piątek, 18 listopada 2016

Ku chwale grzeszników! cz.6 (Killian)

I z głębokim westchnieniem podniósł się z podłogi w swoim pokoju, chociaż jeszcze sekundę temu, razem z Riuuk siedział w gabinecie dyrektora. Niemalże odruchowo podszedł do szafy i po wyciągnięciu z niej średniej wielkości podróżnej torby, machinalnie zaczął wrzucać do niej najpotrzebniejsze rzeczy.
Nie wiedział co miał o tym myśleć. Nie czuł się w Akademii zbyt dobrze. To nie był jego świat. A kiedy już wydawało mu się, że się przyzwyczaił na tyle, by móc tu jakoś funkcjonować, wysłali go w teren. Znów mógł robić to, do czego przywykł. Był w swoim żywiole. Plan, akcja, włam i kradzież. Karczmy i podejrzane meliny. Ogromne, tętniące życiem miasta, które aż się proszą, żeby przejrzeć je do samego dna. Brakowało mu tego. W końcu tak właśnie żył do tej pory.
Automatycznie chodził po pokoju, zbierając z półek kolejne przedmioty i nieograniczony tym razem żadnym zakazem, wrzucał je do torby. Natrętne myśli wciąż zaprzątały jego głowę. Właściwie odkąd wrócili. Co on tu robi? Zgodził się na przyjęcie do Akademii pod prostym warunkiem - tylko wtedy przeżyje. Jeśli ucieknie, zawieszone do tej pory wyroki znowu się uaktualnią. Czy to problem? Jasne, że nie. Żył z werdyktem śmierci ciągnącym się za nim, odkąd skończył jedenaście lat. I ten nigdy go nie dogonił. Ale Akademia... to co innego. Czy gdyby zwiał, wysłaliby za nim kogoś, by dokonał kary, którą zawiesili kilka miesięcy temu? A może zignorowaliby to? Wolał... nie ryzykować. Całe życie wodził za nos największe organizacje porządkowe na świecie, ale bał się tych kilku dziadów z różdżkami z tej cholernej szkoły. Wiedział, że przed nimi nie ucieknie. Dorwą go i zabiją. 
Co mu więc pozostawało? Chyba tylko skończyć szkołę. No właśnie... Jeśli zostanie absolwentem Akademii, wszystkie jego wyroki zostaną unieważnione. Będzie miał... czystą kartę. Jakby nigdy nic nie zrobił. Będzie mógł zacząć normalnie żyć, jak każdy inny człowiek. Znaleźć pracę, uczciwie zarabiać, kupić ciasne jak jasna cholera mieszkanie i... po prostu "żyć". Tylko... czy właśnie tego chciał? Zawsze był... złodziejem. Nie myślał o sobie inaczej. Mało tego, jego życiowym celem było przewyższyć Króla Złodziei. Być najlepszym. Do jasnej cholery, on to kochał! Kombinowanie, ekscytację przy napadach, ten strach w oczach innych, szukanie kolejnych sposobów i satysfakcję z tego, że złamało się następną pieprzoną barierę. Będzie umiał żyć inaczej? Nie jako "Hermes"? Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Ale... zmarnować taką szansę? Jako gówniarz zawsze patrzył na "normalnych" ludzi z zazdrością. Pragnął tego, co mają oni. Zwykłej uczciwości i spokoju. I teraz mógł to mieć.
Przeklął, zasuwając torbę i opadając obok niej na łóżko. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, czego chce.

Opierając obutą w wysokiego glana nogę na siedzisku krzesła, walczyła ze sznurówkami. Zajmowało to dużo czasu, bo cholewy butów sięgały prawie do kolan. Cieszyło ją to jednak, bo miała pretekst, by od dłuższej chwili ignorować stojącego przy drzwiach chłopaka  i skupiając wzrok na palcach, nie była zmuszona patrzeć w jego zmiennokolorowe oczy.
- Riuuk, nie olewaj mnie - powiedział zrezygnowany, nie mogąc doczekać się odpowiedzi na rzucone chwilę temu powitanie.
Nie odpowiedziała.
- Błagam cię - zbliżył się nieco w jej stronę. - Ciągle gniewasz się za wczoraj?
Rzuciła mu spomiędzy czarnej kurtyny włosów mrożące krew w żyłach, mordercze spojrzenie, po czym odwróciła wzrok z powrotem na sznurówki.
- Po prostu martwię się o ciebie - jęknął zrezygnowany.
- Nie ma potrzeby - warknęła, zdejmując nogę z krzesła i z głośnym uderzeniem stawiając ją na podłodze.
- Jak to nie ma - zjeżył się lekko, gdy rozległ się wcześniejszy hałas. - Zadajesz się z...
- Nawet nie kończ - rzuciła, przechodząc obok niego.
Wzięła leżący przy drzwiach plecak i przerzuciła go sobie przez ramię. Ręka odruchowo powędrowała do pasa, by sprawdzić, czy ukochany miecz jest na swoim miejscu. Gdy palce dotknęły znajomej pochwy, drgnęły lekko, a potem pieszczotliwie przesunęły się po jej brzegu.
Nawet na niego nie spojrzała, gdy pociągnęła za klamkę i wyszła z pokoju. Nie chciała go widzieć. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tak potraktował ją i... Killiana. Nawet wiedząc, ile zaczął dla niej znaczyć. Czy chociaż z szacunku do tego nie mógł się powstrzymać? No i zasłania się tym pieprzonym "martwię się"! Martwi się o co?! O jej bezpieczeństwo?! No bez jaj! Bez mrugnięcia okiem patrzył, jak poniewierają ją w Zakonie, a potem jak mistrz wysyła ją samą na misje, z którymi nie radziły sobie bataliony Armii Królewskiej. I miała by jego zdaniem "być w niebezpieczeństwie", tylko gdyby Killian był jej chłopakiem?! Myśli zboczyły nagle na inny tor, kierowane tym impulsem i na kilka chwil zatraciła się ponowne w rozmyślaniach o partnerze. Rany... mogli by być ze sobą? Mógłby ją tak częściej przytulać? Mógłby być cały tylko jej? Czuła jak czerwieni się na twarzy. Świadomość poziomu absurdu obrazków jakie pojawiały się w jej głowie, sprawiała, że peszyła się jeszcze bardziej.
Pociągając za sobą drzwi, oczekiwała znajomego, cichego trzasku, jednak nagle poczuła opór. Jeff złapał je z drugiej strony i jednym szarpnięciem spowodował, że stali na przeciwko siebie, patrząc sobie prosto w twarze. Skrzywił się, widząc rumieniec na jej policzkach. Czuła, że znowu chciał to skomentować, ale przełykając ślinę powstrzymał się i spojrzał na nią błagalnie.
- Znowu... gdzieś was RAZEM wysyłają? - zapytał, zaciskając dłoń na klamce, jakby bał się, że zatrzaśnie mu drzwi przed nosem.
- Tak. Do Ibris - odpowiedziała, po chwili, ignorując akcent za słowie "razem". - Mamy opowiedzieć o zdobyciu Kamienia na zjeździe wojowników w Akademii Pustynnej Róży.
Zdziwił się.
- Czemu?
- Pewnie jakieś układy dyrektora - wzruszyła ramionami.
- Aha - spuścił wzrok.
Przyglądała się przez chwilę pochylonej, wciąż nie do końca sobie znanej twarzy. Nie poznawała go nie tylko z wyglądu. Ale i z charakteru. Czy to wciąż był jej mentor i przyjaciel Amon? A może teraz już tylko Jeff? Następny bucowaty dzieciak z Akademii? Kompletnie jej nie znany i kpiący ze wszystkiego, co zaczęło się dla niej liczyć?
- Muszę iść - powiedziała sucho, pociągając klamkę w swoją stronę, jakby sygnalizując mu, że to już koniec rozmowy.
- Powodzenia - rozgorączkowany podniósł głowę i uśmiechnął się. - Proszę... Uważaj na siebie.
Nie wiedząc, jak odpowiedzieć, skinęła tylko głowę i zostawiając mu zamknięcie drzwi, ruszyła korytarzem w kierunku schodów. Gdy postawiła nogę na stopniu, usłyszała, jak mówi do niej nieco głośniej.
- I na NIEGO.
Zagryzając wargę, zbiegła po schodach. 

Widziała już z oddali łuk teleportacyjny. Uśmiechnęła się wbrew sobie, widząc stojącego przy nim chłopaka. Nieświadomie przyspieszyła, a jej kroki rozbrzmiewały echem, gdy ciężkie buty uderzały w kamienną posadkę.
Killian stał opierając się na zdobnej kolumnie łuku, a przy nim leżała torba podróżna. Czarne bojówki wsunięte były w cholewki zadbanych oficerek, tych samych, które miał na apelu. Przy pasku wisiał wysłużony, trochę poobijany i porysowany łom, a przy nim kilka sakiew oraz niedbale przewiązana czarna chustka. Pamięta, że założył ją na twarz, kiedy walczyli w lesie, niedługo po tym jak się poznali. Miał na sobie tą samą kurtkę, co wczorajszej nocy. Skinął do niej, kiedy podeszła bliżej.
Skrzywiła się, widząc papierosa w jego palcach. Czując jej degustację, uniósł go do ust i zaciągnął się ponownie, wypuszczając w powietrze kłębki szarego dymu.
Położyła swój plecak obok jego bagażu. Krzyżując ręce na piersiach, przyjrzała mu się krytycznie.
- Znowu palisz - mruknęła z wyrzutem, a oskarżycielski wzrok wbił się w niedopałek w dłoni.
- Żartujesz? - uśmiechnął się ironicznie, po czym z powrotem wsunął papierosa pomiędzy białe zęby.
- Masz astmę. Debilu.
- Żartujesz? - powtórzył.
- Przestań, do cholery! - żachnęła się. - Czy mógłbyś się chociaż swoim zdrowiem zacząć przejmować?! A może masz zamiar dalej olewać WSZYSTKO?!
Po tych słowach precyzyjnym, agresywnym ruchem, wytrąciła mu papieros z ręki, a gdy smętnie upadł na ziemię z furią zadeptała go butem.
- Jak możesz - jęknął z teatralnym żalem, a ona wyczuła od niego cyniczne rozbawienie jej reakcją i speszyła się lekko. - Wiesz ile się zmarnowało?
- Jesteś idiotą - parsknęła, poprawiając włosy.
- Co cię to obchodzi, co robię ze swoim życiem? - w jego głosie usłyszała nutkę wyrzutu.
- Po prostu... - nie wiedziała, czy powinna skupić się na powstrzymaniu bordowego rumieńca, wpełzającego jej na twarz, czy wymyśleniu sensownej i wiarygodnej odpowiedzi. - Uważam, że... Że to obrzydliwy nałóg. Wkurzający i niezdrowy - rzuciła.
- Żartujesz? - powiedział po raz kolejny, cynicznie unosząc brwi i uśmiechając się szerzej, wyczuwając jej zirytowanie.
- Nie zaczynaj od nowa, dobra? - warknęła. - Od teraz po prostu nie palisz. I już.
- Bo ty tak mówisz? - wsunął ręce do kieszeni i poparzył na nią z góry, szczerząc się po swojemu. - Twoje zakazy są cholernie zachęcające, księżniczko. Mógłbym na raz wypalić całą paczkę. Świetna motywacja.
Poczuła dziwną słabość, coś w rodzaju bezradności. No i jak ma z tym debilem gadać?
- Gwarantuję ci, skarbie, że mógłbym być uzależniony od pierdyliarda gorszych rzeczy, więc daj mi święty spokój.
- Mógłbyś nie być wcale - żachnęła się. - Tak byłoby najlepiej. Skarbie.
- Wiesz, nie wiem, czy zauważyłaś, ale miałem dość "stresującą" - zaśmiał się ironicznie - robotę. Przed napadem trzeba odreagować emocję. I po też. No i pomiędzy.
- Ach tak? - założyła ręce na piersi.
- Was w Zakonie faszerowali ile wlezie i czym wlezie, żeby to w końcu zadusić. Inni mieli trochę gorzej. Magia odpada, już ci tłumaczyłem, jak to działa z barierami. Alkohol? Całkiem spoko opcja. Odwagi to się po tym cholernej nabiera. Tylko co z tego, jak nie odróżniasz podłogi od sufitu? Ćpanie na dłuższą metę też się nie sprawdza.
- Brałeś? - zapytała.
- Był taki okres, że ładowałem do oporu.
Zmarszczyła brwi. Co miała odpowiedzieć? W Zakonie też podawali im dziwne leki i narkotyki, żeby przegnać strach, stępić zmysły i nałożyć kolejne bariery.
- Ale to nie działa - wzruszył ramionami, odwracając wzrok. - Przynosiło więcej szkody niż korzyści. Pety nie były nawet w połowie tak dobre. Ale z dwojga złego - uśmiechnął się.
- I nadal ci to pomaga?
- Teraz już się przyzwyczaiłem. Nie denerwuję się jak kiedyś. Palę raczej z przyzwyczajenia.
- Aha - popatrzyła na niego z ukosa.
- Zadowolona odpowiedzią, kochanie?
- Nie na tyle, żeby przestało mnie to wkurzać - parsknęła. - Dalej uważam, że to idiotyczne.
- A coś czego nie wiem?
Otworzyła usta, żeby się odegrać, jednak usłyszeli zbliżające się kroki. Oboje odwrócili się w stronę, z której dochodził odgłos. Tak jak myśleli, w ich stronę zmierzał dyrektor, z dumnie uniesioną głową i lekko cynicznym uśmiechem na ustach. Ze zdziwieniem zauważyła, że był niemalże identyczny do tego Killiana. W sumie jakby się zastanowić, to rzeczywiście byli do siebie podobni w niektórych ironicznych, czy pełnych pewności siebie zachowaniach. Uśmiechnęła się pod nosem, gdyż to podobieństwo wydało jej się bardzo komiczne.
Dyrektor podszedł do nich i stanął na przeciwko, kiwając głową, mimo że nie powiedzieli żadnych słów powitania. Na swój garnitur miał zarzucony długi, szykowny płaszcz, a szyję przewiązaną modną, seledynową apaszką. Długie, białe włosy spływały upięte w kucyk po plecach, kontrastując z ciemnym materiałem płaszcza.
- Gotowi? - zapytał.
- Tak - Riuuk wzruszyła się ramionami.
- Nieee - parsknął Killian, opuszczając swoją kolumnę i podnosząc z ziemi torbę.
- Bardzo mnie to cieszy.
Wyciągnął przed siebie schowane w skórzanych rękawiczkach dłonie i przymknął oczy, mamrocząc zaklęcie. Tafla portalu zamigotała jaskrawym, błękitnym blaskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz