sobota, 13 lutego 2016

Od Lily do Araty

Ujrzała przed sobą ciemność. Chciała otworzyć oczy, ale nie potrafiła. Zupełnie jakby coś ciągnęło jej podświadomość w dół. Jakby nie pozwalało jej się obudzić. Wiedziała, że śpi, ale jednocześnie była jakaś nieobecna? Półprzytomna? Cóż, chyba można tak powiedzieć. Zdawała sobie sprawę z obecności otaczających ją ludzi. Słyszała szept Riuuk, choć nie potrafiła zrozumieć słów. Czuła dodającą otuchy, ciepłą dłoń na swej zimnej… „To pewnie Lucas.” Pomyślała, słysząc przeganiających go medyków. Uśmiechnęła się w swoim śnie. Ten idiota, zawsze wiedział, kiedy go najbardziej potrzebowała.
Dryfowała w tej ciemności. Ale nie szukała szalupy. Przestała walczyć. Właściwie nie chciała się budzić. Czuła się bezpieczna tam, gdzie była. Po co wracać tam, gdzie nikt jej nie docenia? Hmmm, nie docenia? Źle. Tam, gdzie ona jest do niczego. 
Lucas poradzi sobie bez niej. Zawsze sobie radził. Arata w końcu zacznie wypełniać swoje obowiązki… W tej szkole nie było nikogo, kogo obeszłaby jej nieobecność. Kilkoro przyjaciół, których zyskała gdzieś po drodze? Ilu z nich znała? Ilu potrafiła podać ulubiony kolor? Hmmm, może nawet jej matka będzie szczęśliwsza? Przez chwilę Lily obawiała się o medyków odnajdujących jej rany. Magia powinna je już dawno wyleczyć, ale co jeśli nie? Lucas pewnie się tym zajął. A zresztą dlaczego to takie ważne? Nie miała już dłużej powodu by je chować, ani by wracać. Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że w istocie nikt jej nie potrzebuje. Może zawsze znajdowała sobie nowe zajęcia by o tym nie myśleć? To takie… Smutne.
Ciemność jest dobra, chroni ją.
Lily oglądała urywki swojego życia. Dobre i złe wspomnienia nawiedzały ją jedno po drugim. O niektórych dobrych zdążyła zapomnieć. Niektóre złe udało jej się zablokować i teraz na nowo je przeżywała. Czasem się uśmiechała. Innym razem kuliła się ze strachu, lub krzyczała o pomoc, choć nikt jej nie słyszał. Nigdy nikt jej nie słyszał. Próbowała uciec, wyrwać się, ale iluzje nie kończyły się na zawołanie. Przeżywała koszmar za koszmarem. Czy ona naprawdę to przetrwała? Pogubiła się. Czy tak czuły się osoby w śpiączce? Czy też nie szukały drogi powrotnej? Jakoś nie widziała w tym sensu. Bo po co być? Po co istniała?
Przypomniała sobie wszystkie komentarze. Nie jesteś dość dobra. Nie uczysz się dość szybko. Jesteś zbyt rozpieszczona. To wszystko twoja wina… A to tylko niektóre z nich. W sumie te jej tak bardzo nie raniły. Wystarczyło znów dawać z siebie więcej. Wymagać od siebie więcej. Pamiętała pierwszy raz, gdy matka ją uderzyła. Miała wtedy może siedem lat?

Matka Rosie zasiada w Radzie. Potrzebowaliśmy jej głosu, aby nowe zasady weszły w życie, a ty nie potrafiłaś nawet przekonać smarkuli by jej matka nas poparła. Mówiłam ci, że ma cię polubić! Jak tępa może być osoba w twoim wieku? Bo w moich oczach bijesz wszelkie rekordy. Jesteś beznadziejna. Niedobrze mi się robi kiedy pomyślę o tym, że jesteś moim dzieckiem… A może nie jesteś? Moja córka nie przyniosłaby mi takiego rozczarowania. Wyrzutek, jak śmiesz pokazywać się w moim domu!

Matka uderzała nieprzerwanie i gdzie popadnie. Śmiała się, jakby bicie córki przynosiło jej ulgę. Być może wtedy postanowiła się na nich wyładowywać? A więc cierpienie Lucasa to też jej wina. To było do przewidzenia.
Matka zdawała się nie zauważać siniaków, jakie „cudowna Rosie” zapewniła jej po całym dniu „zabawy”. Ale mała Lily dzielnie się trzymała. Znosiła całe to upokorzenie od rana. Nie płakała. Dawała stąpać dziewczynce po swojej dumie i kościach, bo tak bardzo zależało na zadowoleniu rodziców.
Uśmiechnęła się smutno. To nie był ostatni raz, kiedy jej starania na nic się nie zdały.
Wspomnienia nadchodziły falami. Coraz gorsze, a chwile ulgi były coraz bardziej ulotne. Zgubiła już rachubę wypłakanych łez, nawet nie miała już siły płakać. Tyle bólu. Właściwie co ją trzymało przez te lata? Dlaczego wcześniej nie usnęła? Mogła to tak łatwo zakończyć. Tak wiele lat agonii i cierpienia...

Nie potrafiła krzyczeć. Jej umysł już dawno stał się odrętwiały. Przestała rozróżniać kolejnych gości. Ignorowała Rafaela, gdy próbował do niej sięgnąć. Skrzyczała Michaela, gdy podjął inicjatywę, by podzielić jej ból. Oni i tak wiedzieli. Od dawna z nią byli i przeżywali wszystko razem. Po prostu stracili nadzieję na to, że znajdą sposób by jej pomóc. Więc zamilkli. Jak zawsze.
Czy płakała naprawdę? Czy inni słyszeli jej krzyki? A może znów nie była w stanie nic wykrzyczeć? Może nawet szept nie wyszedł z zaciśniętych ust? A czy to miało znaczenie? I tak do nich nie wróci... A przynajmniej tak myślała.
Bo właśnie wtedy go zobaczyła. Na początku był jakiś zamazany. Nie mogła też rozróżnić słów, które wypowiadał. ,,To nie Lucas, więc kim jest ten mały chłopiec?" Nie pamiętała go. Więc skąd mógł się tam wziąć?
Jak mogła go zapomnieć? Jest taki ciepły i radosny. Nic jej to nie mówiło. A jednak, z jakiegoś powodu, zakopała to wspomnienie tak głęboko w pamięci, że nawet teraz ciężko jej było je wydobyć. Krótki przebłysk, ułamek sekundy, którego uchwyciła się kurczowo.
,,No tak, był moim najwspanialszym skarbem. Gdyby ktoś się dowiedział, to by mi go odebrali. Jak wszystko co kiedykolwiek dawało mi radość. Mówili, że na nic nie zasługiwałam... Ale ja go potrzebowałam. Nie mogli się o nim dowiedzieć. O tym, że potrafi mnie uszczęśliwić. Ani o tym, jak bardzo go cenię. On mnie nigdy o nic nie pytał, ale był tam dla mnie. Z tym szerokim uśmiechem i otwartymi ramionami. Był wtedy, gdy inni nie mogli. Bo nikomu innemu nie pozwalałam się dotknąć..."
Nigdy mu nie powiedziała. Nie zdradziła prawdy o tym, co przeżywa. Czy uciekłby gdyby znał prawdę?

Ahhh, teraz już pamięta. Była już na skraju wyczerpania. Chciała powiedzieć sobie dość, kiedy zaczęła pierwszy rok nauki w Akademii. Jako jedyny próbował poznać ją bliżej. Nie przyjmował jej maski ,,panny idealnej". Pozwalał jej płakać bez przyczyny. Pamiętała uśmiech tego chłopca... Ale dlaczego jest on taki znajomy? Jego wyciągniętą dłoń, którą chwytała z ufnością, bez namysłu i szczery uśmiech. Zdawał się ją znajdować zawsze, gdy tylko staczała się na dno. Dokuczał jej i odciągał od nieprzyjemnych wspomnień. 
Nienawidziła go, ale czy to prawda? Czy może go kochała? Nie była pewna. Czy można kochać człowieka, którego nienawidziła przez pół życia? Był jej ostoją, bezpieczną przystanią, latarnią prowadzącą do portu. A ona za wszystko go obwiniała. Zapomniała nawet o tym, jak bardzo była mu za wszystko wdzięczna. Czy ktokolwiek wybaczyłby takiej kretynce? Komuś, kto ma oczy, a nie widzi prawdy przed sobą?
Może już od dawna jej nienawidzi? Tak pewnie byłoby lepiej. Gdyby po prostu udawała, że nic się nie zmieniło. I tak właśnie postąpi. Bo on nie zasługuje by go wykorzystywała. By znów wciągała go w swoje gierki. Czuła, że znów po policzkach spływają jej łzy. Pamiętała to, co kiedyś powiedział. ,,Nie waż mi się nigdy więcej wstrzymywać łez, bo nienawidzę tego. Czasem dobrze jest sobie trochę popłakać..." I jeszcze nigdy nie pragnęła tego tak mocno jak teraz.
- Arata… Ja... Przepraszam…  Tak mi przykro... - Spojrzała na iluzję. Na tego urwisa przed nią. W końcu rozpoznała ten uśmiech. Po raz pierwszy od dawna nie czuła nienawiści. Nie było tam frustracji ani zazdrości. Nie obwiniała go za nic. Była zła, ale nie na niego. Zła na siebie. Za to, że tego nie zauważyła wcześniej. I za to, że zmusili ją by o nim zapomniała... Zapomniała o swoim największym skarbie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz