Szła przełęczą brnąc przez zalegający śnieg. Jak zwykle
wybrała niebezpieczną drogę. Uzbrojona po zęby nie bała się niczego. Zgromadziła
w ostrzu ogromną ilość energii przez kilka dni drogi. Jej płaszcz powiewał
targany górskim wiatrem. Była spocona, zmęczona zimnem i beznadziejną pogodą do
tego niewyspana, zresztą jak zwykle. Powoli schodziła na niższe tereny. Nawet
Kot dał sobie spokój z towarzyszeniem jej i wcisnął się do plecaka. Drań grzał
się pomiędzy jej ubraniami i drzemał, a ona musiała skakać po gołoborzach i
półkach skalnych. Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma. Już z daleka można
było dostrzec wielki gmach Akademii.
Nareszcie! – Pomyślała entuzjastyczne wkraczając na plac
Akademii. Udało jej się wyprzedzić powoli ociągające się tłumy uczniów. Zjawiła
się jako jedna z dość wielu pierwszych. Stanęła obok teleportera, zrzucając
ciężki plecak na kamienną posadzkę. Odetchnęła zsuwając z pleców ciężki, czarny
płaszcz podróżny. No cóż w górach i na przełęczy jak zwykle powiewało zimnem.
Przywiązała płaszcz do sporego plecaka zawierającego cały jej dobytek. Inni
uczniowie patrzyli na nią z niedowierzaniem i pogardą. Stała niczym czarny kruk
w stadzie gołębi. Większość pozostałych przybyłych była ubrana w bardzo jasne
kolory pastelowe lub biały. Szybkim ruchem zarzuciła plecak i nie zwracając na
siebie uwagi ruszyła w stronę akademika. Kot wychylił łepek spod klapy plecaka
i spoglądał na nią zaciekawiony, unoszącymi się za innymi uczniami skrzyniami i
walizkami. Zamiauczał i wspiął się na ramię partnerki, mierzwiąc włosy. Cicho
wślizgnęła się do akademika, zostawiając swoje rzeczy jak zwykle w pokoju
trzynastym, którego nikt nie chciał. Nie wiedzieli co tracą, ponieważ pokój
miał wielkie okna z widokiem na ogród i łatwo dało się wyjść na dach
niezauważonym. Otworzyła okno na oścież, wychodząc na balkon. Zauważyła, że
nadal ma plecak na ramieniu i zaśmiała się do Kota, który przekrzywił łepek w
prawą stronę. W jednej chwili bagaż wylądował na łóżku razem z jej długimi
spodniami, które zastąpiła sięgającymi kolan, luźnymi spodenkami z wieloma
kieszeniami. Zaczęła po kolei wyjmować swój osobisty arsenał. W Smoczych Górach
bywa naprawdę niebezpiecznie. Jeden nóż, drugi nóż, garota, dwa krótkie miecze
i dwa długie sztylety. Jak dobrze, że większość broni znajdowała się pod
płaszczem. Mała kusza, nożyki do rzucania, shurikeny (dokładniej cztery )… ŻRĄCA TRUTKA? No cóż… Czasami
zapomina się czegoś wyjąć…
Zostawiając przy pasie tylko swój ulubiony, krótki miecz, wskoczyła na drzewo rosnące tuż przy balkonie. Z niezwykłą gracją i szybkością
przemieszczała się po drzewach akademickiego ogrodu. Zostawały po niej tylko
sypiące się z gałęzi płatki kwiatów. Nagle zobaczyła osobę leżącą pod drzewem
wiśni. Wskoczyła na niższą gałąź. Był to chłopak o
białych włosach i… ciemnej cerze?! Nie no, tego to się nie spodziewała. Dziwne
połączenie… Przypatrywała się z zaciekawieniem chłopakowi, który najwyraźniej
usnął. Chcąc lepiej mu się przyjrzeć, zeskoczyła na najniższą gałąź. Jej
rozpuszczone włosy zsunęły się do przody, sięgając twarzy chłopaka. Kichnął
głośno budząc się i zerwał się na równe nogi, uderzając o jej głowę. Zaskoczona
przebiegiem zdarzeń straciła równowagę, spadając na ciemnoskórego. Kwiknął… Zaskoczony?
Zaczęła się histerycznie śmiać, leżąc na jego brzuchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz