czwartek, 13 października 2016

Niemagiczni cz.23 (Killian)

    Ledwo powstrzymywał się przed puszczeniem biegiem w ciemność. Szybkim krokiem przecinał puste, miejskie uliczki, a w kieszeniach trzymał zaciśnięte pięści. Tylko doświadczenie w grze pozorów zatrzymywało cisnący się na usta uśmiech. 
    Musi zachowywać się normalnie. Jeszcze. Nie wolno mu zwrócić niczyjej uwagi i trzymał się tego, mimo że na ulicy nie było poza nim żywej duszy. Jego kroki wydawały mu się zabójczo powolne i miał wrażenie, że nigdy nie dojdzie do tej dzwonnicy. Zagryzł wargi. Ekscytacja sięgała zenitu. Uwielbiał ten stan. Kochał wyzwania i właśnie stanęło przed nim kolejne. Kiedy słyszał trzask pękającego zamka lub otwieranej skrytki, czuł się naprawdę szczęśliwy. Znalazł mapę, złamał szyfr i dotarł aż tutaj. Teraz musi znaleźć skrytkę i wszystko się rozstrzygnie. Może to wszystko kant? Może mapa była fałszywa? Może źle ją odczytał? Może Król Złodziei ukrył w kodzie coś, na co był za głupi? A może za chwilę będzie posiadaczem legendarnego, magicznego artefaktu?
    Co prawda ciężko było mu uwierzyć, że ukryto by to w takim miejscu. Jednak Król Złodziei słynął z wyrachowania i pewności siebie. Killian nie zdziwiłby się, że schowałby Kamień w dzwonnicy z czystej ciekawości. Żeby sprawdzić, czy to rzeczywiście tak pretensjonalna kryjówka, że aż zbyt oczywista.
    Wyszedł z miasta i kierując się kamienną drogą minął ostatnie zabudowania. W pojedynczych okienkach paliły się jeszcze światła, ale nikt nie zwracał uwagi na przechodzącego jakby nigdy nic chłopaka. Drzewa dookoła zaczęły się powoli zagęszczać, a wzdłuż drogi ciągnął się drewniany, nadgniły lekko płot. Droga za czasów świetności wyłożona była kostką, która teraz zapadła się w błotnistą ziemię, a im dalej za miasto, tym bardziej ginął po niej ślad. W końcu, na skraju lasu, na wykarczowanej, niewielkiej połaci ziemi, zobaczył starą, murowaną dzwonnicę. Była dość wysoka, poszarzała od deszczy, a z drewnianego dachu pozostały tylko pojedyncze belki. Wiszący na szczycie dzwon ze stopów tanich metali, wyglądał, jakby od dawna nie wydał żadnego dźwięku. Zerwany, mokry od wilgoci sznur wisiał smętnie przy jego boku, licząc, że ktoś jeszcze kiedyś za niego pociągnie.
     Podszedł bliżej i wszedł po kamiennych schodkach. Wsunął palce w dziurę w drzwiach, gdzie kiedyś była klamka i obejrzał się za siebie. Wszystkie jego zmysły były maksymalnie wyczulone. Przesunął wzrokiem po cichej, spokojnej okolicy. Jesienna, nocna cisza uspokajała go. Delikatnie popchnął drzwi do przodu. Puściły z cichym skrzypnięciem, nie stawiając najmniejszego oporu. Wszedł do środka. Przez dziury w ścianach dostawało się nieco nocnego blasku, jednak poza tym było bardzo ciemno. Nie przeszkadzało mu to. Świetnie czuł się w mroku. 
     Zamknął za sobą drzwi i poczekał, aż jego oczy przyzwyczają się do braku światła. Wyostrzył wzrok i rozejrzał po pomieszczeniu. Wzdłuż ściany, do góry ciągnęły się stare, drawnianie schody. Barierka z cienkich listewek połamała się i odpadła w większości miejsc, a jej fragmenty leżały teraz na kamiennej posadzce. Podłoga i ściany pełne były dziecięcych, koślawych bazgrołów, namazanych farbą, lub wydrapanych. To miejsce służyło pewnie okolicznym dzieciakom do zabawy. W kątach walały się pozostawione zabawki i papierki od słodyczy.
     Spojrzał w górę. Chybotał się nad nim dzwon, a przez dziury w dachu do pomieszczenia wdzierało się trochę księżycowego światła. Nikt nie był świadomy skarbu, który może kryć się tu od dziesiątek lat. Wyciągnął ręce z kieszeni kurtki i przeciągnął się z cichym westchnieniem, by pobudzić ciało. Oblizał wargi. Jego oczy błyszczały niezdrową ekscytacją. Wręcz paranoją. Podszedł do schodów i zaczął wspinać się po ich stopniach. Mimo że były stare i spróchniały jego obute w ciężkie, podróżne glany stopy, poruszały się bezszelestnie. Zatrzymał się po określonej w zagadce w szyfrze ilości stopni i ukucnął. Potarł dłońmi stare drewno, szukając jakiejś wskazówki, czegoś co mogłoby otworzyć ukrytą skrytkę. Jego palce prześliznęły się na brudną ceglaną cegłę. Była zimna i kruszyła się od dotyku. Nagle jego dłonie zatrzymały się. Poczuł, że jedna z cegieł  nie jest lodowata jak reszta. Skupił na niej wzrok i potarł ją dokładnie, ściągając z niej warstwę brudu i kurzu. Uśmiechnął się. Jest magiczna. Częsty, złodziejski sposób na ukrywanie zdobyczy. Działa jak sejf. Teraz trzeba nakreślić na jej powierzchni znak, który otworzy drogę do zawartości. Zmarszczył czoło, zaciskając powieki i podświadomie wysunął szczękę do przodu. Kod musiał być ukryty w szyfrze. Zaczął analizować w myślach cały skomplikowany zapis mapy. Oparte na zimnej ścianie zaczęły nerwowo uderzać w powierzchnię. Stał tak prawie półgodziny, niemalże bez ruchu. Z każdą chwilą jego zęby zaciskały się coraz bardziej. Nie czuł jednak mijającego czasu. Przez jego mózg przepływał cały szyfr, tysiące informacji, faktów, łączonych w kolejne kombinacje. Pojedyncze obrazy, słowa i myśli stawały mu przed oczami, a umysł próbował analizować je, przeszyfrowywać, tłumaczyć i określać. Nagle cichy dźwięk palców uderzających o ścianę ucichł. Wyszczerzył się w drapieżnym, triumfalnym uśmiechu.
    Ma to.
    Pewnym ruchem nakreślił na powierzchni wiekowej cegły pojedynczy, ale skomplikowany wzór w języku Króla Złodziei. Poprowadził ostatnią kreskę palcem, odsunął dłoń, po czym dwa razy zapukał w ścianę. 
    Zastygł nieruchomo, wpatrując się w napięciu w kamień. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi, płynącej z zagryzionej wargi. Cegła z sekundy na sekundę robiła się coraz cieplejsza, a po chwili zaczęła parzyć go w palce. W jednej chwili błysnęło z niej oślepiające światło. Przeklął cicho, zakrywając oczy wierzchem dłoni. Blask zniknął po niecałej sekundzie.
    Opuścił rękę i wbił spojrzenie w ścianę. Nic się nie zmieniło. Potarł cegłę palcami. Była lodowata i krucha jak pozostałe. Oblizał wargi i obrócił się w stronę, z której przyszedł, wpatrując się w kamienną posadzkę. 
    Jeszcze chwilę.
    W dzwonnicy rozległ się cichy dźwięk, kamienia pocierającego o kamień. Ze szpar w podłodze błysnęło lekkie światło. Uśmiechnął się, widząc jak części podłogi rozsuwają się na boki. Powoli i ciężko, kamienie zapadły się, a spomiędzy nich wysunął się niewielki, sześcienny przedmiot, przypominający nieco szkatułkę. Zbiegł bezszelestnie po schodach i pochylił się nad nim.
     Sześcian był czarny i miał delikatny połysk, na jego oko wykonany z obsydianu. Nigdzie nie widział szpary, która mogłaby sugerować wieczko. Nie było też kłódki czy zamka. Delikatnie wysunął rękę i powoli wybadał nią powietrze dookoła przedmiotu. Nie miał ochoty stracić palców przez jakieś pieprzone pole magiczne. Wyczuł krążące wokół wiązki energii, ale nie wydawały się być szkodliwe.
     Przeklął w myślach. Byłoby dużo prościej gdyby miał swój sprzęt. Bał się nawet dotknąć przedmiotu bez rękawic antymagicznych, czy chociaż kilku pieczęci ochronnych. A to przecież konieczne minimum. Jego ręka odruchowo powędrowała do paska w poszukiwaniu szorstkiego metalu ukochanego łomu. Napotkawszy tylko powietrze, zacisnęła się w pięść. 
    Podniósł z ziemi odłamek kamiennej podłogi i podrzucił kilka razy w dłoni. Spojrzał na niego krytycznie. To była jedna z najbardziej amatorskich metod, jakie znał. Rzucił kamieniem w stronę sześcianu. Ten odbił się od niewidocznej powierzchni otaczającej przedmiot i upadł cicho na ziemię. Chłopak wbił wzrok w swoje ręce. Westchnął cicho. 
    - Raz się żyje - westchnął zrezygnowany i wyciągnął przed siebie lewą dłoń.
    Poczuł krążące dookoła wiązki energii. Powoli położył palce na okalającej przedmiot barierze. Zacisnął je lekko. Opuszki przebiły się przez pole i poczuł pod nimi chłodny, śliski kamień. Nieco pewniej zacisnął dłoń i pociągnął do siebie. Sześcian ani drgnął.
     - Cholera - wysyczał wściekły. 
    Jeśli chciał się dostać do zawartości, musiał otworzyć to tutaj. Ale był inny problem. Znał tą barierę.
    Jedyny sposób by ją ściągnąć to magia.
    Uderzył pięścią w podłogę. Kawałki kamieni poleciały w górę. Był wkurwiony na maksa. Za cholerę nie ściągnie tej bariery. Próbował się tego nauczyć, ale to magia innego kalibru. On nie włada właściwie żadnym. Kamień z szyfrem, który złamał przed chwilą nie był problemem, bo to przedmiot był zaczarowany i nie wymagał pokładów magii, by z niego korzystać. Teraz jest, do cholery, inaczej! Nie miał ani nikogo, kto zrobiłby to za niego, ani nawet tych pierdolonych pieczęci do ściągania czarów.
    Wstał i chowając twarz w dłoniach, próbował zebrać myśli. Nie może już cofnąć tego co zrobił, żeby wrócić do domu i zastanowić się nad tym na spokojnie. Kamień znowu jest zimny i nie będzie można otworzyć skrytki ponownie, podejrzewał, że nawet zamknięcie jej jest już niemożliwe. Musi otworzyć to TERAZ albo cholera weźmie całą misję. Spojrzał zachłannie na sześcian. Tam może być ten pierdolony kamień, którego ludzie szukają od dziesiątek lat! Nie może tego spieprzyć... Mimo wściekłości, która nim targała, na twarzy pojawił się opętańczy uśmiech.
     Oto jego wyzwanie.
     - Będę tego żałował - mruknął kucając przy przedmiocie.
     Położył na nim obie ręce i zamknął oczy. Wypuścił powietrze z płuc.
     Zaczął cicho i w pełnej koncentracji wypowiadać słowa zaklęcia. Znał je doskonale. Teoria magii nie miała przed nim żadnych sekretów. Czuł, jak potężna moc, którą wzywa, otacza go i zaczyna wwiercać się w jego ciało. Wiązki mocy zaczynały wbijać się w jakieś niewidoczne bariery w jego organizmie. Paraliżujący ból wiązał jego ruchy i myśli, a wypowiadanie kolejnych słów zaczynało graniczyć z cudem. Zwykle właśnie w tym momencie się poddawał. Nikt nie potrafił mu powiedzieć co robi źle.
    Jednak nie tym razem. Skupił wszystkie myśli na wyrzucaniu kolejnych słów zaklęcia przez zaciśnięte z bólu zęby. Nagle poczuł, jakby ktoś oblał mu wrzątkiem dłonie. Parzący ból wspinał się do góry po rękach. Widział jak jego przedramiona czerwienieją i zaczynają krwawić. Zacisnął powieki. Nie wiedział, czy już tylko myśli, czy jego słowa w ogóle opuszczają umysł. Od sześcianu zaczął bić zimny blask i dało się słyszeć jakby dźwięk pękającego szkła. Paraliżujący go ból był tak ogromny, że właściwie go nie czuł.
     Nagle w powietrzu rozległ się głuchy trzask, światło zniknęło, tak jak opór, który czuł pod rękami. Upadł na ziemię, jęcząc z bólu. Trząsł się cały i nie mógł nad tym zapanować. Zmusił się, żeby otworzyć oczy i spojrzał na swoje poparzone do łokci ręce. Skóra pomarszczyła się nienaturalnie i powstały ropiejące pęcherzyki. Z ran ciekła krew. Ledwo zdusił krzyk, kiedy spróbował poruszać palcami, a rozrywający ból rozszedł się po całym ciele. Jego powieki drgały i ledwo łapał powietrze. Spróbował podnieść się, ale gdy odruchowo podparł się na dłoni, osunął się z powrotem, skomląc żałośnie. W końcu z trudem podciągnął się na kolanach i usiadł niepewnie.
    - Kurwa... - wydusił, przez zaciśnięte zęby.
    Podłoga była cała roztrzaskana. Kamienie walały się wszędzie, a siła wyrzutu wbiła część z nich w ściany. Drzwi wyleciały z zardzewiałych zawiasów i nie miał pojęcia, gdzie są. Obsydianowy sześcian też był roztrząsany na kawałki. Zbierając siły pochylił się nad nim i trzęsącą, niezdolną do ruchu ręką, wyciągnął z jego szczątków kawałek papieru.
     - O co ci, kurwa, chodzi... - wysyczał rozczarowany. Gdzie jest kamień?!
     Starając się ignorować, rozłożył kartkę. Poczuł, że opuszczają go wszystkie siły.
     Kolejna mapa.
     Jego poparzone palce zacisnęły się na papierze gniotąc go i brudząc krwią. Nie czuł bólu. Całą energię skupił na wściekłym analizowaniu kolejnego szyfru. Poza mapą z zakodowaną trasą i ukrytym w zadaniach i zagadkach, był na górze, nakreślony, olbrzymim pismem.

HAHAHAHA! I JAK CI SIĘ TO PODOBA,
ZŁODZIEJU? MYŚLAŁEŚ, ŻE TAK ŁATWO ZDOBĘDZIESZ
MÓJ SKARB?! ZA KOGO SIĘ UWAŻASZ,
PRÓBUJĄC POŁOŻYĆ ŁAPY NA MOJEJ WŁASNOŚCI?!
UWIELBIAM TAKIE WYZWANIA!!!
HAHAHAHA! TYM RAZEM PRZEGRAŁEŚ, KOLEGO,
PRÓBUJ DALEJ!
NIKT NIE POKONA KRÓLA ZŁODZIEI!
WIDZIMY SIĘ POTEM...

    Wkurzony, momentalnie pogniótł papier. Od razu tego pożałował, kuląc się za ziemi z bólu.
    - Ten pierdolony drań... - wysyczał, podnosząc się i sięgając do tylnej kieszeni spodni po zapalniczkę. 
    Minęła długa chwila, zanim poparzonymi palcami udało mu się podpalić kartkę. Patrzył jak ogień pożera i ją, i wiadomość od Króla Złodziei.
    - Jeden zero dla ciebie - mruknął, patrząc jak papier się dopala. Nie zdawał sobie sprawy z uśmiechu, jaki pojawił się na jego twarzy.


    Nie miała pojęcia, o której wrócił. Kiedy kładła się spać, jeszcze go nie było, a gdy wstała o poranku, on już nie spał i szykował się do drogi. Zastanawiała się, czy znalazł coś wczoraj. Była pewna, że albo od razu by jej o tym powiedział, albo wrócił po nią jeszcze w nocy, by oboje mogli to zbadać. Nie doczekała się od niego jednak żadnego słowa na ten temat. Nie wiedziała, czy wciąż trzyma ją na dystans przez ostatnie wydarzenia, czy rzeczywiście nic wczoraj nie odkrył. Normalnie by się tym nie przejmowała, ale tym razem to była ich wspólna misja i źle czuła się z faktem, że mogłaby mieć mniej informacji od niego.
     Zauważyła za to, że od rana dziwnie się zachowuje. Była zabójczynią, zwracała uwagę na pewne odruchy ludzi. Rękawy swetra opuścił tak nisko, że sięgały mu do połowy dłoni. Tłumaczyła do faktem, że chowa tatuaże. Ale jego dłonie... były całe zabandażowane. Nawet palce. Nigdy wcześniej tak nie robił.
    Zaczęli się zbierać bardzo wcześnie, była może czwarta rano. Jeszcze raz bardzo serdecznie podziękowali zaspanej gospodyni i jej córce, skłamali, że na pewno jeszcze wpadną i zaczęli szykować konie.
    Widziała, że chłopak nie radzi sobie z założeniem siodła. Z dziwnym grymasem na twarzy wrzucił je na grzbiet kasztanka, ale nie mógł zapiąć popręgu. Materiał wysuwał mu się z dłoni, a gdy spróbował go naciągać jęczał cicho i w końcu puszczał. Zdążyła przyszykować swojego konia do drogi, podczas gdy on nie skończył tej jednej czynności.
    Podeszła do niego i wyrwała mu popręg z rąk. Zwinnym ruchem wsunęła paski w klamry i jednym silnym pociągnięciem naciągnęła, po czym zapięła. Nie zwracając uwagi na jego protesty założyła kasztankowi też ogłowie i oporządziła.
    - Proszę - powiedziała z wyższością, wciskając mu wodze w ręce.
    Mimo że ucieszyła się, mogąc się na nim trochę wyżyć, nie mogła przestać zastanawiać się, co mu się stało. Do tej pory nie miał problemów z siodłaniem.
    Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Kiedy wreszcie wyruszyli widziała, że nie może utrzymać konia. Wyrywał mu wodze i ciągnął, a za każdym razem jej partner syczał z bólu.
    Zrobił sobie coś w ręce.
    - Znalazłeś coś wczoraj? - zapytała.
    - Nie.
    - Może wrócimy do tej dzwonnicy i poszukamy razem.
    - Nic tam nie ma - wysyczał, koncentrując się na podciągnięciu wodzy.
    W końcu odwiązał je wokół przedniego łęku i kierował wierzchowcem tylko naciskając łydkami. Zauważyła jak kurczy ręce na brzuchu.
     - Więc, gdzie jedziemy?
     - Źle odczytałem mapę. To kompletnie inne miasto, zaprowadzę nas.
     Pieprzony kłamca. Co on ukrywa?!
     Po kilku godzinach zrobili postój. Killian z ciężkim  westchnieniem zsunął się z konia. Riuuk przywiązała zwierzęta do drzewa, po czym, jak gdyby nigdy nic, podeszła do chłopaka i bez ogródek podciągnęła mu rękaw. Jęknął, kiedy szarpnęła. Może do tej pory zawsze powalał ją na ziemię, ale wtedy miała ze cel go obezwładnić, a nie tylko podciągnąć rękaw. Do tego jego ręce były bezużyteczne. 
    Nim zdążył zareagować, zdarła sięgający do łokcia bandaż. Wstrzymała oddech. Paskudne poparzenie sięgało od czubków palców aż do przedramienia, a na białej, zniekształconej skórze było pełno obrzydliwych ropiejących pęcherzy. Wraz z zdarciem bandaża, rozwaliła zasklepione rany i zaczęła sączyć się krew.
    - Co to... Co ty zrobiłeś? - zasłoniła usta dłonią.
    - Kurwa... - jęknął, osuwając się na ziemię i kuląc z bólu.
    - Co to jest, Killian?!
    - Pierdole, no poparzenie, ślepa jesteś?! - wysyczał przez zęby.
    Stała chwilę bez ruchu, zbierając fakty. Potem zerwała się do niego i złapała go za kołnierz.
    - Używałeś magii, tak?! Zaawansowanej?!
    Nie odpowiedział.
    - Czy ciebie popieprzyło?!
    - Puść mnie. 
    Patrzyli sobie z wściekłością w oczy przez dłuższą chwilę. Spojrzenie koloru burzowego nieba, przeciw błękitnej, zimnej toni.
     - Co było w dzwonnicy? - wysyczała, mocniej zaciskając rękę.
     - Nic - miała wrażenie, że zmiażdży ją tym spojrzeniem.
    - Albo mi powiesz, albo wracam do dyrektora i rezygnuję z misji. Mnie wywalą z Akademii, a ty... - przesunęła palcem po szyi. Widziała jak zagryza zęby i wypuszcza wściekle powietrze. - CO BYŁO W DZWONNICY?
     - Mapa. Kolejna - parsknął.
     - To nie koniec?! - zdziwiła się.
    A co jeśli kłamie? Jeśli zabrał Kamień dla siebie? Musi mieć go na oku.
    - Gdzie ją masz? - zapytała.
    - Spaliłem - uśmiechnął się, wciąż patrząc jej szyderczo w oczy.
    Odepchnęła go ze złością. Miała nadzieję, że potknie się i upadnie, ale bez problemu trzymał się na nogach.
     - Ty serio jesteś jakimś cholernym debilem! - wrzasnęła mu w twarz. - Dlaczego to zrobiłeś?! DLACZEGO W OGÓLE UŻYŁEŚ MAGII NA TAKIM POZIOMIE, SKORO ZE ZWYKŁĄ SOBIE NIE RADZISZ?!
     - Musiałem! Mogłem zrobić to, albo zostawić rozgrzebaną robotę, żeby pieczęć ściągnął ktoś inny! - rzucił. - Zresztą, co ty możesz wiedzieć?! Pierdole, nic do tej pory nie zrobiłaś, żeby znaleźć ten Kamień, a mnie się czepiasz?! A spaliłem ją, żeby nikt ci, kochanieńka, flaków nie wypruł, żeby ją zabrać.
     - Flaki to ja ci zaraz wypruję! - zamachnęła się w jego stronę. Cios uderzył prosto w twarz, gdyż nie mógł osłonić się ręką.
     - No właśnie nie - wycedził, odwracając do niej głowę, którą odskoczyła na bok przez uderzenie. - Bo kto cię zaprowadzi?
     Poczuła jak sztywnieje. Miała ochotę rozszarpać go na miejscu.
     Zamiast tego z wrzaskiem wściekłości obróciła się do pobliskiego drzewa i zalała je gradem ciosów. Za kogo ten debil się uważał?! Jak tylko zdobędzie ten kamień, to go załatwi, rozszarpie, spali, poszatkuje...!
     - Teraz to już w ogóle na nic się nie przydasz! - krzyknęła, kopiąc w twardą korę. - Na cholerę komu złodziej, który nie może polegać na własnych rękach!
    Nie zauważyła, jak parska cicho, poprawiając bandaż. Odebrano mu wszystkie bronie, a teraz stracił jedyną rzecz, na której mógł polegać całe życie. 
     Pewnie, że był bezużyteczny.

<Zamknij się wreszcie i może dla odmiany sama rusz swoje królewskie cztery litery!>
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz