wtorek, 30 sierpnia 2016

Niemagiczni cz.3 (Killian)

    Biegł co sił przez las. Suche gałęzie smagały go po twarzy i rękach, ale nie zwracał na to uwagi. Nie próbował nawet ukryć swojej obecności przed dziewczyną. Posuwał się do przodu w błyskawicznym tempie, zwinnie pokonując wszystkie przeszkody, jak powalone drzewa i kopy ziemi. Momentalnie skręcił w prawo znikając w ogromnej kępie krzewów. Dopiero otoczony z każdej strony ich gubiącymi liście gałęźmi, zatrzymał się i przykucnął. Zasłonił usta ręką, gdyż w nocnej ciszy jego szybki oddech wydawał się grzmieć. Poczuł jak krople zimnego potu spływają mu po karku i czole. Jego mięśnie po długim biegu były rozgrzane i czuł jak wszystkie pracują. Uśmiechnął się. Adrenalina pulsowała mu w żyłach. Uwielbiał ten stan.
    Pochylił się do przodu. Położył dłoń na zimnej ziemi i przywarł do niej, wyprężając ciało w drapieżnej pozycji, niczym kot. Nasłuchiwał. Tak... słyszał ją. Była już niedaleko. Jej technika była nienaganna. Smukłe ciało przesuwało się między gałęziami niemalże bezszelestnie i nad wyraz szybko. Niewprawne ucho nie wychwyciłoby delikatnych uderzeń jej stóp z szumu wiatru i szelestu suchych liści. Ale on słyszał bardzo dokładnie.
    Oblizał wargi językiem.
    Spojrzał na drewniany kostur, który wciąż ściskał w posiniałych od zimna palcach. Był o wiele za duży i nieporęczny do walki w lesie. Chłopak był przyzwyczajony do innego rodzaju broni, odłożył więc przedmiot na ziemię, cicho i delikatnie, by nie robić niepotrzebnego hałasu. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej czarną chustkę. Przewiązał ją na szyi i naciągnął na twarz.
    Pochylił się do przodu opierając ręce na ziemi. Wypuścił powietrze z płuc i w jednej chwili wystrzelił do przodu niczym strzała. Wypadł spomiędzy gałęzi na niewielką, pustą polanę i pokonując ją w zastraszającym tempie, pognał między drzewa w kierunku, z którego słyszał dziewczynę. Nie dbał o zachowanie pozorów, że próbuje ukryć swoją pozycję. To nie były podchody. Zmysły obojga z nich były wyostrzone na tyle, że żadne nie byłoby w stanie ukryć się przed drugim. Nie mieli szans zaskoczyć się nawzajem. To będzie pojedynek szybkości i siły.
    Przeskoczył ogromny pień i przyspieszył. Podniósł głowę. Pod czarną chustką zagościł drapieżny uśmiech. Spomiędzy pozbawionych liści gałęzi przebijał się księżyc, a w jego świetle zamajaczyła sylwetka ubranej w płaszcz dziewczyny. Przeskakiwała zwinnie z jednej gałęzi na drugą, unikając sterczących konarów. Ona również wyczuła jego obecność i na ułamek sekundy odwróciła twarz w jego stronę. Niebieskie oczy zalśniły zuchwale.
   Chłopak wyprężył ciało i wbiegł po pochyłym pniu. Złapał się grubej gałęzi i błyskawicznie podciągnął się na niej przerzucając nogi na koleją. Pomagając sobie rękami ruszył w pogoń za dziewczyną. Gałęzie łamały się z trzaskiem kiedy się przez nie przedzierał. Jego ręce i nieosłonioną chustką część twarzy pokryły wąskie zadrapania, z których zaczęła sączyć się krew.
    Jednak dogonił ją.
    Jednym susem znalazł się zaraz za dziewczyną i, nie dając jej czasu na namysły, zaatakował. Jego ręka prześliznęła się po policzku Riuuk, która w ostatniej chwili uchyliła głowę. Wykorzystując niewygodną pozycję, którą musiał przyjąć, kopnęła go w klatkę piersiową. Chłopak zachwiał się i tracąc równowagę runął w dół. Riuuk nie miała jednak czasu na triumf. Poczuła, jak na kostce zaciska się jej silna dłoń i ściąga ją za sobą. Krzyknęła.
     Spadali w dół uderzając w niezliczone gałęzie i konary drzew. Riuuk złapała się jednego z nich i zsunęła po jego korze z gracją na ziemię. Gdy tylko jej stopy dotknęły gruntu, przyjęła bojową pozycję i rozejrzała się. Z pomiędzy drzew pomknął ku niej cień. Uderzenie spadło na nią z góry. Krzyżując nad głową ręce zablokowała kopnięcie i odepchnęła chłopaka. Ten, odbijając się na rękach i przewracając w powietrzu, bezpiecznie wylądował na ziemi. Schylił się od razu, by uniknąć błyskawicznego ciosu nogą wymierzonego w jego głowę. Opierając się na łokciach kopnął w stronę jej odsłoniętej łydki, starając się pozbawić ją równowagi. Napotkał jednak tylko powietrze. Wciąż leżąc na ziemi przetoczył się, unikając gradu ciosów, który spadł z góry na miejsce, w którym był przed chwilą. Podniósł się z ziemi i uderzył pięścią w bark dziewczyny, która nie zdążyła się jeszcze odwrócić. Syknęła i odskoczyła do tyłu. Oboje zmierzyli się spojrzeniami. Oddychali ciężko, a oczy zalewał im pot.
    Chłopak stanął w rozkroku i wyciągnął przed siebie zaciśnięte pięści. Dziewczyna pochyliła się do przodu przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Patrzyli na siebie przez chwilę. I w jednym momencie zaatakowali.
    Dwa zaprawione w walce ciała zderzyły się ze sobą, zasypując się nawzajem gradem ciosów i uderzeń. Nie wszystkich dało się uniknąć. Pojedynek trwał już dłuższą chwilę. Oboje czuli, że tracą oddech, poobijane i zmęczone ciała powoli odmawiają im posłuszeństwa, a koncentracja spada. Riuuk zablokowała kolejne uderzenie, ale zabrakło jej szybkości, by odpowiedzieć na nie we właściwym momencie. Killian wykorzystał to i niezgrabnym kopnięciem podhaczył jej nogi. Dziewczyna upadła na twarz podpierając się na rękach. Miała się właśnie podnieść, kiedy stalowy uścisk zacisnął się na jej ręce i odwinął ją za plecy. Poczuła na sobie ciężar i jęknęła.
    Odwróciła głowę i kontem oka spojrzała na przeciwnika siedzącego na jej plecach. Chłopak mocno przyciskał jej rękę do łopatek, by nie mogła się ruszać. Jego ramiona podnosiły się w rytm szybkich, ciężkich oddechów, a mięśnie drgały ze zmęczenia. Kiedy ściągnął chustkę z twarzy zobaczyła zuchwały uśmiech obnażający błyszczące w ciemności, śnieżnobiałe zęby. Z nosa spływała mu strużka krwi.
    - Wygrałem – wysapał wycierając krew z twarzy.
    - Super – parsknęła. - Teraz możesz mnie puścić.
Szarpnęła się w uścisku. Chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej, a w błękitnych oczach pojawił się błysk przekory.
    - No wiesz, mnie tam się podoba.
    Riuuk odburknęła coś niewyraźnie i zdzieliła go nogą w plecy. Stęknął i podniósł się. Dziewczyna poderwała się błyskawicznie i zaczęła masować pulsujący bólem nadgarstek, który jej przed chwilą wykręcił.
    Popatrzyła na niego spode łba.
    - Gdzie masz kostur, który ci dałam? - zapytała.
    - Masz na myśli ten kij? - przerwał, by splunąć na ziemie krwią. - Przecież to za cholerę nie nadawało się do walki w takim terenie. Jeśli chciałaś coś osiągnąć dając mi go, to chyba tylko mnie spowolnić.
    Skrzywił się, czując rozrywający ból w ręce, kiedy próbował ją wyprostować.
    - Przegiąłeś - dziewczyna odgarnęła z twarzy włosy i zmierzyła go piorunującym spojrzeniem. - Od samego początku celowałeś w głowę. Nie wziąłeś tego za bardzo na serio?
    - Słucham?! - przerwał masowanie ręki. - Zrzuciłaś mnie z drzewa!
    - Tak – skrzyżowała ręce na piersi. - Ale to było PO TYM jak ledwie uniknęłam ciosu w głowę.
    - Czyli twoim zdaniem powinienem  poczekać, aż mnie zrzucisz i dopiero wtedy prać cię po łbie? - parsknął.
     - Jak na kogoś, kto zleciał z drzewa jesteś aż nazbyt żywy! - żachnęła się. - Może powinnam była zwalić cię nie raz, a kilka!
    - Jakbyś miała okazję! - zmarszczył nos. - Zachowujesz się jakbyś serio oberwała w łeb! A może gdybym ci rzeczywiście przywalił, to gadałabyś teraz z sensem.
    Dziewczyna wydęła policzki.
    Potem poprawiła płaszcz i przemaszerowała koło chłopaka.
    - Idę spać – powiedziała nie obracając się do niego.
    - Ale... Czekaj! Miałaś mi odpowiedzieć na kilka pytań!
    Zatrzymała się. Najchętniej by go zignorowała. Jednak jej duma i honor na to nie pozwoliły.
    - Masz trzy szanse.
    - Tylko? - mruknął.
    - Jak ci się nie podoba, to to "tylko" też ci policzę.
    Westchnął i podrapał się po głowie. Wiedział już, skąd pochodzi. Spojrzał na nią.
    - Gdzie się nauczyłaś... tego – zapytał, omiatając jej postać machnięciem reki.
    - Pobierałam nauki w świątyni boga śmierci. Szkoliłam się na zabójczynię.
    Gwizdnął z uznaniem.
    - A ty?
    - Czy to nie ja zadaję tu pytania? - schował ręce do kieszeni i przyjął nonszalancką postawę.
    - Gdzie się tego nauczyłeś? - powtórzyła pytanie wbijając w niego spojrzenie niebieskich oczu.
    Patrzył na nią przez chwilę bez słowa.
    - Na ulicy – odparł w końcu uśmiechając się zuchwale. 
    - Czyżby? Takich rzeczy uczą na ulicy?
    Wzruszył ramionami.
    - Blizny. Skąd je masz? - zapytał w końcu.
    Dziewczyna wzdrygnęła się i odruchowo otuliła szczelniej płaszczem
    - Kiedy ty... - przerwała widząc bezczelny uśmiech na jego twarzy.
    Zagryzła zęby i wyprostowała się, próbując nie dać po sobie poznać, że pytanie ją dotknęło.
    - Moja rodzina została zaatakowana - wysyczała z trudem. - Uprowadzili nas i torturowali. Starczy?
    Chłopak znowu wzruszył ramionami. Jakby zadał pytanie nie dlatego, że chciał znać odpowiedź, tylko po to, by ją zdenerwować.
    - A ty? Skąd masz swoje?
    - Wiezienia generalnie – mruknął obojętnie. - Panowie od wyciągania informacji nie są zbyt łagodni.
     - To prawda, że założyli ci Żelazną Damę?
    Parsknięcie. Teraz to ona trafiła w sedno.
    Chłopak odruchowo potarł szramę na nadgarstku.
    - Bolało? - drążyła.
    Oblizał wargi i spojrzał na nią.
    - Cholernie. Nawet sobie nie wyobrażasz.
    - Dobra. Śpiąca jestem. Trzecie pytanie.
    Uśmiechnął się.
    - To jak w końcu z tymi słoikami. Sama sobie otwierasz?
    Rumieniec złości wstąpił jej na policzki. W mgnieniu oka podniosła z ziemi kamień i cisnęła nim w chłopaka. Ten złapał go na kilka centymetrów przed twarzą, a kiedy odrzucił go na bok, dziewczyny już nie było.

    Strumienie wody spływały mu po głowie i karku. Podkręcił jeszcze czerwoną gałkę i pozwolił, by niemalże wrząca woda spłynęła na obolałe mięśnie. Oparł czoło na wykafelkowanej ścianie i przymknął oczy. Mokre włosy lepiły my się do twarzy.
    Poruszył niezgrabnie ręką i syknął, gdy poczuł ból. Przeklął pod nosem. Ta laska przesadziła...
Nie mógł uwierzyć, że przez najbliższy czas będą współpracować. Wspomnienie rozmowy z dyrektorem doprowadzało go do białej gorączki.
    - Musimy porozmawiać o waszej misji – powiedział wtedy.
    Killian nie miał pojęcia, o co może mu chodzić. Owszem, Akademia wysyła swoich uczniów w teren z różnego rodzaju zadaniami. Spoko. Ale co tu robi ta laska?
     - Bardzo niepokoi mnie pewna sprawa – zaczął dyrektor. - Mianowicie wasze umiejętności magiczne. Owszem, jestem pod ogromnym wrażeniem waszych zdolności bojowych. Sprawiają one, że nie odstajecie potencjałem od reszty uczniów. Jednak Akademia jest w pierwszej kolejności placówką magiczną. A wy i magia, to sprawy które nie specjalnie można postawić razem w jednym zdaniu. Dlatego... chciałbym was razem wysłać na misję.
    Parsknęli niemal jednocześnie.
    - Ale skoro macie nauczyć się korzystać z magii, to zostawcie tu, proszę, wszystkie wasze bronie.
    - Słucham?! - znowu duecik.
    - Bez dyskusji. No już, już – powiedział widząc ich wahanie.
    Po chwili bezskutecznego miażdżenia wzrokiem dyrektora zaczęli odkładać na biurko swoją broń.     Riuuk pieszczotliwie ułożyła na nim swoje noże i shurikeny. Ujęła w ręce ukochany miecz. Wysunęła go z pochwy i pogładziła ostrze, po czym delikatnie i z oporem ułożyła na blacie. Killian odpiął pokrowiec z nożem z ramienia, a potem schylił się i uczynił to samo z tym na kostce. Popatrzył na dyrektora spode łba i wysunął wojowniczo szczękę, zaciskając dłoń na pokrowcach. Potem rzucił nimi w klatkę piersiową tamtego. Odbiły się od niej i upadły na biurko.
    - Najedz się – parsknął.
    Dyrektor uśmiechnął się.
    - Jeszcze łom – powiedział wskazując palcem na skórzany pas chłopaka, przy którym, przymocowany skomplikowaną plątaniną rzemieni i klamr, wisiał ciężki, złodziejski łom.
    Killian wstrzymał oddech.
    - C-co... Nie ma opcji!
    Dyrektor pospieszył go gestem dłoni.
    Na twarzy chłopaka pojawił się rumieniec złości, a jego oczy błyskały wściekłością, gdy odpinał klamry. Trzymając łom w obu rękach obrócił nim kilka razy i opornie położył koło miecza.
    - Widzisz jak dobrze ci poszło?
    - Zamknij się.
    - Świetnie. No to teraz szczegóły.
    Rozłożył przed nimi kilka kartek. Killian nie musiał im się długo przyglądać, żeby wiedzieć o co chodzi.
    - Kamień filozoficzny... - wyszeptał.
    Poczuł jak wypełnia go znajome uczucie, które zawsze towarzyszyło mu przy napadach. Oczy błysnęły ekscytacją.
    - Dokładnie. Chodzą słuchy, że w stolicy ktoś jest w posiadaniu mapy, która do niego prowadzi. Przechwyćcie ją i znajdźcie kamień.
    - Czy to legalne? - zapytał, uśmiechając się złowieszczo.
    - Ktokolwiek tą mapę ma teraz, sam ją ukradł. Powiedziałbym, że jej prawowity właściciel od dawna nie żyje, ale wiecie, mówimy tu o kamieniu filozoficznym – zaśmiał się. - W każdym razie legalność tego przedsięwzięcia to mocno dyskusyjna kwestia. Czy to ci przeszkadza?
    Spojrzenie.
    - Mogę nie odpowiadać? - wysyczał przez obnażone w drapieżnym uśmiechu zęby.

    Killian wyłączył wodę. Poczuł na ciele chłód. Wytarł się ręcznikiem i włożył na siebie obcisłą koszulkę bez rękawów i luźne spodnie. Przeczesując ręką wilgotne włosy położył się na łóżku. Westchnął, przypominając sobie, co dyrektor powiedział im na odchodnym.
    "Wiem co myślicie. Jak mamy nauczyć się magii, skoro ten stary dziad nie nie wysyła z nami nikogo, kto mógłby nam mówić, co robić? Otóż, bardzo chętnie posłałbym z wami kogoś takiego, ale znając wasze charaktery, wykorzystalibyście go, by odwalił za was brudną robotę. Magia jest w was, musicie się na nią tylko otworzyć. Gdyby tak nie było, nie przyjąłbym was do Akademii... A i jeszcze jedno. Wiecie, że oszukiwanie lub niepowodzenie misji wiąże się z wyrzuceniem ze szkoły, prawda? Dla Riuuk to byłby koniec konsekwencji. Ale dla ciebie Killianie... Wiesz co się stanie, jeśli stracisz wstawiennictwo Akademii?"

    Chłopak przełknął ślinę i potarł szyję, czując niemalże, jak zaciska się na niej sznur.

<To jak z tymi słoikami, Riuuk?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz