poniedziałek, 4 maja 2015

Od Riuuk do Jonah

Szła przełęczą brnąc przez zalegający śnieg. Jak zwykle wybrała niebezpieczną drogę. Uzbrojona po zęby nie bała się niczego. Zgromadziła w ostrzu ogromną ilość energii przez kilka dni drogi. Jej płaszcz powiewał targany górskim wiatrem. Była spocona, zmęczona zimnem i beznadziejną pogodą do tego niewyspana, zresztą jak zwykle. Powoli schodziła na niższe tereny. Nawet Kot dał sobie spokój z towarzyszeniem jej i wcisnął się do plecaka. Drań grzał się pomiędzy jej ubraniami i drzemał, a ona musiała skakać po gołoborzach i półkach skalnych. Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma. Już z daleka można było dostrzec wielki gmach Akademii.
Nareszcie! – Pomyślała entuzjastyczne wkraczając na plac Akademii. Udało jej się wyprzedzić powoli ociągające się tłumy uczniów. Zjawiła się jako jedna z dość wielu pierwszych. Stanęła obok teleportera, zrzucając ciężki plecak na kamienną posadzkę. Odetchnęła zsuwając z pleców ciężki, czarny płaszcz podróżny. No cóż w górach i na przełęczy jak zwykle powiewało zimnem. Przywiązała płaszcz do sporego plecaka zawierającego cały jej dobytek. Inni uczniowie patrzyli na nią z niedowierzaniem i pogardą. Stała niczym czarny kruk w stadzie gołębi. Większość pozostałych przybyłych była ubrana w bardzo jasne kolory pastelowe lub biały. Szybkim ruchem zarzuciła plecak i nie zwracając na siebie uwagi ruszyła w stronę akademika. Kot wychylił łepek spod klapy plecaka i spoglądał na nią zaciekawiony, unoszącymi się za innymi uczniami skrzyniami i walizkami. Zamiauczał i wspiął się na ramię partnerki, mierzwiąc włosy. Cicho wślizgnęła się do akademika, zostawiając swoje rzeczy jak zwykle w pokoju trzynastym, którego nikt nie chciał. Nie wiedzieli co tracą, ponieważ pokój miał wielkie okna z widokiem na ogród i łatwo dało się wyjść na dach niezauważonym. Otworzyła okno na oścież, wychodząc na balkon. Zauważyła, że nadal ma plecak na ramieniu i zaśmiała się do Kota, który przekrzywił łepek w prawą stronę. W jednej chwili bagaż wylądował na łóżku razem z jej długimi spodniami, które zastąpiła sięgającymi kolan, luźnymi spodenkami z wieloma kieszeniami. Zaczęła po kolei wyjmować swój osobisty arsenał. W Smoczych Górach bywa naprawdę niebezpiecznie. Jeden nóż, drugi nóż, garota, dwa krótkie miecze i dwa długie sztylety. Jak dobrze, że większość broni znajdowała się pod płaszczem. Mała kusza, nożyki do rzucania, shurikeny  (dokładniej cztery )… ŻRĄCA TRUTKA? No cóż… Czasami zapomina się czegoś wyjąć…

Zostawiając przy pasie tylko swój ulubiony, krótki miecz, wskoczyła na drzewo rosnące tuż przy balkonie. Z niezwykłą gracją i szybkością przemieszczała się po drzewach akademickiego ogrodu. Zostawały po niej tylko sypiące się z gałęzi płatki kwiatów. Nagle zobaczyła osobę leżącą pod drzewem wiśni. Wskoczyła na niższą gałąź. Był to chłopak o białych włosach i… ciemnej cerze?! Nie no, tego to się nie spodziewała. Dziwne połączenie… Przypatrywała się z zaciekawieniem chłopakowi, który najwyraźniej usnął. Chcąc lepiej mu się przyjrzeć, zeskoczyła na najniższą gałąź. Jej rozpuszczone włosy zsunęły się do przody, sięgając twarzy chłopaka. Kichnął głośno budząc się i zerwał się na równe nogi, uderzając o jej głowę. Zaskoczona przebiegiem zdarzeń straciła równowagę, spadając na ciemnoskórego. Kwiknął… Zaskoczony? Zaczęła się histerycznie śmiać, leżąc na jego brzuchu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz