wtorek, 18 października 2016

Niemagiczni cz.27: Zimna wojna (Killian)

    Dziewczyna cicho pochrapywała przy ścianie. Mimo że był odwrócony plecami, słyszał ją bardzo dokładnie, a odgłos odbijał się echem w jego obolałej ze zmęczenia głowie. Przez piekielnie bolące ręce źle ostatnio sypia. I mało. Jakby samo poparzenie nie czyniło go wystarczająco zmordowanym. Skutki niewyspania, takie jak brak koncentracji, ból głowy i ciągłe zmęczenie, dobijały go coraz bardziej. 
     Już drugą godzinę leżał, wiercąc się niespokojnie i próbując ułożyć się jakoś do snu. Jednak, gdy tylko zastygał w bezruchu i przymykał zmęczone oczy, zdawało mu się, że ręce zaczynają piec jeszcze bardziej. Paraliżujący, tępy ból zdawał się je niemalże rozsadzać. Nie mógł opanować ich drżenia i były gorące jak ogień. Zwinął się, sycząc cicho. Cholera... Nie może nic z tym zrobić. Zwykłe maści, czy leki są niedozwolone, jako niemagiczne pomoce, a mikstury lecznicze odpadają, bo nie powstały z ich magii... Jedynym sposobem byłoby rzucenie zaklęcia przez niego, albo Riuuk, ale on, nawet gdyby potrafił, z poparzonymi rękoma nie dałby rady. A jego towarzyszka... no cóż, w tej kwestii nie ma chyba na co liczyć.
     Przewrócił się po raz setny na drugi bok i tęsknie wtulił twarz w poduszkę. Ile by dał, żeby choć trochę się przespać. Zobaczył, że bandaż na ręce poczerwieniał w kilku miejscach. Musiał otworzyć kolejne rany. Przeklął pod nosem i odrzucił kołdrę. Stare łóżko zaskrzypiało cicho, gdy wstawał. Przeszedł na boso po przeżartej przez robactwo, wytartej, drewnianej podłodze. Dotyk chropowatych desek dobrze mu się kojarzył. Spędził w tym pokoju wiele czasu. Była to tylko jedna, na dodatek najgorsza, z jego kryjówek, rozrzuconych w strategicznych miastach na całym świecie. Jednak miał w Xin tyle interesów, że bywał tu bardzo często. Nie mógł zliczyć ile planów tu powstało, i ile łupu się tędy przewinęło. I ile krwi zakładników zostało tutaj wylane.
      Usiadł przy solidnym stole (chyba jedyna rzecz tutaj, która nie była w rozsypce), opierając się  przy zimnej ścianie. Sięgnął do niewielkiego regału obok i wyciągnął z niego apteczkę. Zagryzł zęby, czując w palcach rozrywający ból, kiedy próbował je na czymkolwiek zacisnąć. Położył apteczkę na blacie i zaczął mocować się z wieczkiem. Minęła minuta zanim poparzonymi dłońmi zdołał otworzyć pudełko. Klął ściągając stare bandaże. Czuł się jak kaleka. Próbował nie zwracać na ręce uwagi i dalej robić wszystko tak jak zwykle, ale nawet rozpalenie wczoraj ognista, nastręczyło mu mnóstwo trudu i rozrywającego bólu. Odwinął tkaninę i spojrzał na zmasakrowane przedramię. Wcześniej zasklepione rany rozerwały się i wypływała z nich krew. Pęcherze popękały, ropiały non stop, a skóra odchodziła grubymi, białymi płatami, odsłaniając różowe tkanki. Skrzywił się. Może się założyć, że już dopadło go jakieś dziadostwo, i tylko czekać, aż zakażenie da o sobie znać. Muszą znaleźć ten Kamień najszybciej jak się da i wracać do Akademii, żeby medycy się tym zajęli, zanim nie będzie w stanie się ruszać.
      Wstał i, mijając śpiącą na ziemi dziewczynę, poszedł do łazienki. Przepchnął ramieniem pozbawione klamki drzwi. Odkręcił wodę. Chciał przemyć chociaż te rany. Z kranu pociekła zimna, żółtawa ciecz. Skrzywił się. Sam nie wiedział, co gorsze. Poczekał chwilę, aż woda odzyska swój, zbliżony do zwyczajnego, odcień i ignorując podejrzany zapach, pozwolił, by zmyła krew z jego przedramion. Westchnął z ulgą, gdy lodowaty strumień spłynął po jego rękach, łagodząc na chwilę ból. Zakręcił wodę i wyszedł z łazienki, a krople wody z jego dłoni spadały na podłogę.
     Kiedy wszedł z powrotem do pokoju, zauważył, że Riuuk już nie śpi. Przeciągała się, siedząc, by rozgrzać mięśnie i odpędzić sen.
     - Czemu nie śpisz? - zapytał, znowu siadając przy stole.
     - Tak się tłuczesz, że nie da rady - wzruszyła ramionami i zajęła miejsce na przeciwko.
     Patrzyła przez chwilę na poparzenie i  kombinacje chłopaka z nowym bandażem.
    - Daj, zrobię ci to - powiedziała w końcu, wyrywając mu bandaż. - W tym stanie to ty nigdy sensownie tego nie zawiążesz.
    Nie odpowiedział. Nie wiedziała, czy przyznaje jej rację, czy wyjątkowo nie ma ochoty się kłócić. Popatrzyła na niego z ukosa, delikatnie osuszając rany ręcznikiem. Widziała, jak zagryza zęby, kiedy naciska na poparzenie, ale ręka ani drgnęła. Zauważyła, że pobladł ostatnio, a pod jego oczami pojawiły się wyraźne cienie. Mimo że dostarczała mu energie, nic nie zastąpi normalnego, zdrowego snu. Na dodatek pewnie ciągle zadręcza się sprawą z pościgiem. Myślenie za dużo też męczy, wiedziała z doświadczenia.
     Odwinęła bandaż z rolki i delikatnie zaczęła obwijać nim jego rękę. Syknął, gdy ścisnęła mocnej. Zauważyła, że nie panuje nad drgającymi mięśniami. Przeklęła w myślach. Jej partner zaczyna zmieniać się w wrak człowieka na najważniejszym etapie ich podróży.
     - Wszystko w porządku? - zapytała, nie wiedząc, co powinna powiedzieć.
     Dobrze wiedziała, jaka jest odpowiedź.
     - Pewnie - mruknął ironicznie, kładąc przed nią drugą rękę. - Jest zajebiście.
    Zaczęła zakładać drugi bandaż. Czuła pod palcami zmasakrowaną skórę.
    - Przykro mi, że tak wyszło - westchnęła. Jej ton był oficjalny i pozbawiony emocji. Sama się sobie zdziwiła.
     - Bez jaj - mówił przez zęby, jakby każde słowo stanowiło jakiś wysiłek, mrużąc ze zmęczenia oczy. - Chociaż nie udawaj.
      Parsknęła, ożywiając się.
      - Co ty sobie znowu...
      - Dobra - przerwał jej od razu, kładąc głowę na stole. - Nie zaczynaj znowu. Mniejsza z tym.
     Jęknął, gdy nieopatrznie zacisnęła mocniej węzeł.
      Zaczęła zbierać rzeczy ze stołu, gdy zesztywniała nagle.
      Wyczuła coś. Bardzo wyraźnie.
      Wszystkie jej zmysły wyostrzyły się, a apteczka upadła ziemię, gdy przyjęła pełną gotowości, bojową pozycję. 
     - Kurwa - przeklął cicho chłopak. On też to czuł. 
     Byli udupieni. 
     - Ja się nimi zajmę - szepnęła, skupiając się. - Ty po prostu nie daj się zabić.
     Nie wiedziała, czy odpowiedział. Wpadła w trans.
    Wyczuwała jakby drobne punkciki energii. Część była jeszcze  dość daleko, najbliższy wślizgiwał się bezszelestnie po schodach. Obróciła się w stronę drzwi. Gdy tylko otworzyły się, zaatakowała. Nie zwracała uwagi na wygląd, czy twarz przeciwnika. Jej oczy błyszczały chłodem i bezlitosną pustką. Uderzyła pierwsza, jednak przeciwnik, jakby spodziewając się ataku, bez problemu go zablokował. Jednak tylko ten jeden raz. Kolejne ciosy były tak szybkie, że po kilku sekundach leżał na ziemi, ze skręconym karkiem. Odwróciła się dokładnie w momencie, gdy z hukiem przez dziurę w suficie wpadł kolejny napastnik. Zaatakowała, zanim opadł pył. Nim jednak wymierzyła ostateczny cios, do pokoju wpadły kolejne postaci. Jej umysł zabójcy w połączeniu z umiejętnością wyczuwania wiązek energii, kalkulował ich ilość i położenie. Nie była jednak w stanie odpowiedzieć na każdy atak. Przeciwnicy mięli broń i były wyszkoleni magicznie. Powaliła kilku z nich, tylko gołymi rękami. W akcie desperacji próbowała wyrwać któremuś z nich broń, ale nie miała do czynienia z amatorami, jak ci rabusie w lesie.
    W końcu otoczyli ją. Oddawała ciosy, powalając i raniąc jednego za drugim, jednak sama przyjmowała znacznie więcej ciosów. Było ich coraz więcej. Wyłaniali się z każdego cienia i każdego zakamarka. Porażona jakimś dziwnym zaklęciem osunęła się na ziemię.
    W jej głowie pojawiła się ostatnia przed stratą przytomności myśl. Co z Killianem?

    Odzyskała przytomność, jednak nie odważyła się otworzyć oczu. Czuła, że ma skrępowane kończyny i knebel na ustach. Czuła przenikający ją od ziemi chłód. Huczało jej w głowie, więc nie była w stanie skupić się na dźwiękach. Skupiła się i ignorując ból rozsadzający jej czaszkę, spróbowała wyczuć energię. Pod zamkniętymi powiekami w ciemnej pustce wyraźnie widziała jaskrawe zarysy postaci.
     Dziesięciu ludzi, w tym trzy kobiety, reszta mężczyźni. Wszyscy uzbrojeni po zęby w narzędzia jakie dobrze znała. To wszystko były bronie zabójców.
     Nieregularne pomieszczenie. Trochę jak stara piwnica lub mniejsza jaskinia. Kilka mniejszych zwierzątek, myszy i szczurów, w kątach. Mogłaby spróbować wyssać z nich energię, ale bała się, że ktoś to zauważy i zorientuje się, że jest przytomna. Postacie poruszały się wokół charakterystycznym krokiem niczym czające się zwierzęta.
     Pod ścianą naprzeciw wyczuła energię Killiana. Była dość słaba i bardzo ją to zaniepokoiło. Dyszał ciężko. Z nosa leciała mu krew, tak samo z dużego rozcięcia na czole. Zalewała mu oczy. Poparzone ręce wykręcone były do tyłu, a w nadgarstki wrzynały się setki cienkich drucików, którymi je skrępowano.
      Czuła, jak jeden z napastników podchodzi do niego i ciągnie za włosy, podnosząc głowę do góry.
     - No dalej - był zabójczo spokojny. - Powiedz nam gdzie jest Kamień. Już.
     Domyśliła się, że przesłuchanie trwa już od jakiegoś czasu.
     Usłyszała pogardliwe parsknięcie.
     - Jak ładnie poprosisz, to się zastanowię - uśmiechnął się łobuzersko, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
     Czysty cios w brzuch. Stęknął cicho.
    Usłyszała zbliżające się kroki i poczuła na szyi zimne ostrze. Z trudem utrzymała mięśnie w rozluźnieniu, żeby nikt nie odkrył, że jest przytomna.
     - Mów. Inaczej ona za to zapłaci.
     - Stary - odrzucił z oczu przydługą grzywkę. - Umówiliśmy się. Ona jest poza konkursem. Jedno draśnięcie, a gwarantuję, że będziesz szukał tego swojego Kamyczka do zasranej śmierci.
     Mężczyzna parsknął, jednak odsunął ostrze.
     - Ty chyba nie wiesz z kim masz do czynienia - usłyszała kobiecy głos gdzieś z tyłu. - Jeszcze grzecznie pytamy, ale w każdej chwili możemy zgotować ci prawdziwy teatr cierpienia i bólu. Będziesz błagał, żebyśmy w końcu zadali znowu to pytanie. - Znała ten głos... charakterystyczny z niepowtarzalną seksowną nutką wyższości...
     - Dawaj, maleńka. Użyj wszystkiego co tam masz.
     - No zabije gnoja... - wysunęła się kilka kroków do przodu, ale przywódca powstrzymał ją ruchem ręki.
    Chłopak zaśmiał się.
    - Trochę mnie zmasakrowaliście. Ale przysięgam ci, że są miejsca, w których jestem jeszcze całkiem sprawny. Nie krępuj się.
     - Dosyć. Nie zamierzam tego dłużej słuchać - mężczyzna przywołał do siebie dwoje ludzi.
     Stanęli w lekkim rozkroku i nie czekając na polecenie, zaczęli recytować słowa zaklęcia. Wzdrygnęła się. Doskonale znała je z Zakonu. Najpotężniejsza magia szpiegów, służąca do wyciągania informacji. Nie słyszała, żeby ktokolwiek się jej oparł.
     Czuła, jak wiązki energii chłopaka zaczynają świrować. Raz pulsowały, jakby zaraz miały wybuchnąć, a potem słabły nagle. I tak w kółko.
    Zagryzał zęby, sycząc cicho. Drżał na całym ciele. Magia dosłownie roznosiła go od zewnątrz, szukając informacji, przejmując kolejne komórki w mózgu i zmuszając do odpowiedzi.
    - Gdzie jest Kamień? - mężczyzna stał przed nim, wbijając w niego kamienne spojrzenie. Było dla niego oczywiste, że zaraz otrzyma odpowiedź.
     Zastygł, gdy zamiast tego usłyszał pogardliwy, gardłowy śmiech.
     - Stary - dwaj magowie upadli nagle, jakby ich zaklęcie pękło. - Ty sobie żartujesz? To wszystko co macie?
     Splunął krwią na ziemię.
     - Cudowny musi być ten wasz Zakon, skoro nie możecie wyciągnąć jednej małej informacji od nieszkodliwego chłopczyka - jęknął teatralnie. - O, a może to nie jest jednak nieszkodliwy chłopczyk? 
     Uśmiechnął się, patrząc mu w oczy wyzywającym spojrzeniem, zimnym i morderczym.
     - To wy nie wiecie z kim macie do czynienia.


<Żyjesz tam?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz