czwartek, 18 lutego 2016

Od Jonah.

W końcu było po wszystkim. Mimo całej determinacji włożonej w próbę zwycięstwa, jednak im się nie udało. Ostatnim, co miał okazję zobaczyć Jonah, zanim zemdlał, było niesamowicie błękitne niebo nad areną.
Gdy w końcu mrok przed oczami ustąpił, okazało się, że znajduje się w skrzydle medycznym. Jego czaszkę rozsadzał ból, ale nie zdawał się zbytnio zwracać na to uwagę. Po chwili wraz z resztą zmysłów powróciły także wspomnienia z dzisiejszego dnia. Niestety, przegrali. Rozejrzał się dookoła. Nikogo tutaj nie było. Może medycy mieli ważniejsze rzeczy do roboty, niż pilnowanie pacjenta, który i tak jest nieprzytomny.
Podniósł się z łóżka i nie zwracając uwagi na ból głowy wyszedł na świeże powietrze. Chciał być teraz zupełnie sam, więc skierował się w stronę labiryntów. Na pewno nikt nie pomyślał, żeby o tej porze udać się w tamtą stronę.
Udał się w stronę drzewa, pod którym lubił przesiadywać, po drodze zdejmując bandaże z głowy i prawej dłoni, którą najprawdopodobniej poparzył sobie zbyt nagrzanym pistoletem. Nie lubił opatrunków, czuł się w nich jakby jego wolność została ograniczona. Wyrzucił bandaże do jakiegoś kosza na śmieci i udał się do labiryntu.
Gdy w końcu znalazł się na miejscu, usiadł, opierając się o drzewo, zamknął oczy i wsłuchał się w śpiew ptaków. "O tak, od razu lepiej~" pomyślał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz