czwartek, 24 listopada 2016

Ku chwale grzeszników! cz.12 (Killian)

Najpierw poczuł, jak upada na niego, a on zaczyna tracić równowagę. Ta sekunda dla zwykłego obserwatora, była wielką wojną o jej utrzymanie, jednak w końcu siła uderzenia zwaliła go z nóg. Jedyna rzecz, jaką zdążył zrobić, nim oboje runęli w dół, to głośne, siarczyste przekleństwo. Nim się zorientował leżał na posadzce pod schodami, z jedną nogą zgiętą, a drugą wciąż wyciągniętą na drewnianych stopniach. Zaklął odruchowo po raz kolejny w odpowiedzi na piekący ból na plecach. Przez siłę, z jaką uderzył o twardą podłogę, nie mógł przez chwilę złapać oddechu. Ręka odruchowo powędrowała do bolącej głowy, która odbiła się od kamenie. Syknął.
Minął moment zanim otworzył oczy. I zamarł. Riuuk wylądowała na nim, siedząc teraz okrakiem na jego brzuchu, pochylona tak nisko, że trącali się nosami. W okół niego rozsypała się aksamitna kotara miękkich czarnych włosów, których pasma oplotły mu ręce i opadały na jego oczy, łaskocząc w policzki. Zasłaniały w ten sposób światło i na bladą twarz, znajdującą się tak blisko, że mógłby policzyć pojedyncze rzęsy, padł przerywany jedynie pasemkami światła, cień. Zdezorientowany, z lekko otwartymi ustami, wpatrywał się w kryształowe, duże oczy, koloru nocy, w których błyszczało teraz lekkie zażenowanie. Patrzyła prosto na niego, nie wiedząc gdzie podziać wzrok, więc błądziła nim po całej twarzy. Czuł na wargach jej szybki, nerwowy oddech. Jej usta były może... centymetr od niego? Ładnie pachniała. Tak świeżo i bardzo dziewczęco. Z jakiegoś powodu zdziwiło go to.
- Ciężka jesteś - powiedział cicho i bez przekonania, naśladując nieudolnie własny, cyniczny ton i wciąż bezwiednie wpatrując się w jej piękne, otoczone gęstymi, czarnymi jak włosy, rzęsami.
Na te słowa poderwała się jak poparzona, zasłaniając zaróżowioną twarz. Poczuł, jak cały ciężar ciała przenosi się teraz na jędrne pośladki, naciskające mocniej na jego podbrzusze.
- P-prze... Prze-praszamm - zająknęła się, wstając nieudolnie i zasłaniając rumieńce taflą opadających  na twarz włosów.
- Spoko - mruknął i podniósł się z cichym stęknięciem
Otrzepał ręce odwracając wzrok. Ona też na niego nie patrzyła. W jednej chwili odwrócili się do siebie, otwierając usta, by coś powiedzieć, jednak gdy ich spojrzenia znowu się potkały, zamilkli i z powrotem spuścili głowy.
- Poczekajmy na dyrektora - mruknęła, tarmosząc w dłoni pasmo włosów.
- Mhm - odparł nieznacznie, opierając się na barierce feralnych schodów.


- No, muszę przyznać, że poszło wam całkiem przyzwoicie! Jak przystało na uczniów mojej szkoły. Chociaż, Killian, nad twoją ogładą podczas występów publicznych można by jeszcze popracować - Wolter zaśmiał się po swojemu.
Odpowiedziało mu ostentacyjne parsknięcie.
Występy skończyły się już, wszyscy udawali się więc do sali jadalnianej, gdzie odbyć miał się bankiet i wbrew pozorom jedna z najważniejszych części Zjazdu. To właśnie teraz wojownicy oraz inni przyjezdni będą mogli spotkać się, porozmawiać o konferencjach, wymienić informacje i przedyskutować sprawy niejednokrotnie największej wagi. Dyrektor szedł przed nimi, prowadząc ich w tylko sobie znanym kierunku i niejako torując drogę, bo dążący go respektem ludzie przesuwali się. Ciągle musieli się zatrzymywać, gdyż koleni znajomi Woltera podchodzili, by wymienić z nim uprzejmości. Także ludzie zainteresowani ich przemówieniem dosłownie naskakiwali na nich, by dostać więcej informacji lub o coś dopytać, jednak to dyrektor na wszystko odpowiadał, mogli więc odetchnąć ulgą.
- Dlatego to właśnie ja mówiłam - rzuciła dziewczyna, odrzucając do tyłu długie włosy.
- Czepiacie się - mruknął, ziewając ze znudzeniem.
- Byłeś w ogóle kiedyś na takim Zjeździe?
- Dobrze wiesz, że złodziei nie zapraszają - przewrócił oczami. - Jesteśmy "chamskimi prostakami bez honoru ściganymi przez prawo". A wy "cnotliwymi, błogosławionymi wysłannikami Bogini Śmierci". Nawet nasza gildia jest nieformalna.
Skrzywiła się. No tak. Lata temu zaczęły formować się Gildię, a przynależność do nich była uważana za zaletę ludzi cnotliwych i honorowych, gotowych wspomagać swoich sprzymierzeńców i w razie potrzeby, razem walczyć o wspólne dobro. Złodzieje widząc jakie ciśnienie mają wszyscy na istotę Gildii, ogłosili założenie własnej. Sami nie traktowali tego poważnie, powstała głównie po to by wyśmiać całą resztę. Nie ma ona żadnej struktury, ani głowy, która zarządzałaby jej sprawami. Nie do końca sprecyzowano też zasady dołączania do niej. Mięli swój symbol, który wypalali na skórzanych bransoletach. Teoretycznie łatwo było się więc podać za członka, ale... Nikt kto sfałszował znak, nie przeżył więcej, niż kilka dni.
- Macie swoje zgromadzenia, nie? Te... Sobory Złodziei? - w jej tonie pojawiła się niezamierzona, ale wręcz wpojona dla tego słowa, nuta przekąsu.
Zaśmiał się, zaczesując włosy do tyłu.
- Mała, to jest kompletnie inna historia, niż ta stypa, którą tu macie - popatrzył na nią z cynizmem i lekką pogardą w szarych oczach. - Sobory to zajebisty melanż.
- Tak? A robicie tam coś poza zapijaniem się na umór? - zapytała zgryźliwie.
- Tajemnica zawodowa. Jak ci powiem, to poderżną mi gardło - przejechał sobie palcem po szyi, krzywiąc się parodyjne.
Westchnęła i była już gotowa coś mu odpowiedzieć, kiedy podszedł do nich mistrz Wężowy Jad w towarzystwie kilku uczniów. Ubrany był w zdobioną wyszywanymi srebrną nicią wężami togę. Poza tym była tak długa, że jego kościste dłonie ginęły w sięgających prawie do ziemi rękawach, czarna jak najciemniejsza noc, a krojem przypominała tę, którą miał na sobie wczoraj. Na piersi spoczywał łańcuch z wytopionym ze srebra emblematem Zakonu Pustynnej Róży. Jego uczniowie byli ubrani w typowe dla szkoły mundurki, podobne nieco do assasinskich strojów bojowych. Na nie mieli zarzucone eleganckie, odświętne peleryny, naśladujące krojem szaty mistrzów. Oni również mięli na szyi łańcuchy z emblematem, jednak wykonane ze średniej trwałości stopów, co świadczyło o dość niskiej randze w porównaniu z ich mentorem. Jednak na płaszczyźnie całej szkoły mięli się już czym szczycić, bo Riuuk wiedziała, że pierwsze naszyjniki jakie dostają uczniowie są wykonane z drewna. Zresztą, sam fakt, że biorą udział w bankiecie, przy samym mistrzu, to ogromne wyróżnienie.
Mistrz skinął im głową, a zaraz za nim jego uczniowie. Riuuk i dyrektor Wolter odpowiedzieli tym samym gestem. Morgan wyciągną rękę i popchnął od tyłu głowę Killiana nieco w dół, po czym rzucił mu spojrzenie z serii "ucz się!".
- Chciałbym podziękować wam są wasze wystąpienie. Było naprawdę pouczające - powiedział oficjalnym tonem, po czym rzucił Killianowi pogardliwe spojrzenie. - Przynajmniej pierwsza część. Dlatego właśnie nie zapraszamy złodziei.
- Dlatego właśnie - chłopak omiótł wzrokiem całe pomieszczenie - i tak żaden by nie przyszedł.
Mistrz odwrócił od niego oczy, i skinąwszy na przechodzącego obok kelnera z tacką z kieliszkami, poprosiłby się poczęstowali. Wolter wyciągnął dłoń po wypełnione krwisto czerwonym płynem naczynie z drogiego, kryształowego szkła. Następnie, gdy również mistrz trzymał w ręce kieliszek, dyrektor skinął na nich, by też wzięli dla siebie.
- Za kolejne sukcesy znamienitych uczniów naszych szkół i nowe talenty - Wężowy Jad wykrzywił usta w swoim brzydkim uśmiechu.
Po podniesieniu niemrawego toastu, przysunęła sobie kieliszek do ust i pociągnęła łyk wykwintnego, cierpkiego wina. Nie przepadała za tym smakiem, więc cedziła napój drobnymi łyczkami, próbując przyzwyczaić się do dziwnego uczucia na języku. Killian wziął cały kieliszek właściwie na raz i przyglądał się pustemu naczyniu wzrokiem z rodzaju "czy to na pewno nie był przypadkiem tylko sok" albo "czy to w ogóle miało jakieś procenty". Uśmiechnęła się pod nosem. Rzeczywiście średnio tu pasował. Czuła na sobie wzrok uczniów Wężowego Jadu. Ich zazdrość była niemalże namacalna. Mimo że dostali pozwolenie, by poruszać się tutaj, to tylko z mistrzem i najlepiej bez słowa. Nie mogli nawet marzyć o tym, by wznieść toast ze swoim mentorem a co dopiero napić z nim alkoholu - to był zaszczyt braci zakonnych, którego dostąpiła również z jakieś powodu dwójka uczniów z cholernej Akademii. Na dodatek stała przed nimi Klinga - legendarna, młoda zabójczyni z konkurencyjnego Zakonu, która osiągnęła poziom ich mistrzów będąc jeszcze dzieckiem. Potem niewdzięcznie porzuciła Zakon i jego nauki, zdradzając przy tym samą Boginię Śmierci. Mimo to, ta wciąż nie odmawiała jej swojego błogosławieństwa, a Riuuk znaczyła krwawy szlak, gdzie tylko się pojawiła, rozsławiając imię Klinga na cały świat. Nie chcieli się do tego przyznać, ale wiedzieli, że nigdy nie osiągną takiego poziomu. Zmęczona ich spojrzeniami, podniosła na nich morderczy wzrok i z satysfakcją patrzyła, jak zmusza ich to do spuszczenia głów. Jeden z nich ukradkiem obserwował Killiana. Pogarda, którą widziała w ciemnych oczach, sprawiała, że chciała mu przyłożyć. Ale gdyby miała kierować się w tym tylko pogardliwymi spojrzeniami, którymi był obdarzany jej partner, musiałaby chyba wyrżnąć pół sali. Imponowało jej, że nic sobie z tego nie robi. Czuła od niego tylko rosnące znudzenie i senność, plus od niedawna rozczarowanie słabym trunkiem. Chłopak patrzył na niego, a wzrok powoli przesuwał się po odsłoniętych tatuażach i zatrzymał się na chwilę na królewskiej pieczęci na wierzchu dłoni, potem znienawidzonym symboli Gidli Złodziei, a na końcu na tatuażu na policzku. On doskonale wiedział co to za znak. Wiedział, że Killian jest jedynym człowiekiem, który nosi go na skórze... i żyje. Na starszyźnie tatuaże z więzień nie robiły już aż tak wielkiego wrażenia. Jednak młodym, jak bardzo nie chcieliby się do tego przyznać, imponowało to. Zwłaszcza jeśli widziało się te miejsca.... Uciec z nich wszystkich? Nie do pojęcia.
Wreszcie mistrz opróżnił kieliszek i oddalił się, obiecując, że wróci, gdy przywita wszystkich gości. Gdy tylko odszedł, Riuuk wyciągnęła z ust brzeg naczynia i skrzywiła się wyciągając język.
- Ohyda, jak to można pić? - zamlaskała kilka razy, żeby pozbyć się cierpkiego smaku.
- Prawda? Nie do przełknięcia - mruknął chłopak, zabierając jej kieliszek i jednym haustem opróżniając do dna, mimo że nie wypiła nawet połowy.
Oddał jej puste naczynie, oblizując wargi.
- Ty chyba nie wiesz jak się pije wino - Wolter uniósł brew, pociągając miarowy łyk napoju.
- Z butelki? - powiedział tamten ironicznie, a jego brew przyjęła dokładnie ten sam kształt, co dyrektora. - W takich ilościach to przecież nie ma żadnego sensu.
Uniósł kieliszek w dwóch palcach, jakby na potwierdzenie swojej tezy, patrząc na niego krzywo.
- Masz jakieś niezdrowe, alkoholowe skłonności - mruknęła Riuuk, wbijając pełen niedowierzania wzrok w przed chwilą jeszcze pełen kieliszek.
- Ranisz mnie - odparł, uśmiechając się po swojemu. - Ale jak już mówimy o niezdrowych skłonnościach to poszedłbym zapalić.
- Rany, mówiłam ci, że masz przestać - popatrzyła w błyszczące niemalże dziecięcą przekorą szare oczy.
To wrażenie wzmogło się jeszcze
- Ale ja ci mówiłem, że mam gdzieś, co o tym myślisz.
- Dyrektorze! Niech pan mu powie - odwróciła się do Woltera.
Zobaczyła jakby wahanie na jego twarzy.
- Killian - powiedział już normalnym tonem. - Masz przestać palić. To... niezdrowe.
- Nic bardziej odkrywczego nie mógł pan powiedzieć - skwitowała, unosząc brwi.
Ten popatrzył na nią, wzruszając przepraszająco ramionami w stylu " zrobiłem co mogłem".
- Ty nie jesteś moją matką. A ty - wsadził dyrektorowi w rękę swój pusty kieliszek - nie jesteś moim ojcem. Więc zostawcie mnie w spokoju. Plus niezdrowe to jest stanie tu z wami jeszcze chociaż sekundę dużej - dodał, wyszczerzając białe zęby w cwaniackim uśmiechu.
Po tych słowach odwrócił się i skierował gdzieś w tłum. Odruchowo wystrzeliła z miejsca, podążając za nim. Po drodze wcisnęła zdezorientowanemu Wolterowi swój kieliszek. Przyspieszyła, aż zrównała z nim kroku. Spojrzał na nią z góry, unosząc brwi z lekkim zdziwieniem, ale nic nie powiedział. Wzruszył tylko ramionami i oboje zniknęli w tłumie.

Patrzyła, jak wsuwa sobie papierosa do ust i chowa zgniecioną paczkę do tylnej kieszeni. Teraz zaczął grzebać w poszukiwaniu zapalniczki. Minęła chwila, nim wreszcie odpalił papierosa. Patrzyła z nieskrywanym wstrętem jak z wyrazem ulgi na twarzy, wypuszcza w niebo pierwsze kłębki szarego dymu.
- Nigdy tego nie zrozumiem - zakaszlała, gdy w odwecie dmuchnął w jej stronę, patrząc zadowolony, jak opędza się od dymu.
- Przynajmniej się wyrwaliśmy - mruknął niewyraźnie, z powrotem wkładając papieros między białe zęby.
Stali na dziedzińcu, oparci na ścianie. Zbliżał się już wieczór, jednak z nieba wciąż lał się ciężki to wytrzymania żar. Nie tylko oni wyszli na dwór, żeby nieco się przewietrzyć. Cały plac zasypany był rozmawiającymi ludźmi, tak że ledwo znaleźli w miarę odseparowane miejsce. Do tego wciąż musieli znosić podejrzliwie spojrzenia. Riuuk potarła się po brzuchu. Była strasznie głodna. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nic dzisiaj nie jadła. Kiedy w ogóle ten czas zleciał? Te cholerne konferencje trwały sześć albo siedem godzin!
- To prawda. Myślałam, że umrę z nudów - przytaknęła.
- Nie wracamy - to nie brzmiało jak pytanie, tylko jak oczywiste stwierdzenie.
- Zjadłabym coś - odpowiedziała tylko.
Nie chciała się przyznać, ale wizja wyrwania się ze sztywnego bankietu, wydała jej się wręcz bajeczna.
- W rynku jest bardzo kulturalny lokal, co ty na to?
- Karczma, tak? - zapytała domyślnie, unosząc brwi. - Albo burdel.
- Karczma - uśmiechnął się, dopalając papierosa.
- Jak postawisz mi coś mocniejszego od tego wina, to nie pytam o nic więcej.
- Weź, księżniczko, bo zaraz będzie, że cię kuszę do złego.
Zagryzła dolną wargę, przypominając sobie swój sen, a jej spojrzenie machinalnie powędrowało na jego usta. Poczuła przyjemny dreszcz na plechach i niemalże znowu czuła swoje dłonie "A żebyś wiedział, że kusisz".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz