poniedziałek, 10 października 2016

Niemagiczni cz.17 (Killian)

    Koń pod nim dyszał ciężko, zmęczony ponad godzinnym, niemalże nieustannym galopem. Był młody i w świetnej formie, ale chłopak czuł, jak zwalnia powoli. 
    - Jeszcze kawałek... - wyszeptał przez zęby nieświadomie.
    Przeklął cicho czując skurcz w kostce. Nogi boleśnie zesztywniały mu w za krótkich, poprawianych na pętce strzemionach i miał wrażenie, jakby wyginały się nienaturalnie. Szorstkie wodze wrzynały mu się z dłonie, zdzierając skórę z palców i czuł, jak po rękach spływają mu pojedyncze stróżki krwi. Koń biegł środkiem drogi, wbiegając w ogromne kałuże, a kolejne bryzgi błota ochlapywały mu twarz. Rozmazał kolejną plamę wierzchem dłoni. Pozostałości błota brudziły mu policzki i twardniały po chwili, tworząc lekką, pękającą skorupkę. Na szyi i karku plątały mu się wciąż mokre włosy dziewczyny, którą trzymał przed sobą. Była ledwo przytomna i mruczała coś niewyraźnie, opatulona w płaszcz i śpiwór. Jej głowa bezwładnie spoczywała na jego ramieniu i nawet teraz mógł czuć gorąco bijące od jej twarzy. Mimo tego oraz faktu, że owinął ją w ciepłe ubrania, trzęsła się nieustannie i próbowała zwinąć w kulkę, żeby zatrzymać ciepło.
     Zakaszlała sucho, a on zagryzł zęby i przeklął na głos. Kurwa, jakim był debilem. Trzeba było na nią pobiec! Spędziła całą noc w lesie w samej koszuli i bieliźnie, a już bez tego była chora. Do tego przemokła jak jasna cholera... Gdyby mógł przyłożyłby sam sobie. Zachował się jak pierdolony gówniarz. Nigdy nie dbał o to co inni robią podczas misji,  nie musiał się o nikogo martwić. Dlatego to zignorował. Teraz było inaczej... Tym razem miał "partnera". Najpierw się z nią pokłócił, a potem pozwolił uciec do lasu... Cholera jasna! 
    Odsunął od siebie wspomnienie wczorajszego dnia. Tego jak rozszarpała bandytów, jak nie rozmawiał z nią cały dzień i na koniec, jak pokłócili się przy ognisku. Jak wróciła rano, zapłakana i bezbronna... Nie ma teraz na to czasu. Byli już nie daleko. Gruul powinno ukazać się ich oczom za godzinę, jeśli utrzymają to tępo.

    Wpadł na środek głównej ulicy. Konie zarżały głośno, hamując momentalnie. Miasteczko było niewielkie, otoczone górami. Najwyższą, umiejscowioną na staroświeckim rynku, budowlą była stara katedra. Wszystkie domki były niewielkie, murowane i miały własne ogródki. Wszędzie rozmieszczone były małe straganiki i sklepy, a świat zapomniał chyba o tym małym, górskim miasteczku.
    Niezgrabnie zsunął się z siodła i przeklął, gdy zataczając się na obolałych nogach, próbował złapać równowagę. Trzymał na rękach dziewczynę. Zamruczała coś kręcąc się słabo w śpiworze. Pozwolił by oparła głowę na jego ramieniu i poprawił nieco chwyt, bojąc się, że mu wypadnie. Rozejrzał się dookoła. Wpatrywało się w niego kilkanaście par zaciekawionych oczu.
     - Potrzebuję lekarza - wysapał, dysząc ciężko. Włosy lepiły mu się do czoła i mrugał intensywnie, bo oczy zalewał mu zimny pot.
      Ludzie patrzyli to na niego, to na ledwo żywe konie, wytrąceni z swoich zajęć. Wyglądali jakby nie do końca wiedzieli co się dzieje. Dopiero po chwili ożywili się i zaczęli szeptać coś między sobą.
      - Co się stało? - pytali jeden przez drugiego, podchodząc coraz bliżej.
      Spomiędzy nich wysunęła się szczupła kobieta w średnim wieku, a za nią wyszła nastoletnia dziewczyna.
     - Emilly, weź konie i zaprowadź je do stajni - powiedziała do niej i odwróciła się do Killiana. - Nie mamy tu lekarza. Najbliższy jest w sąsiednim mieście, ale to pół dnia drogi stąd. 
     - Cholera - mruknął, a Riuuk poruszyła się niespokojnie w jego ramionach.
     - Chodź ze mną.
     - Słucham? - jego głowa pękała od zmęczenia.
     - Mam wolny pokój. Możecie zostać, dopóki nie wyzdrowieje - kobieta uśmiechnęła się promiennie. - Moja córka zajęła się już waszymi końmi.
      - Nie możemy...
     - Nie pozwolę wam jechać dalej, kiedy ona jest w takim stanie. Pokaż no...
     Zbliżyła się i położyła dłoń na czole Riuuk. Cmoknęła cicho.
     - Ma ze czterdzieści stopni gorączki. Nie, nie ma opcji, nigdzie się stąd nie ruszycie. No już, za mną. - uśmiechnęła się troskliwie obrzucając go od stóp do głów spojrzeniem. - Tobie też przyda się odpoczynek, prawda?
     - Killian...? - wyszeptała dziewczyna, jakby w nagłym przypływie świadomości i zatrzęsła się.
    - Już dobrze, księżniczko - wyszeptał, odgarniając jej włosy z gorącego czoła. - Zaraz poczujesz się lepiej.
     Podniósł głowę na kobietę, która próbowała ukryć rozczulenie tą sceną.
     - Dziękujemy pani.

     Położył ja na łóżku w małym, dziewczęcym pokoju. Szeptała coś niezrozumiale. Jedyne, co słyszał, to jak od czasu do czasu w tym dziwnym bełkocie pojawiało się jego imię. Majaczyła. Delikatnie odwinął ją ze śpiwora i płaszcza. Trzęsła się z zimna. Miała na sobie wciąż mokre koszulę i bieliznę.
     W drzwiach pojawiła się kobieta z suchymi ubraniami. Trzymała w rękach różowy sweter i ciepłe dresowe spodnie swojej córki. Położyła je na brzegu łóżka.
      - Ja mam ją przebrać, czy...
      - Poradzę sobie, dziękuję - uśmiechnął się.
     Domyślał się, co sobie pomyślała. Ale nie chciał, żeby zobaczyła blizny Riuuk. Sytuacja znacznie by się skomplikowała. 
      - A... Dobra, jasne. Emilly za chwilę przyniesie jakieś zioła i lekarstwa.
      - Naprawdę, nie wiem jak pani dziękować - wymusił kolejny uśmiech.
     - Ależ nie ma problemu. Trzeba sobie pomagać, prawda? - powiedziała, zatrzaskując drzwi.
     Westchnął cicho i spojrzał na dziewczynę. Pochylił się lekko i zaczął odpinać guziki przemoczonej koszuli.
    - Killian...! - zaprotestowała niemrawo, łapiąc go za rękę.
    Uścisk był strasznie słaby. Nie miała nawet siły, by na niego spojrzeć.
    - Muszę to zdjąć - powiedział rzeczowym tonem.
    - Przestań... - szamotała się lekko. Miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
    Po chwili rozpiął wszystkie guzki, odsłaniając zaorany bliznami brzuch. Miała gęsią skórkę. Chlipała cicho, kiedy zsuwał koszulę z jej ramion. Wydawało mu się, że twarz czerwienieje jej coraz bardziej. Miała na sobie jasny, sportowy biustonosz. Zasłoniła piersi dłońmi, kiedy położył rękę na jej nagich plecach. Pierwsza łza spłynęła jej po policzku.
     - Nie patrzę - powiedział, żeby ją uspokoić, ale to tylko wzmogło cichy płacz.
     Wsunął jej przez głowę wełniany sweter. Jej dłoń słabo zaciskała się na jego koszulce, a głowa opierała na ramionach.
     - Nie wybaczę ci... - stękała, trzęsąc się żałośnie. - Ja cię... zabiję...
     Przykrył ją grubą, błękitną kołdrą.
     - Jasne - powiedział, przeczesując jej splątane włosy palcami.
     Usiadł na krześle i patrzył jak płacz powoli ustaje. Była czerwona na twarzy, a jej półprzymknięte oczy błyszczały od gorączki. Od czasu do czasu wstrząsał nią dreszcz, albo zaczynała sucho kaszleć. Otulona kołdrą, zaczynała powoli zasypiać.
     Przeklął cicho. To była jego wina. Gdyby pomyślał na spokojnie, zamiast trwać w swojej dumie, może skończyłoby się to inaczej. 
      " Zabiłabyś mnie?"
     Zacisnął zęby, przypominając sobie jej wahanie. Czy to naprawdę było tak nieoczywiste? Czy odpowiedź była tak trudna?
      Potarł się dłonią po karku. Nienawidził, gdy ktoś dotykał jego szyi. Od razu się wtedy dusił, czując jakby zaciskał się na niej sznur. Wszystkie wspomnienia wracały... Jego jedyny lęk, którego nie umiał w sobie stłamsić.
     "Boisz się?" 
    Pewnie, że się bał. Strach to nic złego, ale...
    Położył na szyi drugą rękę, jakby chciał upewnić się, że zimne palce, które zacisnęły się na niej dziś rano, zniknęły. Zacharczał, czując niemalże ten lodowaty dotyk. Wziął serię głębokich oddechów, bo zaczęła ogarniać go panika. Po chwili opuścił ręce.
    Spojrzał na Riuuk. Spała oddychając płytko. Jej policzki wciąż były mokre od łez.
    Przypominał sobie jak rano oparła się na nim, taka samotna i bezbronna. Jak zaczęła płakać. Oczekiwała, że ją przytuli, ale nic nie zrobił. Nie chciał.
     Po tym co widział, po tym jak zacisnęła ręce na jego karku, nie wierzył, że może go potrzebować. To wszystko do tej pory to była jakaś chora farsa... Po co to było? Po co to ciągnęła? Nienawidził psychopatów. Sam nie chciał stać się jednym z nich. Nie chciał stracić wszystkich części swojej wrażliwości, ale... On też był potworem. Tak jak ona. Pewnie za bardzo ją wczoraj pouczał. Jakby sam był święty i niewinny tych wszystkich wylanych łez. Ale nie umiał zrozumieć. Przy jego napadach też ginęli ludzie, chociaż nigdy tego nie planował. Znał wielu zabójców, chorych fanatyków, którzy dostawali dreszczy rozkoszy na widok krwi... Ale żaden z nich nich zabijał każdej płotki, która zaplątała mu się pod nogami. Nie z takim spojrzeniem... Jak miał to zrozumieć? Jak miał wierzyć, że wszystko do tej pory nie było udawane? Jak może twierdzić, że go potrzebuję, skoro zachowała się, jakby nie miała żadnych uczuć?
      "Dla mnie... nie jesteś zerem".
      Spuścił wzrok na obłocone buty.
     Pierwszy raz w życiu usłyszał coś takiego. Naprawdę miał wrażenie, że dla kogoś zaczyna się liczyć...  
     Ręce zacisnęły się w pięści.
     "Zabiłabyś mnie?"
      Dlaczego nie odpowiedziała od razu?! Dlaczego się wahała?! Jak mógł być takim debilem, żeby wierzyć, że ten jeden razu usłyszy inną odpowiedź...?!
     "Nigdy bym cię nie skrzywdziła".
     - Czy naprawdę... potrzeba całej nocy, żeby przekalkulować, ile jestem wart? - wyszeptał, wpatrując się w ostatnią, niewielką łezkę, spływającą po policzku. 

<Riuuk?>
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz