piątek, 23 grudnia 2016

Odrodzenie Słońca cz.3 (Riuuk)

Ostatni tydzień dłużył się, niczym lekcja historii w słoneczny dzień lub kolejny wykład Reef o tym, jak mogłaby wydajniej produkować swoje specyfiki. Przez ostatnie podróże i stałe towarzystwo Killiana, doszła do jednego, bardzo poważnego wniosku. Po co trzymać się wytyczonych ideałów, skoro tylko utrudniają ci życie? Rozmyślała, pakując tradycyjny strój Ludzi Gór - srebrzystą togę wyszywaną w białe płatki śniegu ze znakiem imienia na piersi. Koloru stali, z którą się nie rozstawała. Kolor symbolizował najwyższy status w klanie - przyszłego przywódcę, którym teraz był jej wuj. Stary, osiwiały brat jej matki. Nie lubiła go, jednak musiała go tolerować. Jak dla niej może i był dobrym przywódcą, jednak lubił knuć. Snuł intrygi, w których nawet ona miała problem się połapać, a to już o czymś świadczyło. Miasteczko małe i niepozorne było głównym dostawcą najlepszych kruszców i kamieni szlachetnych. Mieszkańcy nie przywiązywali do nich zbytniej wagi, woląc metale trwałe o pożądanych właściwościach do produkcji najlepszej i najdroższej broni niebywałego kunsztu. 
Włożyła srebrzysty materiał tuniki i czarne niczym smoła spodnie do osobnej juki, i zawiązała ją białym sznurem, by nie pomylić z pozostałymi. Gdyby nie to, iż wkładała strój na każdą ważniejszą okazję, lub uroczystość pozostawiła by go w domu. Niewygodny i bardzo sztywny ograniczał ruchy oraz uniemożliwiał chowanie jakiejkolwiek broni pod od razu wybrzuszającą się połać. 
Chwyciła Néngyuán i przypięła do paska z prawej strony. Brązowa skóra pochwy skrywała świetnie wykonane ostrze, którego kunszt dorównywał ilości przelanej krwi i wchłoniętej energii. Z ulgą położyła na nim dłoń niczym na najdroższym skarbie i poczuła buzującą energię. Przez ostatnie tygodnie udało jej się naładować ostrze niemal do granic. Była z siebie dumną bowiem to niełatwy wyczyn nakarmić go do tego stopnia.
Machinalnie wsunęła rękę do kieszeni spodni. Wyczuła pod palcami sztywny papier. Ze zdziwieniem wyciągnęła kawałek zapomnianej kartki i obejrzała go. No tak. To ten cholerny list kończy, który zerwała z tablicy w sali treningowej, w Zakonie Pustynnej Róży. Pogładziła palcem wyblakły tusz, którym nakreślono linie, składające się na portret Killiana. Uśmiechnęła się. Próbowali przedstawić go jako jakiegoś chorego psychopatę. Podkrążone oczy, przerzedzone, rozczochrane włosy... Jakim cudem ciągle wyglądał tak pociągająco? Jej wzrok powędrował na znajdującą się pod rysunkiem kwotę za jego głowę. Co za zatrważająca ilość zer... Kiedyś żyła właśnie z tego typu zleceń, ale musiała przyznać, że takie perełki rzadko się zdarzały. Mimo to, nikt go nie atakuje. Westchnęła. Pewnie, że nie. Jaki debil atakowałby ucznia Akademii? To nie jest placówka, z którą ktokolwiek myślący chciałby zadzierać.
Wsunęła list gończy z powrotem do kiwszeni. Potem go wyrzuci. Albo najlepiej spali.
Pochwyciła płaszcz, wiszący na otwartym skrzydle szafy, i juki, wręcz podskakując ze szczęścia, że nareszcie pojadą gdzieś tak zwyczajnie. Razem bez misji, presji i niebezpieczeństwa. 

Killian spóźniał się, a ona zmuszona stać sama z dwoma końmi przy bramie wyjazdowej z Akademii, nie mogła dopatrzeć się towarzysza w dzikim tłumie, kłębiącym się niczym niespokojny smok wokół teleportera, by jak najszybciej przedostać się do upragnionego domu. Ciekawe jakie to uczucie, gdy ktoś bezwarunkowo kocha cię, nic nie wymagając w zamian. Ona była przyszłą przywódczynią, więc wszyscy mimo chodu musieli mieć do niej chociaż cień szacunku i udawany podziw. Miała to szczęście, że większość mieszkańców ją lubiła... kiedyś... kiedy częściej bywała w wiosce. Może to głupio zabrzmi, ale z wiekiem czuła się coraz bardziej wyobcowana i odległa, tak, jakby rzeka ciągłych nieobecności oddzielała ją od wioski i dziedzictwa, drążąc coraz głębszy kanion między nimi, a jej coraz trudniej było pokonać tą przeszkodę. Sprawiało jej to coraz więcej wysiłku. Czasami zastanawiała się, czy to naprawdę jej miejsce?
Dostrzegając jego jasną grzywę, górującą nad większością tłumu wsiadła na konia. Czuła jego rosnącą irytacje, gdy uczniowie niczym bydło wpadali na niego, zajęci swoimi sprawami. Mruczał coś pod nosem, gdy przypinał juki i wsiadł na kasztanka. Przeklął gdy stopa zaplątała mi się w strzemię.
- Dłużej się nie dało? - zapytała poirytowana.
- Zaspałem - odparł bez cienia poczucia winy.
Westchnęła. Tego akurat się domyślała.
- Ty chyba naprawdę nie chcesz jechać - mruknęła, lekko zawiedziona.
Wzruszył ramionami.
- Właściwie, wszędzie lepiej niż tutaj.
- Liczyłam na inną odpowiedź - uśmiechnęła się pod nosem.
- Że cieszę się, że wyrwiemy się gdzieś razem?
Uśmiechnął się po swojemu. Czuła, że się czerwieni.
- Cieszę się - dodał, muskając łydkami boki konia, by ruszył powolnym stępem. - No to co jedziemy księżniczko, czy będziesz tak gapić się na ten motłoch?
- Jedziemy! - Nie zamierzała kryć entuzjazmu. Nie zdołała również ukryć przytłumienia w jakim się pogrążyła. 
- E.. - Nie drążył zadać pytania, gdy jego twarz została zasypana przez śnieg, buchający spod kopyt wierzchowca o sześciu nogach - konia zaffińskiego. Pięknego, ogromnego, czarnego jak ona, z białym pyskiem, odcinającym się tak samo, jak jej twarz otoczona czernią. Uśmiechnął się zadziornie i ruszył za nią. Puścili się radosnym galopem przed siebie. Ku jego irytacji, trochę zajęło mu doganianie jej. Droga o dziwo była stosunkowo pusta, ponieważ większość ludzi korzystała z teleporterów i udawała się w całkiem inne części świata. W sumie, nawet cieszyła go perspektywa spędzenia z dziewczyną czasu w całkiem innej scenerii i nastrojach. Zwłaszcza, że w jej okolicy nikt nie poniewierał innego człowieka, elfa czy krasnoluda. To była ta cecha, za którą lubił ludzi gór. 
- Ejj mała! - Krzyknął równając się z nią. Kiedy odwróciła głowę, a rozwiane włosy przestały zasłaniać mu widok, cisnął jej śnieżką w twarz. Zdziwiona, uchyliła się w ostatnim momencie i uśmiechnęła zajadle.
- Mam cię! - Krzyknęła, gdy to on oberwał w szyję śnieżką. Zimny puch wpadł mu za kołnierz. Wystawiła do niego język i wyprzedziła, wzniecając za sobą białą chmurę świeżego śniegu. 
- No popatrz, stałem się przewidywalny! - Zaśmiał się do wierzchowca, który prychnął jakby potwierdzając i ruszył do cwału. - Zobaczysz, jeszcze cię natrę śniegiem! - Krzyknął za nią. 

Zatrzymali się przy przełęczy, pod jednym z posągów. Riuuk nawet nie zdążyła zsiąść z konia, gdy znajome dłonie chwyciły ją za nogę i szarpnęły gwałtownie. Nie utrzymała równowagi i wylądowała po uszy w zaspie wielkości młodego smoka. 
- Haha! Teraz też taka cwana?! - Cała zagłębiła się w śniegu. Podniosła się i otrzepała głowę krzywiąc twarz. 
- Tak! - Krzyknęła rzucając się w jego stronę. Uchylił się, a dziewczyna przeleciała niczym czarna kotka obok niego, jednak złapała go za rękę. Zaskoczony, runął do tyłu obok niej. Oboje zatonęli w śnieżnej skarbie, sprawiając, że lekki puch uniósł się w górę i opadł im na twarze.
- No dobra, dwa do jednego! - Wybuchnęli śmiechem. Nagle Riuuk zdała sobie sprawę, że trzyma go za rękę i zaczerwieniła się na twarzy. Chłopak nie zdając sobie z niczego sprawy zaśmiał się jeszcze głośniej. Ścisnęła mocniej jego dłoń i wygięła na plecy.
- Zobaczymy kto kogo natrze śniegiem ssssskarbie!

Zeref zgrabnie, z cichym łupnięciem wznosząc huragan śniegu w powietrze wylądował na ziemi obok nich przypatrując się z zaciekawieniem na tarzające się stworzenia, które jakby nie zauważyły jego nadejścia. Coś się zmieniło... Riuuk była taka... radosna? Radosna i beztroska, a chłopak rozkojarzony i rozbawiony. Czekał cierpliwie aż wygrzebią się z zaspy i przypną do jego siodła juki. Dziewczyna wyszeptała zaklęcie do uszu obu koni, które ruszyły w drogę powrotną do Akademii.
Killian z cichym gwizdem aprobaty poklepał smoka po twardym boku i bez problemu, podciągnąwszy się na rękach, wspiął na grzbiet,
- Zereff! - Zawołała dziewczyna i przytuliła się do czarnego pyska ulubieńca.
Czuła pod palcami jego szorstkie, ale ogrzane przez ciepło ciała łuski.
- Długo jeszcze mam czekać? - Killian wyciągnął do niej rękę, zabierając kiedy już prawie ją pochwyciła mając nadzieję, że po raz kolejny wyląduje w zaspie.
- Nie tym razem. - Wystawiła mu język i wskoczyła przed niego odbijając się od łapy. Siodło bez problemu pomieściło dwójkę pasażerów. 
Zaczerwieniła się czując jego ciepło. Prawie jakby ją obejmował...

czwartek, 22 grudnia 2016

Odrodzenie Słońca cz.2 (Killian)

Patrzyła, jak pociąga solidny łyk wody z butelki i przeczesuje dłonią wilgotne włosy. Wyciągnęła rękę, sugerując, by podał jej wodę. Przyłożyła plastik do ust i łapczywie wyduldała wszystko, co w niej było. Właśnie skończyli trening. Jako partnerzy mają obowiązek wspólnych porannych ćwiczeń i sparingów. Zgniotła pustą butelkę w dłoni, na wspomnienie kolejnej porażki. Jakim cudem znowu ją położył?! Była tak blisko! Już go miała! Ale w ostatniej chwili jak zwykle wywinął się, przerzucając ją pod siebie.
Naburmuszona usiadła na szerokim parapecie przy oknie. Było bardzo wcześnie, więc poza nimi po korytarzach kręcili się tylko pojedynczy uczniowie, też zobowiązani do porannych treningów lub zajęć. Cała reszta była dopiero na śniadaniu. Zajęcia zaczynały się za czterdzieści minut, jednak domyślała się, że za jakiś czas przy ich parapecie uformuje się spora, jak na takich outsiderów, grupka ludzi. Jeff na pewno przyjdzie, by skontrolować ją i Killiana, a zaraz za nim dołączy Lily. Arata pewnie się dziś nie pojawi, obrażony, że wczoraj go zakneblowali. Chyba, że znowu będzie chciał im podokuczać. Czuła, że ten koleś działa jej partnerowi mocno na nerwy, a zwłaszcza jego dziecinne poczucie humoru. Uśmiechnęła się na myśl, że niechęć do Araty jest swego rodzaju nicią porozumienia, łączącą Killiana i Jeffa, i jak do tej pory jedyną sprawą, w której są w stanie się zjednoczyć. Pewnie Cori też wpadnie. Nie dość, że Killian jest wciąż jednym z jej niewielu znajomych w Akademii, to jeszcze mają razem lekcje w klasie obok, więc siłą rzeczy musiałaby kręcić się nieopodal. Riuuk westchnęła w duchu, patrząc, jak Killian siada na przeciwko, krzyżując nogi i opierając się na zimnej od mrozu na zewnątrz szybie. Patrzyła na ten obrazek codziennie, ale zawsze jakoś ją rozczulał. Cieszyła się, że ostatnio jest spokój między nimi. Dawno się nie kłócili. Ostatnio... chyba w trakcie pobytu w Zakonie Pustynnej Róży. Potem mięli jakieś utarczki, ale to zdarza się tak często, że nie zwracają na to uwagi. Przypomniała sobie, że po tamtej kłótni w końcu się nie przeprosili. Jakoś samo ucichło. Byli zmuszeni do przebywania w swoim towarzystwie, więc się zatarło. Odgarnęła włosy z oczu... Skoro teraz dobrze się między nimi układa, to może to jest jej szansa? Może Killian... podzieli jej uczucie? Zaczynała się denerwować na samą myśl, że miałaby mu powiedzieć, że jej się podoba. Z jednej strony trochę ją ten stan irytował, ale z drugiej miała wrażenie, że jest to jakaś namiastka normalnego życia, które utraciła. Że to sytuacja, w której pogrzebane dawno uczucia i dziewczęca niewinność, budzą się na nowo.
- Killian! - zaczęła, żeby pozbyć się natrętnych myśli.
- No? - odwrócił do niej głowę, obdarzając spojrzeniem ukochanych, szarych oczu, przysłoniętych przez pasemka dawno nie podcinanej i o wiele już za długiej grzywki.
- Jutro już na pewno cię pokonam! Dzisiaj miałeś farta!
- Serio? Jak codziennie od miesiąca?
Parsknęła.
- Nie wiem, jak to robisz. Ale na pewno w końcu cię zgniotę.
- Czekam, księżniczko.
- Przysięgam, że nie będziesz musiał czekać długo!
- Za bardzo się przejmujesz - uśmiechnął się, żartobliwie przewracając oczami. - Strasznie się spinasz.
Westchnęła. Cieszyła się, że i tak, gdy wpada w rytm walki, jej myśli przestają krążyć w okół niego. Przyzwyczajenie sprawia, że skupia się na ataku, a nie na tym, że jest tak blisko.
- Za bardzo starasz się zakończyć walkę jak najszybciej - oparł łokcie na kolanach. - Ja jestem przyzwyczajony do twojego tempa, więc twoje ruchy są dla mnie czytelne i mogę łatwo przewidzieć co zrobisz. Musisz bardziej kombinować. Zmylić mnie.
- Do tej pory zawsze działało - burknęła, bawiąc się pogniecioną butelką.
Wzruszył ramionami i po raz setny odgarnął długą grzywkę z oczu.
- Powinieneś je ściąć - rzuciła, patrząc, jak dopiero co zaczesane kosmyki wracają z powrotem na swoje miejsce.
- Mówisz?
Usłyszeli zbliżające się w ich stronę kroki. Na początku nie zwrócili na nie większej uwagi, dopiero gdy zabrzmiały bliżej, odwrócili się. Przez korytarz szedł dyrektor Wolter, niosący w rękach kilka zwojów i pergaminów. Miał na sobie bordową kamizelkę od garnituru, spodnie w tym samym kolorze i łososiową koszulę z żabotem. Białe włosy wyjątkowo upięte były nie w typowy kucyk, ale schludny, luźny kok.
- Dzień dobry - mruknęła Riuuk.
- Killian, Riuuk, dobrze was widzieć - uśmiechnął się, zatrzymując przy parapecie. - Jak trening?
- Ten debil znowu mnie pokonał - burknęła obrażona.
Zauważyła, że z jakiegoś powodu, ma ostatnio z dyrektorem dużo więcej styczności niż kiedyś. Mniej więcej od momentu, kiedy wysłał ją i Killiana na pierwszą misję. Często ich zaczepia i wzywa, tylko po to, by sprawdzić postępy, jakie robią. Może czuje się jakimś ich mentorem, bo powołał to partnerstwo?
- Widzisz, wiedziałem, kogo werbuję - wyszczerzył się jakby z dumą.
- Jakby to była twoja zasługa - parsknął Killian, uśmiechając pod nosem.
- To że żyjesz, to zdecydowanie moja zasługa - za pomocą magii schował pergaminy do kieszeni, po czym skrzyżował ręce na piersiach. - Wielu już zginęło za nieopatrzne przekroczenie bram Akademii.
Killian przewrócił oczami.
- Ale mniejsza z tym. Mam nadzieję, że nie możesz już doczekać się naszych wspólnych świąt.
- Słucham?! - poderwał się z komicznym przerażeniem w oczach, po czym odwrócił się do Riuuk. - Myślałem, że żartujesz!
- Nie - uśmiechnęła się z satysfakcją. - Uczniowie, którzy zostają w Akademii na święta, spędzają je z nauczycielami.
- Chwila, nie ma opcji, że zostaję tylko ja.
- Owszem, poza tobą jest też kilku innych uczniów. Ale wiesz, możemy sobie zrobić jakiś męski wieczór, co? Tylko we dwóch.
Riuuk miała ochotę wybuchnąć śmiechem, czując wręcz panikę chłopaka, która sięgała jej przez więź. Jego szare oczy błądziły pomiędzy nią, a dyrektorem, szukając rozpaczliwie jakiejś deski ratunku.
- Jadę z nią - powiedział nagle, wskazując na nią ruchem głowy.
- Słucham?
- Jadę z Riuuk. Partnerstwo i te sprawy.
- Zaprosiłam go - uśmiechnęła się do dyrektora. - Chce mu pokazać moją wioskę. Posiedzimy sobie trochę na spokojnie.
Wolter zaśmiał się.
- W takim razie, miłej zabawy. Cieszę się, że się dogadujecie. Chociaż - teatralnie złapał się za serce - przyznaję, że czuję się odrzucony. Boli... - jęknął na odchodnym.
Wyciągnął z kieszeni czytany uprzednio zwój i poszedł dalej, machając im od niechcenia ręką. Patrzyli, jak znika na końcu korytarza. Kiedy jego kroki ucichły, Riuuk wybuchła śmiechem.
- Żebyś widział swoją minę! - wychrypiała. - Bezcenne!
Skrzywił się.
- "Hej, Killian, może spędzimy święta we dwoje" - parodiowała głos dyrektora, łapiąc włosy w kok, by naśladować jego fryzurę. - "Może by tak męski wieczór, co?"
- Ciekawe jak ty byś zareagowała - żachnął się, przewracając oczami.
- Nie wiem - uśmiechnęła się zwycięsko - ale wygląda na to, że spędzimy święta razem, kochanieńki. Sam się zgodziłeś. A wiesz co to oznacza? - wyszczerzyła się jeszcze szerzej, składając palce w literę V . - Tym razem to ja wygrałam.
- A weź - machnął na nią ręką, na co odpowiedział mu kolejny wybuch śmiechu.

Matko.
Nie mogła uwierzyć, że naprawdę pojadą razem! Nie na jakąś misję, czy wyprawę. Zwyczajnie... spędzą we dwoje czas jak normalni ludzie. Dobra, w szkole od jakiegoś czasu prawie nie odstępują się na krok. Ale to co innego. W gruncie rzeczy, dawno nie wyszli nigdzie tak po prostu, żeby się zrelaksować. Pamiętała, jak w stolicy zabrał ją do kawiarni. Wtedy jeszcze tego nie doceniła, a teraz oddałaby wszystko, żeby ją gdzieś zaprosił. Co prawda, sytuacja przymusiła trochę Killiana, żeby się z nią zabrał, ale postara się, żeby te święta były najlepsze w jego życiu! Czuła wypieki na twarzy, za każdym razem, kiedy w jej głowie pojawiała się taka myśl. To nie przystoi zabójczyni. Klindze. Zachowywała się jak nastolatka, wybierająca się na pierwszą randkę. Ale co mogła poradzić, że tak ją to cieszyło?! Podświadomie planowała wszytko, każdy szczegół, nie mogąc wyzbyć się myśli, że może to właśnie jest jej szansa. Że może teraz pokarze się od innej strony i... on zacznie o niej myśleć w cieplejszy sposób.
Przesilenie nazywają w jej plemieniu Odrodzeniem Słońca.
Czy może być lepsza okazja, żeby coś zacząć?

Odrodzenie Słońca. cz.1 (Riuuk)

- Więc co porabiacie na święta!? - zakrzyknęła żywo Lilian zasiadając do stołu w ich ulubionym zakątku spotkań - trzynastej loży w bibliotece pośród zapachu starych pergaminów i towarzystwu skórzanych grzbietów ksiąg tworzących swego rodzaju labirynt. Riuuk uwielbiała tu przebywać. To nastrojowe, ciche miejsce o przytulnej atmosferze wręcz domowej, może lekko tajemniczej?
Nowo przybyła ubrana w jasnoniebieską bluzkę i białą spódnicę znacznie wyróżniała się na tle zabójczego towarzystwa, bowiem przy stole siedział Amon, na wygodnej, dwuosobowej kanapie koloru mocnej kawy przepychali się Killian i Riuuk. Nie można było ich odróżnić, kiedy ubrane w czerń ciała przeplatały się w złośliwym i komicznym tańcu, dogryzając sobie nawzajem. Amon, znany reszcie jako Jeff, przyglądał się im uważnie. Kiedy podeszła, natychmiast przywitał się z nią, czekając na obiecane ciasto. Arata, przywiązany do fotela i zakneblowany, rozpromienił się widząc ją, jednak jego cicha nadzieja natychmiast zgasła, gdy dziewczyna zaśmiała się i usiadła obok Lokstara, machając mu komicznie dłonią jakby nigdy nic. Wokół krzesła obitego ciemną skórą połyskiwały fioletowe symbole niepozwalające mu użyć magii. Combo idealne! Jonah kręcił się wokół regałów, a pod nogami plątał mu się fioletowy ulubieniec szkoły, który ostatnio wyjątkowo upodobał sobie ciemnoskórego chłopaka. Cori biegała, dręcząc ich w pogoni za futrzanym ulubieńcem ku uciesze Jeffa, który co jakiś czas zerkał na niego, z komicznie wykrzywioną twarzą.
- Killian! Ogarnij się, cwelu! - wpakowała mu łokieć w brzuch i pokazała język robiąc sobie trochę więcej miejsca.
- To zabieraj mi się z tym! - uśmiechnął się arogancko i zrzucił jej nogi z szerokiej kanapy koloru gorzkiej czekolady. Złapała dłonią drewniany stół i zawinęła spadające nogi na jego zgiętym kolanie, uśmiechając się złośliwie.
Śmiech Lilian rozniósł się perlistymi nutami po pomieszczeniu. Uwielbiała tę luźną i zabawną atmosferę! I jeszcze ten Arata! Jakim cudem oni go tak urządzili? Jeff przysunął się do niej, z trudem odrywając wzrok od zawodników na kanapie i popatrzył na nią z błyskiem w wściekle zielonych oczach. 
- Jak miło, że wreszcie pojawił się ktoś tak wartościowy i godny rozmowy jak ty - skwitował, a jej dłoń odziana w szeroki rękaw bluzki mimowolnie powędrowała bliżej dłoni chłopaka. Przygryzła usta.
- Jak miło. Pochlebiasz mi Jeff - zaczerwieniła się lekko na policzkach, a skonsternowany Arata gwałtownie poruszył się na krześle. 
- Ej, Arata, uwierz, że nikomu nie będzie się chciało ciebie podnosić! - zakrzyknęła Cori, figlarnie szturchając go biodrem. - Sztywniak! - Krzyknęła kiedy nie zareagował. 
- Ja prawdopodobnie wyruszam w rodzinne strony do Stolicy - nareszcie usłyszała pierwszą odpowiedź od Jeffa. Zauważyła, że Riuuk zerknęła na niego przez milisekundę z dziwną... pogardą? Jonah podszedł do stołu i położył na nim dwa pokaźne tomiszcza. 
- Jadę do domu - odpowiedział cicho i popatrzył na nich.  - I nareszcie zobaczę się z mamą! 
- Ja również! - Odezwała się Cori, zaskakując ją z tyłu. Podskoczyła i prawie wpadła w ramiona Jeffa. Na szczęście w porę się zorientowała, w którą stronę kieruje się jej ciało.
- A wy Riuuk, Killian? - Wszyscy popatrzyli na rywalizujących partnerów, którzy wreszcie zrządzili rozejm i usiedli obok siebie. Dziewczyna oparła się o poręcz kanapy i założyła nogę na nogę, a jasnowłosy złodziej usiadł zakładając ramiona za oparcie mebla i rozkładając nogi niechlujnie, od niechcenia, a kolana oparł o stół. 
- W moich stronach nie obchodzi się świąt, tylko przesilenie zimowe - mruknęła Riuuk.
- Ja pewnie zostanę - chłopak wzruszył ramionami. - Do tej pory święta obchodziłem w więzieniach. Średnia przyjemność. Czasem, jak akurat nie siedziałem, to spędzaliśmy je z moim gangiem... ale z tego akurat niewiele pamiętam - wyszczerzył się.
- Ahhh - westchnęła Riuuk. - Będziemy musieli odwiedzić plemię.
- Będziemy? - Spytali chórkiem słuchacze.
- Killian, jedziesz ze mną - rzekła takim tonem, jakby byłaby to oczywista rzecz.
Zakrztusił się samym powietrzem.
- CO?!
- No wiesz, do mojej wioski.
- Nie - uniósł po swojemu brwi.
- Tak - odparła.
- Ha. Ha. Już lecę, księżniczko - mruknął i już chciał wstać, jednak przyblokowała go ręką.
- Jakby kiedykolwiek interesowało mnie twoje zdanie - drwiący wzrok zalał jego postać. - Nie masz nic do gadania.
Patrzyli jak tocząca się mini wojna na kąśliwe uwagi i zadziorne spojrzenia rozwijają się w najlepsze i powstrzymywali od śmiechu wypełniającego płuca. Wyglądali tak komicznie!
- Po pierwsze, dzięki za szacunek do mojego zdania. Po drugie, nigdzie z tobą nie jadę - mruknął i wstał kierując się ku wyjściu. Ona również wstała, a włosy majestatycznie rozpłynęły się po ramionach, niczym fala tsunami, zasłaniając całą sylwetkę prawie do kolan.
- Skarbie - mruknęła -  nie wierzę, że wolisz zostać sam na sam z dyrektorem i rozmawiać o twoim wręcz haniebnym całokształcie - brwi podskoczyły do góry, a oczy popatrzyły z wyczekiwaniem. Już czuła słodki smak zwycięstwa.
- Szczerze to nie mam pojęcia, które z was jest gorsze - zgarbił się i powiedział tym swoim ironicznym, denerwującym tonem. - No nie wiem, nie wiem...
Zniknął za regałem, jak zwykle bez słowa. Ona pożegnała się krótko i również ruszyła do swego pokoju. Usłyszała jeszcze stłumione przez regały chichoty Lilian i Cori oraz ledwo słyszalne jęki Araty. Nie powie, że nie sprawiało jej przyjemności oglądanie wielkiego i napuszonego przewodniczącego - który tak naprawdę gówno robi - w takim położeniu. To jeden z lepszych pomysłów Killiana. Miała wrażenie, że Amon zaczyna go tolerować na tyle, by bez zbędnych komentarzy puszczał ją na kolejne "wycieczki" razem z nim. Bardzo cieszyła się z tego powodu, jednak dalej męczyła ją myśl, dlaczego stał się taki, a nie inny. Dlaczego musiał zawieść ją na pełnej linii i każdym wymiarze? Przez to... Gdyby nie Killian i jego partnerstwo... czułaby się niczym porzucony pies, który po raz kolejny przywiązał się do właściciela, który jednak zdecydował się przywrócić mu dawny los bezpańskiego włóczęgi. Tak samo niekoniecznie cieszyła się z powrotu do wioski. Tak naprawdę jedynym, co ją z nią łączyło, był rodowód. Nawet nie znała dobrze ludności, nie licząc tego, co pamięta z wczesnego dzieciństwa i co już na pewno jest nieaktualne, poza tym za mgłą.

Cicho weszła do pokoju i spojrzała na zapakowane torby leżące w rogu. Gdyby nie to, że dyrektor przesyłał im telepatycznie informacje i wiedzę do opanowania, nie daliby rady powrócić tak szybko do codziennego rytmu. Zamknęła za sobą drzwi i westchnęła z ulgą. Zsunęła z ramion bluzę i sięgnęła do wiązania na plecach. Pociągnęła za sznurek, a skórzana koszulka zsunęła się z torsu. Następnie rozpięła paski i zrzuciła broń, która wylądowała na podłodze z ciężkim uderzeniem. Rozwiązała spodnie i zsunęła je, stając przed pusta ścianą i wymówiła jedno z najprostszych zaklęć - magię lustra. Stała w bieliźnie i przyglądała się uważnie wysportowanemu ciału,  pokrytemu bliznami i zgrubieniami. Tym razem jednak interesował ją inny aspekt ciała. Spojrzała w dół, na prostokątną bliznę zdobiącą prawe udo od zewnętrznej strony i podłużne, poziome linie od wewnętrznej strony. Mimowolnie skrzywiła się, odgradzając wysoką tamą falę okropnych wspomnień, nadciągającą gwałtownie i z impetem.
Nagle dojrzała mała postać przyczajoną na parapecie. Żółte ślepia wpatrywały się w nią z zaciekawieniem, bezwstydnie taksując wzrokiem rozebraną dziewczynę. Pyszczek poruszył się, a czarna jak noc sylwetka przeszła przez szkło, stanęła, usiadła na parapecie i zaczęła lizać ośnieżoną łapę.
- Przepraszam za wtargnięcie moja droga - wymruczał telepatycznie, a jej ciało przeszedł dreszcz. Mimowolnie zakryła się wiszącym na haczyku przy szafie szlafrokiem z czarnej satyny i rzuciła mu zabójcze spojrzenie.
- Od kiedy się mnie wstydzisz, co? - W tonie tych słów kryła się lekka gorycz. - Widział...
- Od kiedy jesteś człowiekiem. Zadufanym w sobie dupkiem! - Wrogie nastawienie byłej przyjaciółki nie zdziwiło go, jednak mimo przygotowania ugodziło. - Wyjdź stąd!  - Warknęła i machnęła ręką, owijając się mocniej szlafrokiem. Nie miała najmniejszej ochoty na towarzystwo kogoś takiego.
- Chciałem...
- Co ty do cholery ciężkiej sobie myślisz? - Nie dała my nawet skomentować żartobliwie jej niecodziennego powiedzenia by rozładować sytuację. - Wypieprzaj stąd!  - Ze zdziwieniem zauważył, że w prawej, zgrabnej dłoni połyskiwał ukochany Néngyuán.
- Coś taka nerwowa?  - Mruknął niechętnie. - Myślałem, że wolisz mnie w tej jakże neutralnej formie - wywrócił oczami widząc, że Riuuk niecierpliwi się coraz bardziej i zaczyna podrzucać broń. Wiedział z doświadczenia, że to nie wróżyło nic dobrego. Odkąd zbliżył się do Lilian miał wrażenie, że jeszcze bardziej pogrążył swoją sytuację i własną personę w jej opinii, a w burzowych oczach coraz częściej widział błysk zwiastujący nadciągający grzmot. Energia w zgrabnym ciele spiętym, niby do skoku, pulsowała tak nerwowo i szybko, jakby dziewczyna miała zamiar lada chwila rzucić mu się do gardła.
- Słuchaj kiełku - zaczął niczym stara wersja jego osobowości, którą musiał odrzucić na jakiś czas - nie zamierzam ci się tłumaczyć z niczego, ponieważ mistrz nie ma takiej powinności.
- Nie chce twych tłumaczeń - warknęła głośno, nie kryjąc konsternacji płynącej najwyraźniej ze zderzenia dwóch światów - starego przyjaciela, a nowego wroga w jednej osobie, zmiennej niczym jesienna pogoda i nieprzewidywalnej, jak głupiec z nadmiarem władzy.
- Chcę abyś wiedziała, że niedługo wszystko się wyjaśni - morska głębina lustrowała uważnie małą postać, do której z ulga powrócił. Jak za dawnych czasów...
- Aha - ucięła bez cienia entuzjazmu. Spodziewał się, że tego. Zimnego wyrachowania i perfekcyjnej kontroli pozytywnych reakcji. - Możesz już iść.
- Przy swoim "partnerze" też byś się tak zawstydzała? - Podkreślił dobitnie słowo "partner" i czekał.
- A ty kiedy zamierzasz powiedzieć swojej Lilian, że jesteś starym prykiem i fałszywym dupkiem z innego świata?
- Nie mojej...
- Może nie według ciebie - ścisnęła mocniej klingę i uniosła głowę, opierając się barkiem o szafę. - Widziałam jak się na ciebie patrzy. Zamiast pomagać mi przekonać Clarie, do tego, by uspokoiła się, zamiast knuć kolejną zemstę, latałeś za nią, jak Cori za Cheshem! A jej pilnować, jak jakaś cholerna niańka lub przyzwoitka. Co za ironia!
Trwali w ciszy. Niezręcznej i niewygodnej ciszy. W końcu Riuuk usiadła na łóżko i poklepała dłonią miejsce obok siebie. Kot usiadł z aprobatą.
- Więc co chcesz mi powiedzieć? - Zagadnęła na pozór przyjacielsko, jakby nigdy nic.
- Chciałem ci przypomnieć, że niedługo...
- Przesilenie? - Pokiwał głową twierdząco. Czarne uszka zafalowały, a aksamitne futerko połyskiwało w świetle świecy. - Wiem... I nie jestem pewna, czy powinnam być z tego powodu szczęśliwa, czy może zdołowana. - zauważyła jak jego łepek przechylił się na lewą stronę sugerując pytanie. - Z roku na rok uświadamiam sobie, że czuję się coraz mniej przynależna do czegokolwiek i do gdziekolwiek - sięgnęła po butelkę soku i wyjęła zębami korek, następnie chwyciła go w dłoń i pociągnęła ogromny łyk orzeźwiającego napoju.
- Ty i Killian... Ty... Kochasz go? Tak naprawdę? - Szare ślepia wpatrywały się w zastygłą twarz.
- Ja... Tak. Kocham go - stwierdziła zapatrzona w butelkę z ciemnego szkła, jakby chciała dopatrzeć się jakiejś wady.
- Ehhh... wiedz, że jesteś dla mnie bardzo ważna... jesteś jedyną osobą trzymającą mnie w tym świecie - wyznanie było tak nieprzewidziane, że natychmiast obróciła ku niemu głowę i rzekła śmiertelnie poważnym głosem z wypraną z wszelkich emocji twarzą.
- Już wiesz, czemu tak cię znienawidziłam, ale zrozumiem i poczekam. Staram się rozumieć cały czas... Ale...
- Spokojnie, wiem.

Leżała na łóżku, patrząc, jak czarna sylwetka niknie w nocnym chłodzie, przekraczając granicę szklanej zapory przed mrozem, i myślała. Myślała tak intensywnie, jakby od tego zależało jej życie, by stanąć przed samą metą gonitwy i zapaść w niespokojny, od tak dawna odganiany sen. Nawet ona nie mogła całkowicie pozbawić się tej bezsensownej czynności.


wtorek, 13 grudnia 2016

Ku chwale grzeszników! cz.16 (Killian)

Zakaszlał po raz kolejny, czując szczypanie w gardle. Zwinął te papierosy jakiemuś gówniarzowi na korytarzu, ale nie miał bladego pojęcia, skąd on wytrzasnął i jakie dziadostwo było do tego naładowane. Obejrzał podejrzliwe pogniecionego papierosa, którego koniec tlił się niemrawo i westchnął. Z rezygnacją zaciągnął się jeszcze raz, wypuszczając po chwili dziwnie żółtawy dym. Stłumił kaszel uderzając się w pierś. Cholera. Akurat teraz nie miał nic lepszego pod ręką. 
Osunął się po ścianie na ziemię, zasłaniając oczy ręką. Wschodzące słońce raziło je z największą zawziętością, pogłębiając spowodowany alkoholem ból głowy. Jęknął. Po cholerę tu przychodził. Po cholerę w ogóle tu przyjeżdżał. Po cholerę... Zaklął. Nienawidził, gdy jego myśli zaczynały biec tym torem. Jak u jakiejś rozwydrzonej nastolatki. Kaszląc po raz kolejny, z furią zgasił papieros na podłodze i schował twarz w dłoniach, tłumiąc głośny jęk irytacji. Uderzył się w policzki. Musi się ogarnąć. Oparł głowę na ścianie i spojrzał zamglonym wzrokiem w górę na sufit ze skruszałego, brudnego piaskowca. Wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, jakby szukając w sobie nieco trzeźwości, a jego myśli błądziły własnymi torami.
Skrzywił się. Cały ostatni dzień był... Od razu zaatakowały go obrazy z poprzedniego poranka. Kiedy Wolter kazał im na wzajem grzebać sobie w głowach... Nie przypuszczał, że tak to będzie wyglądać. Nie miał doświadczenia z tego typu więzią, ani też bliżej sprecyzowanej wizji do czego może się sprowadzać zaglądanie sobie na wzajem do głów... Ale nie sądził, że pierwsze co się stanie to oglądanie przez Riuuk jego wspomnień. TYCH wspomnień. Nienawidził swojego dzieciństwa. Nienawidził stolicy, matki, ojca i Bena. Nie chciał o nich pamiętać. To jednak było niemożliwe. Dlatego zwyczajnie nie myślał o tym, gdy nie musiał. Zamykał się na to i właściwie z nikim o tym nie rozmawiał. Tylko kilka osób znało ogół całej sytuacji, ale nie zwierzał się ze szczegółów. Zupełnie, jakby to, że nikt o nich nie wie, miało sprawić, że nigdy się nie wydarzyły. To głupie. Ale tak chyba było najprościej. Za każdym razem, gdy wspominał stolicę, coś zaczynało targać nim od środka. Jakiś taki lęk pod skórą. Trauma? Przeklął. Był jednym na najniebezpieczniejszych ludzi na świecie, ale to powodowało w nim ogromny niepokój. 
Zagryzł wargę. Dlaczego ona musiała to zobaczyć. Dlaczego spowodowała, że on znowu to przeżywał?! Przecież... to było JEGO! Nie miała żadnego cholernego prawa, żeby to widzieć! Wystarczyło te kilka sekund wczorajszego ranka, żeby pierwszy raz od dawna wypił aż tyle. Czuł się jak debil. Cholera, osiemnastolatek, który zapija problemy?! Kuźwa co?! Ale... chciał po prostu przestać o tym myśleć. Nie był taki jak wszyscy myśleli. Nie był taki, jak próbował sobie wmówić, że jest. Znowu czuł się jak słabe dziecko. Jak mały Killian, warty tyle co zwykły robak. Do zadeptania. Zawsze.
Cały dzień próbował się tego pozbyć. Jednak wzrok wszystkich tych ludzi, najpierw na konferencji, potem na bankiecie... Gardzili nim. Jak zawsze. Myślał, że się do tego przyzwyczaił, nawet uczynił to swoją siłą. Był z tego... dumny? Pogarda w oczach barona, była podziwem w oczach innych złodziei. Ale dzisiaj... Dzisiaj się bał. Zwyczajnie bał się tych wszystkich spojrzeń. Czuł się jak kiedyś. Dziecko wśród wilków. Nie panował nad tym. Obudzone przez Riuuk wspomnienie stało się tak realne, że nie mógł z niego wyjść.
Riuuk... Ona... Była jego... oparciem? Dzisiaj. Kiedy była obok, czuł się bezpieczniej. Nie miał pojęcia dlaczego. Nie było to silne wrażenie. Po prostu... było mu lepiej ze świadomością, że jest. Czuł, że go akceptuje. Chociaż nigdy nie powiedziała tego w prost, w tych pełnych półsłówek rozmowach z Wężowym Jadem, zawsze go broniła. Może to złe słowo? Ale... stała po jego stronie. To się liczyło. Z Jeffem pokłóciła się, gdy ten na niego naskoczył. Mimo że przecież tamten koleś był jej starym przyjacielem, ona i tak wzięła go w obronę. Przecież nie musiała. I tak miał gdzieś, co on o nim myśli. Ale Riuuk to zrobiła.
Nie rozumiał jej. Myślał, że jest już pomiędzy nimi normalnie. Lubił ją i... cieszył się, że jest jego partnerką. Ale dzisiaj znowu się pokłócili. Ona wszędzie doszukuje się problemu. Była na niego o coś wściekła od pobytu w karczmie. Tylko o co? Bo ją zatrzymał, gdy chciała iść z tym kolesiem? Westchnął. Jego błąd. Kim on jest, żeby jej czegoś zabraniać? Naprawdę, zawsze uważał, że ma prawo robić, co chce. Ale to był odruch. Gdy pomyślał, że mogłaby z tym... Przeklął znowu. Ona nie była taka. Miała swoją strefę. Szanowała się. Była taka... niewinna. I ten cholerna pierdoła miałaby ją mieć?! Jakiś przypadkowy gnojek dotykałby jej?!
Przeklął, podnosząc się niezdarnie i uderzył ręką w ścianę, rozłupując wierzchnią warstewkę piaskowca. Przecież nic mu to tego. Czemu o tym myśli?! Wkurzyła się, gdy powiedział jej co o tym sądzi. Wkurzyła się, bo nie miał wyczucia, czy dlatego, że poucza ją, samemu robiąc dokładnie to samo? Ale, kuźwa, on był zasranym gnojem, bez szacunku do kogokolwiek, do samego siebie zwłaszcza. A ona...
Ona była "księżniczką".
Jego "księżniczką".
Więc dlaczego... mu to zrobiła?
Ręka machinalnie powędrowała do głowy. Chce to zatrzymać, nie chce o tym myśleć, ale...
Sadystyczny uśmiech Bena, brudne ulice, ojciec z pasem w ręku, odsłonięte stoiska, rzeka, gdzie go podtapiali, martwy szczeniak, śmiech dzieci na rynku, odgłosy z pracowni matki, smród korytarzy, czerwona krew, zdrapane kolana, dziewczyny w garderobie, suchy chleb, rozbite szkło, patrole straży, dzwony na wieży, skradziona bułka, szczury w slumsach, podziemia, zamek, więzienie, sznur, śmiech, śmiech...
Czuł jak traci oddech. Nie mógł złapać powietrza. Zapadał się. Czarna dziura pochłaniała go, wciągała w głąb. Coś wiązało jego ręce i nogi. Po co? Nie wyrywał się. Był w stanie się w ogóle ruszyć? Czy wpadnie? A może wcześniej się udusi?
Panika. Ogarniała go całego. Zsunął się znowu pod ścianę, sięgając do kieszeni. Niezgrabnym, bezwiednym ruchem wyciągnął, po czym wsadził sobie do ust, tabletkę. Cholerna astma.
Tocząc walkę o każdy oddech, przywarł do ściany, starając się uspokoić. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech... Ręce drżały mu niespokojnie, wciąż zaciskając się na skroniach. Już dobrze. Jesteś Hermes, do jasnej cholery! Tamto już nie ma znaczenia. Teraz nie jesteś słaby...
- Kurwa - zaklął, chowając twarz w dłoniach. - Co się ze mną dzieje?!

Strumienie zimnej wody spływały mu po włosach i karku, zmywając wreszcie lepkie pozostałości piwa. Machinalnie przeczesał grzywkę ręką, by ciecz ściągnęła ze sobą wszystko. Uniósł głowę do góry, pozwalając, by lodowate strumienie uderzyły w twarz. Miał nadzieje, że ocuci go to i pozwoli zebrać myśli. Wypluł na bok gorzką wodę, która naleciała mu do ust i wymacał na ścianie przyrdzewiały kranik, podkręcając go, by zwiększyć ilość wody, ale się nie dało. Przeklął, kręcąc w drugą stronę i ucinając ostatecznie strumień wody.
Poczuł na nagiej, wyziębionej od lodowatego prysznica, skórze jeszcze większy chłód. Miał gęsią skórkę. Z westchnieniem przetarł dłonią oczy i odgarnął wilgotne włosy. Tutejsze "łaźnie" przypominały mu więzienne łazienki. Przyrdzewiałe, umieszczone wysoko prysznice dawnej świetności, z których leciały nierównomierne stronienie lodowatej wody. Ściany wysokie, zimne i wilgotne, z których odpadał tynk, zbierający się przy odpływach i kłujący w stopy, podobnie jak szorstka, betonowa podłoga. Sięgnął po cienki, nieprzyjemny w dotyku ręcznik i osuszył się nim szybko, sięgając po świeże spodnie, których nogawki szybko zdążyły zamoknąć. Z pewną ulgą naciągnął na siebie przylegającą koszulkę bez rękawów. Niby nic, ale jego wychłodzone ciało było wdzięczne nawet za tą cienką warstewkę odgradzającą go od zimnego powierza. Westchnął przecierając włosy. Były szorstkie i średnio przyjemne w dotyku, bo umył je samą wodą. Kiedyś nie zwróciłby uwagi ani na to, ani na niedogodności w łaźni. Za bardzo przywykł do wygód Akademii.
Związując włosy w luźny, niedbały kucyk wyszedł na korytarz. Ogarnęło go błogie ciepło. Przeciągnął się i ziewnął głośno. W ogóle tej nocy nie spał. Nienawidził tego. To wszystko przez tą cholerną Riuuk.
Wolnym krokiem przemierzał ciemny, pozbawiony okien korytarz, kierując się w stronę spiralnych, stromych schodów. Dzień już wstał, więc pierwsi uczniowie kręcili się tu i ówdzie. Mijali go, obserwując spode łbów, niczym wilki intruza na swoim terenie. Nie dziwił się. Wręcz to pochwalał. Pozbawiony typowej, bojowej szaty, zwracał tu uwagę i od razu można było domyślić się, że przyjechał na Zjazd. A po tatuażach i młodym wieku, od razu było wiadomo, że ro ten koleś od Kamienia Filozoficznego.
Szybkim krokiem struchtał po wąskich stopniach schodów, zadowolony, że zimny prysznic przywrócili mu nieco trzeźwości. Zaraz za schodami znajdował się ich pokój. Ignorując cień wahania, zdecydowanie szarpnął klamkę i otworzył drzwi. Riuuk nie było w środku. Skupił się teraz na usilnie olewanych do tej pory impulsach z jej strony. Była lekko rozgrzana, jednocześnie podniecona, co znudzona jakimś. Typowy dla niej stan skupienia, w który wchodziła głównie przy okazji walki, całkowicie wypłukał z niej początkową złość sytuacją, która pomiędzy nimi zaszła. Westchnął, wrzucając swoje rzeczy do torby. Nie miał czasu ogarnąć ich wcześniej. W przeciwieństwie do Riuuk, której plecak leżał spakowany przy drzwiach. Dzisiaj mięli już wracać. Zjazd będzie jeszcze trwał dwa dni, ale dyretkor Wolter obiecał im pojedynczą fatygę, więc na nich na szczęście już pora. On jeszcze zostanie, jednak ktoś musi otworzyć im portal...
Chłopak zarzucił sobie mocno sfatygowany pasek torby na ramię i potarł się dłonią po skroniach. Bolał go łeb. Mrużąc zmęczone oczy wyszedł z pokoju. Nie miał zamiaru czekać tu na Riuuk. Im później się spotkają tym lepiej.
Szybkim krokiem przeciął kilka korytarzy i opuścił skrzydło sypialniane, wychodząc na główny hol. Był zaciemniony przez obsydianowe szyby, dzięki czemu promienie prażącego słońca nie ogrzewały go zbytnio. Mimo go było tak gorąco, że w jednej sekundzie na czoło wystąpiły kropelki potu. Przetarł je wierzchem dłoni, współczując wszystkim uczniom, którzy muszą w ten skwar nosić typowe, ciężkie, bojowe stroje z całym ekwipunkiem. Szedł holem w stronę wyjścia, mijając coraz więcej grupek, jak i pojedynczych adeptów Zakonu. Lustrował ich szybkimi spojrzeniami, odruchowo oceniając, czy mają coś co warto by zwinąć i ewentualnie, jak to zrobić. Tylko siła przyzwyczajenia powstrzymała wpełzający na usta, chytry uśmieszek. Chłopak idący w jego stronę miał coś, co bardzo poprawiłoby mu teraz humor. Spuścił głowę i gdy tamten zbliżył się wystarczająco blisko, momentalnie skręcił, wpadając na niego, i niemalże pozbawiając równowagi. Zderzyli się w akompaniamencie przekleństw z obu stron. Chłopak nawet nie wyczuł, gdy ręka Killiana przy uderzeniu powędrowała do jego niedopiętej sakwy.
- Sorki - mruknął Killian, nie podnosząc głowy i robiąc kilka chwiejnych kroków w bok.
- Kuźwa, patrz, jak chodzisz! - wycharczał tamten, nie poświęcając mu nawet większej uwagi.
Killian tylko uniósł rękę w przepraszającym geście, a gdy tamten odwrócił się, idąc z irytacją w swoją stronę, podrzucił w drugiej paczkę przed chwilą zdobytych papierosów.
Wyciągnął jednego z pięciu, jakie w niej były i zaczął grzebać w spodniach w poszukiwaniu zapalniczki. Wreszcie, wymacawszy w jednej z kieszeni jej porysowany, podłużny kształt, wyciągnął ją i odpalił papierosa.
Wyszedł akurat na dziedziniec i zaciągając się ostrym dymem, usiadł na kamiennych schodach przy wejściu. Poczuł w ustach znajomy smak. Ogarnął go typowy spokój, gdy wypuszczał w niego równe kłębki szarawego dymu. Tym razem to nie bym taki szajs, jak wcześniej. Nikotyna przyniosła ze sobą ukojenie. Rozluźnił mięśnie, opierając się na ścianie budynku. Spuścił głowę. Mimo, że usiadł w cieniu, słońce raziło go po oczach, pogłębiając tylko ból, od którego pękała skacowana głowa.
Zastanawiał się, ile przyjdzie mu czekać na Riuuk. Miał nadzieje, że jak najdłużej. Nie  miał ochoty z nią gadać, ale jak już się pojawi, to będzie to raczej nieuniknione. Westchnął, dopalając papierosa. Dlaczego im więcej czasu spędzają razem, tym częściej się kłócą? Chyba mimo wszystko, za bardzo się od siebie różnią. I mają zbyt wiele sekretów, które nawzajem starają się odkryć. Jeśli kiedyś się przez to nie pozabijają, to będzie sukces.
Zgasił papierosa na stopniu i opierając łokieć na zgiętym kolanie, osłonił dłonią oczy przed słońcem. Był wkurzony. Na siebie w tym momencie bardziej, niż na Riuuk. Za ten atak paniki na wieży. Od kilku lat nie zdążało mu się to zbyt często. A teraz kilka wspomnień sprawiło, że zrobienie pełnego wdechu, stało się wyczynem... Był słaby. Cholernie słaby.
Odruchowo podniósł głowę, słysząc zbliżające się kroki. Oo dziedzińca w stronę schodów na których siedział, zmierzał chłopak. Brak typowego mundurka sugerował, że nie był już uczniem, ale na pewno jeszcze nie mistrzem. Jeden z młodszych braci zakonnych. Poczuł, jak sztywnieją mu mięśnie, gdy tamten zbliżył się na tyle, by mógł przyjrzeć się jego twarzy. To ten sam koleś, co wczoraj w karczmie. Ten, przed którym próbuje ukryć się Riuuk...
Cholera, Riuuk! Na pewno już tu idzie. Jeśli spotkają się po drodze...
Nie wiele myśląc, gdy tylko Boromir minął go na schodach, podniósł się i ruszył za nim.

Poprawiła paski plecaka, które nieprzyjemnie wrzynały się w ramiona osłonięte tylko cienkim materiałem rękawów bluzki. Szła przez korytarz, pochłonięta rozmyślaniami, kompletnie nie zwracając uwagi na coraz większe tłumu uczniów, kłębiące się w okół niej. Killiana nie było w pokoju, gdy przyszła. Zabrał też już swoje rzeczy. Westchnęła. Zawsze się tak zachowywał, gdy się pokłócili. Unikał konfrontacji tak długo, jak się dało. Trochę ją to irytowało. Nie zamierzała po raz kolejny wychodzić z inicjatywą. Poza tym, mogła się założyć, że nie długo mu przejdzie. Killian... jest złodziejem. Tacy jak on nie chowają długo urazy. Są do niej zbyt przyzwyczajeni.
Jakaś część jej sumienia podpowiadała, że powinna go przeprosić. Dawno nie czuła nic takiego. Nie wolno było jej przepraszać. Stłamsiła tę cząstkę siebie odpowiedzialną za poczucie winy i zastąpiła ją dumą zabójcy. Człowieka, który nie żałuje niczego. A jednak teraz miała wrażenie, że przesadziła. Że naprawdę mogła go... skrzywdzić? Uśmiechnęła się gorzko na to określenie. Skrzywdzić Killiana? To wydawało się tak nierealne... Tylko że przed oczami wciąż stawało jej to błagalne spojrzenie, kiedy prosił, by nigdy więcej nie używała więzi do grzebania w jego wspomnieniach. Jeszcze nigdy tak na nią nie patrzył. Naprawdę mu zależało... A ona i tak to zrobiła. Była tak wściekła! Chciała wreszcie zedrzeć mu z twarzy ten cholerny, pogardliwy uśmiech! Zmusić, żeby spuścił wiecznie uniesioną w pewności siebie i jakimś chorym poczuciu władczości głowę! Chciała znowu zobaczyć ten wzrok! Ale tym razem... w oczach nie było już błagania. Był żal i strach.
Dokładnie to samo, co czuła będąc w jego wspomnieniu. Tak strasznie się bał. Własnej matki, ojczyma, brata... Nie wiedziała dokładnie, dlaczego. Widziała tylko to jedno wspomnienie. Ale ten strach pojawił się w niej i wręcz rozsadzał ją od środka. Czy on się tak czuł codziennie? Przecież... był jeszcze dzieckiem. A wystarczył widok ojczyma, żeby jej ciało obiegł jakiś straszliwy paraliż.
Westchnęła. Zaczynała rozumieć, dlaczego Killian jest, jaki jest. Zaczynała rozumieć, dlaczego tak bardzo nie chciał wracać do stolicy. Zawsze uważała go za silnego. Próbowała znaleźć jakieś słabe punkty. I rzeczywiście czegoś się bał.
Wzdrygnęła się, wyczuwając jego obecność. Więź działała tak, że jeśli znajdowali się w określonej odległości od siebie, mogli z ogromną precyzją określić swoje położenie, a im bliżej byli, tym więź była silniejsza. Czuła, że się do niego zbliża. Co on tu robi? Myślała, że będzie czekał przy wyjściu. A on stoi na środku głównego holu. Po jaką cholerę? Był trochę zdenerwowany. Na tyle, na ile zdenerwowany może być przyzwyczajony do improwizowanych akcji złodziej. Dlaczego? Może spotkał, któregoś z mistrzów? Może zaczepili go jacyś uczniowie? Zesztywniała, przypominając sobie list gończy, który zerwała w sali ćwiczebnej. Wsunęła dłoń do kieszeni, napotkawszy skrawek sztywnego, pogniecionego papieru. Wisiało już od jakiegoś czasu. Ktoś na pewno się nim zainteresował. Zastanawiała się, komu aż tak zależało na jego śmierci. Dobra, znalazłoby się wielu, ale nagroda była naprawdę ogromna. Musiała ją oferować osoba prywatna, bo oficjalne organizacje sprawiedliwości odwołały wszystko, kiedy jego wyroki zostały zawieszone. Odruchowo przyspieszyła kroku. Może to nie to. Na pewno nie. Zbyt długo tam stoi. Gdyby komuś bardzo zależało na jego śmierci, poderżnąłby mu gardło od tyłu. Uczniowie tej szkoły nie powinni być tak głupi, by atakować wprost, prawda? Zresztą, nawet jeśli, to on sobie poradzi. Przecież ona go jeszcze ani razu nie położyła. Zawsze wygrywa. Wiec co to dla niego kilku niedoszkolonych wyrostków?
Minęła kilka kolumien, wmawiając sobie, że pewnie spotkał po prostu Woltera i znowu się nawzajem drażnią. Może dyrektorowi nie spodobało się to, że poszli wczoraj do karczmy? Tak, to musi być to. Czuła, że się do niego zbliża. Już niedaleko...
Zamarła. Kilka metrów przed nią... był Boromir. Wychodził zza zakrętu. Spuszczona głowa zaczęła się powoli podnosić. Zaraz ją zobaczy. Zaraz...
- Ej, stary!
Chłopak odwrócił się. Zza ściany wyszedł Killian. Co on tu robi?! Oparł się na murze, dysząc niby ze zmęczenia.
- Chyba ci to wypadło - wysapał, podając mu jakiś przedmiot.
- Co...
Kiedy Boromir spuścił wzrok, by przyjrzeć się przedmiotowi, Killian rzucił jej ponaglające spojrzenie, ponad jego głową.
Odwróciła się momentalnie i karcąc w myślach za brak refleksu przyspieszyła kroku, niknąc w pierwszym wąskim korytarzyku, jaki trafił się jej po drodze.
- Nie, to nie moje... - usłyszała jeszcze daleko za sobą, jednak ten głos odbił się echem w jej głowie.
Gdy tylko minęła ścianę, wyrwała się biegiem przez niemalże pusty korytarz, w obawie, że Boromir też wybierze tę drogę. Chciała być jak najdalej. Błogosławiła w myślach fakt, że imię Klinga przyległo do niej na długo po tym morderstwie i nikt go jej nie przypisywał. Że dzięki temu Boromir nie wie, że osoba, na której pragnie zemsty, od dwóch dni znajduje się w Zakonie, tuż pod jego nosem. I że nie było go wczoraj na konferencji, gdzie mógłby ją poznać. Boromir... Był tak precyzyjny, że zwykli ludzie nigdy nie usłyszeli tego imienia. Ale zabójcy znali je doskonale. Jeden z najbardziej dokładnych i bezwzględnych szpiegów na świecie. Oficjalnie nie miał jeszcze tytułu mistrza Zakonu Pustynnej Róży... Ale prawda była taka, że był lepszy niż oni wszyscy. Czy miałaby z nim szanse? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Minęło trochę czasu, nim znalazła wyjście z tego labiryntu wąskich korytarzyków, w który się wpakowała. W końcu pchając ciężkie, kamienne drzwi, wypadła na tonący w słonecznym żarze dziedziniec. Westchnęła, opierając się na parzących drzwiach, by dobrze je zamknąć i ocierając kropelki potu z czoła, rozejrzała się po dziedzińcu. Przy głównym wejściu zobaczyła dyrektora Woltera, wiecznie skrzywionego mistrza Wężowego Jada oraz pogrążonego w głębokiej depresji przez swoje towarzystwo Killiana. Ruszyła ku nim, poprawiając w biegu plecak i przeczesując włosy. Podszedłszy bliżej, skłoniła się tradycyjnie, składając dłonie na kolanach.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała obojętnym tonem, podnosząc głowę.
- Gdzieś ty tyle była - mruknął dyrektor, przyglądając się jej krytycznie.
- Zgubiłam się - odpowiedziała, z resztą zgodnie z prawdą.
- Klingo - przerwał im Wężowy Jad, skinając ku niej po raz kolejny, co niechętnie odwzajemniła. - Doszły mnie słuchy, że wzięłaś dziś udział w porannym treningu.
- To prawda. Chciałam przyjrzeć się jakie umiejętności prezentują wasi najlepsi adepci.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie można tak po prostu oglądać technik Zakonu, prawda? To ścisła tajemnica.
- Proszę się nie martwić - przerwała mu, uśmiechając się pod nosem. - Nie zobaczyłam nic, co byłoby warte skopiowania.
- Gdyby nie twój autorytet i niewątpliwa sława - kontynuował, a tylko drgnienie powieki zdradziło irytacje jej słowami - nie wpuszczono by cię. Jednakże, gdyż nie kryję, że interesuje mnie twoja opinia, co sądzisz o naszych uczniach?
- Rozczarowujący - odparła od razu.
- Na tyle, by połamać im ręce i pozbawić przytomności?
Nie odpowiedziała, odwracając wzrok. W akompaniamencie cynicznego uśmieszku, dała mu jasno do zrozumienia, że nie ma ochoty ani na niego patrzeć, ani rozmawiać.
- No nic - powiedział głośno dyrektor, przerywając ich niemą rywalizację. - Odprowadzę was do portalu.
- Dziękujemy za gościnę i możliwość wystąpienia, mistrzu. To był zaszczyt - skłoniła się.
To samo uczynił dyrektor.
- To ja dziękuję - odparł, nie odwzajemniając skinienia. - Wasze wystąpienie było doprawdy pouczające i ufam, że wiele dało wszystkim obecnym tu gościom. To wielki zaszczyt dla Zakonu, gościć uczniów znamienitej Akademii, w tym sławetną Klingę. Wierzę, że obecność złodzieja, nie będzie zbyt wielką ujmą ani dla Pustynnej Róży, ani dla renomy naszych zjazdów.
- To byłoby straszne - uśmiechnął się Killian, schodząc ze schodów i bez słowa pożegnania, skierował się ku bramie.
Dyrektor, wymieniwszy z Wężowym Jadem jeszcze kilka uprzejmości, skinął na Riuuk i oboje poszli w jego ślady.
Strażnicy otworzyli bramę przed nimi. Poczuła, jakby spadł z niej jakiś ciężar, nie tyle nie do uniesienia, co zwyczajnie wkurzający. Uśmiechnęła się, gdy od Killiana poczuła dokładnie do samo.
- Killian - zaczął Wolter, gdy ruszyli długim mostem w stronę portalu.
- Czego?
- Nie podoba mi się twoja postawa. Coś takiego nie przystoi uczniom mojej szkoły. Nie zamierzam już przymykać na to oka.
Odpowiedziało mu parsknięcie. Szczerze mówiąc Riuuk od dawna dziwiło, że dyrektor pozwala Killianowi na podobne zachowanie zarówno w kierunku Wężowego Jadu, jak i samego siebie. Może Wolter nie był najsurowszym nauczycielem w Akademii, ale miała wrażenie, że pozwala chłopakowi na znacznie więcej niż innym uczniom. Zresztą, sam fakt, że przyjął go do szkoły, mimo że Killian chciał ją okraść. Dlaczego?
- Zachowanie Wężowego Jadu było nie w porządku. Jeśli uważasz, że nie powinien cię tak traktować, to masz rację, ale...
- Nie uważam tak.
- Słucham?
- Cholera, czemu wam się wszystkim wydaje, że jak potraktujecie złodzieja tak, jak się traktuje złodzieja, to on co? Obrazi się? Kuźwa, sam sobie zapracowałem na taką opinie, nie mogę wymagać, że ludzie będą mnie kochać.
Uśmiechnęła się. To w nim lubiła. Znała wielu zabójców, którzy czuli się pokrzywdzeni, gdy ktoś na nich krzywo spojrzał. On brał odpowiedzialność za to co robi. Podobało jej się to.
- Dobrze. Więc dlaczego sam zachowujesz się jak niewychowany gnojek?
- Bo jestem niewychowanym gnojkiem.
Dyrektor westchnął.
- Może najwyższa pora z tym skończyć?
- I płaszczyć się przed kilkoma ważniakami, tylko dlatego, że urodzili się kilka lat wcześniej?
- Nie płaszczyć. Szanować. Nie myl pojęć.
- Czym niby zasłużyli sobie na ten szacunek?
- Każdy człowiek zasługuje na szacunek, Killian. Nie ważne, kim jest. Tak samo Wężowy Jad, jak ja i ty. Zapamiętaj.
Chłopak spuścił wzrok. Brwi zmarszczyły się, a szczęka wysunęła w typowy dla niego sposób. Czyżby? Do tej pory cały świat udowadniał mu co innego.
- Powtórz - Wolter uśmiechnął się po swojemu.
- Co?!
- Powtórz to, co powiedziałem.
- Tobie się wydaje, że mam pięć lat?!
- Wydaje mi się, że inaczej się nie nauczysz.
Riuuk uśmiechnęła się pod nosem. Z jakiegoś powodu dyrektor strasznie wziął sobie do serca... wyprowadzenie Killiana na ludzi.
- Każdy człowiek zasługuje na szacunek - mruknął zrezygnowany, odwracając wzrok.
Rany, wyglądał jak skarcone dziecko.
- Widzisz? Od razu lepiej, prawda?
W odpowiedzi jak zwykle typowe parsknięcie. Zauważyła, jak kąciki ust Woltera unoszą się w ciepłym uśmiechu. Sama również nie mogła go powstrzymać, przed wpłynięciem na twarz.
Wreszcie dotarli do portalu. Wolter rozprostował ręce, przygotowując się na użycie magii i przeciągnął, żeby rozbudzić nieco ciało.
- O szczegółach pogadamy jak wrócę - zaczął, wyciągając ręce i ruchem głowy nakazując im podejść do teleportera, bo zaraz się uruchomi - ale bardzo dziękuję, że się pofatygowaliście. Naprawdę, bez względu na to, co mówił Wężowy Jad, oboje jesteście dumą Akademii. Tacy uczniowie, to skarb.
Po tych słowach pstryknął zaledwie palcami, a z portalu buchnął oślepiający, niebieskawy blask.
- Brać mi się do nauki, bo macie spore zaległości - krzyknął jeszcze za nimi.
Nim portal się zamknął, chłopak zdążył jeszcze pokazać mu środkowy palec.

Jeszcze zanim otworzyła oczy, jej odziane w cienkie ubrania ciało, uderzył ostry, zimowy chłód. Zadrżała i pocierając się po ramionach, rozejrzała się dookoła. Złapanie ostrości po oślepieniu światłem portalu zajęło jej trochę czasu. Zasłoniła usta dłonią, żeby zatrzymać zawartość żołądka tam, gdzie jej miejsce. Usłyszała kilka przekleństw koło siebie. Killian najwidoczniej miał podobny problem. A kac pewnie nie pomagał.
Kiedy udało jej się pozbyć stanu otępienia na tyle, by móc jakoś funkcjonować, on był już w połowie drogi do budynku Akademii.
- Killian! - zawołała za nim.
Kuźwa. To był odruch...
Myślała, że się nie obejrzy. Jednak po dłuższej chwili odwrócił głowę i spojrzał na nią. Miała wrażenie, że chce jej coś powiedzieć. W końcu jednak zrezygnował, najpierw spuszczając wzrok, a potem ruszając dalej.
Westchnęła.
To i co ona narobiła?
THE END

Ku chwale grzeszników! cz.15 (Riuuk)

Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu wyszedł. Tak o! PO PROSTU! No chyba zaraz zwariuje! Zacisnęła dłonie w pięści, a paznokcie zagłębiły się w skórę, kiedy przeżywała tak niespodziewany i dziwny moment konsternacji, czy powinna za nim biec zabijając po drodze jego czy samą siebie. Warknęła z irytacji! O nie mój drogi! Nie tym razem! Zrobiła to tak nagle... sama zaskoczyła samą siebie tą jakże gwałtowną reakcją. Nie powinna. Stanowczo przesadziła. Trudno... przejdzie mu. Jakoś specjalnie nie zamierzała się tym przejmować zwłaszcza, że on w ogóle nie był lepszy!
Siedziała tak nieruchomo z zaciśniętymi wargami kalkulując niczym naukowiec poszukujący błędu w na pozór perfekcyjnym wynalazku. Widok zasłoniła jej grzywka, gdy opuściła głowę. Jedyne co zmieniało się gwałtownie to aura w pomieszczeniu, do którego po jakimś czasie wtargnął rozkojarzony i uśmiechnięty służący w beżowym stroju. Widząc ją i wyczuwając napiętą atmosferę wstrzymał standardowo wypowiadaną formułkę w pół zdania i wycofał się cicho niczym kot. 
Nie zauważyła tego drobnego incydentu pogrążona w gwałtownych myślach z każdą chwilą coraz bardziej wściekła.

Nagle wstała pozornie lekko i spokojnie, ponieważ wewnętrznie kipiała wypełniona emocjami niczym czynny wulkan magmą i dymem objawiającym się ciążącą aurą zło wrogości, którą pozostawiała po sobie. Zauważyła, że wszystkie rzeczy w pokoju przesunęły się o parę centymetrów w kierunku znajdujących się na przeciwko drzwi. Syknęła wychodząc gwałtownie i cudem nie trzasnęła drzwiami za sobą. Na szczęście trwał okres zająć i nikt nie plątał się po korytarzach, ponieważ ten, kto nie daj Bogini podszedł zbyt blisko sprawił by uciechę Śmierci jako kolejna zbłąkana dusza nieprzygotowana na koniec swej bezcelowej egzystencji podążająca zgubną ścieżką mającą zakończyć się pożarciem przez Śmierć. 
Mknęła tak szybko i gwałtownie, że rozpuszczone włosy sunęły niczym połać płaszcza sięgającego przed kolana. Uważnie lustrowała mijane wrota jedno po drugim, aż w końcu przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Całkiem nie głupi pomysł...
Pokonała wysokie, szare, kamienne schody nie dotykając zdobionej poręczy i stanęła na środku głównego holu rozdzielającego się na dwa korytarze. Usiłowała skupić myśli i przypomnieć sobie, które to były drzwi, jednak stado rozpierzchniętych stworzonek trudno zagnać w pojedynkę, ponieważ kiedy już myślisz, że robisz postępy, te uciekając w przeciwna stronę i wracasz do  alternatywnego punktu wyjścia. Westchnęła poprawiając lecące na twarz włosy i z niema furią związała je gwałtownie rzemieniem na szyi. Zamknęła oczy, a w ciemności dojrzała tuziny siedzących lub stojących uczniów. Obróciła głowę w prawo, by ujrzeć emanujące jaskrawo- żółtymi, zielonymi i białymi kolorami sylwetki - sądząc po pozycji - medytujące w ciszy. Po lewo dostrzegła siedzących ludzi notujących coś w zeszytach. Westchnęła i powoli ruszyła do przodu skręcając w lewo korytarzem prowadzącym lekko w dół. Metodą dedukcji... Pamiętała, że sala medytacji była położona nad salą treningową po przeciwnej stronie... Tak, w lewo! Ruszając śmielej mknęła niczym cień po oświetlonym magicznymi pochodniami korytarzu bu dotrzeć w fazie końcowej do ogromnych wrót nietypowo kończących korytarz tak stromy jak górskie ścieżki. Drzwi, proste, obite metalem z ciemnego drewna z wyrytymi symbolami... Czego można było się spodziewać? Arsenał to najcenniejsza cześć tej szkoły... Nie zastanawiając się długo pchnęła drzwi. Gwałtownie, pewnym siebie ruchem bez większego problemu odchyliła okrutnie ciężkie skrzydło. Zwykle robiło to dwóch starszych chłopców lub sam mistrz. Nie ukrywa, że użyła do tego namiastki zgromadzonej w naszyjniku energii. Nie wszyscy to wiedzieli. Patrzyła na pozornie niewzruszonych uczniów, wiedząc, że lekko mówiąc skonsternowała ich, bowiem na sali byli sami mężczyźni. Najstarsze klasy zakonu, same umięśnione i pewne siebie dupki temperowane tylko przez rozkazy mistrzów. Maszyny do zabijania takie jak ona. Jedyne co ich różniło to sposób używania mózgów, którego większość z nich nie posiadała zdana całkowicie na zakon z utemperowaną inteligencją do poziomu, który pozwalał nie gdybać i nie wszczynać buntów. Po prostu ślepe posłuszeństwo. Inaczej nie poradzili by sobie z taką ilością wyszkolonych adeptów w jednym miejscu. Oprócz tego, rzeczą której nienawidziła był fakt, że kobiety były uważane, za słabe i szkolono je oddzielnie  ucząc technik bezkontaktowego zabijania na odległość przez co chłopaki często gnębili je i uważali za gorsze od siebie co czasami okazywało się zgubnym podejściem. Faktem jednym z wielu było to, że wyrzuceni z zakonu rzadko dawali sobie rade w życiu nie przyprawiając o kłopoty...
To różnice, które na zawsze ustanowiły przepaść do nieprzeskoczenia między Pustynna Różą, a wieczną Boginią Śmierci. Nigdy im nie dorównają, chyba, że sama Śmierć postanowiłaby zmieść swój Zakon z powierzchni świata. 
Wszyscy, na oko piętnastu mężczyzn w wieku - jak na najwyższą grupę - dziewiętnastu lat. Większość niższa od niej, barczysta i smukła, lecz jednocześnie emanująca siłą. Odziani w beżowe, luźnie stroje ułatwiające wychwycenie każdego błędu podczas ćwiczeń. Na wszystkich ścianach, wysokiego i szerokiego pomieszczenia z kamienną podłogą wisiały różne rodzaje broni. W kącie stały drewniane, sfatygowane kukły, a wielkie okna chroniły magiczne bariery niczym niewidzialne ściany. Lustrowali ją zimno na pozór obojętnie, jednak ta cholerna zazdrość i ciekawość, szczątkowe oburzenie wisiały w powietrzu. Nie wierzyła, by chodź jeden z nich nie zdawał sobie sprawy kim jest, po co się tu znalazła i jakąż jest prestiżową personą zaszczyconą przez samego mistrza wspólnym toastem wczorajszego dnia. Tak... nie spała w ogóle. Nie żeby jakoś to na nią wpłynęło...
- Wystarczy nam kropla krwi! - Krzyknęła.
- By odrodzić się jak Pustynna Róża! - Odpowiedzieli nieumiejętnie skrywając zdziwienie. Nie dość, że intruz bezkarnie wtargnął na ich teren, to jeszcze wita się niczym starszy uczeń lub sam mistrz! Mistrz Srebrna Sieć - nazwa wzięła się od jego ulubionej broni, metalicznych nici którymi posługiwał się najlepiej wśród zabójców - patrzył na nią z zaciekawienie i cichym wyczekiwaniem. Najwyraźniej spodziewał się gościa, jednak niekoniecznie tego pokroju. 
- Witam cię moja droga - syknął - cóż za niespodziewana wizyta. Nikt nie spodziewa się jakiejkolwiek niewiasty w tym mrocznym zakątku. Czy mogłabyś zdradzić mi swe jakże zacne domniemam powody pojawienia się tak niecodziennego gościa? - "Dwulicowy drań. Przecież sam najchętniej zadźgałbyś mnie na miejscu..."
- Chciałabym zobaczyć na własne oczy trening i umiejętności twych uczniów. - Rzekła słynnym lodowatym tonem widząc jak jeden z mężczyzn wzdryga się poczuła nieokreślony przypływ miłego ciepła nazywanego satysfakcją. - Oczywiście jeżeli uprzejmy mistrz mi na to pozwoli. - I tak wiedziała, że nie może nie pozwolić. "Heh, jeszcze czego bubku". 
- Ależ oczywiście z przyjemnością zaprezentują ci swe umiejętności. Akurat trafiłaś na najbardziej prestiżowa grupę moja droga! - Ta rozmowa była tak sztuczna i napiętnowana nienawiścią, że najchętniej wyszłaby i zwymiotowała za progiem. W takich chwilach doceniała szczere rozmowy z Killianem, w których wszystko było szczere i prostolinijne. Westchnęła w duchu i oparła się o wrota domykając je. - W takim razie pokażcie mi co umiecie chłopaki. - Mruknęła na pozór z zaciekawieniem. Wyczuwała nadchodzącą nudę i nie myliła się. Walczyli w dwójkach standardowo. Monotonne walki z ulubiona broń. Nie kryła faktu, że naprawdę widziała dużo lepszych i bardziej dynamicznych walk. Te... Wyglądały niczym toczone w wodzie. Szybkość była niezła, atak także, lecz watka defensywna pozostawiała wiele do życzenia jak na jej skromny gust. Walczyła by nie ziewnąć. Jedynym ciekawym faktem interesującym ja przez jakiś czas była walka między chłopakami, którzy towarzyszyli Wężowemu Jadowi wczorajszego dnia. Zerkali na nią co jakiś czas jakby sprawdzając jej zaciekawienie. Nie ukrywała, że miała ich głęboko w czarnej dziurze swego poważania. Westchnęła i zaczęła bawić się włosami plotąc warkocz. 
Po około dwóch godzinach siedziała znudzona pod drzwiami w szpagacie, by nie zajmować miejsca i bawiła się po raz trzeci zaplecionym warkoczem i po raz czwarty wyłapując spojrzenie Srebrnej Sieci badającej jej zaciekawienie. Tym razem nie ukrywał dezaprobaty. 
- Szereg ustaw! - Warknął nieprzyjemnie, a ona wstała z lekkim ociąganiem lustrowana przez uczniów. Nie wiedziała czemu, lecz ich stosunek bardzo ją rozdrażnił. A może to myśli o Killianie, w których tak głęboko się pogrążyła... Wyobrażała sobie go walczącego z każdym uczniakiem i wzdychała... STOP!
- Ty, ty i ty. - Wskazała ich kiwnięciami głowy zakładając ręce za siebie i przechadzając się niczym jej stary mistrz w ta i z powrotem wzdłuż szeregu. - Słaba częstotliwość bloków. Nie mówiąc o tym, że mogliście ograniczyć zbędne ruchy o 12% - podrapała się po głowie. - Ty - wskazała na niskiego bruneta - Popracuj nad kątem lotu shinji, a ty - mrugnęła do znajomego z poprzedniego dnia adepta - masz wyczuwalnie gorszą kontrolę lewego palca serdecznego co skutkuje minimalna zmiana toru lotu shurikena czwartego rzędu. - Widziała jak mistrz patrzy na nią złowrogo. Wiedziała, że podminowuje jego autorytet. Uśmiechnęła się pod nosem słysząc tak upragnione usta z jego ust.
- Czy chciałabyś zmierzyć się z...
- Każdym po kolei? Z miłą chęcią Srebrna Sieci. - Poczuła jak uczniowie dębieją, słysząc ten jakże poufalny zwrot w stronę ich mentora. 
Pierwszy wyznaczony został niski blondyn o kwadratowej szczęce i lekkim zaroście. Ukłonili się. Chłopak stanął w pozycji bojowej. Ku zdziwieniu zebranych ona stała z rękoma splecionymi na pośladkach i patrzyła na niego z szyderczym uśmiechem wyczuwającym bitewna adrenalinę. Myślał, że zaskoczy ją natychmiast rzucając shurikenami o nietypowej trajektorii, jednak ona złapała jej wszystkie prawą dłonią. Trzy. Obejrzała je w palcach ku oniemieniu uczniów i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Mówiłam, że walczę bez broni? - Oblizała usta ku roznoszącemu się niczym fala przypływu szeptowi i nie czekając na jakikolwiek sygnał ruszyła do przodu niczym drapieżny kot na nieprzygotowaną mysz.  Sunęła przed siebie w dwóch susach dotarła do zdziwionego chłopaka i podskoczyła unikając cięcia przez łydki. Stanęła na jego ramieniu odbijając się i cisnęła złapanymi wcześniej śmiercionośnymi ostrzami. Przewinął się miedzy nimi, a ona wylądowała tuż za nim błyskawicznie kopiąc w głowę. Ten uchylił się i złapał ja za kostkę. Czarnowłosa wykorzystała sytuację i natychmiast skontrowała wykorzystując uścisk i kopnęła go drugą nogą z impetem w głowę. Ten zatoczył się. Zanim zdążył powrócić do normalności leżał na kamiennej podłodze z wywinięta ręką. Prychnęła i wstała otrzepując ubranie.
- Kto następny? - Uśmiechnęła się szyderczo widząc dyskretnie skrywane wahanie i nie tak pewnego siebie kolejnego wytyczonego.
- Kanda! - Krzyknęła co w Zakonie oznaczało "nadchodzę" i sunęła przed siebie na kolejnego przeciwnika. "Za Killiana, za te wszystkie pogardliwe spojrzenia pełne wyższości!" - Pomyślała kopiąc przeciwnika kolanem w brzuch. "Za te wszystkie obelgi i lekceważenie" - Krzyczał głos w głowie kiedy wykręcała rękę łamiąc w barku ku podniecającym krzykom rozpaczy i brzdękowi upadającej na skałę broni.
- Następny! - Rozniosło się po pozornie opustoszałej sali kiedy wynosili kolejnego przeciwnika, a kolej a samotna broń leżała na posadzce. Nie powstrzymywała się. Łamała kości, wykręcała kolana i rwała ścięgna. Ogłuszała do nieprzytomności i zmuszała ich do poddania,a kolejne bronie upadały ku coraz większej wściekłości Srebrnej Sieci. Napawała się jego wzrokiem, który działał na nią niczym afrodyzjak. Walka - podniecająca i emocjonująca pochłonęła ja tak bardzo, że niknęła używając "Kroczenia" jak to nazywał jej jedyny ukochany z Zakonu, którego zabito. Oni go zabili!
Przed oczami stanął jej obraz młodego chłopaka średniego wzrostu o smukłej budowie i szelmowskim uśmieszku na pociągłej, ciemnej twarzy i złociste oczy patrzące wdzięcznie z szacunkiem i podziwem. Włosy koloru mahoniu powiewające na wietrze pofalowane delikatnie niczym morze w spokojny dzień. Głos kojący niczym ciepły miód lub zimny okład na poparzenie. Przypomniała sobie jego smutne, rozumiejące spojrzenie pojmujące sytuację i przepraszający grymas, gdy patrzył na nią po raz ostatni...
- Pustynna Różo... - szepnęła powalając ostatniego przeciwnika w tańcu Klingi na ziemię. - Jak możesz gościć mnie w swych progach bez cienia skruchy. - Spojrzała na czającego się mistrza. Warknął coś pod nosem i pokłonił jej z szacunkiem jako najlepszemu.
- Pustynna Róża śmie mianować ich najlepszymi uczniami? Jesteście śmieszni! - Wypluła słowo po słowie niczym jak wstrzyknięty na siłę do gardła udowadniając jej odporność i zwycięstwo. - Ostatni uczeń też niczym mnie nie zaskoczył. Rozczarowujecie mnie za każdym razem tak samo. Czy to pustynia, czy Przełęcz Wróżbiarki... - Popatrzyła na niego dając mu do zrozumienia przekaz podprogowy.
- Ty... Ta masakra nad jeziorem Wieszczki... - Nie odpowiedziała tylko poprawiła ubranie i odwracając się w kierunku wyjścia zrywając po drodze starą kartę z tablicy celów poszukiwanych i uniosła ja machając z szelestem.
- A to już nie jest aktualne. - Powiedziała i wyszła chowając kartę do kieszeni spodni zgięta na cztery. Karta pożółkła i pomięta przedstawiała portret znajomego chłopaka z charakterystycznym tatuażem na twarzy.
- Aż taki jesteś cenny, skarbie? - Szepnęła i pognała korytarzem znikając za rogiem.

Szare, kamienne schody wydawały się być niekończącą ścieżką katorgi dla jego otępiałego mózgu i miękkich nóg, gdy piał się powoli na najwyższą wierzę Pustynnej Róży. Dopóki nie wyruszył w drogę ten pomysł zdawał się naprawdę dobry.,. Korytarz wąski i wysoki, trochę klaustrofobiczny oświetlony małymi oknami przez które wpadał blady blask słońca tłumiony przez wściekle ciemne szyby. Odetchnął głęboko patrząc jak w przez uchylone drzwi na balkon wpada jasne słońce gorącego poranka. Wyszedł na kamienny, niewielki balkon zamykając za sobą drzwi i oparł się o prostą barierkę wyją z tylnej kieszeni spodni pomiętą paczkę papierosów zręcznym ruchem otwierając ja i wyjmując jednego z trzech papierosów. Odpalił bez pospiechu i z ulgą zaciągając się dymem stwierdził, że nie poszła za nim. Czuł jak bije od niej pasja i szczęście podsycane adrenaliną, doprawione rozczarowanie i ogromną, wręcz namacalną satysfakcją. Westchnął wydychając chmurę dymu nosem i spojrzał na roztaczającą się przed nim pustynną panoramę jednakowej kolorystyki piaszczystych wydm otaczających miasto.


poniedziałek, 12 grudnia 2016

Ku chwale grzeszników! cz.14 (Killian)

Mimo późnej pory, noc była ciepła, a po oświetlonych ulicach wciąż przechadzały się zarówno pokaźne grupki ludzi, jak i pojedynczy przechodnie. Szli bez słowa w kierunku rysujących się na tle bezchmurnego nieba, wież Zakonu. Ziewnęła, odgarniając z twarzy kosmyki włosów. Mimo że szła bez problemu i utrzymywała równowagę, jej wzrok mącił się nieco. Całkiem sporo dzisiaj wypiła. Kątem oka spojrzała na chłopaka. Po nim też niewiele było widać, chociaż trochę zdradzał go zaróżowione policzki i nos. No i zapach... Przez to, że oblała go swoim trunkiem, strasznie śmierdział piwskiem. Wciąż lepiące się włosy tkwiły niedbale zaczesane do tyłu.
Dlaczego to zrobiła? Wkurzył ją. Tak strasznie ją wkurzył. Nie tym, że nie chciał pozwolić jej iść do łóżka z obcym facetem. To akurat było całkiem... urocze. Wkurzyły ją te laski. Szczególnie ta, którą pocałował. Zastosowała taką tanią sztuczkę i chociaż tylko na chwilę, był cały jej. A ona... ona zna go już jakiś czas, tyle razem przeszli, o mało nie zginęli, a jednak nie czuła, że nie może nawet marzyć o tym, by mieć go tak blisko. Czy gdyby zachowała się jak tamta... pocałowałby ją? Spuściła wzrok. W sumie sama nie była dziś lepsza. Czuła coś do Valmeta? Był całkiem uroczy i miły, ale... nie. Westchnęła. Podświadomie wykorzystała go jako narzędzie do wzbudzenia zazdrości Killiana. chyba nie powinna się w takim razie czepiać tamtych dziewczyn, prawda?
- Co taka zamyślona, księżniczko? - ton głosu zwiastował, że rzeczywiście nie był trzeźwy.
- Upiłeś się? - uniosła brwi, unikając pytania. - Ile ty tego w ogóle w siebie wlałeś, co?
- A ja wiem? - mruknął. - Kilka piw i jakąś wódkę... Ktoś coś tam jeszcze chyba stawiał po drodze. Nie liczyłem...
- Czy to nie ty mówiłeś mi, że złodzieje nie powinni pić?
- Czasem trzeba - odparł z typowym, pijackim akcentem.
- Masz powód?
Miała wrażenie, że gdyby się uparła, wyciągnęłaby teraz od niego wszystko.
- Tajemnica - wyszczerzył się przekornie.
- Oj, weź. Mnie nie powiesz?
- Aż tak pijany nie jestem.
Po tych słowach potknął się, zataczając lekko i z trudem utrzymał równowagę, przeklinając pod nosem. Zaśmiała się.
- Wcale - odparła ironicznie.
- Nie wiem o czym mówisz - przeczesał ręką włosy.
- Wolter by cię zabił, jakby cię teraz zobaczył.
Odpowiedziało jej parsknięcie.
- No więc, jaka jest ta twoja tajemnica? - zapytała, gdy weszli na prowadzący do bram Zakonu most.
Uśmiechnął się tylko pod nosem, odwracając wzrok.
- Znowu ci się na wyznania zebrało? - zapytał nieco zgryźliwie.
- "Znowu"? - mruknęła. - Przypominam, że ostatnio to ciebie wzięło.
- Chyba byłem pijany - parsknął.
- Nie. Teraz jesteś - odparła, podając strażnikowi przepustkę.
Ogromne wrota otworzyły się przed nimi i weszli na dziedziniec. Wciąż był pełen ludzi. W sumie wtapiali się w tłum, bo dzisiaj nawet wyższe sfery też pofolgowały sobie z winem. Chociaż w porównaniu do karczmy, to rzeczywiście, tutaj była stypa...
Przeciskali się przez wąski korytarz pełen ludzi. Obrzucali Killiana niechętnymi spojrzeniami, bo na odległość czuć było od niego piwo. Jego orientacja w terenie była w tym stanie dość słaba, więc gdy po raz kolejny zatrzymał się, rozglądając dookoła, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Klęła pod nosem, gdy próbowała minąć kolejnych ludzi, tak ważnych, że nie czuli się w obowiązku, przesuwać przed zwykłą uczennicą. Cieszyła się, że idzie przodem. Dzięki temu Killian nie widział jej zaróżowionych policzków... Mocnej zacisnęła ukryte w jego szorstkiej dłoni palce. Nie mogła tego pojąć. Nie czuła nic specjalnego, kiedy Valmet ją obejmował, ani później, gdy całował. Musiała przywyknąć to tego typu rzeczy w ramach misji, które wykonywała dla Zakonu. Jednak teraz wystarczy zaledwie trzymanie GO za rękę, a jej serce zdaje się od razu przyspieszać... Westchnęła. W karczmie wreszcie dała radę odciąć się na chwilę od męczących wahań emocjonalnych. A teraz znowu przyjdzie się jej z nimi mierzyć.
Im bliżej pokoi, tym mniej ludzi napotykali na swojej drodze. W końcu sami przemierzali, wąskie, puste na szczęście korytarze o wysokich sklepieniach. Tylko z oddali dobiegały ich głosy i rozmowy, a od czasu do czasu jakiś uczeń Zakonu przemknął obok nich, rzucając ukradkowe spojrzenie na zaciśnięte razem dłonie. Cieszyłoby ją to nawet, gdyby nie fakt, że na konferencji powiedziała, że absolutnie nic ich nie łączy... Cholera.
Wreszcie dopadli do drzwi. Otworzyła je szybko, wydobywając z kieszeni niewielki kluczyk, a gdy tylko weszli, zatrzasnęła je z głuchym trzaskiem. Westchnęła z ulgą. Dziękowała niebiosom, że nie wpadli nigdzie na dyrektora Woltera. Co prawda nie byli bardzo pijani. No i, kto mógłby im zabronić iść do karczmy? Mimo to czułaby się dość niezręcznie.
Rzuciła się na łóżko, zatapiając w szorstkiej pościeli. Mimo, że była bardzo nieprzyjemna, a włókna twarde i drażniące, poczuła ogromną błogość, która ogarnęła ją, gdy rozluźniła mięśnie. Szumiało jej w głowie i była tak strasznie śpiąca... Spod półprzymkniętych, klejących się powiek, obserwowała, jak chłopak grzebie w kieszeni swojej torby i w końcu wyciąga z niego mały pojemniczek. Wyciągnął z niego dwie małe tabletki.
- Co to? - zaniepokojony głos brzmiał przez tłumiące go warstwy koca nieco bełkotliwie.
- Na astmę - odparł, połykając je i uderzył się w pierś, żeby odkrztusić.
- Serio?
Spojrzał na nią zdezorientowany.
- Na astmę? Nigdy wcześniej nie widziałam, żebyś je brał.
- Gdybym tego nie robił, zdążyłabyś mnie już kilka razy zbierać z ziemi.
- Może gdybyś nie palił, i tak bym nie musiała?
- Możesz znowu nie zaczynać?
Zesztywniała na ton jego głosu. Zwykle tylko przewracał oczami, albo odpowiadał coś żartobliwie i z cynizmem. Tym razem jednak głos podszyty był jakąś ostrą nutą. Jakby już miał... dość? Skupiła się dokładniej na płynącym przez więź uczuciu. Rozpoznała zmęczenie i lekką irytację.
- O co tym razem się wkurzasz? - zapytała nieco gniewnie, gotowa na ostrą wymianę zdań i usiadła na łóżku.
- Nie wkurzam się.
Nie widziała jego twarzy, pochylonej nad torbą, w której wciąż czegoś szukał. Nie wyczuła, żeby coś w jego postawie się zmieniło. Ani nie zesztywniał, ani nie poruszył się jakoś nerwowo. Ale po nim prawie nigdy nie było nic widać. Umiał się maskować, jeśli mu zależało.
- O Valmeta? O to, że z nim wtedy poszłam? - ciągnęła, ukrywając nutkę nadziei w głosie. Chciała usłyszeć, że tak. Że nie zgadza się, żeby jakiś obcy facet jej dotykał...
- Co? - podniósł znad torby, zmącone alkoholem, szare oczy. - Niby z jakiej cholery miałoby mi to przeszkadzać?
- Próbowałeś mnie zatrzymać - założyła ręce na piersi, patrząc mu prosto w oczy.
Dawno tego nie robili. Nie patrzyli tak na siebie... Teraz znowu spojrzenie bezchmurnej, księżycowej nocy, spotkało się z deszczowym niebem.
- Tak - powiedział nie spuszczając wzroku. - Byłem zdziwiony, zdezorientowany i trochę rozczarowany. Ale nie wkurzony. Rób co chcesz. I z kim chcesz. Kim ja jestem, żeby osądzać?
- "Rozczarowany"?! - żachnęła się, ignorując całą resztę wypowiedzi. - Nie chcę tego słyszeć od ciebie! Ty w ogóle nie masz oporów, przed jakimiś pieprzonymi gierkami z kim popadnie, a mną jesteś rozczarowany?!
Przewrócił oczami.
- Wiesz jaka jest różnica między tobą, a tamtymi dziewczynami? - dziwił ją jego spokojny ton... jakby mówił o pogodzie. - One nie szanują ani siebie, ani mnie. Ja ich też nie szanuję. Siebie... też chyba nie specjalnie. Ale ciebie tak. Dlatego ciężko było mi uwierzyć, że mogłaś się się przespać z pierwszym lepszym...
- Ty to robisz - przerwała mu ostro.
- Rany, Riuuk.  Po prostu nie znałem cię od tej strony, dobra? Mam cię przeprosić, do cholery?!
- Nie spałam z nim - odparła, nie spuszczając z niego wzroku. Dlaczego mu to mówi?!
- Pewnie się zdziwił - parsknął pod nosem.
- Nie twój interes.
- Sama zaczęłaś.
- Ale to ty drążysz - podniosła się, patrząc na niego spode łba. - Przykro mi, że cię rozczarowałam - warknęła ironicznie.
Z furią zapiął zamek torby. Chyba zaczynał mieć dość rozmowy. Ale ona nie.
- Ja pierdole, Riuuk. Zwyczajnie podobało mi się to, że masz zasady i nie jesteś łatwa. Ale jak masz inny pomysł na siebie, to do cholery rób co chcesz. Przecież ja nic nie mówię.
- Masz mnie za debilkę?! Łączy nas więź, czuję, że coś cię wkurwia...!
- Ale to nie ma żadnego związku z tobą! Wydaje ci się, że jesteś jedynym źródłem moich problemów?!
- A, więc jestem problemem, tak?
- Co?! Nie...!
- Sam tak powiedziałeś!
- Riuuk...!
- Powiedziałeś!
- Nadinterpretujesz...
- "Nie jesteś jedynym źródłem problemów"! Czyli jakimś jestem!
- Kurwa! - zaklął. - No akurat teraz to tak!
- Dzięki! - krzyknęła, podrywając się z łóżka. - Pewnie wolałbyś swoją pieprzoną koleżankę! Ona nie jest, żadnym problemem, co?! Zwłaszcza, jak każe z siebie wódkę zlizywać!
- Jak coś ci nie pasuje, to idź do swojego kochasia.
- Nie kocham go! - oburzyła się odruchowo.
- Wiesz co? - podniósł się, unosząc ręce w geście cynicznego poddania. - Mnie wystarczy. Idę się myć.
- Świetnie, przyda ci się! Walisz piwskiem na kilometr!
- Mam ci przypomnieć, czyja to wina?!
- I bez tego, byłoby tak samo. Biedny Killianek ma tajemniczy problem - skrzywiła się teatralnie. - Musi utopić smutki w alkoholu... Nie rozśmieszaj mnie!
- Ciekawe, jak ty byś się czuła, jakby ci ktoś we łbie grzebał...!
Zesztywnieli oboje. A więc o to chodziło...  Błagalny ton, którym prosił, by nigdy więcej tego nie robiła, na nowo zabrzmiał w jej głowie, powodując jakąś chorą satysfakcję. Tylko ten jeden raz tak do niej mówił. Na dodatek te oczy... Były pełne strachu. Wielu ludzi patrzyło już na nią w ten sposób. Ale do tej pory nie on. Nagle poczuła, że chce je zobaczyć jeszcze raz. Jeszcze raz...
Podświadomie wpłynęła po nici jego energii do jego głowy. Zorientował się zbyt późno. Osłabione przez alkohol bariery Zakonu, nie były długo przeszkodą dla jej pełnej furii mocy, którą kontrolowała jego energię. Zassała jej nieco, osłabiając go i prześliznęła się przez mur. Czuła, jak próbuje ją wyprzeć. Ale nie chciała się dać tak łatwo. Była wściekła i nic nie mogło jej teraz powstrzymać. Uwolniła znowu swoją energię, a przed oczami stanęło jej to samo wspomnienie co wcześniej. Było rozmazane, prawie nic nie słyszała. Skupiła się na nim mocnej, przebijając przez jakąś niewidzialną barierę... I nagle wszystko stało się tak wyraźne. Zupełnie jakby... tam była. Zesztywniała. DOSŁOWNIE tam była. W ciele Killiana, przeżywając to samo co on... Czuła lekki chłód na dziecięcym ciele. Przytłaczający, mdlący zapach słodkich perfum, maskował smród wymiocin w pomieszczeniu. Czuła piekące zadrapania na łokciach i kolanach, zdartych tak bardzo, że sączyła się z nich krew. Nierówno przystrzyżone włosy jasne opadały jej na oczy, drażniąc nieprzyjemnie. Ciepłe łzy spływały jej po policzkach. Płacz ugrzązł w gardle. Nie chciała płakać. Wiedziała, że ta kobieta nie znosiła szlochu dziecka. Znowu by jej przyłożyła... Zesztywniała. To były myśli Killiana, które pojawiały się w jej głowie. Dokładnie tak wtedy myślał.
- Dlaczego płaczesz, Killian? Wiesz, że mamusia nie lubi? Boli ją od tego głowa... Chcesz, żebym się zdenerwowała? Mogłoby boleć, prawda?
Skinęła głową, starając się opanować napływające do oczu łzy. Kobieta była całkiem ładna. Miała nieco dziecięcą twarz, o delikatnych rysach. Prawie taka, jak Killiana, on ma jednak wyraźniej zaznaczony podbródek i kości żuchwy. Ciemnoszare oczy okalały czarne od tuszu, długie rzęsy. Włosy miały różowy kolor, jednak po odrostach wnioskowała, że naturalny ma ciemny blond. Wydatne usta podkreślone były jaskrawo różową szminką. Wykrzywiały się w podłym uśmiechu...
- Wiesz dlaczego kazałam Benowi zając się tym zawszonym kundlem?
To nie jest zawszony kundel, mamo. Nazywa się Tobi. Znalazła go dwa tygodnie temu, gdy uciekła z domu. Dzieliła się z nim tym co ukradła. Ale potem znalazł ich Ben... Mama pozwoliła mu zabić jej Tobiego. Długo go męczył... A na koniec skręcił mu kark. Nie mogła powstrzymać łez, chociaż wiedziała, że denerwują jej mamę. Tak strasznie kochała Tobiego. On też ją kochał, tylko on. Nauczyła go siadać i podawać łapę na zwołanie. W nocy leżał koło niej i ją ogrzewał. Lubiła, jak ją lizał. Nienawidziła mamy i Bena. Zabili Tobiego. Sami jej nie kochali, a teraz zabrali istotę, która tę miłość jej dała. W głowie echem odbijały się żałosne szczeknięcia. Chciała mu pomóc! Tak strasznie! Ale kumple Bena ją trzymali... Dźwięk skręcanego karku...
Nagle drzwi otworzyły się. Zesztywniała, widząc mężczyznę, który wszedł. Był wysoki, łysy i barczysty. Miał przerażające, puste spojrzenie... Tata. Kazał jej tak na siebie mówić, chociaż nie był jej ojcem. Bała się go. On bił najmocniej. Ciągle groził, że pewnego dnia ją zabije.
- O proszę, wrócił ten gówniarz - ostry ton sprawił, że napięła wszystkie mięśnie, gotowa uciekać. Spojrzenie odruchowo powędrowało na skórzany pas. Pasem bolało najbardziej.
- Tak, kazałam Benowi go przywlec. Gdyby go nie było, ten baran, którego naciągamy na ojcostwo nie zapłaciłby za ten miesiąc milczenia przed żonką.
- Musisz na siebie zarabiać.
Cofnęła się, widząc, jak ściąga pas. Zarabiać na siebie? Prawie jej nie karmią. Musi kraść.
- I będzie - mama znowu uśmiechnęła się przerażająco. - Jest już prawie w odpowiednim wieku. Niektórzy mają takie chore upodobania...
Nie. Riuuk nie mogła uwierzyć, że ta kobieta to powiedziała. To była jego matka! Nie powinna! Pamiętała swoją. Pamiętała jej czuł dotyk, całusy na dobranoc i pocieszające uśmiechy, gdy rozwaliła kolano. A ta kobieta... Ogarnęła ją dziwna słabość. Świadomość Killiana mówiła jej, że jak tylko się odwrócą ucieknie. Że przestraszy się tego co powiedzieli i już nigdy nie wróci. Nawet Ben nie da rady go dorwać. Zaczęła powoli jakby wycofywać się ze wspomnienia. Bladło z każdą chwilą i widziała tylko, jak jego ojciec zamachuje się pasem. Zagryzła zęby. Pozwoliła, by szarpnięciem wyrzucił ją wreszcie ze swojej głowy.
Nagle momentalnie otworzyła oczy. Zamrugała, łapiąc ostrość. Przed samym nosem miała zaciśniętą pięść. Powstrzymał się, ale miał odruch, by ją uderzyć. Patrzyła na niego z żalem, ignorując zaciskającą się na nadgarstku dłoń. Nie wiedziała, kiedy ją złapał. Patrzyła, jak oddycha szybko, głęboko. Szare oczy, tak pełne wyrzutu, wpatrywały się w nią. Błyszczały strachem. Obudzała go w nim. Takiego chciała go jeszcze przed chwilą wiedzieć, ale teraz... Wysunięta szczęka, drgające mięśnie, zwężone źrenice. On się autentycznie bał.
- Killian... - zaczęła.
Puścił jej nadgarstek i opuścił wzrok. Grzywka opadła na oczy. Nie widziała ich. Oblizał wargi, jakby chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnował. Coś nim targało od środka.
- Killian...
W jednej sekundzie odwrócił się i po prostu wyszedł.

niedziela, 4 grudnia 2016

Wyprawa pełna przygód cz. 3 (Lily)

„A pal licho i niech go piorun trzaśnie! Pacan, idiota, głąb!” – Nienawidzę cię! – Rzuciła do chłopaka i wciąż jeszcze mokra, pobiegła do wyjścia. Co prawda mogła wysuszyć ubrania sama, ale wiedziała, jak kiepsko wygląda w tym stanie i postanowiła użyć tego na swoją korzyść. „Skoro on postanowił uciec się do brudnych zagrywek, to ja też nie będę się wstrzymywać…”
Biegnąc, kopnęła z całej siły w przeklęty taboret, który odleciał nie wiadomo gdzie, tłukąc po drodze kilka starych wazonów, ustawionych w rogu. Niewzruszona, biegła dalej. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zapomniała o leżącym na podłodze wiaderku, o które potknęła się z rozpędu i upadła, kalecząc oba kolana. Niemniej dziewczyna wstała nie bacząc na bolące otarcia i biegła dalej. W końcu usłyszała, jak zdezorientowany chłopak rzuca się za nią w pościg. – Virval. – Wyszeptała zaklęcie i momentalnie poczuła, jak jej ciało staje się niesamowicie lekkie za sprawą magii, a jej prędkość się niemal potroiła.
- Lily, czekaj! To był tylko głupi żart! Czekaj, porozmawiajmy…! – Słyszała oddalające się krzyki chłopaka, ale zignorowała je wszystkie. Okej, wiedziała, że związki nie są łatwe. Cóż, te z porządnymi chłopakami może i nie są takie trudne, ale gdy twoim partnerem jest ktoś pokroju Araty… Cóż, stają się tysiąc razy trudniejsze. Dobra więc, była przygotowana na to, że będzie to wymagało od niej dużo tolerancji i cierpliwości. Postanowiła nawet, że okazjonalne pocałunki, które są tak bardzo pomocne w uwalnianiu jego smoków, nie zaszkodzą jej. Ale kto by pomyślał, że ten baran nazwie ją łatwą?! Nie żeby nigdy nie słyszała obelg kierowanych pod swoim adresem, ale żeby własny chłopak powiedział to do niej w sytuacji kiedy sam przyparł ją swoim ciałem do sofy? Oj nie, tego jednego nie puści mu płazem…
- Um… Lily?! – Usłyszała czyjś głos, wołający jej imię. Zatrzymała się gwałtownie i odwróciła, wypatrując tej osoby. Już miała wrócić do biegu, bo nie mogła nikogo znaleźć, gdy ponownie usłyszała wołanie. – Tutaj, pod drzewem!
- Ahhh! – Lily spojrzała na dziewczynę, którą poturbowała wcześniej w drodze do tego palanta Araty. – Hej! – Zawołała, machając jej ręką, po czym odwróciła się by dalej biec.
- Lily! – Ponownie usłyszała wołanie i zdziwiona spojrzała na Vi… Na… Po… „Zaraz, zaraz, jak miała na imię ta dziewczyna?” Niemniej Lily podeszła do niej i rozglądając dookoła, powoli usiadła obok.
- Hej, co jest? – Zapytała, zastanawiając się, o co też mogło dziewczynie chodzić. W końcu nie znały się zbyt długo. Albo i wcale. – Przepraszam za wcześniej. Przez długi czas nie było mnie w Akademii, a ty byłaś właściwie pierwszą, normalną osobą na jaką się natknęłam i zrobiłam się ekscesywnie gadatliwa w twoim towarzystwie. – Wyciągnęła rękę do dziewczyny. – Jestem Lilian Mortis, choć wszyscy wołają na mnie Lily, wiceprzewodnicząca samorządu uczniowskiego, więc w razie gdybyś miała jakiekolwiek pytania, nie krępuj się do mnie podejść.
- Corinne Hunter, choć wszyscy wołają po prostu Cori, nowa uczennica wydziału Kruka. – Uścisnęły ręce w geście powitania i uśmiechnęły się do siebie. – Właściwie to mam kilka pytań. Przede wszystkim: Czy wiesz, gdzie teraz jesteśmy? I jak się stąd dostać do Akademika. Bo jakkolwiek bym nie patrzyła na tą mapę, to nic mi te linie nie mówią…
- Znam to. Nie przejmuj się, wbrew pozorom nie ma dużo do zapamiętywania w naszej szkole. Jeśli masz teraz trochę czasu, to mogę cię oprowadzić… – Lilian wzruszyła ramionami.
- Naprawdę? Dzięki wielkie, to byłoby na pewno dużą pomocą dla mnie. Ale jesteś pewna, że masz na to czas? Wcześniej wyglądało to tak, jakbyś bardzo się gdzieś spieszyła… Po prostu nie chcę ci się narzucać. – Cori spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Ah, tamto? – Dziewczyna machnęła ręką. – Nie przejmuj się, to już załatwione. – Wstała i podała jej rękę, którą Cori przyjęła. – Co powiesz na to, że odwdzięczysz mi się, po prostu słuchając tego, co mam do powiedzenia?
- Jasne? – Powiedziała pytająco niż twierdząco. Lily roześmiała się pogodnie. – Ale nie chciałabyś najpierw wysuszyć ubrań? Bo wiesz, nie żeby coś, ale wyglądasz…
Lily spojrzała po sobie i pokręciła głową, mamrocząc kilka przekleństw w stronę Araty. – Incinerato. – Mruknęła, a jej ubranie momentalnie stało się suche. – Dzięki, kompletnie o tym zapomniałam. – Widząc niedowierzającą minę dziewczyny mogła tylko pokręcić głową. – To… Naprawdę długa historia.
- Aha. Nie ma sprawy. – Powiedziała, a ja Lily odetchnęła z ulgą.

- No więc teraz jesteśmy między błoniami, czyli szkolnym ogrodem, a placem głównym, skąd właściwie różnymi drogami kierujesz się do wszystkich lokacji w szkole. Jest tutaj również mapa szkoły i tablica informacyjna. – Zaczęła Lily oprowadzanie z wielką pasją. Od dawna nie miała okazji oprowadzać nikogo po szkole. Rzadko ich szkoła dostaje kogoś, kto zaczyna od wyższego roku, a nawet jeśli, to oprowadzają ich inni członkowie samorządu do tego wyznaczeni. – Idąc tą ścieżką do końca dojdziesz do Wieży Astronomicznej. Prawdę mówiąc od dawna nie prowadzi się tam zajęć, pomieszczenie służy głównie jako graciarnia, a jedyną przydatną rzeczą jest w niej ogromny zegar, który wybija godziny. Prywatnie jednak mogę ci powiedzieć, że pary lubią zakradać się tam w wolnym czasie wieczorami i obserwować gwiazdy,  przynajmniej tak wszyscy twierdzą. Niemniej widok nieba jest tam zdecydowanie najlepszy na całym kampusie…
<Arata? Cori?>

Wyprawa pełna przygód cz. 2 (Arata)

"Pora na powrót wielkiego i jedynego w swoim rodzaju Smoczego Pana Arate Silvermoona (tego wrednego)" - Kuro ;)


- Jesteś pewien, że chcesz się bawić w miłość? To nie będzie proste. - Powiedział Ignatius
- Meh, - Machnąłem ręką - Jakoś mi to nie przeszkadza, gdyby życie było proste to byłoby nudne. Tak to przynajmniej mamy trochę zabawy. - Odparłem jak gdyby nigdy nic. Kochałem Lily od dawna, a teraz gdy ona odwzajemniła moje uczucie będzie mi chyba tylko prościej. - A właśnie miałem coś zrobić. - Podniosłem się z posadzki i rozejrzałem dookoła byłem na najniższym piętrze wierzy gdzie znajdował się kominek w którym jeszcze paliły się resztki drzewa, sofa i kilka foteli w kolorze szkarłatu. Cały pokój był oświetlany przez kilka mniejszych świec, które wisiały na kamiennych murach. Było to chyba jedno z moich ulubionych miejsc (oczywiście zaraz po drzewie) Przypominało mi laboratorium ojca, i przywoływało wspomnienia starych dziejów. W ciemnym rogu stał mały taboret, przeniosłem go pod drzwi i czekałem na bieg wydarzeń.
- Po co coś takiego? - Spytał zdziwiony smok
- Po to żebyś się pytał, domyśl się.
- Nie chce mi się, dlatego mów.
- Spójrz - Wskazałem futrynę nad drzwiami - Widzisz to wiadro
- Co ono tam robi?
- Kiedy Lily wejdzie tutaj.
- A czemu miałaby tu przychodzić? - przerwał mi bezczelnie.
- Bo będzie mnie szukać, kontynuując w momencie gdy otworzy drzwi to wiadro spuści na nią lodowaty prysznic, zapewne będzie chciała mnie gonić.
- Więc ustawiłeś taboret by się o niego wyrąbała.
- Tak - Pokiwałem energicznie głową
- Ale po co to wszystko?
- Jeszcze nie wiem, po prostu dawno nie zrobiłem jej kawału.
- Zabije Cię.
- Nie bój nic! wymyślę wymówkę na poczekaniu.  Robiłem to już wiele razy. - (Jak bardzo mi tego brakowało - Kuro xD) Usiadłem przy kominku i spoważniałem - Pora przejść do konkretów. Muszę dorwać smoka burz - Rozłożyłem się wygodnie na fotelu. Ignatius spojrzał na mnie jak na debila (Jestem nim)
- Chyba nie chcesz zrobić tego co myślę?
- Owszem chce, jest mi potrzebny, dzięki niemu łatwiej będzie kontrolować demona. - Tak miałem zamiar złapać jednego z najsilniejszych smoków. Z jego pomocą nauczę się opanowywać demona a może nawet używać go do swoich celów.
- Porywasz się na coś czego nie jesteś w stanie zrozumieć. To król smoków, on nie da się złapać. Smocza dusza nie ma takiej mocy. Nigdy nie miała i nie będzie mieć. Twój ojciec nie na darmo dał jej ograniczenia. Ciało ludzkie nie jest w stanie wytrzymać takiej mocy.
- Dlatego mam ciało demona.
- Nadal, dusza sobie nie poradzi z utrzymaniem go
- Sama może nie, ale jeśli połączę ją z mocą Lily powinno się udać.
- Dziewczyna tego nie przeżyje.
- Przeżyje, jest twardsza niż Ci się wydaje. Dzięki temu też uda się poskromić jej moc. Myślę, że to najrozsądniejszy sposób - "Ona spali nadmiar mocy a ja zyska sojusznika, przyjaciela i zacznę miej martwić się swoją demoniczną mocą" Nagle rozmowę przerwał nam plusk wody. Spojrzeliśmy w stronę drzwi, miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
- No cóż mnie tu nie było - Mój przyjaciel jak zwykle zwiał "tchórz"
- Arata!
Na dziewczynę spadło wiadro z lodowatą wodą "tego nie przewidziałem, ale cóż kiedyś musi być ten pierwszy raz. Hihihihihihih" Lily ze łzami w oczach próbowała do mnie podbiec, ale potknęła się o taboret i na całe (moje) szczęście wylądowała na sofie.
- Co jest skarbie? Potrzebujesz czegoś - Z tym swoim zadziornym i głupim uśmieszkiem usiadłem obok niej. Pogłaskałem ją po jej mokrej głowie i stwierdziłem - Dzisiaj jesteś wyjątkowo lodowata. Powiesz mi, co jest tego powodem?
- Zabiję Cię! - Rzuciła się na mnie i zaczęła szarpać. Przewróciłem ją i przygniotłem do sofy.
- Jesteś pewna, że chcesz się ze mną mierzyć? Mną? Swoim najwspanialszym skarbem?
- Puść mnie, jeśli tego nie zrobisz w ciągu pięciu sekund, zacznę krzyczeć.
- To krzycz. Tu i tak nikt Cię nie usłyszy, zapomniałaś? To jest moje terytorium. - Zbliżyłem swoją twarz do jej. Widziałem jak jej oczy powoli poddają się mojej woli, jak usta zaczynają się układać jakby wiedziały, co je spotka. Lily straciła wolę walki, poddała się, jakby cały czas dążyła tylko do tego jednego.
- Wiesz co, więcej się po tobie spodziewałem. - Puściłem jej ręce i znów usiadłem. - Pff jesteś za łatwa. - Poczułem, jak jej but ląduje prosto na moim żołądku.
- JA, ŁATWA?! - Zakrzyknęła na całą wierzę. - Dobrze, zobaczymy, co zrobisz, gdy każdy się dowie, że mnie obmacywałeś.
- Obmacywałem?! - Wykrztusiłem z siebie. Dziewczyna momentalnie założyła ręce na piersi
- Przecież, każdy uwierzy słodkiej zastępczyni przewodniczącego. W końcu jestem tylko zwykłą, bezbronną dziewczynką, która została zaciągnięta do łóżka siłą. Gdzie JA - ewidentnie podkreśliła ostatnie słowo. - mogłabym się oprzeć sile wielkiego i wspaniałego Smoczego Pana?
- Dobra rozumiem aluzje! - Przerwałem jej. - I tak by ci nikt nie uwierzył - wymamrotałem pod nosem, za co oberwałem jeszcze raz. - Nie musisz mnie tyle bić. Kobieto! Nie jestem twoim workiem treningowym.
- Jesteś. - Powiedziała to bez żadnych emocji, jakby to było prawdą.
- Mów lepiej, po co przyszłaś, a nie będziesz mnie bić.
- Najpierw mi ciuchy wysuszysz. Dopiero wtedy będziemy mogli rozmawiać.
- Mogę je co najwyżej spalić. Albo wyrzucić przez okno. - "Sam sobie grób kopię..."

<Moja wieczna miłości? >