środa, 5 października 2016

Niemagiczni cz.15 (Killian)

    Rozmowa nie kleiła się. Mijały godziny, a Riuuk wciąż nie usłyszała od Killiana nic bardziej konkretnego, niż kilka pomruków. Wciąż jechali szybkim kłusem przez boczną, rzadko uczęszczaną, leśną drogę. Konie charczały co chwila, zarzucając ogonami i chcąc wyrwać się do galopu. 
    Riuuk patrzyła na plecy chłopaka, który jechał przed nią, gdyż drogi zaczynały się krzyżować i zmieniać w skomplikowany labirynt, a to on miał mapę i umiał z niej cokolwiek odczytać. Przebijające się między konarami promienie słońca tańczyły po jego ciele, a włosy falowały delikatnie w rytm końskich kroków. Zacisnęła mocniej dłonie na wodzach, aż zbielały jej kostki, a paznokcie wbiły się boleśnie w skórę. Dlaczego się nie odzywał? O co tak strasznie wściekał? Jego szczeniackie zachowanie, jak wcześniej, zaczynało doprowadzać ją do białej gorączki. Niechęć, którą żywiła do niego od początku wyprawy i którą stłumiły ostatnie wydarzenia, zaczęła się budzić na nowo. Chciała sobie jak zwykle powiedzieć w myślach, że jest pieprzonym dupkiem i że go nienawidzi. Jednak coś sprawiło, że to drugie określenie odbiło się echem w jej głowie i nie mogła, nawet sama sobie, wyrzucić go z mocą i stanowczością. Poczuła, że na jej twarz wstępuje lekki rumieniec. Zaczęła tarmosić wodze w dłoniach. Tak strasznie... chciałaby, żeby odwrócił się i odezwał. Powiedział coś głupiego. Chciała zobaczyć białe zęby, szczerzące się w cynicznym uśmiechu. Chciała go opieprzyć i przywalić za to, że ciągle się tylko zgrywa, zamiast wreszcie ogarnąć.
     Chciała... żeby jechał nie przed nią, ale obok niej.
     Nie pamięta, żeby kiedykolwiek czuła się tak jak teraz. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Brzuch bolał ją, a ręce drżały lekko. Była zdenerwowana i zaniepokojona, chociaż nie czuła, żeby ktoś ich śledził. Jej mistrz kazałby jej robić karne pompki, gdyby zobaczył ją w tym stanie. Tyle razy powtarzał jej, że zabójca nie może okazywać uczuć, słabości... A ona czuła się jakby traciła kontrolę nad własnym ciałem. Nie mogła się skupić, a jej instynkty były dziwnie uśpione. Zakaszlała cicho i uderzyła się w pierś. Czyżby przeziębienie tak na nią wpływało? To musi być to. Nie widziała innego powodu.
     Zbliżał się już wieczór. Zatrzymali się na niewielkiej polanie. Domyślali się, że nie dojadą dziś do żadnej karczmy i zdecydowali się zostać na noc tutaj, póki jest jeszcze na tyle jasno, by bez przeszkód rozbić obóz. Ziemia wciąż była wilgotna po wczorajszej ulewie, a zimne, jesienne powietrze sprawiało, że przy każdym oddechu w górę unosiły się kłębki pary. Przywiązała konie do drzewa i rozsiodłała je. Pozwoliła, by napiły się lodowatej wody z niewielkiego potoku, szumiącego obok polany. Chłeptały ją głośno strzelając na boki ogonami, ich mięśnie drżały lekko ze zmęczenia. Wyciągnęła z plecaka szczotkę i kopystkę, po czym pieszczotliwie i dokładnie wyczesała z ich puszystej, zimowej sierści grudki błota i pył. Był zmęczone na tyle, że nie protestowały, gdy unosiła po kolei wszystkie kopyta i wygrzebywała z nich kamienie szybkimi ruchami kopystki. Kiedy skończyła, przeczesała ich splątane grzywy skostniałymi z zimna palcami.
    Pochyliła się nad strumykiem i zanurzyła w lodowatej wodzie dłonie. Trzymała chwilę, aż zaczęła tracić czucie, a zimno zdawało się być palące. Potem ochlapała wodą zaróżowioną twarz, mając nadzieję, że może to ocuci nieco jej instynkt i pozwoli zebrać myśli. Rozpuściła pozostałości kucyka i zebrała włosy ponownie, tym razem upinając je nieco luźniej. Schowała dłonie w długich rękawach kraciastej koszuli. Nie przebrała się, odkąd założyła ją wczoraj wieczorem. Poczuła, że palce zaczynają ogrzewać się powoli. Wyjęła z plecaka swój podróżny płaszcz, który nie zdążył jeszcze do końca wyschnąć. Westchnęła. Nie miała go wczoraj czasu nawet rozwiesić, a potem wrzuciła go wciąż wilgotnego do plecaka. Z żalem powiesiła do na nagiej gałęzi. Dziś jej raczej nie ogrzeje.
     Odwróciła się do polanki, na której chłopak ułożył niewielki krąg z kamieni. Stworzył w jego środku zgrabne palenisko z przyniesionych z lasu, mokrych gałęzi. Przeklął cicho. Widocznie już od dobrej chwili siłuje się z wilgotnym drewnem, które siłą rzeczy nie chciało się zapalić. Potarł o siebie zsiniałe z zimna dłonie i chuchnął na nie, by nieco je ogrzać. Ciężko było panować nad ruchami, gdy ledwo czuło się własne palce. Zauważyła, że policzki i nos są lekko zaróżowione od zimna i wysiłku. Pot sprawiał, że pojedyncze kosmyki jasnych włosów lepiły mu się do czoła. Na ten widok dziwne uczucie ogarnęło jej umysł. Wyglądał tak... uroczo?
      Sięgnął po leżącą obok zapalniczkę. Była pewna, że zabrała mu ją razem z papierosami. Westchnęła cicho. Od razu odpuściła sobie analizowanie sytuacji, w których mógł je odzyskać. Zapalił suchą gałązkę, dziewczyna nie miała pojęcia, skąd ją wytrzasnął, i wsunął od spodu do ogniska. Schylił się, przycisnął policzek do ziemi i dmuchnął delikatnie, żeby podsycić ogień. Po chwili, w akompaniamencie cichych trzasków, spomiędzy gałązek zaczął bić delikatny, pomarańczowy blask.
    Chłopak podniósł się, uśmiechając z triumfem, i otrzepał z ziemi dłonie. Miała wrażenie, że zaraz spojrzy na nią i rzuci jakimś standardowym tekstem w stylu "No i jak byś sobie beze mnie poradziła, maleńka?". Przerwała rozkładanie śpiworów i patrzyła na niego. Mijały pełne niemej nadziei sekundy, jednak nawet na nią nie spojrzał. Lekko speszona wbiła wzrok w dłonie i zaczęła majstrować przy ściągaczach. Dlaczego w ogóle się tym przejmuje? Wcześniej oddałaby wszystko, żeby zniknął jej na chwilę z oczu, żeby nie gadał, żeby nie musiała go słuchać... Ma to, czego chciała. Powinna się cieszyć.
     Słońce zaszło już na dobre, kiedy wreszcie śpiwory były rozłożone, konie nakarmione, a z ogniska strzelały u górze radosne płonienie, w których na prowizorycznym ruszcie, odgrzewało się mięso. Siedziała blisko ognia, owinięta w ciepły materiał śpiwora i wpatrywała się w wędrujące ku górze stróżki dymu. Niebo było bezchmurne, błyskały z niego odległe gwiazdy i towarzyszył im wyraźnie widoczny, srebrny księżyc. Jak przystało na tę porę roku, powietrze było lodowate i ostre. Chłopak siedział na przeciwko niej. Na ramiona niedbale zarzucił skórzaną bluzę, w której spała i grzebał patykiem w ognisku, rozrzucając żar i podtrzymując płomienie. Gdyby nie blask ognia, ubrany na czarno, zlał by się prawdopodobnie z ciemnością lasu. Tak samo jak on był też dzisiaj wyjątkowo cichy. Była pewna, że wieczorem rozluźni się wreszcie i swoim zwyczajem zanuci jakąś karczmianą, wulgarną piosenkę. Potarła się po ramionach.
    - Jutro już dojedziemy, prawda? - spróbowała zagadać, już po raz setny dzisiaj.
    - Mhm.
    - Myślisz, że do południa będziemy na miejscu?
    - Mhm.
    - Ile czasu zajmie nam szukanie kamienia? Pewnie będzie dobrze chroniony, ale...
    Wzruszył ramionami.
    - Killian...
    - No? - wreszcie na nią spojrzał.
    - Rozmawiaj ze mną - mruknęła wbrew sobie.
    - Przecież odpowiadam.
  - Nie chodzi o to, czy odpowiadasz, tylko JAK odpowiadasz! - zaczynała się już denerwować tymi podchodami. Szczeniacka zabawa, zupełnie jak pierwszego dnia w stolicy. - Zachowujesz się jak zfochana nastolatka! Jak chcesz mnie zbyć, to po prostu powiedz, po cholerę mamy się pieprzyć oboje?!
    Uniósł brwi.
    - "Chcę cię zbyć" - powiedział, wykonując w powietrzu znak cudzysłowowa.
    Poczuła, że powietrze staje jej w płucach. Wstrzymała oddech, wściekła.
    - No i trzeba było tak od razu! - krzyknęła, a jej głos poniósł się echem w ciszy. - Nie wiem, czym ja się cały dzień przejmowałam! W dupie mam ciebie i twoje pierdolone humory!
    Chciała odwrócić się i skończyć tę dyskusję, jednak poderwała się, słysząc parsknięcie z jego strony. 
    - Zaczynasz mnie już wkurwiać - wysyczała, zaciskając dłonie w pięści.
    - No i co? - zaśmiał się pod nosem i spojrzał na nią z wyrzutem. - Mam zacząć się bać? Wyprujesz mi flaki, jak coś ci się nie spodoba?
    - Co?! O co ci do jasnej cholery znowu chodzi?! 
    Wzruszył ramionami ironicznie.
    - No nie wiem - wyrzut w jego głosie, podszyty cynizmem i teatralnym tonem, strawił, że na jej twarz wystąpił rumieniec złości. - Co to może być? Na pewno nie to, że bez mrugnięcia okiem, skręciłaś karki kilku kolesiom.
    - Ha? - jej napięcie nagle opadło. - Serio, o to ci chodzi? Myślałam, że masz jakiś poważny powód.
    Patrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
   - Ty jesteś chora - powiedział w końcu.
   - Killian, oni na nas napadli - czuła się jakby musiała tłumaczyć najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
   - No i? To był powód, żeby ich zabić?
   - A co miałam niby zrobić?
   Pokręcił lekko głową, wypuszczając powietrze z płuc.
   - Riuuk. Zabiłaś człowieka. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jaką wartość ma życie?
   Żachnęła się.
   - ICH życie? Wartość?! To bandyci, nie zasłużyli na nic lepszego!
   Patrzyła, jak jego szare oczy zachodzą mgłą, nos marszczy się, a szczęka wysuwa do przodu.
   - Kim jesteś, żeby o tym decydować? - wyszeptał przez zęby.
   - Po pierwsze, Killian, jestem zabójcą. I dobrze o tym wiesz. Więc nie praw mi tu morałów, do cholery! Zabiłam setki ludzi w moim życiu i... W ogóle, dlaczego ty mnie pouczasz?! Sam nie jesteś święty! Złodziej, kurwa, z bożej łaski, będzie mi mówił, co robię źle! Tak się składa, że doskonale znam WARTOŚĆ ŻYCIA, i wiem dobrze, że codziennie umierają ludzie, którzy naprawdę powinni jeszcze żyć, a są zabijani, przez takie pierdolone szumowiny, jak tamci! - nie wiedziała, kiedy zaczęła krzyczeć. Potok słów wylewał się z jej ust i chyba już nad nim nie panowała.
    - Nie, no super, bądź z siebie dumna! Znam od cholery zabójców, ale żaden nie wiedziałby powodu, żeby zabijać kilku bandziorów, bo stanęli mu na drodze. I to bez chwili zastanowienia! Rany... Czy ty się kiedyś widziałaś?! Wykręcałaś im karki, bez mrugnięcia okiem - przerwał, jakby potrzebował chwili na zebranie myśli. - I tak, nie jestem święty. Zabieram ludziom wszystko, co mają. Ale nie życie.
    Patrzył na nią spodełba. Z błyszczących zwykle pewnością siebie oczu, ziała bezdenna pustka.
    - Łamię kości, odcinam kończyny, wydłubuję oczy i przeszywam ostrzem na wylot. Ale nigdy nie zabijam.
    Teraz to ona parsknęła.
    - I niby robisz im tak łaskę? To cię usprawiedliwia? Mogę się założyć, że większość wolałaby umrzeć!
    - Czy ty kiedykolwiek chciałaś umrzeć?
    Zdziwiło ją to pytanie. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
    - Czy kiedy torturowali cię, zabili twoją rodzinę, chciałaś umrzeć? - powtórzył.
    Nie. Nigdy nie chciała. Chociaż czasem śmierć wydawałaby się być wybawieniem, to zawsze widząc mężczyznę z biczem, jedyna myśl jaka pojawiała się w jej głowie to "nie chcę umierać, nie zabijaj mnie".
     Popatrzyła na niego i przypomniała sobie, co powiedział jej jakiś czas temu.
     "Szczerze, to było takie moje motto. Żeby po prostu przeżyć. Trzymałem się tego życia kurczowo, bo to wszystko co miałem."
    Jednak była wściekła. Wściekła, że się jej czepia, chociaż chciała mu pomóc. Że wytyka błędy, nagle taki mądry i uczciwy, chociaż każdego dnia zachowuje jak pierdolony buc. Że zawsze patrzy jej w oczy, wręcz chwaląc się swoimi występkami, a ją opieprza. 
    Podeszła do niego i  przyciągnęła za koszulkę do przodu.
    - Widziałam jak moja rodzina umiera. Jak ją zabijają. Dlaczego miałabym być inna? Moi rodzice byli dobrzy, a rodzeństwo niewinne. Jednak zginęli - wysyczała.
    - Mnie się zawsze wydawało, ze to działa w drugą stronę. Od małego widziałem, jak kobiety są gwałcone i wykorzystywane wbrew swojej woli. Oglądałem jak płaczą, podcinają sobie żyły i łykają prochy, żeby wytrzymać kolejny raz - odtrącił jej rękę i ścisnął ją mocno w nadgarstku. - I dlatego nigdy nie tknąłbym kobiety, gdyby tego nie chciała.
     Widziała jak jego kości policzkowe ruszają się, gdy zaciska zęby. Próbowała wyrwać się z uścisku.
     - To byli nic nie warci bandyci - pisnęła, szarpiąc się. - NIC NIE WARCI ZŁODZIEJE!
     Uścisk momentalnie zelżał.
     - Ach tak? - suchy ton jego głosu sprawił, że zesztywniała. - Więc czym ja się od nich różnię?
     - Ty... ja nie...
     Popatrzył jej prosto w oczy.
     - Riuuk, zabiłabyś mnie?
     Wstrzymała oddech. Poczuła, jakby coś w niej drgnęło.
      Jasne jak promyki słońca, miękkie włosy.
     Wiecznie błyszczące pewnością siebie, szare jak pochmurne niebo oczy.
     Szorstka skóra dłoni, gładzących ją po plecach.
     Ironiczny, gardłowy ton głosu, kiedy nazywa ją "księżniczką".
     Dym papierosów.
     Silne ramiona, jej pierwsze od tak dawna schronienie.
     Delikatne policzki.
     Pogardliwy uśmiech i śnieżnobiałe zęby.
     Ta druga twarz, którą jej pokazał, opowiadając o przeszłości.
     Każda po kolei blizna i tatuaż...
     Nie. Nigdy nie podniosła by na niego ręki. Nie mogła by, ona...
    Chciała mu to wykrzyczeć. Prosto w twarz. Zapewnić, że on jest INNY.
     Jednak nic nie powiedziała. Słowa stanęły jej w gardle, zatrzymane, przez głęboko wpojony, zabójczy instynkt. "Nie ma na tym świecie osoby, której nie mogłabyś zabić. Każdy to twój potencjalny cel. Jeśli wypowiesz słowo choć słowo, które temu przeczy, twoja bariera pęknie. Lata treningu pójdą na marne i znów będziesz zwykłym, słabym człowiekiem". Kolejna mądrość jej mistrza. " Z tej drogi nie ma powrotu, nigdy nie uda ci się z niej zawrócić,,.
     Patrzyła, jak w głęboko w szarych oczach coś jakby pęka. W tej pustce pojawiło się na sekundę rozczarowanie i wygasająca nadzieje. Po chwili zniknęły, a oczy odwróciły się.
    Puścił ją i podniósł się z ziemi.
    - Tak myślałem - nie udało mu się ukryć pojedynczej nuty żalu w głosie.
    

<...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz