niedziela, 30 października 2016

Niemagiczni: Ostatnia prosta cz.32 (Riuuk)

Postawiła niepewnie stopę na zaskakująco równych i czystych schodach z kamienia. Przed nią majaczyło oddalone światło tak jasne, że aż raziło oczy przywykłe do mroku. Jasny, brązowy kamień sprawiał wrażenie wyszlifowanego.
- No, no. Ktoś tu się postarał. - Skomentowała z nieskrywanym zdziwieniem.
- W końcu to przejście do najbardziej poszukiwanego artefaktu. Renoma wymaga. - Zażartował sobie stawiając ostrożnie kulę na pierwszym stopniu.
Nie mogła ogarnąć ekscytacji i zaciekawienia. Nigdy nie spotkała tak wielkiego, wręcz nieskończonego skupiska energii. Tak bardzo chciała jej zaczerpnąć! Wręcz ślina ciekła z rozszerzonych warg, a oczy błyszczały szaleńczo podniecone. Czuła jeszcze coś. Zamknęła oczy i stanęła jak wryta. Killian wpadł na nią, niczym na mur i jęknął ledwo łapiąc równowagę.
- Co ty odwalasz księżniczko! Strach cię obleciał? Może uważałabyś...
- Zamknij się. - Warknęła z tą lodowatą nutą, która ucinała wszelkie pytania. No cóż... Nie żeby Killian cokolwiek sobie z tego robił.
- Jakaś niewidzialna bariera czy jaki chuj? - Zmarszczył brwi i pomachał jej ręką przed twarzą, jakby sprawdzając, czy nie wpadła na jakąś magiczną ścianę. Jego dłoń gładko przesuwała się w powietrzu powodując lekki wiaterek. Normalnie byłoby to przyjemne, gdyby nie swąd gnijących tkanek i trawiącego je zakażenia. Zmarszczyła nos i otworzyła oczy pochylając sie lekko.
- Strażnik.
- No co ty nie powiesz? - Mruknął.
- Jest niezwykle potężny - wyraźnie czuła i widziała miliony wiązek energii powodujące, żę postać nie była dostrzegalna przez emanujący blask - połączony z kamieniem. - Zmarszczyła brwi odruchowo stając w pozycji przyczajonego geparda. Dłoń wyuczenie sięgnęła do paska, jednak nie znalazła broni. Przeklinała dzień, w którym ją oddała.
- No to nieźle. - Westchnął.
- Trzymaj się z tyłu. - Warknęła i ruszyła śmiało do przodu tupiąc twardymi podeszwami o kamienną podłogę. Wiedziała, że Strażnik wyczuwał ich obecność odkąd pojawili się przy ruinach. Przeklinała dzień, w którym wyruszyli na misje i złapała się za bok. Killian został lekko z tyłu.
Energia rosła z kroku na krok oszałamiając ją swą potęgą. Światło wręcz wypalało oczy, a sylwetka Strażnika... a raczej Strażniczki majaczyła coraz wyraźniej jako ciemna plama wśród niebiańskiego, ognistego blasku. Najbardziej zdradzieckiej rzeczy, jaka może cię spotkać, ponieważ jasność otumania i oślepia bardziej niż mrok.
Korytarz ciągnął się w nieskończoność, a jej zmysły nie mogły znieść potęgi czającej się tak blisko... i coraz bliżej.... Jak miała pokonać Strażniczkę?
- Stój! - Warknęła i zagrodziła mu drogę ręką. - Widzisz tą linię na podłodze? - Mówiła o cienkiej lini światła biegnącej u krańca prostokątnego tunelu.
- Nie jestem głupi skarbie. - Prychnął i przeczesał włosy. Delikatnie i niezgrabnie. Uśmiechnęła się na ten słodki widok, a on widząc to zmieszał się i oparł na kulach.
- Nie mów tak do mnie! - Fuknęła. W sumie nie denerwowało ją już to tak bardzo jak dawniej. Nawet przyjemne...
Odwróciła szybko wzrok i usiadła tuz przy linii. Dopóki trzymali się z dala od przekroczenia świetlistej nitki Strażniczka nie zaatakuje.
- Skąd do diabła Król Złodziej wytrzasnął strażnika? - Ciekawski ton zdradził nutkę podziwu.
- Długo historia. - Mruknął niechętnie.
Przyglądali się obydwoje komnacie z jasnego kamienia. Na samym środku tkwił kamień. Musiała powstrzymywać się z całych siły by ta błyskotka wielkości pięści Killiana tak na oko, nie przyciągnęła jej do siebie. Czuła jak ten kamyk mieniący się kolorami żywego i wściekłego ognia ciągnął ją niczym magnez. Ledwo powstrzymywała ramię, by nie wyciągnęło dłoni w kierunku upragnionego skarbu. Znajdował się na kamiennym podwyższeniu w centrum sali. Emanował tak ciepłym i miłym blaskiem...
"Weź mnie!" - Cofnęła się gwałtownie. "Chodź po mnie o wybranko Demona!" - Głos. Męski i wręcz zniewalająco dominujący ogarnął jej umysł. Przestraszyła się. Wybranko Demona? Czemu kamyk do niej mówił!?
- Ej, księżniczko? Rozumiem, stres i te sprawy...
- Też to słyszysz? - Wręcz jęknęła. Złapała się gwałtownie za głowę i uderzyła w gładką ścianę z głuchym łupnięciem. Coś penetrowało jej umysł. Wspomnienia i przeszłość. Krzyknęła niemo kiedy ponownie...
Stała po kolana w śniegu. Brązowe spodnie i długie buty znikały w śniegu, którego tak nie było tak dużo jak zazwyczaj. Czarne włosy rozwiane na wietrze omiatały twarz i wchodziły do każdego zakamarka twarzy. Wyjęła z nosa jakiegoś wyjątkowo natarczywego włosa i dalej brnęła przed siebie nawołując brata. Dobrze znała ten las. Wysokie drzewa, przy których człowiek czół się jeszcze mniejszy niż zazwyczaj dodatkowo potęgowały bezsens tej wyprawy. Zanim go znajdzie, pewnie już zdąży wrócić do domu i to jej dostanie się za spóźnienie na posiłek. Prychnęła i odwróciła się. Ulżyło jej, gdy mogła swobodnie iść pod wiatr odgarniający niesforne włosy na tyłu. Uśmiechnęła się i zakręciła piruet na prawej nodze. Podskoczyła, a lekki puch wzniósł się do góry. Cichy śmiech wydobył się z radosnych, niedoświadczonych złem i nieskażonych kłamstwem dziecięcych usteczek. Różowiutkich i niewinnych, nie znających ni przekleństw, ni bluźnierstw.  Podskakiwała radośnie śpiesząc na obiad. Nagle dostrzegła światło. Żółte i mocne bijące ze strony, w którą zmierzała. Zaciekawiona puściła się biegiem w stronę kuszącego blasku. Blasku zgubnej zagłady.
Tak rozpoczęła się mroczna droga człowieka przepowiedni, który patrzył w towarzystwie łez i niewyobrażalnego żalu jak jego dom ku wtórowi wrzasków palących się żywcem rodziców i rodzeństwa, nie mogących ugasić magicznego ognia prowadząca ku wiecznej ciemności...

Ocknęła się siedząc oparta o zimną skałę. Killian przyglądał się jej badawczo. Po raz pierwszy widziała tak ciekawe i pełne pytań spojrzenie. Podniosła się gwałtownie, jakby chciała strzepnąć z siebie fałszywą wizję prawdziwego koszmaru. Powstrzymał ją łapiąc delikatnie za ramiona, by nie wpadła na niego. Byli tak blisko... Czuła jego gorący oddech na policzkach i poczuła jak się rumieni. Brudny, szorstki bandaż otarł łzę spływającą po prawym policzku.
- Co ty się wyprawia? - Rzekł oddalając się i wstając w towarzystwie stęknięcia.
- Masz jakiś plan? - Usiłowała szybko zmienić temat. Szept dalej tlił się w odsuniętej istocie podświadomości, jednakże nie był już tak silny.
- Hmn... Nie? - Rozłożył ręce i oparł się o przeciwległą ścianę. - Patrz! Gapi się! - Wskazał palcem na istotę siedzącą w komnacie. Opierała się o kolumnę, na której był osadzony kamień. Owinięta parą błoniastych skrzydeł patrzyła się na nich przenikliwym spojrzeniem doświadczonych i przerażająco spokojnych, czarnych oczu. Dopiero teraz zauważyła, że istota opiera się tak naprawdę o wielki, pulsujący ognistą energią smoczy miecz sprawiający wrażenie potęgowania dramaturgii sytuacji.

Cała pokryta łuską niczym smok koloru kamienia. Wszystkie części ciała oprócz ciemnych skrzydeł iskrzyły się jakby Strażniczka płonęła. Czarne, krótkie włosy zakrywały podstawy grubych, krętych rogów. Czuła silną więź między nią a artefaktem. Przeklęła pod nosem i wstała. 
- Co ty robisz? - Mruknął rozbawiony na widok jej cichej determinacji. - Zwariowałaś? Nagle na odwagę ci się zebrało? A może jeszcze mi powiesz, że to twoja znajoma z dzieciństwa? - Drwił z niej głośno i dosadnie, lecz ona tylko bez słowa wykonała pierwszy krok pokonując połowę drogi za barierę.
- Tak bez żadnego planu?
- Ja mam plan. - Spojrzał na nią krzywo i również wstał. 
- To może byś się podzieliła tym wspaniałym pomysłem ze swoim partnerem? - Oparł się o kule i staną w pozycji mówiącej mniej więcej "no dawaj mała". Co ona sobie wyobrażała? Że tak o wejdzie tam i pokona legendarnego strażnika, który na dodatek okazał się jakimś potworem - seksownym, ale jednak potworem - i odejdzie z kamieniem? 
- Czekaj tutaj. - Mruknęła. - Będziesz tylko przeszkadzał z tym swoim kalectwem. - Dotknęło go to. Mocno i dogłębnie. O to jej chodziło. 
- Aha. - Skwitował i założył ręce na piersi. Nie próbował kryć znacznej konsternacji i wkurzenia. Co ona sobie myśli? Nie mógł znieść swego kalectwa, a ona dodatkowo mu to wypomina! W sumie z drugiej strony lepsze to niż współczucie, jednak nie zmieniało faktu, że czuł się bezużyteczny i niepotrzebny. Szczęka wysunęła się do przodu, a blade policzki nabrały czerwonawego koloru. 
- Jak tam sobie chcesz Riuuk. Ale ostrzegam, że jak zginiesz to tylko i wyłącznie ze swojej winy. - Uśmiechnął się drapieżnie. Taaak. To było to! Namiastka zdrowego Killiana. Miała wrażenie, że nagle zrobiło jej się cieplej. 
Wzięła głęboki oddech i wykonała kolejne kroki w przód. Poczuła nagłe ciepło, a potęga spoczywająca przed nią otumaniła. Złapała się za głowę i opadła na lewe kolano. Oczy, szeroko otwarte nie mogły uwierzyć w otaczającą ją potęgę, której nie mogła tknąć. Strażniczka wstała i popatrzyła na nią zaciekawiona, przechylając głowę. 
- Ej, mała! Co ty odstawiasz do jasnej cholery! - Krzyknął za nią z irytacją. Nie usłyszała go w szale mocy i gonitwie myśli ogarniającej umysł. 
Po dłuższej chwili zdołała podnieść głowę. Wtedy ujrzała ją w całej okazałości. Oniemiała. Wstała szybko i zmierzyła ją wzrokiem. 
- Gdzie jest ten, co wiecznie zamkniętą pieczęć złamał?! - Głos niczym grzmot napełnił salę. Kobiecy, silny i lekko syczący. Ostry niczym brzytwa. - Gdzie jest ten zwany Hermesem? - Zdziwiło ją to pytanie. Skąd znała to imię? 
- Jam jest Riuuk Przecierająca Szlaki znana jako Klinga. Śmiem być twym przeciwnikiem. - Zagrzmiała dumnie, lecz mimo to wypadała słabo przy niosącym się jakby z każdego zakamarka głosie istoty. 
- Skoro tak bardzo pragniesz śmierci! - Poruszyła się robiąc duży krok w jej stronę. Łuski mieniły się z każdym krokiem. Ku niepisanemu zaskoczeniu Riuuk zauważyła, że miecz nadal tkwi w pierwotnym miejscu. Strażniczka widząc jej konsternację rzekła z ogromna pewnością siebie:
- Jesteś tylko nędznym robakiem bez broni! Nie łudź się, że stanowisz jakiekolwiek zagrożenie! - Oczy błyszczały histerycznie. W mgnieniu oka ledwo odchyliła się od kopniaka w brzuch. Parowała poszczególne ciosy najszybciej jak mogła. Łokieć, kolano, kontra na głowę i po wyskoku drugą nogą. Zanim zdążyła zareagować pazurzasta łapa wbiła się w miękkie tkanki brzucha i dziewczyna odleciała na drugi koniec pieczary. Z krzykiem Strażniczka wyskoczyła do góry i pokonując całą dzielącą je odległość prawie zmiażdżyła jej głowę kopnięciem. Podłoże wokół nich zapadło się jak od uderzenia małej komety. W jednej chwili złapała ją za skrzydło i pociągnęła w dół, podnosząc się lekko. Stworzenie skontrowało ją mocnym ruchem zbyt silnego skrzydła. Przeliczyła się i ponownie przeleciała przez salę z głuchym hukiem lądując na ziemi. Usłyszała ten irytujący śmiech zwycięzcy. Popatrzyła na Killiana, który wpatrywał się w jej oprawczynię. Jęknęła podnosząc się i uśmiechnęła. Wystarczyło jej jedno dotknięcie.
- Jam jest Bellrid, Strażniczka kamienia zwana Smoczym Dzieckiem. Nie pokonasz mnie, wybranki mocy o marny, ludzki pomiocie. - Światło w jaskini przygasło, lecz jej postać dalej emanowała złowrogim blaskiem. Riuuk wiedziała, że szaleńcy zakochani w walce są najgroźniejszymi przeciwnikami niczym utalentowani nowicjusze. Nie można przewidzieć, ani zdefiniować ich ruchów czy jakichkolwiek zamiarów. Bellrid opowiadała o swoich przeciwnikach i jej marności, jednak czarnowłosa nie słuchała tego smoczego dziwadła. Zamknęła oczy i skupiła się. Widziała wyraźnie złociste nitki potężnej więzi i zaczęła wprowadzać tam swoje macki. Macki mrocznych, srebrnych niczym ostrze nitek energii i najgłębszego "ja".
- Riuuk! - przez barierę jej skupienia przedarł się znajomy, ukochany głos.
Nagle Strażniczka rozłożyła skrzydła i wzleciała pod samo sklepienie jaskini i w nagłej ciszy sunęła w kierunku wejścia, gdzie Killian właśnie przekroczył granicę. Nie sądziła, że on również weźmie ją za nieżywą. Jej energia życiowa sięgała dolnej granicy, ponieważ większość z niej wyprowadziła poza ciało. Instynktownie próbowała dobrać się do jakiegokolwiek źródła. Nie sądziła, że potrafi, aż tyle...
- Intruz! - Rozległ się niebotyczny wrzask, a ogromna kula jasnej energii zebrała się w jej łapach, gdy mknęła w stronę chłopaka. Musiała się pośpieszyć!

Kobieta zatrzymała się nagle przed Killianem, a jej raptownemu przystankowi towarzyszył pisk o podłogę i tornado pyłu. Kiedy ten opadł, zobaczyła, jak blisko siebie stoją. Ich twarze dzielił może centymetr. Oboje wpatrywali się sobie nawzajem w oczy. Widziała, jak chłopak wysunął szczękę do przodu. Z łuskowatych szponów napastniczki bił niebezpieczny oślepiający blask. Jednak nie wymierzyła ciosu.
- To ty zdjąłeś pieczęć - suchy, pozbawiony uczuć głos rozbrzmiał echem w komnacie. Wciąż patrzyła mu białawymi ślepiami prosto w oczy. 
- Właśnie. Dlatego zostaw ją w spokoju - nie spuszczał oczu. Pewnym siebie, niemalże władczym spojrzeniem odpowiadał na jej wzrok.
- Sama tego pragnęła...
- To nie twoje zadanie - powiedział stanowczo.
Maszkara uśmiechnęła się, odsłaniając krzywe, ostro zakończone kły.
- Jesteś taki sam jak on - w jej głosie można było usłyszeć jakąś melancholijną nutę. - Ostrzegał mnie przed takimi. Kazał bronić przed nimi swojego skarbu.
Riuuk podniosła się powoli. Chłopak przeklął widząc to. Był pewien, że nie żyje... Że potrzebuje pomocy.
- I po co ci to było? - Bellrid zaśmiała się mu w twarz. - Po co tyle ryzykowałeś... Hermesie?
Zagryzł zęby, warcząc cicho. Przysunęła się bliżej.
- Wiesz co teraz będzie?
Oblizał wargi, nie spuszczając z niej wzroku. Nagle zakaszlał, jakby się czymś zakrztusił. 
- Killian! - krzyknęła Riuuk, podnosząc się na łokciu i starając skoncentrować na wiązkach energii. Potrzebuje jej więcej! Ona jest tak potężna... Musi ukraść jej JESZCZE WIĘCEJ!
Widziała, jak stopy chłopaka odrywają się od ziemi. Słyszała jak się dusi. Na całym jego ciele pojawiały się pulsujące, fioletowe żyłki. Zaczął rozpaczliwe kopać w powietrzu. Co jest?! Przecież kula energii wciąż spoczywa w dłoni Bellrid...
- Killian! - wrzasnęła ponownie, już wszystko rozumiejąc... to nie pocisk. To magazyn mocy, której potrzebuje, by robić mu... TO.
Maszkara zaśmiała się głośno.
- Szkoda - pisnęła podniecona, obracając głowę. - Byłbyś godnym następcą, królewiczu. Byłeś bożkiem dla ślepego, niewiernego ludu... Ale przegrałeś. Z prawdziwym Królem.
- Zostaw go!!! - Riuuk poderwała się zapominając o rozrywającym bólu. Energia... Potrzebuje jej! Sięgnęła w głąb siebie, w samo centrum ogromnej mocy, którą przed chwilą zebrała. Czuła jak ogarnia ją, jakby ciesząc się, że może się wreszcie wydostać. Bellrid obróciła się do niej z pogardliwym uśmiechem, który w sekundzie starł wyraz niemego zaskoczenia. Wyciągnęła dłoń, żeby użyć zaklęcia... Ale było już za późno.
Srebrne nici wbiły się w złoty pień stabilności, rozrywając ją na kawałki. Bellrid z krzykiem zdziwienia wpadła na człowieka z wygasłym płomieniem magii w łapach. Uderzyli z hukiem o ścianę. Chłopak krzyknął i opadł bezwładnie na ziemię. Czaszka łupnęła w ziemię z chrupnięciem. Teraz to Riuuk miała zimne i pełne nienawiści oczy. Stała przy mieczu błyszcząc magią kamienia, a srebrzyste macki wokół niej przybrały kolor tak głębokiej czerni, że poświata, którą tworzyła zdawała się pochłaniać wszelką jasność i zaginać rzeczywiste kształty otaczający ją skał. Nareszcie czuła tą niebywałą i nieskończoną potęgę wypełniającą każdy zakamarek ciała. Bellrid była po prostu związana z artefaktem. Riuuk potrafiła z niego korzystać...
Łuski zaczęły odpadać, skrzydła przeistoczyły się w proch, a pazury odpadły. Wielka bestia zmieniła się w małą, rudowłosą dziewczynę lezącą w pozycji embrionalnej na kamiennej posadzce. Już miała powiedzieć, że poszło łatwiej niż myślała, kiedy usłyszała ten głos. Ten sam głos, a coś zaczęło przejmować kontrolę nad ciałem i umysłem. Tak wielka potęga! Energia nieskończona. Może... może zabrać kamień dla siebie? - Czuła się niepokonana. Dzięki swym zdolnością mogła korzystać z mocy w pełnym jej wymiarze! Mogła stać się najpotężniejszym władcą całego świata! - To mówił głos zalewający umysł cieniem pożądania. Złapała się za głowę i opadła na kolana. 
" Łatwo poszło?" - Drwił głos. Starczy, lecz pełen energii i grzmiący lepiej niż bas mężczyzny w kwiecie wieku. - " To kamień chciał ciebie dziewczyno. Tyś dziedziczką mocy!" 
Ręce zaczęły się zmieniać. Palce wydłużać, a skóra zmieniać w twardą łuskę. Jęknęła i próbowała z tym walczyć. Podczołgała się do Killiana i uniosła delikatnie jego głowę. Z trudem odgoniła wszelkie myśli. Skupiła się na nim i jego słabym, prawie niewyczuwalnym pulsie. 
Umierał. Czuła to. To co się z nim działo to nawet nie były drgawki. Trząsł się, jakby coś rozsadzało go od wewnątrz. Przez bladą skórę przebijały się wszystkie pulsujące żyły, a oczy zaszły jakby mgłą i zbielały jak u ślepca.
- Nie możesz! - Krzyknęła, a łzy popłynęły same, gdy zauważyła, że dłonie pod jego głową czerwienieją, a prawie białe włosy przesiąkają czerwienią. 
Nie możesz? Nie możesz...? Czemu...? Dlaczego?! Przecież go już nie potrzebuje, tak?! Ma kamień, może wracać do Akademii... A on... Przecież to nic nie zmieni, jak zdechnie, nie?! Sama zabiła tylu ludzi, że dlaczego śmierć tego jednego miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie?! Tak, powinna iść! To logiczne! On będzie.. tylko opóźniał... Zrobił, co do niego należało, już nie musi go wykorzystywać.
Bezwiednie odsunęła się nieco do tyłu. Czuła jak jej ręce drżą. Musi iść. MUSI IŚĆ. Tak postąpiłby zabójca. Tak postąpiła by Kilnga! Killian i tak...
- Killian... - wyszeptała, wbijając w niego zdezorientowane spojrzenie. Jej... Killian. Miałoby go nie być? Chwila... wcześniej go nie było? Jak? Jakim cudem radziła sobie, zanim go poznała? Miała wrażenie... jakby był przy niej cały czas... Ona go potrzebuje...
Ona go kocha.
- Nie zostawiaj mnie! Słyszysz?! - Rogi zaczęły wyrastać z obitego czoła. Skóra coraz bardziej poddawała się zastępowana ognistą łuską. Zamknęła oczy i zobaczyła niepokojąco szybko gasnące nitki. Nitki energii tak białej i tak czystej, niczym najczystsze dobro przy jej ciemnym ja, które otuliło ją z każdej strony. Szeptał coś cichutko. Zbyt cicho, by zrozumieć jakikolwiek dźwięk. Kamień coraz bardziej przejmował jej osobę, a ostatnie nitki życia chłopaka przygasały. "Poddaj się. To koniec, naiwna". 
- Nigdy się nie poddam! - Echo rozniosło się po jaskini, a pazurzasta łapa dotknęła policzka Killiana. - Nigdy się nie złamię! Nigdy!

Nagle krwawy i przeźroczysty niczym iluzja eteryczny łańcuch ogarnął wszystko dookoła. Nie wiedziała co się dzieje, lecz kamień wycofał się nagle, a łańcuch lśnił coraz mocniej, gdy ta nieznana osobowość próbowała naciskać na czerwoną zaporę. Wykorzystując tą chwilę słabości podniosła swoje wewnętrzne ja i zamknęła oczy.
Ciemne nitki oplotły ciało chłopaka niczym całun i wniknęły do samego wnętrza. Przekazała mu całą moc kamienia odizolowując jego waleczną postać i patrzyła, jak wypełnia jego ciało. Zamknęła oczy i przełamując mimo bólu jakąś dziwną barierę, wniknęła umysłem do ciała chłopaka, torując drogę dla wiązek energii. Wrzasnęła, uderzona przez jeden z promieni, które wypełniały jego ciało i rozsadzały je od środka. Podążyła za nim, zagryzając zęby, prosto do jego centrum. Wyciągnęła dłoń do małej, parzącej kuli energii i spróbowała zmiażdżyć ją w pięści.
"Jak śmiesz! Nie możesz mnie pokonać!" - Rozniosło się niczym grzmot, a szkarłatny łańcuch był niczym rozgrzana stal. 
Nagle lekko pękł w jednym miejscu. Dziewczyna z krzykiem osunęła się na ziemię tracąc przytomność. 
- To nie może być... - Ostatnie słowa padły w pustkę ku rozpaczy kamienia i niknięciu łańcuchów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz