środa, 12 października 2016

Niemagiczni cz.22 (Riuuk)

- Zazdroszczę ci tej niezależności i wolności. - Westchnęła i popatrzyła w dal sadu. Wyciągnęła twarz w kierunku słońca i zamknęła oczy rozkoszując się ciepłymi promieniami zmagającymi policzki. Killian dalej wykładał drewno, lecz nie umknęła jej chwilowa, wręcz niezauważalna pauza w wykonywaniu tej czynności. Westchnęła ponownie. - Ja nigdy nie miałam większego wyboru oprócz chodzenia jak pies na smyczy. - Dalej lekko uśmiechała się do nieba. Błękitnego i bezchmurnego. Tak rzadkiego dla jesieni.
- To czemu dałaś się upiąć? - Stwierdził rzeczowym tonem.
- Nie miałam innego wyboru...
- Zawsze jest jakiś wybór. - Wziął głęboki oddech i wrócił do poprzedniej czynności podjeżdżając pustą taczką.
- Stań się ofiarą lub zostań drapieżnikiem. - Kichnęła i otarła dłonią usta. Pociągnęła nosem w towarzystwie kolejnego huku siekiery o pieniek. - Zostałam już kiedyś ofiarą i nie zamierzałam już nigdy się poddać. Chciałam być silna by móc się zemścić i znaleźć zabójcę mojej rodziny. Nie chciałam marnie ginąć. Jakaś część mnie nie pozwoliła mi na to tylko kazała brnąć do przodu, nawet przez największe bagno. - Odgarnęła pasmo włosów łaskoczące ją w nos i mimowolnie zaczęła wpatrywać się w niego. - Nie wiesz do czego zdolni są ci ludzie. - Bąknęła.
- Ci mnisi? Czy twój mistrz? - Zagadnął przy kolejnym zamachu. Równe klocki opadły na boki z głuchym łoskotem.
- Wszyscy oni to jeden worek. - Powiedziała i obejrzała się na małą wiewiórkę biegnąca po gałęzi. Małą i czarną jak ona. Odpowiedział jej kolejny łoskot, i kolejny. Już niewiele mu zostało. - Najpierw łamią cię byś podporządkował się im zasadom, następnie przechodzisz niekończący się test wytrzymałości psychicznej i fizycznej. Kiedy myślisz, że to już koniec każą patrzeć ci jak torturują innych. Nie rusza cię to. W najmniejszym stopniu, bo wolisz, żeby robili to komukolwiek byle nie tobie. Kiedy zdasz wszystkie inicjacje przyjmują cie do klasztoru bogini śmierci i dopiero wtedy zaczynają się schody. - Pociągnęła nosem. Killian odłożył siekierę na bok, podszedł do niej i podał białą chusteczkę. Podziękowała mu i wyczyściła zatkany nos.
- Ja... chyba nigdy nie pękłam do końca tak jak myśleli. - Wychrypiała. - Zawsze byłam taka bezduszna... dalej jestem... - Mówiła cichym tonem jakby przekonując samą siebie. - Ciągle jestem tym czym się stałam. I to już się nie zmieni... Jestem wygięta, nie złamana...
- Wszystko można...
- Nie! - Warknęła, a on zatrzymał się w pół zamachu zaskoczony gwałtowną reakcją. Spojrzał na nią  krzywo. - To nie tak! To jest wryte w twoje "ja". Zakazana magia znacząca twoja duszę... - Popatrzył dalej stojąc w tej pozycji. - Sygnatura pieczętująca pewne wartości w twoim umyśle i instynkcie. - Żąchnęłą się.
- Przecież to tylko legendy. - Siekiera wbiła się głęboko w pieniek.
- Żyjemy w świecie magii i mitycznych stworzeń. Tutaj nie ma czegoś takiego jak legendy! - Spiorunowała go wzrokiem.
- W sumie coś w tym jest. - Skwitował i zaczął ładować drewno na taczkę. Nie odzywali się przez dłuższą chwilę.
- Ehh..,. - Nie mogła sobie wybaczyć tego, że tak bardzo się przed nim obnażyła. Miała nadzieję, że nie przyglądał się wszystkim bliznom. - To co się stało... - Zaczęła. - Nigdy wcześniej nie zdarzyło  mi się coś takiego... Ja płakałam pierwszy raz odkąd wstąpiłam do zakonu. - Mruknęła nieśmiale pod nosem i przetarła dłonią czoło. Popatrzył na nią pytająco.
- Ile miałaś lat? - Spytał zimnym tonem. Zdziwiło ją to lekko. Taka zmiana znaczyła, że naprawdę nie obeszła go bokiem ta historia.
- Sprecyzuj.
- Jak wstąpiłaś do tego pierdolonego zakonu. - Jego wzrok wręcz wwiercał się w jej osobę.
- Dziesięć niespełna.. - Głowa zaczęła pulsować na samą myśl. To już prawie siedem lat odkąd udało jej się uwolnić od jej jedynej rodziny.
Nie odzywał się tylko skupił na swym zajęciu. Nie głowiła się nad tym, jak to odebrał tylko olała go i poszła do domu na skraju sadu mijając Emily po drodze powiedziała, że woli posiedzieć w domu. Nie zamierzała się więcej odsłaniać. Pragnęła tylko jego śmierci... Ale to później.

Wrócił do domu lekko zdyszany i spocony. Po odświeżeniu zasiadł do papierów rozkładając się na toaletce. Wcześniej uprzedził, że nie chce aby mu przeszkadzano i zabrał się do czytania zaszyfrowanej kartki. Zajęło mu to trochę czasu. Riuuk w tym czasie siedziała w salonie i rozmawiała z matką Emily o jakiś nieistotnych sprawach. Nie zamierzali nadużywać gościnności, z reszta Riuuk zdrowiała w niebywałym tempie. Miał dziwne wrażenie, że coś mu nie gra. Na jego dość wprawne oko normalny człowiek konałby na granicy śmierci, a ona już na drugi dzień wstała i chodziła pewnym krokiem. Mniejsza z tym...

Wieczorem zszedł do salonu w towarzystwie śmiechów dobiegających z kuchni. Jego towarzyszka siedziała przy stole i kroiła ugotowane warzywa,a gospodyni przygotowywała coś na kuchni. Obydwie obróciły sie w jego kierunku uśmiechnięte.
- Czy w tej mieścinie jest jakaś stara dzwonnica? - Skierował pytanie do kobiety. Ta lekko zdezorientowana, po krótkim namyśle odparła:
- Tak, na jednym ze wzgórz przy północnym krańcu miasta... Powiadają, że należała do potężnego maga, przodka mego byłego męża. Kiedyś należała do nas, lecz z oczywistych względów sprzedaliśmy ją miastu. Mieli robić tam jakąś strażnicę, lecz miasto powiększyło się i zrezygnowali z tego pomysłu. - Podrapała się po podbródku. Killian już prędko zakładał buty. Zarzucił kurtkę na sweter i dziękując wyszedł pod pretekstem spaceru. Ruszył w stronę północy...

< Jej, nareszcie!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz