wiedza.
     Weszli na piętro szerkimi schodami i przeli korytarzem do im nowego pokoju. Killian otworzył grube drzwi i weszli do środka. Pokój był dość duży. Ściany były drewniane, a na drugim końcu pokoju stał duży kominek, w którym tlił się ogień, jakby właściciel spodziewał się, że pogoda przygna mu chętnego na nocleg. Przy komiku stały dwa, lekko wytarte, duże folete, a na ziemi leżała miękka, owcza skóra. Obok były przeszkolone drzwi prowadzące do łazieki. Jednak najważnejsze.
    - Osobne łóżka! - krzyknęła Riuuk podbiegając do jednego i zrzucajac obok plecak. Położyła dłoń na świerzej, sztywnej pościeli i nagle poczuła, że jest strasznie zmęczona. Bolały ją wszystkie mięśnie, a mokre ubrania i włosy lepiły się do ciała. Nie pragnęła niczego więcej, niż wziąć ciepłą kąpiel, rzucić się w tą pościel i zasnąć.
     Killian weschnął z ulgą opdając na fotel przy komiku. Do twarzy lepiły mu się kosmyki włosów. Zdjął przemoczone buty i położył bliżej ognia, by wyschły. 
     - Idę się myć - powiedziała, wyciągając z plecaka najsuchrze ubrania, jakie udało jej się znaleźć.
     - Spoko - ziewnął głośno, przeciągając się.
     Weszła do niewielkiej łazienki i nalała sobie gorącej wody do dużej, przestronnej wanny. Zanużyła się w niej z błogi westchnieniem


    Kiedy wyszła, chłopak siedział w folelu, odwrócony w stronę ognia. Zdjął koszukę, która suszyła się teraz na oparciu fotela. Blask płonieni tańczył po jego nagim, umięśnionym trosie. Musiał odgarnąć włosy do tyłu, gdy były jeszcze mokre, gdzyż wyschły w nienaturalnej dla siebei pozycji. Pochylał się do przodu, opierając łokcie na kolanach i gwizdał coś pod nosem. Tym razem melodia była inna niż zwykle, powolna, smutna i melalchonijna. Patrzył w ogień, a jego płomienie odbijały się w szarych oczach.
    Gdy zaskrzypiały drzwi, odwrócił się do dziewczyny.
    - Twoja kolej - powiedziała, rozwieszając na oparciu fotela mokre ubrania.
    Zauważył, że ubrała koszulę, którą pożyczył jej, gdy byli jeszcze w stolicy. Była sporo za duża i jej szcupłe ciało zdawało się w niej tonąć.
     - Nie gap się tak. To jedna z niewielu rzeczy, które nie przemokły mi w plecaku.
     Uniósł ręce w obronnym geście.
     - Przecież ja nic nie mówię - mrunął, znikając za drzwiami łazienki.
     Usiadła w fotelu i podwinęła kolana. Otuliła się koszulą. Pachniała tak jaj wcześniej. Potem, papierpsami i lasem. Pachniała jak on.
      Weschnęła, chowając zarumienioną twarz w kołnierzu.
      

      Była przeciwna by iść. Nie chciała rzucać się w oczy. Jednak perspektywa ciepłej pieczeni z dzika podanej z zsosem myśliwskim, pieczonymi ziemkiakami i śmietaną, zamiast zimnego mięsa nieznanego pochodzenia, w końcu ją przekonała.
    Masowała się zadowolona po brzuchu, siedząc przed pustym już talerzem i popijała miód. Oczy same się jej kleiły.
    Chłopak siedział bokiem do stołu. Głowię opierał na drewnianej kolumnie obok. Miał rozluźnione mięśnie i był dziwnie wyciszony i spokojny. Po twarzy błądził mu uśmiech. Zdawał się być trochę nieobecny. Usta układały mu się w słowa pieśni, którą śpiewał grajek niedaleko. W ręce trzymał kufrel grzanego piwa korzennego z miodem. Riuuk wolała nie pić. Nie chciała otępiać zmysłów.
     - Lubisz takie klimaty, co? - zapytała.
     - Hmm...? - Spojrzał na nią, jakby wytrącony z rozmyślań.
     - Lubisz takie klimaty? - powtórzyła.
     Zaśmiał się szczerze.
     - No. Dużo można się dowiedzieć. Najlepsze chwile mojego życia spędziłem w karczmach - uśmiechnął się pociągając łyk piwa. Starł spod nosa pianę wieszchem dłoni.
      - Flynn?
      - No?
      - Ile ty masz właściwie lat?
      Popatrzył na nią jakby nie spodziewał się takiego pytania.
      - Ee... Osiemnaście. A co?
      - Nie, nic. Tak się poprostu zastanawiałam.
     Zaczęła miętolić rękaw koszuli. Z jakiegoś powodu była przekonana, że są w tym samym wieku. W sumie, niby tylko dwa lata różnicy... Ale poczuła się jakoś dziecinnie. Jakby nie patrzeć, on był już dorosły. Zorientowała się, że nie ma chyba innych znajomych w tym wieku. Może to dlatego tak dziwnie się czuje?
     Zagrała inna melodia. Killian zagwizdał z aprobatą rozpoznając piosenkę. 
     - Teraz słuchaj - uderzył ją w ramię.
     - Co? Czemu?
     Nachylił się do niej.
     - To o mnie - zaśmiał się. - O Hermesie.
    - Co, serio?
    Była pewna, że piosenka będzie żartobliwa.
   Ale nie... była śmiertelnie poważna i długa. Opisali w niej wszystkie jego występki? Porównywali go do demona lub diabła, który atakuje nocą. Nie wiedziała, czy pieśń ma przestrzegać, czy straszyć, jednak odnosiła dziwne wrażenie, że był to swego rodzaju hymn pochwalny. Wzdrygnęła się.
    - Naprawdę? - wyszeptała. - "Ukradłeś miasto"? O co z tym chodzi?
    Parsknął śmiechem i oblizał wargi.
    - Od wtedy zaczęli brać mnie na poważnie - wyszczerzył się. - Chyba rok to planowałem, ale w jedną noc zakosiłem wszystkie przedmiony mające jakąkolwiek wartość w całym mieście. Ich miny były nieziemskie.
    Zaśmiał się.
    Wetchnęła i podniosła się.
    - Może choćmy już spać, co? Musimy jutro jechachać dalej.
    Chłopak podniósł się, dopijając duszkiem resztę piwa.
    - No wiesz, zaraz miało być najlepsze - zaśmiał się, ale poszedł za nią.
    Otworzyli drzwi i od razu opadli zmęczeni na łóżka. Zauważyła, że chłopak ma lekkie rumieńce od ciepła i alkoholu. Uśmiechnęła się, chowając twarz w poduszcze. Uroczeeee.
     Zasnęli wszybko, ukołysani przez odwrzające w okno krople deszczu i trzskające w kominku drewno.

<No weź, księżniczko, nie usłyszałaś najpelszego!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz