piątek, 4 listopada 2016

Niemagiczni cz.33: Finał (Killian)

   Nie zauważyła, kiedy się obudziła. Po prostu nagle poczuła, że już od jakiegoś czasu jest jej zimno. Minęła chwila, zanim postanowiła otworzyć ociężałe powieki. Zamrugała kilka razy, próbując skupić na czymś wzrok... Wcześniej wszystko było rozmytą plamą. W końcu odzyskała ostrość, a przedmioty nabrały kształtu. Zdezorientowana potoczyła zmęczonym, powolnym spojrzeniem po zmasakrowanych ścianach komnaty. Chwila... Co ona tu robi? Co się... Nagle wspomnienia i obrazy uderzyły w jej umysł. Zacisnęła powieki, kiedy w obolałej głowie pojawiały się kolejne strzępki informacji... Walczyła. Ze smoczym Strażnikiem... i pokonała go...? Tak, pokonała, dzięki jakiejś potężniej mocy z zewnątrz... Chyba dzięki mocy Kamienia...
   Nagle poderwała się, ignorując rozszarpujący ból.
   Killian!
   Z pewną ulgą zobaczyła, że leży tuż przy niej. Od razu przysunęła się bliżej i z bijącym sercem sprawdziła puls. Poczuła, jakby ogromny ciężar spadł jej z barek, gdy pod palcami na nadgarstku żyły pulsowały słabo. Z delikatnym uśmiechem pogładziła jego zimny policzek. Był tutaj. Żył. Odgarnęła mu z twarzy czerwone i sztywne od sklejonej krwi włosy. Był blady, a pod skórą wciąż dokładnie było widać fioletowe żyłki. Głowa leżała w kałuży krwi, która sączyła się z kolejnej rany. Nie powinien żyć. Nie z takimi obrażeniami.
Wstała, szukając wzrokiem swojego plecaka. Potrzebuje opatrunków. Zauważyła swoje rzeczy przywalone lekkim gruzem kilka metrów od niej. Podniosła się z lekkimi zawrotami głowy i poczłapała w jego stronę, ze zdziwieniem zauważając, że nie sprawia jej to aż takiego bólu, jakiego spodziewała się po obrażeniach, które odniosła w walce. Owszem była trochę poobijana, a cięcia na brzuchu dawały o sobie znać przy każdym kroku, jednak sądząc po atakach, które na siebie przyjęła, powinna teraz leżeć roztrzaskana na ziemi... To pewnie wszystko dzięki Kamieniowi... Do tej pory mocno ściskała go w palcach, tak, że aż pobielały jej kostki. Miał czerwono bursztynową barwę, i mienił się delikatnym, życiodajnym blaskiem. Przez półprzeźroczystą warstwę minerału wydawało się, jakby w jego wnętrzu tańczyły delikatne płomyki ognia... A może energii? Energii, która chciała ją pochłonąć, a która koniec końców uratowała życie jej i Killiana. Mocując się z zatrzaskami i ze zniecierpliwieniem przerzucając zawartość plecaka w poszukiwaniu bandaży i medykamentów, próbowała odepchnąć od siebie dręczące ją myśli i wspomnienia, tego co działo się z nią kilka godzin temu. Tego jak kamień, a może jej raczej zachłanność, próbował ją zmienić w potwora... Potrząsnęła głową, jakby chcąc odtrącić ten obraz, jednak nie mogła powstrzymać kontrolnych spojrzeń na przeszukujące zawartość plecaka dłonie, które jeszcze nie tak dawno temu, za sprawą demonicznej energii, zmieniły się w ogromne, smocze szpony. "Kamień cię pragnął"... "Demoniczna dziedziczko"... Cholera, nie czas teraz na to! Wreszcie wygrzebała z plecaka wszystko co potrzebne i wróciła do chłopaka. Kiedy przy nim uklękła, już nic nic innego nie zaprzątało jej myśli.
   Biedactwo. Jakby wcześniej oberwał za mało... Dlaczego przekroczył granicę? Dlaczego w ogóle tak strasznie uparł się, żeby jednak iść po ten Kamień? Przecież, kto jak kto, ale on na pewno doskonale wiedział, że w obu przypadkach, to właściwie samobójstwo.
   - Idiota - szepnęła, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy, kiedy przemywała mu ogromną ranę z boku głowy. Dzięki energii, którą w niego wpompowała, czaszka nie uległa uszkodzeniom... Gdyby nie to, już by nie żył.
   Założyła na ranę gruby, kilku warstwowy opatrunek i obwiązała całą głowę bandażem. Z zewnętrznych na szczęście tylko... Nie wiedziała, czy ma jakieś obrażenia wewnętrzne, a jeśli tak to na jaką skale. Jednak wyraźnie rysujące się na skórze żyłki przerażały ją... Strażniczka uszkodziła jego układ przewodzenia magii i energii, co do tego nie miała żadnych wątpliwości.
   Okryła go ciepłym, podróżnym kocem. Delikatnym, opiekuńczym ruchem odgarnęła mu z oczu grzywkę.
   Obudź się. Proszę.
   Po prostu się obudź.

  Nie wiedziała, ile godzin minęło. Wciąż siedziała przy nim, a każda chwila dłużyła jej się niczym lata, wypełniane niemym zaklinaniem i błaganiem o choć jeden ruch. Straciła rachubę ile razy poprawiała koc, sprawdzała puls, czy oddech. Nie zwracała kompletnie uwagi na własne zmęczenie i dopiero po dłuższej chwili przypomniała sobie o własnych ranach i o opatrzeniu ich. Mimo że w komnatach było z jakiegoś powodu dość ciepło, wyszła do zimnego lasu, zebrała nieco drewna i rozpaliła niewielkie ognisku, w miejscu, gdzie pilnowała Killiana. Szturchając popiół patykiem, próbowała odgonić od siebie natrętne myśli i wmawiała sobie, że wszystko będzie dobrze. Musiała ułożyć plan powrotu do Akademii, chciała, żeby wszystko było ogarnięte jak najszybciej i żeby zaraz po przebudzeniu chłopaka mogli wyruszać. Jednak... nie miała zbyt wielu pomysłów. Nie miała kontaktów, ani znajomych... Może statek? Bo końmi chyba nie dadzą rady... Jednak, biorąc pod uwagę ich położenie, lądem byłoby znacznie szybciej. Wcześniej zatoczyli ogromne koło, od Akademii, przez stolice, potem kompletnie w przeciwną stronę do Gruul, i na koniec do Xin. Teraz głównym traktem droga powrotna zajęłaby im maksymalnie tydzień... Ale jak?! Poirytowana wrzuciła patyk w płomienie. Jakim cudem Killian zawsze to ogarnia?! Od razu wie, która droga, czy pojazd będzie najszybszy, a przede wszystkim w ich zasięgu. Westchnęła, chowając twarz w dłoniach. To już ostatnia prosta. Jak dobrze pójdzie, to za tydzień o tej porze będą siedzieć w Akademii i zapomną o wszystkim. Ale wcześniej osobiście ukręci dyrektorowi kark, że ich na to narażał.
   Kątem oka zobaczyła, jak chłopak porusza się. Wstrzymując oddech, zerwała się i wbiła w niego pełne nadziei spojrzenie. Zmarszczył brwi i pokręcił głową. Potem powoli otworzył oczy, jakby powieki bardzo mu ciążyły. Widziała, jak napięły się mięśnie twarzy, kiedy mrugał, jakby nie wiedząc co się dzieje.
   - Killian...? - zapytała, kucając bliżej.
   Na dźwięk znajomego głosu, powieki drgnęły, a oczy powoli podążyły w stronę, z której dochodził. W końcu spojrzał na nią pustym, zamglonym wzrokiem, wciąż nie bardzo kontaktując co się dzieje.
   - Killian? - powtórzyła. - Słyszysz mnie?
   Zmarszczył brwi, jakby próbował się jej lepiej przyjrzeć.
   - Żyjesz - to nie było pytanie.
   - Mhm - poczuła, jak po jej policzku spływa łza. Starła ją szybko brzegiem dłoni. - Ty też.
   - Jak, do cholery? - mruknął z trudem przez zęby.
   Wzruszyła ramionami. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale przerwał jej.
   - Jak się czujesz? - nie otwierał nawet do końca ust, jakby sprawiało mu to problem. - Bardzo cię obiła?
   - Debil! - uśmiechnęła się mimowolnie. - Popatrz na siebie.
   - Wyglądam aż tak źle?
   "Twojej mordce ciężko byłoby zaszkodzić".
   - Boli cię? - zapytała, unikając odpowiedzi.
   - Napierdala jak jasna cholera - mruknął, z powrotem przymykając powieki. - Wszystko.
   - Będziemy musieli się zbierać. Jeśli szybko nie wrócimy do Akademii...
   "Umrzesz" dodała w myślach, nie mogąc znaleźć w sobie odwagi, by wypowiedzieć te słowa na głos.
   - Masz Kamień? - zapytał nagle.
   - Tak...
  Wyciągnął spod koca zabandażowaną rękę. Wciąż ściskała minerał w dłoni... Zacisnęła na nim palce jeszcze mocnej, i dopiero po chwili, z lekkim wahaniem, podała go chłopakowi. Oczy zabłysły mu, kiedy obracał go i oglądał z każdej strony. Uśmiechnął się z trudem i oblizał wargi. Trzymał w dłoniach jeden z największych skarbów tego świata! Jeden z artefaktów samego Króla Złodziei... Udało im się. Wydarli go.
   - Moje maleństwo - potarł palcem kryształowy brzeg, uśmiechając się pod nosem.
   - Ty serio jesteś chory - mruknęła Riuuk, zabierając mu Kamień. Skrzywił się i popatrzył na nią z lekkim wyrzutem. - Jak go schować?
   - Owiń go w ciuchy i zagrzeb w tej ukrytej kieszeni w moim plecaku. Nie mamy nic lepszego.
  Od razu wstała i zrobiła to, co powiedział. Kiedy wróciła, zauważyła, że zwinął się mocniej w koc i z wielkim trudem starał się utrzymać powieki otwarte. Widziała, jak drgają z bólu. Podała mu blaszany kubek z naparem przeciwbólowym, który przygotowała z lekarstw i ziół. Dyrektor im pewnie tego nie uzna, ale jak tak dalej pójdzie, to chłopak umrze z bólu. Po chwili wahania, wypił napój. Musiała pomóc mu trzymać kubek, bo nieustannie wysuwał mu się z trzęsących rąk, rozlewając zawartość. Nie miał nawet siły, by protestować.
   - Jak... wrócimy do Akademii? - zapytała, gdy położył się z powrotem.
   - Ile czasu minęło od walki?
   - Chyba... kilkanaście godzin?
   - Może załapiemy się z cyrkowcami, którzy jadą głównym traktatem. Za cztery dni będziemy na miejscu - mruknął.
   - Skąd wiesz, że jacyś jadą?
   - Wypytałem Jockera.
   Uśmiechnęła się. Czy on myśli o wszystkim?

   Jechali z cyrkowcami już trzeci dzień. Wcześniej, jakimś cudem pomogła chłopakowi wygrzebać się z komnaty i zajść w stronę miasta na tyle daleko, by nikt nie kojarzył ich z dziwnymi schodami w ruinach. Potem zostawiła go i najszybciej jak umiała z ranami na brzuchu, udała się na poszukiwania cyrkowców. Znalazła ich dość szybko. Od razu zgodzili się, żeby do nich dołączyli na te kilka dni, a gdy zobaczyli w jakim oboje są stanie, ochoczo zaoferowali, że jak któreś zejdzie w drodze, to na pewno je pogrzebią i nadadzą jednej z cyrkowych małp jego imię. Urocze.
   Od początku podróży właściwie nie opuszczali zagraconego, drewnianego wozu. Killian cały czas był pogrążony w płytkim nerwowym śnie. Jadł niewiele, a przy każdej zmianie bandaży jego rany wyglądały coraz gorzej. Włosy i ubrania obojga wciąż były brudne od pyłu, błota i zaschniętej krwi. Riuuk bała się spać. Cały czas ściskała przy sobie plecak w obawie, że ktoś mógłby ukraść im ich cenny skarb... Wolała też pilnować chłopaka. Bała się, że jego oddech ustanie, że powieki przestaną drgać. W końcu jednak i ją zmorzyło zmęczenie. Ktoś z grupy cyrkowej co chwila do nich zaglądał, zanudzając pogawędkami, anegdotami i pytaniami. Normalnie pewnie Killian by się tym zajął, ale tym razem to na nią spało to brzemię. Nie była przyzwyczajona to bezsensownych rozmów i udawanie zainteresowania sprawiało jej naprawę wiele kłopotu.
   W końcu jednak dotarli do Akademii. Woźniczy ich wozu był na tyle miły, że podwiózł ich pod samą bramę. Oboje poczuli nieopisaną ulgę, kiedy przekroczyli mury i stanęli na ogromnym dziecińcu, a przed nimi piętrzyły się monumentalne wieże szkoły. W domu... Wreszcie w domu.
   Zimna zbliżała się wielkimi krokami. Ziemia była twarda i zgrzytała pod ich stopami, kiedy ciężkim, powolnym krokiem ruszyli przez oszroniony dziedziniec. Trafili akurat na czas przerwy obiadowej. Im bliżej drzwi byli, tym więcej ciekawskich oczu wbijało się w dwoje brudnych, poranionych i ledwo stawiających kolejne kroki wędrowców. Wszyscy wiedzieli, że wysłano ich razem na misję, a od złośliwych plotek huczała cała szkoła, zwłaszcza gdy tak długo nie wracali. Riuuk zaciskała zęby, starając się ignorować pacierz Killana, złożony z samych przekleństw, którym próbował tłamsić ból, przy każdym ruchu. Nim doczłapali do pierwszych schodów, ktoś podbiegł do nich. Nim dziewczyna zdążyła się zorientować, przybysz objął ją.
    - Tak bardzo się martwiłem! - krzyknął jej do ucha. Ten głos... Amon?!
    Po dłuższej chwili wyswobodziła się z objęć. Odsunęła go od siebie i przyjrzała uważnie. Wysoki, białe włosy, szkolny mundurek... Ale to na pewno Amon!
   - Amon...
   - Cii - szepnął. - Teraz Jeff, ale... O Boże, jak ty wyglądasz? Co się stało?! Boli cię?
   - Słuchaj... - zaczęła, kiedy złapał podbródek i zaczął analizować zadrapania na twarzy.
   - Skarbie, mogłabyś przywitać się ze swoim chłopakiem, po tym, jak załatwimy u dyra? - stęknął Killian, ostatkiem sił opierając się na balustradzie schodów.
   - Chwila... Skarbie?! - Amon momentalnie odwrócił się do niego. - Co ty jej zrobiłeś?! Dlaczego jest ranna?! - znowu spojrzał na nią. - Skrzywdził cię? To jego wina, tak? I DLACZEGO "SKARBIE"?!
   Killian przewrócił oczami i powolnym, krokiem kontynuował żmudną wędrówkę do góry. Pochylał głowę, próbując ignorować kłujące szepty i świdrujące spojrzenia.
   - On ma racje, Amon... Czy tam "Jeff" - uśmiechnęła się słabo i wspięła na pierwszy stopień. - Potem ci wszystko wyjaśnię, dobra?
   Podbiegł do niej, po czym nie czekając na odpowiedź, przerzucił sobie jej ramię przez głowę i pozwolił, by się na nim oparła.
   - Pomogę - powiedział, zabierając jej plecak.
   Przenosząc część ciężaru na niego, bez problemu wspięła się na trzecie piętro. W przeciwieństwie do Killiana. Schody były dla niego w tym momencie większym wrogiem, niż Zakon. Stanąwszy przy ogromnych drzwiach do gabinetu, patrzyła, jak drobnymi kroczkami pokonuje pojedynczo każdy stopień. Przy każdym inne przekleństwo. Różnorodność musi być.
   Amon aka "Jeff" obrzucił go pełnym niechęci spojrzeniem, kiedy ten wreszcie podreptał do nich i niemalże runął na drzwi, żeby wreszcie się na czymś oprzeć. Westchnął i poczekał chwile, po czym jednym ruchem szarpnął klamkę.
   - Może powinniśmy zapu... - mruknęła Riuuk, ale ten już był za drzwiami.
   Westchnęła cicho i rzucając Amonowi przepraszające spojrzenie, weszła do gabinetu.
   Dyrektor siedział przy biurku, popijając herbatę i wypełniając papiery. Poddenerwowany podniósł głowę, gdy usłyszał trzask drzwi, gotowy zganić niezapowiedzianych gości. Kiedy ich zobaczył, niemalże zakrztusił się napojem.
   - Wy... - zaczął, ale przerwał od razu, gdy Killian bez słowa położył przez nim niewielkie zawiniątko i ostentacyjnie opadł na krzesło, sycząc cicho.
   Riuuk usiadła na drugim wpatrując się w dyrektora. Zastanawiała się, kiedy, do jasnej cholery, Killian zabrał jej Kamień?!
   Dyrektor spojrzał na nich. Jego wzrok lustrował ich od stóp do głów, zatrzymując się na plamach krwi, błota, zadrapaniach  i przesiąkniętych krwią opatrunkach i bandażach. Zagryzł zęby i pociągnął nosem.
   Potem spuścił wzrok na leżący przed nim przedmiot, owinięty w szmaty. Był potężnym magiem. Czuł bijącą ze środka energię i ogromną moc, która świdrowała go i wzywała do siebie. Drżącymi dłońmi odwijał kolejne warstwy materiału, aż w końcu jego oczom ukazał się błyszczący ognistym blaskiem, twardy minerał. Zastygł na chwilę bez ruchu, a słowa ugrzęzły mu w gardle. Niemożliwe! Od tylu lat poszukują go najwięksi magowie świata... Minęła chwila, zanim ujął go delikatnie w dłonie, jakby bał się, że może go zmiażdżyć. Dopiero kiedy go dotknął, poczuł prawdziwą moc. Jakby nagle otworzyła się przed nim komnata pełna najczystszej energii. Trzymał w dłoniach jeden z najpotężniejszych artefaktów na świecie...
   Pokręcił głową z niedowierzaniem i odłożył go z powrotem na biurko.
   - Jak? - zapytał tylko podnosząc na nich wzrok.
   - Jak to "jak"? - wysyczała Riuuk. - Wysłał nas pan na misję , żebyśmy go przynieśli. To proszę.
   Zagryzł wargi, przyglądając im się raz jeszcze. Dziewczyna czuła, że chłopak obok niej odpływa. Do tej pory adrenalina trzymała go w pionie, ale zaczynała już opadać, razem ze stresem, który męczy ich od miesiąca. Ich miejsce zaczyna zajmować niebotyczne zmęczenie i słabość.
   - Byłem pewien, że ta mapa to podróba - jęknął dyrektor. - Mieliście iść, sprawdzić to i wrócić mówiąc, że misja jest nie do zrobienia. Cholera, nie wysłałbym was po Kamień Filozoficzny bez broni... Ba, gdybym wiedział gdzie szukać, sam by poszedł!
   - Ty sobie, kurwa, chyba jaja robisz - warknął Killian i tylko ból powstrzymywał go przed wstaniem, i przywaleniem mu w twarz.
   Tamten znowu pokręcił głową.
  - Co wam jest? - zapytał, podnosząc się nagle, i uderzając w magiczny komunikator, by wezwać sanitariuszy.
   - Siedem rany ciętych, trzy głębokie i cztery w miarę płytkie. Podejrzewam jakieś obrażenia wewnętrzne, zwracałam krwią. Plus trucizna, która może mnie zabić w każdej chwili - wyrecytowała Riuuk, osuwając się na krześle i czując, jak ogarnia ją słabość.
   - Killian? - zapytał.
   - Nic - mruknął tamten.
   - Przez "nic" rozumie dwie rany w głowie, pewnie pęknięta czaszka, poparzenia na obu rękach do łokci, wdało się zakażenie, noga skręcona w dwóch miejscach, kilka ran na całym ciele, do tego uszkodzony układ przewodzenia magii i energii - powiedziała dziewczyna.
   - Jasna cholera... - dyrektor opadł na krzesło.
   Dokładnie w tym momencie przez portal w rogu pokoju, do gabinetu weszły dwie sanitariuszki. Zatrzymały się przy rannych, wstrzymując oddech.
  - Rany... - jedna z nich podeszła do Riuuk, prosząc, by ta pokazała jej obrażenia. Cmoknęła z dezaprobatą, gdy ta podwinęła koszulkę i rozwiązała bandaże, ukazując kilka wciąż niezasklepionych, krwawiących cięć. Tamta delikatnie przesunęła dłonią wzdłuż ran, mrucząc coś pod nosem, a dziewczyna poczuła kojące ciepło i lekkie szczypanie. Gdy ustało, na brzuchu pozostały tylko cienkie, blade blizny. Potem sanitariuszka złożyła nad nią ręce i rozpoczęła drugą deklamację zaklęcia leczącego obrażenia wewnętrzne. Riuuk czuła jak kręci jej się w głowie. Widziała jak wiązki energii ulatują z niej przez zaklęcie. Tak działa magia lecząca...
  Druga z sanitariuszek zaczęła rozwiązywać bandaż z głowy Killiana. Zatrzymała na chwilę wzrok na krzywych szwach na czole i rozpoczęła rzucanie zaklęć. Ranie z boku głowy poświęciła więcej czasu, bo rzeczywiście czaszka była popękana. Czuł dziwny ucisk, kiedy kości regenerowały się. Potem zdjęła mu opatrunki z rąk i skrzywiła się kręcąc głową. Poczerniałe rany, wciąż ropiejące, zwęglona skóra i białe od poparzeń tkanki oraz głębokie rowy w nadgarstkach sprawiły, że nawet dyrektor jęknął cicho. Chłopak poczuł dziwne mrowienie, kiedy nakładała czar. Parzący ból rozszedł się po rękach, jednak rany zasklepiły się, a tkanki zrosły. Całe ręce do łokci przeorała siateczka cienkich blizn. Uśmiechnął się, zaciskając i rozprostowując palce. Nareszcie... Po chwili ból z nogi też zniknął, a kobieta zajęła się leczeniem jego układu magicznego. Czuł ogromne mdłości od nadmiaru magii leczniczej i strasznie kręciło mu się w głowie. Zbierało mu się na wymioty, ale ostatnio jadł tak niewiele, że nie miał czym zwracać.
   Sanitariuszki skończyły wreszcie i wbiły w dyrektora oskarżycielskie spojrzenia.
   - Kto to widział, żeby do takie stanu uczniów doprowadzać!
   - I pan się pedagogiem nazywa?! Żeby w czasach ogólnodostępnej magii, ktoś miał takie rany?! Gdzie pan ich wysłał, do jasnej cholery?!
  Tamten skulił się pod ich spojrzeniami mamrotał jakieś wyjaśnienia, które jednak nie bardzo je interesowały. Mrucząc gniewnie pod nosem opuściły w końcu pokój, a dyrektor westchnął cicho. Spojrzał na nich poprawiając krawat.
   Odchrząknął.
   - Dobra - zaczął. - Teraz oboje do pokojów i nie ważcie mi się nawet pokazywać na lekcjach do końca tygodnia. Takie ilości magii leczniczej, o ironio, będziecie musieli odchorować, więc leżeć w łóżkach. Teraz weźcie prysznic a ja przyśle kogoś do was z ciepłym jedzeniem... Odnośnie tego - uderzył palcem w Kamień, milknąc na chwilę - pogadamy za tydzień. Chcę od was dokładny raport, jasne?
   Skinęli głowami, nie mając nawet siły protestować. Próbując powstrzymać opadające powieki, poczłapali do wyjścia, ziewając cicho.

   Strumień ciepłej wody spływał mu po głowie i karku. Ciecz zmyła pozostałości krwi i błota, a jej przyjemna temperatura sprawiła, że spięte od dawna mięśnie rozluźniły się wreszcie. Podkręcił znowu czerwoną gałkę. Podniósł głowę, a strumienie wody uderzyły w twarz. Westchnął cicho, uśmiechając nie i przeczesując palcami mokre włosy. Nie myślał za dużo. Był zbyt padnięty. Jedyne co rozbrzmiewało w jego głowie, to głośnie "to już koniec".
    Dopiero po dłuższej chwili zakręcił wodę. Jedynie w luźnych, dresowych spodniach, wyszedł z łazienki, wycierając włosy w miękki ręcznik. Rzucił go na krzesło i westchnieniem ulgi opadł na łóżko. Ziewnął głośno. Wreszcie koniec. Wrócili. Zacisnął ręce w pięści, jakby chcąc upewnić się, że znów może to robić. Uśmiechnął się. Cudowne uczucie.
   Dopiero teraz zauważył, że na stoliczku nocnym leży miska parującej zupy. Zmarszczył brwi. Nawet nie zauważył, kiedy ktoś ją wniósł. Spojrzał tęsknie na kuszącą poduszkę. Chciałby już iść spać, ale... Jakby w odpowiedzi brzuch zaburczał żałośnie, domagając się jedzenia. Sięgnął po miskę i siorbiąc, wsunął sobie do ust pierwszą łyżkę gorącego rosołu. Poczuł jak w żołądku rozchodzi się ciepło. Nie czekając aż wystygnie, w błyskawicznym tempie pochłonął resztę zupy, parząc się w język. Kiedy skończył, przetarł usta dłonią i zadowolony padł na łóżko. Zagrzebał się w miękkiej, grubej pościeli, a głowa zapadła się w poduszkę. Rany. Jak. Dobrze. Ciężkie powieki opadły wreszcie, a ciało pogrążyło się w głębokim śnie.

   Umyta i odświeżona z cichym westchnieniem rozkoszy usiadła na łóżku, owijając się kołdrą. Amon nerwowo krzątał się po pokoju, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Przyjrzała mu się uważnie, kiedy gorączkowo podbiegł do niej i wcisnął jęk w ręce miskę ciepłego, parzącego w język rosołu. Stworzył sobie całkiem ciekawą postać. Był ciut niższy od niej, miał lekko postawione białe włosy. Skąd mu się to wzięło? I dlaczego w ogóle zaczął naukę jako uczeń Akademii? Oboje mają sobie dużo do wyjaśnienia.
   Wsunęła sobie do ust kolejną łyżkę zupy. Ciekawe, jak tam Killian... Pokręciła głową. Nieważne. Nic jej to nie obchodzi.
   Odłożyła prawie opróżnione naczynie na stoliczek i mrucząc jakieś "dobranoc", zawinęła się w kołdrę, zasypiając od razu.

   Obudziło go burczenie w brzuchu. Ignorował to przez chwilę, wtulając twarz w poduszkę i chcąc przeciągnąć sen. Dopiero po jakimś czasie zmusił się do otwarcia oczu. Ziewnął cicho i obrzucił spojrzeniem zagracony pokój... Jego pokój. A więc to naprawdę nie sen. Wrócili. Naprawdę wrócili. Wyciągnął spod kołdry rękę i dla pewności zacisnął ją w pięść. Żadnego bólu. Uśmiechnął się ulgą, przecierając dłonią oczy.
Spojrzał na zegarek. Już po południu... Przespał ponad dwadzieścia godzin. Z rezygnacją odrzucił ciepłą kołdrę i usiadł na łóżku, czując na nagim torsie przyjemny chłód. Kichnął cicho i pociągnął nosem. Miał straszny katar. Taka jest reakcja ciała na przyjęcie ogromnych ilości magii leczniczej. Wstał i wygrzebał z szafki jakieś chusteczki, po czym wydmuchał nos. Po kilku minutach znów był zawalony.
   Ziewnął znowu i zaczesując niedbale długie włosy, wszedł do łazienki. Ochlapał sobie twarz zimną wodą, odkręciwszy kurek. Podniósł głowę i przyjrzał się sobie w lustrze. Wciąż był blady jak ściana, jednak worki pod zaspanymi oczami zniknęły. W miejscu rany na czole pojawiła się cienka, jasna blizna. Skrzywił się, gdy przejechawszy ręką po brodzie poczuł pod palcami lekki zarost. Trzeba się ogarnąć.
   Po wyjściu z łazienki założył spodnie od szkolnego mundurku i standardową koszule. Zapiął tylko kilka przypadkowych guzików i ziewając wyszedł z pokoju.
Kierując się korytarzem opuścił akademik. Zszedł szerokimi schodami i skręcił w stronę stołówki. Był głodny jak jasna cholera. Im bliżej jadalni, tym więcej uczniów napotykał. Czuł na sobie ich spojrzenia. Domyślał się, że od wczoraj zdążyło się już rozejść, że wrócili. Wcisnął ręce głębiej w kieszenie i spuścił głowę. Czy to aż taka sensacja?!
   Przerwa obiadowa chyliła się ku końcowi, dlatego w stołówce nie było już zbyt wielu ludzi. Nałożywszy sobie solidną porcję pachnącego ziołami gulaszu, odruchowo skierował się w stronę swojego stolika. Dopiero w połowie drogi zorientował się, że jest zajęty. Stanął zdziwiony. Odkąd zaczął tam siadać, nikt nawet się do niego nie zbliżał. Wzruszył ramionami, gotowy usiąść gdzie indziej, ale ludzie w "jego" stoliku wstali nagle spłoszeni. Szybko pozbierali swoje rzeczy i rzucając mu przerażone spojrzenia, przeszli na drugi koniec stołówki. Parsknął pod nosem. Za kogo oni go mięli?! Przecież by ich nie wypieprzał. Zdenerwowany, położył talerz na swoim standardowym stoliku i opadł na krzesło. Byle szybciej stąd wyjść.


   Minęły już trzy dni, odkąd wrócili do Akademii. Zdążyła się z powrotem przyzwyczaić, a wydarzenia sprzed tygodnia wydawały jej się wyjątkowo dziwnym snem. Opuszczała pokój tylko, by coś zjeść. Całe dnie spędzała na medytacji i treningach, chociaż dyrektor kazał im leżeć w łóżku.
   Siedziała teraz z Jeffem przy stoliku, starając się ignorować bijące do niego tłumy dziewczyn, które rzucały jej pogardliwe spojrzenia. Odpowiadała im morderczym wzrokiem, pod którym szczęśliwie kuliły się i odchodziły speszone. Amon wyjaśnił jej swoje motywacje i wyglądało na to, że będzie teraz musiała zaakceptować go jako kolegę ze szkoły. Wyjątkowo popularnego kolegę ze szkoły.
Podniosła wzrok i zauważyła, że do stołówki wszedł Killian. Opuściła oczy speszona, i poczuła, że na jej twarz wpływa lekki rumieniec. Nie rozmawiała z nim, odkąd rozeszli się po rozmowie z dyrektorem... Bo po co?! Nie mięli ze sobą już nic wspólnego. Byli partnerami, ale teraz misja była zakończona. Koniec.
Patrzyła kątem oka, jak siada sam przy tym samym stoliku co zwykle. Wyglądał tak samo jak na początku... Poczuła wypieki na twarzy. W jej pamięci został jako ten poraniony, nie mogący się ruszać Killian... To wszystko co między nimi się zdarzyło, było wspomnieniem tak odległym, że aż nierealnym. Naprawdę opowiedziała temu kolesiowi o całym swoim życiu? Spała z nim w jednym łóżku? Pozwoliła by ją przytulał? To był człowiek, który... widział ją nago?! Poczuła, jak kęs jedzenia staje jej w gardle. Jak to wszystko się stało? Dlaczego? No i ta myśl, że go kocha... To jakaś mrzonka, prawda? Odbiło jej od stresu i zmęczenia.
   Zagryzła wargę.
   Tak, to na pewno to.

   Opierał się na ścianie przy drzwiach do gabinetu dyrektora. Spojrzał nerwowo na zegarek i przeklął pod nosem. Czeka tu już pół godziny. Dyro powinien dawno ich zawołać. Ale pewnie znowu się opierdziela. Na dodatek Riuuk jeszcze nie ma. Co ona do cholery odwala? Parsknął. Czym on się przejmuje? Od tygodnia udaje, że go nie widzi i unika go jak ognia. Miał wrażenie, że wszystkie te poryte sytuacje, które razem przeszli, złożą się na jakieś zaufanie. A ona co? Udaje, że go nie zna. Zastanawiał się, co dziwi go bardziej, jej zachowanie, czy fakt, że uwierzył, że komuś zacznie na nim zależeć.
   "Dla mnie nie jesteś nikim".
   Kurwa. Puste słowa, jak zwykle.
   Podniósł głowę, gdy usłyszał kroki na schodach. Po chwili na piętrze pojawiła się spóźniona dziewczyna. Wykurowała się. Szła z podniesioną głową, a oczy błyszczały pewnością siebie. Czarne, lśniące włosy upięła w lekki warkocz. Kiedy podeszła bliżej zwolniła jakby i odchrząknęła cicho.
   - Cześć - mruknęła, opierając się obok niego.
   - Cześć - powiedział i odwrócił wzrok.
Stali w milczeniu. Spojrzała na niego kątem oka. Przez ostatni tydzień widziała go tylko z daleka... A teraz był tak blisko. Szare oczy wbijały się gdzieś w przestrzeń. Nawet na nią nie spojrzał... Był zły. Dokładnie umiała to wyczuć, nawet jeśli nie wysuwał szczęki jak zwykle. Ale to "cześć"... Dopiero kiedy je usłyszała, zorientowała się, jak bardzo tęskniła za jego głosem. Wszystkie wspomnienia, uczucia stały się jakby żywsze, potęgowane dodatkowo przez jego bliskość. To jednak... on nie jest przypadkowym kolesiem? Ale... ona miałaby kogoś potrzebować? Stała tu od pięciu minut, zamieniła z nim jedno słowo, a już nie potrafiła sobie przypomnieć jak przetrwała bez tego ostatni tydzień. A jeśli on nie będzie chciał z nią gadać? W końcu od początku za nią nie przepadał. Może dla niego to wszystko co się stało to praca? Może uważa, że skoro misja się skończyła, nie mają o czym rozmawiać? Że byli tylko partnerami?
   - Flynn?
   Cisza. Naprawdę, jak się obrażał, zachowywał się gorzej niż nastolatki.
   - Ten ostatni tydzień... Zdarzyło się coś ciekawego?
   Zganiła się w duchu. Co to za tekst?!
   - Nie bardzo - mruknął od niechcenia.
   - U mnie też nie.
   - Aha.
   Znowu cisza. Zaczęła miętosić nerwowo rękaw marynarki od mundurka.
   Nagle drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem i zamruczały, że dyrektor ich oczekuje. Killian minął ją bez słowa i wszedł do gabinetu pierwszy. Z cichym westchnieniem podążyła za nim.
   Usiedli na przeciw biurka i zgodnie popatrzyli na dyrektora pełnymi wyrzutu oczami. Skrzywił się.
   - Cóż... - zaczął.
   - Łom - przerwał mu Killian, krzyżując ręce na piersi.
   - Słucham?
   - Oddaj. Mi. Łom.
   Tamtnm zamrugał, po chwili dopiero orientując się o co chodzi. Z westchnieniem machną ręką, a na biurku, z cichym syknięciem, pojawiły się ich bronie. Od razu sięgnęli po nie, pieczołowicie gładząc je i obracając w dłoniach. Chłopak westchnął z ulgą, wieszając sobie łom przy pasku, jakby odzyskał co najmniej część duszy.
   - Więc - uśmiechnął się szyderczo, poprawiając na krześle. - To miał być fake, tak? Od początku nie chodziło ci o Kamień?
   - To nie tak - jęknął tamten. - Byłem przekonany, że mapa to podróba. Ale liczyłem na to że wydarcie jej i tak zmusi was do użycia magii... Tylko o to chodziło.
   - Śmieszne - parsknęła Riuuk. - Bo akurat do kradzieży mapy, magia okazała się kompletnie nie potrzebna.
   - Słucham? - pokręcił głową. - Dobra, może zacznijcie od początku?
   I Riuuk opowiedziała. Jak wyruszyli, dotarli do stolicy, zdobyli informacje i trafili do Gruul, gdzie Killian używając zaawansowanej magii zdobył kolejny kawałek układanki, czego ceną było feralne poparzenie. O tym jak potem dotarli do Xin, gdzie stoczyli walkę z Zakonem, z której ledwo uszli z życiem i ignorując zdrowy rozsądek udali się do komnaty na samobójczą próbę wydarcia Kamienia. Opowiedziała o walce ze Strażniczką, użyciu mocy Kamienia i chwili ostatecznej próby.
   - Podsumowując - powiedział Killian - mieliśmy okazję zginąć jakiś pierdyliard razy. Dzięki.
   - Do tego chyba jesteście przyzwyczajeni? - mruknął dyrektor ironicznie.
   - A ty jesteś przyzwyczajany do połamanej szczęki? - warknął chłopak. - Bo od tygodnia mnie świerzbi.
   - Nigdy się nie nauczysz szacunku, prawda?
   - Do ciebie? Powodzenia.
   Dyrektor westchnął i podrapał się po brodzie.
   - Jak pewnie się zorientowaliście - jego ton był teraz zimny i poważny. - wielokrotnie podczas wyprawy złamaliście mój zakaz. Jednak nie wyciągnę konsekwencji. Powiem więcej - świdrował ich wzrokiem. - To co zrobiliście nie jest normalne. To cud, że żyjecie. Znam waszą przeszłość, ale nigdy bym nie przypuszczał, że bylibyście w stanie zrobić coś takiego. Imponuje mi to j cieszę się, mogąc was tu mieć jak uczniów Akademii. Oraz - uśmiechnął się. - byłbym głupcem gdybym tego potencjału nie wykorzystał. Połączenie was w parę było eksperymentem, który zdał test. Od teraz jesteście oficjalnie partnerami.
   Zesztywnieli.
   - Co, do cholery?! - mruknęli w jednym momencie, patrząc to na siebie, to na dyrektora.
  - Nie musicie dziękować - uśmiechnął się fałszywie. - Bardzo się cieszę, mogąc powołać jeden z najskuteczniejszych, jak mam nadzieje, duetów w szeregach Akademii.
   Zastygli w bezruchu, wpatrujące się sobie z przerażeniem prosto w oczy.
   To chyba jakiś żart.
THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz